Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Po częściowym nadrobieniu zaległości co do znajomości treści książek tzw. bestsellerowych, zaczynam podejrzewać, że znalazłam wspólny mianownik gwarantujący ich komercyjny sukces. „Zostań, jeśli kochasz” to kolejny tytuł, który jest zlepkiem obrazów, tym samym stanowi gotowy materiał pod ekranizację – która już zresztą powstała. Dla wielu stanowi to zaletę – bo przemawia do wyobraźni, bo odbiór jest łatwiejszy, bo to taka oszczędność czasu. A we mnie zabija ciekawość – bo co to za przyjemność, kiedy mam wszystko podane na tacy i autor ograbia mnie z własnych przemyśleń, nie pozostawiając miejsca na jakąkolwiek interpretację czy refleksje? Przez taki sposób konstruowania powieści i przemieszanie akcentów, nie miałam cienia szansy by się zaangażować emocjonalnie, a narracja uboga w opisy oraz sprowadzająca dylemat bohaterki do kilku retrospekcji, nie ułatwiła tego zadania. Książka nie broni się warsztatowo - język jest zbyt prosty, nie oddaje złożoności sytuacji, nie wpływa na spotęgowanie emocji i nie polepsza odbioru bohaterów. Bohaterów, którzy są papierowi i bez wyrazu – psychologicznie książka leży i kwiczy, a szkoda.

Chyba fakt, że po przeczytaniu pierwowzoru i obejrzeniu ekranizacji najbardziej podobała mi się piosenka przewodnia do filmu w wykonaniu Toma Odella, to słaba rekomendacja.

Po częściowym nadrobieniu zaległości co do znajomości treści książek tzw. bestsellerowych, zaczynam podejrzewać, że znalazłam wspólny mianownik gwarantujący ich komercyjny sukces. „Zostań, jeśli kochasz” to kolejny tytuł, który jest zlepkiem obrazów, tym samym stanowi gotowy materiał pod ekranizację – która już zresztą powstała. Dla wielu stanowi to zaletę – bo przemawia do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ostatnie osiągnięcia „Słowika” mogą przemawiać do wyobraźni mola książkowego. Wysokie miejsca na listach sprzedaży, obecność w zestawieniach mających wyłonić najlepsze książki roku, zadawalająca średnia ocen na portalach czytelniczych i co za tym idzie, entuzjastyczne opinie czytelników. Wydawałoby się, że nie ma i nie może być w tym wszystkim przypadku.

Już od pierwszych kart powieści da się zauważyć, że autorka postawiła sobie określoną tezę na temat znaczenia roli kobiet w czasie zawieruchy wojennej i wokół niej obudowała całą historię. Szkoda tylko, że ta jest prowadzona w sposób, który bardziej przystaje do obrazu filmowego aniżeli lektury, a wojna została potraktowana przez Hannah w sposób bardzo instrumentalny. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że ten motyw stanowi asumpt do igrania z emocjami czytelnika, bo siła możliwości tkwiących z takiego osadzenia akcji w czasie, nie została zupełnie wykorzystana. Realia historyczne zostały okrojone do tego stopnia, że zostały odarte z autentyzmu, a w czytelniku budzą się podejrzenia co do tego, iż przygotowanie merytoryczne zostało zastąpione przez wyobrażenia autorki na temat rzeczywistości wojennej. Warsztatowo „Słowikowi” bliżej do niewymagającego czytadła aniżeli książki aspirującej do miana lektury traktującej o poważnych problemach. Język szkolny, przesycony sformułowaniami żywcem wyjętymi z ckliwych powiastek, zaś bohaterowie są mocno szablonowi i przez to nijacy. Za sprawą nagromadzenia antagonistycznych konstrukcji, ocena wydarzeń i pobudek bohaterów zostaje czytelnikowi z góry narzucona, bowiem autorka nie zostawiła mu miejsca na swobodną interpretację, czy nawet domysły.

Zamerykanizowana fantazja na temat wojny, pozbawiona jej kolorytu i odarta z dylematów moralnych.

Ostatnie osiągnięcia „Słowika” mogą przemawiać do wyobraźni mola książkowego. Wysokie miejsca na listach sprzedaży, obecność w zestawieniach mających wyłonić najlepsze książki roku, zadawalająca średnia ocen na portalach czytelniczych i co za tym idzie, entuzjastyczne opinie czytelników. Wydawałoby się, że nie ma i nie może być w tym wszystkim przypadku.

Już od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Jeżeli miałabym jednym słowem opisać swoje uczucia po przeczytaniu tego tytułu, najwłaściwszym określeniem byłoby „ambiwalentne”. Co prawda obyło się bez zachwytów, ale jestem daleka od klasyfikowana powyższej pozycji jako niewypału.

Nie mogę powiedzieć by książka była równa – początek jawi się obiecująco i budzi nadzieje na interesująca lekturę z racji problematyki, jakiej dotyka. Niestety, w miarę rozwoju akcji, entuzjazm ulega osłabieniu, przede wszystkim przez zbyt liniowe prowadzenie fabuły. Z biegiem czasu ta ostatnia staje się aż nazbyt czytelna i oczywista, do tego stopnia, że czytelnik jest w stanie przewidzieć nie tylko kolejne ruchy bohaterów, ale i całe rozwiązanie tajemnicy, jaka się kryje za stanem głównej bohaterki. To, co mi jeszcze przeszkadzało, to potraktowanie po macoszemu postaci drugoplanowych – jakaś pogłębiona analiza charakterologiczna i psychologiczna występuje jedynie w przypadku narratorki, cała reszta pozostaje anonimowa do tego stopnia, że niemal zlewa się z tłem. I końcówka powieści nie zmienia mego punktu widzenia. Zarzuty można też czynić co do sensowności poszczególnych posunięć bohaterów i aspektu realizmu na płaszczyźnie relacji interpersonalnych, bowiem można znaleźć uproszczenia, które da się wytłumaczyć jedynie tym, że zostały wprowadzone na potrzeby fabuły.

Mimo tych kilku uwag, książkę czytało mi się płynnie. Podobało mi się oddanie emocji, jakie targały główną bohaterką; sam proces dochodzenia przez nią do prawdy również zgłębiałam uważnie, choć udało mi się przewidzieć rozwiązanie. Nie uważam, że zapoznanie się z tym tytułem było stratą czasu, ale tym, co dopiero mają w planach lekturę tej pozycji, radzę nie rozciągać tego procesu w czasie – bowiem ze względu na jej specyfikę, czytanie etapowe może być nużące

Jeżeli miałabym jednym słowem opisać swoje uczucia po przeczytaniu tego tytułu, najwłaściwszym określeniem byłoby „ambiwalentne”. Co prawda obyło się bez zachwytów, ale jestem daleka od klasyfikowana powyższej pozycji jako niewypału.

Nie mogę powiedzieć by książka była równa – początek jawi się obiecująco i budzi nadzieje na interesująca lekturę z racji problematyki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Najlepsza książka roku? Dobre sobie.
Wciągająca i trzymająca w nieustannym napięciu? Chciałoby się.
Nieszablonowy thriller? A gdzie ten „thrill”, chyba go przegapiłam.
Następca Kinga? Duże nadużycie.

Tak się nie robi. Nie pisze się przegadanej książki, kiedy nie jest się w stanie udźwignąć tego wyzwania. Zwłaszcza, kiedy przyświecającym temu celem wciąż pozostaje tworzenie literatury sensacyjnej, a wątek tajemnicy z przeszłości jest tym głównym. Autor chcąc się wyrwać z szablonu przynależnemu znakomitej większości tytułów z tejże odmiany gatunkowej, sam się złapał w zastawione sidła. Tak kluczył wokół głównego tematu, że zabił moje zainteresowanie – tu musi się wiele jeszcze nauczyć do Kinga, którego nazwisko przewija się na kartach tejże powieści, bowiem budowa klimatu oraz stopniowanie napięcia są do poprawki. Żeby jeszcze ta pisanina miała jakiekolwiek znaczenie dla meritum sprawy – nie, nie łudźcie się. Autor zrobił na ostatnich kilkudziesięciu stronach to, czego wręcz nie cierpię w przypadku literatury sensacyjnej – rozwiązanie, jeżeli już się do niego dobrnie, jest totalnym rozczarowaniem. Nie lubię, jak czytelnik jest mamiony tym, że uczestniczy w dochodzeniu do prawdy, a na końcu dostaje ochłap w postaci informacji: „sprawcą jest X, chociaż nic na to nie wskazuje, ale tak to sobie wymyśliłem i cześć”. No bądźmy poważni, to nie odcinek przygód Scooby’ego Doo. Logicznego ciągu zdarzeń ze świecą szukać. Stylizowanie na powieść z elementami psychologicznymi też jest dość powierzchowne, bowiem w tym skupieniu się na narratorze pominięto zupełnie postaci drugoplanowe – do tego stopnia, że część z nich na kilka dni po zakończeniu lektury będzie zupełnie anonimowa.

Efekt końcowy odstaje od możliwości, jakie wiązały się z koncepcją. Ta jest dobra, realizacja niekoniecznie.

Najlepsza książka roku? Dobre sobie.
Wciągająca i trzymająca w nieustannym napięciu? Chciałoby się.
Nieszablonowy thriller? A gdzie ten „thrill”, chyba go przegapiłam.
Następca Kinga? Duże nadużycie.

Tak się nie robi. Nie pisze się przegadanej książki, kiedy nie jest się w stanie udźwignąć tego wyzwania. Zwłaszcza, kiedy przyświecającym temu celem wciąż pozostaje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Miałam spore oczekiwania związane z tą lekturą. Choć nie przepadam za melodramatami, to recenzje były na tyle przychylne, że skłoniły mnie do sięgnięcia akurat po ten tytuł. Swoje zrobiła też wymagająca – wydawałoby się – tematyka oraz machina promocyjna związana z ekranizacją. Ja się okazało, wielkie nadzieje potrafią zepsuć lekturę, bo rzeczywistość odbiega od wyobrażeń.

Pomysł na fabułę oraz osadzenie akcji w czasie i przestrzeni zapowiadały klimatyczną opowieść przemawiającą do wyobraźni czytelnika, zdolną do poruszenia najgłębszej struny. Jednak nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że autorka nie do końca poradziła sobie z grą na emocjach odbiorcy, bowiem jej poczynania od samego początku były zbyt intencjonalne. To, obok wielkiej czytelności fabuły, w moich oczach stanowi największą wadę powieści. Nie jestem zadowolona również z niewykorzystanego potencjału – efekt końcowy jest zbyt jednowymiarowy, nie do końca oddający złożoność problemu oraz związane z nim rozterki moralne. Rys psychologiczny wydaje się być powierzchowny, a relacje interpersonalne zostały wyzute z głębi, mimo poznania motywacji bohaterów.

Mimo wszystko nie uważam, że była to zła lektura. Jednak zyskałaby na wartości, gdyby autorka zrezygnowała z ckliwych elementów na rzecz dopracowania powieści w warstwie psychologicznej, fabularnej i emocjonalnej. Wrażenia i ocena byłyby wtedy na pewno lepsze.

Miałam spore oczekiwania związane z tą lekturą. Choć nie przepadam za melodramatami, to recenzje były na tyle przychylne, że skłoniły mnie do sięgnięcia akurat po ten tytuł. Swoje zrobiła też wymagająca – wydawałoby się – tematyka oraz machina promocyjna związana z ekranizacją. Ja się okazało, wielkie nadzieje potrafią zepsuć lekturę, bo rzeczywistość odbiega od wyobrażeń....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Myślałam, że dobrze znam możliwości Nesbo. Myślałam, że niczym spektakularnym mnie już nie zaskoczy. Myślałam, że obędzie się bez rewolucji totalnej. Myślałam, że nie da się wejść na jeszcze półkę wyżej. Myliłam się – i jak ogromnie cieszę się, że się myliłam.

Tym tytułem Nesbo nie tylko pokazał plecy konkurencji, stając się niekwestionowaną gwiazdą w świecie szeroko pojętej literatury sensacyjnej – przede wszystkim udowodnił swą wartość potwierdzając, że powyższe słowa nie mogą być traktowane jako nadużycie. To książka totalna – petarda, którą się pochłania całym sobą w zastraszająco szybkim tempie. Która zjada noce, nerwy i paznokcie. Która budzi żywe emocje, której nie da się odłożyć na bok i wyprzeć z myśli. Nesbo wszedł na wyżyny rzemiosła – wykrzesał maksimum z chwytliwej idei, którą uchwycił w sposób ocierający się o ideał. Mądrze poprowadzona fabuła, zachwycająca bogactwem wątków i dynamizmem. Co ciekawe, ten ostatni w żaden sposób nie wpłynął na spłycenie żadnego aspektu powieści, za co autorowi należą się tym większe oklaski. Wielkie uznanie budzi również łączenie wątków znanych z poprzednich części cyklu w sposób, który nie powoduje umniejszenia wartości pojedynczej pozycji.

Przez zachwyt przebija się pustka, bo czeka mnie jeszcze kilka ładnych miesięcy by ponowie spotkać się z Harrym Hole. Bo co do tego, że sięgnę po kontynuację nie mam najmniejszych wątpliwości.

Myślałam, że dobrze znam możliwości Nesbo. Myślałam, że niczym spektakularnym mnie już nie zaskoczy. Myślałam, że obędzie się bez rewolucji totalnej. Myślałam, że nie da się wejść na jeszcze półkę wyżej. Myliłam się – i jak ogromnie cieszę się, że się myliłam.

Tym tytułem Nesbo nie tylko pokazał plecy konkurencji, stając się niekwestionowaną gwiazdą w świecie szeroko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Nesbo po raz kolejny tłumi moje krytykanckie zapędy poprzez wytrącenie mi wszelkich argumentów z ręki. I przy tym brawurowo obala cierpkie stwierdzenie, że na półce z bestsellerami próżno szukać wartościowych tytułów.

Nesbo to doskonały pisarz. Ale to jednocześnie równie dobry obserwator rzeczywistości. Splot istotnych problemów społecznych z koronkową intrygą może budzić uzasadniony podziw dla zręczności realizacji powziętej koncepcji. A dodatkowo jest to wszystko okraszone (dodajmy - gorzką) refleksją. Od strony technicznej autor nie zawodzi – jak zwykle zresztą. Językowo bez zarzutu, tendencja zwyżkowa co do sposobu budowania napięcia oraz gry atmosferą została podtrzymana. I w tym wszystkim on, Hole – nasz stary znajomy ścigany przez znajome upiory, które pozwalają odkryć jego inną, nieznaną twarz, a tym samym i nowe słabości.

Ten autor nadal umie poruszać – nikt nie powinien w to wątpić po nawet pobieżnym przejrzeniu opinii pod tym tytułem. Umie także zaciekawić – do tego stopnia, że niezwłocznie po poznaniu i przetrawieniu zakończenia sięgam po „Policję”.

Nesbo po raz kolejny tłumi moje krytykanckie zapędy poprzez wytrącenie mi wszelkich argumentów z ręki. I przy tym brawurowo obala cierpkie stwierdzenie, że na półce z bestsellerami próżno szukać wartościowych tytułów.

Nesbo to doskonały pisarz. Ale to jednocześnie równie dobry obserwator rzeczywistości. Splot istotnych problemów społecznych z koronkową intrygą może budzić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jestem w ogromnym ambarasie. Chyba żadna lektura nie zostawiła mnie z tak sprzecznymi uczuciami i mętlikiem w głowie. Choć czuję wewnętrzne rozdarcie i tkwię zawieszona w stanie pośrednim między satysfakcją i rozczarowaniem, to jednego jestem pewna – „Drooda” tak szybko nie wyprę z myśli, o nie!

Kłaniam się w pas przed Simmonsem – zasługuje na wszelkie peany jakie padły pod tego adresem, które i tak nie są wystarczająca nagrodę za ogromny nakład pracy i imponujące przygotowanie merytoryczne. Autor włożył tyle wysiłku w odwzorowanie stylistyki powieści wiktoriańskiej i specyfiki tamtych czasów, że podczas lektury zupełnie nie odczuwa się, że dzieło wyszło spod ręki współczesnego twórcy. Rozmach, monumentalizm, bogactwo na każdej płaszczyźnie powieści – od fabularnej, przez charakterologiczną, psychologiczną i językową. Podobnie rzecz ma się z ilością elementów przynależnym różnym odmianom gatunkowym, które Simmons zintegrował w swej powieści tak, by tworzyły jedną, spójną oryginalną całość. Od strony technicznej nie mam absolutnie żadnych uwag, bowiem „Drood” ociera się o ideał. To skąd to ukłucie rozczarowania, o którym wspomniałam? Trochę sama sobie jestem winna, bo nabrałam o całości innego wyobrażenia po przeczytaniu opisu okładkowego i treść mnie mocno zaskoczyła. Trochę przez samego Simmonsa, bowiem chyba zbytnio wziął sobie do serca stworzenie powieści na miarę tej wiktoriańskiej, bo wraz z zaletami udało mu się powielić jej wady. Mam tu na myśli nieco zbyt wiele dłużyzn, które ani nie wpływają na budowanie atmosfery (wręcz przeciwnie), ani nie mają istotnego znaczenia dla rozwoju fabuły. Niemniej wszelkie drobne uwagi giną w obliczu zalet tego dzieła, od którego naprawdę ciężko się oderwać.

Zaskakująca proza, wyróżniająca się wśród jej podobnych. Tu fikcja miesza się z rzeczywistością, jawa z ułudą, a czytelnik zostaje wplątany w misterną grę – ten ostatni do samego końca nie jest pewien, jakie są intencje autora i jak odbierać przyswojoną treść. Książka dla lubiących wyzwania.

Jestem w ogromnym ambarasie. Chyba żadna lektura nie zostawiła mnie z tak sprzecznymi uczuciami i mętlikiem w głowie. Choć czuję wewnętrzne rozdarcie i tkwię zawieszona w stanie pośrednim między satysfakcją i rozczarowaniem, to jednego jestem pewna – „Drooda” tak szybko nie wyprę z myśli, o nie!

Kłaniam się w pas przed Simmonsem – zasługuje na wszelkie peany jakie padły...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Chyba sobie wybrałam niewłaściwą książkę na rozpoczęcie znajomości z twórczością Gaimana. „Koralinę” powinnam przeczytać kilka ładnych lat temu, kiedy miałam inne doświadczenia, perspektywę i przede wszystkim wymagania. Jednakże dałam się skusić pochlebnym opiniom i odważnym porównaniom do kultowej już „Alicji w krainie czarów” – cóż, to ostatnie w moich oczach to spore nadużycie.

Zabrakło mi w tym wszystkim jakiegoś głębszego wymiaru. Podwaliny są w porządku – niezły pomysł, sprawnie ujęty w słowa, umiejętna zabawa konwencją i klarowny przekaz ubogacony morałem. Jednak to wszystko wydało mi się nazbyt powierzchowne, by nie powiedzieć spłycone. Ani nie doszukałam się tego klimatu, który miał być najmocniejszym punktem tej pozycji - lansowanej przecież jako horror dedykowany młodszym odbiorcom - ani jakiegoś głębszego rysu psychologicznego. Wina leży w zbyt ubogiej w opisy treści, przez to świat przedstawiony, fabuła oraz bohaterowie są odarci z tożsamości. Być może takie było zamierzenie autora, jednak mi to nie do końca odpowiadało.

Doceniam ogólną wymowę utworu oraz nawiązanie do konwencji baśni, ale od zachwytów jestem daleka. Może te ambiwalentne wrażenia zatrze „dorosła” odsłona Gaimana. Oby.

Chyba sobie wybrałam niewłaściwą książkę na rozpoczęcie znajomości z twórczością Gaimana. „Koralinę” powinnam przeczytać kilka ładnych lat temu, kiedy miałam inne doświadczenia, perspektywę i przede wszystkim wymagania. Jednakże dałam się skusić pochlebnym opiniom i odważnym porównaniom do kultowej już „Alicji w krainie czarów” – cóż, to ostatnie w moich oczach to spore...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Harry Potter i Przeklęte Dziecko J.K. Rowling, Jack Thorne, John Tiffany
Ocena 6,2
Harry Potter i... J.K. Rowling, Jack ...

Na półkach: , , , ,

Tym razem w walce rozumu z sercem wygrało to drugie. Bardzo sceptycznie podchodziłam do pomysłu kontynuacji Harry’ego Pottera, niezależnie od formy, w jakiej ta miała być utrwalona. Rowling stworzyła na tyle bogate uniwersum, że powrót do świata magii nie musi oznaczać dobudowywania na siłę historii do zwieńczonego cyklu, jak uczyniono w „Przeklętym dziecku”. Znacznie bardziej przemawia do mnie koncept rozpoczęcia zupełnie nowej opowieści osadzonej w świecie czarodziejów, bo nie ma tu niepotrzebnego ryzyka naruszenia kanonu i przemieszania logiki zdarzeń znanych z książkowych przygód Harry’ego – dlatego jestem pozbawiona podobnych obaw przed seansem „Fantastycznych zwierząt”, wręcz oczekuję go z niecierpliwością.

Zdaję sobie sprawę, że to nie JKR maczała palce przy pisaniu tego scenariusza i grad pretensji powinien spać na kogoś innego – ale przecież nie pominięto w tym wszystkim procesu autoryzacji i można domniemywać, że skoro nazwisko autorki widnieje na okładce końcowego dzieła, to znalazło ono w jej oczach aprobatę. Dzieła, które zwyczajnie rozczarowuje i pozostaje w wielu miejscach tak daleko od logiki zdarzeń misternie budowanego uniwersum, jak tylko można to sobie wyobrazić. Przeciętny czytelnik wyłapie kilka poważnych, wręcz kardynalnych błędów, których nijak nie da się wkomponować w to, co zostało zawarte w cyklu o Małym Czarodzieju. Błędów, które podczas oglądania spektaklu mogłyby umknąć, a które to zostały obnażone przez papier. Same twisty fabularne i próba rekonstrukcji charakterów wypadły blado – wszystko jest aż nazbyt przejaskrawione, czytelnik ma uczucie przesytu i chaosu, co odbija się na wiarygodności. (Nieudany) eksperyment polegający na bezrefleksyjnym połączeniu zbieraniny wątków i motywów znanych z książek Rowling, musiał spalić na panewce.

Ta pozycja nie powinna w ogóle zostać wydana – na pewno nie w takim kształcie. Czułam się, jakbym czytała parodię przygód Pottera – nie poznaję moich literackich przyjaciół, którzy dorastali wraz ze mną. Zmian, które nie tylko nie zostały w żaden logiczny sposób uzasadnione, ale i przy okazji zaprzeczają intencjom autorki przyświecającym jej przy pisaniu epilogu.

Trzeba było słuchać rozumu.

Tym razem w walce rozumu z sercem wygrało to drugie. Bardzo sceptycznie podchodziłam do pomysłu kontynuacji Harry’ego Pottera, niezależnie od formy, w jakiej ta miała być utrwalona. Rowling stworzyła na tyle bogate uniwersum, że powrót do świata magii nie musi oznaczać dobudowywania na siłę historii do zwieńczonego cyklu, jak uczyniono w „Przeklętym dziecku”. Znacznie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wielkie nadzieje, równie duże oczekiwania i tak samo ogromne poczucie rozczarowania. Sam pomysł na fabułę przykuł mą uwagę – ten motyw nie jest jeszcze na tyle popularny w literaturze, że można go uznać za wyeksploatowany do cna. A jednak zabierając się za tę lekturę, miałam inne wyobrażenie i oczekiwania, niż to, czego doświadczyłam.

Thrillera w thrillerze tyle, co kot napłakał. Rozumiem, że autor chciał przechylić szalę w stronę nauki aniżeli sensacji, ale zgubił gdzieś w tym wszystkim zdrowy rozsądek. Zwłaszcza że więcej niż wątków czysto merytorycznych, jest tych proceduralnych – przedstawionych w mało zajmujący sposób, bo czytanie w kółko o naradach, z których niewiele wynika, nie wpłynie na podniesieniu poziomu atrakcyjności książki. Książki, która mimo całej obszerności jest pustka niczym wydmuszka – tym bardziej boli niewykorzystany potencjał, jaki się za tym konceptem krył. Totalnie skopano obraz świata w obliczu kryzysu – chodzi mi tu o aspekt socjologiczny i psychologiczny. Nieliczne opisy nie dość , że giną w gąszczu technicznej pisaniny, to są na tyle ubogie, że nie oddają powagi sytuacji, ani nie uwypuklają odpowiednio palety ludzkich postaw. Kolejnym zarzutem czynionym w stronę „Blackout” jest to, że ta książka zwyczajnie męczy – nie dość, że objętość nie idzie w parze z rzeczywistą zawartością, to jeszcze akcja posuwa się w dość opieszałym tempie. Autor próbował wywołać wrażenie dynamizmu przez ciągłe przeskoki w czasie i przestrzeni, ale nie do końca mu się ten zabieg udał. Wręcz zaryzykowałabym stwierdzenie, że narobił więcej szkody niż pożytku – wpłynął on na więź (a raczej jej brak) czytelnika z bohaterami. Bohaterami, którzy są mocno schematycznie zarysowani i z którymi się związałam, ani nie czułam sympatii.

Bestsellery chyba nie są dla mnie.

Wielkie nadzieje, równie duże oczekiwania i tak samo ogromne poczucie rozczarowania. Sam pomysł na fabułę przykuł mą uwagę – ten motyw nie jest jeszcze na tyle popularny w literaturze, że można go uznać za wyeksploatowany do cna. A jednak zabierając się za tę lekturę, miałam inne wyobrażenie i oczekiwania, niż to, czego doświadczyłam.

Thrillera w thrillerze tyle, co kot...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Fjällbacka – mieścina mogąca się poszczycić największym odsetkiem ludności dysfunkcyjnej na metr kwadratowy. Jak tak dalej pójdzie, to doczekam upragnionego końca tej serii, bo autorce skończą się obiekty, które będzie mogła wziąć na tapet.

Już dawno pozbyłam się złudzeń, że nastąpi wielkie przełamanie a Lackberg zboczy ze swego stałego kursu i odważnie wypłynie na głębsze wody. Nie zmienił tego pełnego sceptycyzmu podejścia nawet mocny początek, jakże inny od tego, co budzi moje intuicyjne skojarzenia z autorką. Początek, który mógł być zwiastunem porządnej intrygi kryminalnej. Mógł. Ale nie był, bo Lackberg po raz kolejny postanowiła przeprowadzić czytelnika za rączkę przez całą fabułę, wysyłając mu tak oczywiste sygnały, że odkrycie jej intencji było możliwe już po pierwszych kilkudziesięciu stronach. Tu nie ma żadnych ślepych uliczek, fałszywych tropów, wodzenia odbiorcy za nos – wszystko podane na tacy i do bólu wtórne. W dodatku okraszone mało strawną otoczką obyczajową, pełną dłużyzn i niewiele wnoszących opisów (chyba że ktoś chce poszerzyć wiedzę co do gustu kulinarnego jednego z głównych bohaterów, bo podobna informacja pojawiła się już w innym tomie z tego cyklu) oraz irytującymi „stałymi punktami programu”, gdzie Erika popisuje się swym męstwem, Mellberg niekompetencją, Anna nieporadnością życiową, a w myśli Patrika wkłada się ciągłe deklaracje miłości względem żony.

Format się przejadł, nawet najwierniejsi fani czują znużenie schematycznością autorki i mają jej za złe brak rozwoju. Bo ta została daleko w tyle za innymi twórcami tego gatunku i niezłe wyniki sprzedaży tego nie zamaskują.

Fjällbacka – mieścina mogąca się poszczycić największym odsetkiem ludności dysfunkcyjnej na metr kwadratowy. Jak tak dalej pójdzie, to doczekam upragnionego końca tej serii, bo autorce skończą się obiekty, które będzie mogła wziąć na tapet.

Już dawno pozbyłam się złudzeń, że nastąpi wielkie przełamanie a Lackberg zboczy ze swego stałego kursu i odważnie wypłynie na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Pani Lackberg to taki Dan Brown w spódnicy – każda z jej książek jest jeszcze bardziej podobna do poprzedniczek i ma identyczną konstrukcję, a mimo to powiela ich sukces i znajduje się w czołówce najbardziej poczytnych kryminałów. Co zabawne, mowa o gatunku, którego istotą jest suspens.

Muszę uczciwie przyznać, że autorka uczyniła progres jeżeli chodzi o stały punkt programu – retrospekcje. Wreszcie odpowiednio dawkuje informacje, nie zdradza clue sprawy już na samym początku powieści. W dodatku te części książki czytało mi się najlepiej – może dlatego, że z racji ich objętości autorka musiała być treściwa w swej wypowiedzi, a i sama strona językowa wypada lepiej i mniej infantylnie. Tak różowo nie jest, jeżeli chodzi o przeskok do czasów współczesnych – znowu zaserwowano nam pisaninę kluczącą wokół głównego tematu, przy czym większość dygresji kręciła się wokół życia prywatnego bohaterów znanych nam z poprzednich części tej sagi. Bohaterów, którzy z powieści na powieść stają się karykaturami samych siebie – Lackberg tak przejaskrawia poszczególne cechy charakteru, że to zaczyna nie tylko śmieszyć, ale i irytować. Sam pomysł na intrygę oceniam jako interesujący, ale przyjemność jej zgłębiania odbierały mi wybitna niekompetencja policji (co u Lackberg jest nagminne) oraz absurdalne poczynania głównej bohaterki. Sam finał nikogo, kto zna twórczość autorki i jej przywary, nie zaskoczy.

Czekam na czasy, kiedy autorka poświeci równie dużo energii na dopracowywanie meritum swojej powieści jak na wątki rodem z tasiemca. Pani Camillo -mniej przedszkola, więcej intryg!

Pani Lackberg to taki Dan Brown w spódnicy – każda z jej książek jest jeszcze bardziej podobna do poprzedniczek i ma identyczną konstrukcję, a mimo to powiela ich sukces i znajduje się w czołówce najbardziej poczytnych kryminałów. Co zabawne, mowa o gatunku, którego istotą jest suspens.

Muszę uczciwie przyznać, że autorka uczyniła progres jeżeli chodzi o stały punkt...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

W ostatnich latach dość dużą popularność zdobyło powiedzenie, że Rosja to stan umysłu. Zazwyczaj jest ono używane w pejoratywnym kontekście lub ma na celu wyśmianie absurdów, od których tej kraj nie jest wolny (zresztą, jak i żaden inny). Przeczytawszy ten reportaż Swietłany Aleksijewicz wielu utwierdzi się co do słuszności przytoczonego sloganu – inni z kolei doświadczą refleksji.

Jeden z moich znajomych słuszne spostrzegł, że Aleksijewicz wchodzi w rolę podobną do protokolanta – nie tylko oddała głos zwykłym, prostym ludziom, ale równocześnie w żaden sposób owych relacji nie koryguje, nie upiększa, nie poprawia. Ten zabieg powoduje, iż książka nie jest może najdoskonalsza lub najrówniejsza, ale poraża swoim autentyzmem i bijącą z niej prawdą. To bardzo potęguje emocjonalne doznania płynące z lektury i sprzyja nie tylko analizie opisywanych wydarzeń, ale i ich przeżywaniu w tym najprostszym, zwyczajnie ludzkim wymiarze. Bo wobec poznanej treści nie da się przejść obojętnie – z kart wylewają się łzy, zawiedzione nadzieje, niespełnione marzenia, dawne tęsknoty, gorycz porażki. Czytelnik zostaje skonfrontowany z ludźmi zawieszonymi między epokami, nieprzystosowanymi do życia w zastanej rzeczywistości, której założenia są tak inne od tak dobrze im znanych utopijnych socjalistycznych haseł. Poznaje świadectwa, a nie ich interpretację, bowiem autorka zmaksymalizowała obiektywność przekazu i powstrzymała się od dokonywania ocen – te leżą w gestii czytelnika, choć może właściwsze byłoby obranie kursu Aleksijewicz i poprzestanie wyłącznie na refleksji.

To bez wątpienia pozycja traktująca o historii i procesie przemian ustrojowych, które w pewien sposób odcisnęły swe piętno na losy całego kontynentu – ale została ukazana z perspektywy nie historyka czy politologa, a humanisty. Bardzo wartościowa lektura.

W ostatnich latach dość dużą popularność zdobyło powiedzenie, że Rosja to stan umysłu. Zazwyczaj jest ono używane w pejoratywnym kontekście lub ma na celu wyśmianie absurdów, od których tej kraj nie jest wolny (zresztą, jak i żaden inny). Przeczytawszy ten reportaż Swietłany Aleksijewicz wielu utwierdzi się co do słuszności przytoczonego sloganu – inni z kolei doświadczą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Książka „niedzisiejsza”. Aktualnie człowiek jest przyzwyczajony do maksymalizacji przekazu przy minimalnym wykorzystaniu środków. Stąd obecnie w literaturze dominuje obrazowość uzyskiwana kosztem warstwy językowej, intensywność tempa niepozwalająca na chwilę zadumy oraz łopatologia oduczająca samodzielnej analizy czy interpretacji. Jak wielkiego szoku doznaje współczesny czytelnik, kiedy przyjdzie mu zmierzyć się z „Lordem Jimem”!

Nie będę nikomu mydlić oczu – sama miewałam chwile zwątpienia podczas lektury, bo ta nie należy do najłatwiejszych. Ba, stanowi ona spore wyzwanie intelektualne, wymagające stałego skupienia i cierpliwego smakowania każdego pojedynczego słowa. Forsujące konieczność oswojenia się z kunsztownym stylem autora oraz przyzwyczajenie się do leniwego tempa rozwoju wydarzeń. Dopiero w miarę odkrywania kart przez Conrada, do czytelnika docierają jego prawdziwe intencje – wtedy też dostrzega prawdziwą wartość tej lektury i czerpie niekłamaną satysfakcję z jej ukończenia.

Dla mnie to książka o rozdarciu między marzeniami i rzeczywistością; powieść o wadze podejmowanych decyzji oraz o walce z własnymi słabościami – może więc warto zastanowić się nad podjęciem wspomnianej walki z bohaterem i ponowieniu próby przezwyciężenia czytelniczej fobii, jaką dla niektórych jest „Lord Jim”.

Książka „niedzisiejsza”. Aktualnie człowiek jest przyzwyczajony do maksymalizacji przekazu przy minimalnym wykorzystaniu środków. Stąd obecnie w literaturze dominuje obrazowość uzyskiwana kosztem warstwy językowej, intensywność tempa niepozwalająca na chwilę zadumy oraz łopatologia oduczająca samodzielnej analizy czy interpretacji. Jak wielkiego szoku doznaje współczesny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Piękna w swej prostocie książka o człowieku i jego potrzebach, które pozostają identyczne bez względu na okoliczności, w jakich przyszło mu żyć. O pragnieniu miłości i akceptacji, którym obce są uwarunkowania biologiczne i społeczne. O wartości przyjaźni i znaczeniu tolerancji, w obliczu których znikają wszelkie bariery spowodowane ułomnościami ciała. I wreszcie o tym, co tak naprawdę świadczy o człowieczeństwie.

Pouczające lektura, której wartość zostanie dostrzeżona i przez młodszych, i przez starszych. Dla tych pierwszych to doskonała nauczycielka empatii, uwrażliwiająca na problemy natury społecznej. Dojrzalsi z pewnością docenią prostolinijną celność przekazu, bowiem o nie trzeba wielkich słów by pisać o rzeczach ogromnej wagi. I choć znajdą się tacy, co będą zarzucać naiwność tej historii, to dla mnie pozostaje ona hołdem złożonym człowiekowi i wyrazem wielkiej wiary w nim pokładanej. Bo „to, co piękne, jest dobre, a co jest dobre, będzie z pewnością piękne”.

Piękna w swej prostocie książka o człowieku i jego potrzebach, które pozostają identyczne bez względu na okoliczności, w jakich przyszło mu żyć. O pragnieniu miłości i akceptacji, którym obce są uwarunkowania biologiczne i społeczne. O wartości przyjaźni i znaczeniu tolerancji, w obliczu których znikają wszelkie bariery spowodowane ułomnościami ciała. I wreszcie o tym, co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Agatha Christie to czołowa przedstawicielka klasycznej szkoły kryminału – chciałoby się powiedzieć, że wyższej szkoły pisania kryminału. Pozbawionej taniego efekciarstwa, nieskażonej wodolejstwem, przedkładającej siłę ludzkiego umysłu nad zdobycze techniki. Wydaje mi się, że przez to także trudniejszej, bowiem brak tu miejsca na niedociągnięcia – każdy potencjalny zgrzyt fabularny byłby widoczny jak na dłoni i nie do zamaskowania za pomocą sztuczek, do których uciekają się współcześni twórcy.

Intryga gra tu pierwsze skrzypce i trzeba przyznać, że jest iście koronkowa, wręcz poraża perfekcyjną precyzją. Tu nie ma zbędnego słowa, każda uwaga ma kolosalne znaczenie dla rozwiązania zagadki, nawet jeżeli sprawia wrażenie niepozornej – a treść epilogu jedynie utwierdza mnie w tym przekonaniu. Między innymi ten aspekt sprawia, że historię zgłębia się jednym tchem, a zainteresowanie czytelnika nie ma prawa osłabnąć ani na chwilę. Jednak to nie jedyny atut tejże opowieści – autorka doskonale gra na emocjach czytelnika i umie go zaangażować. Podczas lektury nie byłam jedynie biernym odbiorcą – miałam wrażenie uczestnictwa w prowadzonym śledztwie i nie wiem, czy było to skutkiem mego zainteresowania fabułą, udzielenia się klaustrofobicznego klimatu (tak mocno przesyconego niepokojem) czy doskonałego sportretowania głównych bohaterów. Odpowiedź nie jest w tej chwili istotna – każdy z tych wariantów stanowi świadectwo kunsztu pisarskiego Christie i to mi wystarczy. Rozwiązanie nie zepsuło mi świetnych wrażeń, jakie zapewniła mi lektura – wręcz je spotęgowało, bo nic nie zapewnia mi takiego czytelniczego spełnienia w przypadku tego gatunku, jak wyprowadzenie w pole. A Agatha wodziła mnie przez nos przez cały czas!

Takich książek już się nie pisze i najprawdopodobniej pisać się nie będzie – ale mam nadzieję, że współcześni twórcy wciąż będą sięgać do dobrych wzorców, a takim niewątpliwie jest twórczość Christie.

Agatha Christie to czołowa przedstawicielka klasycznej szkoły kryminału – chciałoby się powiedzieć, że wyższej szkoły pisania kryminału. Pozbawionej taniego efekciarstwa, nieskażonej wodolejstwem, przedkładającej siłę ludzkiego umysłu nad zdobycze techniki. Wydaje mi się, że przez to także trudniejszej, bowiem brak tu miejsca na niedociągnięcia – każdy potencjalny zgrzyt...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Z dużą obawą podchodzę do bestsellerów, gdyż doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jakie cuda może zdziałać dobrze przeprowadzona kampania reklamowa. Już niejednokrotnie sama padłam jej ofiarą, dość naiwnie wierząc w odpowiednio wyeksponowane zapewnienia wydawców. W tym wypadku czytelnik zostaje wodzony na większe pokuszenie, bo do zapoznania się z „Dziewczyną z pociągu” mają go zachęcać rekomendacje poczytnych pisarzy, które to budzą uzasadnione nadzieje na kawałek porządnego thrillera.

I w tym miejscu spotyka odbiorcę spore rozczarowanie, bo „Dziewczyna z pociągu” thrillerem nie jest – i mego przekonania nie zmienią twisty fabularne, jakie Hawkins próbowała wprowadzić do swojej opowieści. Samo wystąpienie elementu charakterystycznego dla powieści sensacyjnej nie uprawnia do automatycznej klasyfikacji w ten sposób pozostałej treści, zwłaszcza że ta nie spełnia założeń właściwych dla tego rodzaju gatunku. Przede wszystkim cała książka jest zbyt statyczna, zbyt duże jest tu nagromadzenie tych samych obrazów opisywanych za pomocą identycznych sformułowań. Przełamanie tej jednostajności nastąpiło zbyt późno by zatrzeć wrażenie znużenia, jakie towarzyszy czytelnikowi przez znakomitą większość lektury. Według mnie powieści jest bliżej do dramatu niż thrillera psychologicznego, bowiem obarczenie bohaterek bagażem doświadczeń nie jest wystarczające do stwierdzenia, że autorka poradziła sobie z rysem psychologicznym i charakterologicznym. To stanowisko jest wzmocnione przez zarzut skierowany do aspektu technicznego powieści – sam pomysł oddania głosu bohaterkom uważam za bardzo dobry, jednak zabrakło mi w tym wszystkim jakiegoś zróżnicowania. Mam w tym miejscu na myśli to, że wypowiedzi kobiet, a także ich przemyślenia są schematyczne i powtarzalne, praktycznie nie od odróżnienia – zabrakło w realizacji tego konceptu indywidualizacji narracji. To nie jedyny zarzut, jaki można uczynić w stosunku do warsztatu Pani Hawkins – nie trzeba mieć na swym czytelniczym koncie lektury wielu kryminałów by szybko rozszyfrować intencje autorki i wyłapać nieudolne próby zbicia czytelnika z tropu. Suspensu w „Dziewczynie z pociągu” nie znajdziecie, więc Ci, którzy liczą że końcówka uratuje tę historię, niech porzucą nadzieje.

Przeczytać, zapomnieć i nie wierzyć specom od promocji.

Z dużą obawą podchodzę do bestsellerów, gdyż doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jakie cuda może zdziałać dobrze przeprowadzona kampania reklamowa. Już niejednokrotnie sama padłam jej ofiarą, dość naiwnie wierząc w odpowiednio wyeksponowane zapewnienia wydawców. W tym wypadku czytelnik zostaje wodzony na większe pokuszenie, bo do zapoznania się z „Dziewczyną z pociągu”...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Jedna z ważniejszych powieści literatury angielskiej, będąca jednocześnie najlepszą w dorobku Dickensa – sama taka zapowiedź powoduje, że w czytelniku rodzą się wielkie nadzieje na wspaniałą lekturę. I nie zawiedzie się, zwłaszcza jeżeli lubuje się w tej szczególnej specyfice, jaką może poszczycić się klasyczne pisarstwo brytyjskie.

Dickens to niezrównany mistrz słowa – uwielbiam sam proces czytania powieści, które wyszły spod jego pióra. Za każdym razem coraz bardziej mnie zachwyca elegancja jego stylu oraz wielka swoboda, z jaką przelewa myśli na papier. Ten zachwyt trzyma mnie w swym uścisku na tyle mocno, że zupełnie nie przeszkadza mi skłonność autora do gawędziarstwa i dostrzegalna tendencja do monumentalizacji języka powieści. Ta ostatnia w połączeniu z nagromadzeniem opisów tworzy osobliwe wrażenie patetyzmu, tak charakterystyczne dla pisarstwa Dickensa. Innym znamieniem szczególnym twórczości autora, którego nie mogło zabraknąć w niniejszej pozycji, jest indywidualizacja bohaterów oraz położenie nacisku na kształtowanie ich charakteru pod wpływem życiowych doświadczeń, a także wyraźna akcentacja wagi podejmowanych przez nich wyborów. Dzięki temu zabiegowi Dickensowi udaje się przemycić wiele prawd na temat człowieka i poddać skrupulatnej analizie jego naturę, przy okazji nadając swojej powieści uniwersalnego wymiaru.

Niezwykła historia godna poznania nie tylko ze względu na morał i potężną dawkę wzruszeń. To jednocześnie egzemplarz zanikającego stylu, bo przecież współcześnie takich powieści jest jak na lekarstwo.

Jedna z ważniejszych powieści literatury angielskiej, będąca jednocześnie najlepszą w dorobku Dickensa – sama taka zapowiedź powoduje, że w czytelniku rodzą się wielkie nadzieje na wspaniałą lekturę. I nie zawiedzie się, zwłaszcza jeżeli lubuje się w tej szczególnej specyfice, jaką może poszczycić się klasyczne pisarstwo brytyjskie.

Dickens to niezrównany mistrz słowa –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Już dawno nie byłam pod tak mocnym wpływem jakiejś książki, który nie osłabł nawet po skończeniu lektury. Sam proces czytania był niczym trans – można było mnie zastać albo z książką w ręku, a jak nie w ręku, to w głowie. Niezdolną do zaangażowania się w cokolwiek innego, reagującą alergicznie na wszelkie próby zakłócenia mego czasu z Beksińskimi. Nie pamiętam kiedy ostatnio jakaś pozycja dostarczyła mi tyle powodów do przemyśleń, skłoniła do analizy i przewartościowania poglądów na temat wyobrażeń i legend, jakie urosły w mej głowie.

Wielkie, wielkie wyrazy uznania dla reporterskiej pracy Pani Grzebałkowskiej. Pracy monumentalnej, jednak nieodczuwalnej dla szarego zjadacza chleba, który oddaje się lekturze. W tym – pozytywnym -znaczeniu nieodczuwalnej, iż zgromadzone przez autorkę materiały i źródła, zostały tak umiejętnie przez nią dostosowane i wkomponowane w tok prowadzonej narracji, że nie rzutuje to ani na płynność, ani na trudność przyswajania informacji przez odbiorcę. Grzebałkowska wyniosła swoją pracę na nowy poziom – wciąż pozostaje ona książką biograficzną, jednak czyta się ją z takim zaangażowaniem i zachłannością, jakie dotychczas były zarezerwowane i kojarzone z powieściami. Doskonale udało jej się ukazać historię stojąca za rodziną Beksińskich - w dodatku w znakomitym stylu, cechującym się dużą dozą skrupulatności, rzetelności i obiektywizmu. Autorka nie narzuca czytelnikowi swego stanowiska, nikogo nie osądza, pozwalając na samodzielne dokonanie oceny opisywanych wydarzeń. Co więcej, nie jest nastawiona na sensację – nie powiela mitów, jakie przez lata narosły wokół rodu Beksińskich, z wyczuciem dokonuje rozrachunku z niektórymi z nich, ukazując inne, nieznane dotąd oblicze bohaterów.

To książka o artyście i prezenterze. Ale przede wszystkim to książka o ludziach, ojcu i synu – z wszystkimi ich zaletami i przywarami. Przez lata narosło wiele pytań wokół ich nazwiska – Ci zaś, którzy oczekują odpowiedzi na większość z nich, mogą poczuć się nieco zawiedzeni, bowiem książka wciąż nie jest wolna od niedopowiedzeń i pozostawia duże pole do swobodnej interpretacji. Dla mnie to akurat kolejna zaleta, bowiem owe domysły jeszcze bardziej wzmagają we mnie ten niemały ładunek emocjonalny stojący za tą pozycją.

Już dawno nie byłam pod tak mocnym wpływem jakiejś książki, który nie osłabł nawet po skończeniu lektury. Sam proces czytania był niczym trans – można było mnie zastać albo z książką w ręku, a jak nie w ręku, to w głowie. Niezdolną do zaangażowania się w cokolwiek innego, reagującą alergicznie na wszelkie próby zakłócenia mego czasu z Beksińskimi. Nie pamiętam kiedy...

więcej Pokaż mimo to