-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1140
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać366
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński21
Biblioteczka
2017-06-26
2016-07-10
Spoko, ta dyszka to ocena za całą serię, bo ten tom to tylko na takie 9,5 zasługuje.
Stało się. Koniec. Za chwilę zasiądę w kącie ciemnego pokoju i zadam sobie pytanie "Co robić z życiem?". Ależ to była dobra seria! I jakie cudowne zakończenie! Na wyżyny się wspiął Willingham w tym 150 numerze!
Nadszedł czas wielkiej bitwy. Armie gotowe do walki, siostry przepełnione zarówno strachem, jak i wojenną ekscytacją. A tu jeszcze tyle rzeczy do zrobienia - Brandisha trzeba pokonać i pozbyć się Totenkinder i ogarnąć Bigby'ego i pospiskować przed starciem... no i pożegnać z czytelnikiem też. I to wszystko naraz! Dobry to będzie dzień dla Baśniogrodu!
Po kolei - Willingham to geniusz! Miał tylko kilkadziesiąt stron, żeby praktycznie cały świat ogarnąć, żeby poradzić sobie z losem ponad dwudziestu postaci. I to aż szok, jak świetnie sobie z tym radzi. Nawet jeśli momentami wydaje się, że niepotrzebnie przyspiesza, okazuje się, że idealnie rozplanował wszystkie wydarzenia, rzucając zwrotami akcji w odpowiednich momentach, kończąc wątki wtedy, kiedy trzeba. Każdy bohater (każdy, który przeżył) dostaje coś ważnego do roboty, autor nikogo nie oszczędza, co tylko pogłębia satysfakcję, bo ten świat był tak wspaniały, że aż żal byłoby skupiać się na głównych postaciach. Co oczywiście nie zmienia faktu, że konflikt Śnieżki i Róży jest nieistotny. Wręcz przeciwnie, choć zakończony dość nieprzewidywalnie, jest najlepszym fragmentem pożegnalnego tomu. Koniec końców Baśniowcy to jedna wielka rodzina i Willingham tylko delikatnie nam o tym przypomina.
A potem jeszcze tylko podwaja rozpacz i prygnębienie, żegnając się z każdą postacią z osobna w kilkustronicowych historiach, kończąc wszystkie zaczęte wcześniej sprawy i dopracowując każdy poruszony szczegół. Przy okazji pokazuje też wszystkie zalety Baśni - jest i absurdalny humor i trochę ciepłej obyczajówki, jest czerpanie z oryginału, są też nawiązania do wcześniejszych numerów... te kilkanaście historyjek to zdecydowanie jego baśniowe opus magnum. Kocham absolutnie każdy detal tego numeru... Boże, jaka to dobra seria jest!
Dzięki, panie Willignahm, za najlepszą literacką przygodę życia!
A tym, którzy teraz sobie myślą "O ranyy, nareszcie te durne Baśnie znikną z aktywności moich znajomych..." pragnę przypomnieć, że przede mną jeszcze cała masa spin-offów :)
Spoko, ta dyszka to ocena za całą serię, bo ten tom to tylko na takie 9,5 zasługuje.
Stało się. Koniec. Za chwilę zasiądę w kącie ciemnego pokoju i zadam sobie pytanie "Co robić z życiem?". Ależ to była dobra seria! I jakie cudowne zakończenie! Na wyżyny się wspiął Willingham w tym 150 numerze!
Nadszedł czas wielkiej bitwy. Armie gotowe do walki, siostry przepełnione...
2016-07-10
Róża, jako reinkarnacja Artura, po stworzeniu swojego własnego Okrągłego Stołu, musi już tylko stoczyć śmiertelny pojedynek ze swoim największym wrogiem, którym okazuje się być nie kto inny, jak Śnieżka. Obie siostry godząc się z przeznaczeniem, przygotowują się do walki i gromadzą siły. Do tego jeszcze Bigby wrócił, tyle że trochę bardziej bestią niż człowiekiem i zabija, co i kogo się da (co prawda jest kontrolowany, no ale jednak).
Co tu się w ogóle dzieje, to ja na nawet nie wiem, od czego zacząć. Czuć, że to końcówka. Nie tylko przez fakt, że dużo się dzieje, że cały czas mają miejsce pojedynki i rządzi napięcie, ale też przez to, jak Willingham dobitnie pokazuje, że nie ma już szans na więcej. Bezlitośnie pozbywa się bohaterów (to jest serio mocne i zaskakujące) i wyjaśnia wszystko, co do wyjaśnienia pozostało. Atmosfera ostatecznego starcia wylewa się z kartek nie tylko przez krew i wybuchy, ale też przez to, że autor sporo miejsca poświęca głównym postaciom finału. Historia z przeszłości sióstr może i nie zachwyca oryginalnością czy też zaskakującymi zwrotami, może też wydaje się lekko wymuszona, ale przynajmniej pozwala dobrze wczuć się w konflikt, zrozumieć motywacje Róży i stworzyć podwaliny pod finałowy, zapowiadający się na kozacki, numer. No i sam fakt, że Bigby'ego w finale tak jakby nie ma to chyba najlepszy twist w całej serii.
Poza tym, z dobrych, a zarazem mocno przygnębiających rzeczy (tak jakby sam fakt, że to przedostatni tom, nie niszczył mnie wystarczająco), każdy numer kończy się tu krótką historią o "ostatniej opowieści" różnych postaci, jak to w klasycznych baśniach prezentując, że jednak da się żyć długo i szczęśliwie, a przy okazji dobitnie wskazując, że to już koniec. Fajna i momentami kreatywna sprawa, choć smutna.
Róża, jako reinkarnacja Artura, po stworzeniu swojego własnego Okrągłego Stołu, musi już tylko stoczyć śmiertelny pojedynek ze swoim największym wrogiem, którym okazuje się być nie kto inny, jak Śnieżka. Obie siostry godząc się z przeznaczeniem, przygotowują się do walki i gromadzą siły. Do tego jeszcze Bigby wrócił, tyle że trochę bardziej bestią niż człowiekiem i zabija,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-07-09
Już tylko dwa tomy... Ech... <ociera łzy rozpaczy>
Róża nareszcie zaakceptowała fakt bycia jedną z podwładnych Nadziei. Aby udowodnić, że jest tego miana godna, wpada na pomysł uformowania nowego Okrągłego Stołu, skupiającego rycerzy dbających o drugie życiowe szanse (no bo trochę ich sama Róża dostała). Rozpoczyna się długi proces wyboru tych, którzy dostąpią tego zaszczytu, zapadają też kontrowersyjne decyzje, dość negatywnie wpływające na kontakty między niektórymi Baśniowcami.
Wyjątkowo spokojny tom. Działający raczej bardziej jako fundament pod ostateczny konflikt w tym świecie. Wszystko bowiem zmierza ku kozackiej konkluzji. Obie siostry bowiem (w sensie że Róża i Śnieżka) poróżnione przez jedną decyzję, stają po różnych stronach barykady, zaczynają przekonywać ludzi do swoich racji... pachnie wojną. W tej kwestii jest porządnie. Zresztą ogólnie bardzo dużo się w tym tomie dzieje. Nic w tym dziwnego, skoro postaci trochę się namnożyło, a numerów do końca niewiele. Willingham jednak z pisarską wprawą kończy jeden wątek za drugim, łączy je lub też rzuca zwrotami akcji, jak zwykle łącząc cały świat Baśniowców w jedną, logiczną i spójną całość. Także jak mówiłem, jest porządnie. Ciekawe spojrzenie na historię Camelotu i Okrągłego Stołu, dobry wstęp do wielkiego finału.
Ktoś mógłby sobie teraz zadać pytanie "No ale zaraz, skoro jest tylko dobrze, no to czemu aż 8?!". Ano dlatego, że jedna z pobocznych historii (bo ogólnie jest ich aż 4, chyba rekord) jest prawdopodobnie najlepszym numerem Baśni. Tak, mówię oczywiście o historii spotkania Bigby'ego i Niebieskiego w Zaświatach. Kawał naprawdę szczerego i mocnego komiksu. Ciepła i inteligentna opowieść, zagłębiająca się w dwie najlepsze postacie serii. Totalny popis talentu autora, brawo.
Także ten... nie wierzę, że to mówię, ale chyba wolałbym jakąś wpadkę w tej serii, może łatwiej byłoby się rozstać, a tak to... No cóż, jest doskonała. Nic więcej dodać nie potrafię.
Już tylko dwa tomy... Ech... <ociera łzy rozpaczy>
Róża nareszcie zaakceptowała fakt bycia jedną z podwładnych Nadziei. Aby udowodnić, że jest tego miana godna, wpada na pomysł uformowania nowego Okrągłego Stołu, skupiającego rycerzy dbających o drugie życiowe szanse (no bo trochę ich sama Róża dostała). Rozpoczyna się długi proces wyboru tych, którzy dostąpią tego...
2016-07-09
Ponieważ Baśnie nie schodzą poniżej pewnego poziomu, a ja nie potrafię przestać, spodziewajcie się jeszcze ze dwóch opinii dziś (a może i więcej!).
Podczas gdy Bigby wyrusza na poszukiwania zaginionych dzieciaków, w Mrocznym Zamku (zwanym również Nowym Baśniogrodem) dochodzi do ujawnienia tajemnicy z przeszłości. Otóż okazuje się, że jeden z rezydentów Zamku to nie kto inny jak pierwsza miłość Śnieżki, uważająca się legalnie za jej pierwszego męża. I ponieważ tak uważa, zamyka ją w wieży i siłą zmusza do przyznania mu racji. Także kłopotów początek.
Będzie krótko i na temat - klasycznie dobry tom. Śnieżce to w ogóle się trochę oberwało od Willinghama przez ostatnie kilkadziesiąt numerów. Z głównej postaci do roli matki i żony, występującej tylko po to, żeby krzyczeć na dzieci i zgadzać się z innymi. Tak się nie robi! Dobrze, że sam autor to zaważył i postanowił z powrotem dać tej kobiecie "jaja". Śnieżka, choć z początku wyglądająca na przytłoczoną i przerażoną damę w opałach, jest zwycięzcą tej historii. Wszystkie najlepsze one-linery, przemowy, finałowy pojedynek - należą do niej. I chwała, bo to naprawdę porządna postać i bolało patrzenie, jak się marnuje na czwartym planie. Ale żeby nie było, że za samą Śnieżkę dałem 7, zakończenie jest mocne. Te z serii "ŻE CO?!", bo bądźmy szczerzy, to jak na razie najbardziej nieprzewidywalne wydarzenie w historii Baśni.
Jest moc! Nadal bawi mnie gadanie, że Baśnie z każdym numerem robią się gorsze, bo od czasów "Wiedźm" to to jest komiks idealny i fakt, że zostało już tylko 21 (!!!) numerów fizycznie mnie boli.
Ponieważ Baśnie nie schodzą poniżej pewnego poziomu, a ja nie potrafię przestać, spodziewajcie się jeszcze ze dwóch opinii dziś (a może i więcej!).
Podczas gdy Bigby wyrusza na poszukiwania zaginionych dzieciaków, w Mrocznym Zamku (zwanym również Nowym Baśniogrodem) dochodzi do ujawnienia tajemnicy z przeszłości. Otóż okazuje się, że jeden z rezydentów Zamku to nie kto...
2016-07-09
Wow, po prostu wow. Znaczy się, są Baśnie i w ogóle, są super, jedne historie są kapitalne, inne po prostu dobre, ale to... nie mam słów, nowy kandydat do najlepszej historii w tej serii.
Therese, jedna z córek Bigby'ego, za pomocą swojej plastikowej łódeczki (to prawda) zostaje zabrana do ponurego, tajemniczego i odludnego miejsca, zamieszkanego przez wyniszczone i porzucone zabawki. Tam nazwana zostaje królową, która przybyła, by ratować i naprawiać. Nieważne, czy jej się to podoba czy nie. A że oczywiście jej się nie podoba, na ratunek rusza cała masa ludzi, w tym jeden z jej braci.
Dlaczego jest to najlepszy tom? Bo jest totalnie inny od pozostałych. Zero tu żartów, zero dobrej zabawy czy koloru. Historia (jak zresztą widać po okładce) jest wyjątkowo przygnębiająca, mroczna i smutna. Dominująca wszędzie szarość wprowadza sporo niepokoju, a fakt, że wszystko dotyczy dzieci i zepsutych zabawek jest po prostu... dziwnie przerażający. Bo tego, że zamiary mieszkańców Krainy Zabawek dobre nie są, domyślić się łatwo. I przez to właśnie, a także przez typowe dla serii okrucieństwo, sporo scen ociera się tu o horror (no weźcie, ta akcja z procesem...). A że Willingham to autor bezlitosny dla bohaterów i nie zważa na wiek ani wygląd, finał to eksplozja emocji i napięcia. Rozwiązania, których totalnie bym się nie spodziewał. Doskonale rozpisane, zmieniające moje nastawienie do niektórych postaci i wprowadzające mnie w uczucia, do których przy Baśniach przyzwyczajony nie jestem. I chyba tutaj właśnie znajduje się geniusz tego tomu, a w sumie to i całej serii.
Choć temat porzuconych zabawek dość oklepany, to autorowi udaje się urozmaicić go na tyle, że zapomina się o wtórności i cieszy genialną historią. Jest niepokojący, jest smutny, wprowadza lęk, a przy tym wszystkim niezwykle fascynuje.
Wow, po prostu wow. Znaczy się, są Baśnie i w ogóle, są super, jedne historie są kapitalne, inne po prostu dobre, ale to... nie mam słów, nowy kandydat do najlepszej historii w tej serii.
Therese, jedna z córek Bigby'ego, za pomocą swojej plastikowej łódeczki (to prawda) zostaje zabrana do ponurego, tajemniczego i odludnego miejsca, zamieszkanego przez wyniszczone i...
2016-03-09
Koniec. Finał. Szczęśliwe (?) zakończenie. Lekki zawód. To tak w skrócie.
Gus, Jepperd i reszta ekipy docierają w końcu na Alaskę, do miejsca, z którego wywodzi się główny bohater. Napotykają tam na wyniszczone laboratorium, na dziennik podróżnika sprzed stu lat, na całą masę odpowiedzi i przerażających faktów, niektórzy doznają olśnienia, inni boją się tego, co widzą. Bardzo dużo się dzieje, tymczasem Abbot z chęcią zemsty i małą armią zmierza w kierunku Alaski.
Finałowy tom "Sweet Tooth" dał mi w zasadzie dokładnie to, czego oczekiwałem. Całą masę emocji zarówno tych pozytywnych, jak i mniej wesołych; wiele wyjaśnił i pozostawił mi w środku ten mały, wiercący elemencik, mówiący "skończyła się niezła przygoda, było kozacko, ale co robić teraz z życiem?". Owszem, nie było idealnie. Przy okazji tomu numer pięć pisałem już, że nie pasuje mi wyjaśnienie głównego wątku, tutaj te zniesmaczenie tylko się pogłębia, bo do tego wyjaśnienia Lemire wciąż podrzuca coraz więcej elementów. I choć faktycznie są wybitnie sensowne i nieźle pomyślane, wciąż uważam, że po prostu do tej historii nie pasują. To - moim skromnym zdaniem - wyjątkowo pomysłowe i świetnie napisane (bo talent to Lemire ma i jak ktoś się ze mną nie zgadza to się nie zna!) pójście po linii najmniejszego oporu. Wytarcie sobie rąk rozwiązaniem, którego podstaw nie można w zasadzie obalić. I tyle. W związku z tą kwestią epilog też nie do końca mi się podoba, choć kilka ostatnich stron to popis Jeffa i spore oklaski ode mnie.
Żebym nie był typowym hejterem (którym tak ogólnie często jestem), bardzo dużo mi się tu podoba. Pod względem akcji najlepszy tom. Mnóstwo strzelanin, pojedynków, braku litości, łamania kości i innych spraw podnoszących ciśnienie a dość rzadko widzianych akurat w tej serii. Relacje między bohaterami zarysowane doskonale, ze szczególnym uwzględnieniem Gusa i Jepperda (ach ten Jepperd!). Kilka mocnych momentów, poruszające zakończenie, sympatyczne hybrydy na drugim planie, to z plusów.
Oczywiście mimo moich narzekań ta seria jest świetna. Przypomniała mi jak fantastyczne jest wydawnictwo Vertigo, jak świetnym scenarzystą jest Jeff Lemire, udowodniła mi też, że nawet w niezbyt interesujących warunkach dobra historia może dobrze sobie poradzić. Polecam jak najbardziej, rzadko trafia się na tak równą, oryginalną i pomysłową serią, jaką jest "Sweet Tooth"!
Koniec. Finał. Szczęśliwe (?) zakończenie. Lekki zawód. To tak w skrócie.
Gus, Jepperd i reszta ekipy docierają w końcu na Alaskę, do miejsca, z którego wywodzi się główny bohater. Napotykają tam na wyniszczone laboratorium, na dziennik podróżnika sprzed stu lat, na całą masę odpowiedzi i przerażających faktów, niektórzy doznają olśnienia, inni boją się tego, co widzą....
2016-03-09
Zbliżając się powoli do finału, Jeff Lemire musiał zmierzyć się z postawionymi przez siebie samego wcześniej pytaniami, umiejętnie i logicznie podając odpowiedzi, nie tracąc przy tym odpowiedniego klimatu i poziomu. Z bólem serca jednak muszę przyznać, że nie wyszło mu... do końca.
Rzecz dzieje się na dwóch płaszczyznach czasowych. Na początku poznajemy historię ekspedycji ratunkowej sprzed stu lat, która na wybrzeżach Alaski spotyka się z tajemniczą zarazą i narodzinami dziecka z jelenimi rogami, potem przenosimy się już do naszych czasów, gdzie grupa bohaterów dzieli się na dwa obozy - Gus, Jepperd i Singh ruszają na Alaskę w poszukiwaniu odpowiedzi, reszta zostaje w bezpiecznym miejscu, zmęczona uciekaniem. Ostatecznie wychodzi jednak na to, że wycieczka na północ Stanów musi zostać odłożona, gdyż niebezpieczeństwo znów powraca.
Serio, nie mam nic do pisarskich zdolności Jeffa, ten tom pod względem rozpisania bohaterów, dialogów czy zwrotów akcji jest naprawdę świetny (choć raz czy dwa Lemire leci tu na łatwiznę). Problemem jest wyjaśnienie całej fabuły. Sweet Tooth od samego początku - pomimo tego, że jest historią na wyniszczonej Ziemi i występują w nim hybrydy ludzi i zwierząt - wydawał się historią wyjątkowo przyziemną. Skupiającą się bardziej na relacjach międzyludzkich, na przywiązaniu, na zaufaniu i tym podobnym sprawom. Więc wyjaśnienie głównego wątku zarazy to dla mnie totalna porażka, kiepskiego rodzaju sci-fi wymyślone na poczekaniu, po prostu tego nie kupuję. Owszem, jest logiczne, jest sensowne i prawdopodobnie w kompletnie innej historii robiłoby ogromne wrażenie. Tu... jest po prostu marne. Na szczęście wszystkie inne aspekty komiksu wciąż stoją na bardzo wysokim poziomie. Jepperd ciągnie historię akcji, Gus obyczajówki, jest trochę smutku i zaskoczeń, jest i nadzieja na kozacki finał - choć tu pewnie tylko pod względem sensacji, nie wróżę jakichś specjalnych odkryć na temat głównej tajemnicy...
Zbliżając się powoli do finału, Jeff Lemire musiał zmierzyć się z postawionymi przez siebie samego wcześniej pytaniami, umiejętnie i logicznie podając odpowiedzi, nie tracąc przy tym odpowiedniego klimatu i poziomu. Z bólem serca jednak muszę przyznać, że nie wyszło mu... do końca.
Rzecz dzieje się na dwóch płaszczyznach czasowych. Na początku poznajemy historię ekspedycji...
2016-03-09
Jak dotąd zdecydowanie najlepszy tom.
Gus, Jepperd i reszta ekipy udaje się w drogę na Alaskę, w poszukiwaniu odpowiedzi na wszystkie tajemnice związane zarówno z głównym bohaterem, jak i całą zarazą, może nawet po odkrycie leku. Napotykają na tajemniczego samotnika, który na pierwszy rzut oka wydaje się nieszkodliwy. Ma wszystko, czego w postapokaliptycznym świecie trzeba. Elektryczność, jedzenie, ciepło, bezpieczeństwo, schronienie. Jedynie Jepperd czuje, że coś tu jest zdecydowanie zbyt idealne, zbyt podejrzane...
Dość mało się tu dzieje, Lemire postanawia rozwinąć wątki obyczajowe, ale robi to wręcz fantastycznie! Dużo miejsca poświęca nadszarpniętej relacji Gus-Jepperd, która napotyka tu sporo problemów. Skupia się też na drugim planie, prezentując przeszłość bohaterów, ich problemy, decyzje. Nie pozwala odetchnąć im nawet na moment, wciąż w jakiś sposób męcząc ich lub raniąc. Do tego ta cała tajemniczość... tym razem już nawet nie do końca nie związana z Gusem czy zarazą tylko samą sytuacją. Lemire jak rasowy pisarz thrillerów dawkuje napięcie od czasu do czasu podrzucając wskazówki i budując konflikt między postaciami.
Jeff odpowiada też w "Sweet Tooth" za kwestie rysunkowe i o ile jego "normalna" kreska nie do końca mi odpowiada - nie mylić z "bardzo mi się nie podoba" - o tyle sceny retrospekcji, wyobrażeń czy snu są kapitalne. Jest tu jeden numer prawie w całości poświęcony koszmarowi Gusa i jest to zdecydowanie mój faworyt. Poszarpane rysunki, blade kolory, niepokój, a jednak wciągające, przypominające narkotyczny odlot. Brawo, panie Lemire!
Niestety, "Sweet Tooth" nie okazał się najrówniejszą serią, jaką znam, wciąż jest jednak serią fantastyczną, która z każdym numerem tylko podnosi swój poziom. Jestem pod wrażeniem, że takie arcydziełko mogło się przede mną ukrywać od tak dawna.
Jak dotąd zdecydowanie najlepszy tom.
Gus, Jepperd i reszta ekipy udaje się w drogę na Alaskę, w poszukiwaniu odpowiedzi na wszystkie tajemnice związane zarówno z głównym bohaterem, jak i całą zarazą, może nawet po odkrycie leku. Napotykają na tajemniczego samotnika, który na pierwszy rzut oka wydaje się nieszkodliwy. Ma wszystko, czego w postapokaliptycznym świecie...
2016-03-09
Gdzieś kiedyś na LC nazwałem "Amerykańskiego Wampira" najrówniejszą serią komiksową jaką znam. Czuję, że być może będę musiał nadać ten tytuł właśnie "Sweet Tooth".
Gus razem z innymi podobnymi sobie hybrydami ma już dość więzienia i bycia po prostu okazami laboratoryjnymi, planuje więc ucieczkę za wszelką cenę. Tyczasem ludzie, którzy trzymają go pod kluczem, odnajdują dawne miejsce zamieszkania Gusa w poszukiwaniu sekretu jego istnienia. W tym samym momencie Jepperd, odkrywszy z głównym bohaterem wyjątkową więź, formuje armię w celu najazdu placówki wojskowej i uratowania swojego młodszego przyjaciela (i jednoczesnej zemsty na ludziach, którzy odebrali mu rodzinę).
Tak, to tom napakowany akcją i krwią, ale i tak Jeffowi udaje się tu nakreślić kilka niesamowicie wciągających wątków, wiele świetnych dialogów i jeszcze bardziej poszerzyć już i tak niedające odpocząć tajemnice. Ponadto nadaje swoim postaciom (szczególnie Jepperdowi) jeszcze więcej cech czysto ludzkich, zmuszając do ich polubienia i przejmowania się ich losem. Do tego kilka razy mocno uderza tam, gdzie boli najbardziej (ta akcja z synem Jepperda, kurde!) i ogólnie miażdży wszystkie komiksowe wyznaczniki. Nadaje fabule jasny cel, dzięki czemu wciąga jeszcze bardziej i owszem, zmusza mnie w tym momencie do sięgnięcia po kolejny tom.
Chyba jeszcze tego nie robiłem, a zdecydowanie powinienem - polecam Sweet Tooth absolutnie każdemu, bo na lekturze takiego kozaka nie da się zawieść ani trochę.
Gdzieś kiedyś na LC nazwałem "Amerykańskiego Wampira" najrówniejszą serią komiksową jaką znam. Czuję, że być może będę musiał nadać ten tytuł właśnie "Sweet Tooth".
Gus razem z innymi podobnymi sobie hybrydami ma już dość więzienia i bycia po prostu okazami laboratoryjnymi, planuje więc ucieczkę za wszelką cenę. Tyczasem ludzie, którzy trzymają go pod kluczem, odnajdują...
2016-03-08
Poziom utrzymany.
Tym razem historia dzieje się na dwóch płaszczyznach. Z jednej strony przyglądamy się Gusowi, więzionemu w wojennej placówce, gdzie jako wyjątkowy okaz nowego gatunku staje się największą nadzieją ludzkości. Wbrew własnej woli stanowi więc obiekt badawczy, w tym samym momencie próbując walczyć o wolność. W tym samym momencie następuje wgląd w przeszłość Jepperda, skupiający się na tym, co poprowadziło go do zostania tym, kim jest teraz, zdradzający przykre i mroczne wspomnienia, a także plany na przyszłość.
Bardzo dobry tom. Choć nie odkrywa zbyt wiele, a na temat Gusa zadaje tylko więcej pytań, to i tak świetnie się to czyta, głównie za sprawą historii Jepperda. Obyczajowa opowieść jego relacji z żoną i to, jak potoczyły się ich losy po epidemii to kawał dobrego scenariusza. Doskonale widać emocje postaci, sytuacje, które poprowadziły do ich przemiany, motywacje w działaniach i rozterki. Pozwala polubić postacie, których można było wcześniej nienawidzić (to działa też w drugą stronę) i zacząć im kibicować. Do tego bardzo ładnie rozwija wizję świata. No a sama intryga dotycząca końca ludzkości rozwija się z klasą, nie za szybko, nie rzucając kilkudziesięcioma zbędnymi zwrotami czy zagadkami. Na spokojnie porusza najciekawsze kwestie, odkrywa niewiele, lecz na tyle, by zainteresować.
Klasa, spore oczekiwania i pobudzona ciekawość. Dalszego ciągu się nie mogę doczekać, głównie dlatego, że to Jeff Lemire, więc o poziom zmartwiony nie jestem.
Poziom utrzymany.
Tym razem historia dzieje się na dwóch płaszczyznach. Z jednej strony przyglądamy się Gusowi, więzionemu w wojennej placówce, gdzie jako wyjątkowy okaz nowego gatunku staje się największą nadzieją ludzkości. Wbrew własnej woli stanowi więc obiekt badawczy, w tym samym momencie próbując walczyć o wolność. W tym samym momencie następuje wgląd w przeszłość...
2016-03-08
Nie jestem fanem historii umieszczonych na postapokaliptycznej ziemi, gdzie resztki ludzkości muszą zmagać się z nieciekawymi warunkami, a często również ze złymi ludźmi, którzy wykorzystują sytuację dla swoich własnych celów. Dlatego też bardzo długo wzbraniałem się przed "Sweet Tooth", który to mniej więcej taką historią jest. Ostatecznie jednak przeczytawszy masę pozytywnych recenzji, przekonany także przez nazwisko autora, uległem. I jak żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej!
Jak już mówiłem, komiks ten to wizja Ziemi po tajemniczej chorobie, która powoli pozbywa się najsilniejszych niedobitków. Odporne na chorobę wydają się dzieci urodzone już po epidemii, choć nie są tak do końca zwyczajne, gdyż rodzą się jako hybrydy ludzi i zwierząt. Główny bohater, 9-letni Gus, pół człowiek, pół jeleń, po śmierci swojego ojca zmuszony jest do opuszczenia zamieszkiwanego przez całe życie lasu i do stawienia czoła "innemu", nowemu światu. Mając jako towarzysza i opiekuna potężnego Jepperda, zmierza ku jedynemu miejscu, gdzie spotkać może podobnych sobie.
Fakt, nie brzmi zbyt odkrywczo, ale to dopiero wstęp, kilka numerów służących po to, aby nakreślić świat i pozwolić czytelnikowi zapoznać się z bohaterami. No i w tej kwestii jest idealnie. Podróż Gusa i Jepperda przez wyniszczone miasta udowadnia, że świat na zewnątrz jest mroczny, brudny i okrutny, a zaraza i śmierć obudziły w ludziach najgorsze instynkty, a nieprzystosowany do takich rzeczy Gus coraz mocniej łamie swoje zasady i poszerza zaufanie, przez co zakończenie jest jeszcze bardziej zaskakujące. Do tego Lemire tworzy całkiem ciekawy klimat i intrygę. Wydaje się, że nic w tym świecie nie dzieje się przypadkiem, a istnienie Gusa ma w sobie o wiele więcej tajemnic niż mogłoby się na początku wydawać. Także jeśli chodzi o zarys fabularny to jest świetnie.
Cieszę się, że w końcu sięgnąłem po "Sweet Tooth", bo czuję, że wielka komiksowa przygoda czeka przede mną. Mocny świat, ciekawi bohaterowie, tajemnice i zwroty akcji, Lemire jakiego wszyscy uwielbiamy.
Nie jestem fanem historii umieszczonych na postapokaliptycznej ziemi, gdzie resztki ludzkości muszą zmagać się z nieciekawymi warunkami, a często również ze złymi ludźmi, którzy wykorzystują sytuację dla swoich własnych celów. Dlatego też bardzo długo wzbraniałem się przed "Sweet Tooth", który to mniej więcej taką historią jest. Ostatecznie jednak przeczytawszy masę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-03-08
2016-01-21
Peter powoli układa sobie życie, zarówno jako bohater, zyskując coraz więcej nowojorskiego szacunku, a także jako zwykły człowiek, naprawiając swoje relacje rodzinne i towarzyskie. Wszystko wydaje się w porządku, aż nagle pojawia się młody mutant, nie do końca panujący nad mocami.
Brzmi oklepanie i tak prawdopodobnie powinni być, bo mutancka historia, pomimo tego, że pojawiają się w nich same komiksowe tuzy (Xavier, Storm) zostaje zepchnięta na dalszy plan przez fantastyczną obyczajówkę. To dopiero, ile? Czterdzieści kilka numerów, a Bendis sprawia, że w otoczeniu Parkerów czuję się jak w rodzinie. Problemy, które ich dotykają (związek Petera i MJ, Ciotka May na terapii - przekozacka scena! - peterowe problemy w łączeniu życia bohatera i zwykłego człowieka) męczą również mnie. Brawo, Bendis, że z czysto rozrywkowego komiksu potrafiłeś zrobić tak wciągającą i przejmującą historię.
Prawdopodobnie powinienem teraz lekko zwolnić, zachować USM na potem, przeczytać coś innego... nawet na to nie liczcie. Ten komiks jest zbyt zajebisty, żeby tak po prostu przestać, właśnie otwieram tom numer 8.
Peter powoli układa sobie życie, zarówno jako bohater, zyskując coraz więcej nowojorskiego szacunku, a także jako zwykły człowiek, naprawiając swoje relacje rodzinne i towarzyskie. Wszystko wydaje się w porządku, aż nagle pojawia się młody mutant, nie do końca panujący nad mocami.
Brzmi oklepanie i tak prawdopodobnie powinni być, bo mutancka historia, pomimo tego, że...
2016-01-20
No, to jest to!
Venom to chyba taki przeciwnik Pająka, którego nie trzeba przedstawiać, co? Ha, właśnie że akurat w tym przypadku trzeba! Bo Bendis czyni swój Spiderowy świat jeszcze bardziej odmienionym właśnie w wypadku tego wroga. Także po kolei - Peter zrozpaczony życiowymi doświadczeniami znajduje w czeluściach piwnicy pamiątki po ojcu, a z nich przypomina sobie o dawnym przyjacielu, Eddiem Brocku, synu współpracownika swojego ojca. Odnawia z nim kontakt, a jego ziomek z dzieciństwa przedstawia mu swoje najważniejsze badanie, kontynuowane po rodzicach (oczywiście jest to substancja niezbędna do powstania tytułowego Venoma).
Świetny zabieg z odebraniem Venomowi kosmicznego pochodzenia. Od razu robi się lepiej, naturalniej. A i sam Eddie będący w posiadaniu kostiumu od lat to dobre wyjście, bo czuć jego przywiązanie, jego chciwość i chęć posiadania. Tak samo jak i pomysł na to, żeby Peter i Eddie znali się od dłuższego czasu, co więcej! Byli nawet znajomymi. To nadaje tej potyczce o wiele poważniejsze podłoże niż czysta zemsta. A Peter po walce wcale nie czuje się zwycięsko, bo to w końcu kumpel... I mógłbym tak dalej ciągnąć listę świetnych pomysłów Bendisa, bo odświeżył Venoma i zrobił to kapitalnie. Postać ta już od dłuższego czasu służyła jako wielka maszyna do rozpierduchy, ograbiona z jakichkolwiek emocji. A tu proszę, da się? Da się! No i oczywiście doskonała obyczajówka, ale czy to kogoś dziwi?
Nie jest dziwne, że komiks ten zawsze łapie się na listy najlepszych Spiderowych historii, bo wszystko w nim jest doskonałe. Najlepiej przekonajcie się o tym sami. Uwierzcie, podziękujecie mi!
No, to jest to!
Venom to chyba taki przeciwnik Pająka, którego nie trzeba przedstawiać, co? Ha, właśnie że akurat w tym przypadku trzeba! Bo Bendis czyni swój Spiderowy świat jeszcze bardziej odmienionym właśnie w wypadku tego wroga. Także po kolei - Peter zrozpaczony życiowymi doświadczeniami znajduje w czeluściach piwnicy pamiątki po ojcu, a z nich przypomina sobie o...
2016-01-20
Bendis i Spider znów w formie!
Na nowojorskie banki napada gość przebrany za Spider-mana i korzystający z tego, że nikt nie zna tożsamości bohatera. Ten normalny, fajny Pająk musi więc zająć się kimś, kto wyrabia mu złą opinię, jednocześnie próbując poradzić sobie z komplikacjami w jego życiu rodzinno-towarzyskim.
Tak, dokładnie, walić akcję, strzelaniny, wystrzeliwane sieci i bijatyki.To sfera obyczajowa podnosi ocenę tak wysoko. Bendis świetnie rozpisuje i rani wszystkie ważne postaci - rzuca na ciotkę May ogromną odpowiedzialność, zabiera Gwen całą rodzinę naraz, krzywdzi Petera fizycznie, tylko po to, żeby na koniec potężnie dowalić mu emocjonalnie, a Mary Jane... Wow! Kto by pomyślał, że tak prostą postać można aż tak udoskonalić i uszczególnić! I kto oprócz Bendisa wpadłby na to, że pająkowa opowieść obyczajowa może być bardziej wciągająca niż jego starcia na pięści?
Tom zdecydowanie dla wszystkich, szczególnie tych, którym się wydaje, że Spooder to postać dla dzieci. Ale to i tak nic w porównaniu z tomem kolejnym... Już się nie mogę doczekać :)
Bendis i Spider znów w formie!
Na nowojorskie banki napada gość przebrany za Spider-mana i korzystający z tego, że nikt nie zna tożsamości bohatera. Ten normalny, fajny Pająk musi więc zająć się kimś, kto wyrabia mu złą opinię, jednocześnie próbując poradzić sobie z komplikacjami w jego życiu rodzinno-towarzyskim.
Tak, dokładnie, walić akcję, strzelaniny, wystrzeliwane...
2016-01-18
Lekki, tymczasowy spadek formy.
Do Nowego Jorku wraca dobry ziomeczek Petera, Harry Osbourne. Jednak na nieszczęście naszego bohatera, razem z nim pojawia się również jego ojciec Norman, psychopata znany jako Green Goblin. Na domiar złego znający tożsamość Pająka i zamierzający użyć tej wiedzy jak najprędzej. Szantażuje więc Petera, grożąc jego bliskim, a atmosfera bezsilności wzrasta z każdą stroną.
Cóż, tom w pełni napakowany czystą akcją, co jest bardzo dużym plusem. Moment, w którym rozgniewany Peter dosłownie kładzie na łopaty Goblina to jeden z moich faworytów. Niestety (o czym wspominałem przy opisywaniu komiksów Marvela już kilkakrotnie) do akcji wkracza również żałosne SHIELD z cwaniakiem Nickiem Furym na czele i są to zdecydowanie najgorsze fragmenty opowieści. Do bólu irytujące i niezrozumiałe decyzje tej instytucji z lekka uprzykrzyły mi czytanie. Dajcie Pająkowi być Pająkiem!
Ale i tak jest super. Głównie przez luz i poczucie humoru Bendisa, który w świecie Spidera czuje się już jak w domu.
Lekki, tymczasowy spadek formy.
Do Nowego Jorku wraca dobry ziomeczek Petera, Harry Osbourne. Jednak na nieszczęście naszego bohatera, razem z nim pojawia się również jego ojciec Norman, psychopata znany jako Green Goblin. Na domiar złego znający tożsamość Pająka i zamierzający użyć tej wiedzy jak najprędzej. Szantażuje więc Petera, grożąc jego bliskim, a atmosfera...
2016-01-17
Jedziemy dalej.
Spider-man, teraz już pełną gębą. Ratuje ludzi, walczy zarówno z wrogami - tym razem takie klasyki jak Octopus i Kraven (ultimate'owa kreacja tego drugiego jest wspaniała) - jak i opinią publiczną, skacze, lata, bije, wszystko to, do czego nas przyzwyczaił. Tyle że robi się coraz bardziej niebezpiecznie, a drugi plan wydaje się coraz bardziej kombinować po złej stronie barykady.
Kocham tę serię, po prostu kocham. Opus magnum Bendisa, jak nic. Kopalnia sympatycznych postaci i kapitalnego humoru (Spider to chyba ogólnie jedyna marvelowa postać potrafiąca mnie rozbawić), której tempo nie ustaje nawet na sekundę. Gdy już wydaje się, że kryzys zażegnany, Benids rzuca nam kolejną superbohaterską akcją prosto w twarz. Chwała mu za to, że przygody samego, niezamaskowanego Petera są równie wciągające, momentami nawet bardziej. To się szanuje w takich komiksach, czyste przywiązanie do postaci.
Ja chyba ani razu nie poleciłem Ultimate, tym razem również tego nie zrobię. To się rozumie samo przez się, ten komiks to klasa sama w sobie.
Jedziemy dalej.
Spider-man, teraz już pełną gębą. Ratuje ludzi, walczy zarówno z wrogami - tym razem takie klasyki jak Octopus i Kraven (ultimate'owa kreacja tego drugiego jest wspaniała) - jak i opinią publiczną, skacze, lata, bije, wszystko to, do czego nas przyzwyczaił. Tyle że robi się coraz bardziej niebezpiecznie, a drugi plan wydaje się coraz bardziej kombinować po...
2016-01-15
Minęły chyba ze cztery lata od mojej ostatniej przygody z tą wersją Pająka, najwyższy więc czas na ponowne spotkanie. Świat Ultimate to odświeżona, opowiedziana na nowo historia każdego z bohaterów Marvela. Inicjatywa jak najbardziej potrzebna i logiczna, szczególnie w przypadku Spider-mana, którego główna seria w tamtych czasach robiła się coraz bardziej głupia i chwytała się najmniej sensownych pomysłów. Tymczasem świeżutki Ultimate Pająk był tym, czego potrzebowaliśmy wszyscy.
Peter Parker ma piętnaście lat, chodzi do szkoły, jest pośmiewiskiem i samotnikiem, aż pewnego dnia dochodzi do znanego wszystkim incydentu z pająkiem i wszystko się zmienia. Nabiera siły, pewności siebie, ziomeczków. Po śmierci wujka, której mógł zapobiec, postanawia pomagać ludziom jako kozacki Spider-man.
Brzmi jak nic odkrywczego, co nie? Całe szczęście Bendis jest mistrzem w tym, co robi. Wcale się nie spieszy, daje nam zapoznać się z Peterem i jego otoczeniem zanim przejdzie do ważnych spraw. Genezę jego śmiertelnego wroga też zmienia (może i na lepsze). Dodaje sporo od siebie, omija to, co nudne lub niepotrzebne, dzięki czemu początek pajęczakowej przygody jest wciągający zarówno dla nawiedzonych fanatyków jak i początkujących czytelników.
A Bendis jest po prostu świetnym scenarzystą. Do tej pory miałem do czynienia z tym gościem głównie przy okazji grupowych komiksów (Avengers czy historie skupiające w sobie pół uniwersum), ale tu dokładnie widać jak dobry ma warsztat. Skupiając się w zasadzie tylko na jednej postaci, daje poznać ją w stu procentach, zaznajomić się i przywiązać. Drugi plan jest wybitnie różnorodny, każdy bohater wprowadza coś nowego. Jest bardzo sympatycznie, jest zabawnie. Komiks idealny.
Nic dziwnego, że USM Bendisa zbiera praktycznie same dobre opinie, bo na takie komiksy właśnie warto czekać. Świeże, proste w odbiorze, wciągające i wydobywające z postaci wszystko, co najlepsze. Maraton z Pająkiem uważam za rozpoczęty.
Minęły chyba ze cztery lata od mojej ostatniej przygody z tą wersją Pająka, najwyższy więc czas na ponowne spotkanie. Świat Ultimate to odświeżona, opowiedziana na nowo historia każdego z bohaterów Marvela. Inicjatywa jak najbardziej potrzebna i logiczna, szczególnie w przypadku Spider-mana, którego główna seria w tamtych czasach robiła się coraz bardziej głupia i chwytała...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-12-22
Świąteczne Komiksy część 4!! (tym razem za poleceniem)
Opinia ta dotyczy tylko krótkiego komiksu o Batmanie, znajdującego się w Holiday Specialu, więc również będzie dość krótka. Ta dwunastostronicowa historyjka dziejąca się w Gotham (w którym przecież nawet w Święta zbrodnia nie śpi) to niczym nie wyróżniająca się detektywistyczna przygoda Gacka. Jasne, świecą się lampki na ulicach, jest tu wątek gościa przebranego za Mikołaja i z kartek czuć atmosferą świąteczną ale nic poza tym. Fajne jako ciekawostka, niewystarczające jako dobry komiks. Zresztą, lata 80. w świecie komiksów superhero to wciąż lekka padaka, pisana bardzo oczywistymi zdaniami, tłumaczącymi absolutnie każdy szczegół, jest trochę sztucznie... no broni się tylko tym, że Święta. W sumie chyba tylko o to chodziło, patrząc, że to special.
Świąteczne Komiksy część 4!! (tym razem za poleceniem)
Opinia ta dotyczy tylko krótkiego komiksu o Batmanie, znajdującego się w Holiday Specialu, więc również będzie dość krótka. Ta dwunastostronicowa historyjka dziejąca się w Gotham (w którym przecież nawet w Święta zbrodnia nie śpi) to niczym nie wyróżniająca się detektywistyczna przygoda Gacka. Jasne, świecą się lampki...
(Tak, wiem, że w Polsce jeszcze tego piątego tomu nie wydali, ale ja przeczytałem i chcę, żeby ładnie wyglądało na profilu, więc oceniam tu.)
Skończyłem. Szkoda, choć było fajnie, szczególnie, że rzadko kiedy czyta się tak dobre finały i tak dobre przez cały czas trwania serie. Ale ciągnięcie tego w nieskończoność też by na dobre nie wyszło, więc może to i lepiej, że to tylko pięć tomów. Bałem się, że Vaughan polegnie, że nie udźwignie, że nie da rady wytłumaczyć wszystkiego, zachowując logikę i nie niszcząc postaci. Ilu już poległo w takich sytuacjach... Sweet Tooth, Baśnie (czasem), 95% podrzędnego superhero. Szanuję, że tu obyło się bez wad.
Choć oczywiście mogę się tu czy tam przyczepić. Nie podoba mi się, jak ostatecznie został rozstrzygnięty wątek Yoricka i Beth, szczególnie biorąc pod uwagę, że to na nim opierała się cała przygoda głównego bohatera Niby zachowano tu sens i logikę, ale jakieś to szybkie było i nie po mojej myśli. Całe szczęście nadrabia się tu akcją. Autor nie bierze jeńców, nie ma litości, jak przystało na dobre postapo. Strzelaniny, akcje, śmierci... kocham. No i wyjaśnienia męskiej apokalipsy mają sens, tu się bardzo obawiałem, bo ile to już razy główna tajemnica okazywała się żenująca (tak, Sweet Tooth, patrzę na Ciebie). Tu jest super, bo do odpowiedzi prowadzi cała seria, a nie, że się ta odpowiedź pojawia kompletnie z czapy. Szanuję. A finałowy zeszyt tej serii to mistrzostwo świata. Dawno nie czytałem tak idealnie zrównoważonego i satysfakcjonującego zakończenia. Rozprawia się ze wszystkim i z każdym, rani, ale pozostawia ostatecznie nadzieję. Chyba sobie ten zeszyt nad łóżkiem powieszę.
Panie Vaughan, do rychłego zobaczenia!
(Tak, wiem, że w Polsce jeszcze tego piątego tomu nie wydali, ale ja przeczytałem i chcę, żeby ładnie wyglądało na profilu, więc oceniam tu.)
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toSkończyłem. Szkoda, choć było fajnie, szczególnie, że rzadko kiedy czyta się tak dobre finały i tak dobre przez cały czas trwania serie. Ale ciągnięcie tego w nieskończoność też by na dobre nie wyszło, więc może to i lepiej, że to...