-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel15
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać1
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2021-07-30
2019-12-28
Ależ ja uwielbiam takie opowieści. Odrobinę historii starożytnej, odrobinę teorii spiskowych, których nie powstydziłby się sam Dan Brown, odrobinę fantastyki, a na deser wybornie zaprezentowana przemiana tytułowego bohatera, który przeszedł bardzo długą drogę od rzymskiego patrycjusza odbywającego na ulicach Rzymu triumf po krwawym stłumieniu powstania żydowskiego, do Juliusza z Samarii, jednego z najważniejszych świętych rodzącego się właśnie wśród Żydów chrześcijaństwa i powiernika "Trzeciego Testamentu" zawierającego wolę Boga Wszechmogącego.
A wszystko to napisane niezmiernie inteligentnie i z głową przez duet wybornych scenarzystów Dorisona i Alice'a oraz przepięknie narysowane przez Rechta i Montaigne'a.
Polecam serdecznie wszystkim, a zwłaszcza wielbicielom superbohaterskiej młucki, aby poobcowali sobie z komiksem wybitnym.
Ps.
Album niniejszy stanowi prequel do wydanej u nas w latach 2002-2003 genialnej serii "Trzeci Testament". Jednakowoż do zrozumienia historii "Juliusza" znajomość tamtej serii nie jest niezbędna, co niezaprzeczalnie jest jego kolejnym atutem.
Ależ ja uwielbiam takie opowieści. Odrobinę historii starożytnej, odrobinę teorii spiskowych, których nie powstydziłby się sam Dan Brown, odrobinę fantastyki, a na deser wybornie zaprezentowana przemiana tytułowego bohatera, który przeszedł bardzo długą drogę od rzymskiego patrycjusza odbywającego na ulicach Rzymu triumf po krwawym stłumieniu powstania żydowskiego, do...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-06-25
Oto kolejne spotkanie z Marjane Satrapi. Oto przed państwem "Persepolis II - Historia Powrotu". Czternastoletnia Marjane mieszka w Wiedniu. Sama. Bez rodziny, bez przyjaciół, bez znajomości języka. Ląduje w internacie prowadzonym przez zakonnice. Emigrantka z Iranu i na pewno nie katoliczka. Kiedy jakoś to wszystko ogarnęła zaczęło się dojrzewanie i kolejne związki z facetami (bardziej lub mniej poważne). A ona nadal była sama. Kiedy przyłapała swojego chłopaka w łóżku z inną spanikowana uciekła. Wylądowała na ulicy. Tam przypętała się choroba. Na szczęście w Austrii wzywają karetki do bezdomnych,którzy stracili przytomność. Cudem odratowana postanowiła przemóc wstyd, skontaktować się z rodziną i wrócić do domu. I tak oto historia zatoczyła koło... Po kolejnych czterech latach osiemnastoletnia Marjane ponownie ubrała chustę i wylądowała na lotnisku w Teheranie.
Ojczyzna przywitała ją tradycyjnie terrorem i nieskończonymi zakazami. Jedynie wojna z Irakiem się skończyła. Na ulicach nadal szaleją Strażnicy Rewolucji, którzy potrafią zatrzymać biegnącą dziewczynę, gdyż jej pośladki wykonują przy tym takie bezwstydne ruchy...
Marjane odkrywa, iż zaczyna się w tym wszystkim dusić. Dojrzewa w niej chęć wyrwania się z tego więzienia. Kończy nieudane małżeństwo i w wieku 24 lat po raz kolejny wyrusza na emigrację. Tym razem świadomą i przemyślaną. Wyjeżdża na studia do Francji z postanowieniem, iż do Iranu już nigdy nie powróci.
Czy ten drugi tom jest gorszy od pierwszego? Może odrobinę. Nie jest może aż tak ksenofobicznie straszny jak poprzedni, ale opowiada za to o samotności, o smutku, o dojrzewaniu, niezwykle trudnej drodze do pewnych nieodwracalnych decyzji. Odkrywaniu na własnych błędach niepodważalnego faktu, iż najbliżsi chcą dla nas zawsze jak najlepiej. Prawdziwa szkoła życia oraz wstrząsające świadectwo tego, co muzułmański fanatyzm potrafi zrobić z dumnym i szlachetnym narodem.
Kanon komiksu jak diabli!
Polecam!!
PS.
Posiadam i przeczytałem starsze wydanie dwutomowe z wydawnictwa Post. Aktualnie dostępne na rynku wydanie zbiorcze od Egmontu jest niemal do niego identyczne. Bynajmniej postanowiłem swoją recenzję rozbić na dwie części. W końcu komiksy przeczytałem dwa ;)
Oto kolejne spotkanie z Marjane Satrapi. Oto przed państwem "Persepolis II - Historia Powrotu". Czternastoletnia Marjane mieszka w Wiedniu. Sama. Bez rodziny, bez przyjaciół, bez znajomości języka. Ląduje w internacie prowadzonym przez zakonnice. Emigrantka z Iranu i na pewno nie katoliczka. Kiedy jakoś to wszystko ogarnęła zaczęło się dojrzewanie i kolejne związki z...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-06-14
Marjane Satrapi napisała i narysowała komiks autobiograficzny. "Persepolis - Historia Dzieciństwa" to komiks równie niezwykły, jak niezwykła jest jego autorka. Marjane, córka wywodzących się z arystokracji lewaków, miała dziesięć lat, gdy Iran pochłonęła najpierw tzw. rewolucja islamska, a następnie koszmarnie wyniszczająca wojna z Irakiem. Terror, aresztowania, tortury, ranni, zabici i nieustanne ataki rakietowe. A w tym wszystkim mała dziesięciolatka z chustą na głowie, którą kazali jej ubrać panowie z brodami...
Album kończy się w momencie, gdy czternastoletnia Mariane opuszcza Iran, by zamieszkać, z dala od islamistów i ich wojen, u znajomej matki w Wiedniu.
Bardzo mroczna historia opowiedziana z jednej strony niezwykle dosadnie, ale z drugiej infantylnie. Opowieść dziecka...
Do tego jeszcze te rysunki... Czarno - białe. Uproszczone. Niemal dziecinne. Kolejne komiksy Pani Marjane uwidaczniają, iż taki ma ona styl, ale do tego albumu pasują niemal idealnie.
Ciąg dalszy w kolejnym tomie dziejów Marjane...
PS.
Posiadam i przeczytałem starsze wydanie dwutomowe z wydawnictwa Post. Aktualnie dostępne na rynku wydanie zbiorcze od Egmontu jest niemal do niego identyczne. Bynajmniej postanowiłem swoją recenzję rozbić na dwie części. W końcu komiksy przeczytałem dwa ;)
Marjane Satrapi napisała i narysowała komiks autobiograficzny. "Persepolis - Historia Dzieciństwa" to komiks równie niezwykły, jak niezwykła jest jego autorka. Marjane, córka wywodzących się z arystokracji lewaków, miała dziesięć lat, gdy Iran pochłonęła najpierw tzw. rewolucja islamska, a następnie koszmarnie wyniszczająca wojna z Irakiem. Terror, aresztowania, tortury,...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-03
Ktoś w komentarzach do tego albumu w sklepie Gildii napisał: „przypominający trochę Blankets”. I cóż… Nie jest aż takim arcydziełem jak „Kołderki”, ale Magia (ta przez wielgaśne eM) Craiga Thompsona jest. I to nawet znaleźć można dość sporo tej Magii. Prawdę mówiąc nie interesuje mnie to, czy Manu Larcenet inspirował się arcydziełem Craiga, czy może bardzo dziwnym zbiegiem okoliczności stworzył coś niezwykle pokrewnego klimatycznie do „Blankets”. Dla mnie istotnym jest, iż „Codzienna Walka” ma bardzo duże szanse zostać najlepszym komiksem wydanym w Polsce w 2016 roku i to pomimo bardzo mocnej konkurencji.
Fabularnie jest to prawdziwy majstersztyk. Głównym bohaterem jest Marco, który od okresu dzieciństwa cierpi na napady lęku. Poznajemy go w momencie, gdy znajduje się on na rozdrożu życiowym. Postanawia rzuć wszystko w diabły i przenicować swoje życie. Ucieka przed problemami w relacjach z rodzicami, pracą szanowanego fotoreportera specjalizującego się w portretowaniu ciał ofiar konfliktów zbrojnych, stałymi sesjami z psychoanalitykiem oraz przed Paryżem. Wyprowadza się na zabitą dechami prowincję i z marnym skutkiem próbuje na nowo poskładać sobie życie, przeżywając nieustanne ataki lękowe i szprycując się tonami antydepresantów. Do tego wszystkiego jeszcze poznaje pewną uroczą panią weterynarz, która postanawia założyć z biednym Marco rodzinę… Nie jest to może diabolicznie skomplikowane, ale potęga tego komiksu tkwi właśnie w prostocie. Prostocie i talencie gawędziarskim Lanceneta.
Rysunki (również Pana Manu) kojarzące się z typowymi humorystycznymi komiksami frankońskimi o dziwo rewelacyjnie dopasowują się do scenariusza tworząc dzieło kompletne. Kompletne i genialne.
Zaś co do samego wydania… Format rodem ze Scream Comics (większy od A4). Twarda lakierowana okładka, w środku pięknie zadrukowana gruba kreda. Album zawiera wydanie zbiorcze wszystkich czterech tomów tej serii zakończonych posłowiem autorstwa Magyda Cherfi (osoby, o której totalnie nie wiem nic). Przyczepić się mogę jedynie do tego, że brakuje mi w ramach dodatków przedruków okładek poszczególnych tomików wchodzących w skład niniejszego albumu. Niby mała rzecz, a niezmiernie by mnie ucieszyła. Co prawda znalazłem również w tekście kilka drobnych literówek, ale przy tak dobrym komiksie jestem w stanie przymknąć na nie oko.
Podsumowując. Zdecydowanie polecam. Osoby lubiące „Blankets” powinny obowiązkowo zapoznać się z tym albumem. Pozostałe osoby również powinny po niego sięgnąć, aby zobaczyć jak się pisze genialne komiksy, a później obowiązkowo czytać „Kołderki” Craiga Thompsona (szczególnie wszyscy tzw. wielbiciele komiksu superbohaterskiego)…
PS.
„Codzienna Walka” jest debiutem Manu Larceneta w naszym kraju. Z nieukrywaną przyjemnością sięgnąłbym po pozostałe komiksy tego pana. Choćby po to, by się przekonać, czy nie powinien on czasami awansować do grona moich ulubionych twórców komiksowych.
PS2.
Sam jestem na siebie zły, gdyż niewiele brakowało, bym odpuścił sobie ten komiks. Ależ człowiek czasami głupi bywa... Aż strach się bać...
Ktoś w komentarzach do tego albumu w sklepie Gildii napisał: „przypominający trochę Blankets”. I cóż… Nie jest aż takim arcydziełem jak „Kołderki”, ale Magia (ta przez wielgaśne eM) Craiga Thompsona jest. I to nawet znaleźć można dość sporo tej Magii. Prawdę mówiąc nie interesuje mnie to, czy Manu Larcenet inspirował się arcydziełem Craiga, czy może bardzo dziwnym zbiegiem...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-06-03
Szanowni Państwo! Po dwudziestu sześciu latach Vasco powrócił nad Wisłę!
Cóż... Lepiej późno, niż wcale...
No dobra, ale kim jest ten cały Vasco?
Otóż Vasco to komiks awanturniczo - przygodowo - historyczny. Mamy rok pański 1347. Schyłek średniowiecza, zwany potocznie "jesienią". Okres, gdy rycerstwo powoli odchodzi do lamusa, a światem zaczynają rządzić obracający niebotycznymi sumami bankierzy. Vasco Baglioni jest siostrzeńcem właśnie takiego sienieńskiego bankiera Tolomea Tolomeiego. Załatwiając biznesy swego wuja podróżuje po niemal całym ówczesnym cywilizowanym świecie (z Konstantynopolem na czele) przeżywając niewiarygodne wręcz przygody.
Wydaje się to choć odrobinę znajome? Brawo. Pan autor, czyli Gilles Chaillet, oficjalnie przyznał się, iż przy tworzeniu postaci Vasca bardzo mocno inspirował się (czytaj zerżnął bezczelnie) Gucciem Baglionim z "Królów Przeklętych" Druona.
Muszę się jeszcze przyznać, iż Vasco jest komiksem w stylu tzw. frankońskiego retro. Bardzo dużo tekstu, który czytelnika zalewa wręcz informacjami, bardzo dużo niewielkich kadrów na stroniczkę... Rysuneczki też niby takie staroświeckie, ale tu akurat diabeł tkwi w szczegółach. A szczegóły te są przepiękne. Pan Autor miał (gdyż niestety opuścił już ten nasz łez padół) istną manię w kwestii idealnego wręcz odwzorowania architektury, wystroju wnętrz, czy chociażby ubiorów. Aż żal, iż te kadry nie są większe...
Album stanowiący pierwszą księgę wydania zbiorczego składa się z trzech początkowych tomów sagi, z których dwa pierwsze wydał u nas owe 26 lat wcześniej Pegasus (a po ich wydaniu sobie ładnie splajtował).
Wydawnictwu KURC życzę, aby wydało u nas wszystkie 30 tomów wraz z albumami pobocznymi i aby broń Boże nie plajtowało, gdyż świetną robotą się zajmuje!!!
Podsumowują te moje przydługawe wywody... Czy polecam? Wielbicielom historii oraz średniowiecznej architektury jak najbardziej. Zaś pozostałym czytelnikom radzę najpierw spróbować, czy im takie cuda podejdą.
Ją zapadłem na Vascomanię owe dwadzieścia sześć lat temu i odkąd dowiedziałem się, iż KURC wydaje tę serię u nas banan mi z gęby nie schodzi :)
Szanowni Państwo! Po dwudziestu sześciu latach Vasco powrócił nad Wisłę!
Cóż... Lepiej późno, niż wcale...
No dobra, ale kim jest ten cały Vasco?
Otóż Vasco to komiks awanturniczo - przygodowo - historyczny. Mamy rok pański 1347. Schyłek średniowiecza, zwany potocznie "jesienią". Okres, gdy rycerstwo powoli odchodzi do lamusa, a światem zaczynają rządzić obracający...
2018-02-04
Komiks ten bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Przygodowo-sensacyjna opowiastka, której akcja przeskakuje od czasów współczesnych do wiktoriańskiego Londynu. Bardzo przyjemnie się toto czytało (szczególnie biorąc pod uwagę fakt, z jakiego dorobku by wcześniej znany u nas scenarzysta - Pan Zidrou).
Rysunkowo dostajemy istny majstersztyk. W moim prywatnym rankingu Jose Homs awansuje do grona rysowników, nad których pracami warto się dokładnie pochylać.
Jedynym zgrzytem w niniejszym albumie, jest fakt, iż pan scenarzysta aby móc swobodnie wprowadzić do realiów wiktoriańskiej Anglii młodą Japonkę w kimonie i z martwym noworodkiem w ramionach z premedytacją odmłodził datę Pierwszej Wystawy Światowej o "jedyne" sto lat. Nieładnie, panie Zidrou, bardzo nieładnie!!!
Pomimo tego zgrzytu jednak gorąco polecam. Warto!
PS.
Komiks jest oczywiście objęty klauzulą "18+". Przyczyny jej wprowadzenia jeszcze dobitniej świadczą za wybornością kreski Pana Homsa.
Komiks ten bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Przygodowo-sensacyjna opowiastka, której akcja przeskakuje od czasów współczesnych do wiktoriańskiego Londynu. Bardzo przyjemnie się toto czytało (szczególnie biorąc pod uwagę fakt, z jakiego dorobku by wcześniej znany u nas scenarzysta - Pan Zidrou).
Rysunkowo dostajemy istny majstersztyk. W moim prywatnym rankingu Jose Homs...
2018-02-03
Tytan. Jeden z księżyców Saturna, na którym Departament Sprawiedliwości Mega-City One zbudował kolonię karną dla Sędziów - kryminalistów, którzy przeszli na ciemną stronę mocy. Ongiś członków elity, panów życia i śmierci, a obecnie wyrzutków wegetujących niczym zwierzęta na krańcach układu słonecznego. Zapomniałbym jeszcze o drobnym detalu... aby móc oddychać atmosferą kolonii karnej skazańców poddaje się drobnej operacji - amputacji nosa i chirurgicznych modyfikacjach płuc i gardła. Oczywiście powyższy zabieg jest raczej nieodwracalny...
Nikogo więc chyba nie dziwi fakt, iż pewnego pięknego dnia skazańcy się buntują i zaczynają zagrażać Mega-City One. Do stłumienia rebelii wysłany zostaje elitarny oddział sił specjalnych (taki plutonik Gromu na sterydach) oraz Dredd, człowiek, który sam jeden zapełnił zdecydowaną większość cel na Tytanie...
Oczywiście później akcja przenosi się do samego Mega-City One, które niemal cudem udaje się uratować. Swój epizodyczny występ ma również Imperium Sowieckie w całej jego czerwonej chwale.
Album niniejszy, który napisał Rob Williams, a narysował Henry Flint, nie jest może jakimś wielkim arcydziełem, ale mamy tu do czynienia z solidnym mrocznym s-f. Czyta się toto z zaciekawieniem, nie mniejszą przyjemność sprawia kontemplowanie rysunków. Więc czego chcieć więcej?
Kawał porządnego komiksu o Dreddie. Polecam.
PS.
Wszystkim malkontentom pragnę wyjaśnić, iż na okładkowej chabecie Dredd jeździł nie po Tytanie, a po Mega-City One ;)
Tytan. Jeden z księżyców Saturna, na którym Departament Sprawiedliwości Mega-City One zbudował kolonię karną dla Sędziów - kryminalistów, którzy przeszli na ciemną stronę mocy. Ongiś członków elity, panów życia i śmierci, a obecnie wyrzutków wegetujących niczym zwierzęta na krańcach układu słonecznego. Zapomniałbym jeszcze o drobnym detalu... aby móc oddychać atmosferą...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-29
Cholera... Bodajże pierwszy raz zdarzyło mi się, iż po przeczytaniu albumu komiksowego kołacze mi się w łepetynie pół miliona myśli, których nijak nie mogę zebrać do kupy... Jedynym słowem, które mogę sensownie wyartykułować jest "Wooow!!!"
Wybitne dzieło wybitnego Francuza.
Komiks o wielu twarzach i obliczach... Przede wszystkim historyczny, ale również jako hołd złożony prze Pana Autora morzu i jego ludziom, który następnie przeobraża się w opowieść o dzikiej Afryce oraz wielki manifest abolicjonizmu.
Komiks napisany wręcz fenomenalnie. Moim skromnym zdaniem może on śmiało stawać w jednym szeregu z dziełami Defoe, Stevensona, Haggarda, Londona, czy nawet Verne'a.
Komiks, który kończą słowa jego bohaterki "Piątek, 29 marca 1782 roku.. Tego dnia uświadomiłam sobie, że mam dopiero osiemnaście lat... i całe życie przed sobą".
Mistrzostwo świata!
Zdecydowany kanon komiksu!
PS.
Wszystkim miłośnikom superbohaterszczyzny polecam serdecznie zapoznanie się z niniejszym albumem, aby odkryli wreszcie czym różni się inteligentny komiks od sieczki zza wielkiej wody (którą notabene sam również w zatrważających ilościach czytuję).
PS2.
Obowiązkowo zabiorę się za cykl drugi "Pasażerów Wiatru", gdy tylko ochłonę i dojdę do siebie po cyklu pierwszym.
Cholera... Bodajże pierwszy raz zdarzyło mi się, iż po przeczytaniu albumu komiksowego kołacze mi się w łepetynie pół miliona myśli, których nijak nie mogę zebrać do kupy... Jedynym słowem, które mogę sensownie wyartykułować jest "Wooow!!!"
Wybitne dzieło wybitnego Francuza.
Komiks o wielu twarzach i obliczach... Przede wszystkim historyczny, ale również jako hołd złożony...
2017-10-23
Australia. Kraina wielkich i pokrytych pustyniami bezdroży. Lenno Korony Brytyjskiej zamieszkiwane przez białych idiotów, wiecznie nawalonych Aborygenów, gadające kangury i nią... Lady Destruction, Apocalyptic Bitch, po prostu Tank Girl!
Tank Girl ma trzy pasje. Uwielbia rozjeżdżać wszystko, co tylko się da swoim małym czołgiem (skojarzenia z Hubertem Gruberem są wyłącznie przypadkowe :P ), żłopać piwsko w ilościach wręcz hurtowych, oraz bzykać się z gadającymi kangurami (Lobo to przy niej taki malusi shit boy). Na tym też polegają jej przygody - rozpierduchy, imprezy i kanguro-porno. Istna jazda bez trzymanki. Tank Girl podobno swój mały czołg dostała od rządu. Nie wiem, co kierowało decydentami w owym rządzie, kiedy postanowili ją wyekwipować w ów czołg? Masochizm? Czy może pobudki iście samobójcze?
Do tego jeszcze te wszystkie odwołania do popkultury, przede wszystkim brytyjskiej z okresu końca wieku XX, ale nie tylko... Nawiązania do "Mad Maxów", czy "Krokodyla Dundee" walą po łbie czytelnika, niczym kilkunastokilowy kafar. Tank Girl lubi sobie również poparadować w hokejowej masce Jasona z "Piątku Trzynastego", jednego kolesia załatwia na Xenomorpha (nie pytajcie mnie jak to jest fizycznie możliwe), a jedna z postaci robiących za tzw. "tło" nosi na koszulce jakże wymowny napis "Powiesić Wonder Woman za jaja" (tia... z feminizmu również se jaja robią).
Tank Girl stworzyli dwaj angielscy młodzieńcy (młodzieńcy, jak na schyłek lat 80-tych oczywiście), Jamie Hewlett (rysunki) i Alan Martin (scenariusz), którzy nieludzko wręcz jarali się punkiem, czołgami, komiksami i oczywiście laskami (A który zdrowy i, niekoniecznie tylko młody, facet nie jara się laskami?). Owi Panowie Dwaj wpadli więc na przebiegły Plan aby połączyć swe pasje w komiksie. Komiksie, który podobnie do pankowej nuty jest brudny, wulgarny, czasami wręcz wstrętny, ale za to (przynajmniej dla mnie) diabelnie śmieszny. Humor co prawda balansuje na granicy ścieku, ale pomimo kilku dość sporych zachwiań równowagi w rzece g... jednak nie tonie...
Cóż... Na koniec muszę się przyznać, iż ja również uświadczyłem w swym żywocie romansiku z punkiem. Romansik ów, był jak sam pank, bardzo krótki, ale diabelnie intensywny. Pozostało mi po nim, między innymi, to, iż nadal obudzony w środku nocy potrafiłbym wydeklamować (a może nawet zawyć) hymn o pewnym Planie kapeli "The Bill":
"Gdy siedzę sobie w kiblu
Spuszczone gacie mam
Zamykam sobie wtedy oczy
Obmyślam nowy plan
Tysiące mam pomysłów
Gdy siedzę sobie tam
Wybiorę tylko jeden z nich
Najlepszy będzie plan
Ref.
Obmyślam nowy plan
Obmyślam nowy plan
Obmyślam nowy plan
Wtedy kiedy sram"
Taki właśnie był punk z tamtych czasów i taka właśnie jest "Tank Girl".
Czy warto? Każdy musi sobie sam na to pytanie odpowiedzieć. Ja się, kurde bele, nie mogę doczekać kolejnego tomu!!!
Australia. Kraina wielkich i pokrytych pustyniami bezdroży. Lenno Korony Brytyjskiej zamieszkiwane przez białych idiotów, wiecznie nawalonych Aborygenów, gadające kangury i nią... Lady Destruction, Apocalyptic Bitch, po prostu Tank Girl!
Tank Girl ma trzy pasje. Uwielbia rozjeżdżać wszystko, co tylko się da swoim małym czołgiem (skojarzenia z Hubertem Gruberem są wyłącznie...
2017-09-16
Wydawnictwo Non Stop Comics właśnie zadebiutowało na polskim rynku komiksowym. Zadebiutowało z mocarnym wykopem wydając od razu pięć albumów oraz zapowiadając na najbliższe miesiące kilkanaście kolejnych.
Oto pierwszy z owych pięciu: "Giant Days tom pierwszy - Królowe Dramy" to angielski webkomiks o trzech studentkach napisany przez Johna Allisona i narysowany przez Lissę Treiman. Fabuła skupia się wokół trzech młodych dziewczyn studiujących na jednym z angielkich koledży. Jak przystało na młode dziewoje - każda popierdółka bywa równie destrukcyjna jak wojna atomowa...
I to w sumie wszystko, ale... Nie zapominajmy, iż jest to webkomiks. Webkomiks, który od bidy może konkurować z "Titeufem", bądź też dowolną frankońską serią komediową. A to, jak na webkomiksy, prawdziwy Everest.
Sześć gwiazdek, gdyż to odrobinę nie moja bajka, ale czytało się przyjemnie i bardzo szybko.
Polecam.
PS.
Mnie osobiście zażyły wyłącznie dwie rzeczy:
a) według autorów niniejszego komiksu ideałem męskiej urody, za którym szaleją angielskie studentki jest look na hipisowskie wcielenie Johna Lennona... A ja się codziennie golę, żeby jak burak nie wyglądać... światopoglądy mój i firmy Gilette właśnie legły w gruzach;
b) nasz kochany kraj reprezentowany jest przez jakieś podejrzane piguły na grypę, po których dostaje się zarąbistego odlota... cóż... przynajmniej to nie wóda, ale niesmak jednak pozostaje...
Wydawnictwo Non Stop Comics właśnie zadebiutowało na polskim rynku komiksowym. Zadebiutowało z mocarnym wykopem wydając od razu pięć albumów oraz zapowiadając na najbliższe miesiące kilkanaście kolejnych.
Oto pierwszy z owych pięciu: "Giant Days tom pierwszy - Królowe Dramy" to angielski webkomiks o trzech studentkach napisany przez Johna Allisona i narysowany przez Lissę...
2017-08-26
Album ten uważany jest za jeden z najlepszych (o ile nie najlepszy) o Dreddzie i stawiany w jednym szeregu z genialnym "V jak Vendetta" Alana Moore'a.
Wydawnictwo Lain zafundowało nam wydanie zbiorcze trylogii o Ameryce Jara napisanej przez Johna Wagnera i zilustrowanej przez Colina MacNeila.
Pierwsza, i zarazem tytułowa, część zatytułowana "Ameryka" to prawdziwy majstersztyk. Genialnie napisana i narysowana przypowieść o walce z systemem, oraz przekraczaniu bardzo cienkiej granicy oddzielającej rewolucję od zwykłego mordu i terroryzmu. Mottem tej opowieści jest graffiti pochodzące z jednego z jej kadrów: "Who judges The Judges?" ("Kto sądzi Sędziów?").
Kolejne dwie części tego tryptyku, czyli "Światło, które gaśnie" i "Kadet", są niestety słabsze. Słabsze, ale jednak potrzebne, gdyż w ciekawy sposób domykają wątki z "Ameryki" doprowadzając do bardzo zatrważającej konkluzji - nawet jak będziesz walczyć z systemem, nawet jeżeli za tę walkę poświęcisz swoje życie, to system i tak przeżuje twoje poświęcenie, wypluwając twór doszczętnie przeinaczający twoje ideały. Pozostałe dwie opowieści powstały znacznie później niż pierwsza "Ameryka", na tle której są o wiele słabsze zarówno pod względem scenariusza, jak i rysunkowowo. Rysunki idealnie wypaczają pojęcie rozwoju twórczego artysty. Kreska MacNeila w "Ameryce" jest bardzo plastyczna, wręcz malarska. Każdy kadr jest niemal mini obrazem. Zaś w dwóch kolejnych opowieściach mamy typowe komiksowe kadry z typowymi rysunkami. Wynika mi z tego, iż MacNeil z wiekiem zaprzestał malowania komiksów na rzecz ich rysowania. Szkoda...
Diabelnie mocna rzecz!
Polecam!
PS.
Na koniec pozostaje mi jedynie zanucić pod nosem z Rammsteinem:
"We're all living in Amerika
Amerika ist wunderbar
We're all living in Amerika
Amerika, Amerika"
Album ten uważany jest za jeden z najlepszych (o ile nie najlepszy) o Dreddzie i stawiany w jednym szeregu z genialnym "V jak Vendetta" Alana Moore'a.
Wydawnictwo Lain zafundowało nam wydanie zbiorcze trylogii o Ameryce Jara napisanej przez Johna Wagnera i zilustrowanej przez Colina MacNeila.
Pierwsza, i zarazem tytułowa, część zatytułowana "Ameryka" to prawdziwy...
2017-06-11
Muszę się przyznać, iż obawiałem się tego komiksu. Ja, który na samą myśl o surrealizmie dostaję torsji, miałem przeczytać komiks do głębi surrealistyczny...
Później okazało się, iż nie tylko udało mi się przez niego przebrnąć, ale nawet, o zgrozo, diabelnie mi się ta lektura spodobała...
Nie mam bladego pojęcia dlaczego... Chyba zostałem kolejną ofiarą magii Moebiusa...
Fabularnie wszystkie, wydawałoby się na pierwszy rzut oka bezsensowne, wątki w Wielkim Finale wykazały się pokręconą, ale jednak, logiką... Jak na efekt eksperymentowania z pewnymi wesołymi grzybkami (do czego sam Pan Autor się przyznaje we wstępie) jest wręcz genialne.
Rysunki zaś, to prawdziwy majstersztyk. Pan Moebius Wielkim Mistrzem jest! I basta!
PS.
Przyznaję się szczerze, iż nawet ta, najbardziej kontrowersyjna, pozycja spośród "Kanonu Komiksu wg wydawnictwa Egmont" ów kanon w 100% stanowi. Kolejny Mistrzowski komiks.
Muszę się przyznać, iż obawiałem się tego komiksu. Ja, który na samą myśl o surrealizmie dostaję torsji, miałem przeczytać komiks do głębi surrealistyczny...
Później okazało się, iż nie tylko udało mi się przez niego przebrnąć, ale nawet, o zgrozo, diabelnie mi się ta lektura spodobała...
Nie mam bladego pojęcia dlaczego... Chyba zostałem kolejną ofiarą magii...
2016-02-02
Po wielu latach wygnania Sláine Mac Roth powraca na naszą słowiańską ziemię. Odpowiedzialnością za czyn ten obarczyć musimy Studio Lain, które podjęło się jakże znojnej misji przełożenia na język polski kolejnego fragmentu sagi o wojowniczym Celcie. I to nie byle jakiego fragmentu, gdyż wydarzenia przedstawione w albumie "Slaine: Król" bezpośrednio poprzedzają wspaniałego "Rogatego Boga".
Komiks składa się z trzech historii. Pierwsza "W grobowcu terroru" opowiada o tym, jak Sláine wraz ze swoją wesołą ferajną biegają po mrocznym świecie Cythronów demolując przy okazji grobowiec przedwiecznego boga Grimnismala wraz z jego lokatorem.
W kolejnej zatytułowanej "Łupy z Annwn" Sláine musi zwycięsko przebrnąć przez szereg prób, aby dowieść, iż zasługuje na tytuł króla swego klanu. Królem owym zostaje w ostatniej części noszącej jakże przewrotny tytuł "Król", by następnie poprowadzić swój lud do walki z ciemiężącymi go Fomoriańskimi Morskimi Demonami. Epilogiem albumu jest krótka historia "Mini-seria", w której podczas uczty zwycięstwa Król Sláine postanawia zjednoczyć wszystkie plemiona zamieszkujące wyspy brytyjskie.
Scenariusze do wszystkich historii stworzył ojciec Sláine'a, Pat Mills. I jest to szablonowy produkt Pana Millsa. Sláine jest nieokrzesanym brutalem, któremu w głowie wyłącznie walka i prokreacja. Karzeł Ukko jest jak zawsze wulgarny, chamski i zachłanny. A wszystko to podlane jest gęstym sosem szydery. Czasami aż przesadnej, gdy padają hasła o prysznicach, albo paliwie dla starej babuni... Mi osobiście odrobinę to przeszkadza, gdyż zabija klimat. Na szczęście odwołania do współczesności trafiają się sporadycznie.
Za rysunki odpowiada kilka osób. Środkową część rysował duet Mike'a Collinsa i Marka Farmera. Rysunki są poprawne, może nawet bardzo dobre, ale na tle pozostałych części wypadają dość blado i potocznie. Pozostałe części albumu rysował bowiem Glenn Fabry (w "Grobowcu Terroru" dość mocno wspomagał go David Pugh, który zilustrował ponad połowę opowieści, zaś w "Królu" tylko odrobinkę Nick Williams). I muszę przyznać, iż rysunki Glenna Fabry'ego są rewelacyjne. Idealnie pasują do fabuły. Fabry awansował tym samym na drugiego najlepszego rysownika Sláine'a. Tuż za samym niedoścignionym Bisley'em.
Wydanie uważam za poprawne. Gruba kreda A4 z pięknie nałożonymi czarnymi barwami w twardej oprawie i to za około 60 zł. Przyczepić się mogę jedynie do tłumaczenia. Czasami ewidentnie brakuje mu tzw. dopieszczenia. Te kilka błędów słownikowych i gramatycznych nie wpływa aż tak destruktywnie na lekturę, ale mimo wszystko w oczy kole...
Na koniec muszę się przyznać, iż osobiście Sláine'a lubię, więc moja ocena może być odrobinę nieobiektywna. Ale tylko odrobinę ;)
Polecam.
Po wielu latach wygnania Sláine Mac Roth powraca na naszą słowiańską ziemię. Odpowiedzialnością za czyn ten obarczyć musimy Studio Lain, które podjęło się jakże znojnej misji przełożenia na język polski kolejnego fragmentu sagi o wojowniczym Celcie. I to nie byle jakiego fragmentu, gdyż wydarzenia przedstawione w albumie "Slaine: Król" bezpośrednio poprzedzają wspaniałego...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Pewna historia" od Pana Gipiego nie miała mi nic ciekawego do zaoferowania. Fabuła dość oklepana - pewien pisarz, cierpiący na obsesję na punkcie swojego pradziadka (a dokładniej jego szlaku bojowego w okopach Pierwszej Wojny Światowej), zaniedbuje swoją żonę i córkę, by wreszcie rozsypać się kompletnie i wylądować w psychiatryku.
Pod względem graficznym, cóż "artystyczna" kreska Pana Gipiego wywołuje w moim zmyśle estetycznym niepohamowaną żądzę popełnienia seppuku podczas wykonywania potrójnego salta w tył (trampolina i wakizashi już prawie zamówione).
Jak już wcześniej napisałem, komiks ten nie miał prawa zaoferować mi niczego ciekawego.
A później...
A później go przeczytałem...
I mi się odwidziało tak mniej więcej o 180 stopni. Cholerka, ależ to było dobre.
Co prawda oklepana fabuła i koszmarnie "artystyczne" bohomazy nadal są, ale jak zawsze diabeł tkwi w szczegółach, a dokładnie w sposobie połączenia ich ze sobą. Pan Gipi okazał się wybornym gawędziarzem, który snuje opowieść swojego chorego na schizofrenię bohatera rwąc ją, szarpiąc i plącząc. A czytelnik sam musi sobie te strzępy poskładać do kupy i jeszcze jakieś wnioski z tego wszystkiego wyciągnąć.
Znam jeszcze jednego pana od komiksów, który potrafi łączyć te swoje bazgrołki z genialnym scenariuszem, tworząc dzieła kompletne. A zwie się ten Pan Lemiere.
Panu Gipiemu zaś życzę coby mu sodówka do baniaczka nie walnęła, bo porównywanie go z samym Lemierem to nie w kij dmuchał.
I tym optymistycznym akcentem najwyższa już pora zakończyć te moje wypociny.
Polecam "Pewną historię", bo warto.
PS.
Pozdrowić chciałbym jeszcze pewną zaganke i wytrwałości jej pogratulować, bo dotąd jojczyła o tym całym Gipim, aż wreszcie, tak na odczep się, wreszcie jakiś komiks tego całego Gipiego przeczytałem, a później pozostałe jego pozycje sobie zamówiłem (a co, zaoszczędziłem w końcu na trampolinie i wakizashi ;P).
"Pewna historia" od Pana Gipiego nie miała mi nic ciekawego do zaoferowania. Fabuła dość oklepana - pewien pisarz, cierpiący na obsesję na punkcie swojego pradziadka (a dokładniej jego szlaku bojowego w okopach Pierwszej Wojny Światowej), zaniedbuje swoją żonę i córkę, by wreszcie rozsypać się kompletnie i wylądować w psychiatryku.
więcej Pokaż mimo toPod względem graficznym, cóż...