-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1140
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać366
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński21
Biblioteczka
2015-12-31
2015-12-22
Świąteczne Komiksy część 4!! (tym razem za poleceniem)
Opinia ta dotyczy tylko krótkiego komiksu o Batmanie, znajdującego się w Holiday Specialu, więc również będzie dość krótka. Ta dwunastostronicowa historyjka dziejąca się w Gotham (w którym przecież nawet w Święta zbrodnia nie śpi) to niczym nie wyróżniająca się detektywistyczna przygoda Gacka. Jasne, świecą się lampki na ulicach, jest tu wątek gościa przebranego za Mikołaja i z kartek czuć atmosferą świąteczną ale nic poza tym. Fajne jako ciekawostka, niewystarczające jako dobry komiks. Zresztą, lata 80. w świecie komiksów superhero to wciąż lekka padaka, pisana bardzo oczywistymi zdaniami, tłumaczącymi absolutnie każdy szczegół, jest trochę sztucznie... no broni się tylko tym, że Święta. W sumie chyba tylko o to chodziło, patrząc, że to special.
Świąteczne Komiksy część 4!! (tym razem za poleceniem)
Opinia ta dotyczy tylko krótkiego komiksu o Batmanie, znajdującego się w Holiday Specialu, więc również będzie dość krótka. Ta dwunastostronicowa historyjka dziejąca się w Gotham (w którym przecież nawet w Święta zbrodnia nie śpi) to niczym nie wyróżniająca się detektywistyczna przygoda Gacka. Jasne, świecą się lampki...
2015-12-22
Świąteczne Komiksy część 3!!
Fables (po polsku po prostu Baśnie) to świat pełen fantastycznych, mistycznych i legendarnych postaci, cudownych wydarzeń i wspaniałych przygód! Jak najbardziej nadawał się na świąteczną opowieść z czerwonym grubasem w roli głównej. To bardzo ciepła, kolorowa i wesoła historia świąteczna, skupiająca się na tym, jak ludzie chcieliby widzieć te kilka dni. Są prezenty, jest ubieranie choinki, gorące kakao, przeszczęśliwe dzieciaki, lista złych i dobrych uczynków, i mógłbym tak wymieniać dalej i dalej wszystkie aspekty kojarzące się z Bożym Narodzeniem widzianym z punktu widzenia dziecka. Pięknie nastraja na ten czas w roku, krótka lecz treściwa historyjka prosto z miejsca zamieszkania Świętego Mikołaja, polecam!
Świąteczne Komiksy część 3!!
Fables (po polsku po prostu Baśnie) to świat pełen fantastycznych, mistycznych i legendarnych postaci, cudownych wydarzeń i wspaniałych przygód! Jak najbardziej nadawał się na świąteczną opowieść z czerwonym grubasem w roli głównej. To bardzo ciepła, kolorowa i wesoła historia świąteczna, skupiająca się na tym, jak ludzie chcieliby widzieć te...
2015-12-17
Świąteczne Komiksy część 2!!
Na dwa dni przed Świętami, para spanikowanych rodziców próbuje rozkminić, jak przeżyć Boże Narodzenie. Pieniędzy bowiem brak, a dzieci bez prezentów będą zdecydowanie zbyt niebezpieczne. Wtedy w ręce bohaterów trafia tajemnicza książka, gwarantująca powodzenie w takich właśnie sytuacjach. Książka opowiadająca o Lobo, wynajętym przez Wielkanocnego Zająca do zamordowania Świętego Mikołaja.
Kapitalna zabawa! Lobo i jego świat rządzą się własnym, brutalnymi zasadami, a scenarzysta czuje się w tym doskonale. Jest ostro, jest krwawo, jest mocno i przede wszystkim piekielnie zabawnie. Już sam pomysł jest świetny - ukazanie Mikołaja jako tego złego; grubego, podłego skurczysyna z cygarem w ręku i maczetą za plecami. Jego konfrontacja z Lobo z początku może i nie zaskakuje, ale z każdą stroną coraz bardziej się rozkręca, a sama końcówka to popis Lobo jako postaci jedynej w swoim rodzaju. Jest tu mnóstwo cudownych tekstów, humoru wynikającego z absurdu, a ostra kreska nadaje temu wszystkiemu iście horrorowy klimat.
Oo, coś czuję, że będzie to moja coroczna pozycja obowiązkowa!
Świąteczne Komiksy część 2!!
Na dwa dni przed Świętami, para spanikowanych rodziców próbuje rozkminić, jak przeżyć Boże Narodzenie. Pieniędzy bowiem brak, a dzieci bez prezentów będą zdecydowanie zbyt niebezpieczne. Wtedy w ręce bohaterów trafia tajemnicza książka, gwarantująca powodzenie w takich właśnie sytuacjach. Książka opowiadająca o Lobo, wynajętym przez...
2015-12-17
Eee, trochę mnie ten komiks zawiódł. Najlepsza w tym wszystkim jest okładka, świetna, epicka, zapowiadająca wybitną historię o pierwszym spotkaniu tytułowej "Trójcy". A tymczasem to najzwyczajniejsza w świecie, prosta opowiastka superbohaterska, niczym nie wyróżniająca się na tyle innych komiksów Super-Batmano-Wonderowych. Relacje między tą trójką rozpisane są pobieżnie, bez wnikania w głębię bohaterów, co więcej! Superman i Batman już przed początkiem historii zostali ziomeczkami, choć tak naprawdę nie jest jasne dlaczego, kiedy zero między nimi szacunku i chemii. A co poza tym? Kilka pojedynków, ogranych schematów, kiepskie dialogi i momentami przyspieszone tempo. Czytanie "Trójcy" nie było torturą, rysunki są całkiem przyjemne, ale oczekiwania miałem o wieeele większe.
Eee, trochę mnie ten komiks zawiódł. Najlepsza w tym wszystkim jest okładka, świetna, epicka, zapowiadająca wybitną historię o pierwszym spotkaniu tytułowej "Trójcy". A tymczasem to najzwyczajniejsza w świecie, prosta opowiastka superbohaterska, niczym nie wyróżniająca się na tyle innych komiksów Super-Batmano-Wonderowych. Relacje między tą trójką rozpisane są pobieżnie,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-12-16
Świąteczne Komiksy Część 1!!
Kto powiedział, że ktoś taki jak Joker nie może dostać świątecznego prezentu? Każdy? Słusznie, co nie znaczy jednak, że Książę Zbrodni nie zechce sam sprawić sobie w tym okresie całej masy szczęścia. Szczęścia, które wygląda następująco - porwanie Robina, przywiązanie go do fotelu samochodowego i razem z nim przemieszczanie się po Gotham i w typowy dla siebie sposób zabijanie, ranienie i uprzykrzanie życia mieszkańcom, zmuszając młodego bohatera do bezbronnego przyglądania się.
Paul Dini, znany przede wszystkim jako scenarzysta kozackiego jak nie wiem co serialu animowanego o przygodach Batmana zapisał się w sercach wszystkich fanów tworząc jednego z najlepszych Jokerów jakich widział świat. Po kilkunastu latach nic się nie zmieniło i kreacja Błazna jest przerażająca, niepokojąca, ale w tym samym momencie wyjątkowo fascynująca i przezabawna. Joker jeździ po mieście w czapce Mikołaja, śpiewa kolędy, cytuje świąteczne klasyki tylko po to, by zaraz wprawić w osłupienie, wjeżdżając bezlitośnie w grupkę dzieci. A najlepsze jest to, że wśród tej całej masakry (bo ofiar jest naprawdę sporo, a to tylko trzydzieści stron!) świąteczna atmosfera wręcz wylewa się z każdej strony. Śmierć, masakry, krew i łamanie kości, a jednak Gotham przepełnione jest wręcz radością i nadzieją. Dini, ty geniuszu!
Dla tych, co kochają święta oraz dla tych, co szczerze ich nienawidzą :)
Świąteczne Komiksy Część 1!!
Kto powiedział, że ktoś taki jak Joker nie może dostać świątecznego prezentu? Każdy? Słusznie, co nie znaczy jednak, że Książę Zbrodni nie zechce sam sprawić sobie w tym okresie całej masy szczęścia. Szczęścia, które wygląda następująco - porwanie Robina, przywiązanie go do fotelu samochodowego i razem z nim przemieszczanie się po Gotham i w...
2015-12-15
Spiderman jest ekstra, każdy to wie. Czy masz pięć, czternaście, czy dwadzieścia lat - po prostu go lubisz. Głównie dlatego, że bardzo łatwo się z nim utożsamić. Jest typowym gościem z sąsiedztwa. Nie ma miliarda dolarów, drogiego sprzętu, pomocników czy drużyny. Tylko swoje kozackie moce i spryt. Dziwne więc, że wprowadzając w rolę Pajęczaka dr. Octopusa, scenarzyści osiągnęli aż TAK kapitalny efekt.
Wspomniany już Octi, wdraża w życie swój plan odmienienia kariery Spider-mana. Nękany od czasu do czasu jego wspomnieniami i myślami, staje się lepszym, silniejszym, sprawniejszym i brutalniejszym bohaterem. Wprowadza techniczne nowinki do obrony, jest bardziej medialny... a ludziom się to podoba. Jako sam Peter też jest zupełnie inny, ale większość osób stara się to ignorować, usprawiedliwiając to najzwyklejszą zmianą osobowści. Tymczasem dusza prawdziwego Petera błąka się wokół Octopusa, bezbronnie zmuszona do obserwowania, co dzieje się z jej ciałem.
Jaka to świeżość! Choć co prawda wciąż jestem sceptycznie nastawiony do Spidera nie Petera, to muszę przyznać, że Slott świetnie daje sobie radę z rozpisywaniem przygód nowego Pająka. Wszystko dzieje się z sensem, fabuła delikatnie posuwa się do przodu, jest mnóstwo humoru - właśnie, humor! Peter obserwujący Octopusa to to, co wynosi ten komiks na wyżyny. Kopalnia świetnych tekstów, szczególnie dotyczących życia prywatnego Parkera. Tego mi właśnie brakowało w ostatnio czytanych przeze mnie Spiderach, ogromnego luzu. Nawet wtedy, gdy sprawy nie wyglądają delikatnie mówiąc najlepiej.
Co prawda chciałbym, żeby to znów Peter był głównym bohaterem noszącym maskę, ale jeśli Slott ma w zanadrzu kilka świetnych zagrań i takich perełek jak akcja z Vulturem, to poproszę tom numer 3. Najlepiej teraz. Natychmiast.
Spiderman jest ekstra, każdy to wie. Czy masz pięć, czternaście, czy dwadzieścia lat - po prostu go lubisz. Głównie dlatego, że bardzo łatwo się z nim utożsamić. Jest typowym gościem z sąsiedztwa. Nie ma miliarda dolarów, drogiego sprzętu, pomocników czy drużyny. Tylko swoje kozackie moce i spryt. Dziwne więc, że wprowadzając w rolę Pajęczaka dr. Octopusa, scenarzyści...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-12-15
Swego czasu Fight Club - książkowy i filmowy - należał do moich ulubieńców, ale to było kiedy moje gusta się ledwo kształtowały, więc sporo lat temu. Chciałem powtórzyć przygodę z wyobraźnią Palahniuka przed lekturą komiksu, ale że w pewnym sensie przypadkiem wpadł mi w ręce, nie mogłem się już wstrzymać.
Fabuła poleciała kilka lat w przód, Narrator a.k.a. Sebastian prowadzi żałosne życie, nie udając nawet, że go nienawidzi. Małżeństwo jest martwe, dziecko podejrzane, a przeszłość tylko czeka, żeby wrócić. To tylko początek, więc za dużo się nie dzieje, ale Chuck dba, żeby czytelnik nie był zawiedziony. Jest tu kilka fajnych dialogów, utrzymany klimat, mruganie okiem do fanów, kreska jest przyjemna, choć nie kojarząca się ze światem Fight Clubu. Do tego polskie wydanie na zwykłym papierze, który bardzo lubię, a dawno nie miałem go w ręku (choć cena przeraża!!).
Poprawny prolog, jak najbardziej zachęcający do sięgnięcia po kolejne numery.
Swego czasu Fight Club - książkowy i filmowy - należał do moich ulubieńców, ale to było kiedy moje gusta się ledwo kształtowały, więc sporo lat temu. Chciałem powtórzyć przygodę z wyobraźnią Palahniuka przed lekturą komiksu, ale że w pewnym sensie przypadkiem wpadł mi w ręce, nie mogłem się już wstrzymać.
Fabuła poleciała kilka lat w przód, Narrator a.k.a. Sebastian...
2015-12-08
Wow. Po prostu wow. Jestem zdumiony i zachwycony, a w tej samej chwili lekko na siebie zły. Zachwycony, bo ta książka jest mega, zły, bo zajęło mi całą masę czasu, żeby nie tyle przeczytać to arcydzieło literatury, ale nawet zabrać je z półki (przeleżało tam ponad dwa lata!!). To trochę wstyd, biorąc pod uwagę, że takie czynnności jak czytanie komiksów czy jedzenie pizzy to w porównaniu z kibicowaniem (fakt że Arsenalowi, tak jak autor nie jest tu ważny) nic nieznaczące hobby.
Nick Hornby przez ponad trzysta stron raczy czytelnika krótkimi historiami dotyczącymi kilkudziesięciu lat jego życia jako pasjonat piłki nożnej, a w szczególności londyńskiego Arsenalu. Cała książka wygląda trochę jak biografia, bo wokół piłki nożnej kręci się całe życie autora, wszystkie decyzje, wybory, znajomości, każdy najmniejszy szczegół jest podporządkowany kibicowaniu. A Hornby obiera sobie za główny cel udowodnienie, że nie ma w tym absolutnie nic niepokojącego; że "nic nie ma znaczenia poza piłką nożną".
Miota się we mnie tyle pozytywnych opinii i zachwytów nad wszystkim, co jest w tej książce, że aż nie wiem, co tak naprawdę napisać. Chciałbym pochwalić każdy najmniejszy szczegół - pisarski talent Hornby'ego, jego inteligentne poczucie humoru, wciągające jak na taką ilość przwidywalności (w końcu wyniki są powszechnie znane) opowieści - ale tak naprawdę nie wiem, co o nich powiedzieć. Bo - nieważne jak absurdalnie to zabrzmi - ta książka nie jest dla mnie tak do końca książką.
To bardziej jak zeznanie, jak historia przekazywana przez doświadczonego kibica temu młodemu, początkującemu, opowiadana w drodze na najważniejszy mecz sezonu. Jak kopalnia genialnych cytatów, które dokładnie, co do najmniejszego detalu opisują Twoje życie. Jak piłkarskie mądrości, które zawsze odczuwałeś, ale nigdy nie potrafiłeś ich nazwać. To futbolowa Biblia.
Szkoda tylko, że skupiająca się na tak odległych czasach (dla tych co nie czytali - BŁĄD! - lata 70. i 80.), kompletnie dla mnie nieznanych (jestem Kanonierem "dopiero" od dziewięciu lat). I choć Hornby robi wszystko, by dla czytelnika nazwiska, kluby i mecze z tamtych lat brzmiały jak najdokładniej, to z miłą chęcią przeczytałbym "Futbolową Gorączkę 2", skupiającą się na dokonaniach klubu z XXI wieku, nawiasem mówiąc niezwykle udanych.
Ale i tak to prawdopodobnie najlepsza książka, jaką czytałem w życiu. Jedna z tych, które zatrzymam przy sobie na zawsze, do której będę wracał, którą będę cytował i polecał każdej spotkanej na ulicy osobie. Nawet jeśli na słowa "piłka nożna" reagujecie z obrzydzeniem, powinniście po nią sięgnąć. Być może coś w Was zmieni, być może zachęci do kibicowania najlepszej drużynie tej galaktyki, a może w przeciwieństwie do mnie po prostu zachwyci Was nietuzinkowy talent autora i jego niezwykle udany twór literacki.
Wow. Po prostu wow. Jestem zdumiony i zachwycony, a w tej samej chwili lekko na siebie zły. Zachwycony, bo ta książka jest mega, zły, bo zajęło mi całą masę czasu, żeby nie tyle przeczytać to arcydzieło literatury, ale nawet zabrać je z półki (przeleżało tam ponad dwa lata!!). To trochę wstyd, biorąc pod uwagę, że takie czynnności jak czytanie komiksów czy jedzenie pizzy to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-12-01
No nie wiem... chyba zaczynają mnie już trochę męczyć te tajemnice. Niewiedza jest w porządku, o ile od czasu do czasu stanie się coś, co podtrzyma ciekawość. A ten tom to tylko zbieranina pytań, niedopowiedzeń i urywanych w połowie rozmów. Niby się dzieje, niby jest intryga, ale to wciąż to samo. Kiedy już pojawia się cień szansy na to, że coś się wyjaśni, Azzarello raczy nas używanym do porzygu "tego dowiesz się niedługo" albo "wkrótce zobaczysz" czy też enigmatycznych "oni, ten, ta, to". Znana z pierwszej części Dizzy spotyka się tu z paryskim dziennikarzem i przez kilkadziesiąt stron dyskutują o wydarzeniach z głównej linii fabularnej. Ale robią to w taki sposób, że nie wyciągnąłem ani jednej przydatnej informacji z ich rozmowy. Na początku to nawet fajny zabieg tajemniczości, ale ile można? Napraw to, Brian, bo ja wciąż jestem pełen nadziei!
No nie wiem... chyba zaczynają mnie już trochę męczyć te tajemnice. Niewiedza jest w porządku, o ile od czasu do czasu stanie się coś, co podtrzyma ciekawość. A ten tom to tylko zbieranina pytań, niedopowiedzeń i urywanych w połowie rozmów. Niby się dzieje, niby jest intryga, ale to wciąż to samo. Kiedy już pojawia się cień szansy na to, że coś się wyjaśni, Azzarello raczy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-11-30
Tak jak mówiłem, będę teraz cisnął z tą serią jak nawiedzony. Szczególnie, że nic a nic nie traci ona na ostrości, intensywności akcji, dawkowaniu napięcia i tajemniczości. Co prawda momentami robi się mało oryginalnie, kiedy Azzarello powiela schematy z pierwszego tomu, ale całe szczęście jest pisarzem na tyle wprawionym, że nawet wtedy potrafi uraczyć czytelnika zupełnie innym scenariuszowym aspektem niż tylko fabuła. Poza tym i ta w końcu ewoluuje w coś większego, w konkretną intrygę łączącą poprzednie wydarzenia w jedno. Pojawiają się wyjaśnienia, przewijający się w tle bohaterowie zyskują osobowość, a całość (głównie zakończenie) prowadzi w stronę jeszcze bardziej zagadkowej i wciągającej kontynuacji.
Brawo, Brian, kupiłeś mnie totalnie.
Tak jak mówiłem, będę teraz cisnął z tą serią jak nawiedzony. Szczególnie, że nic a nic nie traci ona na ostrości, intensywności akcji, dawkowaniu napięcia i tajemniczości. Co prawda momentami robi się mało oryginalnie, kiedy Azzarello powiela schematy z pierwszego tomu, ale całe szczęście jest pisarzem na tyle wprawionym, że nawet wtedy potrafi uraczyć czytelnika zupełnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-11-29
Mam taką zdolność, że uda mi się przeczytać z pięćdziesiąt komiksów, o których nikt nie słyszał, zanim zabiorę się za absolutną klasykę. Tą klasyką w tym wypadku jest właśnie "100 naboi" Briana Azzarello, uznana i ukochana na całym świecie seria, która gatunkami i recenzjami trafiła idealnie w moje gusta.
Tajemniczy agent Graves odnajduje ludzi, którzy w życiu coś ważnego stracili. Przywraca im trudne wspomnienia, a potem rzuca niebanalną propozycję. Wręcza im teczkę z dowodami obciążającymi sprawców ich cierpień, nienotowaną bronią i setką naboi, których nie da się namierzyć. Sprawa jest prosta - zemsta jest na wyciągnięcie ręki, musisz tylko odważyć się pociągnąć za spust. Ale kim tak naprawdę jest agent Graves? Po czyjej stronie stoi? I przede wszystkim jaki ma cel?
Pierwsza część "100 naboi" spełniła wszystkie moje oczekiwania. Konkretnie namotała mi w głowie, zadała kilka pytań, na które natychmiast chcę znać odpowiedź i zmusiła mnie do refleksji na temat "a co by było gdybym to ja...?". Napisana surowym językiem, osadzona w klimatach przypominająca ukochane przeze mnie "Sin City", zachwycająca swoją ostrością, brutalnością i prawdziwością. Azzarello robi to, co mu wychodzi najlepiej - jest mistrzem słowa. Czy to gangsterzy, striptizerki czy policjanci, autor idealnie dopasowuje język do postaci i panującej wtedy atmosfery, każąc czytelnikowi odczuwać dokładnie to, co autor chciał.
Dobry początek. Wciąga i zmusza do sięgnięcia po kolejne tomy, intryguje jak dobry pilot jeszcze lepszego serialu. Wyczuwam uzależnienie.
I czy tylko mi rysunki zajeżdżały Frankiem Millerem?
Mam taką zdolność, że uda mi się przeczytać z pięćdziesiąt komiksów, o których nikt nie słyszał, zanim zabiorę się za absolutną klasykę. Tą klasyką w tym wypadku jest właśnie "100 naboi" Briana Azzarello, uznana i ukochana na całym świecie seria, która gatunkami i recenzjami trafiła idealnie w moje gusta.
Tajemniczy agent Graves odnajduje ludzi, którzy w życiu coś ważnego...
2015-11-27
Po "Luthorze" tych samych twórców - szczerze powiedziawszy jednym z najlepszych komiksów od DC z jakim się spotkałem - przeczytanie "Jokera" było już tylko kwestią czasu. Oczekiwania były spore, miałem znów nadzieję, na coś niesamowitego, nowatorskiego, miałem nadzieję na obraz opowieści superbohaterskiej z drugiej strony. Tym razem ze strony nieco lepiej znanej. Ale z bólem serca przyznaję, że "Joker" lekko mnie zawiódł.
To oczywiście wciąż świetny komiks, zaskakujący kilkoma trafnymi spostrzeżeniami, ale całość jest po prostu zbyt... oczywista, przewidywalna. Joker Azzarello to połączenie clowna z gangsterem, coś jak osławiony już Heath Ledger (którego interpretacji Jokera fanem nie jestem) . Tylko że postać ta nie może do końca zdecydować się, w którą stronę wolałaby się bardziej skłonić. Czy woli się głośno śmiać, czy może jednak odzyskiwać swoje miasto. Czy bez sensu zabijać czy załatwiać brudne interesy. Dopiero pod koniec, gdy pojawia się Batman - który zapewne dopełnia tą postać - Joker zmienia się w takiego, jakim chciałbym go widzieć od samego początku. Niestety trwa to zdecydowanie zbyt krótko, żebym mógł się tym nacieszyć.
Boli mnie to, bo naprawdę nie mogłem doczekać się, aż sięgnę po coś, co w mojej głowie miało być arcydziełem. Nie powiem, żebym cierpiał czy coś, bo to wciąż była bardzo dobra rozrywka, momentami ostra i niepokojąca, ale niedosyt jest. Luthor 1:0 Joker.
Poza tym, JAK MOŻNA tak kapitalną i ważną w życiu Jokera postać jak Harley Quinn uczynić częścią tła, która nic nie robi i tylko ładnie wygląda? NO JAK SIĘ PYTAM???
Po "Luthorze" tych samych twórców - szczerze powiedziawszy jednym z najlepszych komiksów od DC z jakim się spotkałem - przeczytanie "Jokera" było już tylko kwestią czasu. Oczekiwania były spore, miałem znów nadzieję, na coś niesamowitego, nowatorskiego, miałem nadzieję na obraz opowieści superbohaterskiej z drugiej strony. Tym razem ze strony nieco lepiej znanej. Ale z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Wieczne Zło" to finał pierwszego bodajże dużego eventu w zrestartowanym uniwersum DC. Będąc bezpośrednią kontynuacją "Trójki", która pozytywnie zaskoczyła mnie zakończeniem, miał przed sobą naprawdę wysoko postawioną poprzeczkę. Ogłaszam wszem i wobec że Geoff Johns dał radę, jak zwykle zresztą.
Od początku było wiadomo, czym tak naprawdę "Wieczne Zło" miało być. Ot, Syndykat Zbrodni (taka zła Justice League z innego świata) pokonała dobrych i zaczęła terrorem wprowadzać swój porządek na Ziemi z pomocą wszystkich złych. Jednak nawet wśród złych znajdą się obrońcy - tu Lex Luthor, jeden z moich faworytów - którzy zrobią wszystko, żeby tą Ziemię obronić.
Opis zapowiadał klasyczne, nieco chaotyczne, ale bardzo satysfakcjonujące i podnoszące poziom adrenaliny mordobicie. I tak właśnie jest. Lex zbiera własną ekipę, do której w pewnym momencie dołącza nawet Batman (no bo jak to tak, bez Batmana?) i po kolei wybija złych, popisując się swym geniuszem. A im dalej w walkę, tym więcej zamieszania. Wątki się mnożą, pojedynków jest coraz więcej, czasem można się pogubić, ale... to jest po prostu takie komiksowo cudowne! Bo przecież przyznajmy szczerze, że w tego typu eventach chodzi głównie o to, żeby wszyscy bohaterowie spotkali się w tym samym miejscu i przy pomocy umiejętności, broni i magii rozwalić całą Ziemię.
I w tej kwestii "Wieczne Zło" spełnia wszystkie nadzieje fanów. Lubisz akcję? Więc polecam!
"Wieczne Zło" to finał pierwszego bodajże dużego eventu w zrestartowanym uniwersum DC. Będąc bezpośrednią kontynuacją "Trójki", która pozytywnie zaskoczyła mnie zakończeniem, miał przed sobą naprawdę wysoko postawioną poprzeczkę. Ogłaszam wszem i wobec że Geoff Johns dał radę, jak zwykle zresztą.
Od początku było wiadomo, czym tak naprawdę "Wieczne Zło" miało być. Ot,...
2015-11-26
Nikogo chyba nie zdziwi, jeśli powiem, że Amerykański Wampir przy tomie piątym wciąż trzyma się na dokładnie tym samym, wysokim poziomie.
Snyder po raz kolejny raczy czytelnika dwiema opowieściami ze świata wampirów. W pierwszej, opisującej poznanych wcześniej i bardzo sympatycznych bohaterów w misji odbicia trumny z Drakulą (tym jedynym, prawdziwym) z rąk Rosjan posługuje się scenami i motywami typowymi dla horrorów klasy B. Jednak dopieszczone świetnymi dialogami i klasycznymi snyderowymi zagraniami fascynuje i wciąga, nie pozwala się oderwać i smuci przy zakończeniu. Jak w zasadzie każda historia z tego uniwersum.
Druga opowieść to już główna linia fabularna, finał serii. Pearl i Skinner jako agenci eliminujący wampirów "gorszej" generacji ruszają z misją oczyszczenia całego stanu. Nie do końca potrafią sobie zaufać, traktują tę misję jak osobistą vendettę, a na dodatek spotykają dawnych, niebezpiecznych wrogów, co jeszcze bardziej niszczy im i tak już poranione życia. Jak na finał przystało, jest tu mnóstwo bezlitosnej akcji, hektolitrów krwi, kozackich pojedynków, zwrotów akcji i wszystkiego, czego od takiego finału można oczekiwać. Oczywiście nie oznacza to, że Snyder rezygnuje z jakiejkolwiek głębi bohaterów, powagi czy kilkustronicowych dialogów. Scott idealnie wszystko rozplanował, przez co czytelnik kończy lekturę w stu procentach usatysfakcjonowany.
Niesamowite jest to, jak Snyder świetnie przemyślał całe wampirze uniwersum. Akcja dzieje się na przestrzeni kilkudziesięciu lat, w wielu krajach i z kilkunastoma bohaterami (z których każdy ma w sobie coś unikatowego); wszyscy ze wszystkim się przeplatają, a i tak zachowuje w tym wszystkim logikę i nie pozwala się w tym pogubić. Pełen podziw do umiejętności!
A ponieważ zdecydowanie za mało podlizałem się już Snyderowi, nie mogę tu nie wspomnieć o jednym z jego największych talentów, czyli dobieraniu sobie rysowników. Nie chodzi już o ogranego w wampirzym świecie Albuquerque, ale o zaproszonego do pracy przy mini-serii o Drakuli Dustina Nguyena, który do tej pory był dla mnie totalnym no-namem. Oczywiście poradził sobie kapitalnie, idealnie oddając zimny, sowiecki klimat i mieszając go z mrokiem króla wampirów. Blade kolory, gęsta atmosfera i intensywność szkiców wręcz zmusza czytelnika do wyobrażania sobie własnego starcia z wampirami. Piękne, po prostu piękne.
Bardzo lubię "Batmana" Snydera, cenię też jego udaną przygodę z Supermanem czy Swamp Thingiem, uwielbiam czytać jego horrory, ale to zdecydowanie "Wampir" jest serią, która zapewnia mu miejsce wśród najciekawszych i najoryginalniejszych scenarzystów komiksowych XXI wieku. Leć z tymi wampirami dalej, Scott!
Nikogo chyba nie zdziwi, jeśli powiem, że Amerykański Wampir przy tomie piątym wciąż trzyma się na dokładnie tym samym, wysokim poziomie.
Snyder po raz kolejny raczy czytelnika dwiema opowieściami ze świata wampirów. W pierwszej, opisującej poznanych wcześniej i bardzo sympatycznych bohaterów w misji odbicia trumny z Drakulą (tym jedynym, prawdziwym) z rąk Rosjan...
2015-11-12
No, rewelacja! Potężny oddech świeżości; zbiór krótkich (czasem to nawet króciuteńkich) opowiastek z Miasta Grzechu zadziwiająco dobrze wypadł Millerowi. Człowiekowi, który z reguły lubi rozwlekać wszystkie przemyślenia i akcje. A tu proszę, co jedna opowieść to lepsza! Kilka perełek ("Córeczka Tatusia"!!), mnóstwo czarnego humoru, zabawne puenty, wyczekiwany przeze mnie powrót do znanych postaci, wypróbowany już, ale wciąż robiący wrażenie zabieg z kolorami... plusy, plusy, same plusy! Moim zdaniem ten zbiór świetnie nadawałby się na zwieńczenie serii, bo każda pojedyncza opowieść ma w sobie jedną, wybraną cechę za którą kocha się zarówno autora jak i tytułowe miasto. To jedno wielkie, ponad stu stronicowe podkreślenie zajebistości Sin City. Klasa.
No, rewelacja! Potężny oddech świeżości; zbiór krótkich (czasem to nawet króciuteńkich) opowiastek z Miasta Grzechu zadziwiająco dobrze wypadł Millerowi. Człowiekowi, który z reguły lubi rozwlekać wszystkie przemyślenia i akcje. A tu proszę, co jedna opowieść to lepsza! Kilka perełek ("Córeczka Tatusia"!!), mnóstwo czarnego humoru, zabawne puenty, wyczekiwany przeze mnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-11-09
Cóż, ten moment musiał w końcu nadejść. Sin City mnie zawiodło. I to bardzo. Po przebrnięciu (to bardzo odpowiednie słowo) przez ponad sto stron bezsensownych i uwłaczających inteligencji dialogów i irytująco kiepskich rysunków skupiających się głównie na bezcelowych scenach walk i śmierci, jedyne co przychodzi mi do głowy to słowo "niepotrzebny". Dokładnie tak opiszę piąty tom opowieści z Miasta Grzechu. Nie wprowadzający absolutnie nic nowatorskiego, będący gorszym klonem "Krwawej Jatki", aż do bólu próbujący być zabawnym i błyskotliwym. Historia "śledztwa" Dwighta (który jest jeszcze bardziej irytujący niż antagoniści) i Miho (choć lepiej powiedzieć "Terminatora usługującego Dwightowi") kręcąca się wokół konkretnej strzelaniny z poprzedniego wieczoru mogłaby stanowić całkiem dobre opowiadanie, ale rozwleczona do granic możliwości nudzi i usypia. A o kresce chyba nawet nie warto mówić... Miller i tak nigdy nie był w tej kwestii moim faworytem, ale tu wygląda to tak jakby próbował sam siebie sparodiować.
Wstyd.
Cóż, ten moment musiał w końcu nadejść. Sin City mnie zawiodło. I to bardzo. Po przebrnięciu (to bardzo odpowiednie słowo) przez ponad sto stron bezsensownych i uwłaczających inteligencji dialogów i irytująco kiepskich rysunków skupiających się głównie na bezcelowych scenach walk i śmierci, jedyne co przychodzi mi do głowy to słowo "niepotrzebny". Dokładnie tak opiszę piąty...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-10-28
Sin City uzależnia. I to jak bardzo. Chcąc nie chcąc musiałem w końcu wrócić do tego miasta, nieważne jak niebezpieczne by to było. Tym razem padło na historię ocenianą przez wielu jako najlepszą. I choć nie do końca się z tym zgadzam, bo już za kilka linijek zacznie się moje typowe narzekanie, że do tomu pierwszego to to nawet startu nie ma, to mogę zrozumieć zachwyty nad "Zółtym Draniem". Opowieść o zmęczonym życiu policjancie niesłusznie skazanym za zbrodnie delikatnie biorąc okrutne i o tym, jak postanawia ostatecznie walczyć o swoje idealnie wpasowuje się w klimat Miasta Grzechu. Jest ostra, jest mocna, brutalna i nie pozostawiająca w czytelniku nawet krztyny nadziei. Hartigan, główny bohater, staje bowiem do walki z największym złem miasta i od początku wie, że wygrać nie może. Takie podejście to już coś wyjątkowo nietypowego, a im bardziej z każdą stroną bardziej się pogłębia, tym bardziej kibicujemy Hartiganowi. Miller okrutnie bawi się z czytelnikiem. Momentami podchodzi to pod czysty sadyzm. A czytelnik to masochista bo z własnej woli brnie w historię. Jak to wytłumaczyć? Nie da się - witamy w Sin City. I nawet jeśli po raz kolejny nie ma tu jakiegoś wyjątkowego twistu fabularnego, to główny wątek sprawia sporo radości, głównie dzięki bohaterem - zarówno żyjący według określonych zasad mocarny Hartigan, główny "zły", czyli tytułowy drań (kapitalny zabieg z oznaczeniem go w czarno-białym komiksie na żółto, nadaje mu to charakter czegoś czysto przerażającego, nawet w tak porąbanym mieście zaskakująco odstającego), kończąc na przecudownej, wiernej na zawsze Nancy, w której Miller praktycznie każe nam się zakochać. (UWAGA TERAZ). Wciąż jednak w rozmyślaniach Hartigana brak prostoty połączonej z geniuszem, którą kozaczył Marv. Wciąż to nie to samo, choć jest momentami bardzo blisko. Ale i tak to wyróżniający się na tle serii tom... chociaż w zasadzie nie wiem, czy mam prawo tak mówić, kiedy cała seria jest w pytę świetna. To na pewno konkretna historia, która wciąga jak odkurzacz i nie pozwala odwrócić wzroku nawet na sekundę, a niektóre kadry (choćby tańczącej Nancy lub tłukącego się z kimś Hartigana) rzucają szczęką aż do podłogi.
Dziś po raz pierwszy poczułem smutek, że już tak dobrze znam Sin City i do końca zostało mi naprawdę niewiele. Oby było tak dobrze jak tu.
Sin City uzależnia. I to jak bardzo. Chcąc nie chcąc musiałem w końcu wrócić do tego miasta, nieważne jak niebezpieczne by to było. Tym razem padło na historię ocenianą przez wielu jako najlepszą. I choć nie do końca się z tym zgadzam, bo już za kilka linijek zacznie się moje typowe narzekanie, że do tomu pierwszego to to nawet startu nie ma, to mogę zrozumieć zachwyty nad...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-10-21
Jeśli ktoś kiedykolwiek z własnej woli przeczytał moją komiksową opinię, ten być może zauważył, że wyraźnie faworyzuję wydawnictwo DC Comics. Stwierdziwszy więc, że wystawiam ostatnio zdecydowanie zbyt wiele dziewiątek i dziesiątek, postanowiłem sięgnąć po coś marvelowego, bo tu moim zdaniem o wiele łatwiej o wpadkę. "Niestety" wybór padł na "Poległego Syna", który to okazał się lekturą zaskakująco dobrą.
Kapitan Ameryka nie żyje. W trakcie prowadzenia go na proces związany z rejestracją bohaterów, zostaje śmiertelnie postrzelony. Wydarzenie to, co nie dziwne, wstrząsa całym światem, głównie tym superherosowym. Wielki symbol odwagi i heroizmu nagle znika i nikt nie wie, jak sobie z tym poradzić. Niektórzy rozpaczają, inni się obwiniają, a jeszcze kolejni szukają zastępstwa, ale jedno jest pewne. Nikt nigdy nie zranił tego uniwersum tak potężnie.
No szkoda tego Kapitana. Jest tyle innych postaci, których śmierć by mnie nie obchodziła, ta niestety potrafi nawet wzruszyć. Zdarzało się, że postaci wypowiadały dokładnie te słowa, które odczuwa czytelnik. To dziwi, biorąc pod uwagę, że za scenariusz odpowiada ktoś tak słaby jak Jeph Loeb. Cóż, pomysłodawcą był Straczynski, więc może dlatego tak dobrze się to czyta. Zresztą na samą uwagę zasługuje fakt, że da się rozpaczać po fikcyjnej postaci, szczególnie tu, w komiksach, gdzie pewnym jest powrót zza grobu w maksymalnie trzech latach.
Porządny komiks i tyle. Sadzi kilka mądrych słów, rzuca ponurą prawdą co parę stron i cieszy oczy rysunkami (w pewnym sensie elita, Finch, Cassaday no i przede wszystkim Romita Jr.) Ważny i rewolucyjny też był, więc na dobrą sprawę ma wszystkie cechy, które powinien posiadać superbohaterski komiks. Polecam.
Jeśli ktoś kiedykolwiek z własnej woli przeczytał moją komiksową opinię, ten być może zauważył, że wyraźnie faworyzuję wydawnictwo DC Comics. Stwierdziwszy więc, że wystawiam ostatnio zdecydowanie zbyt wiele dziewiątek i dziesiątek, postanowiłem sięgnąć po coś marvelowego, bo tu moim zdaniem o wiele łatwiej o wpadkę. "Niestety" wybór padł na "Poległego Syna", który to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-10-15
Dziwne te Sin City, i to bardzo. Jeśli poziom emocjonalny i określający głębię bohaterów spada, to ilość akcji, lejącej się krwi i czarnego humoru zadziwiająco szybko rośnie. Tak można by w skrócie opisać trzeci tom cyklu. Opowiadający historię prostą jak drut - Miller na dłużej zaprasza czytelnika do Starego Miasta i pozwala nacieszyć oko strzelaninami żywcem wyjętymi z kina akcji lat 80, dopieszczając to typowymi dla siebie zwrotami akcji i potężnymi przemyśleniami. Mam nieodparte wrażenie, że to jest jego ulubiona część (przynajmniej z tych przeze mnie przeczytanych). Pełna jednostronicowych rysunków, absurdów i konkretnych przemyśleń, których nie powstydziliby się światowi nobliści literaccy stanowi kopalnię tego, za co Millera kochają całe pokolenia czytelników. Tylko... nazwijcie mnie narzekaczem, albo tym, który szuka dziury w całym, ale wciąż brakuje TEGO CZEGOŚ, co miał tom numer jeden. Nie wiem, czy to ze względu na bohaterów, czy po prostu Miller zdążył dojrzeć między tomami, ale... jest po prostu odrobinę gorzej. Wciąż świetnie. Ale gorzej. Nie zmienia to faktu, że zaraz po Gotham, Sin City to chyba moje ulubione fikcyjne miasto. To się raczej już nie zmieni.
Dziwne te Sin City, i to bardzo. Jeśli poziom emocjonalny i określający głębię bohaterów spada, to ilość akcji, lejącej się krwi i czarnego humoru zadziwiająco szybko rośnie. Tak można by w skrócie opisać trzeci tom cyklu. Opowiadający historię prostą jak drut - Miller na dłużej zaprasza czytelnika do Starego Miasta i pozwala nacieszyć oko strzelaninami żywcem wyjętymi z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Sebastian Fitzek to prawdopodobnie moje ulubione nazwisko w świecie czysto pojętego thrillera. Mnóstwo ślepych zaułków, z pozoru niemożliwa do wytłumaczenia fabuła, poczucie obłędu i szaleństwa - te właśnie elementy tak bardzo kazały zakochać mi się w jego literaturze. Najpierw świetny "Odłamek", potem bardzo dobre "Śmierć..." i "Kolekcjoner Oczu" a na końcu idealna "Klinika", która podniosła poprzeczkę w świecie thrillerów tak wysoko, że chyba żadna inna książka nie mogła nawet marzyć o tym poziomie. Tym chętniej przez ponad dwa lata przeszukiwałem antykwariaty w poszukiwaniu jego debiutu. I, o Jezu, jak się zawiodłem!
Fabuła koncentruje się tu na postaci Victora Larenza, znanego psychiatry, któremu ponad cztery lata temu zaginęła córka. Żadnych tropów, żadnych świadków. Larenz zaszywa się więc na małej wysepce, gdzie odwiedza go tajemnicza kobieta i prosi o pomoc. Jest bowiem chora i wciąż nawiedzana przez wizję małej dziewczynki. Jej opowieści zadziwiająco mocno łączą się ze sprawą zaginięcie, terapia zamienia powoli zamienia się więc w śledztwo.
Punkt wyjściowy jest tu naprawdę świetny! Opuszczone miejsce z tylko kilkoma bohaterami, złe samopoczucie bohatera, sztorm, który odciął wyspę od świata, tajemnice z przeszłości i "zły" bohater, o którym absolutnie nic nie wiadomo. I przez większą część książki jest naprawdę super. Czytelnik sam nie wie, w co wierzyć, co jest prawdą, a co nie; uczucie wszechogarniającego obłędu narasta z każdą stroną, a zwroty akcji podrzucane przez autora podsycają ciekawość, w tym samym momencie zmuszając do coraz szybszego przerzucania kartek. Aż tu nagle nadchodzi końcówka...
Patrząc teraz na całość książki, stwierdzam, że takiego zakończenia w zasadzie można było się spodziewać, ale od samego początku przekonywałem się, że przecież Fitzek jest zbyt unikatowy, Fitzek jest zbyt dobry, jest przekozacki że ho ho i że na pewno nie sieknie tu najgorszego schematu, jakim można zgwałcić porządny thriller. A jednak. Pewnie, ten schemat nie został tu użyty tak po prostu, jest logicznie wytłumaczony i nawet dość satysfakcjonujący, no ale jednak jest. I bardzo mi to nie odpowiada.
Wielka szkoda. "Terapia" prawie do końca walczyła z "Kliniką" o miano numeru 1, ostatecznie jednak nie będzie zbyt przyjemnym wspomnieniem. Czy polecam? Owszem, na pewno znajdą się ludzie, których zakończenie historii zaskoczy i którym się spodoba, a nawet jeśli nie, to już sam fakt literackich zdolności Fitzeka powinien wystarczyć. Jeśli lubicie niesamowite tempo, zagadkę za zagadką i intensywną fabułę, "Terapia" powinna dołączyć do Waszych faworytów.
Sebastian Fitzek to prawdopodobnie moje ulubione nazwisko w świecie czysto pojętego thrillera. Mnóstwo ślepych zaułków, z pozoru niemożliwa do wytłumaczenia fabuła, poczucie obłędu i szaleństwa - te właśnie elementy tak bardzo kazały zakochać mi się w jego literaturze. Najpierw świetny "Odłamek", potem bardzo dobre "Śmierć..." i "Kolekcjoner Oczu" a na końcu idealna...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to