-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant12
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński8
Biblioteczka
2018-01-13
2017-12-09
Nie wierzcie opisowi z okładki. To nie jest "mistrzowski tom".
Dziesięciu bardziej czy mniej znanych polskich pisarzy napisało po jednym opowiadaniu kryminalnym. Niektórym się udało, innym nie.
Umówmy się - trudno jest napisać opowiadanie kryminalne, które zaskoczy czytelnika. Z racji objętości dzieła nie ma po prostu możliwości wodzenia czytelnika za nos i podsuwania mu ciągle nowych, fałszywych tropów. Dlatego ci pisarze, którzy próbowali skupić się na intrydze kryminalnej (Larek w beznadziejnym "Czwartym zabójcy" i Głębocki w nudnym "Guziku"), po prostu polegli. Najlepiej w tej kategorii poradził sobie Wroński w tytułowym "Trupów hurtowo trzech", dzięki historycznej stylizacji.
Wygrali ci, którzy postawili na dowcip (Ćwirlej "Czwarta beczka norweskich śledzi" i Rudnicka "Niespodzianka") lub nastrój (Jodełka "Nie tak sobie ciebie wyobrażałam" i najlepszy Chmielarz "Sznurówki"). Niestety poza "Sznurówkami" miałam uczucie niedosytu po każdym z pozostałych opowiadań - nawet te, które oceniam dobrze, miały rozczarowujące zakończenie.
Cieszę się, że pieniądze za zakup wsparły szczytny cel - bez tego trochę żałowałabym wydanych 17 złotych.
Nie wierzcie opisowi z okładki. To nie jest "mistrzowski tom".
Dziesięciu bardziej czy mniej znanych polskich pisarzy napisało po jednym opowiadaniu kryminalnym. Niektórym się udało, innym nie.
Umówmy się - trudno jest napisać opowiadanie kryminalne, które zaskoczy czytelnika. Z racji objętości dzieła nie ma po prostu możliwości wodzenia czytelnika za nos i podsuwania mu...
2017-11-15
Oglądaliście serial "Lost"? Pamiętacie te zachwyty na początku ("O rany, rany, muszę wiedzieć jak to się skończy!!!"), ten niepokój po pewnym czasie ("To się robi coraz gorsze, może już przestanę oglądać... Nieeee, przecież zakończenie na pewno będzie świetne!") i tę irytację na końcu ("Oddajcie k*** te stracone godziny mojego życia!!!")?
Mniej więcej tak się czułam, czytając "Grzech". Od początku polubiłam głównego bohatera, zagadka mnie zaciekawiła, przez długi czas dawałam się wciągać coraz bardziej.
W końcu pojawił się trop, na który od razu zwróciłam uwagę. Niestety tylko ja. Policjanci prowadzący śledztwo zupełnie nie zwrócili na ten trop uwagi, chociaż aż się prosiło o wyjaśnienie.
Ja już wiedziałam, kto jest mordercą, ale nie wiedziałam dlaczego. Czekałam więc cierpliwie, wzdychając jedynie z pewnym zażenowaniem gdy doszło do wyjątkowo przewidywalnych scen.
Niestety, odpowiedź na "dlaczego" właściwie nigdy się nie pojawiła. Ani odpowiedź na "dlaczego akurat te kobiety". I "dlaczego w taki sposób".
W ten oto sposób "Grzech" z siedmiu gwiazdek zjechał na trzy.
Nie wiem, czy warto ryzykować i sięgać po kolejny tom. Bardzo polubiłam głównego bohatera, który wreszcie nie jest superseksownym i aspołecznym genialnym alkoholikiem. Jest normalnym cholerykiem. Lubię choleryków.
Ale czy warto się znowu irytować tylko ze względu na sympatię do choleryka?
Oglądaliście serial "Lost"? Pamiętacie te zachwyty na początku ("O rany, rany, muszę wiedzieć jak to się skończy!!!"), ten niepokój po pewnym czasie ("To się robi coraz gorsze, może już przestanę oglądać... Nieeee, przecież zakończenie na pewno będzie świetne!") i tę irytację na końcu ("Oddajcie k*** te stracone godziny mojego życia!!!")?
Mniej więcej tak się czułam,...
2017-11-04
2017-10-28
Zgrabny kryminał, łamiący schematy.
Od początku wiemy, kto jest zabójcą (chociaż... czy aby na pewno wiemy?).
Przestępcy to nie żadni superinteligentni seryjni zabójcy z misternym planem. To idioci, w dodatku z ponadprzeciętnymi zdolnościami do pakowania się w zupełnie niepotrzebne kłopoty.
Wszystko, co się wydarzy, jest nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności.
Zakończenie zaś łamie jedną z najważniejszych zasad w kryminałach, ale nie napiszę którą żeby wam nie psuć niespodzianki.
Jest w tym powiew świeżości, zręczna gra ze schematami. A może nawet autor trochę sobie robi jaja z czytelników.
No i jest Szczecin, chociaż dalej uważam że można oddać klimat mojego rodzinnego miasta lepiej.
Dlaczego Marek Stelar nie zrobił dotąd większej kariery wśród autorów powieści kryminalnych, pozostaje dla mnie zagadką.
Zgrabny kryminał, łamiący schematy.
Od początku wiemy, kto jest zabójcą (chociaż... czy aby na pewno wiemy?).
Przestępcy to nie żadni superinteligentni seryjni zabójcy z misternym planem. To idioci, w dodatku z ponadprzeciętnymi zdolnościami do pakowania się w zupełnie niepotrzebne kłopoty.
Wszystko, co się wydarzy, jest nieprawdopodobnym zbiegiem...
Moje drugie podejście do "królowej kryminału" i znowu się zastanawiam, co jest ze mną nie tak: "jak to mnie zachwyca, skoro nie zachwyca?"
Na początku jest - przyznaję - nieźle.
Co prawda od pierwszych stron pojawia się irytujący archetyp pięknej, zdolnej i ambitnej prawniczki, czyli prokurator Weronika Rudy (gdyby to był amerykański film, grałaby ją 20-letnia blondynka ze sztucznym biustem, koniecznie w okularach, bo to świadczy o inteligencji). Ale nie licząc pani prokurator jest ciekawie, i do tego z komediowym przerywnikiem w postaci przygód profilera Huberta Meyera i pożyczonego od byłej żony samochodu.
Niestety wszystko zaczyna się gmatwać, tempo raz przyspiesza a raz staje w miejscu, książka zaś rozrasta się do 600 stron, z czego połowę spokojnie by można było usunąć z pożytkiem dla czytelników. Autorka zanudza nas przeżyciami emocjonalnymi i historią życia różnych postaci, co w ogóle nie jest istotne dla rozwiązania sprawy.
No i wątek romantyczno-erotyczny... Klasyczny wątek "kto się czubi, ten się lubi" i "chciałabym, a boję się", niestety w wydaniu niestrawnym. Myślałam jedynie "Meyer, przeleć wreszcie tę niezrównoważoną psychicznie babę i niech już będzie spokój z tą historią, bierzcie się za śledztwo!". Niestety, po seksie wątek nie tylko się nie zakończył, lecz jeszcze rozwinął w kolejną porcję absolutnie nieinteresujących rozważań "czy chcę z nim / nią być, czy nie".
Jeśli o seksie mowa, to w książce Bondy znajdziecie fragment (co tam fragment, kilka stron) opisu godnego "40 twarzy Greya", i nie jest to wcale komplement. Tu macie próbkę: "Przeraziła się, bo zatrzymał się i zamarł na moment. Widać sam był zaskoczony, że tak przedwcześnie zakończył pierwszą z nią podróż. Ale choć skończył, to wcale jej nie opuścił. Wciąż był twardy i słabł bardzo powoli. Jego moc była większa, niż mogła podejrzewać."
Trochę za dużo romantyzmu, jak na wasz gust i już się pogubiliście czy mowa o Meyerze czy o jego penisie? Spoko, teraz będzie mój ulubiony fragment: "Władał nią i z rozkoszą tonęła w poddaństwie wobec jego zmysłowości. Kiedy rozsmarował na jej brzuchu i plecach swoją spermę, poczuła jakby naznaczył ją na śmierć i życie jako swoją. Nie miała już nigdy i z nikim nie doświadczyć takiego uniesienia, zjednoczenia i takiej magii."
So damn romantic!
Tymi właśnie erotycznymi uniesieniami raczony jest czytelnik, który pod koniec kryminału oczekuje na rozwiązanie zagadki. Niestety o ile opis gry wstępnej między Meyerem a Weroniką opisany jest tak szczegółowo, to wyjaśnienie intrygi jest na tyle lakoniczne, że łatwo się pogubić.
Kolejną gwiazdkę odejmuję za małą wiarygodność psychologiczną postaci. Tak jak w książkach innej "królowej kryminału" - Katarzyny Pużyńskiej - w jednej gminie można znaleźć zaskakującą liczbę masowych morderców, gangsterów z karteli narkotykowych, pedofilów i handlarzy żywym towarem, tak u Katarzyny Bondy występuje zaskakująca liczba osób z zaburzeniami osobowości. Na dodatek osoby te swoją osobowość (i orientację seksualną) potrafią zmienić nagle, w wieku dorosłym. Na szczególną uwagę zasługuje też pani prokurator, u której o dziwo jeszcze nikt nie stwierdził osobowości borderline i nie wysłał na terapię.
Od początku przyjęłam że nie będę nawet próbowała zrozumieć jaka jest sytuacja z prawnego punktu widzenia, bo inaczej nie dałabym rady czytać książki ze względu na poziom bzdurności prawniczej. Więc tego akurat nie biorę pod uwagę przy ocenie książki, bo byłaby jeszcze jedna gwiazdka mniej.
Na swoje nieszczęście, przed przeczytaniem "Tylko martwi nie kłamią połakomiłam się na zakup w promocji kolejnego tomu o Meyerze i pierwszego tomu serii o profilerce Saszy. Zastanawiam się, czy w ogóle dać im szansę, skoro tyle pozycji czeka w kolejce do przeczytania.
Moje drugie podejście do "królowej kryminału" i znowu się zastanawiam, co jest ze mną nie tak: "jak to mnie zachwyca, skoro nie zachwyca?"
więcej Pokaż mimo toNa początku jest - przyznaję - nieźle.
Co prawda od pierwszych stron pojawia się irytujący archetyp pięknej, zdolnej i ambitnej prawniczki, czyli prokurator Weronika Rudy (gdyby to był amerykański film, grałaby ją 20-letnia blondynka...