-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2016-07-05
2016-06-20
Będzie krótko i na temat. Ta książka to kozak i to w pełnym tego słowa znaczeniu.
Zawsze szanowałem pana Darskiego, ale głównie jako muzyka, a tu się okazuje, że to również bardzo porządny gość z wieloma nieszablonowymi rzeczami do powiedzenia. Sporo mocnych, może i kontrowersyjnych, ale przy tym szczerych i prawdziwych poglądów na temat wiary, tego kraju, kontaktów międzyludzkich czy zdrowia, ale też zdecydowanie prostszych, jak jedzenie czy muzyka. I zaskakująco często się z nim zgadzam, szczególnie w sprawach życiowo ważnych. Do tego istna kopalnia cytatów, których nie będę tu przepisywać; nie chcę zniszczyć serwerów LC. Prawdopodobnie każę się z egzemplarzem tej książki pochować. No i to wydanie! Przecież to graficzna perełka, zaszczyt coś takiego na półce trzymać (za to dziesiąta gwiazdka).
Ideał. Polecam czytać przy słuchaniu Behemotha, muzyka i literatura piekielnie dobrze tu współgrają i się uzupełniają... choć to chyba dość oczywiste.
Będzie krótko i na temat. Ta książka to kozak i to w pełnym tego słowa znaczeniu.
Zawsze szanowałem pana Darskiego, ale głównie jako muzyka, a tu się okazuje, że to również bardzo porządny gość z wieloma nieszablonowymi rzeczami do powiedzenia. Sporo mocnych, może i kontrowersyjnych, ale przy tym szczerych i prawdziwych poglądów na temat wiary, tego kraju, kontaktów...
Książka doskonała. Jedna z tych, w których myślisz sobie "Ha, już wiem!", a po trzech następnych zdaniach orientujesz się, że dalej od rozwiązania być nie mogłeś. Wciągająca, mieszająca w głowie, nie dająca się do końca rozgryźć i, tradycyjnie już u niemieckiego pisarza, zaskakująca jak cholera. Oby więcej takich lektur!
Książka doskonała. Jedna z tych, w których myślisz sobie "Ha, już wiem!", a po trzech następnych zdaniach orientujesz się, że dalej od rozwiązania być nie mogłeś. Wciągająca, mieszająca w głowie, nie dająca się do końca rozgryźć i, tradycyjnie już u niemieckiego pisarza, zaskakująca jak cholera. Oby więcej takich lektur!
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-12-08
Wow. Po prostu wow. Jestem zdumiony i zachwycony, a w tej samej chwili lekko na siebie zły. Zachwycony, bo ta książka jest mega, zły, bo zajęło mi całą masę czasu, żeby nie tyle przeczytać to arcydzieło literatury, ale nawet zabrać je z półki (przeleżało tam ponad dwa lata!!). To trochę wstyd, biorąc pod uwagę, że takie czynnności jak czytanie komiksów czy jedzenie pizzy to w porównaniu z kibicowaniem (fakt że Arsenalowi, tak jak autor nie jest tu ważny) nic nieznaczące hobby.
Nick Hornby przez ponad trzysta stron raczy czytelnika krótkimi historiami dotyczącymi kilkudziesięciu lat jego życia jako pasjonat piłki nożnej, a w szczególności londyńskiego Arsenalu. Cała książka wygląda trochę jak biografia, bo wokół piłki nożnej kręci się całe życie autora, wszystkie decyzje, wybory, znajomości, każdy najmniejszy szczegół jest podporządkowany kibicowaniu. A Hornby obiera sobie za główny cel udowodnienie, że nie ma w tym absolutnie nic niepokojącego; że "nic nie ma znaczenia poza piłką nożną".
Miota się we mnie tyle pozytywnych opinii i zachwytów nad wszystkim, co jest w tej książce, że aż nie wiem, co tak naprawdę napisać. Chciałbym pochwalić każdy najmniejszy szczegół - pisarski talent Hornby'ego, jego inteligentne poczucie humoru, wciągające jak na taką ilość przwidywalności (w końcu wyniki są powszechnie znane) opowieści - ale tak naprawdę nie wiem, co o nich powiedzieć. Bo - nieważne jak absurdalnie to zabrzmi - ta książka nie jest dla mnie tak do końca książką.
To bardziej jak zeznanie, jak historia przekazywana przez doświadczonego kibica temu młodemu, początkującemu, opowiadana w drodze na najważniejszy mecz sezonu. Jak kopalnia genialnych cytatów, które dokładnie, co do najmniejszego detalu opisują Twoje życie. Jak piłkarskie mądrości, które zawsze odczuwałeś, ale nigdy nie potrafiłeś ich nazwać. To futbolowa Biblia.
Szkoda tylko, że skupiająca się na tak odległych czasach (dla tych co nie czytali - BŁĄD! - lata 70. i 80.), kompletnie dla mnie nieznanych (jestem Kanonierem "dopiero" od dziewięciu lat). I choć Hornby robi wszystko, by dla czytelnika nazwiska, kluby i mecze z tamtych lat brzmiały jak najdokładniej, to z miłą chęcią przeczytałbym "Futbolową Gorączkę 2", skupiającą się na dokonaniach klubu z XXI wieku, nawiasem mówiąc niezwykle udanych.
Ale i tak to prawdopodobnie najlepsza książka, jaką czytałem w życiu. Jedna z tych, które zatrzymam przy sobie na zawsze, do której będę wracał, którą będę cytował i polecał każdej spotkanej na ulicy osobie. Nawet jeśli na słowa "piłka nożna" reagujecie z obrzydzeniem, powinniście po nią sięgnąć. Być może coś w Was zmieni, być może zachęci do kibicowania najlepszej drużynie tej galaktyki, a może w przeciwieństwie do mnie po prostu zachwyci Was nietuzinkowy talent autora i jego niezwykle udany twór literacki.
Wow. Po prostu wow. Jestem zdumiony i zachwycony, a w tej samej chwili lekko na siebie zły. Zachwycony, bo ta książka jest mega, zły, bo zajęło mi całą masę czasu, żeby nie tyle przeczytać to arcydzieło literatury, ale nawet zabrać je z półki (przeleżało tam ponad dwa lata!!). To trochę wstyd, biorąc pod uwagę, że takie czynnności jak czytanie komiksów czy jedzenie pizzy to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-03
Nie do końca podoba mi się sposób oceniania mang na LC, gdzie każdy tom trzeba odszukać osobno, więc ogólnie o całej historii wypowiem się właśnie tutaj.
Monster to dziejąca się w Niemczech historia młodego, ambitnego i genialnego japońskiego lekarza, który na przekór władzom szpitala decyduje się uratować "mniej ważnego" pacjenta, przez co jego życie zawodowe i osobiste umiera w jednej sekundzie. Jakby mu tego było mało, ktoś morduje władze placówki (jak się później okazuje - jest to właśnie ten uratowany wcześniej pacjent), a głównym podejrzanym zostaje oczywiście główny bohater - doktor Tenma.
Wygląda więc na klasycznie skrojony kryminał z biednym bohaterem samotnie stawiającym czoła całemu światu. Ha, tak by się mogło zdawać! Jednakowoż jest to historia tak przepotężna, że niemożliwym jest wrzucenie jej tylko do jednego gatunku. Zakrojona na napraaaawdę ogromną skalę! Momentami zahacza o rodzinną przemoc, stara się definiować miłość, zrozumieć terroryzm... Tyle tu różnorakich emocji, wzruszającej obyczajówy, bezlitosnej polityki, wstrząsających zbrodni, głębokich jak cholera bohaterów!! Postacie to na 100% największy atut tej właśnie mangi. Bo nikogo się tak naprawdę do końca nie da rozgryźć. Przoduje w tym główny antagonista (który na jakiś czas został moim mistrzem numer jeden, wyprzedzając w tym zestawieniu takie tuzy jak Voldemort czy Joker), którego każde najmniejsze pojawienie się skutkuje konkretną porcją kropel potu i dreszczu na plecach. Bezlitośnie bawi się z bohaterami, nie przejmuje się nikim ani niczym, dla czystej rozrywki rani i zabija, a motywacje jego działań, jak i sama przeszłość potrafią szokować bardziej niż czyny. Równie dobra, co historia, jest też intryga, która z każdym rozdziałem tylko bardziej plącze i kręci, tylko dodaje tropy, zachęca do dalszego sięgania po komiks... I do tego jest bardzo mroczna, bo ciężko tu o szczęśliwy koniec dla drugiego planu ( i często pierwszego!) W tej kwestii to taka trochę Gra o Tron świata komiksu :D Kurde, ja bym się tu przecież mógł wszystkim zachwycać w zasadzie, bo Monster wad nie posiada. I mówię serio, NIE POSIADA. Nawet najlepsze twory Scotta Snydera zawsze mają gdzieś ten jeden malutki minusik. Tutaj ich po prostu znaleźć się nie da. I w zasadzie dość ciężko bezspoilerowo stwierdzić, dlaczego Monstera znać trzeba (bo tak naprawdę jego geniusz leży głównie w mocnych, ale trafnych spostrzeżeniach i zwrotach akcji związanych z tematami uznawanymi za kontrowersyjne) , ale zapewniam Was, że jeśli już po niego sięgnięcie, to do końca życia będziecie żyć z przeświadczeniem, że to najlepsze, co Was w życiu spotkało.
Perfekcja w czystej postaci. Nic więcej dodawać nie trzeba. Absolutny must-read dla... w zasadzie dla każdego na Ziemi.
Nie do końca podoba mi się sposób oceniania mang na LC, gdzie każdy tom trzeba odszukać osobno, więc ogólnie o całej historii wypowiem się właśnie tutaj.
Monster to dziejąca się w Niemczech historia młodego, ambitnego i genialnego japońskiego lekarza, który na przekór władzom szpitala decyduje się uratować "mniej ważnego" pacjenta, przez co jego życie zawodowe i osobiste...
2015-06-23
Cholera jasna, Snyder! Weź się w końcu, człowieku, pomyl! Pomyl się i to tak potężnie, bo mi się już zasób pozytywnych przymiotników kończy do tych opinii!
"Black Mirror" to jeden z najlepiej ocenianych batmanowych komiksów wszech czasów. Masa wychwalających recenzji i nazwisko autora napawały mnie ogromnymi nadziejami. Miałem zamiar oszczędzić ten komiks jako ukoronowanie mojej snyderowej przygody, ale wystarczył jeden dotyk tego cudownego wydania i mój portfel ucierpiał. Nie żałuję nic a nic.
Nie jest to typowy komiks o Batmanie. Głównie dlatego, że brak w nim Bruce'a Wayne'a. Rolę Gacka przejmuje tutaj Dick Grayson, pierwszy z Robinów i staje przed poważnymi zagrożeniami czającymi się w Gotham - kilka typowych śledztw, cameo Jokera, osobiste problemy, ale przede wszystkim wielki powrót syna komisarza Gordona, Jamesa, który, jakby to delikatnie ująć, normalny nie jest.
I niby od czego mam zacząć? Czym zachwycać się najpierw? Historią, która jest nietypowa, jak na komiks superbohaterski, bo bardzo spokojna, pozbawiona epickich pojedynków, gangsterów, poprzebieranych przestępców i gróźb? Zarówno ta część dotycząca Batmana, który wcale nie tak bardzo różni się od Bruce'a, a także ta gordonowa potrafią wciągnąć i zaintrygować, wywołać dreszczyk na plecach, zaskoczyć jak rasowy kryminał. Snyder nietypowo dla siebie nie pędzi na łeb, na szyję, powoli i ostrożnie przedstawia wydarzenia, skupia się na szczegółach, pozwalając delektować się każdym kadrem, każdym dialogiem. A naprawdę jest się czym delektować. Nie ma miejsca na pseudointeligencję, puste słowa, schematyczne zagrywki. Wszystko wydaje się mieć sens, swój cel. Ostatecznie nawet najmniej ważna rzecz okazuje się być równie istotna co sam Batman.
A postaci? Rany, przecież tu można cały esej napisać. Jeśli Joker w wykonaniu Snydera (czyli najlepsze co się może w świecie komiksowym zdarzyć) ledwo zapada w pamięć po przeczytaniu "Black Mirror", to już coś znaczy. Bardzo cieszy mnie fakt, że mnóstwo miejsca poświęcono tu Jimowi Gordonowi. Bohater ten z czasem ewoluował do tła, które jest tylko po to, żeby informować Batmana o zbrodniach, a potem dawać się pokonywać. Tu urasta do rangi niemalże głównej postaci. Sporo mądrych przemyśleń, samodzielnie podejmowanych działań, odpowiedzialności. Tutaj to Dick radzi się Gordona, nie na odwrót. A i sam nowy Batman to powiew niesamowitej świeżości. Nie jest wszechmocny i wszechwiedzący, nie żyje wciąż myślą o martwych rodzicach, potrafi się uśmiechnąć. Bardzo przyjemna odmiana. Do tego dochodzi jeszcze cała masa nowych przeciwników. Choć większość z nich nie wyróżnia się niczym poza dziwnym wyglądem, akurat główny antagonista - czyli psychopatyczny syn Gordona - to klasa sama w sobie. Łączy ze sobą wszystkie kawałki opowieści, jest nieobliczalny, przebiegły i wyrafinowany. Praktycznie przerażający. Cała otoczka wokół tej postaci - jej przeszłość, tajemnice, przemyślenia - to istny majstersztyk. Szanuje się też to, że Snyder za przeciwnika obiera sobie też samo miasto, które wciąż rzuca przysłowiowe kłody pod nogi bohaterom.
Do Scotta dołączyło dwóch rysowników. Jock (z tymi panami widziałem się niedawno przy okazji świetnego "Wytches") odpowiada tu za typowo batmanowe szkice, te bardziej mroczne, wymuszające strach i odrzucenie. Francavilla zaś cieszy nasze oczy w przypadku historii Gordonów. Może i kolorowo i jasno, ale przy tym jednak dziwnie niepokojąco. I obaj panowie spisują się kapitalnie. Lepiej się chyba nie dało. Na dodatek co kilka numerów zamieniają się "miejscami", dzięki czemu komiks nie nuży nawet na sekundę.
Także tego. Absolutny objaw geniuszu. Nie wiem, czy Snyder będzie dał radę wspiąć się kiedyś wyżej, ale... już nie raz tak myślałem. W każdym razie, komiks jest to idealny i nic więcej dodawać nie trzeba. Niebanalny, intrygujący, wstrząsający. Co z tego, że już go czytałem; i tak na 300% zakończy moją przygodę ze Scottem Snyderem.
Cholera jasna, Snyder! Weź się w końcu, człowieku, pomyl! Pomyl się i to tak potężnie, bo mi się już zasób pozytywnych przymiotników kończy do tych opinii!
"Black Mirror" to jeden z najlepiej ocenianych batmanowych komiksów wszech czasów. Masa wychwalających recenzji i nazwisko autora napawały mnie ogromnymi nadziejami. Miałem zamiar oszczędzić ten komiks jako...
2015-04-28
Dobra, na spokojnie. Moje pierwsze spotkanie z Przebudzeniem to był totalny szał, amok, sam środek snyderowej manii (która w zasadzie się nigdy nie skończyła), więc teraz, po drugim przeczytaniu czas napisać opinię jak normalny czytelnik.
Moja przygoda z komiksem poza-superbohaterskim nie jest zbyt ogromna. Do sięgnięcia po coś, co nie ma w nazwie "man" przekonywać mnie muszą albo świetne recenzje albo nazwiska. Ostatecznie okładka. Na nieszczęście mojego portfela Przebudzenie posiadało wszystkie trzy atrybuty. Do tego doszło jeszcze zachwalanie przez sprzedawcę rysownika, który, cytuję - "miażdży i tłuką się o niego wszyscy wydawcy". Czy się z tymi recenzjami i opiniami zgadzam? Po kolei...
Budząca sympatię pani biolog Lee Archer zostaje "zaproszona" na podwodną stację badawczą, żeby pomóc w analizie podejrzanych dźwięków. Okazuje się, że oprócz niepokojących odgłosów, natrafiono też na równie niepokojącą istotę. I walka o przetrwanie się zaczyna...
Któż nie kocha klasycznych survivali z odrobiną horroru w tle? A jeśli jeszcze dołoży się do tego opuszczoną i podwodną stację jako miejsce akcji, trochę chaosu, różnego rodzaju wizje, chwilowe wycieczki w przeszłość i naprawdę spoooro makabry i strachu? Czy taka historia, oczywiście podkreślam że pisana przez scenarzystę, który w przerażaniu ma dyplom doktora, może się nie udać? Oczywiście, że nie. Ale niestety dla czytelnika kończy się równie szybko, co zaczyna, a Snyder przenosi nas 200 lat w przód, by zacząć powolne, momentami dziwne i chaotyczne wyjaśnienia.
I tu chyba tkwi największy problem Przebudzenia. Każda osoba, z którą wymieniałem na jego temat wrażenia, mówiła coś w stylu "gdyby cały komiks był jak pierwsza połowa..." Ciężko się nie zgodzić. Był klimat, był mrok, było ciasno, ciemno i złowieszczo, ale wszystko ginie w drugiej, kolorowej, czasem wesołej (choć nie zawsze) części. Ale tylko w kwestii właśnie atmosfery i nagłej zmiany. Fabuła wciąż ma sens i wciąż przedstawiana jest logicznie, wzbudza ciekawość, porusza do samego końca. Tylko że jednak pozostaje lekki niedosyt...
...który całe szczęście rekompensują absolutnie przefantastyczne, doskonałe, genialne, kapitalne, konkretnie potężne, wyśmienite, pierwszorzędne (...) bezkonkurencyjne i nadzwyczajne rysunki Seana Murphy'ego. Jezu! Ja się nie dziwię, że każdy chce go mieć dla siebie! Przecież to jakieś objawienie w świecie powieści graficznych! Wow... po prostu wow. Gdyby ktoś kiedyś wydał Przebudzenie bez świetnych tekstów Snydera, i tak bym to kupił, a potem spędzał godziny przeglądając i popadając w jeden zachwyt za drugim. Śmiem twierdzić, że Murphy jest nie tylko najlepszym rysownikiem swojego pokolenia, ale ogólnie, wszystkich pokoleń.
Słyszałem, panie Murphy, że pana marzeniem jest praca przy Batmanie, prawda? Może by tak dołączyć do Snydera w obecnej serii i razem z nim stworzyć najlepszy komiks wszech czasów?
Oceny nie zmieniam. Nawet jeśli za drugim razem historia trochę zawodzi, to za samą oprawę graficzną mógłbym dać 47/10, a to niszczy skalę Lubimy Czytać, więc...
10/10!
Dobra, na spokojnie. Moje pierwsze spotkanie z Przebudzeniem to był totalny szał, amok, sam środek snyderowej manii (która w zasadzie się nigdy nie skończyła), więc teraz, po drugim przeczytaniu czas napisać opinię jak normalny czytelnik.
Moja przygoda z komiksem poza-superbohaterskim nie jest zbyt ogromna. Do sięgnięcia po coś, co nie ma w nazwie "man" przekonywać mnie...
Nie będę tego ukrywał, Dave Mustaine to mój ulubiony człowiek wszech czasów. Uwielbiam wszystko, czego tylko się dotknie. Jego teksty, riffy, solówy, wywiady, zachowanie, nawet występ w Jeopardy był kapitalny! Więc może się okazać, że opinia ta nie będzie zbyt obiektywna. Ale postaram się opisać biografię Dave'a tak, jak ją odebrałem za pierwszym przeczytaniem, czyli w okresie, kiedy się dopiero w Megadeth (jak i w cały metalowy świat) wkręcałem - początek pięknych czasów :')
13 września 1961 roku - na świat przychodzi mały rudzielec i niemal od samego początku nie ma zbyt łatwo. A to odszedł ojciec (wykorzystywany później jako groźba numer jeden), a to brakowało kumpli, a to znów trzeba było się przeprowadzić. Gdzieś tam jeszcze matka została religijną fantyczką, wpadło też trochę biedy. Zagubiony w tym wszystkim dzieciak, po nieudanej przygodzie ze sportem, stwierdza ostatecznie, że to muzyka jest światem, który przyniesie mu ratunek. I tak zaczyna rodzić się legenda...
Większość muzycznych biografii utwierdza w przekonaniu, że lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte to czasy delikatnie mówiąc szalone. Nadużywanie narkotyków i alkoholu, przygodny seks, porzucanie edukacji, bezdomność, kłopoty z prawem - rzeczy równie naturalne co oddychanie. Z Davem nie było inaczej, widać to na masie przykrych (choć często równie zabawnych) historii z jego życia. Przerażające to wszystko i to bardzo, szczególnie oberwując, jak nisko momentami musiał upadać, żeby się z tego wszystkiego wykaraskać. Całe szczęście Rudy nie kryje się z tym, że się tych występków po prosty wstydzi i pisze wszystko bardziej ku przestrodze niż jako przyjemną retrospekcję.
Wtedy nadchodzi Metallica. Dla tych, którzy nie wiedzą - Mustaine był ich pierwszym (i najlepszym! :P ) gitarzystą, przyczynił się całkiem mocno do powstania pierwszej płyty, a potem w pewnym sensie z własnej winy został z zespołu wykopany. Wiedząc, jak ogromne pretensje ma do swojej dawnej grupy Dave, mocno obawiałem się tego fragmentu. Bałem się, że pełen będzie żalu i wyrzutów, jednak ku memu zaskoczeniu to chyba najciekawsza część całej dejwowej historii. Jasne, od czasu do czasu ponarzeka, ale wtedy, kiedy jest to potrzebne. Jednak przez większość tych kilkudziesięciu stron po prostu się cieszy, opowiada z zachwytem, a fragmenty dotyczące Cliffa Burtona to konkretne (i zasłużone) wychwalanie pod niebiosa.
Niestety potem poziom lekko spada, bowiem to, co powinno być najważniejsze - czyli historia powstania najlepszego zespołu wszech czasów - potraktowane jest dość pobieżnie, coś w stylu "przyszedł ten, potem ten i zaczęliśmy nagrywać". Oczywiście poświęca od czasu do czasu więcej stron tym ważniejszym piosenkom albo członkom grupy, ale to po prostu za mało! Ja chcę więcej, chcę wiedzieć absolutnie wszystko!!
Całe szczęście lekkie braki w historii nadrabia sam Mustaine. Z tej autobiografii wyłania się jako człowiek podły, zawistny, złośliwy, pewny siebie, władczy, ignorujący innych, posiadający objawy samouwielbienia. Jednak na stronach książki tworzy z czytelnikiem na tyle mocną, niemal przyjacielską więź, że jedynym negatywnym przymiotnikiem, który się z nim kojarzy jest "rudy". I po ostatnim słowie czuje się autentyczny smutek, że to już koniec, że więcej od Dave'a nie przeczytamy.
Szczególnie, że już parę lat minęło od wydania biografii, powstały dwie płyty, zaszło sporo zmian... Może tak jakiś aneks, panie Mustaine? Co prawda już nie taki brudny, mroczny i momentami chory, bo teraz to już z pana bardziej Dziadzio Dave niż thrashowa bestia, ale ja po prostu chcę więcej Mustainowej literatury!
Prawdopodobnie zostanę pochowany z egzemplarzem tej książki, tak bardzo ją kocham :)
Nie będę tego ukrywał, Dave Mustaine to mój ulubiony człowiek wszech czasów. Uwielbiam wszystko, czego tylko się dotknie. Jego teksty, riffy, solówy, wywiady, zachowanie, nawet występ w Jeopardy był kapitalny! Więc może się okazać, że opinia ta nie będzie zbyt obiektywna. Ale postaram się opisać biografię Dave'a tak, jak ją odebrałem za pierwszym przeczytaniem, czyli w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Personalnie mój ulubiony komiks wszech czasów. Superman, Batman i reszta elity DC w podeszłym wieku stawia czoła nowym, młodym superbohaterom, którzy za bardzo się poczuwają i mają gdzieś kodeks dobrego herosa.
No mistrzostwo świata! Waid rewelacyjnie gra na emocjach czytelnika - moja ulubiona scena, w której Supes wraca do gry po kilku latach, a na twarzach oglądających to zwykłych ludzi widać radość, satysfakcję i pewność zmian na lepsze. Identyczny wyraz maluje się na mojej twarzy. Zakończenie wcale nie jest tak oczywiste, jak może się z początku wydawać, co więcej! Zaskakuje i pozostawia czytelnika w stanie osłupienia. Ross też na pewno ma w tym swój udział. Jego rysunki są niesamowite, klimatyczne, idealnie oddają charaktery i poruszenie postaci. Panowie razem stworzyli duet niemalże perfekcyjny. Rewelacyjny jest też pomysł zrobienia narratorem zwykłego, prostego człowieka - pastora, który razem ze Spectrem jest cichym obserwatorem - bardzo łatwo się do niego przywiązać i się z nim utożsamić.
Jak ktoś nie czytał - nie przyznawać się; jak ktoś nie posiada - to w drogę do sklepu!
Personalnie mój ulubiony komiks wszech czasów. Superman, Batman i reszta elity DC w podeszłym wieku stawia czoła nowym, młodym superbohaterom, którzy za bardzo się poczuwają i mają gdzieś kodeks dobrego herosa.
No mistrzostwo świata! Waid rewelacyjnie gra na emocjach czytelnika - moja ulubiona scena, w której Supes wraca do gry po kilku latach, a na twarzach oglądających...
Co tu dużo pisać, genialna, mroczna książka! Wywołuje dreszcze nawet przy trzecim czytaniu, drugie miejsce na osobistym kingowym podium!
Co tu dużo pisać, genialna, mroczna książka! Wywołuje dreszcze nawet przy trzecim czytaniu, drugie miejsce na osobistym kingowym podium!
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toSzokująca, poruszająca, wstrząsająca, obrzydliwa, okrutna, ale to wszystko nic w porównaniu do tego, jak bardzo uzależnia!
Szokująca, poruszająca, wstrząsająca, obrzydliwa, okrutna, ale to wszystko nic w porównaniu do tego, jak bardzo uzależnia!
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Świetny klimat, fantastycznie zarysowany duet głównych bohaterów, sytuacje wpływające na całe uniwersum Batmana, trochę smutku, sporo gniewu, idealna porcja szoku, a na sam koniec - legenda - nawet zabawny dowcip Jokera.
Nie ma opcji, żeby znaleźć jakiś minus w tym arcydziele.
Świetny klimat, fantastycznie zarysowany duet głównych bohaterów, sytuacje wpływające na całe uniwersum Batmana, trochę smutku, sporo gniewu, idealna porcja szoku, a na sam koniec - legenda - nawet zabawny dowcip Jokera.
Nie ma opcji, żeby znaleźć jakiś minus w tym arcydziele.
2014-09-01
Fascynująca książka. Dawno nic ani nikt nie manipulował mną z taką łatwością, nie kazał mi tak często zmieniać zdania, nie zmusił do odczuwania tak skrajnych emocji. Przecież tu ofiarą jest ten, kto aktualnie jest narratorem (nieważne nawet, jakich czynów i dlaczego się podejmuje).Główni bohaterowie są tak prawdziwi, tak wiarygodni, tak naturalni, że czuję się, jakby stali obok mnie i opowiadali mi swoje własne wersje wydarzeń. Chociaż zwrotów akcji jak na thriller jest w zasadzie mało, to jeśli już występują to kładą mnie na łopaty i niszczą mi mózg. Zakończenie? Tak nietypowe i mocne, że wciąż nie chce wyjść mi z głowy. Brzmi jak całkiem niezła lista plusów, co nie?
Dodajmy do tego jeszcze GENIALNY wręcz styl pani Flynn, owacje na stojąco! Przez pierwsze 200 stron praktycznie nic się nie dzieje, a jednak łapię się na tym, że coraz niespokojniej przewracam strony. Autorka potrafi w środku intrygi zacząć bawić się w kilkustronicową obyczajówkę, a książka nic a nic na tym nie traci!
A główny antagonista powieści... to już temat na oddzielną dyskusję. Absolutny majstersztyk.
Dla człowieka małżeństwem nietkniętego (czyli mnie) - rozrywka najlepsza z możliwych.
Fascynująca książka. Dawno nic ani nikt nie manipulował mną z taką łatwością, nie kazał mi tak często zmieniać zdania, nie zmusił do odczuwania tak skrajnych emocji. Przecież tu ofiarą jest ten, kto aktualnie jest narratorem (nieważne nawet, jakich czynów i dlaczego się podejmuje).Główni bohaterowie są tak prawdziwi, tak wiarygodni, tak naturalni, że czuję się, jakby stali...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-09-11
Jakiś czas temu skończyłem czytać "Zaginioną Dziewczynę" autorstwa Gillian Flynn, która okazała się książką rewelacyjną. W poszukiwaniu czegoś, co byłoby chociaż w połowie tak fantastyczne, spojrzałem w bok, na moją półkę z książkami. "Mroczny Zakątek" - kiedy ja to kupiłem? Nie wiem, ale czas zabrać się za czytanie. Minęło kilka dni, książka skończona, a ja oficjalnie dołączam do grona fanów tworów pani Flynn.
Ta kobieta jest genialna! Dezorientacja jest tu chyba niewystarczającym słowem na opisanie tego, co Mroczny Zakątek ze mną wyczyniał. Historia pisana z perspektywy trzech osób (z czego dwóch dziejących się w przeszłości) - świetny pomysł, a sposób opisania jeszcze lepszy. Ta sama sytuacja widziana trzema różnymi spojrzeniami miesza w głowie, szczególnie kiedy wiesz, jak się skończy. Fakt, że finał opowieści znamy od początku tylko potęguje doznania. Czuje się, że wielka masakra już niedługo, każde, nawet najmniejsze zdarzenie ma tu ogromne znaczenie.
I chociaż w przypadku dwóch postaci autorka leje wodę bardziej niż Stephen King (szacun!), to gdy tylko powieść wraca do głównej bohaterki - zaczyna się wirtuozeria. Libby jest zdecydowanie największym atutem książki. Raz chce się ją objąć, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i przy okazji podziękować jej za uświadomienie nam, że nie jest z nami jeszcze tak fatalnie. A zaraz potem, na kolejnej stronie chcemy strzelić ją w łeb i kazać się ogarnąć. Postać tak niedoskonała, że aż perfekcyjna.
Historia rozkręca się powoli, czasami aż za wolno, i nawet mógłbym odjąć za to gwiazdkę czy dwie - nieraz zdarzało się, że omijałem niektóre akapity, opisujące wygląd osiedla czy objaśnienie działania farmerskich narzędzi - ale ostatnie osiemdziesiąt stron rehabilituje wszystko. Dosłownie niszczy. Szalone tempo, zwrot za zwrotem, stres, satysfakcja, smutek, wzruszenie - czego tam nie ma? Ano tylko jednego - mankamentów.
Gillian Flynn pokazała mi kolejne ze swoich arcydzieł i pozostało żałować, że jeszcze tylko jedna książka przede mną :(
Jakiś czas temu skończyłem czytać "Zaginioną Dziewczynę" autorstwa Gillian Flynn, która okazała się książką rewelacyjną. W poszukiwaniu czegoś, co byłoby chociaż w połowie tak fantastyczne, spojrzałem w bok, na moją półkę z książkami. "Mroczny Zakątek" - kiedy ja to kupiłem? Nie wiem, ale czas zabrać się za czytanie. Minęło kilka dni, książka skończona, a ja oficjalnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nick Hornby to bardzo sympatyczny pisarz, który w historii mojej literackiej przygody zapisał się za pomocą najlepszej książki ever - "Futbolowej Gorączki". Minął jakiś czas, a tu się nagle okazuje, że miano to przechodzi do "Długiej Drogi w Dół", znów tego samego autora. Niezły wynik!
Sylwestrowa noc w Londynie. Na dachu wieżowca spotyka się czwórka ludzi. Prezenter telewizyjny Martin z zepsutym życiem, Maureen, matka chorego dziecka, nierozumiana, popaprana nastolatka Jess i niespełniony muzyk rockowy JJ. Nie znają się, a łączy ich tylko jedno - dokładnie w tym momencie postanowili rzucić się z dachu, ponieważ ich życia nie mają sensu. Spotkanie to jednak okazuje się dla całej czwórki o wiele ważniejsze, niż się pierwotnie wydawało, postanawiają więc poczekać z samobójczą decyzją aż do Walentynek.
Brzmi całkiem depresyjnie, a nie powinno, bo dzieło Hornby'ego znajduje się tak daleko od depresji jak to możliwe. Pewnie, jest to książka o samobójcach, ale wsystko utrzymane jest w niezwykle ciepłym i dowcipnym nastroju. Cała fabuła bowiem skupia się na tym, dlaczego zabijać się nie warto, nieważne jak słabo by było. Postaci - które przy okazji są naprawdę kapitalne, wyjątkowo ludzkie i prawdziwe (co wcale nie jest takie łatwe, kiedy narratorami jest cała czwórka), są naprawdę w porządku, a każda z nich ma coś ciekawego do powiedzenia, przy okazji prezentując odmienne poglądy życiowe, tak żeby każdy znalazł coś dla siebie. Cała czwórka bohaterów jest na tyle różna, że książka nie nudzi nawet na moment, a dzięki czterem odmiennym bohaterom, bardzo łatwo się z kimś utożsamić. Ja tam wybrałem sobie Jess i Martina, nie tylko dlatego, że byli najzabawniejsi i najbardziej w porządku, ale też dlatego, że trochę siebie w nich znalazłem (uuu, zabrzmiało poważnie).
I ta cała czwórka tak po prostu spędza ze sobą czas, rozmawia, często się kłóci i poznaje coraz lepiej... to wszystko jest po prostu przecudowne. Hornby z niezwykłą pisarską wprawą cieszy zwrotami akcji, ciętymi dialogami i potężnym czarnym humorem. Nie daje nawet na chwilę odetchnąć tej zaskakująco gorzkiej komedii, co jakiś czas dowalając życiowym cytatem, którym trafia prosto w duszę. Pisze przy tym z niezwykłą lekkością i luzem, jakby traktując mocny temat bezczelnie. I to wszystko składa się na książkę idealną.
Moim zdaniem - książka, którą każdy powinien przeczytać w życiu przynajmniej raz. Niezależnie od samopoczucia, na pewno podniesie na duchu i rozbawi, kto wie, może i zmieni życia. Ja wiem na pewno, że po tych 364 stronach jestem odrobinę lepszym człowiekiem.
PS. Nie polecam jednak polskiego tłumaczenia, lekko skopane. Ilość "żeśmy" zmusza do rzygu. Zresztą brytyjski humor, to jednak brytyjski humor - tylko w oryginale.
Nick Hornby to bardzo sympatyczny pisarz, który w historii mojej literackiej przygody zapisał się za pomocą najlepszej książki ever - "Futbolowej Gorączki". Minął jakiś czas, a tu się nagle okazuje, że miano to przechodzi do "Długiej Drogi w Dół", znów tego samego autora. Niezły wynik!
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toSylwestrowa noc w Londynie. Na dachu wieżowca spotyka się czwórka ludzi. Prezenter...