rozwińzwiń

Dziennik 1957-1966

Okładka książki Dziennik 1957-1966 Sándor Márai
Okładka książki Dziennik 1957-1966
Sándor Márai Wydawnictwo: Czytelnik Cykl: Sándor Márai Dzienniki (tom 3) Seria: Dzienniki i wspomnienia biografia, autobiografia, pamiętnik
588 str. 9 godz. 48 min.
Kategoria:
biografia, autobiografia, pamiętnik
Cykl:
Sándor Márai Dzienniki (tom 3)
Seria:
Dzienniki i wspomnienia
Tytuł oryginału:
A teljes Napló
Wydawnictwo:
Czytelnik
Data wydania:
2018-05-17
Data 1. wyd. pol.:
2018-05-17
Liczba stron:
588
Czas czytania
9 godz. 48 min.
Język:
polski
ISBN:
9788307034317
Tłumacz:
Teresa Worowska
Tagi:
literatura węgierska
Średnia ocen

8,3 8,3 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
8,3 / 10
69 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
1178
1154

Na półkach:

Kolejny tom „Dzienników” jednak mniej zajmujący od dwóch poprzednich. Wiele powtórzeń, nieco już męcząca krytyka amerykańskiego „way of life”, marzenia o opuszczeniu Stanów, a zarazem tęsknota za nimi, sporo chybionych uogólnień, także takich, które dziś rodzą pełne zażenowania zasmucenie….

Autor ewidentnie osuwa się w zmienność nastrojów, której towarzyszy depresja i niestety zgorzknienie, czym zdaje się wręcz napawać. Dla zilustrowania, dwa niezbyt oddalone od siebie wpisy:

...Europy bardzo mi brakuje. Brakowało mi jej już w Europie. Ale tu każdego dnia, w każdej chwili…

…Nie brakuje mi Europy…

Ale to można w sumie wybaczyć emigrantowi wrzuconemu w mocno średnim wieku w samo serce drapieżnej amerykańskości. Gorsze jest zaś, że zbyt często Marai, pisarz o wielkim sumieniu i wyczuleniu na Innych, całkowicie zawodzi, np. gdy pisze coś tak niepojętego:

„Murzyni z południowych stanów mają niebezpieczne, senno-groźne spojrzenie, coś apatycznego, posępnego i niebezpiecznego. Ale w autobusie siedzimy razem, fakt że oni zajmują raczej miejsca z tyłu”. Jakby redneckowy „białas” zwyciężył w nim Człowieka?

Albo: ”Murzyni nie są zdolną rasą, przed przybyciem białych przez tysiące lat nie potrafili w Afryce stworzyć o własnych silach takiej cywilizacji i kultury, jaką stworzyli Hindusi, Chińczycy, Indianie. (…) Teraz też do niczego się nie śpieszą, nawet wówczas, gdy już siedzą w cadillacach”. Zapewne Mistrz nigdy nie słyszał o Królestwie Beninu….

Równie mocno zadziwia sformułowanie: ”Francuzi całą siłą swej armii nie byli w stanie zrobić porządku z bandami algierskich rebeliantów”. I pisze to ktoś, kto napłakać się nie może nad zdławieniem rebelii 1956 na Węgrzech, ot, zakłamany miłośnik kolonializmu - gdy to nie on jest kolonializowany…

Inne pudło, kto wie, czy nawet nie większe: „Poczułem ogromne zdumienie, kiedy w radio podali, że wybrano Kennedy’ego; większe niż w tych dniach, kiedy Niemcy, a potem Rosjanie zajęli Węgry”.

A komentarz do zamachu w Dallas jaki? Ano j e d n o, współczucia pełne, zdanie: ”Od trzech dni trupi zapach; stacje radiowe donoszą o pogrzebie Johna Fitzgeralda Kennedy’ego” (chyba coraz mniej lubię Maraia...).

Do tego brednia o „nieszczęsnym brataniu się Jana XXIII z komunistami”.

Miłościwie bez komentarza: „Węgrzy wyginą. Słowiański komunistyczny zamach – prawo zezwalające na wykonywanie aborcji na Węgrzech – wyniszczy mój naród”.

I zupełnie już skandaliczne zdania: „Jakaś przyczyna antysemityzmu musi istnieć, skoro zdołał wybuchnąć z tak okrutną i straszliwą siłą, jak tego dowodzi proces Eichmanna. I w tym procesie Żydzi będą musieli sobie odpowiedzieć, co jest przyczyną antysemityzmu”.A na okrasę taki durny żarcik: „Nie istnieją Mędrcy Syjonu, to kompletna bzdura. Ale głupcy Syjonu istnieją”.

Może wytłumaczenia trzeba szukać w precedensowym wyznaniu Autora o pozostałej w Budapeszcie 90-letniej matce: „Była kobietą pełną pasji, porywczą, z odruchami sadyzmu i mściwości. Okaleczyła wszystkich w rodzinie, i dzieci, i męża. Ja uciekłem w wieku 14 lat, ojciec zaczął podróżować”. W dwóch wcześniejszych tomach tak o matce nie pisał....

A jednocześnie, jak zawsze, niezliczone trafne stwierdzenia, np.

….Zaczynam się utożsamiać z Ameryką, w tym mianowicie, że i ja mam dość aroganckiego lekceważenia jej przez Europejczyków. Którzy oczekują, że wszelkie świństwa, wymyślone i popełnione przez Europę w tym wieku uporządkować ma w końcu Ameryka; Amerykanie mają umierać za Europę, Ameryka ma zapłacić rachunki zwycięzców i zwyciężonych (...); lekceważą barbarzyńską Amerykę, a jednocześnie żądają, żeby utrzymywała ona armię o odpowiedniej sile bojowej w obronie Europy (…) oraz żeby ponosiła wszelkie koszty jej funkcjonowania...

…Ojczyzna jest – zawsze – jak katedra. Ale czasem jest jak kloaka...

…Narody Zjednoczone powołały komisje typu watchdog, której zadaniem ma być „obserwowanie kwestii węgierskiej”. Czyli wszystkiego, co się wydarzyło od 4 listopada (1956). Ta komisja naturalnie nie gryzie, ale prawdopodobnie nawet i nie szczeka…

…Zaobserwowałem u siebie alergię na reklamy: odruchowo nie kupuję produktów, które chcą mi wmusić napastliwe reklamy, wybieram inne, podobne ale nieznane. Tej nachalnej, okropnej, głupiej indoktrynacji, poprzez którą amerykański przemysł i handel wciskają ludziom rozmaite buble, nie sposób wytrzymać bez buntu….

…Nogi Amerykanów są osłabiane przez samochody, ich głowy -przez telewizję…

…Amerykanie nie ruszają się, nigdy nie wychodzą na świeże powietrze. Poza tym są grubi, dużo jedzą i piją mocne alkohole…

…W Ameryce w większości jadłodajni ludzie się tylko odżywiają. Ale tu, w Nowym Orleanie kolacja pozostała jeszcze ceremonią...

…Wzdłuż drogi prowadzącej z lotniska przez płaski teren do centrum ogłoszenia sformułowane w przeraźliwie przesadny sposób. Ci, którzy ustawiają wzdłuż drogi te tablice z ogłoszeniami – nowi ikonoklaści – niszczą nie „obrazy”, lecz krajobraz, niczym dżumą zarażają amerykański pejzaż tymi superlatywami i dziecinnie przesadnymi określeniami…

…W czasopismach fotografia dwóch małp, które wróciły z kosmosu i były pokazywane na konferencji prasowej. Na obliczu większej małpy imieniem Abel wyraz skrajnej rozpaczy. Już nie Oskarżenie, już nie Pytanie, tylko Przerażenie. Poddano ją operacji i zmarła w narkozie…

…Dawniej drogą długich wysiłków wykształcenie zdobywało niewielu ludzi, dziś bardzo wielu niemal bez wysiłku osiąga całkiem powierzchowne niewykształcenie…

…Zadaniem literatury jest opisywać nie to, się dzieje z ludźmi (o czym wiedzą nawet reporterzy),tylko to, co się dzieje w ludziach, kiedy coś się z nimi dzieje…

…Za cenę wielkich ofiar Amerykanie próbują uratować Wietnam przed komunizmem. To nie będzie łatwe, ponieważ większość narodu wietnamskiego nie chce być ratowana przed komunizmem. W 1956 r. nie spieszono się tak na pomoc Węgrom, którzy nie chcieli być komunistami, ale Wietnamczyków, którzy chcą nimi być, ratuje się za wszelką cenę...

Albo gdy Marai opisuje powody rozstania z religią: „większość religii zwodzi wiernych obietnicami życia wiecznego, nieba i piekła, zmartwychwstania. One były piękne i dobre, kryje się w nich wiele poezji, pocieszenia, podniosłej normalności, ale jednak to tylko nieodpowiedzialne obietnice”.

I chyba typowe dla każdego wspomnienie z Paryża: „W hotelu, w restauracjach pokrywana pseudouprzejmością, a często niepokrywana niczym bezczelna, nienasycona chciwość (...) W restauracjach za wszystko każą sobie osobno płacić: za chleb, za liche wino, za papierowe serwetki. I zawsze i wszędzie, we wszystkim brak form, arogancja…

Fascynujące są sprawozdania z lektur, np. listów Franciszka Józefa do jego słynnej przyjaciółki, aktorki Kathariny Schratt: „Cesarz pisał te listy przez 30 lat, Ich ton cechuje małżeńska poufałość. Autor jest człowiekiem nieskomplikowanym, dobrodusznym, uczciwym, bardzo przeciętnym i niekulturalnym. (…) Aktorkę czasami bardzo nudził ten związek (…). Nie był człowiekiem głupim, tylko niewrażliwym na kulturę”.

Nad Hudsonem Marai często karmi wodne ptaki („to najpiękniejsze momenty życia”) - niestety chlebem. Dopiero dziś upowszechnia się wiedza, że takie menu skazuje je na śmierć wskutek syndromu „anielskiego skrzydła… .

Nikt jak Autor tak nie pisał za to o sprawach ostatecznych…

…Życie nigdy nie mija tak prędko, jak się starzejemy (…) Kiedy człowiek nie czeka już na nic innego, tylko na nic, na to nic czeka jakoś szybciej niż dawnej, kiedy jeszcze czekał na coś…

…Trzeba umrzeć i mam nadzieję, że umrę w takim miejscu, w którym katolicy nie wtrącają się do pogrzebów i w pobliżu jest sprawnie działające krematorium, w którym zostanę spopielony. Życie to wielka gościna, więc gdy odchodzimy, nie powinniśmy zostawiać po sobie śmieci…

Kolejny tom „Dzienników” jednak mniej zajmujący od dwóch poprzednich. Wiele powtórzeń, nieco już męcząca krytyka amerykańskiego „way of life”, marzenia o opuszczeniu Stanów, a zarazem tęsknota za nimi, sporo chybionych uogólnień, także takich, które dziś rodzą pełne zażenowania zasmucenie….

Autor ewidentnie osuwa się w zmienność nastrojów, której towarzyszy depresja i...

więcej Pokaż mimo to

avatar
1152
610

Na półkach:

Najsłabsza część z trzech jakie do tej pory przeczytałam. Uczciwie pisząc. Jednak będę czytać dalej, bo spostrzeżenia autora są bardzo smart inteligentne i zastanawiające, szczególnie w sytuacji, w której ja wiem, czego on jeszcze nie wie, ale dobrze kombinuje. Dla entuzjastów Dzienników Marai'ego to oczywiście lektura obowiązkowa.

Najsłabsza część z trzech jakie do tej pory przeczytałam. Uczciwie pisząc. Jednak będę czytać dalej, bo spostrzeżenia autora są bardzo smart inteligentne i zastanawiające, szczególnie w sytuacji, w której ja wiem, czego on jeszcze nie wie, ale dobrze kombinuje. Dla entuzjastów Dzienników Marai'ego to oczywiście lektura obowiązkowa.

Pokaż mimo to

avatar
412
357

Na półkach: ,

Człowiek od zawsze podąża ze Wschodu na Zachód, a wraz z nim kroczy zarówno kultura, jak i wojna.
Sándor Márai próbuje ułożyć sobie życie na Zachodzie. Dostaje nawet konieczne i długo wyczekiwane amerykańskie obywatelstwo, co nie wzbudza jednak jego radości. Zresztą pisarz możliwości odczuwania radości jest już niemal zupełnie pozbawiony. Wciąż dręczy go żal o sprzedaż Europy Wschodniej Sowietom i o niewykorzystaną szansę węgierskiej rewolucji.
Stany go męczą. „Europy bardzo mi brakuje. Brakowało mi jej już w Europie. Ale tu każdego dnia, w każdej chwili”.
Amerykanie go męczą - infantylni konformiści bez refleksji kulturowej.
Wreszcie samo życie często męczy go również.
Co pozostaje? Tylko to, co wychodzi mu najlepiej: pilna obserwacja, celne literackie sztychy i książki do przeczytania. Powraca więc zachwyt nad Krúdym. Chwali Goethego, Prousta oraz francuskich i rosyjskich realistów. Docenia listy Büchnera i Van Gogha, docenia też Manna, choć rzuca parę gorzkich słów w jego kierunku. Nie gryzie się w język, gdy jakaś lektura wybitnie go rozczaruje. Sartre jest więc niesympatycznym autorem najpospolitszych brukowców, Brecht tylko udaje dramatopisarza w papierowym przebraniu. Camus to dobry pisarz, choć literacko zmanierowany, a proza Joyce'a, nie kryje w sobie żadnej głębi. Najdłuższe szpile pozostawia oczywiście dla współczesnych amerykańskich rzemieślników.
W prawdziwie wielkich dziełach — prawi bowiem Márai — pisarz stawia mądre pytania, a po lekturze do czytelnika należy odpowiedź, bo literatura zaangażowana, to ta, która angażuje czytelnika.

Trzecia część „Dziennika” to też podróże. Początkowa fascynacja Kalifornią i Meksykiem - „malownicza panorama Capri, bez woni włoskiego krajobrazu i Morza Śródziemnego” – podchodzi już pod typową literaturę podróżniczą. Podobnie jak rozczarowująca relacja z kilkumiesięcznej wycieczki po Europie w 1963 roku i kolejny letni powrót do Włoch po śmierci przyjaciela. Autor jest w tych fragmentach sentymentalny, nastawiony na detale krajobrazu i historyczne dygresje.

Márai w swoich zapiskach oczywiście pozostaje malkontentem, ale nie jest to jeszcze marudzenie zgryźliwego tetryka, raczej starzejącego się intelektualisty i wybitnego językowego szermierza. Nie stroni więc i od czarnego humoru. Pisze choćby: „Zdechł pies, którego Rosjanie zamknęli w sputniku, i teraz rakieta krąży wokół Ziemi ze zdechłym psem na pokładzie. Jeśli tak dalej pójdzie, za jakiś czas Ziemia będzie krążyć wokół Słońca ze zdechłą ludzkością na pokładzie”.
W życiowym pesymizmie na pewno bliżej mu do filozofii Kierkegaarda niż Schopenhauera, choć dopada go już religijne zwątpienie. Jest tu i promyk nadziei - własne wydawnictwo, które daje chociaż ambiwalentne uczucia wobec emigracyjnego życia.

Pisarz coraz częściej w tym tomie wykorzystuje manierycznie obcojęzyczne cytaty i też coraz częściej niestety w swym narzekaniu się powtarza. Jednak lektura „Dziennika” ciągle sprawia, że bledną przy niej inne książkowe propozycje.
Trzeba jeszcze dodać, że treść po raz kolejny świetnie dopełnia posłowie tłumaczki.
Szczerze polecam.

Człowiek od zawsze podąża ze Wschodu na Zachód, a wraz z nim kroczy zarówno kultura, jak i wojna.
Sándor Márai próbuje ułożyć sobie życie na Zachodzie. Dostaje nawet konieczne i długo wyczekiwane amerykańskie obywatelstwo, co nie wzbudza jednak jego radości. Zresztą pisarz możliwości odczuwania radości jest już niemal zupełnie pozbawiony. Wciąż dręczy go żal o sprzedaż...

więcej Pokaż mimo to

avatar
890
226

Na półkach:

Kolejny odcinek podróży z Sándorem Máraim jest doznaniem stymulującym intelektualnie, ale dalekim od pokrzepienia serca. Stagnacja i brak (możliwości do) działania sprawiają, że autor gnuśnieje i częściej poddaje się swej naturalnej skłonności do depresji, podczas gdy w okresach opisywanych w poprzednich tomach „Dziennika”, szczególnie w pierwszym z nich, konieczność walki o byt i bezpieczeństwo napełniała go energią i sprawiała, że jego myśl była żywsza, świadomość zaś rzadziej pracowała na jałowym biegu.

Na przełomie lat 50. i 60. Márai to już rasowy pisarz wykorzeniony, oderwany od swojej rzeczywistości, ojczyzny, od swoich czytelników i pozbawiony złudzeń co do możliwości powrotu. Niezdolny do włączenia się w nurt pogardzanej przez siebie współczesnej kultury amerykańskiej, żyje na dwóch biegunach, z jednej strony oddając się uporczywej introspekcji, z drugiej głęboko przeżywając sytuację Węgier i całego bloku wschodniego pod sowieckim jarzmem, z goryczą wytykając Zachodowi zaślepienie i bezczynność.

Ten tom „Dziennika” to właściwie raport wojenny, zapiski z pola bitwy nieustającego konfliktu artysta – świat. Świat jest tu stroną, która nie jest godna swego przeciwnika, ustępuje mu szlachetnością, a jednak nieustannie bierze nad nim górę, powodując jego nie mniej nieustanną frustrację. Rodzi się więc mędrzec zgorzkniały i zaskorupiały w swej wiedzy; mimo że chodzi między ludźmi, tak naprawdę kroczy ponad nimi i z tej wysokości gromi, łaje, poucza. A ja nie mam zaufania do pisarzy, którzy grzmią.

Bo też Márai potrafi być przez tę manierę skrajnie antypatyczny. Z drugiej strony zdecydowanie trzeba docenić jego szczerość i brak umizgiwania się do czytelnika. Najlepszym przykładem takiej szczerości – połączonej z przenikliwością – są jego notatki z lektur, ożywcze, ostre, szargające powszechnie uznane świętości, obnażające nagość koronowanych cielsk. Gdyby zebrać jego uwagi krytyczne na temat tzw. wielkiej literatury i wydać w jednym tomie, byłby i bestseller, i skandal.

Zbyt często pozwala sobie natomiast na apodyktyczne sądy i krzywdzące generalizacje. Bezkompromisowość jego diagnoz i prognoz szczególnie blado wypada w konfrontacji z późniejszą historią – niektóre z nich okazały się rażąco nietrafne. Opętany obsesją wyroczni Márai jakby podskórnie bał się takiej możliwości i zapobiegawczo przytacza przykłady sytuacji, w których udało mu się coś przewidzieć. Choć zatem potrzebujemy takich bijących na alarm pisarzy, targania za ucho, to gdyby jego dramatyczne diagnozy z lat 50-60. były trafne, świat dawno już by się zdążył skończyć.

Márai to dziwny przypadek człowieka, który już od połowy życia umiera wewnętrznie, szykuje się na śmierć, rozprawia o jej bliskości, utyskuje na starość. A jednocześnie ktoś mniej wrażliwy, współczesny, kogo ominęły te dwudziestowieczne okropności, kogo największym problemem jest, do którego supermarketu pójść na zakupy, nie ma najmniejszego prawa oceniać postawy węgierskiego pisarza. Fenomenem jest za to fakt, iż tenże nader często się powtarza, co nie wygląda na zabieg artystyczny, tylko na objaw przedwczesnej starości i zarazem dowód na potęgę autosugestii.

To człowiek, który nie akceptuje teraźniejszości (pomstuje nawet na mężczyzn w rurkach, będąc chyba w tej dziedzinie prekursorem. W ogóle wzorem jednego ze swych ulubieńców Thoreau kilkakrotnie podejmuje kwestię mody, by szydzić z niej z wyjątkową pomysłowością),boi się przyszłości, więc wciąż ucieka w przeszłość. Niejako prowadzi walkę z czasem na dwóch frontach, bo choć tom wypełniony jest również próbami oswojenia przemijania, zaklinaniem swojej zgody na nie, to spod tych zabiegów wyziera przerażenie. To w końcu bardzo mądry człowiek, który nie rozumie, że zmiana jest zasadą życia; automatycznie odrzuca to, co nowe, chcąc widzieć świat zastygniętym.

Trzeci tom „Dziennika” nie jest więc lekturą łatwą. A może to tylko rekomendacja Twardocha na okładce mnie zniechęciła. Twardoch też w końcu lubi pouczać. A ja wolę twórców, którzy nie wiedzą, a jedynie się domyślają, którzy cały czas badawczo wątpią – nie tylko w świat, świadectwo zmysłów czy w innych ludzi, ale przede wszystkim w siebie i swoje sądy. Którym palec wskazujący służy przede wszystkim do wzmacniającego proces myślowy okazjonalnego podrapania się po łepetynie.

Ktoś bardzo sprytny mógłby za to wykorzystać tę książkę jako punkt wyjścia do przewrotnego studium o budowaniu postaci kobiecej w literaturze. Czytając kolejne narzekania i złorzeczenia Máraiego, podejrzanie często dochodziłem bowiem do wniosku, że największą bohaterką tej książki (choć niemal na jej kartach nieobecną) jest Lola (zwykle tytułowana L.),żona Máraiego, która mimo wszystko zdołała z nim tak długo wytrzymać.

Kolejny odcinek podróży z Sándorem Máraim jest doznaniem stymulującym intelektualnie, ale dalekim od pokrzepienia serca. Stagnacja i brak (możliwości do) działania sprawiają, że autor gnuśnieje i częściej poddaje się swej naturalnej skłonności do depresji, podczas gdy w okresach opisywanych w poprzednich tomach „Dziennika”, szczególnie w pierwszym z nich, konieczność walki...

więcej Pokaż mimo to

avatar
987
394

Na półkach:

Europa, z której Sandor Marai musiał wyjechać, i za którą tęsknił, straciła już swój powab i atrakcyjność. Ameryka, do której Marai przyjechał, choć nie chciał, jest męcząca, ale konieczna do życia.

Sandor Marai coraz bardziej męczy się w XX wieku. To jedna z tych osób, które urodziły się "za późno". Gdyby nie urodził się w 1900 roku, ale może choć pół wieku wcześniej, nie musiałby żyć w świecie bomby atomowej, żelaznej kurtyny i kultury masowej.

Europa, z której Sandor Marai musiał wyjechać, i za którą tęsknił, straciła już swój powab i atrakcyjność. Ameryka, do której Marai przyjechał, choć nie chciał, jest męcząca, ale konieczna do życia.

Sandor Marai coraz bardziej męczy się w XX wieku. To jedna z tych osób, które urodziły się "za późno". Gdyby nie urodził się w 1900 roku, ale może choć pół wieku wcześniej,...

więcej Pokaż mimo to

avatar
46
43

Na półkach:

Część zawiera najciekawsze spostrzeżenia polityczne Maraiego.

Część zawiera najciekawsze spostrzeżenia polityczne Maraiego.

Pokaż mimo to

avatar
826
601

Na półkach:

Trzeci tom dzienników. Ciągle jeszcze oceniam jako "niezłe", chociaż zmęczyłem się czytając. Mnóstwo powtarzania się, wałkowanie tych samych tematów, ryzykowne z punktu widzenia dzisiejszego czytelnika uwagi rasistowskie i homofobiczne, momentami ramolskie ględzenie, surowe ocenianie artystów i autorów, którzy jednak wytrzymują próbę czasu (Chagall, Picasso, Hemingway, Sartre). Naprawdę, panie Sandorze, znajdzie się wśród pana współczesnych paru twórców oprócz wychwalanych przez pana Manna i Prousta, których dzieła jako tako przetrwały.

Trzeci tom dzienników. Ciągle jeszcze oceniam jako "niezłe", chociaż zmęczyłem się czytając. Mnóstwo powtarzania się, wałkowanie tych samych tematów, ryzykowne z punktu widzenia dzisiejszego czytelnika uwagi rasistowskie i homofobiczne, momentami ramolskie ględzenie, surowe ocenianie artystów i autorów, którzy jednak wytrzymują próbę czasu (Chagall, Picasso, Hemingway,...

więcej Pokaż mimo to

avatar
389
170

Na półkach:

Wspaniała książka, arcyciekawy człowiek!

Wspaniała książka, arcyciekawy człowiek!

Pokaż mimo to

avatar
197
155

Na półkach:

Myślałem, że gdy Marai będzie opisywał Amerykę intelektualna temperatura "Dziennika" ostygnie. Ale dobry autor sprawdza się. Zawsze. Bez względu na okoliczności i otoczenie. Jeśli ktoś umie pisać, posiada szlachetnego ducha, kulturowy fundament, wartość jego dzieł nie słabnie. Nigdy.
Niewielu w historii literatury żyło takich artystów słowa. I takich myślicieli, których opinie stają w poprzek modzie. Gdyby Marai tworzył dziś w Polsce wyzwaliby go, szczególnie ci "postępowcy", współcześni poputczycy, że taki konserwatywny, arystokratyczny, antykomunistyczny. A to był po prostu pisarz z zasadami i ta konsekwencja bije z każdej strony "Dziennika". Dobrze, że są takie dzieła, że byli kiedyś tacy pisarze, artyści. Tacy ludzie.

Myślałem, że gdy Marai będzie opisywał Amerykę intelektualna temperatura "Dziennika" ostygnie. Ale dobry autor sprawdza się. Zawsze. Bez względu na okoliczności i otoczenie. Jeśli ktoś umie pisać, posiada szlachetnego ducha, kulturowy fundament, wartość jego dzieł nie słabnie. Nigdy.
Niewielu w historii literatury żyło takich artystów słowa. I takich myślicieli, których...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    107
  • Przeczytane
    82
  • Posiadam
    38
  • Ulubione
    5
  • Teraz czytam
    4
  • 2019
    3
  • Chcę w prezencie
    2
  • ♥ Biblioteczka end (✘)
    1
  • Dzienniki_Listy_Wspomnienia
    1
  • 2020
    1

Cytaty

Więcej
Sándor Márai Dziennik 1957-1966 Zobacz więcej
Sándor Márai Dziennik 1957-1966 Zobacz więcej
Sándor Márai Dziennik 1957-1966 Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także