Choć niektóre jego pomysły i zachowania mogą wydawać się nieco dziwne, a nawet szalone, to nie sposób zaprzeczyć, że jest on jednym z najbardziej wpływowych twórców naszego pokolenia. Wykreowanym przez niego bohaterom daleko do normalności. Wśród nich często znajdują się psychopaci, socjopaci, narkomani, czy transwestyci, oryginalności więc trudno mu odmówić. Zresztą Morrison bardzo ceni sobie akurat tę cechę i otwarcie stwierdza, że jeżeli któryś scenarzysta nie potrafi nic innego, niż "odgrzewać" stare wątki, to jak najszybciej powienien spakować manatki i ustapić miejsca komu innemu. Kariera jego rozpoczęła się niemalże tak samo, jak każdego innego brytyjskiego twórcy, który później "wyemigrował" do USA. Najpierw pisał dla popularnego na Wyspach magazynu "2000 A.D.", gdzie pracował nad takimi seriami, jak Captain Clyde, czy Starblazer, a następnie przeniósł się do nieco bardziej wówczas prestiżowego Marvel UK. Tam tworzył przygody jednego z bardziej znanych w Wielkiej Brytanii bohaterów, Captaina Britain. Szkot jednak był o wiele zbyt ambitny, by marnować życie nad komiksami o drugoligowych postaciach i postanowił spróbować swych sił w DC Comics. Nie było to takie łatwe, jakby się mogło wydawać, wszak jeszcze wtedy amerykańskie wydawnictwa niechętnie zatrudniały twórców z zagranicy.
Gdy szefowie Detective Comics zatrudniali Morrisona napewno nie spodziewali się tego, co miało się wkrótce wydarzyć. Z podupadających, niemal skazanych na zawieszenie serii, tj. Doom Patrol, czy Animal Man Morrison uczynił bestsellery, odciskając na nich swe chore piętno. W listopadzie 1989 roku w jego życiu zawodowym nastąpił przełom - na rynku ukazała się bowiem rewelacyjna "powieść graficzna", Batman: Arkham Asylum, z rewelacyjnymi ilustracjami Dave'a McKeana. Pozycja ta świetnie się sprzedała i zapewniła Morrisonowi czołowe miejsce wśród amerykańskich scenarzystów. Przez kilka lat zajmował się głównie projektami dla DC, tj. Hellblazer, czy Kid Eternity, przeplatając je pracą także dla Marvela, gdzie był - jak sam to określa - "dziwką" Toma de Falco. Jeśli chodzi o superherosów, wymienić należy jeszcze świetnie przyjęty staż w JLA, gdzie naprawdę namieszał, czyniąc Batmana postacią centralną, która jest w "Lidze" outsiderem. Mroczny Rycerz obawiał się bowiem, że jego partnerzy (i nadludzie) mogą się zmienić i że mogą oni kiedyś zwrócić się przeciwko ludzkości, dlatego wynalazł sposób na pokonanie każdego z nich.http://www.grant-morrison.com/
Przy drugim tomie New X-Men jest chyba gorzej niż przy początku. Razi już lekko powtarzalność schematów, takich jak konflikt z ludźmi, wewnętrzne romanse, tworzenie super broni, dyplomacja grupy, czy niewykorzystywanie potencjału poszczególnych bohaterów. To już wszystko było!
Męczyłam ten tom, ale serię dokończę. Jak wspominałam wcześniej, z X-Menami znam się lepiej z ekranu telewizora niż stron komiksu i póki co, czuję, że chyba w innej formie ich sobie odświeżę. No i nie podobają mi się te rysunki ☹
Tom czwarty serii stanowi koniec przygody Granta Morrisona z Zielonymi Latarniami. Do tej pory bywało różnie i czasami scenarzysta trochę za bardzo sobie folgował z różnymi dziwacznościami. Jednakże często w jego komiksach dopiero pod sam koniec wszystko się ze sobą łączyło. Czy i tak jest tym razem?
Tom otwiera opowieść o perypetiach Hala Jordana w zaświatach. Na pozór jest to trochę powtórka z jednej z historii z tomu drugiego. Jednakże dosyć szybko okazuje się, że tak naprawdę bohater musi stoczyć bój z samym sobą. To byłaby naprawdę ciekawa opowieść, gdyby na tym poprzestano, ale niestety we wszystko wciągnięto też nowe pokolenie Strażników i całą Ultrawojnę, przez co robi się dosyć bełkotliwie.
Druga opowieść skupia się na odpowiedniku Hala Jordana z wszechświata Antymaterii. Bardzo lubię koncepcję Antywszechświata z komiksu „Ziemia 2”, więc tutaj liczyłem na dalszą eksplorację tego konceptu. Jednakże tak naprawdę czytelnik nie dowiaduje się wiele o tym łotrze czy jego otoczeniu. Pokazana jest tylko jego ponura codzienność z jego perspektywy. W pewnym momencie robi się to nużące, a dosyć kuriozalna wydaje mi się jego relacja z ichniejszą wersją Sinestro. Spore rozczarowanie.
Trzecia historia zajmuje już parę zeszytów. Tutaj główny bohater musi nawiązać współpracę ze Star Sapphire z Ziemi 11, świata odwróconych płci. W tle też rozgrywa się proces Hypermana.
Niestety nie do końca wiem, co autor chciał tutaj przekazać. Widać tutaj pewną próbę naigrawania się z ról przypisanych do danej płci, ale jest to bardzo powierzchowne. Alternatywne wersje znanych bohaterów nie są zbyt pomysłowe. Z kolei wątek Hypermana kończy się bardzo prosto, chociaż doceniam pewną przewrotność w końcówce.
Finał tomu rozgrywa się na planecie Athmoora. Okazuje się, że głównym zagrożeniem jest tu Nomadyczne Imperium. J
Jest tu naprawdę bardzo spektakularnie i pod względem akcji nie mam na co narzekać. Jednakże sama fabuła jest bardzo bełkotliwa, przez co nie potrafiłem się przejąć bohaterami.
Za rysunki w tym tomie odpowiada Liam Sharpe. To, co on tutaj tworzy jest fenomenalne. Szczególnie w pamięć zapadają sceny na planecie Athmoora, które przywodzą na myśli okładki płyt zespołów metalowych. Czasami niestety cierpi na tym czytelność samych scen akcji i nie do końca byłem pewien co się dzieje na danym kadrze.
Zakończenie Green Lanterna według Granta Morrisona nie spełniło moich oczekiwań. Tytułowa Ultrawojna toczy się gdzieś w tle i nie miałem wrażenia, że jest to jakieś epickie wydarzenie. Nie wszystko zostaje wyjaśnione, a autor niepotrzebnie komplikuje całość. Głównie warto przeczytać dla warstwy graficznej.