-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2015-06-04
2006
Często spotykałem się z opiniami, jakoby "Czara" była najlepszą częścią całego potterowego cyklu. I o ile nigdy się z tym nie zgadzałem, o tyle kolejna już lektura czwartego tomu udowodniła mi, że absolutnie nie mam się do czego przyczepić.
Tu wszystko jest na swoim miejscu - odpowiednio dawkowane napięcie, mieszająca w głowie intryga, masa przednich zaklęć (Avada <3 ), sporo mroku i dojrzałości, kozacki powrót Króla w końcówce. Plusom praktycznie nie ma końca. Mimo, że styl się zmienia i nabiera powagi nie brakuje tu wcale typowych dla serii humoru i ciepła. Przyjaźń to wciąż podstawa, element pomagający pokonać nawet największe przeciwności. Nie przeszkadza mi nawet nienaturalne dla pani Rowling wodolejstwo (szczególnie na początku). Wręcz przeciwnie, gawędziarstwo pisarki jest na tyle sympatyczne i ma w sobie tylko uroku i... magii, że tylko pogłębia mój zachwyt.
Potter rozkręca się na serio, a ja dołączam do grona twierdzącego, że "Czara" wymiata i zaczynam się poważnie zastanawiać, jak potężnych określeń pozytywnych będę musiał użyć przy częściach kolejnych!
Często spotykałem się z opiniami, jakoby "Czara" była najlepszą częścią całego potterowego cyklu. I o ile nigdy się z tym nie zgadzałem, o tyle kolejna już lektura czwartego tomu udowodniła mi, że absolutnie nie mam się do czego przyczepić.
Tu wszystko jest na swoim miejscu - odpowiednio dawkowane napięcie, mieszająca w głowie intryga, masa przednich zaklęć (Avada <3 ),...
2005
Trzeci rok przygód w Hogwarcie przynosi kilka dojrzałych zmian. Robi się dużo mroczniej i to nie tylko ze względu na grasującego w okolicach mordercę. Pojawiają się tajemnice z przeszłości, brak tu w pewnym sensie happy endu, dochodzi nawet do konfliktów na tle towarzyskim. Do tego w końcu dostajemy zalążek głównej fabuły, część ta w odróżnieniu do poprzedników nie jest już pojedynczą przygodą, a elementem większej, magicznej i tajemniczej układanki. Na spory plus zasługuje też całkiem pomysłowy jak na literaturę młodzieżową twist końcowy, pełen szacunek pani Rowling!
Co tu więcej rzec? Kocham tę serię, nad życie.
Trzeci rok przygód w Hogwarcie przynosi kilka dojrzałych zmian. Robi się dużo mroczniej i to nie tylko ze względu na grasującego w okolicach mordercę. Pojawiają się tajemnice z przeszłości, brak tu w pewnym sensie happy endu, dochodzi nawet do konfliktów na tle towarzyskim. Do tego w końcu dostajemy zalążek głównej fabuły, część ta w odróżnieniu do poprzedników nie jest już...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2004
Zawsze miałem wrażenie, że Komnata to najsłabsza część potterowego cyklu. Dlaczego, nie mam zielonego pojęcia. Bo tom ten zawiera w sobie dokładnie te cechy, za które panią Rowling pokochało całe pokolenie czytelników.
Po raz kolejny to wspaniała opowieść skupiająca się na tym, co dla dwunastolatków powinno być najważniejsze - o potrzebie miłości, przyjaźni, o odwadze i chęci przeżywania całej masy przygód. Wciąż jest zabawnie, wciąż jest magicznie, lecz tym razem przyprawione odrobiną mroku i makabry, co jest tylko kolejnym z długiej listy plusów. Co prawda cały czas boli, że ci negatywni są do szpiku kości źli, a protagoniści to zlepek zalet i cnot; ale coś takiego można wybaczyć, bo to cała masa pozytywnych uczuć, fascynujących zwrotów fabularnych i jeszcze lepszych wspomnień są przecież tym, po co sięgamy po Pottera, prawda? :)
Zawsze miałem wrażenie, że Komnata to najsłabsza część potterowego cyklu. Dlaczego, nie mam zielonego pojęcia. Bo tom ten zawiera w sobie dokładnie te cechy, za które panią Rowling pokochało całe pokolenie czytelników.
Po raz kolejny to wspaniała opowieść skupiająca się na tym, co dla dwunastolatków powinno być najważniejsze - o potrzebie miłości, przyjaźni, o odwadze i...
Fenomenalna pozycja, typowo batmanowo mroczna i spokojna, zaskakująca i brutalna życiowo. Można się przyczepić tylko do zbyt dużej ilości przeciwników (można by na spokojnie pozbyć się ze dwóch), ale to już takie czepianie się dla czepiania.
Fenomenalna pozycja, typowo batmanowo mroczna i spokojna, zaskakująca i brutalna życiowo. Można się przyczepić tylko do zbyt dużej ilości przeciwników (można by na spokojnie pozbyć się ze dwóch), ale to już takie czepianie się dla czepiania.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2003
Jeśli dobrze liczę, to moje piąte spotkanie z magiczną wyobraźnią pani Rowling i po raz piąty muszę szczerze powiedzieć, że ten świat jest po prostu przekozacki.
Jasne, jest kilka rzeczy, do których można by się przyczepić - książka bywa naiwna, większość postaci różni się od siebie tylko wyglądem, a opisów jest jak na lekarstwo, choć w kilku momentach aż się o nie prosiło - ale jakby na to nie patrzeć, to wciąż dopiero pierwszy tom, wprowadzenie, a od nich nigdy się wiele nie wymaga (z serii młodzieżowych czytanych przeze mnie w dawnych czasach chyba tylko "Seria Niefortunnych Zdarzeń" miała lepszy początek). Gdyby nie czysta nostalgia, oceniłbym pewnie niżej, ale jako że nie potrafię patrzeć na to z perspektywy dorosłego czytelnika, a po głowie wciąż przelatują mi wszelkiego rodzaju przecudowne wspomnienia, stwierdzam, że wszystkie minusy mogą iść się... wszyscy wiemy co.
Zresztą wróciło do mnie to kapitalne uczucie, że czeka na mnie najlepsza przygoda z możliwych. A czytelnikowi nic lepszego przytrafić się przecież nie może :)
Jeśli dobrze liczę, to moje piąte spotkanie z magiczną wyobraźnią pani Rowling i po raz piąty muszę szczerze powiedzieć, że ten świat jest po prostu przekozacki.
Jasne, jest kilka rzeczy, do których można by się przyczepić - książka bywa naiwna, większość postaci różni się od siebie tylko wyglądem, a opisów jest jak na lekarstwo, choć w kilku momentach aż się o nie...
2013-03
Nie do końca podoba mi się sposób oceniania mang na LC, gdzie każdy tom trzeba odszukać osobno, więc ogólnie o całej historii wypowiem się właśnie tutaj.
Monster to dziejąca się w Niemczech historia młodego, ambitnego i genialnego japońskiego lekarza, który na przekór władzom szpitala decyduje się uratować "mniej ważnego" pacjenta, przez co jego życie zawodowe i osobiste umiera w jednej sekundzie. Jakby mu tego było mało, ktoś morduje władze placówki (jak się później okazuje - jest to właśnie ten uratowany wcześniej pacjent), a głównym podejrzanym zostaje oczywiście główny bohater - doktor Tenma.
Wygląda więc na klasycznie skrojony kryminał z biednym bohaterem samotnie stawiającym czoła całemu światu. Ha, tak by się mogło zdawać! Jednakowoż jest to historia tak przepotężna, że niemożliwym jest wrzucenie jej tylko do jednego gatunku. Zakrojona na napraaaawdę ogromną skalę! Momentami zahacza o rodzinną przemoc, stara się definiować miłość, zrozumieć terroryzm... Tyle tu różnorakich emocji, wzruszającej obyczajówy, bezlitosnej polityki, wstrząsających zbrodni, głębokich jak cholera bohaterów!! Postacie to na 100% największy atut tej właśnie mangi. Bo nikogo się tak naprawdę do końca nie da rozgryźć. Przoduje w tym główny antagonista (który na jakiś czas został moim mistrzem numer jeden, wyprzedzając w tym zestawieniu takie tuzy jak Voldemort czy Joker), którego każde najmniejsze pojawienie się skutkuje konkretną porcją kropel potu i dreszczu na plecach. Bezlitośnie bawi się z bohaterami, nie przejmuje się nikim ani niczym, dla czystej rozrywki rani i zabija, a motywacje jego działań, jak i sama przeszłość potrafią szokować bardziej niż czyny. Równie dobra, co historia, jest też intryga, która z każdym rozdziałem tylko bardziej plącze i kręci, tylko dodaje tropy, zachęca do dalszego sięgania po komiks... I do tego jest bardzo mroczna, bo ciężko tu o szczęśliwy koniec dla drugiego planu ( i często pierwszego!) W tej kwestii to taka trochę Gra o Tron świata komiksu :D Kurde, ja bym się tu przecież mógł wszystkim zachwycać w zasadzie, bo Monster wad nie posiada. I mówię serio, NIE POSIADA. Nawet najlepsze twory Scotta Snydera zawsze mają gdzieś ten jeden malutki minusik. Tutaj ich po prostu znaleźć się nie da. I w zasadzie dość ciężko bezspoilerowo stwierdzić, dlaczego Monstera znać trzeba (bo tak naprawdę jego geniusz leży głównie w mocnych, ale trafnych spostrzeżeniach i zwrotach akcji związanych z tematami uznawanymi za kontrowersyjne) , ale zapewniam Was, że jeśli już po niego sięgnięcie, to do końca życia będziecie żyć z przeświadczeniem, że to najlepsze, co Was w życiu spotkało.
Perfekcja w czystej postaci. Nic więcej dodawać nie trzeba. Absolutny must-read dla... w zasadzie dla każdego na Ziemi.
Nie do końca podoba mi się sposób oceniania mang na LC, gdzie każdy tom trzeba odszukać osobno, więc ogólnie o całej historii wypowiem się właśnie tutaj.
Monster to dziejąca się w Niemczech historia młodego, ambitnego i genialnego japońskiego lekarza, który na przekór władzom szpitala decyduje się uratować "mniej ważnego" pacjenta, przez co jego życie zawodowe i osobiste...
2015-04-28
Dobra, na spokojnie. Moje pierwsze spotkanie z Przebudzeniem to był totalny szał, amok, sam środek snyderowej manii (która w zasadzie się nigdy nie skończyła), więc teraz, po drugim przeczytaniu czas napisać opinię jak normalny czytelnik.
Moja przygoda z komiksem poza-superbohaterskim nie jest zbyt ogromna. Do sięgnięcia po coś, co nie ma w nazwie "man" przekonywać mnie muszą albo świetne recenzje albo nazwiska. Ostatecznie okładka. Na nieszczęście mojego portfela Przebudzenie posiadało wszystkie trzy atrybuty. Do tego doszło jeszcze zachwalanie przez sprzedawcę rysownika, który, cytuję - "miażdży i tłuką się o niego wszyscy wydawcy". Czy się z tymi recenzjami i opiniami zgadzam? Po kolei...
Budząca sympatię pani biolog Lee Archer zostaje "zaproszona" na podwodną stację badawczą, żeby pomóc w analizie podejrzanych dźwięków. Okazuje się, że oprócz niepokojących odgłosów, natrafiono też na równie niepokojącą istotę. I walka o przetrwanie się zaczyna...
Któż nie kocha klasycznych survivali z odrobiną horroru w tle? A jeśli jeszcze dołoży się do tego opuszczoną i podwodną stację jako miejsce akcji, trochę chaosu, różnego rodzaju wizje, chwilowe wycieczki w przeszłość i naprawdę spoooro makabry i strachu? Czy taka historia, oczywiście podkreślam że pisana przez scenarzystę, który w przerażaniu ma dyplom doktora, może się nie udać? Oczywiście, że nie. Ale niestety dla czytelnika kończy się równie szybko, co zaczyna, a Snyder przenosi nas 200 lat w przód, by zacząć powolne, momentami dziwne i chaotyczne wyjaśnienia.
I tu chyba tkwi największy problem Przebudzenia. Każda osoba, z którą wymieniałem na jego temat wrażenia, mówiła coś w stylu "gdyby cały komiks był jak pierwsza połowa..." Ciężko się nie zgodzić. Był klimat, był mrok, było ciasno, ciemno i złowieszczo, ale wszystko ginie w drugiej, kolorowej, czasem wesołej (choć nie zawsze) części. Ale tylko w kwestii właśnie atmosfery i nagłej zmiany. Fabuła wciąż ma sens i wciąż przedstawiana jest logicznie, wzbudza ciekawość, porusza do samego końca. Tylko że jednak pozostaje lekki niedosyt...
...który całe szczęście rekompensują absolutnie przefantastyczne, doskonałe, genialne, kapitalne, konkretnie potężne, wyśmienite, pierwszorzędne (...) bezkonkurencyjne i nadzwyczajne rysunki Seana Murphy'ego. Jezu! Ja się nie dziwię, że każdy chce go mieć dla siebie! Przecież to jakieś objawienie w świecie powieści graficznych! Wow... po prostu wow. Gdyby ktoś kiedyś wydał Przebudzenie bez świetnych tekstów Snydera, i tak bym to kupił, a potem spędzał godziny przeglądając i popadając w jeden zachwyt za drugim. Śmiem twierdzić, że Murphy jest nie tylko najlepszym rysownikiem swojego pokolenia, ale ogólnie, wszystkich pokoleń.
Słyszałem, panie Murphy, że pana marzeniem jest praca przy Batmanie, prawda? Może by tak dołączyć do Snydera w obecnej serii i razem z nim stworzyć najlepszy komiks wszech czasów?
Oceny nie zmieniam. Nawet jeśli za drugim razem historia trochę zawodzi, to za samą oprawę graficzną mógłbym dać 47/10, a to niszczy skalę Lubimy Czytać, więc...
10/10!
Dobra, na spokojnie. Moje pierwsze spotkanie z Przebudzeniem to był totalny szał, amok, sam środek snyderowej manii (która w zasadzie się nigdy nie skończyła), więc teraz, po drugim przeczytaniu czas napisać opinię jak normalny czytelnik.
Moja przygoda z komiksem poza-superbohaterskim nie jest zbyt ogromna. Do sięgnięcia po coś, co nie ma w nazwie "man" przekonywać mnie...
Nie będę tego ukrywał, Dave Mustaine to mój ulubiony człowiek wszech czasów. Uwielbiam wszystko, czego tylko się dotknie. Jego teksty, riffy, solówy, wywiady, zachowanie, nawet występ w Jeopardy był kapitalny! Więc może się okazać, że opinia ta nie będzie zbyt obiektywna. Ale postaram się opisać biografię Dave'a tak, jak ją odebrałem za pierwszym przeczytaniem, czyli w okresie, kiedy się dopiero w Megadeth (jak i w cały metalowy świat) wkręcałem - początek pięknych czasów :')
13 września 1961 roku - na świat przychodzi mały rudzielec i niemal od samego początku nie ma zbyt łatwo. A to odszedł ojciec (wykorzystywany później jako groźba numer jeden), a to brakowało kumpli, a to znów trzeba było się przeprowadzić. Gdzieś tam jeszcze matka została religijną fantyczką, wpadło też trochę biedy. Zagubiony w tym wszystkim dzieciak, po nieudanej przygodzie ze sportem, stwierdza ostatecznie, że to muzyka jest światem, który przyniesie mu ratunek. I tak zaczyna rodzić się legenda...
Większość muzycznych biografii utwierdza w przekonaniu, że lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte to czasy delikatnie mówiąc szalone. Nadużywanie narkotyków i alkoholu, przygodny seks, porzucanie edukacji, bezdomność, kłopoty z prawem - rzeczy równie naturalne co oddychanie. Z Davem nie było inaczej, widać to na masie przykrych (choć często równie zabawnych) historii z jego życia. Przerażające to wszystko i to bardzo, szczególnie oberwując, jak nisko momentami musiał upadać, żeby się z tego wszystkiego wykaraskać. Całe szczęście Rudy nie kryje się z tym, że się tych występków po prosty wstydzi i pisze wszystko bardziej ku przestrodze niż jako przyjemną retrospekcję.
Wtedy nadchodzi Metallica. Dla tych, którzy nie wiedzą - Mustaine był ich pierwszym (i najlepszym! :P ) gitarzystą, przyczynił się całkiem mocno do powstania pierwszej płyty, a potem w pewnym sensie z własnej winy został z zespołu wykopany. Wiedząc, jak ogromne pretensje ma do swojej dawnej grupy Dave, mocno obawiałem się tego fragmentu. Bałem się, że pełen będzie żalu i wyrzutów, jednak ku memu zaskoczeniu to chyba najciekawsza część całej dejwowej historii. Jasne, od czasu do czasu ponarzeka, ale wtedy, kiedy jest to potrzebne. Jednak przez większość tych kilkudziesięciu stron po prostu się cieszy, opowiada z zachwytem, a fragmenty dotyczące Cliffa Burtona to konkretne (i zasłużone) wychwalanie pod niebiosa.
Niestety potem poziom lekko spada, bowiem to, co powinno być najważniejsze - czyli historia powstania najlepszego zespołu wszech czasów - potraktowane jest dość pobieżnie, coś w stylu "przyszedł ten, potem ten i zaczęliśmy nagrywać". Oczywiście poświęca od czasu do czasu więcej stron tym ważniejszym piosenkom albo członkom grupy, ale to po prostu za mało! Ja chcę więcej, chcę wiedzieć absolutnie wszystko!!
Całe szczęście lekkie braki w historii nadrabia sam Mustaine. Z tej autobiografii wyłania się jako człowiek podły, zawistny, złośliwy, pewny siebie, władczy, ignorujący innych, posiadający objawy samouwielbienia. Jednak na stronach książki tworzy z czytelnikiem na tyle mocną, niemal przyjacielską więź, że jedynym negatywnym przymiotnikiem, który się z nim kojarzy jest "rudy". I po ostatnim słowie czuje się autentyczny smutek, że to już koniec, że więcej od Dave'a nie przeczytamy.
Szczególnie, że już parę lat minęło od wydania biografii, powstały dwie płyty, zaszło sporo zmian... Może tak jakiś aneks, panie Mustaine? Co prawda już nie taki brudny, mroczny i momentami chory, bo teraz to już z pana bardziej Dziadzio Dave niż thrashowa bestia, ale ja po prostu chcę więcej Mustainowej literatury!
Prawdopodobnie zostanę pochowany z egzemplarzem tej książki, tak bardzo ją kocham :)
Nie będę tego ukrywał, Dave Mustaine to mój ulubiony człowiek wszech czasów. Uwielbiam wszystko, czego tylko się dotknie. Jego teksty, riffy, solówy, wywiady, zachowanie, nawet występ w Jeopardy był kapitalny! Więc może się okazać, że opinia ta nie będzie zbyt obiektywna. Ale postaram się opisać biografię Dave'a tak, jak ją odebrałem za pierwszym przeczytaniem, czyli w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toDziwne to... podejrzane, momentami przerażające, pełne aluzji i refleksji, niemożliwe do kompletnego zrozumienia za jednym przeczytaniem, z pozoru proste fabularnie (jakże mylnie!). Pisane pozytywnie chaotycznie, narysowane tak, że idealnie zgrywa się ze scenariuszem. Podium historii o Batmanie, a może w ogóle superbohaterskie.
Dziwne to... podejrzane, momentami przerażające, pełne aluzji i refleksji, niemożliwe do kompletnego zrozumienia za jednym przeczytaniem, z pozoru proste fabularnie (jakże mylnie!). Pisane pozytywnie chaotycznie, narysowane tak, że idealnie zgrywa się ze scenariuszem. Podium historii o Batmanie, a może w ogóle superbohaterskie.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-10
Reklamowane jako "najmroczniejszy rozdział w życiach bohaterów Marvela" ale na dobrą sprawę łapie się może do czwartej czy piątej dziesiątki. Mega niewykorzystany potencjał, Bendis stworzył klimat i tajemnicę, której moim zdaniem nie potrafił udźwignąć i wyszło, to co wyszło. Z dobrych stron, jak zawsze, znakomicie zachowane relacje między bohaterami i dialogi. Spodziewałem się większej rewelacji.
Reklamowane jako "najmroczniejszy rozdział w życiach bohaterów Marvela" ale na dobrą sprawę łapie się może do czwartej czy piątej dziesiątki. Mega niewykorzystany potencjał, Bendis stworzył klimat i tajemnicę, której moim zdaniem nie potrafił udźwignąć i wyszło, to co wyszło. Z dobrych stron, jak zawsze, znakomicie zachowane relacje między bohaterami i dialogi. Spodziewałem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPo tylu latach wciąż bawi, może nawet bardziej. Wyjątkowa narracja sprawia, że Mikołajek nie jest tylko bohaterem, ale najlepszym kumplem. Historie, chociaż większość zbudowana na podobnym schemacie (to w żadnym wypadku nie jest zarzut) potrafią być pomysłowe, autentycznie śmieszne i, co najlepsze, życiowe. Jedyny mankament? Za szybko się to czyta! Chociaż ten zarzut dość łatwo obalić - przygody Mikołajka nawet przy czwartym podejściu nic a nic nie tracą na świeżości.
Po tylu latach wciąż bawi, może nawet bardziej. Wyjątkowa narracja sprawia, że Mikołajek nie jest tylko bohaterem, ale najlepszym kumplem. Historie, chociaż większość zbudowana na podobnym schemacie (to w żadnym wypadku nie jest zarzut) potrafią być pomysłowe, autentycznie śmieszne i, co najlepsze, życiowe. Jedyny mankament? Za szybko się to czyta! Chociaż ten zarzut dość...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toSzokująca, poruszająca, wstrząsająca, obrzydliwa, okrutna, ale to wszystko nic w porównaniu do tego, jak bardzo uzależnia!
Szokująca, poruszająca, wstrząsająca, obrzydliwa, okrutna, ale to wszystko nic w porównaniu do tego, jak bardzo uzależnia!
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Świetny klimat, fantastycznie zarysowany duet głównych bohaterów, sytuacje wpływające na całe uniwersum Batmana, trochę smutku, sporo gniewu, idealna porcja szoku, a na sam koniec - legenda - nawet zabawny dowcip Jokera.
Nie ma opcji, żeby znaleźć jakiś minus w tym arcydziele.
Świetny klimat, fantastycznie zarysowany duet głównych bohaterów, sytuacje wpływające na całe uniwersum Batmana, trochę smutku, sporo gniewu, idealna porcja szoku, a na sam koniec - legenda - nawet zabawny dowcip Jokera.
Nie ma opcji, żeby znaleźć jakiś minus w tym arcydziele.
Tak, popełniłem ten błąd i najpierw obejrzałem film. Wiem, też się wstydzę. Co i tak nie zmienia faktu, że komiks jest przegenialny. Czego się Moore nie dotknie, zamienia się w dzieło sztuki.
Żeby tylko w kilkunastu numerach stworzyć tak wyraziste postaci, to trzeba być mistrzem. Każda z nich jest unikatowa, przedstawia inne poglądy i idee, każdą da się zrozumieć, polubić (nawet jeśli jest okrutnym sukinsynem - Komediant się kłania). Nie napiszę nic odkrywczego, mogę tylko dalej się zachwycać, więc skupię się na jedynym moim zdaniem minusie.
Dr. Manhattan - nie cierpię postaci, które wszystko mogą. No po prostu nienawidzę. Nie da się go zabić, nic się nie da w ogóle; jest wszechmocny, ale nie zapobiegnie zagładzie, bo po co. Ok, był potrzebny w tej historii, ale czytanie jego kwestii to dla mnie męka.
I to tyle. Cała reszta - to majstersztyk. Obowiązkowa pozycja dla każdego.
Tak, popełniłem ten błąd i najpierw obejrzałem film. Wiem, też się wstydzę. Co i tak nie zmienia faktu, że komiks jest przegenialny. Czego się Moore nie dotknie, zamienia się w dzieło sztuki.
Żeby tylko w kilkunastu numerach stworzyć tak wyraziste postaci, to trzeba być mistrzem. Każda z nich jest unikatowa, przedstawia inne poglądy i idee, każdą da się zrozumieć, polubić...
Z lekka miazga.
"Identity Crisis" (bo jakieś dwa lata temu jeszcze anglojęzyczny i na ekranie komputera) to jeden z pierwszych komiksów ze świata DC jaki przeczytałem. Dzieło to raczej dla zaawansowanych, więc dość dziwny wybór, ale kolejna lektura w ramach serii "DC Deluxe" utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że lepszego początku wybrać sobie nie mogłem. Bo komiks ten jest po prostu doskonały.
Za tą cudowną okładką kryje się opowieść o tym, co dla superherosów najbardziej przerażające - o bezpośrednim ataku na ich najbliższych. Ktoś poznał supertożsamości i postanowił uderzyć tam, gdzie boli najbardziej. Najpierw ginie żona Elongated Mana, potem dochodzi do zamachu kolejnej partnerki, rzuca się groźbami, nikt nie czuje się już bezpieczny, bezradni bohaterowie nie mogą sobie z tym poradzić, a jakby tego było mało, to - zgodnie z zasadami rasowego kryminału - na jaw wychodzą wstrząsające tajemnice z przeszłości.
Poruszanie się po świecie tak rozległym jak uniwersum DC wymaga maksymalnej ostrożności. W końcu każda najmniejsza decyzja, najdrobniejsze wydarzenie automatycznie oddziałuje na całą masę innych komiksów. Jeśli połączysz dwójkę bohaterów w parę albo zmienisz któremuś z bohaterów kolor włosów, wszyscy pozostali scenarzyści muszą się do ciebie dostosować. Pisanie więc kryminału pełnego śmierci, zdrad i tajemnic z przeszłości (szczególnie tak mocarnych jak tutaj) to posunięcie co najmniej odważne. Na szczęście Brad Meltzer wcale się nie boi i potężnych decyzji podejmuje mnóstwo, szokując i zaskakując czytelnika przynajmniej co kilkanaście stron. Ładunek emocjonalny jest tu nie do zmierzenia. Bohaterowie (nie tylko ci dobrzy) są tu tak prawdziwi i naturalni, że da się do nich przywiązać niemal od razu. A wiedząc, że morderca wciąż gdzieś tam czyha, martwimy się o wszystkich, przy okazji również ich podejrzewając.
Geniusz "Kryzysu" tkwi też w tym, że Meltzer nie korzysta z żadnego ze sztampowych bohaterów, dając pole do popisu tym mnie znanym, a równie ciekawym (co prawda w pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że bez Batmana nie da się zrobić dobrego komiksu, więc daje Gackowi trochę stron pod koniec). I jest to naprawdę spory plus, bo z drugim planem dużo swobodniej można się bawić. Ranić, niszczyć, zmieniać - i nikt nie będzie miał pretensji.
Chwała wydawnictwu za to, że w końcu pozwoliło nam, Polakom, na zakup tego arcydzieła. Bo to jeden z tych komiksów, które trzeba znać. Które trzeba mieć. Nie tylko ze względu na świetną historię, ale i sporo emocji, dość ważne dla uniwersum wydarzenia (po których, klasycznie, nic już nie jest takie samo) i bardzo dobrze zachowane relacje międzybohaterskie.
Krótko i na temat - WARTO!
Z lekka miazga.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to"Identity Crisis" (bo jakieś dwa lata temu jeszcze anglojęzyczny i na ekranie komputera) to jeden z pierwszych komiksów ze świata DC jaki przeczytałem. Dzieło to raczej dla zaawansowanych, więc dość dziwny wybór, ale kolejna lektura w ramach serii "DC Deluxe" utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że lepszego początku wybrać sobie nie mogłem. Bo komiks ten...