-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant11
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński8
Biblioteczka
2018-01-13
2016-11-15
2016-08-21
Po raz pierwszy czytałam "Opowieść podręcznej" jako nastolatka.
Teraz - przy drugim podejściu do tej lektury - jestem już dorosłą kobietą, żoną i matką. Gdy czytałam, moja córeczka bawiła się u moich stóp, a ja ocierałam łzy na samą myśl o utracie dziecka przez Fredę (chyba powinno to się właściwie odmieniać "Fredową"?).
Kilkanaście lat temu odbierałam "Opowieść podręcznej" wyłącznie jako ostrzeżenie przed religijnym ekstremizmem i seksistowskim podporządkowaniem kobiety mężczyźnie. Teraz dostrzegam przede wszystkim rozważania na temat macierzyństwa, zarówno jeśli chodzi o role matki w społeczeństwie, ale i o nasze własne - kobiet - postrzeganie siebie.
To o nas chcą decydować - czy ważniejsze od naszego życia i zdrowia jest prawo do życia naszego nienarodzonego dziecka. To nas traktuje się jak inkubatory, które służą do utrzymania przy życiu nowych członków społeczeństwa. To my stajemy się dodatkiem do naszego nienarodzonego dziecka, gdy tylko ciąża stanie się widoczna. To my nie zasługujemy na znieczulenie przy porodzie, bo przecież taki już los kobiety, że musi boleć, a po porodzie szybko się zapomni. To my stajemy się matką - i wyłącznie matką, która musi bezwarunkowo kochać, bezgranicznie się poświęcać i zrezygnować z samej siebie, stać się Matką Polką. Ale też nas się wielbi. My mamy swoje święto. To nas kochają nasze dzieci najbardziej na świecie - przynajmniej przez jakiś czas.
To my zachodzimy w ciążę, bo uważamy, że posiadanie dziecka da nam największe spełnienie, zapełni pustkę w życiu, naprawi nieudany związek. To my traktujemy siebie jako gorsze - niczym wybrakowane egzemplarze, niepełne kobiety - gdy nie możemy zajść w ciążę. To my uważamy, że dopiero kobieta mająca dzieci coś wie o życiu, a przede wszystkim o zorganizowaniu czasu. To my domagamy się szacunku, bo jesteśmy matkami, bo wszystko poświęcamy dla dziecka.
Freda jest w gruncie rzeczy w idealnej sytuacji. Ma tylko zajść w ciążę i urodzić dziecko. Nie musi pracować, nie ma żadnych obowiązków poza chodzeniem po zakupy od czasu do czasu. Ma dach nad głową, dba o nią służba. Przypomina to wam coś? Freda żyje jak żyły wysoko postawione kobiety w dawnych czasach - miały zapewnić przedłużenie rodu; nie musiały nic poza tym robić i nie wymagano nawet od nich by wychowywały dziecko.
A czyż nie marzymy jako małe dziewczynki o tym, by żyć jak księżniczki?
Radykalni islamiści z Państwa Islamskiego też twierdzą, że kobieta, która nie musi (czyt. nie może) pracować, bo utrzymuje ją mąż, jest wolna od trosk. A zakryta od stóp do głów nie jest narażona na chamskie odzywki, i oceniana ze względu na przymioty charakteru, a nie wygląd. Tych samych argumentów używają "strażnicy tradycyjnych wartości" na całym świecie, także ci polscy.
Dlaczego więc tak walczymy o to, by chodzić do pracy - nawet jeśli nie możemy spędzać odpowiednio wiele czasu z rodziną, nawet jeśli tej pracy nie lubimy?
Dlaczego walczymy prawo do noszenia krótkich spódniczek i wyciętych dekoltów, nawet jeśli stajemy się ofiarami zaczepek podpitych mężczyzn ?
Za moich czasów "Opowieść podręcznej" nie była lekturą, teraz tez chyba nie jest. A powinna być.
Po raz pierwszy czytałam "Opowieść podręcznej" jako nastolatka.
Teraz - przy drugim podejściu do tej lektury - jestem już dorosłą kobietą, żoną i matką. Gdy czytałam, moja córeczka bawiła się u moich stóp, a ja ocierałam łzy na samą myśl o utracie dziecka przez Fredę (chyba powinno to się właściwie odmieniać "Fredową"?).
Kilkanaście lat temu odbierałam "Opowieść...
2013-11-22
2013-08-04
2013-07-24
2013-09-30
2015-06-20
2015-09-14
2014-01-22
2014-08-05
2011
Moje drugie podejście do "królowej kryminału" i znowu się zastanawiam, co jest ze mną nie tak: "jak to mnie zachwyca, skoro nie zachwyca?"
Na początku jest - przyznaję - nieźle.
Co prawda od pierwszych stron pojawia się irytujący archetyp pięknej, zdolnej i ambitnej prawniczki, czyli prokurator Weronika Rudy (gdyby to był amerykański film, grałaby ją 20-letnia blondynka ze sztucznym biustem, koniecznie w okularach, bo to świadczy o inteligencji). Ale nie licząc pani prokurator jest ciekawie, i do tego z komediowym przerywnikiem w postaci przygód profilera Huberta Meyera i pożyczonego od byłej żony samochodu.
Niestety wszystko zaczyna się gmatwać, tempo raz przyspiesza a raz staje w miejscu, książka zaś rozrasta się do 600 stron, z czego połowę spokojnie by można było usunąć z pożytkiem dla czytelników. Autorka zanudza nas przeżyciami emocjonalnymi i historią życia różnych postaci, co w ogóle nie jest istotne dla rozwiązania sprawy.
No i wątek romantyczno-erotyczny... Klasyczny wątek "kto się czubi, ten się lubi" i "chciałabym, a boję się", niestety w wydaniu niestrawnym. Myślałam jedynie "Meyer, przeleć wreszcie tę niezrównoważoną psychicznie babę i niech już będzie spokój z tą historią, bierzcie się za śledztwo!". Niestety, po seksie wątek nie tylko się nie zakończył, lecz jeszcze rozwinął w kolejną porcję absolutnie nieinteresujących rozważań "czy chcę z nim / nią być, czy nie".
Jeśli o seksie mowa, to w książce Bondy znajdziecie fragment (co tam fragment, kilka stron) opisu godnego "40 twarzy Greya", i nie jest to wcale komplement. Tu macie próbkę: "Przeraziła się, bo zatrzymał się i zamarł na moment. Widać sam był zaskoczony, że tak przedwcześnie zakończył pierwszą z nią podróż. Ale choć skończył, to wcale jej nie opuścił. Wciąż był twardy i słabł bardzo powoli. Jego moc była większa, niż mogła podejrzewać."
Trochę za dużo romantyzmu, jak na wasz gust i już się pogubiliście czy mowa o Meyerze czy o jego penisie? Spoko, teraz będzie mój ulubiony fragment: "Władał nią i z rozkoszą tonęła w poddaństwie wobec jego zmysłowości. Kiedy rozsmarował na jej brzuchu i plecach swoją spermę, poczuła jakby naznaczył ją na śmierć i życie jako swoją. Nie miała już nigdy i z nikim nie doświadczyć takiego uniesienia, zjednoczenia i takiej magii."
So damn romantic!
Tymi właśnie erotycznymi uniesieniami raczony jest czytelnik, który pod koniec kryminału oczekuje na rozwiązanie zagadki. Niestety o ile opis gry wstępnej między Meyerem a Weroniką opisany jest tak szczegółowo, to wyjaśnienie intrygi jest na tyle lakoniczne, że łatwo się pogubić.
Kolejną gwiazdkę odejmuję za małą wiarygodność psychologiczną postaci. Tak jak w książkach innej "królowej kryminału" - Katarzyny Pużyńskiej - w jednej gminie można znaleźć zaskakującą liczbę masowych morderców, gangsterów z karteli narkotykowych, pedofilów i handlarzy żywym towarem, tak u Katarzyny Bondy występuje zaskakująca liczba osób z zaburzeniami osobowości. Na dodatek osoby te swoją osobowość (i orientację seksualną) potrafią zmienić nagle, w wieku dorosłym. Na szczególną uwagę zasługuje też pani prokurator, u której o dziwo jeszcze nikt nie stwierdził osobowości borderline i nie wysłał na terapię.
Od początku przyjęłam że nie będę nawet próbowała zrozumieć jaka jest sytuacja z prawnego punktu widzenia, bo inaczej nie dałabym rady czytać książki ze względu na poziom bzdurności prawniczej. Więc tego akurat nie biorę pod uwagę przy ocenie książki, bo byłaby jeszcze jedna gwiazdka mniej.
Na swoje nieszczęście, przed przeczytaniem "Tylko martwi nie kłamią połakomiłam się na zakup w promocji kolejnego tomu o Meyerze i pierwszego tomu serii o profilerce Saszy. Zastanawiam się, czy w ogóle dać im szansę, skoro tyle pozycji czeka w kolejce do przeczytania.
Moje drugie podejście do "królowej kryminału" i znowu się zastanawiam, co jest ze mną nie tak: "jak to mnie zachwyca, skoro nie zachwyca?"
więcej Pokaż mimo toNa początku jest - przyznaję - nieźle.
Co prawda od pierwszych stron pojawia się irytujący archetyp pięknej, zdolnej i ambitnej prawniczki, czyli prokurator Weronika Rudy (gdyby to był amerykański film, grałaby ją 20-letnia blondynka...