-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński27
Biblioteczka
2018-01-26
2018-01-13
Moje drugie podejście do "królowej kryminału" i znowu się zastanawiam, co jest ze mną nie tak: "jak to mnie zachwyca, skoro nie zachwyca?"
Na początku jest - przyznaję - nieźle.
Co prawda od pierwszych stron pojawia się irytujący archetyp pięknej, zdolnej i ambitnej prawniczki, czyli prokurator Weronika Rudy (gdyby to był amerykański film, grałaby ją 20-letnia blondynka ze sztucznym biustem, koniecznie w okularach, bo to świadczy o inteligencji). Ale nie licząc pani prokurator jest ciekawie, i do tego z komediowym przerywnikiem w postaci przygód profilera Huberta Meyera i pożyczonego od byłej żony samochodu.
Niestety wszystko zaczyna się gmatwać, tempo raz przyspiesza a raz staje w miejscu, książka zaś rozrasta się do 600 stron, z czego połowę spokojnie by można było usunąć z pożytkiem dla czytelników. Autorka zanudza nas przeżyciami emocjonalnymi i historią życia różnych postaci, co w ogóle nie jest istotne dla rozwiązania sprawy.
No i wątek romantyczno-erotyczny... Klasyczny wątek "kto się czubi, ten się lubi" i "chciałabym, a boję się", niestety w wydaniu niestrawnym. Myślałam jedynie "Meyer, przeleć wreszcie tę niezrównoważoną psychicznie babę i niech już będzie spokój z tą historią, bierzcie się za śledztwo!". Niestety, po seksie wątek nie tylko się nie zakończył, lecz jeszcze rozwinął w kolejną porcję absolutnie nieinteresujących rozważań "czy chcę z nim / nią być, czy nie".
Jeśli o seksie mowa, to w książce Bondy znajdziecie fragment (co tam fragment, kilka stron) opisu godnego "40 twarzy Greya", i nie jest to wcale komplement. Tu macie próbkę: "Przeraziła się, bo zatrzymał się i zamarł na moment. Widać sam był zaskoczony, że tak przedwcześnie zakończył pierwszą z nią podróż. Ale choć skończył, to wcale jej nie opuścił. Wciąż był twardy i słabł bardzo powoli. Jego moc była większa, niż mogła podejrzewać."
Trochę za dużo romantyzmu, jak na wasz gust i już się pogubiliście czy mowa o Meyerze czy o jego penisie? Spoko, teraz będzie mój ulubiony fragment: "Władał nią i z rozkoszą tonęła w poddaństwie wobec jego zmysłowości. Kiedy rozsmarował na jej brzuchu i plecach swoją spermę, poczuła jakby naznaczył ją na śmierć i życie jako swoją. Nie miała już nigdy i z nikim nie doświadczyć takiego uniesienia, zjednoczenia i takiej magii."
So damn romantic!
Tymi właśnie erotycznymi uniesieniami raczony jest czytelnik, który pod koniec kryminału oczekuje na rozwiązanie zagadki. Niestety o ile opis gry wstępnej między Meyerem a Weroniką opisany jest tak szczegółowo, to wyjaśnienie intrygi jest na tyle lakoniczne, że łatwo się pogubić.
Kolejną gwiazdkę odejmuję za małą wiarygodność psychologiczną postaci. Tak jak w książkach innej "królowej kryminału" - Katarzyny Pużyńskiej - w jednej gminie można znaleźć zaskakującą liczbę masowych morderców, gangsterów z karteli narkotykowych, pedofilów i handlarzy żywym towarem, tak u Katarzyny Bondy występuje zaskakująca liczba osób z zaburzeniami osobowości. Na dodatek osoby te swoją osobowość (i orientację seksualną) potrafią zmienić nagle, w wieku dorosłym. Na szczególną uwagę zasługuje też pani prokurator, u której o dziwo jeszcze nikt nie stwierdził osobowości borderline i nie wysłał na terapię.
Od początku przyjęłam że nie będę nawet próbowała zrozumieć jaka jest sytuacja z prawnego punktu widzenia, bo inaczej nie dałabym rady czytać książki ze względu na poziom bzdurności prawniczej. Więc tego akurat nie biorę pod uwagę przy ocenie książki, bo byłaby jeszcze jedna gwiazdka mniej.
Na swoje nieszczęście, przed przeczytaniem "Tylko martwi nie kłamią połakomiłam się na zakup w promocji kolejnego tomu o Meyerze i pierwszego tomu serii o profilerce Saszy. Zastanawiam się, czy w ogóle dać im szansę, skoro tyle pozycji czeka w kolejce do przeczytania.
Moje drugie podejście do "królowej kryminału" i znowu się zastanawiam, co jest ze mną nie tak: "jak to mnie zachwyca, skoro nie zachwyca?"
Na początku jest - przyznaję - nieźle.
Co prawda od pierwszych stron pojawia się irytujący archetyp pięknej, zdolnej i ambitnej prawniczki, czyli prokurator Weronika Rudy (gdyby to był amerykański film, grałaby ją 20-letnia blondynka...
2017-12-09
Nie wierzcie opisowi z okładki. To nie jest "mistrzowski tom".
Dziesięciu bardziej czy mniej znanych polskich pisarzy napisało po jednym opowiadaniu kryminalnym. Niektórym się udało, innym nie.
Umówmy się - trudno jest napisać opowiadanie kryminalne, które zaskoczy czytelnika. Z racji objętości dzieła nie ma po prostu możliwości wodzenia czytelnika za nos i podsuwania mu ciągle nowych, fałszywych tropów. Dlatego ci pisarze, którzy próbowali skupić się na intrydze kryminalnej (Larek w beznadziejnym "Czwartym zabójcy" i Głębocki w nudnym "Guziku"), po prostu polegli. Najlepiej w tej kategorii poradził sobie Wroński w tytułowym "Trupów hurtowo trzech", dzięki historycznej stylizacji.
Wygrali ci, którzy postawili na dowcip (Ćwirlej "Czwarta beczka norweskich śledzi" i Rudnicka "Niespodzianka") lub nastrój (Jodełka "Nie tak sobie ciebie wyobrażałam" i najlepszy Chmielarz "Sznurówki"). Niestety poza "Sznurówkami" miałam uczucie niedosytu po każdym z pozostałych opowiadań - nawet te, które oceniam dobrze, miały rozczarowujące zakończenie.
Cieszę się, że pieniądze za zakup wsparły szczytny cel - bez tego trochę żałowałabym wydanych 17 złotych.
Nie wierzcie opisowi z okładki. To nie jest "mistrzowski tom".
Dziesięciu bardziej czy mniej znanych polskich pisarzy napisało po jednym opowiadaniu kryminalnym. Niektórym się udało, innym nie.
Umówmy się - trudno jest napisać opowiadanie kryminalne, które zaskoczy czytelnika. Z racji objętości dzieła nie ma po prostu możliwości wodzenia czytelnika za nos i podsuwania mu...
2017-12-01
Niby się interesowałam swego czasu historią, ale ciągle odkrywam, jak mało wiem. Po lekturze "Wybrańców" i "Trzeciej Rzeszy na haju" sięgnęłam po kolejną pozycję poświęconą nazistowskim lekarzom. Autor przeprowadził bardzo ciekawą analizę dlaczego właśnie lekarze byli grupą zawodową, która szczególnie ciepło powitała nazizm.
Mniej więcej w połowie przerwałam czytanie, bo przy opisie jednego z testów na ludziach zrobiło mi się niedobrze. Musiałam odczekać kilka dni, żeby znowu zbliżyć się do książki.
Jednak to nie opisy eksperymentów zrobiły na mnie największe wrażenie. Każdy jako tako wykształcony Polak chyba słyszał o doktorze Mengele, więc sama kwestia testów na ludziach nie jest aż tak dla nas szokująca. Zresztą (co przyznaje autor "Lekarzy Hitlera") pod względem okrucieństwa niewielu niemieckich lekarzy mogło równać się z lekarzami japońskimi, którzy z równym zapałem poszukiwali rozwiązania mniej czy bardziej palących problemów armii.
Nie zdawałam sobie jednak sprawy z tego, że przekonanie o dziedziczeniu wszystkich negatywnych cech oraz idea usuwania z narodu jednostek zbędnych była przed wojną niezwykle popularna w USA. Zwolennicy eugeniki w III Rzeszy i USA prześcigali się we wzajemnych pochwałach. A zwolenników tych było wśród amerykańskiej elity tak wielu, że aż dziwne że obozy koncentracyjne i akcja zabijania upośledzonych umysłowo nie pojawiły się USA.
Szczegółowo opisane w książce podwaliny filozoficzne (jeśli tak można to ująć) ruchu eugenicznego wydają się wręcz absurdalne w naszych czasach. Ale nasi przodkowie nie mieli naszej wiedzy o dziedziczeniu, próbowali za to opierać swoje przekonania na najnowszych osiągnięciach nauki (oraz pseudo-nauki). Zresztą, czy na pewno te przekonania wyginęły? Stosunkowo często można spotkać się w Polsce z hasłem, że Murzyni są głupsi od białych, a "wiecznych bezrobotnych" żyjących na garnuszku państwa i mnożących się jak króliki powinno się sterylizować.
Drugie, co było dla mnie szokujące, to bezsens większości eksperymentów - ich niedopracowanie, oparcie raczej na szalonych pomysłach niż naukowych podstawach. Co więcej, działanie niektórych substancji testowano również na niemieckich żołnierzach - co z punktu widzenia eugeniki już było niedopuszczalne.
Za ironię można uznać to, że Hitler miał bardzo postępowe przekonania jeśli chodzi o prawa zwierząt, a w III Rzeszy wprowadzono nowoczesne przepisy dotyczące eksperymentów na zwierzętach. Również prawo regulujące eksperymenty na ludziach było restrykcyjne, i wymagało by osoba poddawana testom wyrażała świadomą zgodę. Dotyczyło to jednak tylko ludzi. Podludziom nie należały się nawet prawa przyznane zwierzętom.
Trzecia szokująca informacja to tak niski wymiar kary dla większości lekarzy uczestniczących w masowych przymusowych sterylizacjach, morderstwach dzieci uznanych za niewarte dalszego utrzymywania, morderstwach chorych psychicznie oraz zabijaniu w dręczeniu więźniów obozów koncentracyjnych. Wiedziałam, że niektórzy zbiegli, ale nie sądziłam że wyroki orzekane wobec pozostałych były niskie, a nawet jeśli były surowe - jak wieloletnie kary pozbawienia wolności - to i tak skazani cieszyli się po kilku latach wolnością. Większość powróciła do zawodu.
Nasunęła mi się jeszcze refleksja, że dzisiaj wielkim tabu w publicznych dyskusjach jest kwestia utrzymania osób niezdolnych do samodzielnego życia. W dyskusji o dopuszczalności aborcji argumentami są tylko prawo do życia kontra prawo do godności (rozumianego jako życie bez bólu i cierpienia). Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś odważył się powiedzieć, że leczenie maleńkiego człowieczka od początku skazanego na śmierć sporo kosztuje, a w publicznej służbie zdrowia brakuje pieniędzy. Jednak udawanie, że problemu nie ma, nie spowoduje, że ten problem zniknie.
Niby się interesowałam swego czasu historią, ale ciągle odkrywam, jak mało wiem. Po lekturze "Wybrańców" i "Trzeciej Rzeszy na haju" sięgnęłam po kolejną pozycję poświęconą nazistowskim lekarzom. Autor przeprowadził bardzo ciekawą analizę dlaczego właśnie lekarze byli grupą zawodową, która szczególnie ciepło powitała nazizm.
Mniej więcej w połowie przerwałam czytanie, bo...
2017-12-01
2017-11-15
Oglądaliście serial "Lost"? Pamiętacie te zachwyty na początku ("O rany, rany, muszę wiedzieć jak to się skończy!!!"), ten niepokój po pewnym czasie ("To się robi coraz gorsze, może już przestanę oglądać... Nieeee, przecież zakończenie na pewno będzie świetne!") i tę irytację na końcu ("Oddajcie k*** te stracone godziny mojego życia!!!")?
Mniej więcej tak się czułam, czytając "Grzech". Od początku polubiłam głównego bohatera, zagadka mnie zaciekawiła, przez długi czas dawałam się wciągać coraz bardziej.
W końcu pojawił się trop, na który od razu zwróciłam uwagę. Niestety tylko ja. Policjanci prowadzący śledztwo zupełnie nie zwrócili na ten trop uwagi, chociaż aż się prosiło o wyjaśnienie.
Ja już wiedziałam, kto jest mordercą, ale nie wiedziałam dlaczego. Czekałam więc cierpliwie, wzdychając jedynie z pewnym zażenowaniem gdy doszło do wyjątkowo przewidywalnych scen.
Niestety, odpowiedź na "dlaczego" właściwie nigdy się nie pojawiła. Ani odpowiedź na "dlaczego akurat te kobiety". I "dlaczego w taki sposób".
W ten oto sposób "Grzech" z siedmiu gwiazdek zjechał na trzy.
Nie wiem, czy warto ryzykować i sięgać po kolejny tom. Bardzo polubiłam głównego bohatera, który wreszcie nie jest superseksownym i aspołecznym genialnym alkoholikiem. Jest normalnym cholerykiem. Lubię choleryków.
Ale czy warto się znowu irytować tylko ze względu na sympatię do choleryka?
Oglądaliście serial "Lost"? Pamiętacie te zachwyty na początku ("O rany, rany, muszę wiedzieć jak to się skończy!!!"), ten niepokój po pewnym czasie ("To się robi coraz gorsze, może już przestanę oglądać... Nieeee, przecież zakończenie na pewno będzie świetne!") i tę irytację na końcu ("Oddajcie k*** te stracone godziny mojego życia!!!")?
Mniej więcej tak się czułam,...
2017-11-04
2017-10-28
Zgrabny kryminał, łamiący schematy.
Od początku wiemy, kto jest zabójcą (chociaż... czy aby na pewno wiemy?).
Przestępcy to nie żadni superinteligentni seryjni zabójcy z misternym planem. To idioci, w dodatku z ponadprzeciętnymi zdolnościami do pakowania się w zupełnie niepotrzebne kłopoty.
Wszystko, co się wydarzy, jest nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności.
Zakończenie zaś łamie jedną z najważniejszych zasad w kryminałach, ale nie napiszę którą żeby wam nie psuć niespodzianki.
Jest w tym powiew świeżości, zręczna gra ze schematami. A może nawet autor trochę sobie robi jaja z czytelników.
No i jest Szczecin, chociaż dalej uważam że można oddać klimat mojego rodzinnego miasta lepiej.
Dlaczego Marek Stelar nie zrobił dotąd większej kariery wśród autorów powieści kryminalnych, pozostaje dla mnie zagadką.
Zgrabny kryminał, łamiący schematy.
Od początku wiemy, kto jest zabójcą (chociaż... czy aby na pewno wiemy?).
Przestępcy to nie żadni superinteligentni seryjni zabójcy z misternym planem. To idioci, w dodatku z ponadprzeciętnymi zdolnościami do pakowania się w zupełnie niepotrzebne kłopoty.
Wszystko, co się wydarzy, jest nieprawdopodobnym zbiegiem...
2017-10-15
Po książkę sięgnęłam, zachęcona tym, że akcja dzieje się m.in. w moim rodzinnym Szczecinie. "Swoje" kryminały mają już mieszkańcy różnych miast Polski, a teraz wreszcie ja poznałam przyjemność z czytania o tym, jak bohaterowie przemieszczają się po znanych mi terenach. Miło było obserwować, jak jedna z postaci zażywa płyn Lugola w tej samej przychodni dziecięcej co ja, i jak na drodze którą chodziłam do szkoły antyterroryści przeprowadzają akcję.
Osoby spoza województwa będą pozbawione tej radości, co nie znaczy że nie będą się dobrze bawić.
Początek historii tak mnie znudził, że zastanawiałam się, czy w ogóle nie porzucić lektury, ale potem akcja rozkręciła się i z żalem odkładałam książkę by wreszcie położyć się spać albo zabrać się za pracę. Zakończenie trochę mnie rozczarowało, ponieważ domyśliłam się szybko roli danej osoby.
Dużą zaletą jest wiarygodne przedstawienie sposobu myślenia mordercy. Wadą: wątek romansowy pisany w sposób trącący tanim harlekinem.
Nie jest jeszcze idealnie, ale jak na debiut całkiem nieźle, i chętnie przeczytam kolejny tom.
Po książkę sięgnęłam, zachęcona tym, że akcja dzieje się m.in. w moim rodzinnym Szczecinie. "Swoje" kryminały mają już mieszkańcy różnych miast Polski, a teraz wreszcie ja poznałam przyjemność z czytania o tym, jak bohaterowie przemieszczają się po znanych mi terenach. Miło było obserwować, jak jedna z postaci zażywa płyn Lugola w tej samej przychodni dziecięcej co ja, i...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-09-25
Od lat mi się nie zdarzyło, żebym zaczęła czytać kryminał, dobrowolnie odłożyła go na półkę na kilka dni i nie miała najmniejszej ochoty do niego wrócić.
Mogę różne rzeczy wybaczyć powieści kryminalnej. Nielogiczność, stereotypowe postaci, irytujący bohaterowie, przewidywalność, kiepski warsztat pisarski autora - zdarza się. Ale nie to, że mnie nudzi i że męczę się przy czytaniu. Nudzić i męczyć się to ja mogę nad "Makbetem" i "Hamletem", ale nie nad książką czytaną wyłącznie dla odprężenia po pracy.
A tutaj mamy sadystycznego pedofila-mordercę, który ucieka z więzienia, jakiegoś faceta który ma córkę, jakichś więźniów którzy mają nowego kolegę, jakichś policjantów z których jeden jest gburowaty a drugi ma urodziny. I w tym wszystkich nie ma żadnego napięcia. Nuda. Nic się nie dzieje. Oprócz tego, że pedofil atakuje strażników, wszyscy kręcą się w kółko, gadają o niczym i mają swoje przeżycia wewnętrzne, które mnie absolutnie nie obchodzą.
Tę niestrawną i ciągnącą się jak flaki z olejem całość doprawiono na dodatek wywołującym odruch wymiotny opisem przemyśleń pedofila. Jestem mamą małej dziewczynki, i wielokrotne czytanie o "małych dziwkach" które "marzą o kutasie" w odniesieniu do 5-letnich dzieci to jednak nie jest mój sposób na rozrywkę. Autor chciał chyba wywołać emocje, ale jedyną emocją we mnie wywoływaną jest niesmak.
Doszłam do 1/3 książki, nie chce mi się już czytać dalej. Szkoda czasu, czeka wiele innych książek na półce i w Kindle'u.
Od lat mi się nie zdarzyło, żebym zaczęła czytać kryminał, dobrowolnie odłożyła go na półkę na kilka dni i nie miała najmniejszej ochoty do niego wrócić.
Mogę różne rzeczy wybaczyć powieści kryminalnej. Nielogiczność, stereotypowe postaci, irytujący bohaterowie, przewidywalność, kiepski warsztat pisarski autora - zdarza się. Ale nie to, że mnie nudzi i że męczę się przy...
2017-09-16
2017-09-09
2017-08-22
2017-08-26
Zbiór reportaży, bardzo sprawnie napisanych, do połknięcia w jeden dzień. Wyłania się z nich obraz kraju, gdzie system zawodzi, bo każdy urzędnik, sędzia, prokurator, nauczyciel czuje się tylko odpowiedzialny za swoje poletko. Gdzie sąsiedzi nie chcą się wtrącać.
Rezultatem jest ciąg tragedii. Niezapobieżenie jednemu przestępstwo powoduje, że ofiara staje się katem dla kolejnych osób.
Jako prawnik miałam czasem wątpliwości co do tego, czy autorka dotarła do wszystkich okoliczności sprawy. Wysokość niektórych wyroków, opóźnienia w sprawach - tak trudno mi w to uwierzyć.
Ale chyba największe wrażenie zrobiło na mnie to, że w Polsce nie ma statystyk powrotu do przestępstwa osób zwolnionych warunkowo. Ciągle zmieniane jest prawo karne, a tak podstawowe kwestie nie są w ogóle sprawdzane. Jak można stworzyć politykę karną, jeśli nie wiadomo jakie są skutki stosowania dotychczasowych rozwiązań? Najwyraźniej kolejni ministrowie sprawiedliwości i ich eksperci uważają, że można.
Zbiór reportaży, bardzo sprawnie napisanych, do połknięcia w jeden dzień. Wyłania się z nich obraz kraju, gdzie system zawodzi, bo każdy urzędnik, sędzia, prokurator, nauczyciel czuje się tylko odpowiedzialny za swoje poletko. Gdzie sąsiedzi nie chcą się wtrącać.
Rezultatem jest ciąg tragedii. Niezapobieżenie jednemu przestępstwo powoduje, że ofiara staje się katem dla...
2017-08-18
2017-08-15
Byłam zawsze miłośniczką tego autora, a tu niestety duże rozczarowanie. Najzwyczajniej na świecie nudziłam się i z trudem przedzierałam przez kolejne strony. W końcu uznałam, że czeka na mnie zbyt wiele interesujących książek aby męczyć się dalej.
Byłam zawsze miłośniczką tego autora, a tu niestety duże rozczarowanie. Najzwyczajniej na świecie nudziłam się i z trudem przedzierałam przez kolejne strony. W końcu uznałam, że czeka na mnie zbyt wiele interesujących książek aby męczyć się dalej.
Pokaż mimo to2017-08-12
Ciągle się zastanawiam, jak ocenić tę książkę.
Jeśli bym miała określić jednym słowem, jak się czułam podczas lektury, to wybrałam bym określenie "nieswojo". Ta lektura uwiera.
Kilka dni wcześniej skończyłam czytać "Czarne narcyzy" Puzynskiej, więc siłą rzeczy porównywałam obie książki. I pod względem dusznej atmosfery i poczucia zagrożenia "Zombie" bije "Czarne narcyzy" na głowę, mimo że to w Lipowie i okolicach aż roi się od seryjnych morderców, handlarzy narkotyków, dzieciobójców, gwałcicieli, pedofili, stręczycieli, handlarzy narkotyków i tym podobnych. A w Gliwicach poza jednym zabójcą, który prześladuje zdolnego prokuratora, jest tylko zwyczajna, codzienna patologia - alkoholizm, przemoc domowa, pobicia, lewe interesy; wszystko to, co mijamy często obok, i czego staramy się nie zauważać. Dzieci znęcające się nad dziećmi, pijane kobiety leżące w krzakach, młodzież odurzona dopalaczami. Wszystko to, co niby zauważamy, ale nas uwiera i odwracamy wzrok. Dzieci z zespołem Downa, sprzątaczka w zasikanej toalecie w centrum handlowym.
W tej zaskakująco codziennej i odpychającej scenerii rozgrywa się drastyczna rozgrywka między bohaterami. Autor nie szczędzi nam ani opisów zbrodni (które dla osób bardzo wrażliwych na krzywdę dzieci mogą być trudne do zniesienia), ani dość specyficznych scen erotycznych (które by można było nazwać pornograficznymi, gdyby nie to, że pornografia ma podniecać, a nie budzić niepokój). Gdy do tego dodamy czarny humor autora - który uwielbiam - i socjologiczne tło, wychodzi dobry kryminał z ambicjami na powieść psychologiczną.
Książka się kończy, a czytelnik pozostaje z pytaniem, na ile jego życie jest efektem świadomego wyboru, a na ile kontynuacją dobrze znanych śladów jego rodziców i wytworem własnych wyobrażeń.
Ciągle się zastanawiam, jak ocenić tę książkę.
Jeśli bym miała określić jednym słowem, jak się czułam podczas lektury, to wybrałam bym określenie "nieswojo". Ta lektura uwiera.
Kilka dni wcześniej skończyłam czytać "Czarne narcyzy" Puzynskiej, więc siłą rzeczy porównywałam obie książki. I pod względem dusznej atmosfery i poczucia zagrożenia "Zombie" bije "Czarne...
2017-08-09
Niestety, ale spore rozczarowanie.
W książce aż roi się od nielogiczności, motywy sprawców są mało wiarygodne, a czyny bohaterów niespójne z dotychczasowym zachowaniem.
Kilka przykładów:
Trzy osoby zostają zakłute nożami, a sprawcy działali w kompletnym szale - więc należałoby przypuszczać, że zwłoki mają wiele obrażeń, może nawet mamy do czynienia z tzw. overkill. Mimo to policja uznaje, że ofiary nabawiły się tych obrażeń podczas bójki między sobą, a jedna z ofiar była w stanie z tymi ranami przejść w inne miejsce.
Dwie kobiety śpiewające w jakimś wiejskim chórze, nieposiadające własnego repertuaru, nagle okazują się tak znakomitymi wokalistkami, że wygrywają dwa pierwsze miejsca w konkursie, a firma fonograficzna chce z jedną z nich podpisać kontrakt płytowy.
Przykładny mąż i ojciec stwierdza, że nie będzie interweniował jeśli jego 13-letnia córka zacznie uprawiać seks ze swoim 17-letnim chłopakiem, bo przecież i tak nie da się ich upilnować.
Koledzy jednego z bohaterów gwałcą jego dziewczynę. Co robi w tej sytuacji wspomniany bohater - silny, młody mężczyzna, który nie ma oporów przed używaniem przemocy i łamaniem prawa? Czy jedzie spuścić kolegom porządny wp***? Nie. Jest mu po prostu przykro i stwierdza, że nie chciał żeby tak się stało. No żesz k*** który mężczyzna tak by zareagował?!
To wszystko jednak można autorce wybaczyć. Nie można wybaczyć jednego - od połowy książka staje się nudna. Akcja, jak to zwykle u Puzyńskiej bywa, pędzi na łeb na szyję. Ale tym razem kolejne wątki przestają być interesujące, można się łatwo pogubić - kto gdzie pojechał, kto kogo zabił, kto z kim romansował i kto bym czyim dzieckiem.
W pewnym momencie przestało mnie interesować, kto zabił i dlaczego. Również w zakończeniu nie pojawiły się żadne zaskoczenia, a nierozwiązane wątki - które jak rozumiem mają być wyjaśnione w następnym tomie - w ogóle mnie nie ciekawią. I nie wiem, czy w ogóle sięgnę po następny tom.
Niestety, ale spore rozczarowanie.
W książce aż roi się od nielogiczności, motywy sprawców są mało wiarygodne, a czyny bohaterów niespójne z dotychczasowym zachowaniem.
Kilka przykładów:
Trzy osoby zostają zakłute nożami, a sprawcy działali w kompletnym szale - więc należałoby przypuszczać, że zwłoki mają wiele obrażeń, może nawet mamy do czynienia z tzw. overkill. Mimo...
2017-07-04
Zdecydowanie najlepiej wydane przez mnie pieniądze, jeśli chodzi o lektury nt. marketingu i e-biznesu. Oczywiście nie wszystkie tematy są przydatne, ale można naprawdę wiele się dowiedzieć i zainspirować. Jako prawnik jestem jednak rozczarowana sposobem omawiania niektórych prawnych aspektów - użyty język jest trudny, mało przykładów, myślę że dla osób mało obytych z prawem taki tekst w ogóle nie będzie pomocny. Za to odejmuję jedną gwiazdkę, inaczej byłoby 10/10.
Zdecydowanie najlepiej wydane przez mnie pieniądze, jeśli chodzi o lektury nt. marketingu i e-biznesu. Oczywiście nie wszystkie tematy są przydatne, ale można naprawdę wiele się dowiedzieć i zainspirować. Jako prawnik jestem jednak rozczarowana sposobem omawiania niektórych prawnych aspektów - użyty język jest trudny, mało przykładów, myślę że dla osób mało obytych z prawem...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-06-10
Opis wydawcy spowodował, że oczekiwałam innego rodzaju lektury. Wydawało mi się, że będzie to typowa literatura popularnonaukowa, tymczasem "Trupia farma" jest raczej autobiografią Billa Bassa, trochę przypominająca "Mind huntera".
Historia zaczyna się znacznie wcześniej, niż powstanie "Trupiej farmy" (swoją drogą lepszym tłumaczeniem "Body farm" byłaby chyba jednak "Farma zwłok"). Poznajemy początki naukowej kariery autora i początki pracy dla wymiaru sprawiedliwości, kolejne sprawy które doprowadziły do powstania tego niezwykłego ośrodka badawczego, oraz najciekawsze "przypadki", które Bass badał jako biegły antropolog sądowy.
To właśnie opisy poszczególnych śledztw, a nie wyniki badań z "Trupiej farmy" zajmują najwięcej miejsca w książce. Czyta się je jak opowiadania kryminalne, chociaż w niektórych przypadkach czytelnik nie dostaje zadowalającego zakończenia, bo zabójca nie zostaje złapany.
Mimo dość obrzydliwego i przykrego tematu, a jednocześnie porcji naukowej wiedzy, czyta się to naprawdę dobrze. Spora w tym zasługa lekkiego stylu ze sporą dawką czarnego humoru, a jednocześnie duży szacunek, z jakim Bass opisuje swoje "trupy" i (żywych) współpracowników.
Jedyne, co mi przeszkadzało, to opisy prywatnego życia autora (a zwłaszcza żałoby po obu żonach). Wydawały mi się zbyt intymne.
Aha, jeśli nie wiecie jak wygląda często opisywany w książce tłuszczowosk (Adipocere), i gdyby wam przyszło do głowy że sprawdzicie to sobie w internecie, to... zastanówcie się dwa razy, czy to aby na pewno dobry pomysł. Dobrze wam radzę.
Opis wydawcy spowodował, że oczekiwałam innego rodzaju lektury. Wydawało mi się, że będzie to typowa literatura popularnonaukowa, tymczasem "Trupia farma" jest raczej autobiografią Billa Bassa, trochę przypominająca "Mind huntera".
więcej Pokaż mimo toHistoria zaczyna się znacznie wcześniej, niż powstanie "Trupiej farmy" (swoją drogą lepszym tłumaczeniem "Body farm" byłaby chyba jednak "Farma...