-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński8 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać459 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2020-07-11
2016-04-10
2014-09-06
Zastrzegam się na samym początku, że niemożliwe jest poruszenie wszystkich istotnych odniesień tej książki w krótkim tekście. Myśliwski w filozoficzny sposób (tak właśnie: filozoficzny, ponieważ tylko filozofia stawia ontologiczne pytania i pyta o sens), acz bardzo przystępnie, bo w monologu, zastanawia się, czym jest czas, życie, sztuka, ich przemijanie i ludzkie przemijanie, co to jest i komu potrzebne jest szczęście. Jednak niewątpliwie najważniejszym wątkiem jest tutaj miłość. A raczej niezdolność do miłości. Niezdolność, by własną i cudzą miłość przyjąć. Wskutek czego ukochana osoba ginie powolną śmiercią - z umierania nadziei - na oczach i z przyzwoleniem swego ukochanego. I nawet to, że widzi co się dzieje, nie jest w stanie uporządkować uczuć głównego bohatera. Jego niewiara we własne siły, we własny talent, w to, że ktoś naprawdę może go tak pokochać, a także przemożny lęk przed uczuciem, powodują zwątpienie i po drugiej stronie. Tłumaczy sobie, że to z obawy, by nie unieszczęśliwić ukochanej kobiety byciem z nią, tłumaczy to lękiem, że ta miłość mogła by się wtedy skończyć, jak wszystkie. I ten lęk każe mężczyźnie, który w sprawach materialnych odnosi same sukcesy, całe życie uciekać - przed sobą i przed miłością. I doprowadzić wreszcie do tego, czego się tak obawia, pocieszając się może tylko fałszywie, że w zasadzie czynnie nie przyłożył do tego ręki (?!), lecz spowodował to samo przecież przez brak działania, przez deprywację - zerwanie wszelkiej komunikacji z kochającą go kobietą, przyglądając się poprzez jej listy jej bólowi (może zresztą te listy są tworem jego wyobraźni? wyrzutem sumienia? zdławioną wrażliwością?). Zresztą, ów grzech zaniechania cechuje bohatera powieści w stosunku do wszystkich, którzy byli dla niego ważni, bliscy - matki, niektórych sąsiadów - mentorów czasu młodości i nauczycieli - i we wszystkich płaszczyznach życia, które mu były drogie: zwłaszcza w sferze twórczości, poznania przez sztukę i wyrażenia przez nią samego siebie. Zaniechanie tak ludzkie, tak powszechne, tak polskie...
Z pewnością miejsce startu, doświadczenia życiowe, rozczarowania, ale przede wszystkim może brak męskiego wzorca - ojca, którego nie poznał, czynią z bohatera-narratora osobę bierną, rezygnującą z siebie. Przygląda się potem tylko ludziom, których spotyka w swym życiu, lecz sam nie daje nic z siebie, nie uczestniczy w ich życiu - z obawy przed uczuciem, przed samym sobą. Wszyscy bliscy, ukochani tylko na niego czekają, lecz on dla nich nigdy nie ma czasu, ponieważ rozmienia życie na pieniądze, czyli na drobne. Zakopał wszystkie talenty. Zanegował siebie, zaprzeczył sobie, przy pierwszej krytyce postanawiając się poddać. Bo wyrażać siebie można albo przez twórczość, albo przez miłość - a on obie te sfery w sobie zdusił. Być może to świadomy zabieg pisarza, że o miłości i twórczości, a obie sprawiają, że człowiek żyje i chce żyć - dowiadujemy się wraz z bohaterem najwięcej w nielicznych w powieści dialogach, a więc poprzez spotkania, rozmowę z drugim człowiekiem (matka, majster-rzeźbiarz, listy od Marii...). Uciekając od ludzi w siebie, bohater odcina się od tego doświadczenia, skazując się na niesprawdzalność i niepewność własnego ja.
Myśliwski w dzisiejszej rzeczywistości dostrzega granicę pomiędzy epokami: tą ustępującą, w której istniało przywiązanie do miejsc i ludzi, i nastającą po niej, kiedy już nikt nie inwestuje w trwałe związki i mury. Wrażliwcy ze skrupułami w tych nowych czasach być może jeszcze przestraszą się, jak bohater, możliwości zranienia drugiej osoby, cynicy pomyślą już tylko o sobie. Jednak obie wymówki, by głębiej się z nikim nie wiązać, są, co zdaje się wynikać z powieści, siebie warte - obie prowadzą donikąd. W rezygnacji i bierności bohatera przegląda się też w pewien sposób historia, mentalność, etos polski ostatnich dziesiątek lat...
Jednak mimo beznadziejności opowiedzianej historii lektura książki z pewnością nie będzie zmarnowanym czasem dla nikogo, a zwłaszcza dla człowieka zdolnego lub, ze względu na wiek, mogącego już spojrzeć z pewnym dystansem na swoje życie. To dobra inspiracja do podsumowań i przewartościowań życiowych. Wielkim atutem książki jest również język.
Zastrzegam się na samym początku, że niemożliwe jest poruszenie wszystkich istotnych odniesień tej książki w krótkim tekście. Myśliwski w filozoficzny sposób (tak właśnie: filozoficzny, ponieważ tylko filozofia stawia ontologiczne pytania i pyta o sens), acz bardzo przystępnie, bo w monologu, zastanawia się, czym jest czas, życie, sztuka, ich przemijanie i ludzkie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to1995
Myślę, że dziś mało kto docenia przyjaźń w taki sposób, w jaki mówi o niej Lewis...Dla niego jest najważniejszą, najpiękniejszą z miłości. Nie wiem, czy to ogólnoświatowe signum temporis, czy może nieufność wobec przyjaźni, jej niedocenianie, ma miejsce tylko u nas, w Polsce?
Przeczytałem raz, ale zostało mi to na całe życie.
Myślę, że dziś mało kto docenia przyjaźń w taki sposób, w jaki mówi o niej Lewis...Dla niego jest najważniejszą, najpiękniejszą z miłości. Nie wiem, czy to ogólnoświatowe signum temporis, czy może nieufność wobec przyjaźni, jej niedocenianie, ma miejsce tylko u nas, w Polsce?
Przeczytałem raz, ale zostało mi to na całe życie.
2008
Krótko po wojnie, a stworzone zostało tak uniwersalne przesłanie, tak silny, pozytywny obraz, dający nadzieję wszystkim, którzy chcieliby czynić dobro, ale czują się niedocenieni, zakrzyczani przez media i systemy polityczne, że pojedynczy człowiek nic nie może, jest niczym. Otóż może, mówi Giono, nie należy tylko liczyć na nagrodę i uznanie, lecz robić swoje - uparcie i w ciszy. Upór i konsekwencja zawsze dają efekty. Można posłużyć się taką receptą w biznesie dla pieniędzy, ale zasada ta, realizowana w życiu dla dobra innych, może dać poczucie sensu własnego życia. Nawet, gdyby się umierało potem w przytułku. Warto nie być bezczynnym.
Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że jednak dużo pozytywniej przyjmuje się to przesłanie czytając książkę z pięknymi ilustracjami (tu autorstwa Pavla Čecha), niż tylko goły tekst na stronach www... Można bowiem w sieci znaleźć polską wersję (Człowiek który sadził drzewa), albo też wysłuchać na youtube czeskiej, czytanej jako opowiadanie w tle półgodzinnego, kanadyjskiego filmu animowanego na podstawie tej właśnie opowieści. Podałbym linki, ale pracowicie usuwają je zaraz admini LC - na pewno sami odszukacie.
Krótko po wojnie, a stworzone zostało tak uniwersalne przesłanie, tak silny, pozytywny obraz, dający nadzieję wszystkim, którzy chcieliby czynić dobro, ale czują się niedocenieni, zakrzyczani przez media i systemy polityczne, że pojedynczy człowiek nic nie może, jest niczym. Otóż może, mówi Giono, nie należy tylko liczyć na nagrodę i uznanie, lecz robić swoje - uparcie i w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-05-11
2019-03-04
"Bardzo chce zajrzeć do środka."
Powieść, która ani nie pretenduje oficjalnie do miana powieści historycznej, ani do uznania jej za rodzaj reportażu z rzeczywistości. A mimo to nie tylko jest owocem solidnej kwerendy archiwalnej, ale też oddaje - czytelnik to czuje - atmosferę i prawdę czasu, losy realnych postaci, które odmalowuje. Zupełnie inaczej, niż "Tatuażysta z Auschwitz", czy powieści Hanni Münzer, w których autorki głoszą wszem i wobec, iż opierają się na opowiadaniach świadków, a zmyślenie i konfabulacje widać z daleka. Chyba to jednak sprawa warsztatu - umiejętności pracy ze źródłami i wyczucia, jakie w ich ocenie jest nadzwyczaj istotne. Musi posiadać je każdy szanujący się historyk, ale, jak widać, pisarzowi również bardzo się przydają. Bo najwyraźniej ten kierunek: zmyślenie-prawda, nie jest przy lekturze obojętny - lepiej, gdy czytasz coś jak jakąś sagę czy baśń, jak tutaj, a okazuje się, że to wszystko jest realne, prawdziwe (pozamieniane są tylko zdarzenia między postaciami, wymyślona postać głównej bohaterki), niż gdy ci coś podają za prawdę, a stwierdzasz, że to całkiem wyssane z palca.
Powieść Tučkovej, która porusza kolejny przemilczany w Czechach temat, rozwija się jak wzór haftu krzyżykowego, typowego wśród górali na Walaszsku (pomiędzy Morawami a Słowacją) - staje się on coraz bardziej kompletny, w miarę jak przed narratorką Dorą rozwiązują się kolejne tajemnice rodzinnej układanki. Rysunek haftu rozpoczyna w tym wydaniu każdą z 5 części - kolejnych aktów rozwijającego się dramatu. Wątek Surmeny, potem Dory, następnie prowadzący w dół wątek nazistowskich badań Ahnenforschung, z którymi powiązani byli ludzie, jacy obciążyli śmiertelnie życie ich obu: szpicel Švanc (niem. Schwanz - zaiste: nomen omen!) i czarownica Mahdalka.
Co ciekawe, reprodukowane dokumenty (artykuł z gazety z 1938, niemiecki donos na "boginie", artykuły z lat 90ych) nazywają większość bohaterek z imienia i nazwiska, podobnie jak autorka. A ostatnia z nich, córka Irmy Gabrhelové, Stefina, zmarła w 2012, właśnie gdy Tučková przyjechała do Kopanic (nazwa miejscowa znana także z południowej Polski: ubogie, odosobnione, rozproszone na stromych zboczach gór siedliska, powstałe w wyniku wykarczowania lasu i uprawienia, "skopania" karczowisk pod uprawę) czytać swoją książkę. Ale niektóre nazwiska są zmienione: w jednym z wywiadów Tučková przyznała, że póki tego nie uczyniła, wciąż zapadała na jakąś chorobę... Może to tylko akcja reklamowa wydawnictwa?
Walaszsko, Žitková, to musi być specyficzny rejon, skoro i akcja "Żelar" właśnie tam się rozgrywa, a napisano o regionie i jego zwyczajach więcej. Dziś to jedna z niewielu okolic, w której dzięki tej powieści kwitnie w Czechach turystyka literacka. Spacery dla turystów oferuje nawet miejscowa biblioteka.
Powieść ta to hołd oddany kobiecej mądrości i sile, jaka czerpie z prastarej tradycji akuszerek i wiedzących, zielarek i wieszczek. Co ciekawe, choć ksiądz Hofer, piętnujący na początku XX wieku "boginie", jest postacią autentyczną, autorka nie czyni z niego narzędzia kościoła - u niej to raczej słaby zawistnik, który miał problemy z celibatem. Po jego przejściu na promowany przez prezydenta Masaryka państwowy ruch nowohusycki, uznany został przez wieś za zdrajcę, ale po śmierci przyjęto go tam na cmentarzu. Dopiero nikczemność służalców "nowej władzy" doprowadziła tradycję i same "boginie" do śmierci. Charakterystyczne, że czeskie SB (StB) wykorzystuje, promuje i nagradza donosiciela, który wysługiwał się wcześniej NSDAP i SS. I dożył emerytury, otrzymując dyplomy za gorliwość, gdy ofiary na które donosił i kierował do "psychuszek" ginęły marnie. Mało tego: nie miały szansy nie tylko na sprawiedliwość, ale nawet 20 lat po aksamitnej rewolucji nie miały prawa sprawdzić, kto je prześladował. Cóż, pewnie nie przypadkiem to właśnie Czechy mają największy procent postkomunistycznych sędziów w czynnej służbie...
To smutne, ale dobrze, że może to tak wybrzmieć choć w powieści.
Umiejętności "bogiń" z Žitkové nie były unikalne - i w Polsce z nimi się można było zetknąć, i w innych krajach słowiańskich. Sam jeszcze pamiętam takie obrzędy odprawiane w mojej rodzinie. Co najdziwniejsze - działały nawet na małe dzieci, choć przecież dwuletnie dziecko nie jest w stanie zrozumieć, co się wokół niego "porobi" (tu dygresja: prawdziwy dialekt walaski można i w czeskim oryginale zobaczyć tylko w wycinku prasowym - Tučková go właściwie nie stosowała) - nie może wykorzystać "siły wiary". A ból głowy i wymioty przeszły jak ręką odjął... Uroki, panie. W Polsce również - jeszcze w latach 80ych - żyli ludzie, zajmujący się magią pogodową - odpędzaniem burz.
Znakomita książka, która mówi nie tylko o tradycji ludowej, historii regionu, ale także o losie bezbronnych ludzi wobec zorganizowanego zła - faszyzmu i komunizmu. Przy czym ten drugi, jak się okazuje w powieści, był groźniejszy, bardziej bezwzględny. I o bezkarności szpiclów i oprawców. Autorka dla wyrównania warstwy dokumentalnej i baśniowej sugeruje, że morderstwa dokonało przekleństwo. Tak, ono jest winne, zwłaszcza wtedy, gdy ludzie popełniają samobójstwo strzelając sobie w plecy lub wieszając się ze związanymi rękami. To jest prawdziwe przekleństwo postkomunistycznych krajów: bezkarna, uwłaszczona, była bezpieka.
"Bardzo chce zajrzeć do środka."
Powieść, która ani nie pretenduje oficjalnie do miana powieści historycznej, ani do uznania jej za rodzaj reportażu z rzeczywistości. A mimo to nie tylko jest owocem solidnej kwerendy archiwalnej, ale też oddaje - czytelnik to czuje - atmosferę i prawdę czasu, losy realnych postaci, które odmalowuje. Zupełnie inaczej, niż "Tatuażysta z...
2004
Robiący ogromne wrażenie poemat, niczym podczas spaceru wśród nagrobków oddający głos poszczególnym zmarłym już postaciom, które, jak gdyby wciąż jeszcze żyjąc i roztrząsając historię własnego życia i śmierci, mówią do czytelnika o swoich nieszczęśliwych miłościach, odrzuceniu, samobójczej lub tragicznej śmierci. Przegląda się w ich losach niesprawiedliwość ludzkiego świata, ograniczoność i zła wola żyjących. Poprzez groby widzimy całą nędzną kondycję człowieka w świecie, w którym bigoteria, fanatyzm i zwykła głupota społeczności decyduje o tragicznym losie jednostek.
Wydany po raz pierwszy w 1913 roku, poemat zrujnował karierę prawniczą autora. Po polsku wyszedł po raz pierwszy dopiero w 1968 roku, potem jeszcze pod zmienionymi nieco tytułami: Antologia Spoon River (1981) i Epitafia ze Spoon River (2000). W 2006 zrealizowano według poematu niezły spektakl teatru telewizji z plejadą aktorów polskich teatrów.
Robiący ogromne wrażenie poemat, niczym podczas spaceru wśród nagrobków oddający głos poszczególnym zmarłym już postaciom, które, jak gdyby wciąż jeszcze żyjąc i roztrząsając historię własnego życia i śmierci, mówią do czytelnika o swoich nieszczęśliwych miłościach, odrzuceniu, samobójczej lub tragicznej śmierci. Przegląda się w ich losach niesprawiedliwość ludzkiego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-11-24
" - Najpierw zamknę okno."
Wspaniale napisany - trochę dialog, w większości monolog z perspektywy grafika, który jako członek "Solidarności", sekowany przez SB pod koniec lat 80ych, wyjeżdża do Niemiec i zaprzedaje się korporacji, zatraca się w pracy. Po wielu latach mieszkania w Niemczech wylew i wielomiesięczna rehabilitacja, polegająca na odzyskiwaniu pamięci, zmienia go i pozwala wrócić do korzeni - do polskości, do Kościoła, do rodziny, do języka, do prawdziwego siebie. Autor porównuje tu, jak te wszystkie elementy: tradycje, religia, rodzina itd. funkcjonują w Polsce i w Niemczech. Różnica zauważalna jest już nawet w pociągu, którym bohater jedzie do Polski: stuk jego kół nadaje myślom i rozmowie rytm, gdy w Niemczech pasażerowie pogrążają się w jednostajnym szumie, który ich tylko przytłacza - "jakby jechali nie tam, gdzie chcą, ale właśnie tam, gdzie nie chcą..."(s.25) Sytuacja jest trochę taka, jak w "Pociągu" Kawalerowicza (tylko 60 lat później) - On i Ona, nieznajomi i sami w przedziale, samotni i po przejściach, zaczynają rozmawiać, a rozmowa - jak to w polskich pociągach - staje się opowieścią o życiu...
"- Pan jest smutny?
- Nie. Ja nie. Ale myśl tak. Myśl o tym, że wszystkie dworce na świecie są puste. Puste od ludzi, którzy przez nie przechodzą. Od tych, którzy się nie zatrzymują, z niczym nie wiążą. Od tych, którzy wciąż jeżdżą, jakby przed czymś uciekali. Od ludzi, którzy wciąż podróżują, jakby nie mogli wrócić. Nie myśli się o nich, że wychodzą na perony i znikają bez śladu, jakby w tym miejscu nigdy nie byli - a przecież człowiek musi gdzieś być, gdzie się zatrzymywać, z czymś się związać." (s.8)
Choć autor stosunkowo krótko mieszkał w Niemczech, mam wrażenie, że dogłębnie zrozumiał (za to dodatkowa gwiazdka) napięcia, poruszające polskich emigrantów w Niemczech, ale także nieco odmienne perspektywy - polską i niemiecką - na to, po co żyjemy oraz jak i dla kogo warto żyć.
" - Najpierw zamknę okno."
Wspaniale napisany - trochę dialog, w większości monolog z perspektywy grafika, który jako członek "Solidarności", sekowany przez SB pod koniec lat 80ych, wyjeżdża do Niemiec i zaprzedaje się korporacji, zatraca się w pracy. Po wielu latach mieszkania w Niemczech wylew i wielomiesięczna rehabilitacja, polegająca na odzyskiwaniu pamięci, zmienia...
2018-08-19
"Obleky u hmyzu celkem lidské: u Motýlů salónní, u Kořistníků občanské, u
Mravenců černé, popřípadě žluté, přiléhavé a přepásané šaty dělnické,
Jepice v gázových závojích. Hmyzí charakter se vyjadřuje hlavně v
pantomimice. Ale vždy to zůstávají lidé, až na to, co skuteční lidé mají
hmyzího." (początek didaskaliów)
Niezwykły dramat, choć przewidywalny w swej antywojennej wymowie - napisany został przecież wkrótce po I wojnie światowej (1921). Niezwykły jest humor tej groteski - gorzki i wisielczy, a zarazem lekki i nostalgiczny. Niezwykła wydaje się mi również forma - doskonale wierszowana! Niemałe wyzwanie dla tłumacza, zwłaszcza przy tego rodzaju motylej poezji miłosnej, jak:
"svět chce být polosvět,
žena - být položena"
To farsa, lecz z istotnym przesłaniem - nie chodzi tylko antywojenny wydźwięk, lecz także o krytykę społeczną, ośmieszenie pewnych ludzkich przywar i zachowań, które są małe, egoistyczne, nie wymagające żadnej świadomości - więc prawie owadzie i niegodne człowieka. Widoczne jest powojenne rozczarowanie autorów stanem moralnym i ideowym ludzkości, jak również rozpaczliwe poszukiwanie sensownego kierunku działania i w ogóle sensu życia jednostki. Nie ma tu żadnej psychologii - wymagają tego niejako już same postaci włożone w owadzie kostiumy. Równie piorunujące wrażenie co sztuka Čapków zrobiły na mnie kiedyś opowiadania Pielewina (Życie owadów, 1993). Możliwe zresztą, że rosyjski autor tą czeską sztuką się inspirował (występują u niego m.in. te same postaci, jak np. żuki-gnojarze) - była znana i grana w ZSRR, podobnie jak w USA i w Europie.
Autorzy sztuki nie ograniczają się jednak do krytyki społeczno-politycznego kierunku rozwoju ludzkości. W tekście znajdujemy wiele zabawnych obserwacji, zachowań i sytuacji, które są czytelne i rozpoznawalne do dziś. Różne rodzaje owadów jak gdyby uosabiały pewne style życia czy może nawet warstwy społeczne. Lekkie życie motyli, bezustanne uganianie się za krótkotrwałymi miłostkami - to życie ludzi młodych, inteligencji lub tych, którzy nie mają żadnych trosk finansowych: nie istnieją tu stałe związki, samiczki wabią, samczyki uganiają się za nimi, ważny jest dowcip, ładne słówka, pozory i miłość jak najbardziej fizyczna. Dlatego najzabawniejszą i najbardziej żałosną postacią w tym towarzystwie jest Felix - nieszczęśliwy (nomen omen?), bo zakochany platonicznie motyl-poeta.
Innym podejściem do życia, polegającym na nieustannym gromadzeniu dóbr, odznaczają się żuki-gnojarze z ich "ukochaną, złotą kuleczką gówna" (my precious!) uosabiającą pieniądze, które stają się dla nich celem samym w sobie. To dorobkiewiczowskie mieszczaństwo - również język staje się tu niewybredny a stosunki między kobietami i mężczyznami - o wiele bardziej nieoheblowane i bezpośrednie.
Kolejną grupę społeczną reprezentuje Lumek - zgłębiec trzpiennikowaty, którego samiczka długim pokładełkiem składa jaja w larwach trzpiennika, w wyniku czego larwy zgłębca pożerają tamte za życia od środka. Autorzy dramatu nieco chyba uprościli i ubarwili akcję, jako ofiary zgłębca przedstawiając dorosłe świerszcze, które samiec przynosi larwom. Zarówno jedne, jak i drugie owady stanowią obraz ludzi, którzy dla swych dzieci zrobią wszystko, byle tylko nie miały trosk - choćby po trupach innych, bez zastanawiania się nad własnymi czynami ani nad tym, co dzieje się dokoła (rodziny świerszczy nie interesuje, że właściciel świeżo przez nich zajętego mieszkania jeszcze żyje, przyszpilony przez oprawcę-zgłębca, a nawet się podśmiewają z ofiary, co może się kojarzyć np. z mieniem pożydowskim, choć można by utrzymywać, że ze względu na czas powstania sztuki taka asocjacja nie ma uzasadnienia).
Aż nadto wyraźnym obrazem jest wojna mrówek na śmierć i życie (z mordowaniem wszystkiego co żywe - samic i potomstwa) o korytarz między źdźbłami trawy (to brzmi jak późniejsze ultimatum o korytarz do Gdańska!) i piędź ziemi od brzozy do mokradła. Mrowisko przedstawia sobą silnie zideologizowane i autorytarne społeczeństwo rządzone przez dyktatorów i technokratów, w którym jednostka nie ma nic do powiedzenia. Obraz jest ogólny, ale wyprzedza wyobraźnią oba faszyzmy - hitlerowski i radziecki.
Pojawiają się również jętki - jakże trafny obraz człowieczeństwa! - które rodząc się zapowiadają, iż zmienią cały świat, a żyją zaledwie kilka chwil, nie zdoławszy dopowiedzieć jednego zdania do końca... Czyżby obraz artystów, pisarzy i filozofów? Może to rola i los sztuki?
Między tymi światami krąży ni to we śnie, ni to na jawie Włóczęga - człowiek, który ma własne, żołnierskie doświadczenia z wojną - będąc jednocześnie wielkości owada, by móc z nimi rozmawiać, zarazem potrafi jakiegoś z nich rozdeptać. Człowiek ów porównuje oba równie okrutne światy - owadzi i ludzki, ale sam drży przed śmiercią.
Na koniec, jako rodzaj nihilistycznego chóru, maszerują przez scenę sepleniąc dwa ślimaki, które chcą tylko jednego: "jak najmniej ślimaków a jak najwięcej sałaty..." To brzmi dziś jak życiowe motto nowo-nawróconych na kapitalizm, jak marzenie urlopowiczów na masowych kierunkach wypoczynku.
Sztukę poprzedza przedmowa autorów, w której jak gdyby chcieli się usprawiedliwić przed czytelnikami i odbiorcami dramatu za to, że ważą się porównywać ludzi do owadów... Bardzo mi się nie podobała taka uniżoność i klientyzm. Podobnie zresztą, jak "bardziej optymistyczny" wariant zakończenia w Epilogu przeznaczony dla reżysera przedstawienia. Być może jednak Čapkowie usprawiedliwiają się z przekąsem, dość żartobliwie cytując szereg angielskich, amerykańskich i niemieckich gazet, co już samo świadczy o tym, że sztuka obeszła światowe sceny i zresztą w Czechach grana bywa wciąż dość często.
W formie filmu z aktorami, inaczej więc, niż to robił zwykle, animując poklatkowo owady, zrealizował ją w roku 2018 (pewnie już jako ostatni swój film) Ján Śvankmajer.
"Obleky u hmyzu celkem lidské: u Motýlů salónní, u Kořistníků občanské, u
Mravenců černé, popřípadě žluté, přiléhavé a přepásané šaty dělnické,
Jepice v gázových závojích. Hmyzí charakter se vyjadřuje hlavně v
pantomimice. Ale vždy to zůstávají lidé, až na to, co skuteční lidé mají
hmyzího." (początek didaskaliów)
Niezwykły dramat, choć przewidywalny w swej antywojennej...
2015-09-19
Wyjątkowa powieść, zasłużenie zaliczana do arcydzieł prozy 20 w. Cóż jest w niej nadzwyczajnego? Uchwycić w powieści rys epoki w szerokim spektrum postaci dla niej charakterystycznych zdarzało się przecież nie tak rzadko, lecz chyba nieczęsto wchodzimy w motywacje jednostek tak głęboko, w ich sposób myślenia warunkowany zarówno psychologicznie (Musila umiejętność opisywania nienazwanych i sprzecznych uczuć) jak i społecznie. A przy tym to aż nieprawdopodobne, że proza ta powstawała równolegle do swej epoki - czyli 100 lat temu - bo jest bardzo współczesna, choć język (czytałem niestety po polsku) całkiem współczesny nie jest, co zresztą w ostatecznym rozrachunku należy jej zaliczyć na plus.
Do tego dochodzą przenikliwe analizy filozoficznych prądów tego czasu, wiążące wydarzenia polityczne ze zdobyczami nauki i próba wyjaśnienia ich oddziaływania zderzeniem idei - wtargnięciem mieszczańskiego i naukowego racjonalnego myślenia w religijno-feudalną mentalność epoki poprzedniej, czego wynikiem jest pewna nowa kategoria ludzi. To ludzie, którzy nie są już, jak dawniej, pełni czy też samodzielnie myślący, potrafiący więc ogarnąć - umysłem, siłą charakteru czy wiary - to, co się wokół nich dzieje. Nie są już w stanie świata zrozumieć czy stanąć wobec niego jako samodzielne, pełne jednostki. To właśnie "ludzie bez właściwości" - miękcy, naginający się do warunków, płynący z prądem, przybierający takie poglądy, jakie przeważają akurat w społeczeństwie, ponieważ są zdani na wycinkowe poznanie rzeczywistości i falsyfikowalne obrazy świata, zależne od przeczących sobie wzajemnie idei i poglądów. Tę niepewność kilka stuleci wcześniej zapoczątkował druk (tak podejrzewam, choć to niewypowiedziana do końca diagnoza autora), który poprzez stworzenie literatury uniezależnił "właściwości" - sądy o świecie - od samych ludzi. A te, zaistniałe samodzielnie, spowodowały, iż sami ludzie są bez (własnych) właściwości - przejmują bowiem te, jakie są dostępne na rynku idei.
Konstatacja, że rozproszone i niezborne sukcesy nauki nie były w stanie zagwarantować ludzkości holistycznego, racjonalnego światopoglądu, lecz tylko rozbiły istniejący, zdaje się być rozczarowaniem zarówno głównego bohatera, Ulricha, jak i samego Musila - obaj mają te same zygzaki w życiorysie: przeskoki od kariery wojskowej, przez naukę do działalności polityczno-dziennikarskiej.
Z jednej strony naukowy, pozytywistyczny światopogląd jest według Musila zbyt skupiony na szczegółach, na technice w oderwaniu od idei, z drugiej zaś idee propagowane przez ideologów (polityków, filozofów ale też artystów i kapłanów) zamykają się w świecie myśli, pozostając w oderwaniu od współczesnego świata. Autor-narrator podziwia dlatego "eseistów" - tych, co próbują połączyć obie sfery: idei i doświadczenia, tych którzy swą mądrość potrafili z działaniem powiązać. Mówi: "Wielu było takich eseistów, mistrzów wewnętrznie pulsującego życia (...) Królestwo ich leży pomiędzy religią i wiedzą, pomiędzy przykładami i teorią, pomiędzy tym, co nazywa się amor intellectualis a poezją. Są to święci z religią albo bez niej, a niekiedy po prostu ludzie, którzy zabłądzili na manowce przygody" (s.360). Kogo miał na myśli: Böhmego? Blake'a? Tołstoja? Gurdżijewa?
Myślę, że jego rozważania nad rozwojem cywilizacji i społeczeństwa jeszcze dziś są interesujące i zachowują aktualność - historia nauki zweryfikowała jego tezy w sporej mierze pozytywnie. On sam nie zatrzymuje się zresztą na ukazywaniu mentalności i poglądów. Stara się niemal jak socjolog czy filozof cywilizacji stawiać diagnozy. Przewijający się przez całą powieść do pewnego stopnia osobny wątek maniaka seksualnego służy pokazaniu, w jaki sposób prawo jest zawsze zbyt skostniałe, nie nadążając za rzeczywistością, podobnie zresztą jak ideały estetyczne i stosunek do dziedzictwa przeszłości.
Autor kompetentnie, zapewne na bazie własnego doświadczenia - był bowiem naukowcem-wynalazcą, który porzucił dobrze zapowiadającą się karierę dla dziennikarstwa i literatury - z nieprawdopodobnym ładunkiem ironii (i znajomością bieżących teorii filozoficznych, głównie Nietschego) sportretował sferę bogatego mieszczaństwa, wpływowej szlachty i wysokich urzędników C.K.Austrii. Mam wrażenie, że jest to pewne uzupełnienie portretu społeczeństwa, jaki poprzez obraz wojska i służących w armii niższych warstw społecznych wystawił w swym Szwejku Jaroslav Hašek.
Przy tym wszystkim wyraźna jest tu też gra z czytelnikiem - autor robi do niego perskie oko już na samym początku, bo jak inaczej można odebrać podtytuł pierwszego rozdziału, który brzmi: "Z tego rozdziału, co godne zaznaczenia, nic nie wynika"...Naukowa precyzja.
W sferze fabularnej stosunkowo młody, inteligentny człowiek po trzydziestce, rozczarowany swą dotychczasową karierą wojskową a następnie naukową, dzięki protekcji wysoko postawionego ojca zostaje zaangażowany do organizowania 'wielkiej akcji patriotycznej' z okazji jubileuszu 70. rocznicy wstąpienia na tron Franciszka Józefa I (co musi się odbywać z dużym wyprzedzeniem, jako że cesarz zmarł w 1916 roku, czyli na dwa lata przed możliwym jubileuszem). Wszystko, co się wokół tego dzieje, obserwujemy z perspektywy zaangażowanych w akcję, jak też kilku związanych z nimi postronnych osób.
Wyjątkowa powieść, zasłużenie zaliczana do arcydzieł prozy 20 w. Cóż jest w niej nadzwyczajnego? Uchwycić w powieści rys epoki w szerokim spektrum postaci dla niej charakterystycznych zdarzało się przecież nie tak rzadko, lecz chyba nieczęsto wchodzimy w motywacje jednostek tak głęboko, w ich sposób myślenia warunkowany zarówno psychologicznie (Musila umiejętność opisywania...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-21
2017-10-05
Genialny komiks! Typowe bernhardowskie wybrzydzanie na kulturę uzyskuje wspaniałą ilustrację w rysunkach Mahlera.
Bernhard ustami mizantropa Regera, który od lat co drugi dzień przychodzi do Kulturhistorisches Musem w Wiedniu, by posiedzieć przed tym samym obrazem, kytykuje czołobitność, z jaką ludzie podchodzą do sztuki. Bo ta jest niedoskonała i zawsze goniła za pieniądzem i kiczowatym gustem mecenasów. Nie ma doskonałego arcydzieła - obrazu, dzieła literackiego czy filozoficznego, które nie miałoby błędów, dlatego ta sztuka i ta literatura przeminą, zostaną i tak wyrzucone na śmietnik historii. Lepiej więc skupić się na ludziach wokół nas. Zwłaszcza na tych, których stać na własne zdanie. A cała kultura ... to tylko męka obcowania z kiczem. ;)
Genialny komiks! Typowe bernhardowskie wybrzydzanie na kulturę uzyskuje wspaniałą ilustrację w rysunkach Mahlera.
Bernhard ustami mizantropa Regera, który od lat co drugi dzień przychodzi do Kulturhistorisches Musem w Wiedniu, by posiedzieć przed tym samym obrazem, kytykuje czołobitność, z jaką ludzie podchodzą do sztuki. Bo ta jest niedoskonała i zawsze goniła za...
2017-08-23
"Dwa grzbiety górskie przecinają republikę mniej więcej z północy na południe, tworząc w środku kilka dolin i płaskowyżów."
Nie czytałem jeszcze powieści, której akcja ograniczałaby się do jednego dnia, ale wymagałaby 400 stron, by ją przedstawić. Językowo i konstrukcyjnie jest to arcydzieło. Przy tym nie ma tam nadzwyczajnych wydarzeń, akcja toczy się prawie w jednym miejscu, ale... nie jest to nużące! Przeciwnie, rozgrywa się ona na wielu płaszczyznach, które autor jest zdolny ze sobą znakomicie przepleść i powiązać. W genialny sposób prowadzona jest narracja, w zupełnie nieprawdopodobnie dokładny sposób poznajemy miejsce akcji: przez dosłowne cytowanie reklam,powiedzonek, folderów turystycznych, kart menu w restauracjach a nawet rozkładów jazdy pociągów. Przez opis niepozornych rzeczy dostajemy jakby dokument miejsca w określonym czasie. Jednocześnie te przedmioty, przyroda, cała okolica od barów po Popocatepetl i Iztaccihuatl (w legendach indiańskich jest to para - mężczyzna i kobieta, jak główni bohaterowie Geoff i Yvonne), w cieniu których wszystko się dzieje, a z drugiej strony także grane wówczas w kinach filmy ("Mad love" (1935) - amerykański remake niemieckiego horroru, jest lightmotivem książki; jego bohaterką jest m.in. postać o imieniu Yvonne - aktorka i kobieta bezwarunkowo kochająca męża; sam Lowry był też związany z filmem - przez jakiś czas pracował w Hollywood jako scenarzysta) czy bogaty zestaw cytatów i odniesień do literatury światowej, grają ściśle określoną rolę - nierzadko niczym chór w greckiej tragedii zapowiadają wydarzenia, ostrzegają, rozszerzają perspektywę, pogłębiają motywacje bohaterów. Wiele niepozornych szczegółów i obserwacji ma znaczenie symboliczne - i tak np. głęboka rozpadlina (barranca), do której wyrzuca się wszelkie odpadki, jest obrazem piekła, a wyrzucony do niej zdechły pies, widziany z autobusu przez Hugh, zapowiada los Konsula.
Akcja toczy się w zasadzie pomiędzy Geoffreyem Firminem, jego bratem Hugh oraz żoną Firmina, Yvonne Constable, rozpoczynając się wcześnie rano ok. 6.30 w Quauhnauhac i kończąc wieczorem ok. 18.30 tego dnia w barze "Farolito" w Parián. Geoff i Hugh są Anglikami pochodzącymi z Kaszmiru, którzy po osieroceniu ich przez rodziców, dorastali osobno - częsciowo u dalszej rodziny w Anglii, po części w obcej rodzinie Taskersonów, która poniekąd zaadaptowała Geoffa. W tej nowej rodzinie poznaje on w czasie wakacji Jacquesa Laruelle'a - francuskiego chłopca, z którym nawiązuje przyjaźń, a po latach, gdy sam pełni funkcję konsula w Meksyku, spotyka go ponownie, już jako reżysera filmowego. Goeff zostaje konsulem za pewne zasługi dla Anglii w czasie pierwszej wojny światowej, kiedy pływał jako kapitan statku-pułapki, lecz jego placówka jest podrzędna, a w końcu, kiedy pod rządami prezydenta Lázaro Cárdenasa del Río w Meksyku dochodzi 1.04.1936 do nacjonalizacji przemysłu naftowego (pozostającego wcześniej w rękach amerykańskich, angielskich i holenderskich), zostaje nawet zamknięta. Mimo to konsul nie wyjeżdża z kraju. Jest erudytą, w poglądach - umiarkowanym konserwatystą, pracuje nad książką o tajnych stowarzyszeniach i herezjach, lecz po zamknięciu konsulatu traci orientację i motywację do życia, co łączy się również z popadaniem w alkoholizm i kryzysem jego małżeństwa. Jego żona, sporo od niego młodsza, jest Amerykanką wychowaną na Hawajach, mającą za sobą początki kariery aktorskiej w Hollywood. Brat Hugh, rówieśnik żony, pracuje jako dziennikarz i korespondent wojenny, mocno sympatyzując z komunistyczno-anarchistyczną rewolucją w Hiszpanii. Notabene epizod z młodości Hugh - podróż statkiem "Oedipus Tyrranus" na Daleki Wschód bazuje na autentycznych przeżyciach Lowry'go, który jako 18-latek odbył ją w 1927 roku (w rzeczywistości ów statek nazywał się S.S. Pyrrhus) i opisał to już wcześniej w swej pierwszej powieści, zatytułowanej "Ultramarine" (1933). Wątek ten w "Pod wulkanem" jest adaptacją tej pierwszej powieści do innej.
Miejsce akcji to Quauhnauhac (indiańska nazwa miasta Cuernavaca, stolicy stanu Morelos w pobliżu miasta Meksyk), częściowo także Tomalín i Parián (miasta wymyślone, dla kórych inspiracją były Oaxaca i m.Meksyk) w Dniu Zmarłych, 2. listopada 1938 roku. Okolice, gdzie rozkwitała najstarsza wielka kultura Ameryki - kultura Olmeków, później Zapoteków i Azteków, ostatnie miejsce oporu przeciwko Hiszpanom, i pierwsze, w którym doszło do ochrzczenia Indian. Historia konkwisty i podbicia Indian ma znaczenie w powieści jako obraz rzutowany na stosunki polityczne z roku 1938, występujące w powieści poboczne postaci indiańskiego pochodzenia oraz losy głównych bohaterów. Bezpośrednio autor nawiązuje również do murali Diego Rivery na ratuszu w Cuernavaca oraz rysunków Rivery i Orozco (symboliczny i bardzo istotny w powieści obraz "Los Borrachones" - Pijacy, zwłaszcza dla ostatniej sceny).
Powieść składa się z 12 rozdziałów, co dla autora miało znaczenie - 12 godzin, 12 miesięcy (Yvonne wraca dokładnie po roku) i kabalistyczna dwunastka, oznaczająca aspiracje duchowe człowieka."Pod wulkanem", rozbudowana wersja "Lunar Caustic" oraz "In Ballast to the White Sea" (manuskrypt spłonął, ale odnaleziono po latach kopię i wydano w 2004), miały być elementami planowanej trylogii - w nawiązaniu do części "Boskiej komedii" Dantego (Piekło, Czyściec, Niebo). Wielokrotnie przewijający się motyw cyfry 7 - może być symbolem pełni (3 mężczyzna + 4 kobieta) a także ostatecznego końca pewnego etapu (w tradycji żydowskiej wieloznaczność słowa "siedem" = tydzień, przysięga, a cyfra ta może oznaczać też tęsknotę do odpoczynku - szabatu).
Wiele wątków "Pod wulkanem", podobnie zresztą jak wszystkich pozostałych utworów Lowry'go, ma odpowiednik w życiu pisarza, choć oczywiście z pewnymi modyfikacjami. Naprawdę przyjechał z pierwszą żoną do Cuernavaca 2.11., ale 1936 roku, by ratować małżeństwo, a siebie od uzależnienia alkoholowego (pił od 14 roku życia) i spędził tam dwa lata. Rzeczywiście jego żona uciekła stamtąd od niego z innym, a on sam pogrążył się w alkoholizmie, póki go władze meksykańskie nie deportowały. Jego druga żona rzeczywiście była aktorką (Margerie Bonner), i właśnie dzięki jej wydatnej pomocy redakcyjnej ta najbardziej znana i udana powieść, wydana w 1947 roku, została ukończona. I z nią Lowry rzeczywiście zamieszkał w Nowej Kolumbii Brytyjskiej k. Vancouver, co pojawia się w powieści tylko jako marzenie Yvonne.
Nasuwa mi się pewna paralela z "Ostatnim rozdaniem" Myśliwskiego - kolejny mężczyzna, który nie jest w stanie odpowiedzieć kobiecie na jej rozpaczliwe listy, na błaganie o miłość?
Tu to historia o miłości i o uzależnieniu od alkoholu, które jest silniejsze, niż miłość - pomimo świadomości własnego upadku. Bo nałóg paraliżuje próby porzucenia go i popycha swą ofiarę ku samozatraceniu. Odrzuca ona wszelkie szanse ratunku, odtrąca wyciągane ku niej pomocne dłonie, by z absurdalną Schadenfreude zginąć marnie. Taka próżna (męska?) duma człowieka, która jakże często jest faktem. I porażająca beznadziejność dyskursów z samym sobą - nie mają bowiem żadnego odzwierciedlenia w czynach, więc są całkowicie jałowe. Patrząc na Konsula widzę obraz owada, który przewrócił się na grzbiet, przebiera odnóżami, lecz nie może powstać. A z drugiej strony kobieca, wzruszająca niemal do łez - jakże naiwna - wizja szczęśliwego małżeńskiego świata i wspólnego życia.
Wersja filmowa powieści w reżyserii Johna Hustona z 1984 nie jest złym filmem, ale nie ma się nijak do powieści, nie daje o niej żadnego wyobrażenia - język filmu zawsze będzie na to zbyt ubogi.
"Dwa grzbiety górskie przecinają republikę mniej więcej z północy na południe, tworząc w środku kilka dolin i płaskowyżów."
Nie czytałem jeszcze powieści, której akcja ograniczałaby się do jednego dnia, ale wymagałaby 400 stron, by ją przedstawić. Językowo i konstrukcyjnie jest to arcydzieło. Przy tym nie ma tam nadzwyczajnych wydarzeń, akcja toczy się prawie w jednym...
2017-07-27
Wyjątkowe, choć bardzo krótkie opowiadania, mimo to zawierające wiele ciszy i treści filozoficznych. Autor bardzo delikatnie wydobywa takie problemy, jak: samotność człowieka, przyjaźń, przypadek, śmierć, piękno świata. Może są one nawet bardziej adekwatne dla dorosłych, niż dla dzieci, a w każdym razie nadają się przynajmniej równie dobrze dla dużych, co dla małych, podobnie jak "Chatka Puchatka" Milne'a czy "Mały Książę" Saint-Exupery'ego. Postać jeżyka ma na terenie byłego ZSRR status kultowy, zaś do obrazu "jeżyka we mgle" wielokrotnie odwoływały się inne teksty kultury - powieści, piosenki (m.in Как листовка/Jak ulotka grupy Grażdanskaja Oborona); w języku funkcjonuje on niemal jak idiom.
Właściwie opowiadania te pisane były pierwotnie jako scenariusze do filmów animowanych. Pierwszy z nich: "Jeżyk we mgle" został zrealizowany w 1975 roku przez Jurija Norsztejna ze znakomitą muzyką kompozytora Michaiła Mejerowicza. Film ten w następnym roku otrzymał najwyższe wyróżnienia za najlepszy film dla dzieci na wszechzwiązkowym festiwalu filmowym we Frunze (dziś Biszkek, stolica Kirgizji) i jako najlepszy film animowany na festiwalu filmów dla dzieci i młodzieży w Teheranie, a w następnych latach wiele innych nagród. Rodzice powinni jednak film sami obejrzeć, zanim pokażą dzieciom, ponieważ dzieciom często wydaje się on straszny i niezrozumiały. W 2003 roku w Tokio film ten uznany został przez międzynarodowe gremium 130 krytyków za najlepszy film animowany wszechczasów: https://www.youtube.com/watch?v=_Rugwd8ZNHY
Wyjątkowe, choć bardzo krótkie opowiadania, mimo to zawierające wiele ciszy i treści filozoficznych. Autor bardzo delikatnie wydobywa takie problemy, jak: samotność człowieka, przyjaźń, przypadek, śmierć, piękno świata. Może są one nawet bardziej adekwatne dla dorosłych, niż dla dzieci, a w każdym razie nadają się przynajmniej równie dobrze dla dużych, co dla małych,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-06-19
2015-02-01
Na pozór jest to thriller obyczajowy osadzony w kręgu uczniów i nauczycieli we współczesnej szkole średniej w Niemczech. Jednak autorka sięga głębiej, ponieważ pod sensacyjną akcją skrywa się traktat o paradygmacie moralności dziś i o zasadności funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. Sama jest z wykształcenia prawniczką i najwyraźniej nie dawało jej spokoju, na jakiej podstawie w czasach, w których religijność należy do przeszłości, oparty na religijnym paradygmacie system wartości wciąż jest tym, w oparciu o który można skazywać i sądzić ludzi. Wartości zapisane w prawie, odziedziczone po religiach zdradzonych dla konsumpcji, nie są już bowiem przestrzegane właściwie przez nikogo, a zwłaszcza przez ludzi młodych - są dla nich martwe. Czym więc kierują się współcześnie ludzie, jeśli nie kodeksem moralnym, co może w takiej sytuacji być ostatnią instancją, do której może odwołać się prawo? Tezą autorki jest: pragmatyzm. Przestępcy są pragmatyczni, podobnie jak zwierzęta - gdy są głodne, postępują po najmniejszej linii oporu. I zwierzęta, i ludzie są w tym przewidywalni, mogą więc być ogarnięci jakimś systemem, jakąś teorią, nawet jeśli będzie nią już tylko teoria gier - bożyszcze współczesnej ekonomii.
Tematyką i nieco formą Juli Zeh nawiązuje tutaj do "Człowieka bez właściwości" (w powieści istnieją też bezpośrednie odwołania do tej powieści - lektura w ramach zajęć lekcyjnych) Musila - bohaterowie czują tylko, że w czymś są inni od pozostałych ludzi a ponadto, nie mając własnej woli, starają się odnaleźć siły i prądy zmieniające całą społeczność by poddać się ich wpływowi, dać się porwać przez wydarzenia. Musil także widział prawo jako skostniałą formę, która nie pasuje do rzeczywistości i winna być przez życie korygowana.
Bo kto w dzisiejszych czasach może być jeszcze przywiązany do dawnych wartości? Może jacyś rozbitkowie z innych światów, na przykład emigranci z katolickiej Polski, jak nauczyciel (nomen-omen) Smutek. Jest smutny (choć tego nieświadom), ponieważ nie jest w stanie samodzielnie wpłynąć na swój los, gdyż trzyma się kurczowo wpojonych przekonań i ideałów, które mu nie służą. Ale młodzi bohaterowie powieści - Alev i Ada (alef to pierwsza litera w alfabecie, być może to imiona początku Nowej Ery?) - jedyny absolut upatrują już tylko w grze, polegającej na manipulowaniu ludźmi. Chcą (przede wszystkim na gnostycki sposób diaboliczny Alev) stać się demiurgami cudzych losów, wyrywać ich z ich skostnienia i uwięzienia w zastygłym schemacie dobra i zła. Nie z altruizmu, lecz z ciekawości, jak potoczy się gra, jak zachowają się żywe pionki. Bo ludzie, z których większość jest nieruchawa i oportunistyczna, jak muchy w lepie tkwiąc w okowach dysfunkcjonalnej już moralności, nie potrafią sobie sami pomóc, by stać się szczęśliwszymi, przekraczając przyjęte zasady, reguły i prawa. Trzeba ich do tego zmuszać. Alev i Ada są młodzi i wyjątkowo inteligentni, i choć sami nie wiedzą jeszcze zbyt dokładnie, czego chcą i do czego zmierzają, nie satysfakcjonują ich zastane cele, rozrywki, pozorny świat wartości, który już się i tak zawalił. Poszukują nowego absolutu. Dla generacji ich nauczycieli takim absolutem bywa jeszcze miłość, bycie z drugim człowiekiem do końca. Dla młodych nadrzędnym mechanizmem rządzącym światem, mechanizmem, który jako jedyny zachował jeszcze jakieś jasne, czytelne reguły, jest gra. Gra ludzkimi marionetkami, gra z emocjami.
I choć końcowa mowa Ady w sądzie jest może trochę naciągana, to sam traktat o moralności, o sprawiedliwości i możliwych implikacjach rozwoju społeczeństwa sięga głęboko pod skórę, bo też czujemy, że wnioski, do których dochodzi autorka, ukazując je poprzez bohaterów powieści, mają coraz więcej wspólnego z dzisiejszym światem.
Warto też wspomnieć o języku - poetyckim acz dowcipnym, zwłaszcza w opisywaniu pogody i zjawisk natury ("Księżyc utknął na niebie, jak fałszywa moneta w automacie na papierosy" - tłum.własne), które niczym chór w tragedii antycznej zapowiadają, co się będzie działo, a niekiedy wręcz wpływają na przebieg wydarzeń. W tekście autorka używa wielu różnorodnych środków stylistycznych, m.in. odwołań do istniejącej literatury, ale pojawia się też fikcyjna współczesna powieść ("Fliegende Bauten" - Budowle tymczasowe), która ma być obrazem systemu wartości młodego pokolenia. Jej fragmenty i "program ideowy" współbrzmiący z odczuciami młodego pokolenia streszcza Zeh ustami głównej bohaterki, Ady: "dużo bezsensownego seksu z przyjaciółmi i przygodnymi znajomymi; podróże do Paryża, Belgradu i Fitzroy; monologi wewnętrzne w nędznych pokojach hotelowych - nic ciekawego dla ludzi kierujących się męskim systemem wartości". W całej powieści akcja opowiadana jest trochę tak, jak na procesie - przy udziale publiczności, bo narrator niejednokrotnie wprost zwraca się do czytelnika. To też pewna gra.
Nie bez znaczenia dla przesłania całej powieści i działania jej najbardziej inteligentnych uczniów jest patron szkoły, Ernst Bloch, krytyk religii, którego myśli na sztandary brały ruchy kontestacyjne lat 60-tych i teologia wyzwolenia, i jego słowa funkcjonujące jako motto tego liceum dla zdolnej młodzieży: "Myśleć oznacza przekraczać" (Überschreiten). Przy czym reakcyjna dyrekcja szkoły (jak i wszelka władza) chciałaby to słowo zmienić na "Beschreiten" - "kroczyć za kimś", zaś młodzi wręcz jako "Bestreiten" - "kwestionować" - i tu na pewno są bliżsi temu, co miał na myśli patron ich szkoły.
To najbardziej fascynująca powieść, jaką ostatnio przeczytałem.
Na pozór jest to thriller obyczajowy osadzony w kręgu uczniów i nauczycieli we współczesnej szkole średniej w Niemczech. Jednak autorka sięga głębiej, ponieważ pod sensacyjną akcją skrywa się traktat o paradygmacie moralności dziś i o zasadności funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. Sama jest z wykształcenia prawniczką i najwyraźniej nie dawało jej spokoju, na jakiej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Ażurowe strzałki wskazywały pięć po czwartej."
Myślę, że wiele osób obawia się lektury Sołżenicyna, spodziewając się zbyt wiele martyrologii, która dziś, w wolnym świecie, zanadto "skrzeczy" w zestawieniu z wyobrażeniem przeciętnego czytelnika, jak należy miło spędzać czas wolny - woli on wybrać czystą rozrywkę. Nie trzeba się tego obawiać przy "Pierwszym kręgu" - to może być rozrywka, a w dodatku szlachetna i mądra: choć prawie cała akcja powieści rozgrywa się w spec-więzieniu dla naukowców (w tzw. "szaraszce", czyli lepszym GUŁagu - pierwszym kręgu piekła, jaki pierwotnie dla nieochrzczonych w swej "Boskiej komedii" wymyślił Dante: wymienia tam poetów i uczonych), wykracza daleko poza mury więzienne: na szerokie obszary literatury, fizyki, etyki i malarstwa, o których więźniowie rozmawiają. Autor w zupełnie genialny sposób - delikatny, erudycyjny i bez narzucania swej wizji - pozwala wczuć się w sytuację ludzi, których komunizm "przebódł taką ojczyzną". Nie unika także spojrzenia ze strony stróżów i autorów stalinowskiego systemu: dyplomatów, strażników, KGBowców, ministrów i samego Ojca Narodów. Najważniejsi oprawcy (np. Abakumow, Riumin, Myszkin, Szykin) opisani są pod własnymi nazwiskami, podobnie jak niektórzy więźniowie - architekt Miron Mierżanow, Grigorij Walentinow (Abramson) a niekiedy tylko inicjałem, np. więzień D. to Aleksander Dołgun, obywatel USA polskiego pochodzenia. Sołżenicyn pokazuje praktyczną organizację sowieckiego systemu śledczego i penitencjarnego: jego autorytaryzm i cynizm, jego niewyobrażalną na Zachodzie bezwzględność i represyjność wobec ludzi, wobec ich osobistego życia - gł. w czasach stalinowskich, ale jakby wiele z tego pozostaje chyba aktualne do dziś. Autor uważa, że nie było żadnej rewolucji w Rosji, lecz przewrót bolszewicki, w którego wyniku powstał dyktatorski reżim.
Prawie wszystkie postaci powieści odpowiadają autentycznym osobom, współtowarzyszom niedoli Sołżenicyna, który sam siebie przedstawił pod postacią Nierżyna, np.:
Sołogdin - Dymitr Panin, inżynier, filozof
Rubin - Lew Kopielew
pisarz Gałachow - Konstantin Simonow
Jakonow - inż. Anton Wasiliew
Mimo poważnej tematyki powieść skrzy się humorem i ironią. Nie brak w niej wielkich uczuć. Ma się przy tym wrażenie, że wszyscy uczciwi ludzie musieli trafić do więzienia - znana i u nas socjalistyczna zasada, że ludzie dzielą się na tych co siedzieli, siedzą lub będą siedzieć - a na zewnątrz pozostali jedynie funkcjonariusze, konfidenci no i wśród nich prześladowane, napiętnowane rodziny więźniów. Odżywa wrażenie, jakie ma się i dziś podróżując po Rosji (przynajmniej w obwodzie kaliningradzkim) - że cały ten kraj to zaplecze armii, teren wojskowy z systemem wszechwładnych, arbitralnych urzędów i ogromnym, politycznie sterowanym systemem penitencjarnym. Że to, co było rosyjskim dziedzictwem i tradycją - chłopi z ich etosem pracy, głęboka religijność, wolna myśl, ale też w ogóle rolnictwo, wieś, wolna prasa i twórczość, tradycyjne wartości, zabytki architektury - wszystko zostało przez komunizm bezpowrotnie zdeptane i zniszczone. Pojawia się tam przemawiająca do wyobraźni wizja więźnia-malarza (pod nazwiskiem Kondraszowa-Iwanowa opisany został Siergiej Iwaszow-Musatow/Сергей Ивашёв-Мусатов)- obraz pt.: "Rosja, która odchodzi", na którym to wszystko w jakimś korowodzie zmierza w dal. A więźniowie jako jedyni w tym kraju - szpicle są wszędzie, ale za kratami ma się przecież mniej do stracenia - mogą pozwolić sobie na prawie otwarte dyskusje o naprawie kraju: część z nich nadzieję na zmianę upatruje już tylko w całkowitym zniszczeniu bombą atomową, inni myślą o buncie, który by musiał wyjść od więzień, bo skąd? Zarazem dla osobistego rozwoju obóz, więzienie może być dla niektórych błogosławieństwem: dopiero tu pojmuje się, czym jest szczęście: nie "chamskie żarcie schabowych kotletów", lecz pełne namaszczenia s p o ż y w a n i e cienkiej zupki. Bo "ono wcale nie zależy od ilości dóbr ziemskich, ktoreśmy zdołali sobie wywojować. Zależy jedynie od stosunku do nich! Tak o tym mówi etyka taoistów: 'Kto potrafi zadowalać się małym, ten zawsze będzie zadowolony'". (s.40)
Natrafiamy na kartach książki na fascynującą walkę o godność (wyrażającą się m.in. w pielęgnowaniu rosyjskiego języka - bez "ptasiej mowy", czyli bez cudzojęzycznych zapożyczeń, komunistycznej mowy-trawy /tu słowa podziwu dla tłumacza, który zachował to również w języku polskim/ czy w odmowie pracy dla systemu - mimo grożących represji) i dyskusje o tym, czy można i jak w takim kraju godnie żyć oraz jak odnosić się do ludzi. I tu prosta recepta rosyjskiego chłopa, który wciąż dla inteligenta jest solą tej ziemi: "wilk jest w swym prawie, ale ludożerca nie". A partiokracja, nepotyzm, system represji i propagandy rodem z socjalizmu to już jednoznacznie ludożerka. I zastanawiające, jak ślepi mogą być wykształceni i błyskotliwi skądinąd ludzie (postać Rubina - Żyda, filologa i komisarza sowieckiego, który mimo wieloletniej odsiadki za nic, wciąż wierzy, że komunizm musi zwyciężyć, bo marksizm to nauka): bo podatność na ideologię zdaje się być od rozumu zupełnie niezależna.
Sołżenicyn pokazuje również Zachód, który ze swą demokracją i jej wyobrażeniami, pojęciami i środkami zaradczymi jest bezbronny i nieadekwatny wobec totalitarnych systemów jak francuskie, eleganckie półbuty w rozmokłej, śnieżnej brei na ulicach Moskwy grudniową nocą.
Rosjanie powinni czytać Sołżenicyna. Ale też i wszyscy ci, którzy zatracają poczucie tego, co ważne. Bo ważne jest, by trzymać pion.
"Ażurowe strzałki wskazywały pięć po czwartej."
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toMyślę, że wiele osób obawia się lektury Sołżenicyna, spodziewając się zbyt wiele martyrologii, która dziś, w wolnym świecie, zanadto "skrzeczy" w zestawieniu z wyobrażeniem przeciętnego czytelnika, jak należy miło spędzać czas wolny - woli on wybrać czystą rozrywkę. Nie trzeba się tego obawiać przy "Pierwszym kręgu" -...