-
Artykuły
Zapowiedzi książek: gorące premiery lipca 2024LubimyCzytać3 -
Artykuły
Mroczne strony dorastania. „Prawda czy wyzwanie” Natashy PrestonBarbaraDorosz1 -
Artykuły
Zapraszamy na spotkanie online z Magdą Tereszczuk. Zadaj pytanie i wygraj książkę „Błahostka“LubimyCzytać3 -
Artykuły
Ojcowie w literaturze, czyli świętujemy Dzień OjcaKonrad Wrzesiński34
Biblioteczka
2022-09-12
2020-10-23
To kolejna na rynku wydawniczym pozycja przedstawiająca krewkich seniorów, którzy ani myślą zasiąść w fotelu z robótką. Ostatnimi czasy autorzy coraz częściej starają się odczarować motyw starości i przestają łączyć go wyłącznie z melancholią, zniechęceniem czy pompatyczną powagą. Efektem tych wysiłków są pełne radości życia, ciepłe powieści, w sam raz na jesienną chandrę. Należy do nich także najnowsza powieść Richarda Osmana, choć jej tytuł sugeruje, że trup może ścielić się gęsto i w istocie tak się dzieje.
Luksusowe osiedle dla seniorów położone na terenie dawnego klasztoru gdzieś w Wielkiej Brytanii z pozoru może być uznane za oazę spokoju. Podzielone na kilka kompleksów w zależności od stopnia samodzielności rezydentów, oferuje wszelkie wygody, które pomagają spędzić jesień życia w możliwie komfortowy sposób. Działają tam liczne oficjalne kluby i koła zainteresowań, a także nieafiszujący się Czwartkowy Klub Zbrodni. Jego członkowie to niezwykle charyzmatyczni i energiczni emeryci, którzy w życiu niejedno przeżyli. Aby dostarczyć sobie rozrywki, w każdy czwartek zasiadają do akt nierozwikłanych zagadek kryminalnych i, korzystając z dawnych doświadczeń zawodowych, starają się znaleźć winnego. Kiedy więc deweloper ich osiedla zostaje zamordowany w tajemniczych okolicznościach, czują, że to doskonała okazja, by wykazać się w prawdziwym śledztwie. Dzięki unikalnej mieszance wdzięku, bezczelności i myląco niewinnej aparycji, wkradają się w łaski miejscowej policji i niezmordowanie dążą do prawdy. Często przyprawiając przy tym nowych znajomych o chroniczny ból głowy.
Od tej dynamicznej powieści nie sposób się oderwać. Jeśli ktokolwiek ma wątpliwości, czy dobrze zarządzany ośrodek opieki może być czymś więcej niż tylko ponurą przechowalnią i umieralnią, zdecydowanie powinien po tę książkę sięgnąć. Główni bohaterowie skradli moje serce swoim charakterem, wrażliwością i życiową mądrością. Najbardziej podoba mi się to, że autor nie umieścił ich w konwencji dobrotliwych staruszków, lecz stworzył postaci, których charakterystyka wypływa wprost z tego, kim byli w młodości latach aktywności zawodowej. To doprawdy wielka sztuka, wiarygodnie pokazać bohaterów przez pryzmat tego, jak ukształtowało ich długie życie, a nie tylko jako postaci istniejące w danym momencie istotnym dla fabuły. Myślę, że największym atutem tej powieści jest właśnie świat przedstawiony i bohaterowie. Zagadka kryminalna bardzo ładnie wpisuje się w całość i zapewnia ciągłość historii, ale raczej nie zadowoli fanów mocnych psychologicznych thrillerów.
Dla mnie to była bardzo satysfakcjonująca przygoda, pełna optymizmu pomimo dość makabrycznych okoliczności, w jakich poznajemy bohaterów. Myślę, że premiera tej książki nie mogła przypaść na lepszy okres, bo właśnie teraz na całym świecie potrzebujemy takich przebłysków ciepła i radości życia. Nawet z morderstwami w tle.
Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu MUZA.
To kolejna na rynku wydawniczym pozycja przedstawiająca krewkich seniorów, którzy ani myślą zasiąść w fotelu z robótką. Ostatnimi czasy autorzy coraz częściej starają się odczarować motyw starości i przestają łączyć go wyłącznie z melancholią, zniechęceniem czy pompatyczną powagą. Efektem tych wysiłków są pełne radości życia, ciepłe powieści, w sam raz na jesienną chandrę....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-10-09
Jednym z filarów dobrego filmu katastroficznego jest postać naukowca, który jako jedyny dostrzega symptomy zbliżającej się katastrofy. Próbuje przed nią ostrzec ludzkość, ale jego głos nie przebija się do masowej świadomości, a przez rządzących zostaje zignorowany. Takie było moje pierwsze skojarzenie z postacią doktora Osterholma, kiedy dowiedziałam się o jego książce wydanej po raz pierwszy w 2017 roku. W której przewidział pandemię groźnego wirusa z Chin i której prawie nikt wtedy nie przeczytał.
Do czasu. Dziś nasza rzeczywistość przypomina nieco film katastroficzny, tylko że zamiast fotogenicznych klęsk żywiołowych mamy niewidoczne drobnoustroje. Dla autorów tej książki był to doskonały moment, żeby wznowić publikację, uzupełniając drugie wydanie o przedmowę z komentarzem do SARS-COV-2 i zamieszania, jakie ten wirus spowodował. Poza tym jednak treść nie uległa prawdopodobnie zasadniczym modyfikacjom i w ogóle nie porusza tematu COVID-19. Dzięki temu zamiast medialnej sieczki i panicznych ruchów miejscowych i zagranicznych przywódców, otrzymujemy potężną dawkę wiedzy o bakteriach, wirusach i chorobach, które wywołują. O tym, jak staramy się z nimi walczyć i na których polach zdecydowanie przegrywamy. Taka wiedza pozwoli nam bardziej świadomie zabierać głos i kierować swoimi poczynaniami w pandemii oraz po niej.
Język, którym posługują się autorzy, jest bardzo przyjazny nawet dla czytelników, którym z biologią było nie po drodze. Cierpliwie wyjaśniają kwestie być może oczywiste dla lekarzy i innych obeznanych z tematem. Widać, że Mark Olshaker i Michael Osterholm starali się zachować równowagę pomiędzy laboratoryjnymi faktami i przerażającymi opowieściami ze scen walki z epidemiami. Czytelnik nie czuje się przytłoczony ilością fachowej wiedzy, lecz odkrywa kolejne niewygodne fakty z zainteresowaniem, a do każdego twierdzenia ma podany przykład z historii lub trafną analogię, która pozwala wyobrazić sobie konkretne zjawiska. Dodatkowy plus należy się za bardzo kompleksowe ujęcie wszelkich zjawisk i przedstawienie ich z punktu widzenia zarówno naukowców, rządzących, producentów szczepionek i społeczności dotkniętych poszczególnymi chorobami. Autorzy bezlitośnie odsłaniają patologie w systemie ochrony zdrowia publicznego i proponują rozwiązania, które w przyszłości mogłyby ten system uzdrowić. Obalają przy tym wiele szkodliwych mitów i zwracają uwagę na drobiazgi, które pozostają przez nas niezauważone.
Jedynym, co nieco uwierało mnie podczas czytania, było święte przekonanie autorów o roli ich kraju w globalnych działaniach na rzecz zwalczania epidemii. Jestem w stanie wybaczyć im to, że rozważania dotyczące ochrony zdrowia oparli na systemie amerykańskim, choć to dość bezużyteczne dla czytelnika z Europy czy Azji. Ale już peany pochwalne pod adresem Stanów Zjednoczonych jako naszej nadziei i globalnego lidera niosącego jedyny kaganek oświaty innym narodom, uwierają dość mocno. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy wiele europejskich korporacji staje z Amerykanami w szranki w zakresie innowacyjności, a społeczeństwa azjatyckie udowadniają, że to im należy się palma pierwszeństwa, gdy idzie o organizację. Za ten nieuzasadniony amerykoncentryzm odejmuję jedną gwiazdkę, jednak rekomenduję tę książkę każdemu, bez względu na indywidualne podejście do pandemii A.D. 2020.
Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.
Jednym z filarów dobrego filmu katastroficznego jest postać naukowca, który jako jedyny dostrzega symptomy zbliżającej się katastrofy. Próbuje przed nią ostrzec ludzkość, ale jego głos nie przebija się do masowej świadomości, a przez rządzących zostaje zignorowany. Takie było moje pierwsze skojarzenie z postacią doktora Osterholma, kiedy dowiedziałam się o jego książce...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-09-14
Książki Rachel Abbott poleciła mi mama, wielka fanka wszelkiego rodzaju thrillerów i kryminałów. Po przeczytaniu kilku jej powieści stwierdziła, że nie jest w stanie rozwikłać zagadki po 10 stronach, a to bardzo poważna rekomendacja. Kiedy więc nadarzyła się okazja, sięgnęłam po "Zamknij drzwi", nie zrażając się informacją, że jest to dziewiąty tom serii.
Naturalne w tej sytuacji obawy, że nie złapię wątku, okazały się nieuzasadnione. Historia detektywa przewijającego się przez kolejne tomy jest na tyle nienachalna, że bez problemu można się w niej odnaleźć nawet bez znajomości ośmiu poprzednich książek. To duży plus, bo dominujące nad zagadką życie uczuciowe bohaterów serii zniechęciło mnie już do kilku poczytnych twórców. Nie zmienia to faktu, że mimo wszystko w tym gatunku preferuję pojedyncze książki jako zamkniętą całość i to na pewno wpływa na moją ocenę.
Przyjemnie spędziłam czas na lekturze "Zamknij drzwi", jednak nie była to tak pasjonująca lektura, jakiej się spodziewałam. Autorce nie udało się utrzymać równego napięcia przez całą powieść, przez co końcówka wydała mi się dość rozwleczona i nijaka, choć przecież zawierała kulminacyjny moment. Znużeniu na szczęście dość skutecznie przeciwdziałały krótkie rozdziały i narracja poprowadzona z perspektywy kilku postaci. O dziwo, w pierwszej chwili dość szybko zaczęłam podejrzewać, kto stoi za dramatem w rodzinie Jo, jednak w miarę czytania kilkukrotnie skłaniałam się ku innym opcjom. To świadczy o solidnie zbudowanej zagadce, zwłaszcza biorąc pod uwagę dość kameralne grono podejrzanych.
Myślę, że tym, co odrobinę pogorszyło odbiór książki, były słabo umotywowane działania wszystkich bohaterów i to, że nie wzbudzali oni szczególnej sympatii. Począwszy od czarnego charakteru, cała fabuła jest grubymi nićmi szyta, a środowisko artystów z kręgu znajomych głównej bohaterki, dość nijakie i niewiele wnoszące. Niewykluczone, że w innych powieściach autorki ten element lepiej zgra się z dobrym warsztatem.
Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Filia.
Książki Rachel Abbott poleciła mi mama, wielka fanka wszelkiego rodzaju thrillerów i kryminałów. Po przeczytaniu kilku jej powieści stwierdziła, że nie jest w stanie rozwikłać zagadki po 10 stronach, a to bardzo poważna rekomendacja. Kiedy więc nadarzyła się okazja, sięgnęłam po "Zamknij drzwi", nie zrażając się informacją, że jest to dziewiąty tom serii.
Naturalne w tej...
2020-07-31
II wojna światowa i Holocaust to tematy wciąż przykuwające uwagę opinii publicznej i, co za tym idzie, wałkowane bez końca przez pisarzy na różnym poziomie zaawansowania, nierzadko samozwańczych. Zwłaszcza ostatnio obserwujemy prawdziwy wysyp powieści fabularnych niezwykle luźno opartych na faktach, które mają przybliżać temat średnio zorientowanemu czytelnikowi z Zachodu, wstrząsnąć nim i wzruszyć go. A wśród czytelników z Polski bardzo często wywołują raczej niesmak wobec makdonaldyzacji i komercjalizacji obozów koncentracyjnych. Ten zalew bylejakości sprawia, że łatwo przejść obojętnie obok książki wartościowej i napisanej z odpowiednią dawką empatii. "Córce nazisty" dałam szansę tylko dlatego, że napisał ją Polak. I tym razem był to dobry wybór.
W życiu tytułowej bohaterki główną rolę odgrywają wciąż wyrzuty sumienia za to, czego była wyłącznie niemym świadkiem. Pamięta, że jako kilkuletnia dziewczynka żyła wygodnie w sąsiedztwie obozu na Majdanku, korzystając z przywilejów córki wysoko postawionego niemieckiego oficera. I że w związku z tym niejednokrotnie spotykała się z okrucieństwem. W dorosłym życiu nie może pozbyć się piętna winy. Choć wspiera wszelkimi środkami pamięć o ofiarach Holocaustu, czuje, że nosi w sobie gen zła. Nie może pogodzić się z tym, że mimo całego zła wyrządzonego przez ojca, nadal go kocha i wspomina radosne chwile, które były ich wspólnym udziałem. Pewnego dnia w jej ręce trafia dziennik spisany przez jej rówieśniczkę wysłaną wraz z matką do tego samego obozu koncentracyjnego, w sąsiedztwie którego Greta spędziła część dzieciństwa. Zapoznanie się z tym dziennikiem ma w założeniu pomóc jej odnaleźć spokój i wspomóc terapię alzheimera, doprowadzi jednak do zaskakującego finału.
W powieści dość chaotyczne wspomnienia Grety z młodości przeplatają się z jej teraźniejszością i z historią Anny. Powieść jest przepełniona emocjami, głównie gorzkimi, bo życie córki SS-mana w powojennej Polsce również było pełne cierpienia i goryczy. Przyznam szczerze, że nie miałam wcześniej do czynienia z twórczością autora, wiem też, że ten gatunek nie jest jego specjalnością. Czornyj okazał się jednak pisarzem wrażliwym, który w wiarygodny sposób połączył wiele elementów dobrej powieści. W jego najnowszej książce niedomówienia i domysły bardzo dobrze wkomponowują się w całość, a zakończenie naprawdę zaskakuje. Jedynym poważnym zgrzytem był dla mnie romans rozwijający się pomiędzy bohaterami drugoplanowymi, zupełnie zbędny, przesłodzony i odwracający uwagę od sedna książki. Czytelnik powinien skupić się na rozważaniach, czy istnieje coś takiego jak gen zła i czy dzieci powinny odpowiadać za przewinienia ojców. Jednak pomimo tego iście hollywoodzkiego wtrętu, "Córka nazisty" to powieść jak najbardziej warta przeczytania i przemyślenia.
Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję Wydawnictwu Filia.
II wojna światowa i Holocaust to tematy wciąż przykuwające uwagę opinii publicznej i, co za tym idzie, wałkowane bez końca przez pisarzy na różnym poziomie zaawansowania, nierzadko samozwańczych. Zwłaszcza ostatnio obserwujemy prawdziwy wysyp powieści fabularnych niezwykle luźno opartych na faktach, które mają przybliżać temat średnio zorientowanemu czytelnikowi z Zachodu,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-06-26
Zanim sięgniecie po tę książkę, uświadomcie sobie, że jeszcze trzydzieści lat temu w Polsce nie było ani internetu, ani telefonów komórkowych. Dziś życie społeczeństwa jest nierozerwalnie związane z siecią, do której przenosimy coraz więcej aspektów życia. Skoro tak astronomiczny postęp dokonał się na przestrzeni krótkiej chwili, co będzie za kolejnych trzydzieści, pięćdziesiąt, sto lat? Marc-Uwe Kling to jeden z pisarzy, którzy próbują przewidzieć odpowiedź na to pytanie.
Jego Qualitylandia, kraj najwyższej jakości, roztacza się na terenie współczesnych Niemiec. Wszystko jest tam do bólu zdigitalizowane, by zdjąć z ludzi konieczność podejmowania samodzielnych decyzji. Ulepszona aplikacja randkowa nie pozwala na popełnianie błędów i sama dobiera ludzi w pary. Maszyny wyręczają ludzi w pracy, a nawet w tworzeniu dzieł kultury. Samochody prowadzą się same, w ten sposób minimalizując wpływ czynnika ludzkiego. Aplikacja zakupowa wie dokładnie, czego ludzie potrzebują, i dostarcza to bez konieczności uciążliwego poszukiwania, zanim jeszcze odbiorca uświadomi sobie potrzebę posiadania. Czy to nie przypomina współczesnych aplikacji, których rozwój poszedł po prostu o jeden mały krok dalej?
Pierwsza rysa na idealnym wizerunku pojawia się, kiedy poznajemy Piotra Bezrobotnego. Jego uporządkowany świat zmienia się, kiedy dzięki najnowszym aplikacjom partnerka wymienia go na lepszy model, a TheShop dostarcza mu coś, co rzekomo chciał zamówić, choć zdecydowanie tego nie potrzebuje. Próba dokonania zwrotu feralnej przesyłki uruchamia lawinę rozczarowań i wydarzeń na zawsze zmieniających światopogląd Piotra. To przebudzenie zbiega się z kampanią wyborczą, w której człowiek walczy o urząd prezydenta z androidem zaprogramowanym do roli przywódcy. Towarzyszy mu barwna plejada nie-całkiem-sprawnych maszyn, dla których przypadkiem zamiast kata stał się opiekunem i przewodnikiem. Lecz wszelka fabuła jest tu tylko przykrywką do przedstawienia wizji Qualitylandii oczami autora. Nie można się zatem dziwić, że jest mało skomplikowana i niewymagająca. Gdyby udało się połączyć oszałamiającą fabułę z tak skonstruowanym światem przedstawionym, efekt byłby arcydziełem literatury. W obecnym kształcie to dobra książka, która wprawdzie momentami się nieco dłuży, ale ma naprawdę duży potencjał i faktycznie w godny sposób uaktualnia klasykę antyutopii o współczesne technologie.
Pamiętajmy, że Qualitylandia to kraj nie do końca zmyślony. Niektóre jej elementy przeniknęły już do naszej rzeczywistości i kształtują ją w mniejszym lub większym stopniu. Sami jesteśmy zalewani potokiem spersonalizowanych reklam, które podobno dopasowane są do naszych preferencji, choć czasem efekt pracy algorytmów jest kuriozalny. W Chinach działa już system przyznawania obywatelom punktów, niemal tożsamy z poziomami opisanymi przez Klinga. Teoretycznie mamy jeszcze wpływ na swoje wybory w sieci, w praktyce róznie z tym bywa. Uświadomienie sobie tego na etapie czytania książki sklasyfikowanej jako satyra, działa jak kubeł zimnej wody. Czy ten nowy "Nowy wspaniały świat" nie jest bardziej realny niż w wizjach Huxleya? Mniej wynaturzony, bardziej ludzki i faktycznie przepowiadający przyszłość? A przez to też bardziej przerażający? Dowiemy się tego za kilka(dziesiąt) lat. A na razie studiujmy sztuczną inteligencję, póki nam na to pozwala.
Za możliwość przeczytania książki i egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Niezwykłe.
Zanim sięgniecie po tę książkę, uświadomcie sobie, że jeszcze trzydzieści lat temu w Polsce nie było ani internetu, ani telefonów komórkowych. Dziś życie społeczeństwa jest nierozerwalnie związane z siecią, do której przenosimy coraz więcej aspektów życia. Skoro tak astronomiczny postęp dokonał się na przestrzeni krótkiej chwili, co będzie za kolejnych trzydzieści,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-06-09
Zaryzykuję stwierdzenie, że to najlepsza książka, jaką przeczytałam do tej pory w 2020 roku. Jest obszerna, ale nie pada w niej ani jedno niepotrzebne słowo. Wielowątkowa, ale wszystkie elementy tworzą spójną i logiczną całość. Trzyma w napięciu, ale nie ocieka krwią i wcale nie musi, żeby wywołać emocje. A w dodatku jeszcze zawiera realistyczny i dobrze opisany motyw katastrofy lotniczej. Zarwałam dwie noce, i czytałam po 200 stron jednym tchem, żeby jak najszybciej poznać prawdę o dwóch kobietach, które wymieniły się kartami pokładowymi na lotnisku JFK w Nowym Jorku.
Claire Cook i Evy Johnson na pozór nic nie łączy. Jedna wżeniła się we wpływową rodzinę z tradycjami i dużymi pieniędzmi, druga na co dzień walczy o przetrwanie. Jedna poświęca się działalności charytatywnej, druga wytwarzaniu miękkich narkotyków na użytek społeczności akademickiej. Ale pod powłoką różnych środowisk i codziennych czynności, kryje się to samo pragnienie, by zniknąć z dawnego życia i rozpocząć wszystko od nowa. To pragnienie materializuje się w terminalu, z którego wyruszają w przeciwnych kierunkach na podmienionych rezerwacjach. Tyle że jedna z maszyn nigdy nie dociera do celu, a Claire zostaje uznana za tragicznie zmarłą. Może się jej to przysłużyć, o ile psychopatyczny mąż i jego świta oddanych pracowników uwierzą w jej śmierć. I o ile ukradziona tożsamość Evy nie sprowadzi na Claire jeszcze większych kłopotów. Tymczasem okazuje się, że przydzielone jej miejsce w samolocie było puste...
Powieść toczy się dwutorowo. W rozdziałach pisanych z perspektywy Claire poznajemy wydarzenia, które miały miejsce po katastrofie, historia Evy obejmuje natomiast ostatnie miesiące przed feralnym lotem. Ten ciekawy zabieg wprowadza element tajemniczości, bo przez długi czas nie wiemy, co stało się z Evą ani jak wyglądała przeszłość Claire i jej męża. Chylę czoła przed autorką, że w tak umiejętny sposób powiązała wszystkie wątki. I za to, że w porywającą fabułę umiejętnie wplotła ważne problemy społeczne, co czyni tę książkę nienachalnym punktem wyjścia do dyskusji o pozycji kobiet we współczesnym świecie.
To wyborny thriller, dopracowany w każdym calu, do którego nie mogę się przyczepić, choćbym nawet próbowała.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu MUZA.
Zaryzykuję stwierdzenie, że to najlepsza książka, jaką przeczytałam do tej pory w 2020 roku. Jest obszerna, ale nie pada w niej ani jedno niepotrzebne słowo. Wielowątkowa, ale wszystkie elementy tworzą spójną i logiczną całość. Trzyma w napięciu, ale nie ocieka krwią i wcale nie musi, żeby wywołać emocje. A w dodatku jeszcze zawiera realistyczny i dobrze opisany motyw...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-02-24
Czasem czytuję kryminały, ale nie jestem w tym gatunku tak obeznana jak niektórzy użytkownicy Lubimy Czytać. Trudno mi w związku z tym przeprowadzić analizę porównawczą z innymi autorami światowej sławy, ale wiem jedno - miałam w rękach bardzo dobrą książkę, napisaną świetnym stylem, z intrygą, która trzymała mnie w napięciu do ostatnich stron.
Trup w powieści Evy Garcíi Sáenz de Urturi ściele się gęsto. Policjanci z urokliwej Vitorii mierzą się z serią podwójnych zabójstw, których ofiarami padają kolejno dwudziestopięcio-, trzydziesto- i trzydziestopięciolatkowie. Nagie ciała zawsze ułożone są w charakterystyczny sposób, a błyskotliwy zabójca nie pozostawia po sobie śladów. Sprawę komplikuje fakt, że podobne morderstwa miały miejsce 20 lat wcześniej, a ich sprawca, brat bliźniak zasłużonego policjanta, nadal przebywa w więzieniu.
Główną osią fabularną powieści są oczywiście próby rozwiązania zagadki. Inspektor Ayala i jego zespół mają nie lada problem, bo w mieście trwa akurat najważniejszy kilkudniowy festiwal w tej części kraju. Osadzenie akcji w tym właśnie czasie to dla autorki doskonała okazja do zaprezentowania kultury i tradycji Kraju Basków, jednego z ciekawszych, a jednocześnie mniej znanych regionów dzisiejszej Hiszpanii. Opis uroczystości ku czci Białej Panienki oraz innych zagadnień kulturowych, został wyjątkowo zgrabnie wpleciony w wartką akcję i stanowi jedną z największych wartości powieści. Widać, że autorka doskonale zna i ceni tamtejsze tradycje, a także ma warsztat wystarczający do doskonałego wyważenia proporcji składowych książki.
Kolejnym wątkiem, na którym łatwo jest ponieść widowiskową porażkę, są romanse. Sáenz de Urturi kreuje ich całkiem sporo. Jednym z głównych motywów jest tajemniczy romans z roku 1970, kiedy to młody lekarz zakochał się ze wzajemnością w żonie miejscowego potentata przemysłowego, który pozornie nie ma związku ze współczesnymi zbrodniami. Namiętności nie omijają także policjantów próbujących rozwikłać zagadkę. Z miłym zaskoczeniem stwierdzam, że to kolejny atut powieści. Napięcie między poszczególnymi bohaterami zostało oddane w sposób bardzo wiarygodny, a rozwój relacji, choć intensywny i momentami kluczowy dla fabuły, nie przywodził na myśl niskobudżetowych Harlequinów.
Ogólnie rzecz biorąc, jestem zachwycona. Doskonały styl i bardzo dobre tłumaczenie, krótkie rozdziały ułatwiające logistyczne ogarnięcie czytania. Do tego fabuła nie do odgadnięcia, choć około sto stron przed końcem byłam przekonana, że już wszystko rozumiem - a okazało się, że autorka odwróciła wszystko o 180 stopni. Premiera książki już za kilka dni, gorąco zachęcam do zapoznania się z twórczością tej nieznanej jeszcze w Polsce serii. Ja bawiłam się świetnie i naprawdę nie mam się do czego przyczepić.
Za możliwość przedpremierowego przeczytania książki dziękuję wydawnictwu MUZA.
Czasem czytuję kryminały, ale nie jestem w tym gatunku tak obeznana jak niektórzy użytkownicy Lubimy Czytać. Trudno mi w związku z tym przeprowadzić analizę porównawczą z innymi autorami światowej sławy, ale wiem jedno - miałam w rękach bardzo dobrą książkę, napisaną świetnym stylem, z intrygą, która trzymała mnie w napięciu do ostatnich stron.
Trup w powieści Evy Garcíi...
2020-05-14
Oto przykład na to, jak talent do opowiadania historii i dobre pióro są w stanie ze średnio odkrywczej fabuły zmajstrować książkę, którą czyta się z niekłamaną przyjemnością. Autorka i wydawca zaliczają "Bliżej niż myślisz" do thrillerów psychologicznych, ale nie jest to ten typ zagmatwanej do granic możliwości powieści, w której do końca trudno się zorientować, co właściwie się dzieje. Jest lekko, intrygująco, z małą dawką romansu i całkiem ciekawą zagadką.
Punktem wyjścia jest postać Niki, autorki poczytnych powieści, która w ucieczce przed demonami przeszłości zaszywa się w przytulnym trójmiejskim pensjonacie. Liczy na to, że stanie się on nie tylko źródłem utrzymania, lecz także azylem, w którym rozprawi się z licznymi traumami. Ta nadzieja pryska jednak pewnego spokojnego wieczoru, kiedy jest świadkiem... no właśnie, czego? To już musi rozstrzygnąć czytelnik. Morderstwo, przywidzenie, wytwór zaburzonego umysłu? I kim jest kobieta, po której został tylko pukiel włosów wplątany w krzak róży?
Pierwsze, na co zwraca się uwagę w tym thrillerze, to bohaterowie. Już na wstępie Ewa Przydryga ma u mnie duży plus za nieobrażanie inteligencji czytelników. Fakty z życia Niki, które doprowadziły do jej przyjazdu do Gdyni, odsłaniane są stopniowo, więc na początku przez jakiś czas możemy snuć własne teorie i zastanawiać się, co mogło aż tak ją zranić. Przyznam, że dzięki temu główna bohaterka zainteresowała mnie bardziej niż tajemnicza ofiara. Kiedy wreszcie (wcale nie tak szybko) wyłonił się pełny obraz jej historii, wszystkie działania Niki stały się zrozumiałe i wszystkie puzzle wskoczyły na swoje miejsce. Co prawda trudno wręcz uwierzyć, że ktoś mógłby podnieść się po takich przeżyciach, ale wiemy przecież, że życie pisze nawet bardziej zaskakujące scenariusze. Kolejną zaletą są postaci drugoplanowe, wiarygodne i, można powiedzieć, pełne życia. Nie znajdziemy tu ani przerysowanych górnolotnych postaci w stylu Jane Austen, ani chlejących bez opamiętania wulgarnych macho, których polscy autorzy ostatnimi czasy nagminnie umieszczają w powieściach kryminalnych czy thrillerach. Wszyscy są zaskakująco normalni i mają swoje dramaty, ale też ambicje i radości.
Bardzo złożona konstrukcja Niki i jej otoczenia sprawiła, że główna oś fabularna jakoś mi się w tym wszystkim zgubiła. Może to kwestia przeniesienia ciężaru na relacje między bohaterami, może zamiar autorki, a może niedopracowanie pewnych elementów. Naprawdę bardziej byłam zainteresowana wątkami pobocznymi niż główną zagadką - kto i kogo zabł, i czy na pewno zabił. Ale w żaden sposób nie zmniejszyło to mojej przyjemności z czytania. Świetny styl, zwięzłe, ale sugestywne opisy i empatia niezbędna do pisania o psychice bohaterów kupiły mnie w zupełności. To bardzo przyjemna lektura na weekend.
Za możliwość przeczytnia i zrecenzowania książki dziękuję Wydawnictwu MUZA.
Oto przykład na to, jak talent do opowiadania historii i dobre pióro są w stanie ze średnio odkrywczej fabuły zmajstrować książkę, którą czyta się z niekłamaną przyjemnością. Autorka i wydawca zaliczają "Bliżej niż myślisz" do thrillerów psychologicznych, ale nie jest to ten typ zagmatwanej do granic możliwości powieści, w której do końca trudno się zorientować, co...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-05-04
Jeżeli bezpośrednio po skończeniu książki czuję niedosyt i sprawdzam, czy ukazała się już jej kontynuacja, to znaczy, że ta książka była naprawdę wciągająca. I to przede wszystkim można powiedzieć o kryminale Ryszarda Ćwirleja. "Jedyne wyjście" zostało niedawno wznowione przez Wydawnictwo Muza i wypromowane jako "kryminał feministyczny". Niech to jednak nie zniechęca przeciwników nachalnej poprawności politycznej, niczego takiego w tej książce nie znajdziecie. Feministyczny, czyli o kobietach w policji, które radzą sobie z chwytaniem bandytów nie gorzej niż twardzi faceci. A czasami może i lepiej.
Wszystko zaczyna się od porwania. W okolicach Szamotuł uprowadzony zostaje syn miejscowego biznesmena. Porywacze żądają okupu i - standardowo - zabraniają informować jakiekolwiek służby. Również standardowo, matka chłopaka jest skłonna do wszelkich ustępstw, byle odzyskać dziecko, ojciec nie traci jednak głowy i zawiadamia policję, jednocześnie uruchamiając dawne znajomości. Wtedy na scenę wkracza młoda policjantka, Aneta, która przypadkiem odkrywa miejsce przetrzymywania chłopaka. Wydaje się, że cała zagadka zostanie rozwiązana w pierwszych stu stronach, więc po co kolejne czterysta? Wraz ze zniknięciem porywaczy i pozornie niepowiązanym zaginięciem młodej kobiety wszystko się jednak komplikuje.
Jedno nie podlega dyskusji - Ćwirlej to mistrz budowania wielowątkowej fabuły i płynnego przeplatania wątków. Ta książka musiała być bardzo dobrze przemyślana już na etapie planowania, bo od pierwszych stron do epilogu czyta się ją z równym zainteresowaniem. Subtelna nić powiązań między ofiarami i katami oraz niejednoznaczne działania jednych i drugich sprawiają, że rośnie szacunek do autora, a od książki naprawdę trudno się oderwać. Są oczywiście zwroty akcji i przypadki, w które trudno uwierzyć, ale to w końcu powieść, a nie reportaż z prawdziwego śledztwa. Bardzo podobała mi się główna bohaterka, która, podobnie jak ja, nie poświęca zbyt wiele czasu na głębokie przemyślenia, a na problemy reaguje działaniem w celu ich rozwiązania. Towarzyszy jej plejada barwnych bohaterów, którzy może za dużo piją, ale poza tym elementem są w miarę wiarygodni i dopracowani. Duży plus należy się za poruszenie tematu źródła fortun niektórych szanowanych biznesmenów i za pokazanie tła społeczno-kulturowego Polski Anno Domini 2012.
Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić, to styl. Książkę można byłoby odchudzić o jakieś 50-70 stron bez żadnej szkody dla wyżej wymienionych zalet. Rozumiem, że autor chciał oddać klimat i jak najwierniej odmalować tło wydarzeń. Kwiecisty styl jest jednak zdecydowanie przesadzony, zwłaszcza na początku książki. Momentami miałam wrażenie, że autor nie może się zdecydować, czy pisze ostry kryminał, czy XIX-wieczną powieść dla dziewcząt. Rzepak żółcący się na polu w żaden sposób nie podkręcał dla mnie klimatu. Co innego stylizacje, przekleństwa, stosowane celowo błędy językowe i ortograficzne - to było świetne. Na szczęście w miarę zagęszczania się akcji zaczęło ubywać tych zdecydowanie zbędnych opisów przyrody albo wciągnęłam się w fabułę na tyle, że przestały mi przeszkadzać. Są one jednak tylko niewielkim irytującym minusem, bo bawiłam się bardzo dobrze, zżyłam się z bohaterami i chętnie sięgnę po drugą część cyklu o Anecie Nowak, żeby przekonać się, co u nich słychać.
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu Muza.
Jeżeli bezpośrednio po skończeniu książki czuję niedosyt i sprawdzam, czy ukazała się już jej kontynuacja, to znaczy, że ta książka była naprawdę wciągająca. I to przede wszystkim można powiedzieć o kryminale Ryszarda Ćwirleja. "Jedyne wyjście" zostało niedawno wznowione przez Wydawnictwo Muza i wypromowane jako "kryminał feministyczny". Niech to jednak nie zniechęca...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-03-22
Po przeczytaniu tej książki miałam dziwne wrażenie, jakby dwie poprzednie lektury zlały się w jedną całość we śnie. A że była to rewelacyjna powieść o Żydach ukrywanych w czasie holocaustu i średniej klasy romans z dreszczykiem, to taki miks nie wróżył nic dobrego. I rzeczywiście wrażenia mam średnie.
Fabuła powieści rozwija się dwutorowo i obejmuje historię współczesnej właścicielki galerii sztuki oraz przedwojennej austriackiej skrzypaczki, która z wiedeńskich scen trafiła do obozu Birkenau. Ich losy, na pozór zupełnie różne, splata wyjątkowy zaginiony portret oraz to, że obie przeżyły tragedię. W przypadku Adele von Bron tragedia jest oczywista - trafiła do obozu zagłady, dokąd wysłał ją własny ojciec. A Serę James z Nowego Jorku porzucił narzeczony. Naprawdę. Dysproporcja tych zdarzeń jest tak przepastna, że wciąż przecieram oczy ze zdumienia i dziwię się, że autorka postanowiła je zestawić jako równoważne dla psychiki. A zaryzykuję nawet stwierdzenie, że Adele ze swoją traumą radziła sobie lepiej.
Jest i wątek romansowy, a jakże. We współczesnej historii Sery pojawia się postać tajemniczego milionera, dla którego zaginiony portret skrzypaczki z Auschwitz to klucz do ocalenia rodzinnej fortuny. Wynajmuje więc Serę do poszukiwań, wiedząc, że jej także zależy na odnalezieniu tego obrazu. Szybko okazuje się, że oboje są piękni, młodzi, zamożni, głęboko wierzący i po prostu muszą się w sobie zakochać, choć na drodze ich uczuciom staje początkowo zraniona dusza Sery. Te dwie postaci są tak płytkie i sztuczne, że skutecznie psują odbiór powieści. Nieco lepiej jest w przypadku Adele i jej ukochanego. Relacja dwojga muzyków z orkiestry naprawdę ujęła mnie i rozczuliła, a autentyzmu dodały jej tragiczne losy tych dwojga. Nie do końca przekonał mnie tylko powtarzający się motyw motyla. Uważam, że był słabo umotywowany i miałam wrażenie, że został umieszczony w książce na siłę, być może w ostatniej chwili, by posłużyć jako chwyt marketingowy.
Najbardziej wartościowe fragmenty to te obrazujące codzienne życie w obozie i sytuację kobiet z bloku muzycznego. Bo warto pamiętać, że chociaż nie mieści się to w głowie, tam także istniały orkiestry i zespoły artystyczne. Niemieccy naziści wiedzieli, jak wykorzystać talenty więźniów do własnych celów, a autorka umiała oddać rozpaczliwe położenie artystów zmuszanych do grania na przyjęciach i podczas selekcji do komór gazowych. Dość wiarygodnie przedstawiła także relacje między więźniarkami, choć momentami było w niej za dużo cukru.
To nie jest zła książka. To jest po prostu książka o obozie zagłady napisana przez Amerykankę, która siłą rzeczy jest przesiąknięta amerykańskim przemysłem rozrywkowym. I również siłą rzeczy taka pozycja będzie miała inny odbiór w Polsce niż w USA. Z ciekawości porównałam opinie na Goodreads i na Lubimy Czytać. Niemal wszystkie anglojęzyczne recenzje rozpływają się w zachwytach, polscy czytelnicy mają jednak sporo uwag. I jest to naturalne. Tragiczna historia tego regionu świata żyje w nas, choć możemy nie zdawać sobie z tego na co dzień sprawy. To uwidocznia się podczas czytania romansów osadzonych w obozach koncentracyjnych. Od najmłodszych lat znamy autentycznych bohaterów, nasze szkoły noszą ich imiona. Dlatego fikcja tak bardzo do nas nie przemawia. Trudno nam znieść trywializację i makdonaldyzację tematu Auschwitz. Nie neguję tego, że dla Amerykanów, błogo nieświadomych historii reszty świata, ta książka ma wartość dydaktyczną. Być może po raz pierwszy mogą w przystępnej formie przeczytać o komorach gazowych i oświęcimskiej zajezdni dla bydlęcych wagonów.
Dla mnie jednak ta ziemia to nie poligon doświadczalny dla początkujących autorów i poszukujących tanich wzruszeń. Żeby obecnie pisać w wiarygodny sposób o holocauście, trzeba mieć w sobie ogromne pokłady wrażliwości i dysponować znakomitym warsztatem. Kristy Cambron pisze poprawnie, jej teksty czyta się szybko i z zainteresowaniem, ale nie jest geniuszem.
Za możliwość przeczytania i z recenzowania powieści dziękuję wydawnictwu Znak
Po przeczytaniu tej książki miałam dziwne wrażenie, jakby dwie poprzednie lektury zlały się w jedną całość we śnie. A że była to rewelacyjna powieść o Żydach ukrywanych w czasie holocaustu i średniej klasy romans z dreszczykiem, to taki miks nie wróżył nic dobrego. I rzeczywiście wrażenia mam średnie.
Fabuła powieści rozwija się dwutorowo i obejmuje historię współczesnej...
2020-03-10
Przyznaję uczciwie, że nie lubię literatury obozowej. Już w szkole omijałam ją szerokim łukiem, z obojętnością przyjmuję więc także renesans gatunku i bijące po oczach tytuły bestsellerów. Zapomniałam nawet, że ktoś proponował mi przeczytanie powieści "Żółty ptak śpiewa" i gdyby książka nie przyszła do mnie pewnego dnia w niepozornej paczuszce, na pewno bym po nią nie sięgnęła.
Jak wiele bym wówczas straciła. Sugestywna, ale nie bazująca na opisach obrzydliwości relacja Żydówki i jej ukochanej córki, rozdzielonych wojenną pożogą, to prawdziwy wyciskacz łez dla wrażliwych czytelników. Zwłaszcza w sytuacji, gdy Róża i Szira muszą przywyknąć do ukrywania się w spartańskich warunkach i przeżyć w ciszy żałobę po bliskich, a w ich wspomnieniach wciąż żywe są obrazy dawnego szczęśliwego życia. I choć los zmusza je do coraz trudniejszych decyzji i poświęceń, więź matki i córki nie znika nawet na chwilę.
Najlepsze w tej powieści jest to, co u wielu autorów kuleje i bywa tuszowane zwrotami akcji, czyli bohaterowie. Nie ma w tej powieści ani jednej postaci, której działania byłyby jednoznacznie dobre lub złe, włączając w to główne bohaterki. Wszyscy mają bardzo dopracowane charaktery i tyle samo pierwiastka dobra, ile zła. Poznawać ich zaczynamy od gospodarza Henryka i jego żony. Ukrywają oni okruchy żydowskiej rodziny, ale ich czyn nie do końca nosi znamiona heroizmu, bo przynajmniej jedno osiąga wymierne korzyści. Dach nad głową Sziry i Róży bywa niepewny, kiedy strach bierze górę nad odruchem dobra, ale zdarzają się też niezwykłe w tych czasach wyrazy czułości i troski. Także zakonnice, które chronią Szirę przed niemieckimi nalotami nie są postaciami, które spłynęły wprost z nieba, a już na pewno nie można tego powiedzieć o innych dzieciach przebywających pod opieką klasztoru. I tak w zasadzie wszyscy, których matka i córka spotykają podczas swojej tułaczki, to prawdziwi, wielowymiarowi ludzie, ze skazami charakteru i indywidualną historią. Doprawdy tytaniczną pracę trzeba było wykonać, żeby to wszystko zaplanować i zmieścić w nieco ponad trzystu stronach.
Bardzo podoba mi się także rola, jaką muzyka odgrywa w rozwoju fabuły. Szira od wczesnego dzieciństwa wykazuje cechy muzycznego geniusza. Nic w tym dziwnego, pochodzi z rodziny uzdolnionych instrumentalistów i od najmłodszych lat towarzyszy jej odgłos smyczka przesuwanego po strunach. Już w ciasnej stodole wyraźnie woli uczyć się nut niż liter i powtarzać w głowie zasłyszane nocą melodie. Zmuszona do rozłąki z matką, w klasztorze odnajduje pociechę w porzuconych skrzypcach. A tytułowy żółty ptak, wytwór wyobraźni dziecka zmagającego się z jedną traumą po drugiej, nie opuszcza jej nigdy, wyśpiewując do ucha kolejne melodie. Ja też, jako osoba związana z muzyką, słyszałam te tony podczas czytania, a ten motyw znacznie wpłynął na mój odbiór powieści.
Dziwnie jest pisać pełną zachwytów recenzję książki, która opowiada o takich okropieństwach. Kiedy jednak dobry pomysł na fabułę spotyka się z talentem literackim, Jej odbiór bez muzyki na pewno nie byłby taki sam. To właśnie ten motyw, w połączeniu z naprawdę rewelacyjną konstrukcją postaci i wyrażoną ze smakiem wrażliwością autorki, dało efekt krótkiej, treściwej i godnej zapamiętania powieści.
Za możliwość jej przeczytania i zrecenzowania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwarte.
Przyznaję uczciwie, że nie lubię literatury obozowej. Już w szkole omijałam ją szerokim łukiem, z obojętnością przyjmuję więc także renesans gatunku i bijące po oczach tytuły bestsellerów. Zapomniałam nawet, że ktoś proponował mi przeczytanie powieści "Żółty ptak śpiewa" i gdyby książka nie przyszła do mnie pewnego dnia w niepozornej paczuszce, na pewno bym po nią nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-03-02
Jak na książkę, którą autorka dopracowywała przez dziesięć lat, zachwytu nie było. Wręcz przeciwnie, przez cały czas miałam wrażenie, że fabuła nie jest do końca przemyślana, a postaci niedopracowane. Być może długie przygotowania przełożyły się na swego rodzaju przekombinowanie? A może pisanie zajęło tyle czasu, bo sama autorka nie wiedziała, co właściwie chce tą książką przekazać? Trudno ocenić.
Przede wszystkim, jest to książka bardzo nierówna pod względem tempa rozwoju wydarzeń. Były takie momenty, kiedy moja ciekawość systematycznie rosła i pochłaniałam po kilkadziesiąt stron na raz, ale zaraz potem zaczynały się dłużyzny, nad którymi zasypiałam. Do połowy książki miałam też problem z przyporządkowaniem imienia postaci do opowiadanej przez nią historii. I choć to historia z potencjałem, to moim zdaniem niewykorzystanym.
Zaczyna się interesująco. Alice, szczęśliwa i spełniona żona byłego parlamentarzysty George'a, oczekuje właśnie narodzin pierwszego dziecka. Pewnego dnia w pociągu zwraca uwagę na kobietę o charakterystycznych płomiennorudych włosach, uderzająco podobną do studentki, która zaginęła wiele lat wcześniej i została uznana za zmarłą. Historią jej zniknięcia żyła cała okolica, nic więc dziwnego, że to przypadkowe spotkanie zaburza spokój psychiczny Alice. Zaczyna drążyć temat i poszukiwać logicznego wytłumaczenia tego, co widziała. Co zastanawiające, nie znajduje oparcia w mężu, który wszystko zrzuca na karb przywidzeń i ciążowego rozkojarzenia. Niezaspokojona ciekawość nie daje jednak spokoju Alice. Szukając prawdy o feralnej nocy, po której zniknęła Ruth, przypadkiem odkrywa niewygodne fakty ze studenckiego życia jej idealnego męża. Jej śledztwo przeplata się ze wspomnieniami siostry i przyjaciółki zaginionej Ruth. Naomi i Kat starają się radzić sobie z żałobą w różny sposób, mimo upływu lat są jednak dręczone wyrzutami sumienia. Czy zrobiły coś, co wpłynęło na postępowanie Ruth? Czy jej zaginięcie było spowodowane nieszczęśliwym wypadkiem, czy może ktoś ją skrzywdził? Kiedy rodzina otrzymuje tajemniczą przesyłkę z czymś, co należało do Ruth, pojawiają się kolejne nie dające spokoju pytania: czy ona na pewno nie żyje? A jeśli nie zginęła, dlaczego się ukrywa?
Rozwiązanie zagadki nie jest aż tak zaskakujące, jak obiecuje okładka. Rzadko domyślam się zakończenia w przypadku thrillerów czy kryminałów, jednak w tym przypadku połączenie wszystkich punktów było dość proste i oczywiste. Od kiedy pojawiły się decydujące poszlaki, nie zmylił mnie ani jeden fałszywy trop i cała akcja szła spokojnie ustalonym torem. Po przeczytaniu trudno mi odpowiedzieć na pytanie, która z narratorek jest tak naprawdę główną bohaterką. Nie wiem też, czy jest to thriller, czy też powieść obyczajowa z wątkiem wpływu traumy na przyszłe życie. Także podkolorowane opisy szalonego studenckiego życia i nagła przemiana we wzorowych obywateli nie pomagają, a jedynie spłycają bohaterów. Zdecydowanie najbardziej dopracowana i wielowymiarowa była dla mnie Kat, rozdarta między przyjaźnią i miłością tragiczna postać, która mogła być inspirowana stworzoną przez Victora Hugo Eponine. Albo jej motyw jest na tyle uniwersalny, że pisarze odwołują się do niego niezależnie od siebie.
Podsumowując, można przeczytać. Autorka ma potencjał, potrafi wymyślać ciekawe opowieści, trudniej tylko z wykonaniem. Ale ponieważ ćwiczenie czyni mistrza, nie skreślam jej na tym etapie. Kto wie, może wkrótce zachwyci nas bardziej wyrazistą powieścią, przy której nikt nie zaśnie. Ale to nie jest jeszcze lektura, dla której warto zarwać noc.
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję Wydawnictwu WAB.
Jak na książkę, którą autorka dopracowywała przez dziesięć lat, zachwytu nie było. Wręcz przeciwnie, przez cały czas miałam wrażenie, że fabuła nie jest do końca przemyślana, a postaci niedopracowane. Być może długie przygotowania przełożyły się na swego rodzaju przekombinowanie? A może pisanie zajęło tyle czasu, bo sama autorka nie wiedziała, co właściwie chce tą książką...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-02-24
"Cisza Białego Miasta" podbiła moje serce, "Rytuały wody" bardzo rozczarowały, zupełnie nie wiedziałam więc, czego spodziewać się po ostatniej części bestsellerowej hiszpańskiej trylogii. Wiem też, że wiele osób przeżywało podobne rozterki, z jednej strony chcąc poznać zakończenie tej historii, z drugiej zaś obawiając się kontynuacji tendencji spadkowej. Bez obaw. Eva Garcia Saenz de Uturi znowu prezentuje się z najlepszej możliwej strony. Nie mam pewności, czy do autorki dotarły nieco mniej entuzjastyczne recenzje, ale wszystkie niedociągnięcia zostały poprawione, wątki poboczne nie przytłaczają już fabuły, a schemat powieści stał się podstawą do zbudowania zupełnie nowej jakości.
Do znanych już bohaterów i ich uroczego miasta wracamy po dwóch latach. Od razu można zauważyć, że wykorzystali ten czas, żeby poukładać sobie życie i nie uprzykrzać naszego. Kraken przezwyciężył afazję Broki, on i Alba powitali na świecie córeczkę, przyjaźń z Estibaliz kwitnie. Społeczność Vitorii również ma się dobrze, w dodatku w Hiszpanii ukazuje się bestsellerowa powieść oparta na wydarzeniach sprzed kilkuset lat i rozgrywających się w okolicy. Chwytem marketingowym wydaje się fakt, iż nikt nie ma pewności, kim jest autor publikujący pod pseudonimem. Obrazek, jaki zastajemy, można byłoby nazwać sielanką, gdyby nie tajemnicze śledztwo "Frozen" dotyczące dwóch zaginionych dziewczynek. I gdyby nie to, że kreatywna przestępczość znów rośnie. Tym razem zbrodnie zdają się być oparte na powieści "Rytuały wody". Czy ktoś oprócz błyskotliwego trio detektywów i strażników miasta może rozwiązać zagadkę? Oczywiście że nie. I właśnie za to kochamy tę trylogię.
Nie jest jednak łatwo. Droga do rozwikłania zagadki wydała mi się bardziej pogmatwana niż w dwóch poprzednich częściach. Tym bardziej chylę czoła przed autorką, bo ani na moment nie zdarzyło mi się zgubić wątku, jak miało to miejsce podczas czytania drugiej części. Podoba mi się to, że choć wątki miłosne są obecne w całej książce i znacząco wpływają na fabułę, to nużące rozterki Krakena nie dominują nad szukaniem mordercy. Zdecydowanie wolę, kiedy uroczy romans jego i Alby rozkwita między wierszami niż kiedy ostentacyjnie wychodzi z każdej strony. Pozytywnie zaskoczył mnie natomiast rozwinięty wątek Esti i jej bardziej ludzka strona. A także to, że skutki uboczne prowadzonego śledztwa mocniej niż kiedykolwiek uderzyły w śledczych. To dodało powieści niezbędnego realizmu.
Za zdecydowanie najlepszy zabieg uważam jednak przeplatanie współczesnych wątków z wydarzeniami z XIII wieku. Wiem, że niektórzy autorzy bardzo chętnie uciekają się do retrospekcji, jednak tu ma ona wymiar szczególny. Jako czytelnicy możemy bowiem zajrzeć do powieści, której treść inspiruje mordercę i którą zachwycają się czytelnicy z książki. Oczywiście w wielu powieściach wspomina się o innych dziełach literackich. Czasem są to pozycje istniejące, czasem - jak w tym przypadku - wymyślone na potrzeby fabuły. I niemal zawsze możemy tylko dowiedzieć się, jaki wpływ na wydarzenia i bohaterów mają wspominane książki, a tym razem dostajemy dostęp do treści. Mam wrażenie, że autorka pisała jednocześnie dwie powieści i złożyła je w jedną harmonijną całość. W dodatku umożliwiło to podział na krótkie, dynamicznie rozwijające się rozdziały. Uczciwie przyznam, że przez moment domyśliłam się tożsamości mordercy, jednak autorka umiejętnie mnie zmyliła w taki sposób, że na koniec i tak byłam zaskoczona.
Jeśli po przeczytaniu poprzednich części macie podobne odczucia do moich, po "Władców czasu" sięgajcie bez obaw. Jeśli poprzednie części przypadły Wam do gustu bez zastrzeżeń, zachwycicie się jeszcze bardziej. Bez względu na to, z jakiego założenia wychodzicie, jesteście na wygranej pozycji, bo ostatnia część trylogii jest lekturą w naprawdę dobrym guście. Ja będę tęsknić za Vitorią, choć mam nadzieję, że autorka dopiero się rozkręca i uraczy nas jeszcze niejedną powieścią.
Za możliwość przeczytania książki przed premierą dziękuję wydawnictwu MUZA.
"Cisza Białego Miasta" podbiła moje serce, "Rytuały wody" bardzo rozczarowały, zupełnie nie wiedziałam więc, czego spodziewać się po ostatniej części bestsellerowej hiszpańskiej trylogii. Wiem też, że wiele osób przeżywało podobne rozterki, z jednej strony chcąc poznać zakończenie tej historii, z drugiej zaś obawiając się kontynuacji tendencji spadkowej. Bez obaw. Eva...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-01-29
Zanim skończyłam czytać tę książkę, miałam zamiar dać jej znacznie niższą ocenę. Nadal uważam, że nie jest to pozycja napisana dla takich czytelników jak ja, ale już rozumiem zamysł autora i potrafię go docenić. To prawda, jak zapewniają entuzjaści, że prawdopodobnie nie czytaliście jeszcze nic podobnego. Czy się spodoba? Na to nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Najpierw trzeba zadać sobie pytanie, jakie mamy podejście do zagłębiania się w meandry ludzkiej psychiki i niewytłumaczalnych zjawisk, jakie zachodzą w naszych mózgach. Ja nigdy psychologią się nie interesowałam i zawsze miałam ambiwalentny stosunek do zbyt głębokiej psychoanalizy. I pewnie dlatego czytaniu nowej książki Bartosza Szczygielskiego towarzyszyła przez większość czasu irytacja i zdezorientowanie.
Irytacja w większości była spowodowana konstrukcją postaci głównej bohaterki. Słowo daję, od bardzo dawna nie spotkałam w literackich podróżach postaci, która mniej przypadła mi do gustu. Całkowicie bezradna wobec życia Magda nie radzi sobie w zasadzie z niczym. Nie prowadzi samochodu, bo miała stłuczkę. Nie umie nawet w stopniu średniozaawansowanym obsługiwać elektroniki. Nie umie zarządzać pieniędzmi, więc jej wynagrodzenie ląduje na koncie męża. Nie umie też robić zakupów. Nie sprząta, nie gotuje, najlepiej czuje się pod kocykiem ze szklanką wina, odizolowana od złego świata. Z niewiadomych przyczyn jest bardzo profesjonalną terapeutką, choć sama ma problemy psychiczne. Nawet mnie trudno
wymyślić kogoś, z kim miałabym mniej wspólnego, w swoim otoczeniu też nie toleruję takich osób, więc trudno było ją znosić przez kilkaset stron. Całe szczęście, że towarzyszy jej energiczna i życiowa Nina, która stanowi całkowite przeciwieństwo Magdy. Przyjaciółka przydaje się zwłaszcza wtedy, kiedy idealny mąż znika, a wraz z nim ulatniają się środki do życia. Pomaga Magdzie w dość nieudolnych poszukiwaniach męża i, jak się wkrótce okazuje, własnej tożsamości. Księżniczce z wielkiego miasta nie pozostaje wówczas nic innego, jak powrót w rodzinne wiejskie strony, gdzie w zapomnieniu i biedzie żyje jej wiekowa ciotka. Magda ponownie musi prosić ją o opiekę, jak wtedy, gdy była małą dziewczynką i straciła rodziców. W rodzinnym miasteczku także dzieją się jednak dziwne rzeczy, a Magda zdaje się nie
pamiętać miejsc, w których bywała i tego, co robiła przez większość czasu...
Jak już wspomniałam, powieść miała być objawieniem, była dość męcząca, ale wszystkim, którzy myślą podobnie, polecam doczytanie jej do końca. Ostatnich kilkadziesiąt stron to był naprawdę rollercoaster emocjonalny, który przeczytałam jednym tchem. Muszę tu pochwalić sam pomysł, bo autor kupił mnie rozwiązaniem zagadki do tego stopnia, że bezkrytycznie przyjmuję jego podejście do wpływu traumy z dzieciństwa na dalsze życie. Muszę też pochwalić styl i krótkie rozdziały, które ratowały sytuację, kiedy miałam ochotę udusić delikatną Madzię. Krótkie rozdziały to był moim zdaniem strzał w dziesiątkę, dzięki nim dawało się utrzymać dobre tempo czytania i nie było zbyt wielu dłużyzn. Uważam, że warto sięgnąć
po tę książkę, żeby wyrobić sobie własne zdanie. Fanom psychologii zapewne bardzo się spodoba. Osobom ukierunkowanym na praktyczną stronę życia raczej mniej.
Za możliwość przedpremierowego przeczytania książki dziękuję wydawnictwu WAB.
Zanim skończyłam czytać tę książkę, miałam zamiar dać jej znacznie niższą ocenę. Nadal uważam, że nie jest to pozycja napisana dla takich czytelników jak ja, ale już rozumiem zamysł autora i potrafię go docenić. To prawda, jak zapewniają entuzjaści, że prawdopodobnie nie czytaliście jeszcze nic podobnego. Czy się spodoba? Na to nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Najpierw...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-10-29
Pamiętam wciąż swoje wrażenia po tym, jak kilka lat temu sięgnęłam po bestsellerowy "Blackout". Marc Elsberg poruszył mnie wtedy i przeraził, dając się poznać jednocześnie jako kreator wciągającej fabuły i wrażliwy pisarz. Wrażliwy, czyli taki, który umie dostrzegać palące problemy i przewidywać ich globalne konsekwencje, nie tracąc przy tym z pola widzenia pojedynczego człowieka. Jego nowa powieść udowadnia, że nie tylko nie wyczerpał tych umiejętności, ale rozwinął warsztat, czego efektem jest jego najnowsza powieść.
"Chciwość" porusza tematy, które od jakiegoś czasu cyklicznie pojawiają się w świadomości opinii publicznej. Coraz bardziej widać, że żyjemy w świecie ogromnych kontrastów i gdy jedni mogą z nudów tapetować ściany dolarami, inni umierają z głodu mimo ciężkiej pracy. Mało tego, globalna sieć połączeń ekonomicznych jest już do tego stopnia zaplątana, że nikt nie wie, jak dotrzeć do źródeł problemu i rozwiązać go, żeby nie pojawiały się zestawienia kontenerów zmarnowanego jedzenia i głodujących dzieci w Afryce. W dodatku każdy kolejny kryzys napycha kieszenie bogaczy jeszcze większymi pieniędzmi, a biednych coraz bardziej ograbia z zasobów. I w takiej właśnie atmosferze zaczyna się "Chciwość" - najpotężniejsi i najbogatsi włodarze świata spotykają się w Berlinie, by zapobiec kolejnej po 2008 roku katastrofie finansowej. W rzeczywistości zaś spędzają czas na poufnych rozmowach, tak sterując nadchodzącym kryzysem, żeby jak najwięcej na nim zyskać. Tymczasem pewien znany ekonomista, laureat Nagrody Nobla, zamierza właśnie na tym szczycie zaprezentować zupełnie nową koncepcję rozwoju. Ma ona ukrócić nieograniczone bogacenie się elit kosztem reszty społeczeństwa i umożliwić bardziej sprawiedliwy podział środków. Niestety autor koncepcji nigdy nie dociera do pałacu Charlottenburg...
Wypadek limuzyny wiozącej ważnych gości uruchamia lawinę wydarzeń, która splata ze sobą losy ludzi wywodzących się ze skrajnie różnych środowisk. Jeanne przyjechała na szczyt u boku swojego szefa i kochanka. Fitzgerald ma wykształcenie ekonomiczne, a wiedzę i doświadczenie wykorzystuje w grach hazardowych. Pielęgniarz Jan znalazł się w złym miejscu o złym czasie, jako jedyny świadek podejrzanego wypadku. Wszyscy oni spotykają się w Berlinie ogarniętym gorączką wielotysięcznych protestów przeciwko niekontrolowanemu bogaceniu się jednego procenta najbogatszych. I muszą nawiązać współpracę, żeby ocalić własną skórę, gdy ktoś z możnych postanawia pozbyć się tych, którzy wiedzą zbyt dużo.
W najnowszej powieści Elsberga niezwykle dynamiczna i rozbudowana akcja przeplata się z rozważaniami na temat kapitalizmu i innych systemów gospodarczych. Nie jest to książka, którą można czytać na pół gwizdka. Wymaga dużego skupienia, by nie pogubić się w licznych wyliczeniach i teoriach, lepiej więc zarezerwować na nią kilka dłuższych momentów. Ułatwia to fabuła, od której trudno się oderwać. Jest zupełnie jak u Hitchcocka, po trzęsieniu ziemi napięcie nieustannie wzrasta. A następujące po sobie wydarzenia są znacznie lepiej umotywowane niż miało to miejsce w "Blackoucie", gdzie globalną intrygę rozwikłał w pojedynkę domorosły haker. Tym razem Elsberg posłużył się przedstawicielami wielu warstw społecznych, co pozwoliło z jednej strony uzyskać większy realizm, z drugiej zaś zastanowić się nad losem wszystkich tych ludzi. W efekcie powstała układanka, w której poszczególne elementy doskonale do siebie pasują.
Nie znaczy to jednak, że we wszystkim zgadzam się z tezami postawionymi w "Chciwości". Po pierwsze, nie przemawia do mnie pogląd, jakoby pracowitość miała być cechą genetyczną i zależeć od szczęścia. Według mnie wynika ona z instynktu przetrwania i zdobycia środków do życia. Przynajmniej w świecie, w którym zasiłków nie rozdaje się na prawo i lewo - antysocjalistyczny światopogląd nie pozwala mi podejść ze zrozumieniem do lenistwa. Przedstawione w książce modele ekonomiczne zakładają poza tym szlachetność ludzkiej natury i to, że wszyscy będą sumiennie pracować na własny i wspólny dobrobyt, jeśli tylko wskaże im się kierunek. Wszyscy wiemy natomiast, że istnieje cała rzesza jednostek pasożytniczych, które mimo sprzyjających warunków nie podejmują pracy i żyją z zaplecza socjalnego, utrudniając dotarcie z pomocą tam, gdzie jest to naprawdę niezbędne. Wiemy, że bogatych niełatwo skłonić do podzielenia się majątkiem, a najbardziej pokrzywdzoną stroną takiego układu jest zawsze ciężko pracująca klasa średnia. Na pytanie, jak rozwiązać ten problem, "Chciwość" nie daje odpowiedzi. Co nie znaczy, że nie może być punktem wyjścia do dyskusji, a w końcu z dyskusji może prędzej czy później wyniknąć racjonalne działanie.
Za możliwość przedpremierowego przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu W.A.B.
Pamiętam wciąż swoje wrażenia po tym, jak kilka lat temu sięgnęłam po bestsellerowy "Blackout". Marc Elsberg poruszył mnie wtedy i przeraził, dając się poznać jednocześnie jako kreator wciągającej fabuły i wrażliwy pisarz. Wrażliwy, czyli taki, który umie dostrzegać palące problemy i przewidywać ich globalne konsekwencje, nie tracąc przy tym z pola widzenia pojedynczego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-10-22
"Cisza białego miasta", pierwsza część Trylogii Białego Miasta, była dla mnie objawieniem. Wszystkie elementy dobrej powieści zgrały się tam w jedną wysmakowaną całość, zapewniając mi świetną rozrywkę na kilka wieczorów. I albo od czasu przeczytania jej zrobiłam się bardziej wybredna, albo autorka nie do końca poradziła sobie z wyzwaniem, jakim jest utrzymanie poziomu w kolejnych publikacjach. Bo "Rytuały wody" nie do końca przystają do poziomu pierwszej części, a czytając, mialam wrażenie, że stanowią jej niedopracowane odbicie.
Kolejna książka, kolejne żmudne śledztwo. Można powiedzieć, że mieszkańcy Vitorii nie mają spokojnego życia, bo nie minął rok, a stanęli w obliczu kolejnej serii zagadkowych morderstw. Tym bardziej okrutnych, że ofiary sprawiają wrażenie jednocześnie spalonych, powieszonych i utopionych. Rozwiązania zagadki podejmuje się ta sama ekipa miejscowych śledczych. Angażuje się także inspektor Ayala, choć po dramatycznych wydarzeniach zmaga się wciąż z afazją. Okazuje się bowiem, że pierwsza z ofiar to jego była dziewczyna z czasów liceum, a kolejne zdarzenia oscylują wokół obozu, w którym brał udział dwadzieścia pięć lat wcześniej.
Z opisu można wywnioskować, że to kolejna trzymająca w napięciu powieść z wątkiem kryminalnym. Co zatem poszło nie tak? Trudno powiedzieć. Nie jest to zła książka, ale pierwsza część trylogii rozbudziła apetyty i chyba zwyczajnie spodziewałam się po autorce kolejnych fajerwerków. Tymczasem ani wątki nie są już tak wciągające, ani bohaterowie tak wyraziści. Poza tym, tempo rozwoju wydarzeń jest bardzo nierówne, były momenty, kiedy kilkadziesiąt stron znikało w jednej chwili, ale też takie, kiedy zwyczajnie po jednym rozdziale przysypiałam. Retrospekcja nie była tak wciągająca jak w poprzedniej powieści, a rozwiązanie zagadki nie tak dobrze umotywowane i zaskakujące. Niektórzy krytykują pewien schemat, który się powtarza, ale to dla mnie nie jest problemem, raczej normalną cechą cyklu powieści jednego autora.
Przede wszystkim, nie wiem, co stało się z bohaterami, których tak bardzo polubiłam. Inspektor Ayala i jego przełożona Alba spodziewają się dziecka, owocu ich gorącego romansu z "Ciszy białego miasta". Gdzie zatem podział się ten ogień? Zmienili się zupełnie w niemal obcych ludzi, których wzajemna troska jest wymuszona i których relacja przypomina przykry obowiązek. Najwięcej ikry z całej trójki śledczych ma Estibaliz i to ona awansuje na moją ulubioną postać, mimo że jej działania nie zawsze są dla mnie logiczne. Cały czas wracają te same przemyślenia i niepotrzebne z punktu widzenia fabuły akapity dotyczące terapii mowy. Dodatkowo ceniony przeze mnie wątek kulturowy został spłycony do mocno pobieżnego celtyckiego rytuału, bez jakiegokolwiek wyjaśnienia, skąd takie tradycje na terenie Hiszpanii.
Mimo wypunktowanych niedociągnięć, nie mogę powiedzieć, że to zła powieść. Myślę, że zadowoli fanów kryminału, bo autorka bardzo misternie buduje wątek tajemniczego zabójcy i prawdziwym wyzwaniem może być próba domyślenia się, kto i dlaczego dokonuje kolejnych morderstw. W tym jest naprawdę dobra. Także styl nie budzi żadnych zastrzeżeń i nie przeszkadza w lekturze, a to nie zawsze jest oczywiste. Ale mam wrażenie, że kilka elementów, które złożyły się na znakomitą "Ciszę białego miasta" zostało zaniedbanych. Być może jest to spowodowane presją i chęcią jak najszybszego przekazania czytelnikom kontynuacji bestselleru. A może lepszym pomysłem na poprzednią powieść. Zachęcam do przeczytania i wyrobienia sobie własnej opinii, chociaż zaznaczam, że najlepiej czytać w kolejności, bo jest wiele nawiązań do poprzedniej części. I z niecierpliwością czekam na finał trylogii, w nadziei, że wrażenie będzie bliższe "Ciszy białego miasta".
Za możliwość przedpremierowego przeczytania książki dziękuję wydawnictwu MUZA.
"Cisza białego miasta", pierwsza część Trylogii Białego Miasta, była dla mnie objawieniem. Wszystkie elementy dobrej powieści zgrały się tam w jedną wysmakowaną całość, zapewniając mi świetną rozrywkę na kilka wieczorów. I albo od czasu przeczytania jej zrobiłam się bardziej wybredna, albo autorka nie do końca poradziła sobie z wyzwaniem, jakim jest utrzymanie poziomu w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-08-26
Wcale nie trzeba być grzeczną dziewczynką, aby stać się dobrym człowiekiem - te słowa genialnie podsumowują historię życia Vivian, która posłużyła za kanwę najnowszej powieści Elizabeth Gilbert. Powieści, w której jest miejsce na wszystko - na wielkomiejskie życie i wielką wojnę, na wzloty i upadki, podziw i pogardę, miłość i nienawiść.
Świat teatrów rewiowych olśniewa feerią barw i urodą tancerek. Jego czarowi nie opiera się także Vivian, dziewczyna z dobrego domu, która jednak za lenistwo i wybryki zostaje wyrzucona z elitarnej uczelni Vassar College i trafia pod skrzydła ekscentrycznej ciotki Peg, właścicielki Lily Playhouse. Poznaje tam cały szereg rozmaitych osobowości, w tym tancerki rewiowe, surową Olive, Ednę, prawdziwą gwiazdę brytyjskiej sceny teatralnej i Billy'ego, który pisze genialne scenariusze. Każda z tych osób uczy ją czegoś i nie jest to wyłącznie edukacja właściwa dla młodej panienki z tamtych lat. Zostaje wprowadzona w świat seksu i innych rozrywek dla dorosłych. Dni mijają jej na organizowaniu strojów dla artystów, noce na beztroskiej hulance, poranki na leczeniu kaca. Do momentu, gdy wszystko przerywa jeden wybryk, a Vivian zostaje brutalnie sprowadzona na ziemię. Od tej pory jej pogląd na życie zmienia się, choć jego celem pozostaje niezmiennie zapewnienie sobie szczęścia.
Moim zdaniem uroku dodaje pierwszoosobowa narracja, dzięki której możemy lepiej poznać i zrozumieć motywacje Vivian. Jej przemyślenia nie są jednak nudne, bo akcja rozwija się w przyjemnie dynamicznym tempie - na przestrzeni pięciuset stron poznajemy całe życie tej nieszablonowej kobiety. Mogłoby się wydawać, że proporcje są nieco zachwiane, a więcej miejsca zajmują lata przedwojenne i czas spędzony w teatrze niż późniejsze losy Vivian, ale w tym przypadku zupełnie mi to nie przeszkadzało. Muszę jednak przyznać, że bez znaczenia było dla mnie też to, komu Vivian relacjonuje swoje życie. To chyba jedyny naciągany wątek, który w założeniu miał tworzyć klamrę kompozycyjną, ale wobec całej historii stał się dla mnie niezbyt istotnym dodatkiem.
Poza tajemniczą Angelą, adresatką wyznania Vivian, każda z opisywanych postaci jest wielowymiarowa i niejednoznaczna. Dotyczy to zarówno przyjaciół, którzy nie zawsze sprawdzają się w biedzie, jak i rodziny, która w imię zasad i obyczajów wykazuje się bezprzykładnym okrucieństwem wobec Vivian. Niektórzy zaś, jak szorstka Olive, pokazują, że są ludzie, którzy zawsze staną w obronie słabszych, bez względu na koszta. Autorka pokazuje przez to, że w każdym z nas jest tyle samo dobra, ile zła, i że nie zawsze osoba popełniająca błąd jest tą godną potępienia. Elizabeth Gilbert ma dar przelewania na papier zarówno emocji, jak i obrazów - sceny z teatru i nocnego życia w mieście, które nie śpi, naprawdę przemawiają do wyobraźni.
Nie powiedziałabym, że Nowy Jork jest kluczowym elementem tej powieści, akcja mogłaby rozgrywać się w każdej amerykańskiej metropolii, ale dzięki temu książka zyskuje na uniwersalności i ponadczasowości. Warto po nią sięgnąć, bo połączenie tak fascynującej fabuły, znakomitych postaci i dawki prawdziwej mądrości życiowej nie zdarza się często.
Za możliwość przedpremierowego przeczytania "Miasta Dziewcząt" dziękuję wydawnictwu REBIS.
Wcale nie trzeba być grzeczną dziewczynką, aby stać się dobrym człowiekiem - te słowa genialnie podsumowują historię życia Vivian, która posłużyła za kanwę najnowszej powieści Elizabeth Gilbert. Powieści, w której jest miejsce na wszystko - na wielkomiejskie życie i wielką wojnę, na wzloty i upadki, podziw i pogardę, miłość i nienawiść.
Świat teatrów rewiowych olśniewa...
2019-07-21
Stara francuska kamienica z urokliwym ogródkiem, uprzejmi mieszkańcy, pełna harmonia. Cóż może ją zakłócić? Z pewnością pojawienie się krzepkiego osiemdziesięciolatka z wielkim dogiem niemieckim, który od razu daje się poznać jako nieprzyjemny mruk. Starsze panie z sąsiednich mieszkań potrafią to doskonale ocenić i omówić, zwłaszcza że jegomość ów to rozwodnik, który skutecznie uprzykrzył życie swojej byłej żony.
Ferdinand, bo o nim mowa, w żaden sposób nie próbuje zdusić tych plotek. Jest oschły i nieuprzejmy, a uczuciem darzy jedynie swoją ogromną suczkę Daisy. Tylko dla niej wstaje rano z łóżka i wychodzi. Trudno się więc dziwić, że traci chęć do życia, kiedy Daisy go opuszcza. To pierwszy wstrząs, który przeżywa w krótkim czasie i pierwszy moment, w którym czytelnik może wzruszyć się nad jego losem. Następnie bowiem dowiaduje się, że córka szykuje mu bilet w jedną stronę do domu starców, a próba samobójcza kończy się pobytem w szpitalu. Wtedy w samotnym życiu pojawia się wygadana 12-latka. Juliette bezceremonialnie wkracza do świata staruszka i zaczyna wprowadzać swoje porządki. Istotny wpływ na życie Ferdinanda zaczyna mieć także jedna z sąsiadek, starsza od niego, a jednak doskonale zaznajomiona z najnowszą technologią i ciesząca się znakomitą formą.
Były w tej książce fragmenty, podczas których śmiałam się do łez, momentami łzy pojawiały się w oczach ze wzruszenia. To dość niezwykłe, że tak krótka książka kryje w sobie tak duży ładunek emocjonalny. Na pewno autorka ma bardzo dobry warsztat, a wydawnictwo postarało się o dobrego tłumacza. Język jest bezpretensjonalny, o sprawach trudnych, takich jak przemijanie, brak poczucia sensu życia, strata, Aurelie Velognes pisze w bardzo przystępny sposób. Z bohaterów najbardziej spodobała mi się właśnie Juliette, w pewnym momencie miałam bardzo silne skojarzenie z Anią Shirley, która podobnym sposobem bycia odmieniła życie innych samotnych ludzi. Myślę, że bardzo ciekawy byłby też wątek Marion, córki pana Bruna, która w singapurskim mieszkaniu musiała skonfrontować się z nie lada rozterkami.
Nie znaczy to, że książka była idealna. Niektóre wątki wydawały mi się wplecione nieco na siłę (słaby motyw parakryminalny), bieg wydarzeń czasem zbyt gwałtownie przyspieszał, a wydarzenia były niezbyt realne. W ostatecznym rozrachunku nie zmniejsza to jednak przyjemności z czytania, a urok tej krótkiej powieści wygrywa z niedociągnięciami.
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania dziękuję wydawnictwu Sonia Draga.
Stara francuska kamienica z urokliwym ogródkiem, uprzejmi mieszkańcy, pełna harmonia. Cóż może ją zakłócić? Z pewnością pojawienie się krzepkiego osiemdziesięciolatka z wielkim dogiem niemieckim, który od razu daje się poznać jako nieprzyjemny mruk. Starsze panie z sąsiednich mieszkań potrafią to doskonale ocenić i omówić, zwłaszcza że jegomość ów to rozwodnik, który...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Są takie książki, od których nie możemy się odebrać, które wręcz pochłaniamy, a tydzień później pamiętamy z nich tylko ogólny zarys fabuły. Są arcydzieła, do których wracamy wielokrotnie, tak że w pewnym momencie możemy całe strony cytować z pamięci. I są książki, które zostają w nas na długo już po jednokrotnym przeczytaniu, choć czasem nie potrafimy sprecyzować powodu. Dziś, świeżo po odłożeniu na półkę, mam wrażenie, że "Belcanto" dołączy u mnie do tego trzeciego typu.
Późny wieczór, w willi wiceprezydenta któregoś z biednych krajów Ameryki Łacińskiej odbywa się przyjęcie nielicujące z sytuacją zwykłych obywateli. Międzynarodowe grono możnych tego świata słucha z zapartym tchem wybitnej śpiewaczki operowej sprowadzonej tam specjalnie dla jubilata, bogatego japońskiego inwestora, z którym kraj wiąże ogromne nadzieje. Gdy gaśnie światło, akompaniator całuje śpiewaczkę i w tym właśnie momencie do salonu wdzierają się terroryści, biorąc uczestników przyjęcia na zakładników. Następuje zderzenie dwóch zupełnie różnych światów, w którym po raz pierwszy w życiu w interakcję wchodzą przedstawiciele elit i najniższych warstw społecznych. Gdy okazuje się, że żadna ze stron nie może osiągnąć pierwotnego celu, długotrwały impas sprawia, że granice między wrogimi obozami zaczynają zacierać się w zupełnie nieprzewidziany sposób.
Ta powieść urzeka na wielu płaszczyznach, jednak pierwszym, co zwróciło moją uwagę, był język, którym posługuje się autorka. Jej styl jest niebywale plastyczny i obrazowy, ale przy tym pozbawiony dłużyzn i miejscami zwięzły. Nie należy się tego obawiać, trawy nie bujają się przez dziesięć stron. Czytając, miałam wrażenie, że siedzę w tym samym salonie, przez te same okna spoglądam na tropikalną mgłę i kątem oka obserwuję lufy karabinów. Te doznania wizualne towarzyszyły mi przez pierwszych kilkadziesiąt stron, potem zaś ich miejsce zajęła muzyka. Podobno łagodzi ona obyczaje i tę właśnie starą prawdę materializuje w swojej ksiażce Ann Patchett. To śpiew zgromadził ich w tym dziwnym więzieniu i to muzyka była pierwszym wspólnym językiem ludzi z różnych kultur i klas. Trzecim elementem, który dominuje szczególnie w ostatniej części powieści, jest proces, jaki przechodzą wszyscy zgromadzeni w willi. Dzień po dniu, słowo po słowie, zaczynają tkać cienkie nici porozumienia, które stopniowo zmieniają się w nierozerwalne więzy. Choć pierwsze noce wydają im się koszmarem, stopniowo przystosowują się do nowej rzeczywistości, a pozbawieni perspektywy powrotu, oddalają się coraz bardziej od świata za murem. Ich droga wzbudziła we mnie dwa skojarzenia - pierwsze z Robinsonem Cruzoe, który także stopniowo budował swoje życie tam, gdzie rzucił go los. Drugie z nami wszystkimi w marcu 2020 roku, gdy zamknięci w domach zostaliśmy nagle oderwani od zwykłego pędu, nie wiedząc, czy jeszcze do niego powrócimy. Podobnie jak bohaterowie Ann Patchett, przeżywaliśmy wtedy ciężkie chwile w nieustannym poczuciu zagrożenia, ale też w wielu przypadkach odkryliśmy siebie na nowo. To, że elementy powieści sprzed dwudziestu lat można porównać do zachowań ludzkich w czasach pandemii, świadczy o wybitnych zdolnościach autorki do odczytywania ludzkiej natury.
Przyznaję, że początkowo miałam pewne obawy, czy poza ambitną analizą psychologiczną "Belcanto" okaże się satysfakcjonującą lekturą. Poważnie zastanawiałam się, czy można stworzyć interesującą fabułę, mając do dyspozycji monotonne dni spędzane przez bohaterów na małej przestrzeni. Okazało się, że tak, bo choć przez ponad trzysta stron ani razu nie opuszczamy willi i przyległego do niej ogrodu, to nieustannie podróżujemy po meandrach umysłów i kultur, przywiązując się do bohaterów i życząc im bez wyjątku szczęśliwego zakończenia, nawet gdyby szczęściem miało być pozostanie na zawsze w willi wiceprezydenta.
Za możliwość przedpremierowego przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Znak.
Są takie książki, od których nie możemy się odebrać, które wręcz pochłaniamy, a tydzień później pamiętamy z nich tylko ogólny zarys fabuły. Są arcydzieła, do których wracamy wielokrotnie, tak że w pewnym momencie możemy całe strony cytować z pamięci. I są książki, które zostają w nas na długo już po jednokrotnym przeczytaniu, choć czasem nie potrafimy sprecyzować powodu....
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to