-
ArtykułyW drodze na ekrany: Agatha Christie, „Sprawiedliwość owiec” i detektywka Natalie PortmanEwa Cieślik1
-
ArtykułyKsiążki na Pride Month: poznaj tytuły, które warto czytać cały rokLubimyCzytać9
-
ArtykułyNiebiałym bohaterom mniej się wybacza – rozmowa z Sheeną Patel o „Jestem fanką”Anna Sierant2
-
Artykuły„Smak szczęścia”: w poszukiwaniu idealnego życiaSonia Miniewicz3
Biblioteczka
2018-09-09
2018-11-23
Trzy lata od ukazania się polskiego tłumaczenia a na LC zaledwie 15 opinii tej książki. Jestem zaskoczona tym faktem, bo temat poruszany przez autora jest fascynujący. W wielkim skrócie można powiedzieć, że "Miasto szczęśliwe" mówi jest o tym, co sprawia, że dobrze mieszka się nam w jednych miejscach a w innych, pozornie bardziej atrakcyjnych, dużo mniej. Pewne odpowiedzi wydają się być oczywiste: zielone przestrzenie, łatwy dostęp do szkół, świeże powietrze i tym podobne oczywistości. Jednak autor nie poprzestaje na przedstawianiu tylko prostych rozwiązań typu usprawnienie funkcjonowania transportu publicznego. Drąży i drąży temat dociekając co jeszcze jest ważne, jak można zweryfikować wagę przeróżnych elementów, jak wprowadzać zmiany w świecie, który nie jest zaprojektowany z myślą o ludzkim dobrostanie psychicznym. Z zastanych warunków planowania przestrzennego rodzi się wiele frustracji odczuwanych przez mieszkańców dużych domów jednorodzinnych na przedmieściach. Okolica piękna, trawniki równiutkie, a człowiek dwie godziny dziennie tkwi za kółkiem w drodze do i z pracy. Innym przykładem złego planowania przestrzeni był wysoki apartamentowiec w Toronto (lub Vancouver) gdzie długie korytarze i ciasne windy utrudniały kontakty między sąsiadami i wzmagały poczucie wyalienowania.
Oprócz analizy problemu miast nieprzyjaznych, która oparta jest o wieloletnie badania bardzo różnych aspektów życia miejskiego, autor zarzuca nas wręcz przykładami dobrych praktyk - od drobnych działań typu zakładanie skweru, do projektu na skalę całych dzielnic i miast. Serce rośnie kiedy się czyta o tych zmianach.
Dla mnie najważniejsze było, że dzięki lekturze zaczęłam zwracać uwagę na moje miasto i przedmieście, patrzeć na nie inaczej. Zastanawiam się co zrobić, żeby moje przedmieście nie było tak martwe. Nie ma u nas wspólnej przestrzeni publicznej, będącej w zasięgu spaceru i zaaranżowanej tak, żeby chciało się tam dłużej przebywać. Uświadomiłam sobie, że mało jest publicznej przestrzeni do swobodnego użytkowania, bo przecież ulice i parkingi nimi nie są. Z kolei pobliskie duże osiedle bloków z lat 80-tych jest pełne takich miejsc. Miasto szczęśliwe tworzy się dzięki sumie wzajemnych ludzkich interakcji i możliwości nawiązywania kontaktów. Przyznam, że zszokowały mnie dane o tym, jak wiele osób stało się ofiarami którejś z kolei fali upałów w Chicago - tym, co łączyło tych ludzi nie były wyjątkowe paskudne warunki mieszkaniowe, wyjątkowo zły stan zdrowia czy podeszły wiek, cechą wspólną była osamotnienie.
Mogłabym dużo pisać o tej książce, proszę, zerknijcie na opinię Almosa - zawarł to wszystko, co na mnie zrobiło wrażenie. A przede wszystkim przeczytajcie "Miasto szczęśliwe", polecam bardzo gorąco!
P.S. Impulsem do przeczytania „Miast szczęśliwych” były zbliżające się wybory samorządowe. Jak bardzo chciałabym, żeby rządzący inspirowali się takimi lekturami!
Trzy lata od ukazania się polskiego tłumaczenia a na LC zaledwie 15 opinii tej książki. Jestem zaskoczona tym faktem, bo temat poruszany przez autora jest fascynujący. W wielkim skrócie można powiedzieć, że "Miasto szczęśliwe" mówi jest o tym, co sprawia, że dobrze mieszka się nam w jednych miejscach a w innych, pozornie bardziej atrakcyjnych, dużo mniej. Pewne odpowiedzi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-09-24
2018-05-06
Niestety, rozczarowanie. Przede wszystkim dlatego, że spodziewałam się więcej po książce poruszającej ważny temat, alarmującej o sytuacji, która szybciej niż wyczerpanie się źródeł energii czy zmiany klimatyczne może doprowadzić do upadku ludzkiej cywilizacji. Chodzi o masowe wymieranie pszczół. Rozumiem, ze autorka chciała publicystyczne treści podać w strawnej powieściowej formie, żeby dotrzeć do jak najszerszej rzeszy czytelników. To doceniam, popieram, literatura zaangażowana nie przeszkadza mi (oczywiście, jeśli jest zgodna z moimi przekonaniami, nie czarujmy się). Tutaj jednak zawiodło wykonanie.
Literacko książka jest bardzo słaba. Mamy trzy główne wątki, których fabuła dzieje się w różnych miejscach i czasie. Wątek chiński dzieje się pod koniec XXI wieku, kiedy ludzie ręcznie zapylają drzewa owocowe bo pszczoły już wyginęły. Bohaterka Tao jest taką zapylarką, a osią akcji jest tajemniczy wypadek w lesie, któremu ulega jej trzyletni syn. Tao wyrusza go poszukiwać w Pekinie, opustoszałym z powodu głodu ale z najlepszymi szpitalami w kraju. Nie będę się pastwić nad autorką, w skrócie powiem, że wizja przyszłości nakreślona pobieżnie i z wielkimi lukami logicznymi. Zgrzytało mi bardzo.
Drugi wątek, XIX-wieczna Anglia, bohater William niespełniony naukowiec, dzieciorób z pretensjami do żony, opracowuje model idealnego ula. Potem go niszczy i kładzie się do łóżka. Z grubsza koniec wątku.
George, bohater wątku współczesnego, wypada najbardziej ludzko i realistycznie. Życie wewnętrzne nieskomplikowane(podobnie jak innych bohaterów) ale przynajmniej w tej części dowiedziałam się co nieco o problemach z pszczołami.
Skończyłam książkę z dużym niedosytem informacji i brakiem satysfakcji po przeczytaniu dobrej opowieści - chwytającej za serce, trzymającej w napięciu, wstrząsającej moim dobrym samopoczuciem. Szkoda, bo początek był zachęcający.
PS. W całości zgadzam się z opinią użytkowniczki Lili - Notatki Poliglotki.
Niestety, rozczarowanie. Przede wszystkim dlatego, że spodziewałam się więcej po książce poruszającej ważny temat, alarmującej o sytuacji, która szybciej niż wyczerpanie się źródeł energii czy zmiany klimatyczne może doprowadzić do upadku ludzkiej cywilizacji. Chodzi o masowe wymieranie pszczół. Rozumiem, ze autorka chciała publicystyczne treści podać w strawnej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-09-26
Kampania marketingowa tej książki przedstawia ją niemalże jak zbiór ciekawostek o zaskakujących zachowaniach ośmiornic, które potrafią więcej, niż byśmy się spodziewali po głowonogach tak różnych od innych inteligentnych organizmów, zwłaszcza naszych własnych. To mylny obraz treści "Innych umysłów". Zasadniczo książka traktuje o ewolucji umysłu i świadomości począwszy od najprostszych organizmów, ze szczególną uwagą poświęconą ośmiornicom i innym głowonogom, a skończywszy na rozważaniach o biologicznym sensie starzenia się i śmierci. Anegdoty o ośmiornicach odkręcających słoiki stanowią promil książki.
Momentami czytało mi się tę pozycję z trudem. Peter Godfrey-Smith jest przede wszystkim filozofem nauki i kiedy narracja skupia się na rozważaniach teoretycznych jak to jest być bezkręgowcem, jak czuje meduza, czym jest lub nie jest umysł, brnęłam przez tekst. Z drugiej strony właśnie te fragmenty oceniam po lekturze za najbardziej istotne i ciekawe. Po co organizmom system nerwowy? Jak to jest, kiedy ma się dwa niezależne systemy nerwowe - jeden centralny z mózgiem a drugi w każdej kończynie? Dlaczego zwierzęta mające porównywalną liczbę neuronów co myszy i szczury żyją zaledwie rok? Po co im ta inteligencja skoro nie tworzą społeczności jak zwierzęta wyższe? Dlaczego i jak zachodzi kopiowanie genów odpowiedzialnych za rozpad i degenerację organizmów, przecież powinny być eliminowane z puli genetycznej?
Być może taki był zamysł autora, że trudne rozdziały przeplatane są opisami obserwacji ośmiornic, aby dać wytchnienie czytelnikom takim jak ja. Podsumowując, nie nastawiajcie się na lekturę prostą jak u Steve'a Brusatte w "Erze dinozaurów" a będziecie usatysfakcjonowani.
Kampania marketingowa tej książki przedstawia ją niemalże jak zbiór ciekawostek o zaskakujących zachowaniach ośmiornic, które potrafią więcej, niż byśmy się spodziewali po głowonogach tak różnych od innych inteligentnych organizmów, zwłaszcza naszych własnych. To mylny obraz treści "Innych umysłów". Zasadniczo książka traktuje o ewolucji umysłu i świadomości począwszy od...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-10-07
Jak sam autor mówi, jego pierwsza książka "Sapiens" była o przeszłości naszego gatunku, druga "Homo Deus" o jego przyszłości, a niniejsza dotyczy teraźniejszości.
Przekrój tematów, które porusza Harari jest szeroki - od kryzysu liberalnej demokracji, wyzwań demograficznych, dochodu podstawowego, dalszego rozwarstwienia społeczeństw, terroryzmu do Rosji, Trumpa, fal imigracji i powstawania wielkich grup ludzkich niepotrzebnych dla gospodarki, nieistotnych dla polityków, ludzi-bez-znaczenia, którzy wypadną poza obieg stechnicyzowanej cywilizacji. Wydawałoby się, że treść to wielki misz masz idei, trendów, obaw pomieszanych z nadziejami. Autor jednak prowadzi swój wywód w klarowny i logiczny sposób. Oprócz kreślenia bieżącej sytuacji w skali globalnej, podejmuje próby wyczulenia nas na najistotniejsze jego zdaniem zagrożenia (na przykład: uważajcie na ludzi szafujących słowami czystość, wieczność i poświecenie).
Ciekawe dla mnie były jego refleksje nad nauczaniem historii w Izraelu, słuchałam tych fragmentów z wielkim zainteresowaniem, chwilami z rozbawieniem. Również rozważania nad konieczną ewolucją, a raczej rewolucją, w nauczaniu szkolnym były inspirujące. N.Y.Harari twierdzi, ze w przyszłości należy uczyć ludzi ylko 'czterech K': kreatywności, krytycznego myślenia, kolaboracji (współpracy brzmi lepiej ale nie ma 'k') i komunikacji. We wszystkim innym będą od nas lepsze roboty i algorytmy. Nie pozostaje nic innego jak się przygotować na nowe czasy.
Polecam jak zwykle gorąco!
Jak sam autor mówi, jego pierwsza książka "Sapiens" była o przeszłości naszego gatunku, druga "Homo Deus" o jego przyszłości, a niniejsza dotyczy teraźniejszości.
Przekrój tematów, które porusza Harari jest szeroki - od kryzysu liberalnej demokracji, wyzwań demograficznych, dochodu podstawowego, dalszego rozwarstwienia społeczeństw, terroryzmu do Rosji, Trumpa, fal...
2018-12-29
Apple, Amazon, Facebook, Google - firmy giganty, ale żeby od razu o nich pisać książki? I ja żebym o nich czytała? Zwłaszcza, że stosunek pozytywny mam tylko do jednej z nich, umiarkowany do kolejnych dwóch, a czwartej szczerze nie znoszę. Niemniej po przesłuchaniu wstępu wiedziałam, że warto zapoznać się z tą analizą współczesnych gigantów, firm naprawdę mających władzę nad zwykłymi użytkownikami, gospodarką i społeczeństwami.
Autor na początku przedstawia publiczny wizerunek Wielkiej Czwórki, przywołuje mity założycielskie i historie oszałamiającego sukcesu biznesowego. Zaraz jednak odsłania ciemną stronę mocy - uchylanie się od płacenia podatków (na niespotykaną skalę i z ogromną bezczelnością), inwigilacja użytkowników, manipulacja nastrojami społecznymi, doprowadzenie do likwidacji setek tysięcy miejsc pracy itp. itd. Poszczególne elementy nie były dla mnie nowością, uderzyła mnie skala zjawiska.
Scott Galloway tłumaczy fenomen Wielkiej Czwórki miedzy innymi analizując model marketingowy. Otóż firmy mogą sprzedawać swoje produkty celując w serce, mózg lub strefy erogenne konsumenta (autor używa słowa 'genitalia' ale jak to brzmi?). Ci od serca kupują produkt bo "pokaż jej, jak ją kochasz" (tu uderza Facebook z budowaniem więzi), ci od mózgu bo "dwa w cenie pięciu, niepowtarzalna okazja" (Amazon wymiata w tej działce), wreszcie pozostali kupują, żeby pokazać "I'm sexy and I know it" (wiadomo kto;)). A wujek Gugiel widzi wszystko, słyszy wszystko i się uczy.
Co jeszcze znajdziemy w "Wielkiej czwórce"? Analizę potencjalnych konkurentów i/lub następnych wielkich graczy oraz garść porad jak kierować własną karierą w sytuacji dominacji A-A-F-G. Wbrew moim obawom porady nie są oderwane od rzeczywistości, przynajmniej dają do myślenia.
Czytałam w innych opiniach, że książka może być niezrozumiała dla Europejczyków bo mocno odwołuje się do realiów amerykańskich. Są to moim zdaniem detale, nieistotne dla zrozumienia przesłania. Zawsze można sobie wyguglować (!) co to jest Alexa czy inna nowinka technologiczna.
Osobiście polecam z przekonaniem - dobrze jest wiedzieć więcej samemu, bez pomocy wyszukiwarki.
Apple, Amazon, Facebook, Google - firmy giganty, ale żeby od razu o nich pisać książki? I ja żebym o nich czytała? Zwłaszcza, że stosunek pozytywny mam tylko do jednej z nich, umiarkowany do kolejnych dwóch, a czwartej szczerze nie znoszę. Niemniej po przesłuchaniu wstępu wiedziałam, że warto zapoznać się z tą analizą współczesnych gigantów, firm naprawdę mających władzę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-12-25
Współczesna czeska powieść, zupełnie nieśmieszna, wręcz boleśnie gorzka.
Mamy w powieści trzy siostry, dorosłe kobiety, z grubsza trzydziestoletnie, a każda z nich znajduje się w innym momencie życia i w innej konfiguracji rodzinnej. Jest singielka łudząca się, że jej żonaty z inną kobietą kochanek, za jakiś czas z nią zbuduje szczęśliwą rodzinę. Z kolei zorganizowana, schludna i przedsiębiorcza siostra-prawniczka już nie łudzi się, że z kimkolwiek zbuduje taką rodzinę. Trzecia siostra, umęczona matka Czeszka, ma w życiu pod górkę od świtu do nocy, a może dłużej. Wszystkie trzy jadą jednym samochodem w odwiedziny do rodziców i rozpętuje się małe piekło. Dzień jak co dzień.
Opis brzmi jak punkt wyjściowy do typowej powieści obyczajowej (skądinąd znanej jako babska literatura). Ile razy to już było? Może i wiele, ale Petra Skoupkova zwyczajną historię opowiedziała tak, że ja nie mogłam się oderwać. Widziałam siebie we wszystkich czterech kobietach, one myślały moimi myślami, czuły moje emocje i podobnie miotały się pomiędzy "do diabła z tym wszystkim" a "ja to mam fajne życie". Jest to proza oszczędna, objętościowo ludzkich rozmiarów i pozbawiona lukru, polewy czekoladowej i innych mdlących dodatków.
Ciężarem gatunkowym treść plasuje się poniżej powieści Axelsson (może powinnam napisać, że powyżej, bo jest lżejsza w odbiorze) ale nadal zaliczam ją do wartościowych współczesnych powieści.
Szczególnie polecam mężczyznom w celach edukacyjnych, a kobietom ku pokrzepieniu serc.
Współczesna czeska powieść, zupełnie nieśmieszna, wręcz boleśnie gorzka.
Mamy w powieści trzy siostry, dorosłe kobiety, z grubsza trzydziestoletnie, a każda z nich znajduje się w innym momencie życia i w innej konfiguracji rodzinnej. Jest singielka łudząca się, że jej żonaty z inną kobietą kochanek, za jakiś czas z nią zbuduje szczęśliwą rodzinę. Z kolei zorganizowana,...
2018-12-23
Od lat jestem fanką konferencji TED, choć pierwsza faza zachłyśnięcia nimi już mi minęła. Muszę przyznać jednak, że z zazdrością obserwuję jak mówcy potrafią zaciekawić swoim tematem i przedstawić go bez obowiązkowych slajdów wyświetlanych z rzutnika i w bardzo ograniczonym czasie. Za każdym razem kiedy jestem na przydługiej prezentacji przypominają mi się TED talks i robi mi się smutno.
Dlatego postawiona przed koniecznością przedstawienia mojej organizacji w ciągu 2 minut bez użycia komputera, sięgnęłam po inspirację i porady do książki Carmine de Gallo.
Pierwsze wrażenie było niezbyt budujące - porady typu 'mów o tym, co kochasz', 'opowiedz historię' nie były w żadnym stopniu przydatne. Ale stopniowo rodziła mi się w głowie moja prezentacja. Wykorzystałam tylko jedną poradę - ogranicz się do 3, maksymalnie 4 informacji i zakończ. I powiem wam, że zadziałało. Nie dość, że nie miałam wiele do zapamiętania, to bez problemu zmieściłam się w czasie a moja publiczność nie zdążyła się znudzić :)
Polecam więc zdecydowanie, nawet jeśli wasze wystąpienia nie dotyczą fascynujących historii odkryć naukowych, tajników ludzkiego umysłu i podboju kosmosu.
Od lat jestem fanką konferencji TED, choć pierwsza faza zachłyśnięcia nimi już mi minęła. Muszę przyznać jednak, że z zazdrością obserwuję jak mówcy potrafią zaciekawić swoim tematem i przedstawić go bez obowiązkowych slajdów wyświetlanych z rzutnika i w bardzo ograniczonym czasie. Za każdym razem kiedy jestem na przydługiej prezentacji przypominają mi się TED talks i robi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-07-28
Zdaję sobie sprawę, że nie jestem w grupie docelowej czytelników tego komiksu (sorry, powieści graficznej) ale przyznaję, że taka forma przedstawienia Holocaustu mnie zaintrygowała. "Maus" jest zapisem wspomnień ojca autora, Władka Spiegelmana, z czasów wojny oraz samego procesu powstawania książki. Autor przedstawia Żydów pod postacią myszy, prześladowanych oczywiście przez koty - Niemców, którym niewiele ustępują Polacy-świnie. Muszę przyznać, że zrównanie win niemieckich i polskich oraz przypisanie Polakom postaci świń, zwierzęta bezdyskusyjnie kojarzonego w naszej kulturze skrajnie negatywnie, budzi mój sprzeciw. I nie chodzi mi o wybielanie historii, ale zachowanie proporcji.
Pominąwszy tę kwestię, ubranie w komiksową formę opisu cierpień Władka Spiegelmana i jego rodziny nie wydawało mi się czymś niewłaściwym. Być może taki środek wyrazu pozwoli dotrzeć książce do dużo szerszego grona czytelników. Ciekawe, choć momentami irytujące, były fragmenty o tarciach między autorem a ojcem, o skąpstwie ojca i kłótniach z drugą żoną. Te momenty przypomniały mi o ciężarze, który niosą kolejne pokolenia powojennych dzieci, które zostały wychowane przez okaleczone psychicznie pokolenie. To samo pisała Anna Janko w "Małej zagładzie" (polecam mocno). Również podobało mi się, że Art Spiegelman nie wybiela swojego ojca - to, że ocalał nie czyni go ani trochę lepszym człowiekiem, jest starym upierdliwym skąpcem, w dodatku rasistą.
Książka jest świetnie przetłumaczona, słychać żydowską składnię i zaśpiew w wypowiedziach Władka - wyrazy uznania dla tłumacza.
Przeczytałam "Maus" głową i oceniam jako eksperyment z formą, do serca jednak ta lektura się nie przebiła. Przeczytać można, ale bez wielkich oczekiwań.
Zdaję sobie sprawę, że nie jestem w grupie docelowej czytelników tego komiksu (sorry, powieści graficznej) ale przyznaję, że taka forma przedstawienia Holocaustu mnie zaintrygowała. "Maus" jest zapisem wspomnień ojca autora, Władka Spiegelmana, z czasów wojny oraz samego procesu powstawania książki. Autor przedstawia Żydów pod postacią myszy, prześladowanych oczywiście...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-12-07
Najpierw podchodziłam do lektury jak pies do jeża, w końcu tytuł fatalny*, potem dałam się przekonać i bez wielkich oczekiwań zaczęłam słuchać tego (anty)poradnika. Niskie oczekiwania sprawiły, że się miło rozczarowałam. Autor wali co prawda prosto z mostu dużo banałów ale jednak było w tym trochę świeżości (no i często się z nim zgadzałam). Po jakimś czasie jednak albo zmęczyłam się ja albo autor już stracił wenę i środek książki nudził mnie. Ile razy można słuchać o Milgramie, Zimbardo, sile medytacji i innych mądrościach pop-psychologii?
Komu polecam? Czytelnikom, którzy nie mają wysokich wymagań typu: piękny język, cytowanie badań wraz z bibliografią, dużo konkretów i nowości nigdzie wcześniej niepublikowanych. Ponadto czytelnikom zmęczonym, w biegu, mającym potrzebę odmóżdżenia się ale niegroźnego.
*Tytuł polski nieadekwatnie przetłumaczony, to raz. Wulgaryzmy w ilościach do tolerowania w wersji angielskiej, nie mam pojęcia jak wypadło tłumaczenie, sądząc po tytule mogło być słabo.
Najpierw podchodziłam do lektury jak pies do jeża, w końcu tytuł fatalny*, potem dałam się przekonać i bez wielkich oczekiwań zaczęłam słuchać tego (anty)poradnika. Niskie oczekiwania sprawiły, że się miło rozczarowałam. Autor wali co prawda prosto z mostu dużo banałów ale jednak było w tym trochę świeżości (no i często się z nim zgadzałam). Po jakimś czasie jednak albo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-12-06
Czytałam ten tomik wierszy powoli i w bardzo sprzyjających okolicznościach przyrody, czyli na lotnisku. Człowiek jest wtedy w zawieszeniu, otoczony ludźmi ale praktycznie zupełnie sam, lubię ten moment. Co więcej, podróż lotnicza, pomimo wszystkich optymistycznych statystyk, ma w sobie coś z igrania ze śmiercią, a to zmienia perspektywę i skłania do namysłu.
Niestety nie mogę tego napisać o "Psalmach". Rezonowały we mnie jedynie pojedyncze frazy, nie zdarzyło się, żeby cały wiersz zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Przepływały jeden za drugim, nie różniąc się wiele od siebie. Czułam, że są to wiersze współczesne - znajdowałam w nich molekuły i piksele. Było w nich miasto i macierzyństwo, pośpiech i pory roku, ptaki.
Nie wiem, do kogo skierowane są te psalmy - do Boga najwyraźniej nie - do miasta, do dziecka (swojego i nie-), w nicość? Dla mnie to byłoby podstawowym pytaniem do zadania autorce, sama nie umiem na nie odpowiedzieć.
Z powodu braku otrzaskania z poezją i niemożności porównania pozostawiam bez oceny gwiazdkowej.
Czytałam ten tomik wierszy powoli i w bardzo sprzyjających okolicznościach przyrody, czyli na lotnisku. Człowiek jest wtedy w zawieszeniu, otoczony ludźmi ale praktycznie zupełnie sam, lubię ten moment. Co więcej, podróż lotnicza, pomimo wszystkich optymistycznych statystyk, ma w sobie coś z igrania ze śmiercią, a to zmienia perspektywę i skłania do namysłu.
Niestety nie...
2018-11-30
„Szóste wymieranie” w moim odbiorze jest jednocześnie książką ogromnie ciekawą, jak i dość irytującą w odbiorze.
Dla osób nieznających tej pozycji kilka słów o treści. Autorka, dziennikarka amerykańska, zajmuje się różnymi oznakami tzw. szóstego wymierania, czyli trwającego obecnie, powiązanego z ekspansją człowieka i wywoływanymi przez niego zmianami ekosystemów. Pierwsze pięć okresów masowego wymierania gatunków miało miejsce przed pojawieniem się Homo sapiens na powierzchni planety. Szóste wymieranie dzieje się teraz, chociaż zaczęło się tysiące lat temu i ciągle przyspiesza. Przyglądamy się procesowi z bliska na przykładzie wybranych gatunków czy grup zwierząt. Autorka pisze o złotych żabach, nietoperzach, alkach olbrzymich (nie wiedziałam nic o tych ptakach ani o okolicznościach ich wytępienia), nosorożcach z Sumatry czy nietoperzach. Osobny rozdział poświęcony jest rafom koralowym i procesowi zakwaszania oceanów – ten był dla mnie wyjątkowo ciekawy. Moją uwagę przyciągnął też rozdział o przesuwaniu się stref występowania roślin jako efektu zmian klimatycznych. Wraz z nimi rozprzestrzeniają się też owady i inne zwierzęta, niekoniecznie mile przez nas widziane. Jeszcze inną kwestią jest przenoszenie przez ludzi patogenów lub gatunków inwazyjnych na odległości niemożliwe wcześniej do pokonania w krótkim czasie.
Książka pokazuje ogrom negatywnych zmian, które zachodzą w przyrodzie oraz ich konsekwencje. Masowe wymieranie gatunków dotyczy nie tylko orangutanów czy nosorożców, o los których przyzwyczailiśmy się martwić. Ważne są setki tysięcy gatunków powiązanych sieciami zależności, gdzie zniknięcie organizmów jednego gatunku pociąga za sobą cały łańcuch negatywnych skutków.
Jeszcze tylko dodam kilka kropel dziegciu. Elizabeth Kolbert napisała „Szóste wymieranie” według dość rozpowszechnionej za Oceanem metody przybliżania zagadnień naukowych poprzez przybliżanie sylwetek naukowców pracujących w omawianych dyscyplinach. Zasadniczo nie mam nic przeciwko pokazywaniu, że badacze to ludzie z krwi i kości (wręcz popieram z całych sił). Irytuje mnie jednak maniera opisywania kto z jakiej rodziny pochodził, w jakiej kraciastej koszuli chodzi i w jakiej knajpie pije piwo po wynurzeniu się z batyskafu. Trochę tego gawędziarstwa było za dużo jak na mój gust.
Niezależnie od powyższych narzekań, całość oceniam bardzo wysoko, zwłaszcza osobom, dla których hasło wymierania w epoce antropocenu jest (prawie) obce.
„Szóste wymieranie” w moim odbiorze jest jednocześnie książką ogromnie ciekawą, jak i dość irytującą w odbiorze.
Dla osób nieznających tej pozycji kilka słów o treści. Autorka, dziennikarka amerykańska, zajmuje się różnymi oznakami tzw. szóstego wymierania, czyli trwającego obecnie, powiązanego z ekspansją człowieka i wywoływanymi przez niego zmianami ekosystemów. Pierwsze...
2018-11-22
"Małe niegodziwości" to lekka powieść obyczajowa, tak lekka, że nie odciska się na żadnym wewnętrznym organie - nie łapie za serce, nie uwiera w mózg, nie leży na wątrobie. Choć napisana jest przyjemnym językiem i zawiera intrygę kryminalną nie byłam w stanie zmusić się do powrotu do niej po kilku dniach przerwy w lekturze. Jest to doskonale nijaka powieść, idealna do poczytania w czasie pobytu w szpitalu, w czasie podróży, czy na plaży.
Polecam jedynie jako przerywnik miedzy cięższymi pozycjami lub czytelnikom, którym nie przeszkadza atmosfera latynoskiej telenoweli.
P.S. Muszę dodać, że nie jest to jednak literaturopodobny wyrób pisany na akord i według ogranego schematu. Raczej nazwałabym tę powieść błahą. Przypominała mi w nastroju „Kaprysik” Szczygła lub powieści Mendozy.
"Małe niegodziwości" to lekka powieść obyczajowa, tak lekka, że nie odciska się na żadnym wewnętrznym organie - nie łapie za serce, nie uwiera w mózg, nie leży na wątrobie. Choć napisana jest przyjemnym językiem i zawiera intrygę kryminalną nie byłam w stanie zmusić się do powrotu do niej po kilku dniach przerwy w lekturze. Jest to doskonale nijaka powieść, idealna do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-11-17
Z opowiadaniami mam problem, bo jeśli podobają mi się, irytuje mnie ich mała objętość, a jeśli mi się nie podobają, to irytuje mnie w nich wszystko. W przypadku "Ruin i zgliszcz" bliżej mi było do drugiej opcji.
Najpierw jednak o plusach tego zbioru. Widzę dwa, pierwszy łatwo dostrzegalny, to kunszt języka. Autor (tłumacz w równej mierze) ma świetne plastyczne pióro. Proza jest mięsista i smaczna, z odrobiną zgryźliwego humoru. Zdarzają się metafory, które wbijają w fotel, czyta się teksty z przyjemnością.
Drugi plus paradoksalnie wynika z wszystkich minusów opowiadań. Bo krótko mówiąc fabularnie są one nieciekawe. Bohaterowie jacyś niewydarzeni, brak puenty, wątki poszatkowane, momentami nie wiedziałam kto jest głównym bohaterem danego opowiadania i za nic nie mogłam dojść, o czym ono właściwie jest. Autor opisuje losowe momenty w życiu najróżniejszych przeciętniaków, nawet gorzej niż przeciętniaków. Czytając zastanawiałam się, po co to robię, przecież takich zwykłych momentów mam w swoim zwykłym życiu na pęczki, nie muszę o nich czytać. Dla mnie fabuła była po prostu nieciekawa. I chyba właśnie o to chodziło autorowi - o pokazanie losów przeciętnych ludzi odartych z sensu, jakiejkolwiek wzniosłości, celu. Podejrzewam, że taki był zamysł Wellsa Towera i choć nie wzbudził on mojego zachwytu, doceniam go.
Komu polecam lekturę - osobom szukającym innowacji w literaturze, tutaj objawiła się nie tyle w postaci nowatorskiej formy, co nowego konceptu. Ale jeśli lubicie, kiedy opowiadania tworzą zamknięte historie, budzą żywe emocje i nie dają spać, szukajcie gdzie indziej.
Z opowiadaniami mam problem, bo jeśli podobają mi się, irytuje mnie ich mała objętość, a jeśli mi się nie podobają, to irytuje mnie w nich wszystko. W przypadku "Ruin i zgliszcz" bliżej mi było do drugiej opcji.
Najpierw jednak o plusach tego zbioru. Widzę dwa, pierwszy łatwo dostrzegalny, to kunszt języka. Autor (tłumacz w równej mierze) ma świetne plastyczne pióro. Proza...
2018-11-09
To mój pierwszy kryminał tego autora i pierwsza książka z tego gatunku od dość długiego czasu.
Głównymi jej bohaterami są policjant śledczy i jego córka, a akcja dzieje się w Larvik w południowej Norwegii. Lubię takie klimaty i dosłownie i w przenośni. Tym razem pierwszoplanowe postaci nie mają problemów z alkoholem, atakami furii i nie działają na pograniczu prawa, co jest miłą odmianą. Akcja postępuje w spokojnym tempie, bez rażących luk logicznych i naciąganych komplikacji fabularnych. To podobało mi się bardzo, a za najciekawszy uważam temat samotności starszych osób żyjących eufemistycznie nazywanych 'jednoosobowych gospodarstwach domowych'. Autor wychodzi poza typowe narzekanie na znieczulicę, złe nowe czasy i pokazuje zjawisko w szerszej perspektywie.
Za duży minus uważam końcówkę książki - wielokrotnie użyte motywy, scena kulminacyjna zalatująca hollywódzkim produkcyjniakiem, szkoda wielka. Dla mnie nie musi płonąć, wybuchać, FBI z CIA nie musi lądować na klifie a w ostatnich momentach główny bohater nie musi wyrywać żony/córki/matki/kochanki ze szpon seryjnego mordercy. Horst co prawda aż tak nie przegiął, ale moim zdaniem przedobrzył zupełnie niepotrzebnie.
To mój pierwszy kryminał tego autora i pierwsza książka z tego gatunku od dość długiego czasu.
Głównymi jej bohaterami są policjant śledczy i jego córka, a akcja dzieje się w Larvik w południowej Norwegii. Lubię takie klimaty i dosłownie i w przenośni. Tym razem pierwszoplanowe postaci nie mają problemów z alkoholem, atakami furii i nie działają na pograniczu prawa, co jest...
2018-11-12
Kusiło mnie, żeby dać zaledwie 5 gwiazdek, ta bardzo autor rozczarował mnie końcówką. Ale zacznę od początku.
"Różaniec" Kosika to polskie współczesne SF. Akcja dzieje się w bliżej nieokreślonej przyszłości, około 90 lat po tzw. Przemianie czyli utworzeniu tytułowego para-planetarnego układu niezależnych miast-centrów cywilizacji. Jednym z nich pozostała Warszawa, a w niej mieszkał główny bohater Harpad (imię nieistotne lub brak). Początkowo wydaje się, że osią fabuły będą rozgrywki polityczne toczące się w społeczeństwie trzymanym w porządku przed system sztucznej inteligencji GAIA. Wiadomo, że sztuczna inteligencja jest z definicji podejrzana, mamy więc jej przeciwników, zbrojne ramiona i niewinne ofiary. To była najciekawsza część powieści. Autor okrasił ją smaczkami typu nadanie nowym wynalazkom nazw starych PRL-owskich marek produktów. Wizja mediów przyszłości, manipulacji wyborami politycznymi, nastrojami, nano-ID - całkiem zgrabne elementy.
Drugą część dominują kwestie walki z GAIA, ruch oporu i próby przechytrzenia systemu. Trzecią zaś stanowi opis pobytu bohatera w Międzypoziomiu, które kojarzyło mi się mocno z Dekadencją w Seksmisji. Innych skojarzeń filmowych i literackich miałam podczas słuchania książki mnóstwo.
Powieść miała wielki potencjał i początkowo mnie zachwyciła. Niestety w miarę posuwania się akcji pojawiało się coraz więcej nieścisłości, pytań a odpowiedzi na nie nie było. Końcówka sprawia wrażenie pisanej na czas, szast prast i po krzyku. Jedne wątki zamknięte w kuriozalny sposób (Wolf II i scena z lektyką), inne zawieszone (Harpad), kolejne z banalnym zakończeniem (Marysia). Dlatego zamiast 8 zostaję przy 6 gwiazdkach.
Kusiło mnie, żeby dać zaledwie 5 gwiazdek, ta bardzo autor rozczarował mnie końcówką. Ale zacznę od początku.
"Różaniec" Kosika to polskie współczesne SF. Akcja dzieje się w bliżej nieokreślonej przyszłości, około 90 lat po tzw. Przemianie czyli utworzeniu tytułowego para-planetarnego układu niezależnych miast-centrów cywilizacji. Jednym z nich pozostała Warszawa, a w niej...
2018-10-20
Mało co mogłoby mnie bardziej zniechęcić do książki niż przywołanie w opisie okładkowym nazwiska Cristiano Ronaldo, ale stanęłam pod ścianą z moją bezsennością. Sięgnęłam więc po poradnik napisany przez 'trenera snu' (czego to ludzie nie wymyślą!), który doradza piłkarzom, kolarzom, rugbystom a nawet ludziom biznesu w tym, jak się dobrze wysypiać, co ma się przekładać na małe ale zauważalne różnice w wydolności organizmu. Ziarnko do ziarnka dobrego nawyku, a zbierze się miarka wystarczająco dobrego regenerującego snu.
Na szczęście w książce wyjątkowo mało jest elementów irytujących mnie zazwyczaj w poradnikach: upartego powtarzania tych samych treści, zachwalania produktów i usług świadczonych przez autora, zachwalania swojej 'metody' jako jedynego, idealnego, oryginalnego i przełomowego rozwiązania problemów. Nick Littlehales co prawda pisze o swoich sławnych klientach ale nie odebrałam tych fragmentów jako przechwałek. Nie lokuje też żadnych produktów - wręcz zniechęca do używania smartwatch'ów czy kupowania materacy z wyższej półki.
Jakie porady możemy więc znaleźć? Ja znalazłam kilka da siebie:
- zmniejszyłam dzienne spożycie kofeiny,
- ograniczyłam korzystanie z telefonu komórkowego wieczorem,
- nie sprawdzam maili wieczorem, zwłaszcza służbowych, nie odbywam pobudzających emocjonalnie rozmów,
- nie sprawdzam godziny kiedy w nocy się budzę,
- przestałam obsesyjnie sprawdzać ile godzin śpię,
- w weekendy nie wysypiam się na zapas.
Autor nie odkrywa Ameryki, a raczej zbiera razem różne porady wystrzegając się radykalnego podejścia zero/jedynkowego. Pozytywne zaskoczenie.
Mało co mogłoby mnie bardziej zniechęcić do książki niż przywołanie w opisie okładkowym nazwiska Cristiano Ronaldo, ale stanęłam pod ścianą z moją bezsennością. Sięgnęłam więc po poradnik napisany przez 'trenera snu' (czego to ludzie nie wymyślą!), który doradza piłkarzom, kolarzom, rugbystom a nawet ludziom biznesu w tym, jak się dobrze wysypiać, co ma się przekładać na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-10-15
Bardzo interesująca lektura dla osób, które uważnie słuchają czytań mszalnych oraz pozostałych zainteresowanych księgami Nowego Testamentu. Autor, wierzący chrześcijanin, wprowadza czytelników w metody badania starożytnych tekstów, ustalania ich oryginalności, chronologii powstania oraz dochodzenia do pierwotnej treści. Punktem wyjścia jest refleksja nad tym jak kluczowe dla współczesnych wierzących chrześcijan jest (albo powinno być), co rzeczywiście mówił Jezus, jak żył i umarł i czego oczekiwał od swoich uczniów. Okazuje się to niełatwym zadaniem, gdyż przez wieki pierwotny tekst relacji ewangelicznych ulegał wielu zmianom, mniej lub bardziej zamierzonym.
Bart D. Ehrman pokazuje na kilku znaczących fragmentach Nowego Testamentu duże różnice w sposobie przedstawiania Jezusa - u Marka Jezus często się irytuje i złości, zupełnie inaczej niż u Łukasza. Inaczej opisywana jest męka w ogrodzie Getsemani i śmierć na krzyżu. Nie mówiąc już o Ewangelii św. Jana, która bardzo mocno odstaje od pozostałych trzech.
Wątkiem pobocznym jest skrócona historia wczesnego chrześcijaństwa, zwłaszcza w kwestii formowania się doktryny oraz dużo późniejszych tłumaczeń Biblii na języki nowożytne.
Bardzo ciekawe dla mnie było przedstawienie nowotestamentowych interpretacji zagadnień takich jak rola kobiet w Kościele, stosunku do Żydów i innych religii.
Jestem usatysfakcjonowana lekturą i polecam!
Bardzo interesująca lektura dla osób, które uważnie słuchają czytań mszalnych oraz pozostałych zainteresowanych księgami Nowego Testamentu. Autor, wierzący chrześcijanin, wprowadza czytelników w metody badania starożytnych tekstów, ustalania ich oryginalności, chronologii powstania oraz dochodzenia do pierwotnej treści. Punktem wyjścia jest refleksja nad tym jak kluczowe...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-09-23
* Poniższa opinia powstała w oparciu o wysłuchanie audiobooka w języku angielskim, więc nie zawiera uwag o wydaniu polskim ani o szacie graficznej.
O dinozaurach wiedziałam tyle ile moje dziecko i to co zobaczyłam w pierwszych trzech częściach "Parku Jurajskiego". Do niedawna było tego tylko tyle, bo teraz wiem o wiele więcej. Steve Brusatte uporządkował i uzupełnił moją wiedzę o prehistorycznych gadach, przedstawił ich historię na tle przemian geologicznych Ziemi oraz, trochę na marginesie, pokazał jak pracują współcześnie paleontolodzy.
Książkę rozpoczyna relacja z wyprawy do kamieniołomu w Górach Świętokrzyskich, a jej opis brzmi niemalże jak scena z filmu przygodowego. Mamy okazje podglądać badaczy w akcji w różnych zakątkach świata oraz w ich ultranowoczesnych laboratoriach. Fascynujące było dowiedzieć się jak odkryto, że dinozaury były upierzone i jak można stwierdzić jakiego były koloru. Przecież to czyste science-fiction! Albo jak to było z ich wyginięciem, słuchałam tych fragmentów z wielkim zainteresowaniem.
Mogłabym was zarzucić informacjami, które mnie najbardziej zaskoczyły, zdziwiły, ale zepsułabym przyjemność czytania. Jedno przed czym muszę przestrzec. Jeśli od lat fascynują was dinozaury, nie znajdziecie tu wiele nieznanych faktów. To rzeczywiście jest stricte popularno-naukowa pozycja napisana dla laików. I zrobione to jest świetnie.
* Poniższa opinia powstała w oparciu o wysłuchanie audiobooka w języku angielskim, więc nie zawiera uwag o wydaniu polskim ani o szacie graficznej.
O dinozaurach wiedziałam tyle ile moje dziecko i to co zobaczyłam w pierwszych trzech częściach "Parku Jurajskiego". Do niedawna było tego tylko tyle, bo teraz wiem o wiele więcej. Steve Brusatte uporządkował i uzupełnił moją...
Rewelacyjna okładka, a na niej ja i mój stan umysłu.
I powieść jest też o mnie za wyjątkiem tego, że:
- nie mieszkam w UK
- mój mąż nie przekwalifikowuje się na terapeutę (ale lycrowe wdzianka rowerowe i akcesoria kupuje na potęgę)
- nie odniosłam oszałamiającego sukcesu w branży finansowej, do której po latach zamierzam wrócić.
Za to:
- znam udrękę matkowania nastolatkom
- wiem co to brak snu, wiem kto to jest dr Libido i kobieta kanapka
- szukałam niedawno pracy w pełnej świadomości, ze kiedy licznik wybije piątkę na początku, będę zgubiona.
Powieść jest nieskomplikowana fabularnie, niewyrafinowana literacko, zakończenie jest przewidywalne, rozwój wypadków też, a mimo to bawiłam się świetnie, kibicowałam bohaterce całym sercem, kiwałam energicznie głową myśląc "ja też tak mam". Lektura była jak dobra babska impreza. I pozostawiła mnie z nadzieją na przyszłość.
Polecam szczególnie kobietom w wieku PERImenopauzalnym (jeśli wiecie co to znaczy kupujcie od razu!) i ich biednym rodzinom ;)
Rewelacyjna okładka, a na niej ja i mój stan umysłu.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toI powieść jest też o mnie za wyjątkiem tego, że:
- nie mieszkam w UK
- mój mąż nie przekwalifikowuje się na terapeutę (ale lycrowe wdzianka rowerowe i akcesoria kupuje na potęgę)
- nie odniosłam oszałamiającego sukcesu w branży finansowej, do której po latach zamierzam wrócić.
Za to:
- znam udrękę matkowania...