-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2015-06-23
2015-06-18
Minęły już chyba ze trzy tygodnie od mojego ostatniego spotkania ze Scottem Snyderem, a więc najwyższy czas na kolejną komiksową przygodę. Tym razem padło akurat na coś nie-superbohaterskiego, a konkretniej na przerażające "Wytches". Wiedząc, że w horrorze się Scotty czuje najlepiej, oczekiwania miałem dosyć spore. I w zasadzie powiem, że się zbytnio nie zawiodłem...
W komiksie tyle się dzieje, że o streszczenie fabuły może być ciężko, ale ok, spróbuję. Oto trzyosobowa amerykańska rodzina z wieloma problemami, starająca się odciąć od kilku bardzo nieprzyjemnych wspomnień. W nowym mieście, ze świeżym startem próbują znów być "normalni". Tylko że trafili - jak to w horrorach - w bardzo nietypowe miejsce, bo w pobliżu lasu, w którym ukrywają się tytułowe czarownice, które to wyraźnie mają jakieś wąty do całej trójki...
No dziwny jest to komiks, nie będę ukrywał. Naprawdę ciężko się w tym wszystkim połapać, bo klasycznie Snyder skacze między wątkami i różnymi czasami jak szalony. Postaci jak na sześć numerów też jest całkiem sporo, ale - przynajmniej jeśli chodzi o głównych -stanowią one o sile komiksu. Opiekuńczy i stawiający rodzinę na pierwszym miejscu ojciec, rozsądna i spokojna matka, a na dokładkę roztrzepana i po prostu dziwna córka z rozchwianymi emocjami. Mówiąc krótko - Scott po prostu kapitalnie ich rozpisał. Są to bohaterowie bardzo prawdziwi, ludzcy i wzbudzający całą masę współczucia i sympatii. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek tak gorączkowo kibicował komiksowym postaciom (może dlatego, że superherosi są z góry skazani na zwycięstwo...). Bo oprócz samych spraw horrorowych, Snyder bardzo dużo miejsca poświęca na relację córka-ojciec i zaskakująco dobrze w tym wypada; warto tu dodać, że z reguły bohaterowie Scotta to sieroty. Sceny skupiające się właśnie na tej dwójce to chyba moi faworyci z całego "Wytches".
Co się tyczy samej fabuły, to jedyne na co mnie stać to słowo "pogmatwana". Snyder strasznie plącze, niektórych wątków nie wyjaśnia, inne urywa, ale to są podobno klasyczne elementy horrorów. Za to, i to już chyba podchodzi pod tradycję, znów dowala przepotężnym zwrotem akcji, który jednak po przeczytaniu wydaje się być oczywistym. Znów ma się wrażenie, że "no kurde, faktycznie, przecież inaczej się nie dało, a zresztą Snyder robi tak cały czas", a mimo to jest zaskok. To chyba się nazywa literackim talentem.
Albo moim nieogarnięciem.
Rysunki postanowiły dostosować się do scenariusza i są po prostu fantastyczne. Świetnie nadają klimat niepokoju i tak już niepokojącej historii, są mroczne kiedy trzeba, a te kolorowe, "wesołe" to chyba nawet lepsze od tych strasznych. Mógłbym się przyczepić do samego wykonania czarownic, bo momentami nie wiedziałem co jest czym, ale to tylko niewielki procent całości. Reszta jest mega.
Nie dziwię się, że zaraz po pierwszym czy tam drugim numerze wykupiono do "Wytches" prawa filmowe, bo tu jest potencjał na naprawdę porządne kino. Jest sporo strachu, równie dużo akcji, nie brak logiki i zaskoczeń, a bohaterowie aż się proszą o przelanie na ekran. Klasycznie podsumowując - SNYDER JEST MISZCZU.
Minęły już chyba ze trzy tygodnie od mojego ostatniego spotkania ze Scottem Snyderem, a więc najwyższy czas na kolejną komiksową przygodę. Tym razem padło akurat na coś nie-superbohaterskiego, a konkretniej na przerażające "Wytches". Wiedząc, że w horrorze się Scotty czuje najlepiej, oczekiwania miałem dosyć spore. I w zasadzie powiem, że się zbytnio nie zawiodłem...
W...
2015-05-28
Zgadnijcie co? Poziom "Amerykańskiego Wampira" nie potrafi spaść nawet o milimetr!
Snyder tym razem przenosi swoich krwiożerczych bohaterów w bardzo intensywne i równie interesujące czasy, konkretniej mówiąc do II Wojny Światowej. Najpierw wrzuca zarówno swojego ukochanego Skinnera Sweeta, jak i tych bardziej pozytywnych na małą japońską wyspę pełną wampirów innej generacji, wręczając czytelnikowi naprawdę sporą porcję makabrycznej akcji i typowej dla siebie pomysłowości, okraszoną odrobiną żołnierskich prawd i okrucieństwa wojny. Uwierzcie mi, efekt końcowy jest jeszcze lepszy niż na to wygląda. W drugiej opowieści, mini-serii wydanej poza głównym "Wampirem", dwójka łowców krwiopijców rusza na tajną misję do Rumunii w poszukiwaniu leku na "wampirowatość". Trafiają w sam środek zamku opanowanego przez III Rzeszę, a to oczywiście zapowiada jak najwięcej kłopotów...
Wiadomo, czasy II wojny, niemieccy żołnierze, wampiry, tajne stowarzyszenie do walki z nimi i mnóóóóstwo brutalności - to po prostu nie mogło się nie udać. Widać, że Snyder w stworzonym przez siebie świecie czuje się już niemalże idealnie. Wychodzi mu wszystko, każdy dialog, każde przemyślenie, problemy bohaterów, ich rozterki i relacje, wszystko wydaje się całkowicie przemyślane i dopasowane. Uniwersum wampirów wciąż się rozrasta, dochodzi sporo nowych bohaterów, a ci starzy ewoluują, pojawiają się tajemnice z przeszłości, a przyszłość wcale nie zapowiada się lepiej. Historia wciąga i uzależnia, rysunki cieszą oczy ( Murphy <3 ); to po prostu jedna, wielka kapitalna przygoda komiksowa. Przy ostatnich kiepskich latach dla wampirów, przywraca wiarę, że w tej kwestii wciąż można naprawdę świetnie się bawić.
Zgadnijcie co? Poziom "Amerykańskiego Wampira" nie potrafi spaść nawet o milimetr!
Snyder tym razem przenosi swoich krwiożerczych bohaterów w bardzo intensywne i równie interesujące czasy, konkretniej mówiąc do II Wojny Światowej. Najpierw wrzuca zarówno swojego ukochanego Skinnera Sweeta, jak i tych bardziej pozytywnych na małą japońską wyspę pełną wampirów innej...
2015-04-28
Stephen King odszedł, tak samo jak i wrogowie ukochanych bohaterów, akcja poleciała do przodu o kilka lat, a historia z sympatycznego horroru (tak, to możliwe!) zmieniła się w oldschoolowy kryminał. Jak w takiej sytuacji radzi sobie nasz drogi Scotty?
Głupie pytanie; fantastycznie oczywiście, jak zwykle zresztą!
Las Vegas - miasto grzechu w swoich początkowych czasach, w których ludzie jeszcze nie są do takich żywotów przyzwyczajeni. W tym wszystkim główny, nowy bohater - szeryf po przejściach z szansami na szczęśliwe rodzinne życie. Oczywiście akurat wtedy pojawia się okrutna zbrodnia, która dla wtajemniczonych od razu wygląda na robotę osobników z dodatkowymi zębami. Intryga wciąż się powiększa, powracają znane twarze, pozostałe dają się poznawać - po prostu się dzieje.
Zmiana klimatu z horroru na kryminał to ten przysłowiowy strzał w dziesiątkę. Czego tu nie ma? Śledztwa, bijatyki, broń palna, agenci federalni, zdrady, biznesy, szantaże, gniew, smutek... lista praktycznie nie ma końca! Do tego jest nawet całkiem zaskakująco. Dałem się Snyderowi nabrać na tego samego typu twist chyba po raz trzeci. Nie jestem do końca pewien czy to świadczy bardziej o mojej tragicznej zdolności dedukcji czy raczej o świetnym kręceniu fabułą przez Scotta. Mam nadzieję, że to drugie. Ale żeby nie było, że tylko fabuła jest dobra, Snyder z każdym numerem coraz lepiej radzi sobie w pisarskim fachu. Proste dialogi ewoluują w głębokie rozmowy, kiepskie przemyślenia w przepotężne monologi; podobnie jest z międzybohaterskimi relacjami, wystarczy kilka stron, a ja już wiem, kto komu i dlaczego ufa.
A, jak już podkreślałem przy okazji tomu pierwszego, doskonale współgrają ze scenariuszem DOSKONAŁE rysunki <3 Tu nie ma nawet co pisać, to po prostu trzeba zobaczyć. Niestety na dwa ostatnie numery następuje zmiana rysownika, co bardzo mi nie odpowiada. Co prawda drugi grafik też jest nawet niezły, ale w starciu z Albuquerque umiera śmiercią równie szybką i makabryczną co bohaterowie tego komiksu.
Dlaczego ja jeszcze nie mam w ręku tomu numer 3?!
Stephen King odszedł, tak samo jak i wrogowie ukochanych bohaterów, akcja poleciała do przodu o kilka lat, a historia z sympatycznego horroru (tak, to możliwe!) zmieniła się w oldschoolowy kryminał. Jak w takiej sytuacji radzi sobie nasz drogi Scotty?
Głupie pytanie; fantastycznie oczywiście, jak zwykle zresztą!
Las Vegas - miasto grzechu w swoich początkowych czasach,...
2015-04-28
Dobra, na spokojnie. Moje pierwsze spotkanie z Przebudzeniem to był totalny szał, amok, sam środek snyderowej manii (która w zasadzie się nigdy nie skończyła), więc teraz, po drugim przeczytaniu czas napisać opinię jak normalny czytelnik.
Moja przygoda z komiksem poza-superbohaterskim nie jest zbyt ogromna. Do sięgnięcia po coś, co nie ma w nazwie "man" przekonywać mnie muszą albo świetne recenzje albo nazwiska. Ostatecznie okładka. Na nieszczęście mojego portfela Przebudzenie posiadało wszystkie trzy atrybuty. Do tego doszło jeszcze zachwalanie przez sprzedawcę rysownika, który, cytuję - "miażdży i tłuką się o niego wszyscy wydawcy". Czy się z tymi recenzjami i opiniami zgadzam? Po kolei...
Budząca sympatię pani biolog Lee Archer zostaje "zaproszona" na podwodną stację badawczą, żeby pomóc w analizie podejrzanych dźwięków. Okazuje się, że oprócz niepokojących odgłosów, natrafiono też na równie niepokojącą istotę. I walka o przetrwanie się zaczyna...
Któż nie kocha klasycznych survivali z odrobiną horroru w tle? A jeśli jeszcze dołoży się do tego opuszczoną i podwodną stację jako miejsce akcji, trochę chaosu, różnego rodzaju wizje, chwilowe wycieczki w przeszłość i naprawdę spoooro makabry i strachu? Czy taka historia, oczywiście podkreślam że pisana przez scenarzystę, który w przerażaniu ma dyplom doktora, może się nie udać? Oczywiście, że nie. Ale niestety dla czytelnika kończy się równie szybko, co zaczyna, a Snyder przenosi nas 200 lat w przód, by zacząć powolne, momentami dziwne i chaotyczne wyjaśnienia.
I tu chyba tkwi największy problem Przebudzenia. Każda osoba, z którą wymieniałem na jego temat wrażenia, mówiła coś w stylu "gdyby cały komiks był jak pierwsza połowa..." Ciężko się nie zgodzić. Był klimat, był mrok, było ciasno, ciemno i złowieszczo, ale wszystko ginie w drugiej, kolorowej, czasem wesołej (choć nie zawsze) części. Ale tylko w kwestii właśnie atmosfery i nagłej zmiany. Fabuła wciąż ma sens i wciąż przedstawiana jest logicznie, wzbudza ciekawość, porusza do samego końca. Tylko że jednak pozostaje lekki niedosyt...
...który całe szczęście rekompensują absolutnie przefantastyczne, doskonałe, genialne, kapitalne, konkretnie potężne, wyśmienite, pierwszorzędne (...) bezkonkurencyjne i nadzwyczajne rysunki Seana Murphy'ego. Jezu! Ja się nie dziwię, że każdy chce go mieć dla siebie! Przecież to jakieś objawienie w świecie powieści graficznych! Wow... po prostu wow. Gdyby ktoś kiedyś wydał Przebudzenie bez świetnych tekstów Snydera, i tak bym to kupił, a potem spędzał godziny przeglądając i popadając w jeden zachwyt za drugim. Śmiem twierdzić, że Murphy jest nie tylko najlepszym rysownikiem swojego pokolenia, ale ogólnie, wszystkich pokoleń.
Słyszałem, panie Murphy, że pana marzeniem jest praca przy Batmanie, prawda? Może by tak dołączyć do Snydera w obecnej serii i razem z nim stworzyć najlepszy komiks wszech czasów?
Oceny nie zmieniam. Nawet jeśli za drugim razem historia trochę zawodzi, to za samą oprawę graficzną mógłbym dać 47/10, a to niszczy skalę Lubimy Czytać, więc...
10/10!
Dobra, na spokojnie. Moje pierwsze spotkanie z Przebudzeniem to był totalny szał, amok, sam środek snyderowej manii (która w zasadzie się nigdy nie skończyła), więc teraz, po drugim przeczytaniu czas napisać opinię jak normalny czytelnik.
Moja przygoda z komiksem poza-superbohaterskim nie jest zbyt ogromna. Do sięgnięcia po coś, co nie ma w nazwie "man" przekonywać mnie...
2015-04-27
Scott Snyder.
Stephen King.
Komiks.
Czy ja naprawdę muszę tłumaczyć, dlaczego pokochałem "Amerykańskiego Wampira"?
Dobra, coś tam jednak skrobnę. Historia toczy się tu dwutorowo. W pierwszej części (tej snyderowej) obserwujemy młodą, ambitną aktorkę, która chcąc nie chcąc zostaje wampirem nowej generacji i postanawia zemścić się na swoich oprawcach. W tej drugiej przedstawione przez Kinga jest powstanie Skinnera Sweeta - najstraszniejszego ze strasznych, a przy okazji najsympatyczniejszego krwiopijcy tamtych czasów. Krwawo, mrocznie, ciężko - wampiry znów w formie!
Sam nie jestem pewien, która z historii podobała mi się bardziej. Snyder ma świeżość, a King klasę. Scott kapitalne pomysły, a Stephen warsztat i styl. Ten pierwszy lepiej radzi sobie z głównymi bohaterami, na drugim planie jednak króluje (hehe) starszy z pisarzy. I chyba ostatecznie nie będę wybierał. Te dwie opowieści tak dobrze ze sobą współpracują, tak perfekcyjnie się zazębiają, że dzielenie ich to po prostu grzech. Będę się po prostu cieszył kapitalnym komiksem.
Całe szczęście nikt nie wpadł na pomysł, żeby zatrudnić tu też dwóch oddzielnych rysowników, bo... ludzie! Albuqerque został właśnie moim drugim ulubionym artystą komiksowym obecnych czasów! Jakie to wszystko jest fantastyczne... kolorowe, a jednak niepokojące. Makabryczne, a przy tym wciąż niesamowicie zabawne. Po prostu... prawdziwe. Sztuka. Szacun!
Zdecydowanie warto było szukać i czekać na "Wampira", bo lektura wynagradza wszystko w 100%. No ale bądźmy szczerzy, czego innego można było się po TAKICH autorach spodziewać?
Scott Snyder.
Stephen King.
Komiks.
Czy ja naprawdę muszę tłumaczyć, dlaczego pokochałem "Amerykańskiego Wampira"?
Dobra, coś tam jednak skrobnę. Historia toczy się tu dwutorowo. W pierwszej części (tej snyderowej) obserwujemy młodą, ambitną aktorkę, która chcąc nie chcąc zostaje wampirem nowej generacji i postanawia zemścić się na swoich oprawcach. W tej drugiej...
2015-03-25
Przepis na komiks o Supermanie XXI wieku:
- przeciwnik o podobnych do Supesa mocach, ale jednak trochę mocniejszy
- problemy z politykami/żołnierzami, którzy jakimś cudem uważają peleryniarza za największe zło świata
- wszechwiedząca i wszędobylska Lois Lane rzucająca sucharami na prawo i lewo, nawet pod groźbą wypalenia oczu
- mała pomoc od Batsa i Wonder Woman
- krótki występ klasycznego wroga, co by zepsuć dzień Supermana jeszcze bardziej
- wielka rozpierducha na koniec
Z reguły wszystkie te elementy zebrane w ostateczności kończyły się całkiem niezłą padaką, ale kiedy zabiera się za nie gość, którego zaczynam powoli czcić i jestem o krok od założenia dziwnego rodzaju sekty, minusy zamieniają się w plusy, a plusy w obiekty doskonałe.
Oto mamy naszego bohatera w spokojnym świecie Metropolis, kiedy nagle okazuje się, że na świecie przebywa jeszcze jedna istota jego pokroju i to, żeby nie było zbyt spokojnie, od lat działająca na usługach armii USA, gdzie wysoko postawieni nie darzą Supesa zbyt dużą sympatią ( delikatnie powiedziane!). Dorzućmy do tego tajemniczą organizację terrorystyczną i Lexa Luthora i historia gotowa.
Nie chcę się znów rozwodzić, jaki to Snyder nie jest niesamowity (do tej pory pisałem o tym na LC sześciokrotnie, sprawdziłem), no ale co ja poradzę, że to, co najlepsze w tym komiksie powstało właśnie dzięki niemu? Gość jest po prostu genialny, tyle. Ma kapitalne podejście do Supesa. Stawia przed nim potężne dylematy, rozpisuje rozterki, nadaje Supermanowi cechy, dzięki którym bohater staje się na maksa ludzki, jest jednym z nas. Przy tych wszystkich czadowych mocach, wciąż miewa problemy, wciąż bywa bezsilny, wciąż potrzebuje pomocy. To się ceni w opowieści o tym "najlepszym z najlepszych".
Snyder już w swoim batmanowym runie przyzwyczaił mnie, że sposoby radzenia sobie z kłopotami zawsze wynajduje dość unikatowe, przemyślane, inteligentne. Tak jest i tutaj, gdzie nawet w typowej walce "kto ma większe mięśnie" Superman musi wytężyć makówkę. No dobra... w tej kwestii tylko finał ssie, bo jak na Scotta jest zdecydowanie zbyt sztampowy i przyspieszony. Tak jakby scenarzysta zostawił sobie furtkę do kolejnej akcji z Supesem w roli głównej...
Co w ogóle mi nie przeszkadza, co więcej! Bardzo chętnie zobaczyłbym comiesięczne historie z Synem Kryptonu pisane przez Snydera. I tak jakimś cudem znajduje czas na tworzenie od groma prac więc co to za problem jeszcze jedna, co nie? Kto jak kto, ale akurat on na pewno by mnie w stu procentach do Supermana przekonał. Bo tu już prawie mu się udało.
Aha, jeszcze jedno. Ciekawostka na dziś - za aspekty artystyczne odpowiada tu Jim Lee, za którym nie przepadam, ale przy tak rewelacyjnym scenarzyście chyba postanowił się naprawdę postarać i dał z siebie 130%. Rysunki to ogromny atut - na tyle potężny, że czasem omijałem przypadkiem dymki, bo się na fenomenalny szkic zapatrzyłem. BRAWO!!
Przepis na komiks o Supermanie XXI wieku:
- przeciwnik o podobnych do Supesa mocach, ale jednak trochę mocniejszy
- problemy z politykami/żołnierzami, którzy jakimś cudem uważają peleryniarza za największe zło świata
- wszechwiedząca i wszędobylska Lois Lane rzucająca sucharami na prawo i lewo, nawet pod groźbą wypalenia oczu
- mała pomoc od Batsa i Wonder Woman
- krótki...
2015-03-23
Młodego Gacka pojedynku z Riddlerem ciąg dalszy. Ten zły przejmuje dla siebie całe Gotham, terroryzuje ludzi i zabawia się ich życiami, ten dobry stara się rozpocząć choć delikatny ratunek, zdobywając sojuszników (witamy, panie Gordon!) i dając nadzieję. Classic Batman.
Dzieje się i to sporo, momentami logicznie, czasem mniej, raz na parę stron przynudzi, zgubi czytelnika w technologicznym żargonie, ale najważniejsze, że bardzo wciąga. Jasne, można by się do paru rzeczy przyczepić (bo ciężko ogarnąć jak ogromne miasto, które - jak każdy wie - pełne jest kryminalistów, do tego jeszcze gliniarzy, polityków i ogólnie ludzi ogarniętych, daje się zastraszyć rudemu, ale jednak inteligentnemu chuderlakowi ) ale równie łatwo wybaczyć, bo Mroczne Miasto broni się pędzącą fabułą, całkiem zręcznymi dialogami i relacjami między bohaterami. Na kilku zaledwie stronach mamy więź między Brucem a Alfredem zarysowaną tak świetnie, że czuję się, jakbym obserwował ich przez kilka lat. Szacun.
Podobno Scott i Greg mają pomysły "aż" do pięćdziesiątego któregoś numeru Batmana, ale, kurde, jak dla mnie, to mogliby tworzyć jego losy po wsze czasy. Od naprawdę wieeeelu lat nikt tak dobrze nie "czuł" Batmana i jego świata. Tylko przyklasnąć <owacje>
Młodego Gacka pojedynku z Riddlerem ciąg dalszy. Ten zły przejmuje dla siebie całe Gotham, terroryzuje ludzi i zabawia się ich życiami, ten dobry stara się rozpocząć choć delikatny ratunek, zdobywając sojuszników (witamy, panie Gordon!) i dając nadzieję. Classic Batman.
Dzieje się i to sporo, momentami logicznie, czasem mniej, raz na parę stron przynudzi, zgubi czytelnika...
2015-03-19
W Gotham City bez zmian. Wciąż wszyscy chcą się pozabijać, wciąż nikt nic nie wie ( na czele z czytelnikiem), cały czas sytuacja się tylko pogarsza. I o ile na początku było to jeszcze całkiem w porządku, tak przy trzydziestym numerze zaczyna powoli denerwować. Już kiedy myślisz, że jesteś blisko, że wiesz, że zaraz się wyjaśni, scenarzyści pokazują ci wielki środkowy palec i wykrzykują prosto w twarz "Chciałbyś!" :(
Wymyślili sobie twórcy, że Eternal będzie roczną, cotygodniową serią, ale żaden z nich nie wpadł na to, że być może historia nie jest warta aż tylu numerów. I przez to wszystko wydaje się okropnie rozwlekłe, niepotrzebne, nudne, momentami żałosne. Jakby to nie wystarczyło, to momentami zapomina się, że istnieje takie pojęcie jak "logika". Bo najwidoczniej w Gotham wystarczy założyć maskę i już zyskuje się niesamowite skille, pozwalające na niszczenie gangsterów i strażników, pomimo tego, że jeszcze kilka dni temu było się przerażoną nastolatką. Bo nie ma również znaczenia, że ktoś opuszcza miasto i leci na drugi koniec świata, skoro w następnym numerze znów jest w Gotham. Bo (w końcu) to normalne, żeby z Batmana robić absolutnego kretyna, który nic nie potrafi zrobić sam i tylko czeka, aż odpowiedzi same do niego przyjdą. Najlepszy detektyw świata? No prośba!
Całe szczęście jest chociaż dość brutalnie. Przynajmniej raz na numer ktoś łamie sobie nogę (to jest fakt), a jeśli nie, to w następnym połamane zostają dwie, dla równowagi. Jest krwawo, latają noże, wybuchają samoloty, kije baseballowe idą w ruch itd. A wszystko to bardzo dobrze narysowane, bo kreska to to, co ratuje drugi tom Eternal przed kompletnym upadkiem. Scenariusz leży.
I bardzo mnie to martwi, bo wydawać by się mogło, że wrzucając w jeden świat wszystkich batmanowych bohaterów można stworzyć coś naprawdę kapitalnego. Ale tak to właśnie jest, jak się stawia na ilość, a nie jakość. W dwanaście numerów z serii bardzo pozytywnej zmienił się Eternal w dość przeciętną i teraz to nawet nie jestem do końca pewien, czy mnie zakończenie tej historii interesuje. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żeby dało się to sensownie poprowadzić.
W Gotham City bez zmian. Wciąż wszyscy chcą się pozabijać, wciąż nikt nic nie wie ( na czele z czytelnikiem), cały czas sytuacja się tylko pogarsza. I o ile na początku było to jeszcze całkiem w porządku, tak przy trzydziestym numerze zaczyna powoli denerwować. Już kiedy myślisz, że jesteś blisko, że wiesz, że zaraz się wyjaśni, scenarzyści pokazują ci wielki środkowy palec...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-17
Nowe DC Comics jaki prezentuje poziom, wiadomo - bardzo nierówny. Są serie kapitalne, są takie, do których przeczytania nie chce się przyznawać, ale te, które za miejsce akcji obrały sobie Gotham dość porządnie się trzymają. A Eternal - czyli najnowsza gackowa seria - to potężny dowód na to, że w tym mieście nawet najbardziej chaotyczna historia wciąż będzie świetna.
Mniej więcej tak - Jim Gordon, najlepszy kompan w walce z przestępczością zostaje (prawdopodobnie) wrobiony w konkretną masakrę i trafia do więzienia, do Gotham wraca jeden z najpotężniejszych przeciwników Batsa, nagle wszyscy źli postanawiają zagarnąć dla siebie co się da, w podziemiach Arkham dzieją się rzeczy nadprzyrodzone, w policji korupcja większa niż zwykle, młoda Bogu ducha winna dziewczyna dowiaduje się, że jej ojciec to podrzędny superłotr-nieudacznik, a nasz wspaniały Gacek zabiera się za to wszystko naraz!
Just a normal day at Gotham City.
Kompletny chaos i skakanie między mnóstwem wątków (bo to, co napisałem wyżej to tylko wierzchołek przysłowiowej góry lodowej; pamiętajmy, że Batman ma pod sobą całą grupę Bat-pomocników, a jest jeszcze Alfred!), pisane i rysowane przez całą masę artystów, lepszych i gorszych, nad którymi czuwają sprawdzeni w DC Snyder i Tynion. Tylko że tego czuwania w ogóle nie widać. Czułem się, jakby każdy scenarzysta tworzył całkowicie nową historię, którą łączą tylko postacie. Przynajmniej kilka razy na numer pytałem sam siebie "WTF? Co to za bohater? Skąd on się tu wziął? O co tu w ogóle chodzi?" Nie wiem, może nie jestem jeszcze w pełni obeznany w uniwersum Batmana, ale na 98% to twórcy nie są obeznani we współpracy.
Więc dlaczego aż 8? Ano dlatego, że nad wszystkim tym, co przytrafia się Gotham stoi tajemniczy ZŁY, o którym wspomina się od samego początku, który kreowany jest na najgorszego, najpodlejszego, najokrutniejszego skurczybyka w historii i ciągłe podsycanie ciekawości i zabawa z czytelnikiem sprawia niesamowitą frajdę. Jak na razie 21 numerów za mną, a ja nadal nie mam o tym złym pojęcia, a podejrzewam praktycznie wszystkich. W końcu doświadczenie uczy, że ufać w pełni można tylko i wyłącznie Alfredowi.
Poza tym, Eternal ma jeszcze jedną rzecz, która się ceni - zakończenia. Trochę jak w niektórych serialach ( na przykład Arrow się kłania ), gdzie przez prawie cały odcinek oglądamy totalną padakę, a ostatnie 10 sekund kładzie nas na łopaty. Tak jest i tutaj, gdzie końcowa strona z reguły zmusza nas do sięgnięcia po kolejny numer, nawet jeśli kilka chwil temu uważaliśmy Eternal za kompletną porażkę.
Jak na razie pozamiatane. Jeśli poziom utrzyma się przez resztę serii, będzie moja druga ulubiona bat-seria (bo wiadomo, snyderowy Gacek jest niedościgniony!)
Nowe DC Comics jaki prezentuje poziom, wiadomo - bardzo nierówny. Są serie kapitalne, są takie, do których przeczytania nie chce się przyznawać, ale te, które za miejsce akcji obrały sobie Gotham dość porządnie się trzymają. A Eternal - czyli najnowsza gackowa seria - to potężny dowód na to, że w tym mieście nawet najbardziej chaotyczna historia wciąż będzie świetna.
...
2015-02-27
W największym ever kryzysie czytelniczym sięgnąłem po broń ostateczną - nie dość że komiks, to jeszcze Scott Snyder. Podziałało.
Wydawałoby się, że moja bajka - psychopata-kanibal, bezbronne ofiary, mrok i brutalność, ale czas akcji kompletnie nie dla mnie. Początek XX wieku, pełen biedy, ciężkich żywotów i braku litości, przy całkowitej nieobecności technologii - no nie czuję się w tym zbyt dobrze. Może to dlatego nie potrafiłem się do końca wciągnąć; może to dlatego, że historia - jak ciekawa by nie była - jest bardzo przyspieszona? Dzieje się, jasne, ale niektóre wątki aż prosiły się o rozwinięcie. A może to dlatego, że cała opowieść strasznie zalatywała słabszą wersją Stephena Kinga? Czas akcji, amerykańskie lato, klimat i młody chłopiec w głównej roli - czyżby Snyder podłapał kilka pomysłów podczas wspólnej pracy panów przy Amerykańskim Wampirze? Nie wiem, nie wiem, ale nie do końca byłem w stanie "poczuć" tą historię.
Co nie zmienia faktu, że jest bardzo dobra. No ale po tym scenarzyście to ja się niczego innego nie spodziewam.
W największym ever kryzysie czytelniczym sięgnąłem po broń ostateczną - nie dość że komiks, to jeszcze Scott Snyder. Podziałało.
Wydawałoby się, że moja bajka - psychopata-kanibal, bezbronne ofiary, mrok i brutalność, ale czas akcji kompletnie nie dla mnie. Początek XX wieku, pełen biedy, ciężkich żywotów i braku litości, przy całkowitej nieobecności technologii - no nie...
2015-02-09
Snyderowej przygody ciąg dalszy! Po świetnej sowiej sadze i jeszcze lepszym (jestem w tej opinii odosobniony, wiem) powrocie Jokera tempo nieco zwalnia, historia cofa się kilka lat wstecz, a powody nałożenia przez Bruce'a peleryny opowiedziane zostają na nowo.
Stawanie w szranki z osławionym "Rokiem Pierwszym" Franka Millera w zasadzie z góry skazane jest na porażkę. Oficjalny origin Mrocznego Rycerza jest doskonały w każdym calu, czy da się w tej kwestii dodać coś nowatorskiego, coś ciekawego? Snyder udowadnia, że oczywiście, że można, i to w jakim stylu! Tworzy opowieść kompletnie inną od osławionego poprzednika, historię spójną, pomysłową, wciągającą, a przede wszystkim dostosowaną do naszych czasów.
Pomijając kilka "ściągniętych" pomysłów, jak kilkuletnia absencja Wayne'a czy pierwsze nieudane, batmanowe kroki, Snyder podrzuca zupełnie nowe wątki, rezygnując z absolutnych klasyków - chociażby Jima Gordona (który dostaje dla siebie góra sześć kadrów) czy Seliny Kyle - i wychodzi na tym naprawdę świetnie. Na plus również dobór przeciwnika, żaden Pingwin czy inny Joker, a prosty z pozoru gang, który z jakiegoś powodu na cel obrał sobie właśnie dziedzictwo Bruce'a Wayne'a. Do tego świeże spojrzenie na postać Riddlera i mocny cliffhanger właśnie z nim związany.
W komiksie naprawdę sporo się dzieje, jest szybko, jest zaskakująco, momentami brutalnie - czyli identycznie jak w poprzednich tomach. Widać, że zarówno Snyder jak i Capullo nie mają zamiaru schodzić poniżej pewnego poziomu. Chwała im za to.
Do tego cała historia nietypowo dla świata Gotham, pełna jest jaskrawych kolorów, światła słonecznego i błysków. Piękny kontrast ze wspomnianym już "Rokiem Pierwszym". Może to właśnie w ten sposób "Zero Year" zaznaczy swój udział w świecie Batmana.
Zgodzę się co do tego, że większość dzisiejszych pozycji DC Comics szału nie robi, ale Gacek to wciąż jedna z najlepszych rzeczy, jakie się powieściom graficznym przytrafiają, a Zero Year to idealny na to przykład. Już zacieram łapy na tom numer pięć :)
Snyderowej przygody ciąg dalszy! Po świetnej sowiej sadze i jeszcze lepszym (jestem w tej opinii odosobniony, wiem) powrocie Jokera tempo nieco zwalnia, historia cofa się kilka lat wstecz, a powody nałożenia przez Bruce'a peleryny opowiedziane zostają na nowo.
Stawanie w szranki z osławionym "Rokiem Pierwszym" Franka Millera w zasadzie z góry skazane jest na porażkę....
2015-02-02
2016-04-04
Szósty tom mojej ulubionej serii komiksowej to zbiór krótkich opowiadań ze świata wampirów, nie nawiązujących mocno do głównej linii fabularnej, ale sprytnie i ciekawie rozwijających te uniwersum. Dziejące się na przestrzeni kilkudziesięciu lat, stanowią epilog pierwszego cyklu; czasem skupiają się na znanych postaciach, prezentują też inne, bywają mroczne, ostre, zabawne, a łączy je jedno - są naprawdę wyśmienite!
Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale fakt, że tak mało tu Snydera to najlepsza rzecz, jaka mogła się szóstemu tomowi przytrafić. Historie pisze tu cała masa scenarzystów, a większość nazwisk to komiksowa śmietanka. Jest Jeff Lemire, jest też Gail Simone, Jason Aaron, Becky Cloonan (bardzo dziewczynę lubię), nawet Albuquerque się w pisarza zabawił. Wprowadzają sporo świeżości, przemieniają wampiry na swoje, ale wciąż trzymają się głównych zasad serii, dzięki czemu nie znajduje się nawet jedna rzecz do ponarzekania. Na deser jeszcze króciutka historyjka od mistrza Snydera zapowiadająca drugi cykl serii i pobudzająca apetyt.
No zachwyt po prostu.
Szósty tom mojej ulubionej serii komiksowej to zbiór krótkich opowiadań ze świata wampirów, nie nawiązujących mocno do głównej linii fabularnej, ale sprytnie i ciekawie rozwijających te uniwersum. Dziejące się na przestrzeni kilkudziesięciu lat, stanowią epilog pierwszego cyklu; czasem skupiają się na znanych postaciach, prezentują też inne, bywają mroczne, ostre, zabawne,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-01-03
Takie tam... prosta zbieranina pojedynczych historyjek z Batmanem w roli głównej, które były niewystarczająco długie, żeby samodzielnie wypełnić własny tom. Cała masa scenarzystów i rysowników nie do końca pozwala się wciągnąć, brak tu jakiejś myśli przewodniej, jakiegoś konkretnego wątku łączącego wszystko w jedno. Te opowieści pisane przez Snydera przesiąknięte są Batmanowością, a pozostali scenarzyści zamiast dorzucić coś oryginalnego od siebie, nieudolnie próbują kopiować jego styl ( wyróżnić udaje się tylko Tynionowi, ale nic w tym dziwnego, skoro od Snydera się uczył i sporo z nim napisał).
No... taki tom, którego w zasadzie mogłoby nie być, ale który przyjemnie się czyta. Są historie świetne, są przeciętne. Kiedy porówna się go z poprzednikami lub następcami to wypada słabo, ale samodzielnie jeszcze się broni, choć raczej tylko dla fanów.
Takie tam... prosta zbieranina pojedynczych historyjek z Batmanem w roli głównej, które były niewystarczająco długie, żeby samodzielnie wypełnić własny tom. Cała masa scenarzystów i rysowników nie do końca pozwala się wciągnąć, brak tu jakiejś myśli przewodniej, jakiegoś konkretnego wątku łączącego wszystko w jedno. Te opowieści pisane przez Snydera przesiąknięte są...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-11-26
Nikogo chyba nie zdziwi, jeśli powiem, że Amerykański Wampir przy tomie piątym wciąż trzyma się na dokładnie tym samym, wysokim poziomie.
Snyder po raz kolejny raczy czytelnika dwiema opowieściami ze świata wampirów. W pierwszej, opisującej poznanych wcześniej i bardzo sympatycznych bohaterów w misji odbicia trumny z Drakulą (tym jedynym, prawdziwym) z rąk Rosjan posługuje się scenami i motywami typowymi dla horrorów klasy B. Jednak dopieszczone świetnymi dialogami i klasycznymi snyderowymi zagraniami fascynuje i wciąga, nie pozwala się oderwać i smuci przy zakończeniu. Jak w zasadzie każda historia z tego uniwersum.
Druga opowieść to już główna linia fabularna, finał serii. Pearl i Skinner jako agenci eliminujący wampirów "gorszej" generacji ruszają z misją oczyszczenia całego stanu. Nie do końca potrafią sobie zaufać, traktują tę misję jak osobistą vendettę, a na dodatek spotykają dawnych, niebezpiecznych wrogów, co jeszcze bardziej niszczy im i tak już poranione życia. Jak na finał przystało, jest tu mnóstwo bezlitosnej akcji, hektolitrów krwi, kozackich pojedynków, zwrotów akcji i wszystkiego, czego od takiego finału można oczekiwać. Oczywiście nie oznacza to, że Snyder rezygnuje z jakiejkolwiek głębi bohaterów, powagi czy kilkustronicowych dialogów. Scott idealnie wszystko rozplanował, przez co czytelnik kończy lekturę w stu procentach usatysfakcjonowany.
Niesamowite jest to, jak Snyder świetnie przemyślał całe wampirze uniwersum. Akcja dzieje się na przestrzeni kilkudziesięciu lat, w wielu krajach i z kilkunastoma bohaterami (z których każdy ma w sobie coś unikatowego); wszyscy ze wszystkim się przeplatają, a i tak zachowuje w tym wszystkim logikę i nie pozwala się w tym pogubić. Pełen podziw do umiejętności!
A ponieważ zdecydowanie za mało podlizałem się już Snyderowi, nie mogę tu nie wspomnieć o jednym z jego największych talentów, czyli dobieraniu sobie rysowników. Nie chodzi już o ogranego w wampirzym świecie Albuquerque, ale o zaproszonego do pracy przy mini-serii o Drakuli Dustina Nguyena, który do tej pory był dla mnie totalnym no-namem. Oczywiście poradził sobie kapitalnie, idealnie oddając zimny, sowiecki klimat i mieszając go z mrokiem króla wampirów. Blade kolory, gęsta atmosfera i intensywność szkiców wręcz zmusza czytelnika do wyobrażania sobie własnego starcia z wampirami. Piękne, po prostu piękne.
Bardzo lubię "Batmana" Snydera, cenię też jego udaną przygodę z Supermanem czy Swamp Thingiem, uwielbiam czytać jego horrory, ale to zdecydowanie "Wampir" jest serią, która zapewnia mu miejsce wśród najciekawszych i najoryginalniejszych scenarzystów komiksowych XXI wieku. Leć z tymi wampirami dalej, Scott!
Nikogo chyba nie zdziwi, jeśli powiem, że Amerykański Wampir przy tomie piątym wciąż trzyma się na dokładnie tym samym, wysokim poziomie.
Snyder po raz kolejny raczy czytelnika dwiema opowieściami ze świata wampirów. W pierwszej, opisującej poznanych wcześniej i bardzo sympatycznych bohaterów w misji odbicia trumny z Drakulą (tym jedynym, prawdziwym) z rąk Rosjan...
2015-10-06
Krótko i na temat - KLASA. Zdecydowanie najrówniejsza seria komiksowa z jaką kiedykolwiek się spotkałem. Ja nie wiem, jak ten Snyder to robi, ale on nawet z najprostszej i najbardziej schematycznej historii wyciąga, co tylko się da. Choćby nie wiem, jak wiele stereotypów było w nawet drugoplanowej postaci, to da się do niej przywiązać w pół strony. Każdy ma tu coś ciekawego do powiedzenia, nawet jeśli jest to pogląd kompletnie pesymistyczny czy też wzięty z czapy. A jakby to nie wystarczyło, to i sama fabuła stoi o jakieś trzy poziomy wyżej niż zwykle. To już nie są pojedyncze opowiastki połączone bohaterami. W końcu dostajemy (nieważne już, jak bardzo tajemniczy) zalążek głównego wątku, który połączy wszystkie poprzednie w jedno. Co prawda, kto choć raz czytał coś od Snydera, ten wie, jak autor lubi traktować głównych (i z reguły najfajniejszych) bohaterów i można by to od biedy uznać za minus, ale... odwaga w kończeniu wątków to też zaleta.
Moja ulubiona forma literacka. Mój ulubiony pisarz/scenarzysta. I prawdopodobnie moja ulubiona seria komiksowa.
Krótko i na temat - KLASA. Zdecydowanie najrówniejsza seria komiksowa z jaką kiedykolwiek się spotkałem. Ja nie wiem, jak ten Snyder to robi, ale on nawet z najprostszej i najbardziej schematycznej historii wyciąga, co tylko się da. Choćby nie wiem, jak wiele stereotypów było w nawet drugoplanowej postaci, to da się do niej przywiązać w pół strony. Każdy ma tu coś ciekawego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Cholera jasna, Snyder! Weź się w końcu, człowieku, pomyl! Pomyl się i to tak potężnie, bo mi się już zasób pozytywnych przymiotników kończy do tych opinii!
"Black Mirror" to jeden z najlepiej ocenianych batmanowych komiksów wszech czasów. Masa wychwalających recenzji i nazwisko autora napawały mnie ogromnymi nadziejami. Miałem zamiar oszczędzić ten komiks jako ukoronowanie mojej snyderowej przygody, ale wystarczył jeden dotyk tego cudownego wydania i mój portfel ucierpiał. Nie żałuję nic a nic.
Nie jest to typowy komiks o Batmanie. Głównie dlatego, że brak w nim Bruce'a Wayne'a. Rolę Gacka przejmuje tutaj Dick Grayson, pierwszy z Robinów i staje przed poważnymi zagrożeniami czającymi się w Gotham - kilka typowych śledztw, cameo Jokera, osobiste problemy, ale przede wszystkim wielki powrót syna komisarza Gordona, Jamesa, który, jakby to delikatnie ująć, normalny nie jest.
I niby od czego mam zacząć? Czym zachwycać się najpierw? Historią, która jest nietypowa, jak na komiks superbohaterski, bo bardzo spokojna, pozbawiona epickich pojedynków, gangsterów, poprzebieranych przestępców i gróźb? Zarówno ta część dotycząca Batmana, który wcale nie tak bardzo różni się od Bruce'a, a także ta gordonowa potrafią wciągnąć i zaintrygować, wywołać dreszczyk na plecach, zaskoczyć jak rasowy kryminał. Snyder nietypowo dla siebie nie pędzi na łeb, na szyję, powoli i ostrożnie przedstawia wydarzenia, skupia się na szczegółach, pozwalając delektować się każdym kadrem, każdym dialogiem. A naprawdę jest się czym delektować. Nie ma miejsca na pseudointeligencję, puste słowa, schematyczne zagrywki. Wszystko wydaje się mieć sens, swój cel. Ostatecznie nawet najmniej ważna rzecz okazuje się być równie istotna co sam Batman.
A postaci? Rany, przecież tu można cały esej napisać. Jeśli Joker w wykonaniu Snydera (czyli najlepsze co się może w świecie komiksowym zdarzyć) ledwo zapada w pamięć po przeczytaniu "Black Mirror", to już coś znaczy. Bardzo cieszy mnie fakt, że mnóstwo miejsca poświęcono tu Jimowi Gordonowi. Bohater ten z czasem ewoluował do tła, które jest tylko po to, żeby informować Batmana o zbrodniach, a potem dawać się pokonywać. Tu urasta do rangi niemalże głównej postaci. Sporo mądrych przemyśleń, samodzielnie podejmowanych działań, odpowiedzialności. Tutaj to Dick radzi się Gordona, nie na odwrót. A i sam nowy Batman to powiew niesamowitej świeżości. Nie jest wszechmocny i wszechwiedzący, nie żyje wciąż myślą o martwych rodzicach, potrafi się uśmiechnąć. Bardzo przyjemna odmiana. Do tego dochodzi jeszcze cała masa nowych przeciwników. Choć większość z nich nie wyróżnia się niczym poza dziwnym wyglądem, akurat główny antagonista - czyli psychopatyczny syn Gordona - to klasa sama w sobie. Łączy ze sobą wszystkie kawałki opowieści, jest nieobliczalny, przebiegły i wyrafinowany. Praktycznie przerażający. Cała otoczka wokół tej postaci - jej przeszłość, tajemnice, przemyślenia - to istny majstersztyk. Szanuje się też to, że Snyder za przeciwnika obiera sobie też samo miasto, które wciąż rzuca przysłowiowe kłody pod nogi bohaterom.
Do Scotta dołączyło dwóch rysowników. Jock (z tymi panami widziałem się niedawno przy okazji świetnego "Wytches") odpowiada tu za typowo batmanowe szkice, te bardziej mroczne, wymuszające strach i odrzucenie. Francavilla zaś cieszy nasze oczy w przypadku historii Gordonów. Może i kolorowo i jasno, ale przy tym jednak dziwnie niepokojąco. I obaj panowie spisują się kapitalnie. Lepiej się chyba nie dało. Na dodatek co kilka numerów zamieniają się "miejscami", dzięki czemu komiks nie nuży nawet na sekundę.
Także tego. Absolutny objaw geniuszu. Nie wiem, czy Snyder będzie dał radę wspiąć się kiedyś wyżej, ale... już nie raz tak myślałem. W każdym razie, komiks jest to idealny i nic więcej dodawać nie trzeba. Niebanalny, intrygujący, wstrząsający. Co z tego, że już go czytałem; i tak na 300% zakończy moją przygodę ze Scottem Snyderem.
Cholera jasna, Snyder! Weź się w końcu, człowieku, pomyl! Pomyl się i to tak potężnie, bo mi się już zasób pozytywnych przymiotników kończy do tych opinii!
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to"Black Mirror" to jeden z najlepiej ocenianych batmanowych komiksów wszech czasów. Masa wychwalających recenzji i nazwisko autora napawały mnie ogromnymi nadziejami. Miałem zamiar oszczędzić ten komiks jako...