Skoruń Maciej Płaza 7,2
ocenił(a) na 731 tyg. temu Brutalistyczno-liryczne przedstawienie polskiej wsi lat 80. Jednocześnie i wciąga, i odrzuca, i zachwyca i (miejscami) przeraża… Ale w jakim stylu! Nagroda Nike w pełni zasłużona. Jednocześnie muszę przyznać, że i „Golem”, i „Robinson w Bolechowie” Autora wywarły na mnie jednak większe wrażenie.
Ten osobliwy bildungsroman rozgrywa się w najgorszym - wyłączając stalinizm - czasie peerelu. „Gdzie nie popatrzysz, tam marnie i to marnota naprawdę najmarniejsza z marnych, koślawa, śmierdząca: sklepy puste, wszystko na kartki, głupiego „malucha” dostać trudno, nie mówiąc o ciągniku”. Beznadzieja tych lat bardzo trafnie odmalowana.
To jeden z lepszych obrazów polskiej wsi, jakby słynny niegdyś „nurt wiejski” w zupełnie nowatorskiej wersji. Sporo też swojskiego realizmu magicznego. A jeżeli to Myśliwski, to chyba bardziej à rebours, mimo że akcja toczy się na Sandomierszczyźnie. No i główny bohater nijak się nie ma do postaci Mistrza, skoro nie lada sztuką byłoby się z nim utożsamić – mi przyznaje, do końca się nie udało….
Niełatwo czyta się np. brutalną scenę, gdy skoruń przeżywa swą żałosną inicjację seksualną, do której posłuży mu miejscowa – jak czytamy - „trącona” dziewczyna, przez rodziców bynajmniej niepilnowana. Chciałbym wierzyć, że dziś los takich dziewcząt po wsiach jest lepszy, ale z drugiej strony wiadomo, jak tu jest…
Na jeszcze chyba większą próbę Płaza wystawia osobę czytającą, gdy jego bohater „opiekuje się” starowiną Siekierską: ”Roztelepany od serca po koniuszki palców, nie miałem i nie mogłem mieć dla niej nic oprócz zimna -i nadaremno szeptanych zapewnień, że czuję to zimno razem z nią”. A gdy już nam się wydaje, że coś się zaczyna formować między nim a Hubertem (jedną z ciekawszych postaci drugoplanowych),to…. Tak, naprawdę niełatwy to bohater.
To także książka o ciężkiej pracy w sadzie, ale i jej towarzyszy piękno słowa:
„Jabłka miały w sobie długą opowieść o nie zawsze szczęśliwym czekaniu”.
„Jabłka potrafi zdejmować z gałęzi tak delikatnie, jak gdyby to były bombki z choinki, odbezpieczone granaty, kurze jaja zawieszone na pajęczych niciach”.
„Październik się snuje, paruje, brnie przez błoto, a my w nim. Robota muli, niebo szoruje brzuchem po jabłoniach”.
Wisła odgrywa tu ważną rolę, zwłaszcza gdy zatapia całe wsie, ale więcej jest jej liryzmu:
„Rzeka nie miała się jak skryć, smużyła się szarobłękitnie, osłabła od skwaru, wypita przez suszę”.
„Rzeka była cicha, najcichsza na świecie, nie szepnęła ani słowa”.
„Rzeka kusiła nas w milczeniu, niby słabiutka, ale znałem to kuszenie, znałem dobrze jej chytrość. Czasem próbowałem z nią gadać, ale o cokolwiek się ją pytało, nie mówiła nic, każde pytanie zbywała milczeniem, głębokim i mglistym jak krowie oczy”.
„Od dawna wycinają łęgowe lasy i przy większych deszczach woda nie ma gdzie wsiąkać”. To zdanie dedykuje Szanownym Panom Leśnikom, broniącym dziś lasów (mniej więcej tak, jak Kmicic - panieńskiej cnoty przed swym przeobrażeniem).
Zachwyca słowotwórstwo, z udanym cytowaniem zamarłych już zwrotów połączone, np.
„Jak okiem sięgnąć pusto, lessowy piach błocił się szarawo”.
„Tarabanimy się przez zmysiałą sięń”.
„Dyszeliśmy chrapliwie, jak zajeżdżone konie, za mało było powietrza, by mogło nam nastarczyć, zbyt czarne było, zbyt zimne i gęste”.
„Miasto zakolorowiało się plakatami”.
„Zaczynało się zmierzchać, nie szłoby już odróżnić psa od wilka”.
„Nimśmy dotarabanili się pod wał, zdążyło się już ściemnić”.
Mamy tu oryginalny, z perspektywy wsi, obraz stanu wojennego. Skorun widzi go jako dziecko, gdy ojciec gdzieś znika (internowany),a tylko matka płacze, nie ma szkoły, a na rozstaju dróg stoją żołnierze. A gdy ojciec wróci: ”- Byłeś w niewoli? – zawołałem z nadzieją. (…) - Wszędzie jestem w niewoli”.
„Obaj samotnie walczyli z jakimiś czerwonymi, stary w miasteczku, a ojciec w naszej wsi”.
„Jak kto ucieka przed milicją, trzeba pomóc. W moim domu nikogo się wydawać nie będzie”.
„Co kogo na wsi obchodził stan wojenny? Przeszkadzał komu?”
A za takie zdania, jak to „we wojnę bywało naprawdę”, nie polubi Autora grupa trzymająca waadze, do czerwoności aż patriotycznie rozgrzana:
„Pod koniec wojny zaczęli przychodzić partyzanci, a może bandyci, podobno trudno było ich odróżnić, zabierali jedzenie, kasze, jaja, kury, mościli sobie spanie w stodołach lub na strychach, pili samogon, potem szli na jakieś akcje albo po prostu znikali z tym, co zabrali”.
„A gdy z jamy nad rzeką wygrzebali się trzej Żydzi, co w Wierzbińcu uciekli z wywózki, czarni jak matka ziemia, to ci partyzanci poprowadzili ich z powrotem nad rzekę, niby że mają się wykąpać i wytłuc wszy, bo inaczej nikt ich nie wpuści do chałupy – i musieli naprawdę porządnie ich wykąpać, bo moja babka widziała potem, jak wracają przez wał już bez Żydów”.
Mając dobrą pamięć – no i odpowiedni wiek – widzę kolosalną zmianę wsi, ale czasem i nostalgia za tamtą ówczesną, gdzie jednak nie stały miastowe chałupy, tak jak dziś; nie dominowały tuje, a nigdzie nie było żwirem wysypanych podjazdów… Chciałbym tylko, niczym Woland, wierzyć, że także i jej mieszkańcy się zmienili.
I jeszcze parę cytatów, bo nijak nie idzie się z nimi rozstawać….
„Wojna rozdziela, napuszcza ludzi na siebie nawzajem. A powódź łączy”.
„Uroczystość przypominała mszę w kościele, ciekawiła i nudziła zarazem”.
„Siedzieliśmy tak długo, niby w milczeniu, ale coś w nas gadało, pytało, może płakało też i przeklinało”.
„Ciemność zakipiała ciężkim jazgotem, jak gdyby cisza wywróciła się na lewą stronę”.
„I jeszcze raz, dwa razy dostałem w pysk, już tylko pytaniem, ale twardszym niż ręka”.