Francuski testament Andreï Makine 6,7
ocenił(a) na 108 lata temu To książka, która przedefiniowała wszystko.
To książka, po której mogę przestać czytać, bo oto dotarłam na szczyt i nic lepszego już nie znajdę. To mój Graal, cel, którego nie miałam, skarb, który pojawił się nieoczekiwanie, przypadkiem, zaskoczył. Mogę osiąść, znalazłam dom a to, co mam, starczy mi do śmierci. Nie wiem, teraz tak sobie myślę, że gdybym wiedziała, co mnie czeka, odłożyłabym tą książkę na możliwe najpóźniej. Gdybym tylko wiedziała, kiedy nadejdzie…
A Testament kupiłam jakieś 20 lat temu, latem. Kojarzę wakacje i morze wiec to musiało być Saint-Tropez. Nie moje były te wypasione wczasy, byłam opiekunką dwójki naprawdę fajnych dzieciaków i to z nimi zdaje się byłam na spacerze, gdy wstąpiłam do jakiejś mini księgarni czy kiosku po książkę. Miała być jakaś ale Makina mi polecano, kojarzyłam tytuł…
A może to było gdzie indziej????
Nie jestem pewna tych wspomnień, gdzieś je wszystkie potasowałam, posegregowałam, część wyrzuciłam, coś oddałam, coś tam wrzuciłam na strych, nie wiem czy kiedyś zajrzę. Ale pamiętam, że książkę zachwalała koleżanka – Rosjanka (a może i ktoś jeszcze???). Studiowałyśmy razem, lubiłyśmy sobie pogadać o literaturze. Kupiłam, oczywiście, że kupiłam, to był czas, kiedy jeszcze zachłannie kupowałam na zapas, bo u nas jeszcze nie wszystko wychodziło, bałam się, że niektóre pozycje nigdy nie zostaną wydane, nie czułam, że czasy się zmieniają, zawsze żyłam gdzieś obok tego, co kluczowe. Nie myślałam, żeby przeczytać od razu, zajmowały mnie inne książki inne treści, choć nie pamiętam już jakie … ale kupowałam na później, bo ktoś mówił o czymś, że warto a ja chciałam być wartościowym człowiekiem i ufałam, że robiąc rzeczy, które „warto”, taką się stanę. Dopiero teraz rozróżniam moją wartość od cudzej, ale jak widać do przedmiotów „wartych”, z tamtego życia wciąż zaglądam i już po swojemu je segreguje i oceniam. Własnymi oczyma.
Minęło dwadzieścia lat, dokładnie jak pisze Makine, te słynne powieściowe, sakramentalne dwadzieścia lat później, kiedy postanawiając wrócić do francuskiego, sięgnęłam po Le testament français. Z drżeniem, czy jeszcze coś pamiętam, czy zrozumiem … zaczęłam i nie było źle, ale dokupiłam polską wersję i czytałam naprzemiennie. Gdzieś za połową musiałam zarzucić obie książki, pochłonęły mnie inne teksty. Wróciłam po paru ładnych tygodniach, polski egzemplarz niemal połknęłam. Choć bolało, płakałam. Płakałam, bo mnie się też nie udało odwiedzić babci przed jej śmiercią. Charlotte umarła, Natalia umarła znów kolejny raz. A ja wciąż nie mogę zdążyć, wciąż stoję na peronie, podczas gdy pociąg już odjechał i naiwnie czekam, że zaraz usłyszę pisk kół na szynach, że lokomotywa się zatrzyma a mnie uda się dobiec i chociaż pomachać chusteczką. Raz jeszcze spojrzeć, tylko raz.
Nic takiego się nie dzieje… ale ja i tak nie potrafię się stad ruszyć
Ile fragmentów życia upchałam w te linijki, ile linijek wcisnęło się do mojego życia. Drobiazgowy szczególarz, obserwator chwil niewidzialnych, kronikarz niewypowiedzianych słów. Tak, tak, znam te historie, te dekoracje, tak, wiem, co się dzieje w garderobach, przed wygłoszeniem kwestii i po, gdy zmywa się makijaż. Tak, też umiem wejść w kostium i zagrać, bo rękawy wymuszają ruch moich rąk, szelest sukien wskazuje kierunek drogi. Ja też tam bywam, za kulisami, też uczę się ról, by wypaść wiarygodnie i też się gubię, którą mną jestem. Szybciej niż bym chciała, niż powinnam. I też uciekałam od żyć, które brałam za nie moje, w życia, które chciałam umeblować na nowo od podstaw, po swojemu choć jako inna ja. Zacząć jeszcze raz od początku, bez nikogo, bez bagażu, od zera. Naiwnie myślałam, że wystarczy zmiana miejsca … ale nie da się zmienić pamięci ciała, rąk, odruchów wybrzmiewających starymi frazami, podszytych pragnieniami z poprzednich żyć. Nie mogłam tego pojąć i po pewnym czasie, gdy budowanie siebie mi nie wychodziło, ruszyłam raz jeszcze w obce miejsce … do trzech razy sztuka … ten trzeci wciąż czeka … i pewnie tak już zostanie, bo coś zaczyna docierać.
Na szczęście po lekturze polskiego tłumaczenia zostało mi jeszcze kilkadziesiąt stron oryginału, rzuciłam się na niego niezwłocznie, od razu po ostatniej stronie, bo przecież jeszcze mogę pojechać do Charlotty, jeszcze raz jej posłuchać zobaczyć, jeszcze nie wszystko stracone, może zdążę pożegnać Natalię … może ten pociąg jeszcze nie ruszył …
Nie chcę innego Makina, chcę się zamknąć we Francuskim testamencie i tam dojrzewać do świata, a tymczasem między Saranzą a Paryżem udam się na terapię do Prousta …