Ruiny i zgliszcza Wells Tower 6,9
ocenił(a) na 86 lata temu Jakiś staroświecki jestem, gdy myślę o takim gatunku jak opowiadanie. Zawsze mam wrażenie, że tradycyjnie napisane realistyczne opowiadanie przedstawia najważniejszy moment z życia bohatera. Kulminację. Szczyt, po osiągnięciu którego nic już nie może być takie samo. A więc opowiadanie to taka relacja z koronacji na bohatera dnia.
Mówiłem Wam, to dość ortodoksyjny i w sumie naiwny sposób postrzegania tego gatunku. Wybaczcie.
Musiałem jednak ową naiwność w kieszeń sobie schować, gdy przyszło mi sięgnąć po "Ruiny i zgliszcza", tom opowiadań amerykańskiego prozaika Wellesa Towera.
Zacznę z grubej rury, nihilistycznie i dekadencko: ten świat jest pełen much, którym wyrwano skrzydła, i zajęcy z przetrąconymi łapami. Ta niezbyt wesoła konstatacja nie powinna nam jednak psuć pogody ducha tak długo jak owe nieszczęścia dotykają bliźnich, a nie nas...
Miałem coś mądrego o tej książce napisać, bo wydaje mi się, że o dobrych książkach tak właśnie pisać należy, tym bardziej że znalazłem w Sieci kilka recenzji "Ruin i zgliszczy" i poczułem się zażenowany własnymi trudnościami z dobieraniem słów, montowaniem długich zawiłych zdań z profesjonalnie brzmiącego słownictwa. No ale nie umiałem, no nie umiałem... A więc niech ten post będzie zapisem z zapasów z materią, która nie jeden raz rzuciła mną o ścianę.
Bohaterami opowieści snutych przez autora są ludzie, których za Wielką Wodą określa się mianem LOOSER i stygmatyzuje literą L. (W Polsce literka ta oznacza początkujących kierowców lub fanów Legii Warszawa.) Być może zdobyli oni w swoim życiu jakieś Kilimandżaro, Mount Everest na miarę skromnych możliwości, być może kiedyś coś im się tam ułożyło, zagrało, dopasowało, zaczęło zwiastować świetlaną przyszłość, ale autor uparcie przyłapuje ich "na gorącym uczynku", czyli na chwilę przed finałową klęską. Klęską również uszytą na wymiar przeciętnego homo sapiens.
Gdy Camus budował swoją alegorię człowieka, posługując się archetypicznym obrazem Syzyfa, podkreślał, że mitologiczny bohater najszlachetniejszy jest w chwili schodzenia po upuszczony głaz. Decyduje się na nowo dźwigać przeznaczony mu los. Natomiast bohaterowie Towera ujmowani są najczęściej w chwilach, gdy kamień wyślizguje im się ze spoconych dłoni, a oni mogą jedynie odprowadzić go wzrokiem z "O kurwa..." na ustach. I właśnie w tym miejscu Tower kończy.
Można, czemu nie, prześwietlić ten tom pod kątem dekonstrukcji Amerykańskiego Snu, no ale my to przecież dobrze znamy, prawda? Ileż to razy brutalniej opisywano ofiary pogoni za sukcesem i ciemną stronę mitu o awansie społecznym wedle wzorca "od pucybuta do milionera", a jednak Tower wyróżnia się in plus na tym ponurym tle.
Przede wszystkim język pisarza nie bierze jeńców - jest soczysty, mięsisty, wyrazisty. Po imieniu nazywa świat (bez uciekania się do postmodernistycznych gierek),kpi sobie z niego i z zaludniających go indywiduów. A co najważniejsze - Tower jest zabawny. Rubaszny, złośliwy, miejscami cyniczny, jak z rękawa sypie malowniczymi porównaniami o sile klasycznych punch line'ów.
Drugi plus Tower zbiera za prawdę. Bohaterów stać na komfort szczerości z drugim człowiekiem. Oni nie mają czego stracić i o co się starać. Im już się nie chce, im nie zależy, a więc nic ich nie krępuje.
Gdybym znalazł książkę (którą zgubiłem we własnym domu; co za przegryw ze mnie...) posłużyłby się cytatem. Takie historyjka: bohater jedzie jednym samochodem z obecnym partnerem swojej byłej kobiety. Facet jest przystojnym trenerem jogi, ma zadbane ciało, więc wzbudza uzasadnioną złość u naszego bohatera, który sobie myśli mniej więcej tak: "Nie ma co, on pewnie może przez całą noc w kilkunastu pozycjach, a mnie stać było tylko na wejście na kobietę i sapanie jej do ucha, że mam ochotę się pobzykać."
O jakże mi to pasuje...
W każdym razie gdybyście trafili na ten znakomity zbiór, bierzcie w ciemno. Większość tekstów da się przeczytać w ciągu pół godziny, a drugie pół będziemy zastanawiali się, czy wypada śmiać się z nieszczęść drugiego człowieka. Uspokajam wszystkich - Tower wbrew pozorom lubi swoich bohaterów i nie pozwala, żeby spotkała ich krzywda, krzyż, którego nie dadzą rady udźwignąć.
Polecam mocno.