Dziennik 1949-1956
- Kategoria:
- biografia, autobiografia, pamiętnik
- Cykl:
- Sándor Márai Dzienniki (tom 2)
- Seria:
- Dzienniki i wspomnienia
- Tytuł oryginału:
- A teljes Napló
- Wydawnictwo:
- Czytelnik
- Data wydania:
- 2017-05-06
- Data 1. wyd. pol.:
- 2017-05-06
- Liczba stron:
- 528
- Czas czytania
- 8 godz. 48 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788307034126
- Tłumacz:
- Teresa Worowska
- Tagi:
- literatura węgierska
Drugi tom bardzo rozszerzonego wyboru dzienników Sándora Máraiego (1900–1989),jednego z najwybitniejszych dwudziestowiecznych pisarzy węgierskich.
Pisanie dziennika autor Wyznań patrycjusza rozpoczął w 1943 roku i kontynuował aż do samobójczej śmierci w 1989. W „Czytelniku” ukazał się dotychczas jednotomowy wybór z tego niezwykle obszernego diariusza. Publikowany obecnie tom, obejmujący lata 1943–1948, stanowi pierwszą część nowej, pięciotomowej edycji.
Dziennik Máraiego to dzieło intelektualisty, który w swoich notatkach zawarł refleksję nad światem, przemyślenia z lektur, ocenę socjologiczną i moralną współczesnych społeczeństw, namysł nad kondycją ludzką. Głębia myśli, bezwarunkowa uczciwość w ocenianiu otoczenia i siebie samego, błyskotliwość sformułowań, ironia i finezyjny dowcip – wszystko to nie pozwala oderwać się od lektury tej niezwykłej książki.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Węgry, Włochy, Ameryka i pisarz
Dzienniki czytam rzadko, ale namiętnie. Nieważne czy są tylko zbiorem notatek, które nigdy nie miały trafić do czytelnika (a sława autora nie pozwoliła im zginąć),czy zredagowanymi zapiskami w zamyśle już przeznaczonymi dla odbiorcy – to z nich wyłania się najpełniejszy obraz autora, w twórczości często przycięty przez konwencję i wymogi gatunku.
Dla „Dziennika” Sándora Máraia kluczowa jest wielowymiarowość jego osoby połączona z burzliwością czasów, w których przyszło mu żyć. Drugi tom jego zapisków kręci się wokół dwóch tematów: emigracji i tęsknoty za ojczyzną oraz nadchodzącej starości. Na początku lat pięćdziesiątych pisarz musi uciekać z Węgier do Włoch – i choć nostalgia przebija z każdej napisanej w Italii strony, to autor wydaje się szczęśliwy. Martwi się o rodaków oraz rodzinę, boryka z poważnymi problemami finansowymi, ale znajduje pociechę w obrazie neapolitańskiej biedoty, co zaskakujące w przypadku człowieka tak chętnie powracającego do słowa „arystokracja”. Márai poświęca sporo miejsca kwestiom ekonomicznym, lecz ogólnie w okresie włoskim zdaje się wyznawać zasadę, że gdy wszyscy są ubodzy, to ubogi nie jest nikt. Ta tkwiąca z tyłu głowy myśl pozwala mu otwarcie zachwycać się neapolitańskim krajobrazem i formułować frazy świeże, często nawet dowcipne – co dla tego melancholicznego, cioranowskiego typu zupełnie, cóż, nietypowe. Przykład: oszczędnie, ale entuzjastycznie chwali zalety abstynencji, aby stwierdzić, że jest tylko jedna lepsza od niepicia wina. Picie wina.
Po przenosinach do Stanów Zjednoczonych, których pisarz wyraźnie się boi, „Dziennik” staje się zdecydowanie mroczniejszy. Nie dość, że Márai wyraźnie tęskni za włoskim pejzażem, to jeszcze zupełnie nie rozumie tak powszechnego i typowego dla Ameryki rozkochania w sukcesie oraz dążeniu do niego za wszelką cenę. W pewnym momencie pisze o amerykańskiej poezji (a odnieść można to do całego kraju),że rozumie ją, ale jej nie słyszy. Często zaznacza, iż w Europie pieniądze i sława były ubocznym skutkiem wielkości jednostki, a w jego nowej ojczyźnie – choć tego określenia unika za wszelką cenę – są pierwszym celem; za dostosowywanie do głosu publiczności liczne razy zgarnia widocznie lekceważony przez autora Hemingway. Zdecydowanie częściej Márai wspomina Węgry, coraz wyraźniej martwi się sytuacją na Starym Kontynencie, bardzo ostro i bez krzty litości krytykuje zarówno Związek Radziecki, jak i wszystkich, którzy otwarcie się sowieckiemu imperium nie sprzeciwiają.
To znaczne nasilenie stanów depresyjnych sprawia, że mocno uwidaczniają się mroczne strony osobowości autora. Wciąż potrafi zaskoczyć ciekawą myślą (wywodzi na przykład refleksję o antagonizmie techniki i natury z zestawienia...klimatyzatora i łuku) i kąśliwym, zapadającym w pamięć zdaniem („Bywa mi już gorąco w skali Fahrenheita, ale marznąć potrafię jeszcze ciągle tylko w skali Celsjusza”),ale widać wyraźnie, że nie radzi sobie ani z sytuacją osobistą, ani geopolityczną. Coraz częściej ucieka w homofobiczne diatryby (najczęściej wywodząc je z krytyki Gide'a, którego nazywa „starym demonicznym pederastą”),które są szczególnie przykre, gdyż próbuje pokryć je płytką warstwą racjonalizmu. Pozwala sobie także na przerażającą niechlujność intelektualną, gdy utożsamia bolszewików z Żydami – jego uzasadniony gniew skierowany przeciwko Związkowi Radzieckiemu przemienia się w bardzo podejrzaną niechęć rasową. Márai uwielbia krytykować współczesnych sobie za słabość charakteru, którą, niestety, sam wielokrotnie demonstruje. Wspomina o tym, że jest człowiekiem XIX wieku, który przypadkiem trafił w wiek XX – czasami objawia się to w sposób bardzo nieprzyjemny.
We wstępie zaznaczyłem, że każdy dziennik jest niemal bezpośrednim spotkaniem z człowiekiem – tak jest też w przypadku zapisków Máraia. I choć z pewnością nie jest personą kryształowo czystą, a jego osobiste wady widać tu bardzo wyraźnie, to bez wątpienia nie można jego myśli lekceważyć; w końcu to jeden z największych dwudziestowiecznych pisarzy Europy Środkowej. „Dziennik” warto przeczytać, bo to świetna literatura, nawet wtedy, gdy niezbyt ładna.
Książka na półkach
- 164
- 121
- 58
- 10
- 5
- 3
- 2
- 2
- 2
- 1
OPINIE i DYSKUSJE
Dzienniki Maraia to nagroda za setki przeczytanych książek. Cudownie oczyszczająca i do bólu szczera literatura.
Dzienniki Maraia to nagroda za setki przeczytanych książek. Cudownie oczyszczająca i do bólu szczera literatura.
Pokaż mimo toZaczęłam czytać „Dziennik 1949-1956” Sandora Marai’a w 2020 na fali entuzjazmu po lekturze pierwszego tomu dzienników. I jakoś utknęłam. Nie dlatego, że było słabe, czy mi się nie podobało, jakoś tak wyszło, że odłożyłam i nie mogłam wrócić. Pomyślałam sobie jednak, że to będzie świetna lektura na przełom roku. I nie myliłam się. Trzeba tylko wejść w rytm tych krótkich akapitów, skrótowych zapisków, point, utrat, tęsknoty i goryczy… Ten drugi tom koncertuje się głównie na całym spektrum problemów i tematów związanych z byciem wygnańcem ze swojego kraju, kultury i języka, czyli z emigracją, najpierw do Włoch, potem do Stanów. Analizy polityczne i refleksje Marai’a czasem są, z perspektywy czasu, bardzo trafne, czasem jednak trudno dla nas dziś akceptowalne, jak na przykład jego zdanie na temat ludzi innych ras, czy, jak pisze, „pederastów”. Trzeba jednak pamiętać zanim zaczniemy oceniać i się oburzać, że jest to świetny obraz epoki, nie tylko w kwestii opisów rzeczywistości, ale też sposobu jej opisywania, używanych określeń, utartych przekonań, emocji. Sandor Marai był przedstawicielem swojej klasy społecznej, bogatego mieszczaństwa, które miało przemożny wpływ na kulturę europejską. Sam zresztą miał świadomość tego, że należy do świata, który odchodzi do lamusa. „Przyszło mi żyć w wieku, do którego nie byłem przygotowany. Zostałem ukształtowany na XIX wiek. Pewnie jestem śmieszny”. Pewnie jak każdy z nas, w swojej skali. Nowe zawsze nas zaskakuje, czasem wkurza, często przeraża. „Dziennik” Maraia’a to wspaniała podróż, intelektualna i emocjonalna. Cieszę się, że pisarz nie odpuścił tej formy do końca życia. Dzięki temu mam przed sobą jeszcze trzy tomy. Cieszę się na nie jak dziecko.
Zaczęłam czytać „Dziennik 1949-1956” Sandora Marai’a w 2020 na fali entuzjazmu po lekturze pierwszego tomu dzienników. I jakoś utknęłam. Nie dlatego, że było słabe, czy mi się nie podobało, jakoś tak wyszło, że odłożyłam i nie mogłam wrócić. Pomyślałam sobie jednak, że to będzie świetna lektura na przełom roku. I nie myliłam się. Trzeba tylko wejść w rytm tych krótkich...
więcej Pokaż mimo to„Jeszcze nie jestem obojętny. Ale już nie jestem ciekawy” – to zdanie najlepiej pokazuje stan ducha Autora na wygnaniu w USA.
Nie czuje się on tam najlepiej, czego efektem twórcza impotencja. Swojej tam nieprzystawalności poświęca dużo miejsca w kolejnej, wybitnej jak i poprzednia, odsłonie mocno ekshibicjonistycznego (acz w dobrym sensie tego słowa) dziennika.
O jego wyobcowaniu za Wielką Wodą najlepiej mówi niby drobiazg, ale nie taki znów nieistotny. W N.Y. poszukiwał drukarni, która wykona jego wizytówki z węgierskimi znakami diakrytycznymi („Sándor Márai”). „Te dwa małe znaczki nad á muszę uratować, bo muszę tu też uratować własną odrębność. Bez nich nie jestem sobą”.
Po raz kolejny i wielokrotnie przekonujemy się, jakim Autor był przenikliwym obserwatorem. Niemal każda jego głęboka refleksja to gotowy aforyzm. Nie oszczędza amerykańskiej rzeczywistości, która z pewnością musiała przerażać takiego klasycznego środkowoeuropejskiego intelektualistę. Zwłaszcza porównanie USA z Włochami, gdzie wcześniej przebywał przez dwa lata, jest dla niego szczególnie bolesne. Łudzi się nadzieją na powrót do ukochanych Włoch, ale z czasem sam chyba sobie uświadamia niemożliwość tego.
Niektóre zapisy z N.Y. brzmią niepokojąco aktualnie, np. „To jasne, że gust czytelników jest coraz marniejszy, ludzie nie lubią już czytać z uwagą, a miejsce litery i myśli zajmuje obraz i headline. Trzeba się z tym pogodzić”.
Albo: ”Masy są całkowicie ogłupione przez telewizje, sport i popularną rozrywkę najpodlejszego rodzaju” czy: „Wszędzie, niemal bez wyjątku, stoi telewizor, ale bardzo rzadko widzi się książki”.
Czasami jednak diagnozy Maraia zawodzą, jak np.: „Wspomnienie świata ludzi bogatych, ludzi z Wall Street to przeszłość (…). Są ludzie bogaci, mieszkający w pałacach. Ale za 20, 25 lat zostanie ich bardzo niewielu (…). Progresywny system podatków od dochodów i spadków w przeciągu dwóch pokoleń odbierze właścicielom wszelkie zdobyte majątki”.
Ponadto ktoś tu zasadnie zwrócił uwagę na zastanawiająco liczne wycieczki Autora przeciw nieheteronormatywnosci (np. jakieś brednie o „sekretnych stowarzyszeniach”). Każe to podejrzewać jakieś wyparcie, coś czemu bardzo Autor chce się przeciwstawić. Albo gdy dywaguje nt. „konstytutywnych cech nerwowości tego społeczeństwa”, którą mają być „różnice w rytmie seksualnym pomiędzy narodowościami z rożnych stron świata, które się tu zebrały”.
Także uwagi nt. Żydów, czy raczej „Żydów”, także są tu zadziwiające. Np. gdy Autor czyta w gazecie, że szefowie komunistycznych Węgier Rakosi i Gerő wywodzą się z "żydowskiego kupieckiego drobnomieszczaństwa”, komentuje: „Bolszewizm jest roznoszony zawsze i wszędzie przez ten sam typ – także tu w Ameryce”. A przecież Marai nie był antysemitą, ale jednak jakiś kompleks tu ujawnia, by już litościwie przemilczeć ten żałosny hołd dla niegodnego jego poziomu prostackiego stereotypu „żydokomuny”….
W każdym razie lektura daje olbrzymią satysfakcję czytelniczą, choć depresja Autora z pierwszego tomu zdaje się pogłębiać, zwłaszcza po węgierskiej tragedii 1956. Ale „lucida intervalla” występują nader często…
Wartość czytanej książki wzrasta, gdy orientujemy się, że ktoś napisał coś właśnie o nas. Odczułem ciepło na sercu, gdy natrafiłem np. na wpis: ”Czytam nerwowo, dużo i różnych książek. To niedobrze, ale teraz nie potrafię inaczej”. Zresztą takich odczuć miałem tu więcej....
Wybrane cytaty (choć do zapisania i zapamiętania nadaje się coś niemal z każdej stronicy):
…(Włosi) wiedzą, kiedy i w jakiej mierze można i trzeba kłamać, być łapczywym, lubieżnym, mściwym, okrutnym – nie więcej niż w 20 proc., sprzedawcy włoscy tez tylko oszukują, przeciętnie 20 proc. przy każdej transakcji – a gdzie jest granica, poza którą te cechy: okrucieństwo, rozpusta, kłamstwo są już niegodziwe. Dlatego są tacy ludzcy. W tym są wielcy, to ich specjalność....
…Wchodzę do morza, chłodne znajome dotknięcie wypełnia mnie głębokim zadowoleniem. Nie ma innego domu poza morzem. (…) W morzu wszystkie ruchy są bezwiedne, znajome, pełne ufności. Stworzenie zna to bezpieczne miejsce – to wody płodowe łona matki…
….Grób Fryderyka II w katedrze w Palermo to kamień, na którym świat wyleciał z posad: kiedy umarł ten władca; skończyła się Europa i rozpoczęła się epoka Narodów i Pieniądza…
…Rozmawia z księdzem i zgadzają się co do tego, że „trzeba wierzyć bezwarunkowo we wszystko, co Kościół kiedykolwiek wypowiedział, a także w to, co ogłasza obecnie, a nawet z góry w to, co ogłosi w przyszłości”. Tak mówią komuniści. Dla mnie to niezrozumiałe…
…Tocqueville dobrze wiedział, że pisarz nie odgrywa żadnej roli w społeczeństwie demokratycznym, jest niewygodnym świadkiem tam, gdzie większość nie pragnie niczego innego poza możliwie łatwo osiągalnym i pozbawionym ograniczeń dobrobytem...
…Rosjanie potrzebują kultury i czekają na nią, jest dla nich przeżyciem wyprowadzającym ich z ponurego i bezradosnego życia. Amerykanie boją się kultury jako czegoś w rodzaju cenzury, która może im przeszkodzić w rozkoszowaniu się bez ograniczeń dobrami materialnymi….
…Chyba nie ma w ogóle innych „zwycięstw” niż te, które odnosi sztuka. Wszystkie inne są podejrzane, nikczemne i przemijające. My, Węgrzy, też nie powinniśmy robić nic innego, jak tylko od czasu do czasu tu i tam wygrywać w świecie małe bitwy orężem muzyki, słowa, twórczości. Wszystko inne to agresywne i chciwe kłusownictwo sprzedajnych polityków.
…Wszystko trzeba wytrzymać z wyjątkiem jednego: nikt nie może wymagać ode mnie, bym znosił towarzystwo bezczelnych, niekulturalnych i nikczemnych ludzi…
…Możliwe, że szczęście nie jest w istocie niczym innym poza obojętnością…
…Kobiety zawsze są silne. Nieprzypadkowo we wszystkich językach, które nadają rodzaj rzeczownikom, siła jest rodzaju żeńskiego. La force. La forza. Die kraft….
….Następnego dnia budzę się pośrodku Nowego Jorku. (…) W tym bezkresnym mieście wśród 9 milionów ludzi od pierwszej chwili czuje się jak w domu. (…) To największe miasto świata i tu orientuje się najłatwiej, tu człowiek najprędzej wchodzi w więź z miastem…
…W całym Nowym Jorku nigdzie nie można się napić przyzwoitej kawy…
…W Nowym Jorku nie ma ani jednej ulicy, ani jednego lokalu, w którym miąłbym ochotę posiedzieć pół godzinki, coś zjeść, wypić, porozglądać się.
….Spacer jest tu rzeczą podejrzaną….
….Są dziecinni, niedorośli, dzicy, niewykształceni i przerażeni. Nie są niesympatyczni. Można między nimi żyć (…) Co robią, kiedy siedzą sami w pokoju? Co znaczy dla nich miłość, książka, gwiazdy?...
…Masy są całkowicie ogłupione przez telewizje, sport i popularną rozrywkę najpodlejszego rodzaju. Książki, ludzie intelektu są podejrzani. Teatry, wydawnictwa, wszelka działalność umysłowa znajduje się w rekach niewykształconych przedsiębiorców…
…Cała Ameryka tak żyje, w takich skrzyniach z desek, które nazywają domami. I w tych skrzyniach wszędzie, niemal bez wyjątku, stoi telewizor, ale bardzo rzadko widzi się książki...
…Ludzie (w Ameryce) toczą bezradosne, konfekcyjne życie. I tacy też są: markotni, bezduszni, neurotyczni….
…Siąpi ciepły deszcz. Mówcy wygłaszają komunały o wolności. Wojskowa orkiestra dęta fałszując, odgrywa pieśni patriotyczne. Wszystko robi szalenie prowincjonalne wrażenie. To miejsce pod samą Statuą Wolności jest czymś w rodzaju „środka świata”…
…Od kiedy przyjechałem do Ameryki, nie mam ochoty pisać…
…Wieczór wśród węgierskich emigrantów, a raczej – imigrantów. Co to jest, co przy okazji takich spotkań okazuje się dla mnie niemal nie do zniesienia? Pewnie to, że takie rozbitki życiowe jak my jeszcze bardziej uosabiają to wszystko, czego nie można było znieść w kraju…
…Z węgierską emigracją nie wolno utrzymywać żadnych kontaktów…
…Możliwe że Węgrzy wkrótce wytrącą mi z ręki tę egzystencję związaną z pracą dla radia. Gryzą się tu jak wściekłe wilki...
…W węgierskiej sekcji Głosu Ameryki wskutek inkwizycyjnej działalności McCarthy’ego urządzono coś w rodzaju jatek, z dnia na dzień zwolniono 9 urzędników i dziennikarzy…
…Piszę na nowej maszynie, która ma wprawdzie węgierskie litery, ale anglosaskie znaki interpunkcyjne. Na klawiaturze brak np. wykrzyknika – po angielsku nie wypada wykrzykiwać ani podczas rozmowy, ani w maszynopisie…
….Nie mam już wyrzutów sumienia, jeśli dzień upłynie mi bez pisania. Ale jeszcze ciągle mam poważne wyrzuty sumienia, jeśli dzień upływa mi bez czytania…
…Istnieje pewien rodzaj godności, która być może jest pierwszym i ostatnim sensem życia: nie skarżyć się w chwili nokautu. Zapaśnicy (chyba bokserzy? –przyp. mój) wiedzą coś o tym…
…Bywa mi już gorąco w skali Fahrenheita, ale marznąć potrafię jeszcze ciągle tylko w skali Celsjusza….
…W niedzielę wieczorem radio głosem sprawozdawcy sportowego ogłasza z zadowoleniem rekordowy wynik: na szosach kraju zginęło już dwieście osób. Ta statystyka przypomina jakąś epidemię; nie ma już w niej ludzkiego losu…
...Oba kraje niemieckie połączą się pewnego dnia, a to pociągnie za sobą zerwanie żelaznej kurtyny…
…A jednak się starzeję, ponieważ odczuwam bezpowrotność każdego dnia, każdego roku. Tego dawniej nigdy nie czułem…
.,,To mechanicznie nakręcane amerykańskie Boże Narodzenie….
…Serduszko kanarka bije 514 razy na minutę…
…Już się nie boję śmierci. To tak, jakby mi powiedziano, żebym przeszedł z pokoju, w którym jest jasno, gdzie znam jego wymiary i sprzęty, do sąsiedniego, gdzie jest ciemno i nie znam ani jego wymiarów, ani sprzętów. Nie boję się tego ciemnego pokoju, w każdej chwili jestem gotów tam wejść, to po prostu inne pomieszczenie t e g o s a m e g o mieszkania…. .
…„To nasza rewolucja” – wołali wczoraj w Poznaniu polscy robotnicy, kiedy milicyjne czołgi zaczęły strzelać do demonstrantów...
„Jeszcze nie jestem obojętny. Ale już nie jestem ciekawy” – to zdanie najlepiej pokazuje stan ducha Autora na wygnaniu w USA.
więcej Pokaż mimo toNie czuje się on tam najlepiej, czego efektem twórcza impotencja. Swojej tam nieprzystawalności poświęca dużo miejsca w kolejnej, wybitnej jak i poprzednia, odsłonie mocno ekshibicjonistycznego (acz w dobrym sensie tego słowa) dziennika.
O jego...
Drugi tom okazał się równie ciekawy jak pierwszy. Pełen spokojnego smutku, pogodzenia się z amerykańską rzeczywistością, atawistycznej wręcz tęsknoty do przymusowo opuszczonej Europy. Spostrzeżenia w temacie "Wielkiej Ameryki" bardzo wyważone, prawdziwe i odważne. Opinie na temat Hemingwaya, Conrada, Churchilla.... bardzo zastanawiające. A przecież nie tylko to. Niewątpliwie mimo wewnętrznej, osobistej powagi, jakimi emanuje autor Dziennika, czyta się go płynnie i chętnie. Każde słowo i fraza przemyślana i potrzebna dla naszego osobistego zastanowienia i porównania.
Drugi tom okazał się równie ciekawy jak pierwszy. Pełen spokojnego smutku, pogodzenia się z amerykańską rzeczywistością, atawistycznej wręcz tęsknoty do przymusowo opuszczonej Europy. Spostrzeżenia w temacie "Wielkiej Ameryki" bardzo wyważone, prawdziwe i odważne. Opinie na temat Hemingwaya, Conrada, Churchilla.... bardzo zastanawiające. A przecież nie tylko to....
więcej Pokaż mimo toAleż to wspaniały obserwator. Szczegół sytuacyjny, polityczny niuans czy choćby namiastka prawdziwej kultury nie umkną tu uwadze literackiego postscriptum.
Czasy trochę spokojniejsze, Márai jakby odrobinę rzadziej popada w nastrój melancholijnej tęsknoty za światem, który odszedł. Czy przez pisanie, przez pracę radzi sobie z depresją, z którą niewątpliwie się zmaga? Jeśli tak, to wybrał najlepszą formę terapii.
Porównuję te zapiski tomu drugiego z tekstami Fallaci, która swoje życie również dzieliła między Italię a Stany. Dwadzieścia, trzydzieści lat później. Tak więc Włochy, jak i cała Europa coraz szybciej się starzeją. Może to już nawet nie tyle starość, ile proces postępującej agonii. Widać mimo wszystko pod tymi fałdami zmarszczek dawne piękno i szyk, i błysk w oku - dziecięcą radość. Taka starość potrafi dawać natchnienie. Odczarował dla mnie „Dziennik” nawet ten nieszczęsny Neapol.
Ameryka psuje się natomiast w inny sposób, jak bogaty, wyszczekany wyrostek, który wraz z dorosłością wybiera konformizm i używki. Można się z nim bawić, aż do zatracenia lub szczerze znienawidzić, mimo początkowej fascynacji. „Ameryka jeszcze nie zdobyła samoświadomości, ale już skłonna jest zapominać".
Márai miarowo śledzi otaczający go świat. Podejmuje jednocześnie wewnętrzną obserwację samego siebie, unikając przy tym ekshibicjonizmu. Oczywiście to literatura odgrywa w jego życiu wiodącą rolę. Nie dziwią więc komentarze, nierzadko kąśliwe, w kierunku współczesnych mu kolegów po piórze. Za zbyt płytką metaforę obrywają na ten przykład Orwell czy Hemingway, za pretensjonalność w Dziennikach Kafka, a za całokształt, nie tylko literackiego rzemiosła, Churchill.
W cieniu dekadencji i zimnej wojny ta stoicka, błyskotliwa proza działa jak kompres na rozgrzane czoło. Zarówno dla piszącego, jak i czytelnika. Chyba że czytelnikowi przeszkadzać będzie niemodny z dzisiejszego punktu widzenia konserwatyzm.
I jakże wiele tu ponadczasowych spostrzeżeń, które pasują niestety również do współczesnej sytuacji geopolitycznej, choć pochodzą przecież z lat 50-tych XX wieku…
Stendhal, być może Jünger i Marek Aureliusz - lektury ku pamięci na przyszłość.
Ależ to wspaniały obserwator. Szczegół sytuacyjny, polityczny niuans czy choćby namiastka prawdziwej kultury nie umkną tu uwadze literackiego postscriptum.
więcej Pokaż mimo toCzasy trochę spokojniejsze, Márai jakby odrobinę rzadziej popada w nastrój melancholijnej tęsknoty za światem, który odszedł. Czy przez pisanie, przez pracę radzi sobie z depresją, z którą niewątpliwie się zmaga? Jeśli...
Urodzony w Austro-Węgrzech mieszczanin trafia do Nowego Jorku początku lat 50-tych u progu "złotej ery" USA. Sandor Marai nie mógł być szczęśliwy w Stanach Zjednoczonych. Styl życia i kultura tego kraju są biegunowo inne od tego, w czym żył w Budapeszcie przez 50 lat.
Pisarz jest w Nowym Jorku samotny. Pozostają mu tylko czytanie książek, spacery nad rzeką, rzadkie wyjazdy do centrum miasta i kilku znajomych, którzy też tęsknią za Europą.
Urodzony w Austro-Węgrzech mieszczanin trafia do Nowego Jorku początku lat 50-tych u progu "złotej ery" USA. Sandor Marai nie mógł być szczęśliwy w Stanach Zjednoczonych. Styl życia i kultura tego kraju są biegunowo inne od tego, w czym żył w Budapeszcie przez 50 lat.
więcej Pokaż mimo toPisarz jest w Nowym Jorku samotny. Pozostają mu tylko czytanie książek, spacery nad rzeką, rzadkie...
Jedno jest pewne: gdyby Sándor Márai urodził się Smerfem, byłby Marudą.
Drugi tom "Dziennika" rozpoczyna się w Neapolu, chyba moim ulubionym mieście. Márai mało się jednak zachwyca samym miastem i tylko trochę bardziej jego mieszkańcami, bo sen z powiek spędzają mu kłopoty finansowe, a właściwie brak jakichkolwiek dochodów, mocno sprzężony z brakiem zainteresowania zagranicznych wydawców jego twórczością, podczas gdy na Węgrzech stracił Márai swą pozycję z dnia na dzień. I choć powtarza sobie, że nie będzie narzekał, nie jest w stanie tego postulatu zrealizować; żal jest zbyt wielki.
Zmuszony do opuszczenia tych stron perspektywą biedy oraz statusem bezpaństwowca odczuwa wielki smutek, z którym doskonale jestem w stanie się identyfikować. Zawczasu demonizuje swe przyszłe schronienie, Amerykę, jako siedlisko materializmu i lidera nowego światowego pochodu, w którym kultura wlecze się w ogonie.
Jego pesymizm wynika w dużej mierze z powojennego przekonania, że kultura nie zdoła już podnieść się do dawnego poziomu, skoro wiele jej najwybitniejszych postaci przedwcześnie pozbawiono życia, inne zakneblowano, w Europie panoszy się zbrodniczy system, a w powszechnej świadomości bezpowrotnie przekroczona została granica barbarzyństwa i nie ma już powrotu do utraconej niewinności.
Literaturze przypisuje rolę zbawiającą i oczyszczającą; i tym bardziej cierpi w obliczu jej kryzysu. Bardzo klasyczny w pojmowaniu literatury i zadania pisarza, jest nader surowy wobec tych, którzy tym statusem kupczą. W ogóle obrzydzeniem napełnia go ponowoczesne spłycenie tak sfery intelektualnej, jak i duchowej.
Powracające cyklicznie patetyczne autoinwokacje, w których zagrzewa się do niezłomności, mogłyby śmieszyć, gdyby nie były podszyte głębokim tragizmem, dokumentując codzienną walkę z depresją. Spycha go w nią niemożność egzekwowania swej doniosłej roli jako pisarza, co każe mu utyskiwać na nowy świat oraz idealizować stary. Przedzieranie się przez te przygnębiające notatki ułatwiają jednak czytelnikowi rzadkie przebłyski niedościgłej ironii Máraiego.
Podła kondycja psychiczna sprawia, że już w okolicach pięćdziesiątki zaczyna się węgierski pisarz powoli szykować na spotkanie śmierci, deklarując wobec tej perspektywy nie do końca wiarygodną obojętność i nie wiedząc, że złośliwa kostucha ma wobec niego inne plany i pozwoli mu śledzić niewolę ojczyzny niemal do końca.
Zapiski te mają też inne wiodące motywy; jednym z nich jest wiara pisarza, przy czym ton i siła dotyczących jej uwag każą podejrzewać, że za wysłowionymi deklaracjami kryje się niewysłowione wątpienie. Zwracają również uwagę nawracające antyhomoseksualne wypady. Być może pojawiające się tu kilkakrotnie krytyczne komentarze wobec Freuda padają uprzedzająco. Bo z jednej strony ma w nich Márai sporo racji, z drugiej zbyt gwałtownie neguje rolę czynnika seksualnego w życiu człowieka i z odtrąbia swoje obrzydzenie homoseksualizmem, jakby pragnął tym krzykiem coś zagłuszyć.
Márai przyznaje się też do powierzchownej jedynie znajomości sztuki; i rzeczywiście, jego uwagi w tej materii, od których bynajmniej nie stroni, nie dorównują pismom Muratowa czy Herberta. Jeśli natomiast idzie o opisy krajobrazów lub atmosfery jakiegoś miejsca, jest niekwestionowanym mistrzem, komponuje je z niewymuszoną doskonałością.
Choć między błyskotliwe, godne zapamiętania sentencje i trafne analizy zaplączą się niekiedy jakieś naiwne przekonania, nie ulega wątpliwości, że za tym całym wątpieniem we wszystko poza kulturą i za codzienną, mozolną walką z samym sobą i swoimi skłonnościami kryje się człowiek z innego świata: wyjątkowy, wybitny i niespotykanie mądry.
Bo Márai byłby też Papą Smerfem.
Jedno jest pewne: gdyby Sándor Márai urodził się Smerfem, byłby Marudą.
więcej Pokaż mimo toDrugi tom "Dziennika" rozpoczyna się w Neapolu, chyba moim ulubionym mieście. Márai mało się jednak zachwyca samym miastem i tylko trochę bardziej jego mieszkańcami, bo sen z powiek spędzają mu kłopoty finansowe, a właściwie brak jakichkolwiek dochodów, mocno sprzężony z brakiem zainteresowania...
Drugi tom Dzienników obejmuje lata 1949 – 1956. W poprzednim tomie autor żegnał się z ojczyzną, tutaj żegna Europę. Zachwyt i tęsknota za wszystkim, co wg niego utożsamia Europa: kulturą, literaturą, szacunkiem dla człowieka, wartościami rodzinnymi w zestawieniu ze zdumieniem, niemożnością uznania za swoje, a czasem nawet cichym buntem wobec tego, co amerykańskie. A jako, że był Pisarzem przez wielkie P, jego oko i ucho wyłapywało już w amerykańskiej codzienności elementy, które dopiero za kilka dekad staną się przedmiotem badań, rozmyślań i analiz socjologów, kulturoznawców, filozofów, psychologów itd.
Drugi tom Dzienników zachwycił mnie jeszcze bardziej, niż pierwszy (w co przed czytaniem trudno byłoby mi uwierzyć): Márai jest coraz bardziej mój, coraz bardziej trafia do moich emocji, wiedzy i przemyśleń. Jego dbałość o słowo, jasność sformułowań i przeżywanie świata, każdorazowo przenosi mnie w inny, lepszy wymiar. Mam wrażenie, że dane jest mi skosztować odrobiny tego przeżywania z niedostępnego dla mnie na co dzień miejsca.
Polecam.
Drugi tom Dzienników obejmuje lata 1949 – 1956. W poprzednim tomie autor żegnał się z ojczyzną, tutaj żegna Europę. Zachwyt i tęsknota za wszystkim, co wg niego utożsamia Europa: kulturą, literaturą, szacunkiem dla człowieka, wartościami rodzinnymi w zestawieniu ze zdumieniem, niemożnością uznania za swoje, a czasem nawet cichym buntem wobec tego, co amerykańskie. A jako,...
więcej Pokaż mimo toMarai w Neapolu i w Nowym Jorku. Włochy uwielbia, Ameryki nie znosi. Kasandryczne wizje upadku kultury. Lament nad losem pisarza. Relacje z lektur. Groza życia w cieniu bomby wodorowej.
Dość monotonne miejscami.
Marai w Neapolu i w Nowym Jorku. Włochy uwielbia, Ameryki nie znosi. Kasandryczne wizje upadku kultury. Lament nad losem pisarza. Relacje z lektur. Groza życia w cieniu bomby wodorowej.
Pokaż mimo toDość monotonne miejscami.
Nie dość, że ten okres historyczny był fascynujący, to w dodatku został opisany z perspektywy Europejczyka i jednocześnie najwybitniejszego węgierskiego pisarza XX wieku.
Nie dość, że ten okres historyczny był fascynujący, to w dodatku został opisany z perspektywy Europejczyka i jednocześnie najwybitniejszego węgierskiego pisarza XX wieku.
Pokaż mimo to