-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać460 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2021-10-01
Mówią, że sztuka wymaga poświęceń. Czasem brakuje tylko dookreślenia, kto i co będzie musiał poświęcić...
⠀
Jak sprawnie poprowadzić czytelnika przez zagadkę kryminalną, w której kolejne poszlaki wskazują na ingerencję mrocznych sił, a rozwiązanie przyprawia o zawrót głowy? Zapytajcie Grzegorza Kopca , powinien coś wiedzieć na ten temat
⠀
Książka ma bardzo trafny tytuł, bo oprócz tych makabrycznych, krwawych eksperymentów, czuję, że na mnie też przeprowadzono swego rodzaju eksperyment. Z ciekawej, acz bardzo przyziemnej historii śledczej, książka zamienia się w opowieść balansującą na granicy szaleństwa. Zamyka ją klamra, będąca hołdem dla literatury grozy i jednocześnie - przynajmniej w moim odczuciu – sporym zaskoczeniem.
⠀
Jak zawsze przy rozliczaniu powieści spod znaku grozy muszę zadać sobie pytanie – czy przeraża? U mnie nie wywołała tego najbardziej pożądanego, atawistycznego lęku, który uderza w schowane gdzieś pod powłoką codzienności instynkty. Chyba nie takie zresztą było jej założenie. Zdecydowanie jednak przeraża makabrą ludzkiego okrucieństwa... które nie do końca ma ludzkie pochodzenie. Przeczytajcie!
Mówią, że sztuka wymaga poświęceń. Czasem brakuje tylko dookreślenia, kto i co będzie musiał poświęcić...
⠀
Jak sprawnie poprowadzić czytelnika przez zagadkę kryminalną, w której kolejne poszlaki wskazują na ingerencję mrocznych sił, a rozwiązanie przyprawia o zawrót głowy? Zapytajcie Grzegorza Kopca , powinien coś wiedzieć na ten temat
⠀
Książka ma bardzo trafny tytuł, bo...
Przez brudną szybę do pokoju zagląda zbłąkany promień słońca. Rozświetla wolno opadający kurz. Pada na stojące pod ścianą łóżko. Puste, jak wszystkie w tym domu. Podłoga od dawna nie skrzypi pod niczyją stopą.
Cisza.
Ściany stoją zimne i milczące.
Choć gdyby mogły, krzyczałyby ostrzeżenie.
⠀
W tej samej chwili pewien młody mężczyzna nieopodal słyszy dobiegające skądś klaskanie. Jeszcze nie wie, jak marny jego los.
⠀
Tomasz Kozioł w „Dziewczynie, która klaszcze” opisał cierpienie, szaleństwo i żal tak silne, że przybierają niemal materialną postać. Debiutujący na rynku polskiej grozy autor nie zaskakuje rewolucyjnym pomysłem na opowieść. Jest opuszczona posiadłość i zło, które pragnie wyrównać rachunki z żyjącymi.
⠀
To, co zrobiło na mnie wrażenie, to podszewka tej historii. Za pozornie sztampowym horrorem kryje się smutna i przytłaczająca historia ludzkiej krzywdy i obojętności.
Przez brudną szybę do pokoju zagląda zbłąkany promień słońca. Rozświetla wolno opadający kurz. Pada na stojące pod ścianą łóżko. Puste, jak wszystkie w tym domu. Podłoga od dawna nie skrzypi pod niczyją stopą.
Cisza.
Ściany stoją zimne i milczące.
Choć gdyby mogły, krzyczałyby ostrzeżenie.
⠀
W tej samej chwili pewien młody mężczyzna nieopodal słyszy dobiegające skądś...
2020-08-06
2020-07-22
Moja kolej. Zabieram Was w podróż przez króliczą norę, podróż do miejsca, gdzie sen miesza się z jawą, a rozsądek równoprawny jest szaleństwu. Odłóżcie koszyk piknikowy, zapomnijcie o herbacie i ciasteczkach. Niech kapcie i fartuszki zawisną na kołkach w przedsionkach Waszych wygodnych domów. Tam, dokąd idziemy, przyda się rzeźnicki nóż, by sprawnie poderżnąć czyjeś gardło, a także ciężkie buty, by kopnąć leżącego. Tak na wszelki wypadek.
Stare Miasto cuchnie, aż oczy łzawią i serce boli. Cuchnie ściekami, upadkiem obyczajów, obłędem. Ulice są mroczne i pełne niebezpieczeństw, a ludzie nastawieni na przetrwanie i nieufni. W Starym Mieście jest też szpital psychiatryczny, gdzie poznajemy tytułową Alicję. Pożar tego przybytku otworzy szansę ucieczki dla niej, a także tajemniczego Topornika, który zostanie przyjacielem i obrońcą zagubionej dziewczyny. Przy jego pomocy będzie musiała zmierzyć się z demonami, zarówno tymi z przeszłości, jak i aktualnie grasującymi po świecie. Alicja odkryje prawdę o sobie i poszuka siły do sprostania wyzwaniu, jakie stawia przed nią los.
Wziąć na warsztat i opowiedzieć od nowa baśń Lewisa Carrolla jest zadaniem dość karkołomnym. Z jednej strony to utwór, który zna każdy, nawet jeśli nie każdy go przeczytał. Siłą rzeczy więc Christina Henry dotknęła czegoś bliskiego milionom ludzi na całym świecie, sentymentalnego, związanego z dzieciństwem, a więc obdarzonego poważnym ładunkiem emocji. Z drugiej strony, stanie w blasku tak silnego elementu popkultury jest też największa pułapką i trudnością do pokonania: jak nie zepsuć tej opowieści, jak tchnąć w nią nowego ducha, zachowując to, za co pokochaliśmy pierwowzór?
Moim zdaniem, Christina Henry postawiła wszystko na jedną kartę. Ledwie podszyty grozą, uroczo tajemniczy Wonderland zamieniła na odarte ze złudzeń, pełne surowej brutalności Stare Miasto, w którym rządzi prawo pięści. Sama Alicja jednoznacznie staje się obiektem seksualnym – być może to nawiązanie do niejasnych zainteresowań Carrolla młodymi dziewczętami. Poszukiwanie odpowiedzi na rozliczne metafory i łamigłówki zastąpiła ścieżka usłana krwią i flakami.
Można rozmawiać o konwencji, ujęciu tematu, ale to rzecz gustu. Mi masakra toporem i wszechobecne zagrożenie niespodziewanym gwałtem nie przeszkadza. Przeszkadzają natomiast kiepskie dialogi i postacie błąkające się bez większego ładu i składu. Bo i jak mają nie błądzić, kiedy nie wiadomo, ku czemu zmierzają? W porządku, niby jest to napisane, ale jako czytelnik jestem porażony tym, że oś całej historii jest mglista i naciągana. Alicja w Krainie Czarów pozwalała zachwycić się niesamowitością, prowadziła przez wielobarwne szaleństwo. Alicja Christiny Henry wypluwa nas w szpitalu psychiatrycznym i każe podążać za bohaterami, którzy potwornie się miotają, a pobudki ich działań to mieszanina przeczuć, przypadków i niczym niepodpartych domysłów. Najbardziej zabolało mnie to, że nie kibicowałem, nie wściekałem się, nie śmiałem. Nie przeżywałem. Szkoda, bo potencjał drzemie tu ogromny, ale uważam, że autorce nie udało się go wykorzystać.
Truizm, ale dodam od siebie, że swoją pracę na najwyższym poziomie wykonało Wydawnictwo Vesper, któremu dziękuję za egzemplarz do recenzji.
Moja kolej. Zabieram Was w podróż przez króliczą norę, podróż do miejsca, gdzie sen miesza się z jawą, a rozsądek równoprawny jest szaleństwu. Odłóżcie koszyk piknikowy, zapomnijcie o herbacie i ciasteczkach. Niech kapcie i fartuszki zawisną na kołkach w przedsionkach Waszych wygodnych domów. Tam, dokąd idziemy, przyda się rzeźnicki nóż, by sprawnie poderżnąć czyjeś gardło,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-07-14
2020-06-30
2020-06-28
2020-06-18
Dużo czasu zajęło mi przebrnięcie przez "Mnicha”. Jest zachwycający, ale mozolnie się go czyta przez ten archaiczny styl, pełen rozciągniętych dialogów i szczegółowych, analizujących uczucia opisów. Jeśli jednak lubicie powieść gotycką, to zakochacie się w tej historii. Znajdziecie w niej grozę, magię, miłosne uniesienia i obrazoburcze fantazje, szczyptę humoru, a wreszcie rozważanie o ludzkich cnotach i pojęciu dobra.
Dużo czasu zajęło mi przebrnięcie przez "Mnicha”. Jest zachwycający, ale mozolnie się go czyta przez ten archaiczny styl, pełen rozciągniętych dialogów i szczegółowych, analizujących uczucia opisów. Jeśli jednak lubicie powieść gotycką, to zakochacie się w tej historii. Znajdziecie w niej grozę, magię, miłosne uniesienia i obrazoburcze fantazje, szczyptę humoru, a wreszcie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-06-10
Ze świecą szukać tak uniwersalnej opowieści, jaka wyszła w 1890 roku spod pióra irlandzkiego poety i dramatopisarza Oscara Wilde’a.
„Portret…” opowiada historię młodego mężczyzny, Doriana Graya, który przez swoją urodę i młodzieńczy urok stał się inspiracją dla malarza Basila Hallwarda. Poznawszy jednak Henry’ego Wattona, inteligentnego i pełnego cynizmu lorda, młodzieniec daje się oczarować hedonistycznej filozofii życia. Nieświadomie wyraża przy tym życzenie, by jego portret, namalowany przez Basila, przyjął na siebie odzwierciedlenie wszystkich niegodziwości, Doriana pozostawiając wiecznie młodym i niewinnym.
Zaliczam „Portret…” do mojego własnego katalogu książek napisanych „wytwornie”, tuż obok „Draculi” i „Upiora Opery”. To znak tamtych czasów, a kto zna powyższe powieści, ten wie, o czym mowa. Co więcej, całą książkę można by objąć jednym wielkim cudzysłowem, bo to studnia sentencji i myśli filozoficznych. Rozumienie cnoty, etyki, odwieczny problem zachowania równowagi pomiędzy czerpaniem przyjemności z życia i zachowaniem zgody z własnym sumieniem. Znajdziecie tutaj to wszystko i o wiele więcej. Polecam każdemu, w odpowiednim momencie.
Ze świecą szukać tak uniwersalnej opowieści, jaka wyszła w 1890 roku spod pióra irlandzkiego poety i dramatopisarza Oscara Wilde’a.
„Portret…” opowiada historię młodego mężczyzny, Doriana Graya, który przez swoją urodę i młodzieńczy urok stał się inspiracją dla malarza Basila Hallwarda. Poznawszy jednak Henry’ego Wattona, inteligentnego i pełnego cynizmu lorda,...
2020-06-07
„W Górach Szaleństwa” to zbiór czterech opowiadań, z czego dwa pierwsze mogą aspirować do miana mini-powieści, a zatem jest możliwość poznania Lovecrafta w dłuższej, jak i krótszej formie literackiej. Wszystkie cztery utwory dotyczą eksploracji opuszczonych, prastarych miast, rozrzuconych po najdalszych zakątkach świata. Co znajdują w nich bohaterowie i do jakich wniosków doprowadza to owych nieszczęśników – przekonacie się czytając.
Jestem urzeczony kreacją świata, zaglądaniem w bezbrzeżne otchłanie czasu, by wydobyć z nich zagrożenie tak stare, że samo myślenie o jego pierwotności budzi lęk. Mam jednak z H.P. Lovecraftem pewien problem. Mianowicie czytając opowiadania, odczuwam pewien dyskomfort. Samotnik z Providence miał specyficzną manierę używania powtórzeń, opisywania rzeczy ulubionymi przymiotnikami, a nade wszystko – i tutaj podnoszę tarczę przed ciosami fanów – pisania o grozie, zamiast faktycznego jej budowania. Od razu wyjaśniam, że ta maniera zdaje się być całkowicie zamierzona, bo każdy, kto przeczytał choćby kilka jego tekstów, będzie pod wrażeniem plastyczności języka i kunsztu słowa. Wiem, że to co wytykam, dla wielu jest zaletą i znakiem firmowym autora.
Warto poznać Lovecrafta, bo wytyczył w fantastyce zupełnie nowy kierunek. Sięgnął do otchłani czasu i wyciągnął na światło dzienne straszliwe prawdy o wszechświecie – wszechświecie z jego kosmologii. Mimo moich osobistych przytyków, to światowa półka, ikona literatury. Bardzo polecam.
„W Górach Szaleństwa” to zbiór czterech opowiadań, z czego dwa pierwsze mogą aspirować do miana mini-powieści, a zatem jest możliwość poznania Lovecrafta w dłuższej, jak i krótszej formie literackiej. Wszystkie cztery utwory dotyczą eksploracji opuszczonych, prastarych miast, rozrzuconych po najdalszych zakątkach świata. Co znajdują w nich bohaterowie i do jakich wniosków...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-05-24
Nad Salem nadciągnęła zasłona strachu i ciemności, a w mroku czają się one. Nieśmiertelne, bezwzględne i zawsze spragnione. Wampiry. Stephen King w udany sposób nawiązał do legendy o krwiopijcach, która jest stara jak sama ludzkość i znana pod każdą szerokością geograficzną.
Czuć w tej powieści echa epokowego „Draculi”, ale zamiast wytwornego języka i wszechobecnej szarmanckości, dostajemy duchotę małego miasteczka i gęstniejącą atmosferę zagrożenia. I dobrze. Miasteczko Salem zamknęło mnie w ciasnych ramach i dało jakieś uczucie odrealnienia, osamotnienia w walce z przerażającym faktem, że wampiry rzeczywiście istnieją i są tuż obok.
Nie była to dla mnie książka przerażająca, ale z całą pewnością wywołująca ten specyficzny stan niepokoju, który tak uwielbiamy w horrorach. Stephen King może nie wybitny, ale w wysokiej formie. Jeśli ktoś – tak jak ja – chce nadrobić twórczość Króla Grozy, to naprawdę polecam.
Nad Salem nadciągnęła zasłona strachu i ciemności, a w mroku czają się one. Nieśmiertelne, bezwzględne i zawsze spragnione. Wampiry. Stephen King w udany sposób nawiązał do legendy o krwiopijcach, która jest stara jak sama ludzkość i znana pod każdą szerokością geograficzną.
Czuć w tej powieści echa epokowego „Draculi”, ale zamiast wytwornego języka i wszechobecnej...
2020-05-08
2020-05-01
Po ogromnym niedosycie, jaki zostawiła „Chata na krańcu świata”, chwyciłem za klasykę pełen nadziei. I… nie zawiodłem się. Kilkudziesięcioletnia opowieść obroniła się doskonale, co po raz kolejny udowadnia, że dobre historie są odporne na trendy i zmieniające się realia.
Marian i Ben Rolfe mają dosyć życia w mieście, które ich przytłacza, grzebie nadzieje, a małe, ciasne mieszkanie na Brooklynie dusi jak klatka w gigantycznym zoo. Nic dziwnego, że decydują się wynająć dom na wsi, nawet mimo podejrzanie niskiej ceny i dość dziwacznego, dodatkowego zobowiązania. Zachowanie ekscentrycznych właścicieli posiadłości od początku wzbudza pewien niepokój, jednak zapatrzona w spełniające się marzenie Marian, nie dostrzega zagrożenia.
Marasco snuje historię powoli, delikatnie popycha akcję i wyraźnie sugeruje, że nie będzie tutaj trupów wyskakujących z szafy. W zamian pozwala nam coraz głębiej wejść w umysły bohaterów, bo to właśnie tam rozgrywa się prawdziwy horror. Czujemy na własnej skórze, jak pobyt w ogromnej rezydencji powoli, metodycznie - niczym jak w Lśnieniu - kieruje rodzinę ku upadkowi. Przez cały czas jesteśmy oplatani siecią wydarzeń, mieszczących się w spektrum pomiędzy urojeniami, a ingerencją nadnaturalnych sił. Tymczasem, pięknie zdobione drzwi w saloniku na piętrze pozostają zamknięte. I nie wiadomo, kto lub co się za nimi znajduje. Ten zabieg autora to majstersztyk.
Czy powieść jest typowym horrorem, przyprawiającym o nagłe skoki ciśnienia? Z pewnością nie. Książka nie przeraża, ona chwyta za gardło i delikatnie naciska, aż zsiniejesz. Wprowadza dyskomfort i niepokój w nasze myśli, które krążą od jednego bohatera do drugiego. Ci zaś oddalają się od siebie coraz bardziej, zarówno w przepastnym domu, jak i metaforycznie, bo rodzina rozpada się na kawałki.
Myślę, że „Całopalenie” i „Chata…” mają ze sobą wiele wspólnego. Budynek, który staje się więzieniem. Rodzina wystawiona na ciężką próbę. Skupienie na tym, co dzieje się w głowach bohaterów. Powolne konstruowanie akcji i niedopowiedzenia. O dziwo jednak, to co w Chacie stęka i kuleje, w Całopaleniu śpiewa i tańczy twista.
Po ogromnym niedosycie, jaki zostawiła „Chata na krańcu świata”, chwyciłem za klasykę pełen nadziei. I… nie zawiodłem się. Kilkudziesięcioletnia opowieść obroniła się doskonale, co po raz kolejny udowadnia, że dobre historie są odporne na trendy i zmieniające się realia.
Marian i Ben Rolfe mają dosyć życia w mieście, które ich przytłacza, grzebie nadzieje, a małe, ciasne...
2020-04-23
Dorzucam kamyk do stosu, z jakiego powinno się je podnosić i rzucać w Paula Tremblaya. Celując w paluchy, żeby więcej nie psuł dobrych pomysłów. Jedziemy!
Pomysł na fabułę, jak podkreślało wielu, jest ciekawy. Domek na faktycznym krańcu świata, relaks, leniwa atmosfera. Niby sielsko, niby świerszcze, ale pod skórą czujemy, że coś się zbliża. I mamy rację, bo oto mała Wen poznaje przybysza, który zmąci spokój tej nietypowej, bo złożonej z dwóch ojców i adoptowanej córki, rodziny. Przesłanie, które niesie obcy, a potem przybycie jego towarzyszy, pozwalają nam puścić wodze wyobraźni. Napięcie i oczekiwanie urastają do kosmicznego poziomu. A więc zawiązanie akcji na duży plus.
Kiedy już uzbrojona kompania wdarła się do chaty i powiedziała, co im leży na sercu, balon pękł. Domyślam się, że ideą autora było pozostawienie czytelnika w niepewności co do faktycznych intencji przybyszów i realności ich działań. Szanuję za koncepcję i takie podejście. Ale absurdalna sytuacja obnażyła moim zdaniem papierowe postacie, niejasność i niepewność zamiast wywoływać ciarki, sprowadziła chaos. Raziły mnie powtórzenia i dość drętwe dialogi. Brawo za odważny zabieg pisania w czasie teraźniejszym, ale w pewnych momentach było to męczące.
Moim zdaniem, wrzucenie tej książki do szuflady z napisem horror, wyrządziło jej krzywdę, bo rozbudziło nieuzasadnione oczekiwania. Dzielę tę opowieść fabularnie na dwie części, a druga zaczyna się w momencie przeniesienia osi akcji do wnętrza. Wiecie co to „doorway effect”? Jeżeli nie, sprawdźcie proszę, bo to się metafizycznie przydarzyło autorowi książki. Wszedł do środka opisanej przez siebie chaty i zapomniał, co miał napisać. Zapomniał, że miało być przerażająco, duszno, że miało o coś chodzić i do czegoś zmierzać.
Nie jest to powieść zła, ale liczyłem na więcej. Atrakcyjność podbijają ilustracje Macieja Kamudy, a całość wydania od Wydawnictwa Vesper jak zawsze robi wrażenie i daje dużo radości z posiadania książki.
Dorzucam kamyk do stosu, z jakiego powinno się je podnosić i rzucać w Paula Tremblaya. Celując w paluchy, żeby więcej nie psuł dobrych pomysłów. Jedziemy!
Pomysł na fabułę, jak podkreślało wielu, jest ciekawy. Domek na faktycznym krańcu świata, relaks, leniwa atmosfera. Niby sielsko, niby świerszcze, ale pod skórą czujemy, że coś się zbliża. I mamy rację, bo oto mała Wen...
2020-04-13
„Upiór Opery” Gastona Leroux. Klasyczna powieść gotycka, zainspirowana doświadczeniami z arcyciekawego życia jej autora (koniecznie przeczytajcie notę biograficzną).
Oto Christine, młoda solistka, której talent ugrzązł, w dziwnych okolicznościach spotyka Anioła Muzyki, potrafiącego w krótkim czasie uczynić z dziewczyny artystkę światowej klasy. Jak się jednak okazuje, nauczyciel nie jest bezinteresowny. Tymczasem, nowi dyrektorzy Opery wyrywając włosy z głowy przekonują się, że mieszkający tam Upiór, to wcale nie legenda…
Opera Paryska jest wdzięcznym obiektem dla tej powieści. Kilkanaście pięter, rozległe podziemia, niekończące się, oświetlone mdłym gazowym światłem korytarze. Na scenie każdego dnia odbywa się kolorowa fiesta, jednak resztę gmachu skrywa mrok, pofałdowane zwoje kurtyn, niebezpieczne mechanizmy zapadni. W tym mroku chowa się też Erik, którego muzyczny geniusz dałby mu błyszczeć w świetle reflektorów, jednak zdeformowane ciało nigdy na to nie pozwoli. Jego cierpienie, rozpaczliwe pragnienie miłości i brak zrozumienia prowadzą do makabrycznych wydarzeń.
Serca bohaterów spowija mrok strachu i niepewności. Mroczna, duszna jest sama Opera, a ludzie w jej trzewiach mali i zagubieni. W takiej ciemności nawet odrobina światła pozwala jednak zobaczyć, że Upiór może być na swój sposób piękny, a Opera tylko skrywa zazdrośnie swoją wspaniałość.
Podobnie jak w innych powieściach tego gatunku, urzeka język, przywiązanie do obyczajów, swoista elegancja. Literatura najwyższej próby, opakowana w garnitur skrojony przez Vesper. Jestem zachwycony.
www.instagram.com/the.bookking
„Upiór Opery” Gastona Leroux. Klasyczna powieść gotycka, zainspirowana doświadczeniami z arcyciekawego życia jej autora (koniecznie przeczytajcie notę biograficzną).
Oto Christine, młoda solistka, której talent ugrzązł, w dziwnych okolicznościach spotyka Anioła Muzyki, potrafiącego w krótkim czasie uczynić z dziewczyny artystkę światowej klasy. Jak się jednak okazuje,...
2020-03-14
Ta opowieść zdała się przejść bez większego echa. A to, moim zdaniem, wielka szkoda!
Jack Sparks, dziennikarz i celebryta, postanawia napisać książkę o zjawiskach nadprzyrodzonych. Sęk w tym, że absolutnie nie daje im wiary, drwiąc z religii, demonów i wszelkiego rodzaju anomalii. Książka ma umocnić jego kontrowersyjny wizerunek i sprawić, że wszyscy będą mówić. Mówić o nim, Jacku Sparksie, bo tak naprawdę to jest jego cel. Książka to tylko środek do jego osiągnięcia.
Książka zapowiada się banalnie i takie wrażenie towarzyszy nam przez kilkadziesiąt stron. Sparks uczestniczy w egzorcyzmie, z którego jawnie się naigrywa. Demon, który opętał dziewczynkę, nie jest z tego zadowolony. Dalszy ciąg jawił mi się jako oczywisty: Sparks będzie nadal irytował, a demon z demoniczną siłą próbował go dopaść, by na ostatku pokazać mu, kto zacz. Oj, jak bardzo się pomyliłem!
Druga część książki pokazuje, że to nie jest prosta historia o duchach i diabłach. To nie jest nawet zawiła historia o duchach i diabłach. Ona po prostu wykręca mózg. Jack Sparks z płaskiej, jednowymiarowej postaci staje się bohaterem intrygującymi i tragicznym, a wydarzenia, które pchają go do kulminacji… no właśnie, kulminacja. Panie Arnopp, zagrałeś mi na nosie. Zagrałeś tak, że zatańczyłem.
Przeczytajcie „Ostatnie dni Jacka Sparksa”, bo ta książka naprawdę na to zasługuje.
Ta opowieść zdała się przejść bez większego echa. A to, moim zdaniem, wielka szkoda!
Jack Sparks, dziennikarz i celebryta, postanawia napisać książkę o zjawiskach nadprzyrodzonych. Sęk w tym, że absolutnie nie daje im wiary, drwiąc z religii, demonów i wszelkiego rodzaju anomalii. Książka ma umocnić jego kontrowersyjny wizerunek i sprawić, że wszyscy będą mówić. Mówić o...
2020-01-25
Historia najbardziej nawiedzonego domu a Ameryce, jeśli nie na świecie. W latach 70 – tych XX wieku rodzina Lutzów kupiła za bezcen ogromną posiadłość, w której wcześniej zamordowano całą rodzinę. Nowi właściciele mieszkali w domu 28 dni, zanim w popłochu z niego uciekli. Przy Ocean Avenue 112 w Amityville działy się bowiem rzeczy przerażające… tak przynajmniej twierdziła rodzina Lutzów.
Nie jestem weteranem horrorów i stosunkowo łatwo mnie wystraszyć. Czy zatrząsłem portkami czytając tę opowieść? Nie.
Po pierwsze, dziwaczna narracja, którą uprawiał autor. Niby horror, ale miejscami jakby… relacja? Reportaż? Nikt nie powiedział Panu Ansonowi, że trzeba zbudować klimat? Jest oszczędnie, by nie powiedzieć surowo. Byłbym w stanie uznać, że ten zabieg miał uwiarygodnić historię, że autor chciał jak najwierniej oddać dramat Lutzów, bez zbędnego kolorowania. Wiemy jednak, że po kupieniu od rodziny praw, Anson dorzucił swoje trzy centy. Albo i więcej.
I tutaj dochodzimy do drugiej kwestii. Mianowicie, kompletnie Lutzom nie wierzę. Nie tylko jako ateista. Nawet gdybym wierzył w duchy i demony, to ta opowieść cuchnie naciąganiem na odległość. Zainteresowanych odsyłam do poszperania w internecie, by mieć lepszy obraz całości.
Jay Anson zebrał niegodne wiary opowieści, podrasował je, by potem sprzedać jako prawdziwą historię. I, kurczę, sprzedał, pośrednio i pośmiertnie nawet mi! Bo kuriozalnie, samą książkę czyta się sprawnie i przyjemnie. Wielka w tym zasługa oprawy graficznej. Zabrzmi jak reklama, ale tak nie jest – wydawnictwo Vesper po raz kolejny pokazało, jak powinno się wydawać książki.
Historia najbardziej nawiedzonego domu a Ameryce, jeśli nie na świecie. W latach 70 – tych XX wieku rodzina Lutzów kupiła za bezcen ogromną posiadłość, w której wcześniej zamordowano całą rodzinę. Nowi właściciele mieszkali w domu 28 dni, zanim w popłochu z niego uciekli. Przy Ocean Avenue 112 w Amityville działy się bowiem rzeczy przerażające… tak przynajmniej twierdziła...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-12-20
Kto nie słyszał o „Omenie”, tego miłośnikiem grozy zwać się nie godzi. Książka, która powstała w ramach kampanii promocyjnej niskobudżetowego filmu pod tym samym tytułem. Antychryst zsyła na Ziemię swego potomka i umieszcza go w wysoko sytuowanej, bogatej rodzinie. Polityka, satanizm, niespokojne lata siedemdziesiąte.
Kiedy jako chłopiec obejrzałem film Omen, byłem przerażony i szukałem we włosach znamienia z trzema szóstkami. Serio. W posłowiu do książki czytamy, że robiły tak tysiące amerykanów. To wymownie pokazuje, jak wielkie oddziaływanie miał Omen na ówczesne społeczeństwo, jak podatne ono było na sugestie o posłańcu piekieł i końcu świata.
Autor książki był jednocześnie scenarzystą filmu, co widać. Akcja płynie wartko, bo jest krótko i rzeczowo. Momentami jednak aż nadto, jakby Seltzer zapomniał, że książka rządzi się innymi prawami i polubownie rozpisanej sceny nie da się „uzupełnić” na ekranie. Ale to czepianie się.
Film „Omen” nagrano jako thriller. Nie ma tu rogatych bestii, są niepokojące rytuały i zbliżenia na oczy aktorów. Analogicznie z książką, której treść - w zależności od interpretacji - można potraktować jako rzeczywisty zwiastun biblijnej apokalipsy, albo… zbiorowe szaleństwo. Tym bardziej, że autor jest niewierzący.
Absolutna klasyka, której szkoda nie poznać. Tym bardziej, że wznowienie od Wydawnictwa Vesper powala na kolana.
Kto nie słyszał o „Omenie”, tego miłośnikiem grozy zwać się nie godzi. Książka, która powstała w ramach kampanii promocyjnej niskobudżetowego filmu pod tym samym tytułem. Antychryst zsyła na Ziemię swego potomka i umieszcza go w wysoko sytuowanej, bogatej rodzinie. Polityka, satanizm, niespokojne lata siedemdziesiąte.
Kiedy jako chłopiec obejrzałem film Omen, byłem...
2019-12-08
Antarktyda. Ląd tak zagadkowy, że słusznie staje się inspiracją i miejscem akcji opowieści grozy. Zimno, ciemno, pusto. Z tych atrybutów skorzystał też John Campbell i wykreował kultowe opowiadanie, po które upomniało się także Hollywood.
Ekspedycja antarktyczna trafia na zakopany w wiecznej zmarzlinie statek i ciało obcego. Tak rozpoczyna się walka z nieznanym, walka, która może odebrać zmysły. Sprawić, że przestajemy komukolwiek wierzyć i otoczeni ludźmi, jednocześnie stajemy się absolutnie samotni. Mało w tej książce przerażających momentów. Jej siła tkwi właśnie w psychicznej udręce zmagania się z czymś zupełnie obcym oraz dojmującym uczuciem samotności.
W pięknym wydaniu od Wydawnictwa Vesper mamy do czynienia z rarytasem – pierwotną wersją dzieła, wyszperaną z notatek samego Campbella. Zawiera ona początkowe trzy rozdziały, które pierwotnie wydawcy kazali autorowi usunąć. Można się spierać, czy słusznie, bo z jednej strony akcja jest bez nich szybsza i bardziej porywająca, z drugiej odarta z budowania postaci i wprowadzenia w antarktyczny klimat.
„Coś” oferuje wiele więcej, niż krwawą jatkę. Dotyka tematu miejsca człowieka we wszechświecie, bo przecież okazuje się, że są istoty niepomiernie od nas starsze i mądrzejsze. Samo nasuwa się porównanie do „W Górach Szaleństwa” Lovecrafta. Tam też fani mrocznych tajemnic Antarktydy znajdą wiele dobrego. Klasyka, którą warto znać.
Antarktyda. Ląd tak zagadkowy, że słusznie staje się inspiracją i miejscem akcji opowieści grozy. Zimno, ciemno, pusto. Z tych atrybutów skorzystał też John Campbell i wykreował kultowe opowiadanie, po które upomniało się także Hollywood.
Ekspedycja antarktyczna trafia na zakopany w wiecznej zmarzlinie statek i ciało obcego. Tak rozpoczyna się walka z nieznanym, walka,...
„Na początku i końcu zawsze jest tylko lęk.”
⠀
Kiedy zastanowić się nad tymi słowami, łatwo dostrzec, jak wiele w nich prostej prawdy. W małej skali, życie ludzkie zaczyna się od lęku przed nowym światem poza łonem matki. Światem, którego nie znamy i nie zrozumiemy, dopóki nie minie wiele lat. U progu śmierci, lęk przed nieznanym powraca do człowieka jak echo dzieciństwa, bo przecież im człowiek starszy, tym bardziej przypomina właśnie dziecko.
⠀
Rozszerzając tę myśl na ludzki gatunek, ewolucja zapaliła w naszych umysłach iskrę świadomości i rzuciła w nieznane. Zbyt mądrych, by stać się biernymi obserwatorami świata, zbyt głupich, by go pojąć. Z czasem nauczyliśmy się zasad gry, ba, ustanowiliśmy własne.
⠀
A gdyby tak obedrzeć ludzkość z tego, co przez wieki stworzyła, odebrać jej prymat, pozbawić „mędrca szkiełka i oka”? Co nam zostanie prócz pierwotnego lęku?
Zacznę od końca i od razu powiem, że „Lęk” to bardzo dobra książka i moje oczekiwania zostały zaspokojone, a obawy rozwiane.
⠀
W nieokreślonej przyszłości Ziemia zrzuca z siebie człowieka niczym uciążliwego robala. Niedobitki zamiast budować nowe wspólnoty, zaszywają się w samotniach. Wielki świat znów jest dziki i nieznany. A nieznane wywołuje lęk. Całe spektrum lęku. W tej nowej rzeczywistości przeraża wszystko. Samotność. Choroba. Ciemność. Burza. Przeraża nawet bezbronna młoda dziewczyna, pukająca do drzwi w środku nocy. Czy należy się jej bać? Tego dowiecie się z lektury.
⠀
Zarzucają Tomkowi Sablikowi, że za wolno, że za długo, że niejasno. A ja to lubię. Strach niebędący trupem w szafie, czy dyndającym samowolnie żyrandolem. Lęk pełzający pod łóżkiem podczas ciemnej nocy, wkradający się między pocałunki kochanków, wijący w trzewiach, odbijający w oczach, które spoglądają na bezkresną, czarną noc. Lęk człowieka samotnego w towarzystwie, obcego w świecie, którego jeszcze niedawno był panem, lęk człowieka tracącego zmysły i gubiącego wartości.
⠀
Jeżeli czujesz podobnie, to „Lęk” przemówi do Ciebie tak samo silnie, jak do mnie.
„Na początku i końcu zawsze jest tylko lęk.”
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to⠀
Kiedy zastanowić się nad tymi słowami, łatwo dostrzec, jak wiele w nich prostej prawdy. W małej skali, życie ludzkie zaczyna się od lęku przed nowym światem poza łonem matki. Światem, którego nie znamy i nie zrozumiemy, dopóki nie minie wiele lat. U progu śmierci, lęk przed nieznanym powraca do człowieka jak echo dzieciństwa,...