-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel12
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać1
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2024-04-26
2024-01-05
Po dziesięciu latach od pierwszego czytania "Nocnych cieni tunturi" wróciłem do lektury opowiadań z folkloru fińskiej Laponii. Nie waham się wystawić najwyższej oceny tym pełnym grozy ale też i niesamowitego piękna przyrody lądu położonego za północnym kręgiem polarnym historiom.
Ludowe opowieści zebrane przez Samuli Paulaharju pełne są autentyzmu. Autor niezwykle żywo przedstawia świat wierzeń Saamów. Pełno w nich klątw, niechcących lub niemogących udać się na wieczny spoczynek zmarłych, złośliwych obdarzonych niezwykłą mocą czarowników, tajemniczych "podziemnych" o niezwykłym rodowodzie (nie ujawnię go tutaj, ale dla samego poznania go warto przeczytać "Nocne cienie tunturi"),pięknych pochodzących z innych światów panien, trolli i innych demonicznych istot.
Dzięki książkom takim jak ta, moja biblioteczka LC ma półkę zatytułowaną "zew północy". Po lekturze opowiadań, które oprócz wątków nadprzyrodzonych zawierają wspaniałe opisy lapońskiej przyrody, m.in. tytułowych wzgórz tunturi, wybrzeży Oceanu Arktycznego, głębokich dolin rzecznych, czuję głęboką chęć udania się do krainy Saamów, żeby napawać się niekończącym się dniem polarnego lata. Gdzieś przez umysł przebiega mi także pragnienie doznania lapońskiej nocy oświetlanej skrzącymi się światłami zorzy polarnej.
Po dziesięciu latach od pierwszego czytania "Nocnych cieni tunturi" wróciłem do lektury opowiadań z folkloru fińskiej Laponii. Nie waham się wystawić najwyższej oceny tym pełnym grozy ale też i niesamowitego piękna przyrody lądu położonego za północnym kręgiem polarnym historiom.
Ludowe opowieści zebrane przez Samuli Paulaharju pełne są autentyzmu. Autor niezwykle żywo...
2023-05-05
Wspaniale napisana opowieść o dziejach kilkunastu gatunków morskich ptaków. Książka nie tylko dla biologów i osób interesujących się ornitologią ale także dla humanistów i właśnie za to niezwykle udane połączenie biologi z szeroko rozumianą antropologią kultury wystawiam najwyższą ocenę - "Krzyk morskich ptaków" to prawdziwe arcydzieło w kategorii literatury przyrodniczej.
Wspaniale napisana opowieść o dziejach kilkunastu gatunków morskich ptaków. Książka nie tylko dla biologów i osób interesujących się ornitologią ale także dla humanistów i właśnie za to niezwykle udane połączenie biologi z szeroko rozumianą antropologią kultury wystawiam najwyższą ocenę - "Krzyk morskich ptaków" to prawdziwe arcydzieło w kategorii literatury...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-29
Niczym "Uczta Babette" składająca się z wielkiej liczby wykwintnych dań, zbiór opowiadań tak wielu autorów musi być mocno różnorodny a jednak z motywem przewodnim. Jest nim nie tylko lato w rozmaitych odsłonach, jest jeszcze coś, wszechobecna skandynawska melancholia, ten introwertyzm większości bohaterów lub samych autorów, który wkrada się nawet w te opowiadania, gdzie bohaterowie są pełni energii.
Miłośnicy poezji również znajdą tutaj coś dla siebie i to znacznie więcej aniżeli jeden wiersz otwierający zbiór, bo czyż światło niskiego północnego słońca, senne ogródki, leśne dukty czy plaże nie są same w sobie poetyckie?
Niczym "Uczta Babette" składająca się z wielkiej liczby wykwintnych dań, zbiór opowiadań tak wielu autorów musi być mocno różnorodny a jednak z motywem przewodnim. Jest nim nie tylko lato w rozmaitych odsłonach, jest jeszcze coś, wszechobecna skandynawska melancholia, ten introwertyzm większości bohaterów lub samych autorów, który wkrada się nawet w te opowiadania, gdzie...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-28
Lennart Meri, późniejszy pierwszy po odzyskaniu przez Estonię niepodległości prezydent tego kraju, spisał w "Gorących wodospadach" relację z badawczej wyprawy grupy estońskich naukowców na Kamczatkę w pierwszej połowie lat 60-tych XX wieku.
W swoim dzienniku podróży dzieli się z czytelnikami spostrzeżeniami z obserwacji wulkanów, gejzerów, rzek, tundry, subarktycznej pogody a także zwyczajów ludów zamieszkujących ogromny półwysep.
Tekst autora od czasu do czasu przeplatany jest obszernymi cytatami z dzieł wcześniejszych badaczy i odkrywców Kamczatki. Cytowane dzieła pochodzą nawet sprzed trzech stuleci.
Smutnym rysem "Gorących wodospadów" jest to, że opisany jest w nich świat, który został niejako uśmiercony przez nadchodzące "nowe".
Czytając książkę autora żyjącego i tworzącego w czasach rozkwitu Związku Radzieckiego, należy wziąć poprawkę na niezbędny w tamtej epoce element, jakim jest gloryfikacja socjalistycznego postępu. Z dystansu czasu możemy to potraktować jako dodatkowy rys kulturowy dzieła Meriego. Z dzisiejszej perspektywy może on jednocześnie przerażać i śmieszyć, w tamtych czasach po prostu musiał się znaleźć w oficjalnie wydanej przez państwo książce i już.
Mnie osobiście książka ta przypomina w znacznej mierze moje ulubione czasopismo geograficzne, jakim był wychodzący w latach 1948-2020 "Poznaj Świat". To z tych magazynów podróżniczych i z książek m.in. z serii "Naokoło Świata", do której należą "Gorące wodospady", czerpałem wiedzę geograficzną. To one właśnie zainspirowały mnie do tego, żeby geografii nigdy nie porzucić i związać z nią swoje dorosłe życie. Mam nadzieję, że zarówno "Poznaj Świat", jak i seria "Naokoło Świata" jeszcze powrócą, w końcu obydwa tytuły przeżywały kilka reaktywacji.
Lennart Meri, późniejszy pierwszy po odzyskaniu przez Estonię niepodległości prezydent tego kraju, spisał w "Gorących wodospadach" relację z badawczej wyprawy grupy estońskich naukowców na Kamczatkę w pierwszej połowie lat 60-tych XX wieku.
W swoim dzienniku podróży dzieli się z czytelnikami spostrzeżeniami z obserwacji wulkanów, gejzerów, rzek, tundry, subarktycznej...
2022-03-09
Pierwszą książką, jaką świadomie miałem w rękach, jeszcze zanim nauczyłem się odczytywać litery tworzące nazwy, był atlas geograficzny. Miałem szczęście do inspirujących krewnych: rodzice, dziadkowie i wujek szybko zorientowali się w co ich dziecko wpatruje się z takim zachwytem i tylko podsycali ten żar, snując opowieści o odległych lądach, które sami znali z lektury książek podróżniczych. Każde z nich miało swoje ulubione obszary, które zsumowane układały się w mojej głowie w niezwykle brzmiące i kuszące syrenim śpiewem miejsca. Pozostawało tylko nauczyć się czytać - poszło sprawnie. Teraz już nic nie mogło ograniczyć mojej wyobraźni...
Ląd za lądem, wybrzeże za wybrzeżem padały łupem moich zwycięskich oczu. Każdy okruch ziemi na oceanie domagał się zbadania. Sam atlas nie wystarczał, pojawiały się encyklopedie, książki podróżnicze, powieści... wreszcie cudowne czasopismo geograficzne "Poznaj Świat", które na ostatniej stronie miało nieprawdopodobnie wręcz dokładne, w porównaniu z atlasem mapy. Atlas nigdy jednak nie tracił swego zaszczytnego pierwszego miejsca, w kolejnych latach przybierał coraz doskonalsze formy. Nie pozostawało nic innego jak tylko samemu zostać geografem.
Dziecięce marzenie się spełniło, blisko cztery dekady później, mając za sobą trochę podróży po bliskich i tych bardziej dalekich lądach, ciągle wracam do atlasów najodleglejszych wysepek, cypli, latarni morskich i wszelkich innych miejsc, które mają magię w samej swej nazwie: Tristan da Cunha, Wyspy Antypodów, Rpobinson Crusoe, Diego Garcia.
Prawdziwym balsamem dla mojej spragnionej krańców świata duszy jest "Atlas wysp odległych" Judith Schalansky. Od razu znalazłem w autorce bratnią (a raczej siostrzaną) duszę. Wykonała ona za mnie i za wielu innych podobnych marzycieli kawał solidnej, iście benedyktyńskiej pracy. Zebrała mapy, jak również opowieści o pięćdziesięciu okruchach rozrzuconych na wszystkich pięciu oceanach (nota bene, w moim dzieciństwie były tylko trzy) i wydała je w formie niezwykle pięknej książki - ATLASU!
Lektura tego zbioru zaspokoiła w sporej części mój głód odległych wysp. Do czasu jednak... Ale to już inna opowieść i inne poszukiwania.
Pierwszą książką, jaką świadomie miałem w rękach, jeszcze zanim nauczyłem się odczytywać litery tworzące nazwy, był atlas geograficzny. Miałem szczęście do inspirujących krewnych: rodzice, dziadkowie i wujek szybko zorientowali się w co ich dziecko wpatruje się z takim zachwytem i tylko podsycali ten żar, snując opowieści o odległych lądach, które sami znali z lektury...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-12-28
Naprawdę dobra, miejscami nawet bardzo dobra książka o mentalności naszych sąsiadów zza morza. Ciekawie opisane widzenie samotności zarówno przez Szwedów, jak i tych, którzy wybrali Szwecję jako swoje miejsce do życia. Tylko co tutaj robi ten rozdział o jodze? Wydaje mi się, że został wciśnięty na siłę, bo ze szwedzkością jakoś mi się nie kojarzy.
Naprawdę dobra, miejscami nawet bardzo dobra książka o mentalności naszych sąsiadów zza morza. Ciekawie opisane widzenie samotności zarówno przez Szwedów, jak i tych, którzy wybrali Szwecję jako swoje miejsce do życia. Tylko co tutaj robi ten rozdział o jodze? Wydaje mi się, że został wciśnięty na siłę, bo ze szwedzkością jakoś mi się nie kojarzy.
Pokaż mimo to2021-11-01
Latarnie morskie to mój ulubiony motyw w literaturze, fotografii i wszelakich innych dziedzinach. Kiedy tylko zobaczyłem w księgarni ten, zgodnie zresztą z tytułem "mały" atlas, wiedziałem, że będzie mój, tu i teraz. Oczywiście nie zawiodłem się. Pomimo, iż zaledwie 34 latarnie morskie doczekały się swoich opisów w tym subiektywnym wyborze autora, to są to prawdziwe perełki. Jose Luis González Macías opowiada o burzliwych dziejach latarni morskich oświetlających targane sztormami wybrzeża skalistych cypli rozsianych po najodleglejszych krańcach świata. Nawet jeśli wybór ten jest europocentryczny, to i tak latarnie starego kontynentu zdumiewają swoim położeniem, niezwykłą historią konstrukcji czy wreszcie heroizmem latarników.
Widniejący w podtytule "atlas" nie jest tylko pustym słowem - każda latarnia została szczegółowo opisana pod względem technicznym a także umiejscowiona na bardzo dokładnej mapie morskiej. Wielu z nich próżno szukać nawet w internecie, jak choćby hiszpańskie wysepki Columbretes czy karaibska niegościnna Navassa.
Miłośnicy samodzielnych poszukiwań znajdą tutaj wiele zasygnalizowanych tropów. Bibliofile również nie będą zawiedzeni, gdyż znajdziemy w atlasie inspiracje, za którymi podążali wielcy mistrzowie pióra, jak Virginia Woolf, Edgar Allan Poe czy Juliusz Verne. Są też inni, mniej znani, ale możliwi do poznania dzięki podanym wskazówkom.
Historie latarników i latarniczek nieraz mrożą krew w żyłach. To co dla schowanych w ciepłych domach czytelników wydaje się romantyczną przygodą, wyzwoleniem od zgiełku pędzącego coraz szybciej świata, możliwością oczyszczenia duchowego jak i fizycznego poprzez pracę, na stronach "Światła na krańcach świata" jawi się jako prawdziwe piekło samotności, obłędu, bezsilności i rozpaczy w obliczu przegranych bitew o ocalenie życia rozbitków a czasem i własnego ludzi, którzy wybrali ten los. Zdarzało się i tak, że nie mieli oni wyboru a los ten został im narzucony.
Latarnie morskie to mój ulubiony motyw w literaturze, fotografii i wszelakich innych dziedzinach. Kiedy tylko zobaczyłem w księgarni ten, zgodnie zresztą z tytułem "mały" atlas, wiedziałem, że będzie mój, tu i teraz. Oczywiście nie zawiodłem się. Pomimo, iż zaledwie 34 latarnie morskie doczekały się swoich opisów w tym subiektywnym wyborze autora, to są to prawdziwe...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-01-11
Niezwykle udany wybór wierszy szwedzkich poetów. Pomimo wielości autorów, trudno doszukać się tu wierszy banalnych czy zbyt sentymentalnych. Morze ukazuje się w wielości postrzegań - jest prażywiołem, obszarem nieznanym a kiedy indziej zupełnie swojskim; jest tropikalnym oceanem owiewanym bryzą i polarnym akwenem, po którym żeglują odkrywcy wysp Arktyki. Wielu autorów chętnie sięga w swych wierszach do ciepłych mórz południowych, inni zaś zostają na Bałtyku, pośród rodzimych szkierów, budząc u czytelnika tęsknotę za długim dniem polarnego lata gdzieś nad Zatoką Botnicką.
Niezwykle udany wybór wierszy szwedzkich poetów. Pomimo wielości autorów, trudno doszukać się tu wierszy banalnych czy zbyt sentymentalnych. Morze ukazuje się w wielości postrzegań - jest prażywiołem, obszarem nieznanym a kiedy indziej zupełnie swojskim; jest tropikalnym oceanem owiewanym bryzą i polarnym akwenem, po którym żeglują odkrywcy wysp Arktyki. Wielu autorów...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-12-29
Trzecia, jakże odmienna od pozostałych część historii Ingrid Barrøy. Bohaterka, patrząc w ciemne oczy swojej małej córeczki, nie może zapomnieć innej pary identycznych oczu, należących do ojca jej dziecka. Uporczywe, wręcz obsesyjne myślenie o mężczyźnie, z którym dane jej było przeżyć kilka chwil w życiu - tych najlepszych, pcha Ingrid w niebezpieczną podróż w nieznane.
"Oczy z Rigela" to powieść o woli - woli przeżycia za wszelką cenę, woli odkrycia prawdy, woli dążenia do szczęścia niezależnie od przeciwności losu i woli - nierzadko tej złej - innych ludzi, aby wpłynąć na wynik poszukiwań.
Pomimo innych krajobrazów niż w pierwszych dwóch częściach serii, tłem powieści nadal jest majestatyczna przyroda Norwegii.
Roy Jacobsen zasługuje na wielkie uznanie nie tylko za sugestywne oddanie portretów psychologicznych bohaterów - znów "przeciągnie" emocjonalnie czytelnika, ale także za szczerość w podejściu do historii własnego narodu. Nie koloryzuje ale też nie odbrązawia na siłę, pokazuje dramaty ludzkich wyborów, kiedy rozeznanie, co jest dobrem a co złem, nie jest takie jednoznaczne, jakby się mogło wydawać niektórym zerojedynkowym umysłom. Za każdym z tych wyborów stoi przecież ludzka istota ze swoimi emocjami, traumami i sumieniem bombardowanym okropieństwami wojny.
Trzecia, jakże odmienna od pozostałych część historii Ingrid Barrøy. Bohaterka, patrząc w ciemne oczy swojej małej córeczki, nie może zapomnieć innej pary identycznych oczu, należących do ojca jej dziecka. Uporczywe, wręcz obsesyjne myślenie o mężczyźnie, z którym dane jej było przeżyć kilka chwil w życiu - tych najlepszych, pcha Ingrid w niebezpieczną podróż w...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10-26
Podobnie jak inni czytelnicy, niecierpliwie wyczekiwałem kontynuacji "Niewidzialnych", gdyż urzekła mnie historia Ingrid Barrøy i jej rodziny, a także opisy wyspy, które uważam za wręcz hipnotyzujące. W "Białym morzu" jest wszystko z powyższych. Ingrid jest już jednak dojrzałą osobą i problemy, z którymi przychodzi jej się zderzyć, również są o wiele poważniejsze - podobnie jak w części pierwszej, znów raczej zbyt ciężkie na to, żeby poradziła sobie z nimi jedna kobieta, zwłaszcza w czasach, kiedy mężczyźni mocno popsuli świat.
Norwegia w latach drugiej wojny światowej nie jest zbyt bezpiecznym miejscem dla samotnej kobiety, czego Ingrid wielokrotnie doświadcza. Aby przetrwać i chronić słabszych ludzi, którzy pojawili się na jej drodze, musi narażać własne bezpieczeństwo zarówno fizyczne, ekonomiczne jak i emocjonalne, a to wymaga wielkiego hartu ducha, inteligencji i przebiegłości.
Pomimo zagęszczenia akcji i znacznie cięższego ładunku problemów, z jakimi borykają się bohaterowie powieści, Royowi Jacobsenowi udało się wpleść w fabułę to, co było wielkim atutem "Niewidzialnych", czyli opisy wyspy i życia na wybrzeżu północnych krain. Przyroda i zmiany pór roku nie zależą przecież od dziejowej zawieruchy i żyją własnym, odwiecznym rytmem, poniekąd wymuszając dostosowanie się do niego ludzi, którzy chcą korzystać z dobrodziejstw natury (w tym przypadku dość skąpej i wymagającej).
"Białe morze", podobnie jak pierwsza część opowieści o losach mieszkańców wysepki Barrøy, jest bardzo interesującą i sprawnie napisaną powieścią, w której czytelnik znajdzie wiele poruszających emocjonalnie momentów przedstawionych z wyczuciem autentyzmu, bez ckliwości czy patosu.
Podobnie jak inni czytelnicy, niecierpliwie wyczekiwałem kontynuacji "Niewidzialnych", gdyż urzekła mnie historia Ingrid Barrøy i jej rodziny, a także opisy wyspy, które uważam za wręcz hipnotyzujące. W "Białym morzu" jest wszystko z powyższych. Ingrid jest już jednak dojrzałą osobą i problemy, z którymi przychodzi jej się zderzyć, również są o wiele poważniejsze - podobnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-07-27
Położona w północno-zachodniej Francji Bretania to w głównej części półwysep wdzierający się mocno postrzępionymi brzegami w oblewające go wody Oceanu Atlantyckiego. Na tych skalistych, omiatanych wichrami wybrzeżach, trwa odwieczna walka żywiołów. Wzburzone fale raz po raz uderzają w palczasto wystające cyple ze wznoszącymi się na nich stromymi klifami, tworząc krajobraz niezwykle malowniczy, jednakże, zdawałoby się, zupełnie niesprzyjający osiedlaniu się ludzi. Jest to jednak mylne wrażenie, gdyż od zamierzchłych czasów ziemie te zamieszkują Bretończycy – lud równie zahartowany w przeciwnościach i dziejowych burzach, co i same brzegi, na których żyje.
W czasach rozgrywania się akcji "Rybaka islandzkiego", w drugiej połowie XIX w. Bretończycy mieszkający na wybrzeżach trudnili się głównie połowami ryb, wypuszczając się często na odległe wody północnego Atlantyku, aż do wybrzeży Islandii. Bohaterowie powieści to właśnie grupa rybaków odbywających takie rejsy – nazywani byli z tego powodu Islandczykami. Wyruszali oni niewielkimi stateczkami co roku, pod koniec zimy, na daleką północ, po czym, o ile dopisało im szczęście, wracali na początku jesieni w rodzinne strony. Żeby dopomóc kapryśnemu szczęściu, ci bardzo religijni ludzie zawierzali swe losy Matce Bożej, której fajansowa figurka, dobrze zabezpieczona przed upadkiem, stała na honorowym miejscu w głównej kajucie statku. Niekończące się dni islandzkiego lata upływały im na połowach dorsza, którego zgromadzony zapas zapewniał im i ich rodzinom dostatek. Monotonną pracę urozmaicało im śpiewanie ulubionej szanty: "Jean-François de Nantes". Od czasu do czasu na te dalekie wody wpływały statki pocztowe i przywoziły długo wyczekiwane wieści od najbliższych, często pisane jedną ręką do wielu adresatów, gdyż niewiele osób z nadmorskich wiosek potrafiło czytać i pisać. Jesień i zima to z kolei dla żonatych rybaków czas spędzany w gronie rodziny, a dla samotnych - czas zawierania znajomości z równie stęsknionymi towarzystwa młodych ludzi, pogrążonymi w codziennych obowiązkach dziewczynami; czas krótkiego narzeczeństwa i wesel. Ten roczny rytm wspólny dla całej społeczności sprawiał, że nawet dzieci rodziły się w większości rodzin w jednej porze roku, często widząc swych ojców dopiero kilka miesięcy po przyjściu na świat.
Centralną postacią "Rybaka islandzkiego" jest Jan Gaos, młody rybak wyróżniający się spośród współtowarzyszy zarówno urodą, jak i niepokornym charakterem. Podczas jednego z wesel wyznaczono mu jako partnerkę Gaud, urodziwą pannę z bogatej rodziny. O losach tych dwojga, a także innych osób z ich otoczenia, żyjących w miejscu i czasie, które nie zawsze sprzyjały budowaniu spokojnej rodzinnej przystani, można przeczytać w tej niesłusznie zapomnianej powieści.
Położona w północno-zachodniej Francji Bretania to w głównej części półwysep wdzierający się mocno postrzępionymi brzegami w oblewające go wody Oceanu Atlantyckiego. Na tych skalistych, omiatanych wichrami wybrzeżach, trwa odwieczna walka żywiołów. Wzburzone fale raz po raz uderzają w palczasto wystające cyple ze wznoszącymi się na nich stromymi klifami, tworząc krajobraz...
więcej mniej Pokaż mimo to1999-08-24
2016-09-16
"Lato" należy do moich absolutnie ulubionych książek. Tove Jansson opisała w niej rodzinę (małą dziewczynkę Sophię, jej ojca i babkę - dokładnie tak, nie babcię), która spędza właśnie tę porę roku na jednej z tysięcy szkierowych wysepek u południowych wybrzeży Finlandii. Rodzina mieszka w drewnianym domku z przybudówką. Nieodłączną towarzyszką odkrywania przez Sophię prawd o życiu jest jej babka, postać z krwi i kości, której nie obce są drobne słabości zdrowia i charakteru.
A propos charakteru, tego akurat obydwu damom nie brakuje. Ich dni z pozoru wyglądają jakby babka z wnuczką nieustannie się ścierały ze sobą, a tak naprawdę ta szorstkość maskuje wzajemną troskę i, nie da się ukryć, miłość.
Czas na wyspie upływa leniwie, zgodnie ze zmianami pogody i długości dnia. Nie oznacza to jednak braku zajęcia, bo każdy wykonuje liczne czynności mające na celu zapewnienie rodzinie wyżywienia, bezpieczeństwa, jak też pozostawienie wyspy w stanie jak najmniej naruszonym. Od czasu do czasu przybywają goście lub mieszkańcy wyspy sami składają wizyty.
Bohaterowie książki wzorowani są matce, bracie i bratanicy autorki, która sama spędzała każde lato wraz z najbliższymi na jednej z wysepek.
"Lato" emanuje życiową mądrością. Ma niesamowity, nostalgiczny klimat. Wbrew pozorom, nie jest to typowa książka dla dzieci. Przeczytałem ją właśnie trzeci raz i wiem, że na tym nie koniec, mogę wracać do niej raz po raz. Polecam ją też moim uczniom, którzy bardzo ciepło ją przyjmują.
"Lato" należy do moich absolutnie ulubionych książek. Tove Jansson opisała w niej rodzinę (małą dziewczynkę Sophię, jej ojca i babkę - dokładnie tak, nie babcię), która spędza właśnie tę porę roku na jednej z tysięcy szkierowych wysepek u południowych wybrzeży Finlandii. Rodzina mieszka w drewnianym domku z przybudówką. Nieodłączną towarzyszką odkrywania przez Sophię prawd...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-02-25
Dzisiaj miałem zastępstwo w klasie trzeciej. Wychowawczyni poprosiła mnie o głośne przeczytanie dzieciom tej cieniutkiej lektury. Jak dla mnie jest to książka ciekawa, informująca o trudach życia Eskimosów (teraz raczej powinno się pisać 'Inuitów'). Tylko czy obecnie, w czasach zwiększonej świadomości odnośnie praw zwierząt oraz popularyzacji wegetarianizmu, lektura opisująca ze wszystkimi krwawymi szczegółami polowania na zwierzęta, jest odpowiednia dla trzecioklasistów? Może raczej wypadałoby ją czytać w nieco starszym wieku?
Dzisiaj miałem zastępstwo w klasie trzeciej. Wychowawczyni poprosiła mnie o głośne przeczytanie dzieciom tej cieniutkiej lektury. Jak dla mnie jest to książka ciekawa, informująca o trudach życia Eskimosów (teraz raczej powinno się pisać 'Inuitów'). Tylko czy obecnie, w czasach zwiększonej świadomości odnośnie praw zwierząt oraz popularyzacji wegetarianizmu, lektura...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-02-16
Akcja opowiadania "Spokojna strażnica" osadzona jest w czasie II wojny światowej na krańcach Związku Radzieckiego, nad Morzem Karskim. Pomimo tego, że jest już czerwiec, wiosna dopiero nadchodzi. W położonej w tundrze, nad samym morzem strażnicy stacjonuje sześciu młodych żołnierzy znudzonych tym, że nie dane im było walczyć na froncie... do czasu jednak. Niespodziewanie nadchodzi dzień, w którym wszystko diametralnie się zmienia.
Wojna przedstawiona w opowiadaniu Sobolewa ma bardzo ludzką twarz, a właściwie twarze - każdy z bohaterów został choćby pobieżnie sportretowany: osobowość, pochodzenie, marzenia, wspomnienia czy nawet traumy z dzieciństwa. Otrzymujemy portrety zwykłych chłopców z zapadłych rubieży radzieckiego imperium. Najlepszy portret otrzymały jednak brzegi polarnego morza i tundra. Opisy przyrody są niezwykle plastyczne i świadczą o tym, że autor poznał rosyjską Arktykę osobiście. Szczegółowość przedstawienia północnych krain pozwala wyobraźni na łatwe wykreowanie w umyśle miejsca akcji i trudnych warunków, z jakimi przychodzi się tam mierzyć człowiekowi.
Akcja opowiadania "Spokojna strażnica" osadzona jest w czasie II wojny światowej na krańcach Związku Radzieckiego, nad Morzem Karskim. Pomimo tego, że jest już czerwiec, wiosna dopiero nadchodzi. W położonej w tundrze, nad samym morzem strażnicy stacjonuje sześciu młodych żołnierzy znudzonych tym, że nie dane im było walczyć na froncie... do czasu jednak. Niespodziewanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-07-27
2013-03-13
2014-01-04
2014-05-23
Odkurzając półki w lokalnej bibliotece, wyszukuję czasami książki, których nikt nie wypożycza. Wszechobecna elektronika jeszcze nie zawładnęła tym księgozbiorem i dlatego mogę przeglądać karty włożone między strony. Jedną z książek, które od wielu lat nie były wypożyczane jest ten mały zbiór reportaży i opowiadań z rosyjskiej, wtedy jeszcze radzieckiej Arktyki. W książce tej możemy poznać pracę ludzi mieszkających na Czukotce, samotnych wyspach Oceanu Arktycznego czy brzegach wielkich rzek syberyjskich. Przypuszczam, że niewiele zmieniło się w ciągu tych kilku dekad jakie minęły od czasu wydania tego zbioru. Polecam "Opowieści z Dalekiej Północy" tym, których fascynuje przyroda Arktyki, surowość północnych mórz i niebezpieczeństwa żeglugi wśród lodów. Naprawdę warto przeczytać tę niewielką książeczkę. A gdyby ktoś chciał odbyć wyprawę w nieznane, niech się dobrze zastanowi.
Rozmówca jednego z autorów obawia się potencjalnych odwiedzających, których kusi wyłącznie egzotyka tych miejsc na skraju znanego świata: "... niech pan nie pisze o Czukotce zbyt pięknie. Nie kuście nikogo romantyką. Najbardziej obawiamy się właśnie takich romantyków, co to przyjadą, popatrzą i odjadą. Nam wcale nie są potrzebni wszyscy ludzie - nam są potrzebni ludzie odważni i wytrzymali. Muszą oni dobrze wiedzieć, dokąd i po co jadą".
Odkurzając półki w lokalnej bibliotece, wyszukuję czasami książki, których nikt nie wypożycza. Wszechobecna elektronika jeszcze nie zawładnęła tym księgozbiorem i dlatego mogę przeglądać karty włożone między strony. Jedną z książek, które od wielu lat nie były wypożyczane jest ten mały zbiór reportaży i opowiadań z rosyjskiej, wtedy jeszcze radzieckiej Arktyki. W książce...
więcej mniej Pokaż mimo to
Poezja Tranströmera nie należy do najłatwiejszych w odbiorze, niemniej jednak warto skupić się na tych pełnych skandynawskiego chłodu wierszach. Chłód ten zdaje się być wszechobecny w początkowej części tego obszernego tomu: mróz, lód, mrok, deszcz, mgła, wiatr, sztorm, zima, szarość. Nawet opisy lata, nie takie znów rzadkie, wydają się być jak film o lecie oglądany w późnojesienny deszczowy wieczór, niewystarczająco sugestywne, żeby wywołać iluzję ciepła.
Późniejsze wiersze poety cechuje coraz większy minimalizm i jasność przekazu w niczym nieumniejszająca artyzmu słowa. Haiku Tranströmera to niezwykłej urody miniatury pozwalające najgłębiej zajrzeć w umysł twórcy. Zawierają one najwyższej próby metafory, wybitne a jednocześnie takie zwyczajne, rozczulające.
Zwieńczeniem tomu są wspomnienia poety, i dołączę do chóru przedmówców, szkoda, że nie dane było Tranströmerowi ich dokończyć.
Lektura utworów noblisty skłoniła mnie do napisania własnego haiku nią zainspirowanego:
chłodno przy biurku
znów zapomniałem zamknąć
tom szwedzkich wierszy
Poezja Tranströmera nie należy do najłatwiejszych w odbiorze, niemniej jednak warto skupić się na tych pełnych skandynawskiego chłodu wierszach. Chłód ten zdaje się być wszechobecny w początkowej części tego obszernego tomu: mróz, lód, mrok, deszcz, mgła, wiatr, sztorm, zima, szarość. Nawet opisy lata, nie takie znów rzadkie, wydają się być jak film o lecie oglądany w...
więcej Pokaż mimo to