-
ArtykułyBieszczady i tropy. Niedźwiedzia? Nie – Aleksandra FredryRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać271
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
-
ArtykułyWyślij recenzję i wygraj egzemplarz „Ciekawscy. Jurajska draka” Michała ŁuczyńskiegoLubimyCzytać2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2013-09-19
2016-06-23
2013-02-25
2017-06-13
2013-02-20
Anna ma kilkanaście lat, chodzi do szkoły i jest zwyczajną dziewczyną. Powoli dociera do niej jednak, że wszystko wokół się zmienia, a otoczenie uważa ją za niedojrzałą. Najlepsza przyjaciółka ma w głowie głównie chłopaków i imprezy, a do Anny zwraca się protekcjonalnie - "dziecko". Jednak nawet tak poukładana dziewczyna, jak nasza bohaterka może postawić całe swoje życie na głowie, kiedy w grę wchodzą uczucia. Anna poznaje, a raczej zaczyna zauważać, Abela - polskiego handlarza pasmanterią. Chłopak , któremu do szkoły nie zawsze jest po drodze, handluje narkotykami, jest opryskliwy i niemiły dla wszystkich wokół, nie wydaje się być najlepszą partią. Jednak Abel ma też inne oblicze - to odpowiedzialny chłopiec, który mimo młodego wieku zastępuje ojca swojej siostrzyczce - Michi. A Anna to właśnie w nim dostrzega.
Wszystko zaczyna się od szmacianej lalki, którą znajduje Anna, a potem, w mgnieniu oka, dziewczyna na każdym kroku próbuje zbliżyć się do polskiego handlarza pasmanterią i poznać jego prawdziwą historią. Środkiem do celu wydaje się być mała dziewczynka w różowej kurteczce. Anna zaprzyjaźnia się więc z Michi i wraz z nią wysłuchuje opowiadanej przez Abela baśni o przygodach Małej Królowej. Mała Królowa to Michi - Anna nie ma żadnych wątpliwości. Powoli docierają do niej jednak powiązania baśniowej opowieści i rzeczywistości. A co jeśli wszystko jest prawdą?
Opis powieści na okładce został ograniczony do minimum. Ciężko jest więc domyślić się o czym opowiada "Baśniarz". Ja podejrzewałam po cichu, że będzie to historia o wilkołakach, ewentualnie innych paranormalnych stworach. Nic bardziej mylnego! Ciężko wsadzić tę książkę do jednego worka z jakimkolwiek gatunkiem literackim, jednak jedno jest pewne - to nie fantastyka. Wręcz przeciwnie, opowieść jest do bólu prawdziwa. Lubię utwory szokujące, zaskakujące, a nawet te z nieszczęśliwym zakończeniem, jednak czytając "Baśniarza" cały czas miałam nadzieję na happy end. Powieść wyzwala w czytelniku dziwaczną naiwność, nawet jeśli nic na to wskazywało, ja w dalszym ciągu liczyłam, że wszystko będzie dobrze. Ale wiecie co? Choć tytuł brzmi "Baśniarz", książce daleko do bajeczki do dzieci.
Ciężko jest mi powiedzieć, czy polubiłam bohaterów tej powieści. Dlaczego? Ponieważ, nawet nie przyszło mi do głowy, aby w jakimkolwiek stopniu oceniać ich zachowanie. Choć działania Anny w prawdziwym życiu uznałabym za niedopuszczalne i absurdalne, czytając książkę nawet nie przyszło mi to do głowy. To wielka sztuka wykreować bohaterów w taki sposób, że czytelnik nawet nie próbuje negować, czy krytykować ich zachowania, a jednocześnie całym sercem przeżywa wraz z nimi przygodę.
Książka Antonii Michaelis to głęboko zapadający w pamięć i ciężki utwór. Mimo łatwego w odbiorze i przystępnego języka, jakim został napisany, z całą pewnością nie jest to lekka lektura. To opowieść o tym, ile można wybaczyć drugiej osobie i ile zła można uczynić w imię uczucia. Historia, która zaburza narzucany od lat czarno-biały schemat wartości wprowadzając niezliczone odcienie szarości. Ile Ty jesteś w stanie zaakceptować? Boleśnie daje czytelnikowi nadzieję, że jednak nie będzie musiał odpowiadzać na to pytanie, że może jednak wszystko nie jest tak złe jak się wydaje, aby potem zakończeniem dać mu w twarz.
"Baśniarz" jest dla mnie absolutnym fenomenem, książką bez wad. Na stałe zajmie w moim sercu miejsce przeznaczone dla tych najukochańszych lektur, do których będę wielokrotnie będę wracać i polecać wszystkim wokół. Tak więc i Wam - polecam!
Ocena: 10!/10
Anna ma kilkanaście lat, chodzi do szkoły i jest zwyczajną dziewczyną. Powoli dociera do niej jednak, że wszystko wokół się zmienia, a otoczenie uważa ją za niedojrzałą. Najlepsza przyjaciółka ma w głowie głównie chłopaków i imprezy, a do Anny zwraca się protekcjonalnie - "dziecko". Jednak nawet tak poukładana dziewczyna, jak nasza bohaterka może postawić całe swoje życie...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-01-20
2013-03-14
Druga część "Nevermore", od kiedy tylko pojawiła się w zapowiedziach, była najbardziej wyczekiwaną przeze mnie premierą 2012 r. Niestety, było nam jakoś nie po drodze, a za lekturę zabrałam się dopiero w tym tygodniu, oczekując świetnej powieści na miarę pierwszego tomu. Czy "Cienie" sprostały tak wysoko postawionej poprzeczce?
Varen w dalszym ciągu przebywa w krainie snów, a Isobel nie dając za wygraną próbuje sprowadzić go do rzeczywistego świata. Na tym właśnie skupia się powieść - zdesperowana dziewczyna decyduje się na dramatyczne rozwiązanie. Mimo wyrzutów sumienia, które dręczą ją po pamiętnej nocy Halloween, postanawia raz jeszcze okłamać rodziców i namówić na podróż do Baltimore, rzekomo z uwagi na zainteresowanie tamtejszym uniwersytetem. W rzeczywistości, ma nadzieję, że uda jej się spotkać z Reynoldsem - ostatnią nadzieją na odnalezienie Varena i swoistym łącznikiem między światami...
W "Cieniach" Isobel gra pierwsze skrzypce, głównie z uwagi na fakt, że Varena po prostu... nie ma. Muszę przyznać, że przy każdym rozdziale liczyłam, że jednak się pojawi, w końcu to jedna z moich ulubionych postaci literackich. Skupienie się głównie na cheerleaderce zadziwiająco zbliża do niej czytelnika. Sama, zamiast tak jak w poprzednim tomie kwestionować decyzje bohaterki, wczułam się w jej postać i uparcie kibicowałam, aby udało się jej odnaleźć ukochanego, a nawet po cichu liczyłam na happy end. Całkowicie zapomniałam o wszystkich jej cechach, które mnie jeszcze niedawno drażniły, aby w końcu niesamowicie polubić bohaterkę doceniając jej upór i wolę walki o zielonookiego gota.
Pozostałych postaci (oprócz Gwen i ojca Isobel) już tutaj niewiele. Za to wielbiciele Noków powinni być zachwyceni - w tej części lepiej poznajemy Pinfeathersa, a nawet dowiadujemy się nieco o przerażającym Scrimshaw. Na plus zaliczam też rozwinięcie historii Lilith. Postać została wprowadzona do powieści dużo wcześniej, jednak tutaj dowiadujemy się o niej nieco więcej. Powiązanie Lilith z żydowską mitologią również oceniam na plus - z surrealistycznej postaci stała się bowiem rzeczywistym zagrożeniem, którego obawiano się od wieków. Isobel (a my wraz z nią) poznała również jej historię, zdolności oraz dowiedziała się do czego jest zdolna. Zabawne, bo myślałam, że w literaturze było już wszystko i nic mnie nie zdziwi, ale kobieta-demon z żydowskich wierzeń? Tego się nie spodziewałam! Jeśli chcecie dowiedzieć się o tej postaci więcej, odsyłam tutaj.
Druga część cyklu "Nevermore" to w dalszym ciągu cudowna lektura, genialnie napisana i niesamowicie wciągająca. Nie jest to powieść, co do której nie mam żadnych zastrzeżeń (Dlaczego tak mało Varena? Jak można zakończyć książkę w takim momencie?!), a mimo to w pełni zasługuje na 10 gwiazdek, a kontynuacji wyczekiwać będę z zapartym tchem.
Druga część "Nevermore", od kiedy tylko pojawiła się w zapowiedziach, była najbardziej wyczekiwaną przeze mnie premierą 2012 r. Niestety, było nam jakoś nie po drodze, a za lekturę zabrałam się dopiero w tym tygodniu, oczekując świetnej powieści na miarę pierwszego tomu. Czy "Cienie" sprostały tak wysoko postawionej poprzeczce?
Varen w dalszym ciągu przebywa w krainie...
2016-11-13
Mam czytelniczy kryzys. Ostatnio z dystansem sięgam po większość tytułów, chyba raczej z rozpędu, niż dlatego, że faktycznie mam na nie ochotę. Nawet mój niezawodny instynkt książkoholika nie wyczuwa ostatnio ciekawych powieści. W końcu mamy już połowę listopada, a ja raptem jednej książce dałam 10 gwiazdek. Aż wreszcie... serce zabiło mi szybciej! W plebiscycie na najlepszą książkę prowadzonym na portalu Goodreads wpadł mi w oko tytuł, który po prostu musiał być genialny. Przed Wami "Co mnie zmieniło na zawsze"!
Na wstępie muszę wspomnieć, że strasznie mi szkoda oryginalnej okładki. Zawsze wolałam metaforyczne grafiki niż dość banalne twarze na okładce. Nie do końca pasuje mi również tytuł - wydaje się dość długi i po prostu brzmi dziwnie. Nic jednak nie było w stanie zepsuć mojego pozytywnego nastawienia.
Nastoletnia Eden właśnie rozpoczyna liceum. Ma jedną, jedyną najlepszą przyjaciółkę i ciężko powiedzieć, że dziewczyny gdziekolwiek przynależą. Ale to nic. Mają siebie nawzajem i nawet, jeśli nie są najpopularniejszymi dziewczynami w szkole, to i tak na swój sposób są szczęśliwe. Eden ma również starszego brata, z którym łączy ją bardzo silna więź. A on z kolei ma najlepszego przyjaciela, który od wielu lat jest niemalże częścią rodziny. Spędza bardzo dużo czasu (w tym noce) w domu swojego kumpla, a dla Eden jest bohaterem, w którym chyba nawet skrycie się trochę podkochuje. Aż do pewnej nocy, kiedy Kevin niespodziewanie pojawia się w jej pokoju...
Wiele jest powieści, które opowiadają o molestowaniu i gwałcie. To trudny, jednak ważny temat, (niestety) nawet dla rówieśników głównej bohaterki. Ważne jest, abyśmy wiedzieli, że trzeba o tym mówić. Eden wie. Jednak, kiedy ma okazję, jeżyk staje jej w gardle. A my, czytelnicy, zaczynamy naprawdę rozumieć, że być może wyznanie prawdy jest dla ofiary o wiele, wiele trudniejsze niż wydawać by się mogło postronnemu obserwatorowi.
"Co mnie zmieniło na zawsze" to obraz autodestrukcji inteligentnej i sympatycznej dziewczyny, która na naszych oczach bardzo się zmienia. Zmienia się w kogoś, kim wcale nie chce być i naprawdę ciężko się na to patrzy. Jednak jakkolwiek nielogiczne decyzje podejmuje, ja i tak w pewnym stopniu ją rozumiem. Amber Smith świetnie nakreśliła psychologiczny portret bohaterki, której świat legł w gruzach, a ona potrafi jedynie coraz głębiej się zapadać.
Ciężko jest mi przypomnieć sobie, kiedy ostatnio uroniłam łzę na książce. Tutaj "uronić" to raczej lekkie niedomówienie. Bo nawet jeżeli nie wzruszy Was pierwsza scena, nawet jeśli powstrzymacie łzy podczas dramatów w środku powieści, to musielibyście mieć serce z kamienia, aby pozostać obojętni na zakończenie tej historii.
Oprócz dramatu jest tutaj też miłość. Uczucie niesamowicie piękne i na tyle silne, na ile to w ogóle możliwej w tego typu opowieści. On, jest o wiele bardziej wyrozumiały niż to przewidujemy, wręcz idealny. Nawet w złe dni jest światełkiem w tunelu i chyba przez to jeszcze trudniej pogodzić nam się z faktem, że Eden już nigdy nie będzie uroczą nastolatką, która mogłaby cieszyć się z trzymania za rękę i dzielić z przyjaciółką sekretem dotyczącym pierwszego pocałunku.
Ta powieść stanie na mojej półce z ulubionymi, najbardziej wzruszającymi historiami, tuż obok "Gwiazd naszych wina", "Wszystkich jasnych miejsc" i "Morza spokoju". Myślę, że każdy powinien przeczytać tę książkę, niezależnie od wieku. Gwarantuję, że tej karuzeli uczuć długo nie zapomnicie.
Mam czytelniczy kryzys. Ostatnio z dystansem sięgam po większość tytułów, chyba raczej z rozpędu, niż dlatego, że faktycznie mam na nie ochotę. Nawet mój niezawodny instynkt książkoholika nie wyczuwa ostatnio ciekawych powieści. W końcu mamy już połowę listopada, a ja raptem jednej książce dałam 10 gwiazdek. Aż wreszcie... serce zabiło mi szybciej! W plebiscycie na...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-07-05
2013-10-26
2014-05-28
Opis "Hopeless" nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia. Ot, zwykła obyczajówka, która, o zgrozo, może okazać pół-komedią. Opinie o książce, zwiastowały jednak coś zupełnie odmiennego - poruszający dramat, po którym wyleję morze łez. Jak się okazało, moje obawy były kompletnie nieuzasadnione i gdybym właśnie przez nie zrezygnowała z tego tytułu, ominęłaby mnie znakomita lektura. A opis? Wierzcie mi, prawdziwe piękno tej historii to tajemnica, którą stopniowo odkrywamy w powieści. Gdyby tekst z tyłu okładki informował nas o czym naprawdę opowiada "Hopeless" odebrałoby nam to cały element zaskoczenia.
Życie Sky zacznie różni się od życia jej rówieśniczek. Dziewczyna ma właśnie rozpocząć naukę w nowej szkole. Typowe? Jest jednak drobna różnica - do tej pory pobierała ona naukę w domu. Dzięki uporowi i pomocy przyjaciółki z sąsiedztwa, Six, udaje jej się namówić mamę, aby wreszcie wyraziła zgodę na udział córki w prawdziwych lekcjach. Sęk w tym, że Six akurat teraz zamierza wziąć udział w wymianie uczniowskiej. W szkole nie będzie więc nikogo, kto pomógłby Sky się zaklimatyzować. Na domiar złego, choć nasza bohaterka nie zna praktycznie nikogo, już od początku cieszy się bardzo złą sławą. Dzięki osobliwemu charakterowi swojej przyjaciółki, Sky również zyskała opinię dziewczyny lekkich obyczajów, a to zdecydowanie nie pomaga przy zawieraniu nowych znajomości.
Jest też on - wystarczająco mroczny, aby szybko domyślić się, jak jest ważny. Holdera i Sky łączy jedno - zła reputacja. Choć dziewczyna również mierzy się z przypiętą jej łatką, bardzo łatwo jest w stanie uwierzyć w plotki. Jednak gdzieś między tym wszystkim, naszą dwójkę ciągnie do siebie bardziej niż ktokolwiek się tego spodziewał. I jak się okazuje nie jest to spowodowane zwykłą młodzieńczą fascynacją.
New Adult to podobno gatunek przeznaczony dla młodych ludzi w wieku ok.18-25 lat. Z moich obserwacji wynika jednak, że książki te przeznaczone są dla masochistów, którzy uwielbiają płakać przy lekturze, a tuż po niej - narzekać na złamane serce. Sprawdziło się to w przypadku choćby "Morza Spokoju" czy "Tak blisko..." i sprawdza się też przy "Hopeless". Ta ostatnia nie ustępuje poprzedniczkom - myślę, że na stałe zapisze się w mojej pamięci jako jednak z ulubionych książek gatunku, bo tak się składa, że do wspomnianej wyżej grupy czytelników-masochistów sama należę :)
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam okładkę polskiego wydania, byłam pewna, że nie jest jeszcze skończona, a tytuł zostanie przetłumaczony. Nie mam absolutnie żadnego problemu z anglojęzycznymi tytułami, wręcz przeciwnie, jednak w tym wypadku zabieg był dla mnie nieco niezrozumiały. Jak się oczywiście okazało - nie miałam racji. W tytule drzemie ogromna moc, jest ściśle związany z fabułą, a jakakolwiek próba zmienienia go, odebrałaby powieści cząstkę piękna. Jestem więc zachwycona, że wydawnictwo postanowiło pozostawić go bez zmian.
"Hopeless" toczy się wokół romansu głównych bohaterów, lecz również wokół ich przeżyć z przeszłości. Romans jest świetny i naprawdę realistyczny, jednak przeszłość okazuje się tak poruszająca, że to właśnie na niej skupiamy się najbardziej. Jedyne, do czego można by się przyczepić to fakt, że czytelnik nieco zbyt szybko jest w stanie rozgryźć zagadkę przeszłości Sky. Książka stopniowo odkrywa przed nami jej wspomnienia, a ja nieco żałuję, że autorka nie potrzymała nas w niepewności troszkę dłużej.
Jest jeszcze jedna kwestia, o której muszę wspomnieć. Kreacja postaci Sky i Holdera jest oczywiście świetna, jednak tego się spodziewałam. Zaskoczył mnie jednak fakt z jaką precyzją autorka ukształtowała charaktery postaci drugoplanowych. Weźmy choćby dwójkę najlepszych przyjaciół głównej bohaterki - są bardzo wyraziści, nietypowi i z całą pewnością zapadają w pamięć. W dodatku dokładają dużą dawkę dobrego humoru tej (w zasadzie smutnej) powieści.
"Hopeless" to cudowna lektura. Jedna z tych, których nie jesteśmy w stanie odłożyć. Warto jednak pamiętać, że paczka (no może karton) chusteczek to absolutna niezbędność. Gorąco polecam!
Opis "Hopeless" nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia. Ot, zwykła obyczajówka, która, o zgrozo, może okazać pół-komedią. Opinie o książce, zwiastowały jednak coś zupełnie odmiennego - poruszający dramat, po którym wyleję morze łez. Jak się okazało, moje obawy były kompletnie nieuzasadnione i gdybym właśnie przez nie zrezygnowała z tego tytułu, ominęłaby mnie znakomita...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-05-10
2016-01-03
2012-04-12
2013-07-18
Maggie Stiefvater, mimo młodego wieku, ma na koncie mnóstwo popularnych tytułów. W Polsce znana jest przede wszystkim z Trylogii "Wilki z Mercy Falls". Choć serię tę mam jeszcze przed sobą, pokochałam autorkę dzięki powieści "Wyścig Śmierci", która na stałe zapisała się w moim sercu, a z czasem mam niej coraz większy sentyment. "Król Kruków" przykuł moją uwagę jeszcze przed premierą - przypadkiem znalazłam go na goodreads i razem z Abigail uparcie trzymałyśmy kciuki, aby książka została wydana również w naszym kraju. Kiedy wreszcie ukazała się zapowiedź, wiedziałam jedno - "Król Kruków" to najbardziej wyczekiwana przeze mnie premiera tego roku!
Wszystkie kobiety w rodzinie Blue to wróżki, oprócz... niej samej. Kiedy dziewczyna jest w pokoju, każde medium widzi wyraźniej, jednak sama nie potrafi nic zdziałać. Zdaniem matki i ciotek przyszłość nastolatki jest jasna - zabije miłość swojego życia. Dziewczyna postanowiła więc unikać wszystkich przedstawicieli płci przeciwnej. Jednak los uparcie pacha ją w stronę chłopców z krukami, akurat kiedy słyszy drugą część przepowiedni: w tym roku się zakocha.
Chłopcy z krukami to uczniowie Aglionby, elitarnej szkoły dla młodych mężczyzn. Poznajemy Gansey'a , Adama, Ronana, a także Noah i Declana. Bardzo szybko możemy się jednak domyślić, że to ten pierwszy jest tutaj spoiwem i to właśnie on stworzył paczkę. Seria przypadkowych zdarzeń doprowadza do ich spotkania z Blue. Jednak, wbrew temu, czego się spodziewałam, autorka zaserwowała nam dużo bardziej skomplikowane relacje. Nie mam tu oczywistego romansu między bohaterami i nic nie jest banalne. Dzięki temu całość staje się nieprzewidywalna, a postacie żyją swoim życiem, zupełnie nie zwracając uwagi na przewidywania czytelnika.
W powieści występuje dość spora liczba bohaterów i to tych pierwszoplanowych, istotnych. Maggie Stiefvater poradziła sobie jednak znakomicie i nie sposób ich ze sobą pomylić. Każdy bohater ma własny, specyficzny charakter, każdy posiada własną historię, problemy i kieruje się innymi pobudkami, nawet jeśli cel mają ten sam - obudzić linie mocy. Trudno jest mi nawet wybrać swoją ulubioną postać, książka jest napisana w taki sposób, że nie przyszło mi do głowy kwestionowanie wyborów bohaterów. Traktowałam ich raczej jak prawdziwych ludzi. Jestem pełna podziwu, nie łatwo jest przecież stworzyć postacie tak rzeczywiste, jakby miały za chwilę stanąć obok mnie.
Nawet nie wiem kiedy pokochałam tę opowieść tak bardzo, że stała się jedną z moich ulubionych książek. Ma wszystko czego oczekuję od powieści. Jest tajemnica, której rozwikłanie trwa 500, a mimo to nie nudzi czytelnika. Jest oryginalność, bo przecież magicznych opowieści jest na rynku całe mnóstwo i choć wydaje się, że było już wszystko, autorce udało się wprowadzić powiew świeżości. Jest wątek miłosny, ale nie banalny i oczywisty, a przede wszystkim nie przyspieszony, jak to zazwyczaj bywa. Raczej zaskakujący, ciekawy i piękny. Jest jeszcze coś, przez co moja skromna osoba ma przeogromną słabość do tejże lektury - kruki. Do wszystkich opowieści, w których te ptaki odgrywają kluczową rolę nigdy nie trzeba mnie długo przekonywać (patrz: mój nick, czy choćby uwielbienie do Nevermore). Całości doprawił fragment uwielbianego przeze mnie "Kruka" Edgara Allana Poe, zamieszczony przed prologiem. Czy ta historia została napisana specjalnie dla mnie?! ;)
Język autorki urzekł mnie już w "Wyścigu Śmierci", a i tym razem nie jestem rozczarowana. Stiefvater pisze w specyficzny sposób i tak też prowadzi akcje. Wszystko dzieje się pozornie niespiesznie, fabuła rozwija stopniowo... a jednak. Warto czytać między wierszami i myśleć, tylko wtedy rozwinięcie akcji nie wbije nas w fotel. Na powieść warto spojrzeć z perspektywy czasu, ochłonąć. Ja, pisząc to po kilku dniach od skończenia lektury, wiem jedno: kocham "Króla Kruków"!
Cóż więcej mogę powiedzieć? To opowieść znakomita, zaskakująca i nietuzinkowa, którą gorąco polecam każdemu z Was. Nie widzę w niej nic, do czego mogłabym się przyczepić. Doszłam również do trzech, bardzo ważnych wniosków. Primo: "Drżenie" czeka na mojej półce już o wiele za długo. Secundo: Uroboros miał naprawdę mocne wejście (ciekawe, jak z pozostałymi pozycjami?). Tertio: kocham "Króla Kruków" (tak, tak, wiem, że to już pisałam, ale nie zaszkodzi powtórzyć, w razie, gdyby ktoś nie zauważył).
Polecam!!!
Maggie Stiefvater, mimo młodego wieku, ma na koncie mnóstwo popularnych tytułów. W Polsce znana jest przede wszystkim z Trylogii "Wilki z Mercy Falls". Choć serię tę mam jeszcze przed sobą, pokochałam autorkę dzięki powieści "Wyścig Śmierci", która na stałe zapisała się w moim sercu, a z czasem mam niej coraz większy sentyment. "Król Kruków" przykuł moją uwagę jeszcze przed...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-15
Niewiele jest okładek idealnych. Nie wiele opisów potrafi w trzech zdaniach, dwunastu słowach przekonać mnie, że lektura po prostu musi być dobra. A jednak "Margo" zachwyciła mnie już w zapowiedziach - oczywista w swej prostocie oprawa bardzo dobrze obrazuje historię, którą znajdziemy w środku. Chyba nigdy nie widziałam grafiki, która tak dobrze przedstawiałaby mrok wewnątrz nas. Wystarczyły trzy pierwsze zdania, które zdobią tył okładki, a byłam kupiona. Moje oczekiwania wobec tej powieści były wręcz ogromne - tylko czy słusznie?
Tarryn Fisher jest znana przede wszystkim dzięki serii "Mimo moich win" oraz "Never, nerver" - powieści napisanej wspólnie z Colleen Hoover. Co prawda nie miałam okazji przeczytać wspomnianych tytułów, ale słyszałam o nich wiele dobre. Jeśli mam być kompletnie szczera to do autorki, przekonał mnie już fakt napisania książki wspólnie z Hoover, a "Margo" nie jest pierwszą powieścią jej autorstwa, która znajduje się na mojej półce. Teraz jednak sięgnę wiem, że sięgnę po nie o wiele szybciej niż planowałam...
Bone to miasto bez nadziei. Przypomina mi trochę Xenię z filmu "Gummo" (jeśli mieliście okazję go oglądać z pewnością wiecie, co mam na myśli, jeśli nie - absolutnie nie polecam). Alkohol, to jeszcze nic - tutaj na porządku dziennym są również narkotyki, prostytuacja, czy przemoc wobec dzieci. Magro każdego dnia ogląda swoich sąsiadów i napawa się coraz większym obrzydzeniem. Nie musi daleko szukać - już jej matka każdego dnia przedstawia obraz upadku człowieka.
Nie nastawiajcie się na banał - tytułowa Margo wcale nie jest uroczą dziewczyną, która uśmiechem radzi sobie z przeciwnościami losu. Bone i na niej odcisnęło swoje piętno. z kolei Judah, drugi z głównych bohaterów, wcale nie jest niegrzecznym, bogatym chłopcem. Jego matka, choć dużo bardziej troskliwa niż rodzicielka dziewczyny, również ma swoje wady (o ile hodowle marihuany nazwać możemy wadą)... A jednak nastolatka z nieciekawą twarzą i lekką nadwagą oraz chłopiec na wózku są w stanie znaleźć odrobinę słońca w tym pełnym mroku miasteczku.
Cały czas w pobliżu czai się jednak zło. Kiedy mała dziewczyna z sąsiedztwa znika bez śladu w Magro rodzi się żądza krwi. Jej myśli stają się coraz bardziej mroczne, a po głowie krąży bardzo niebezpieczne pytanie - czy lepiej nie robić nic, czy może zrobić to, na co mamy ochotę.
Tak ciężko mi sklasyfikować tę historię. To chyba thriller, jednak w żadnym stopniu nie przypomina tych, które czytywałam do tej pory. Tu nie ma tych dobrych i tych złych, nic nie jest oczywiste. A najsmutniejszy jest moment, kiedy zdajemy sobie sprawę, że dla większości bohaterów nie ma szans na szczęśliwe zakończenie, nieważne, jak bardzo będą się starać.
Nie wierzę, że mówię to teraz, zaledwie w połowie pierwszego miesiąca, nie mogę się jednak powstrzymać. Wszystko wskazuje na to, że już teraz znalazłam swoją ulubioną książkę roku! Premiery, które będą miały miejsce w ciągu najbliższych 11 i pół miesiąca mają wysoko postawioną poprzeczkę!
Niewiele jest okładek idealnych. Nie wiele opisów potrafi w trzech zdaniach, dwunastu słowach przekonać mnie, że lektura po prostu musi być dobra. A jednak "Margo" zachwyciła mnie już w zapowiedziach - oczywista w swej prostocie oprawa bardzo dobrze obrazuje historię, którą znajdziemy w środku. Chyba nigdy nie widziałam grafiki, która tak dobrze przedstawiałaby mrok...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-03
2013-12-26
2013-12-30
2013-11-11
Całkiem niedawno obiły mi się o uszy szydercze komentarze sceptyków paranormal romance jakoby wampiry i wilkołaki już dawno straciły swoją twarz, jedynie zombie jakoś się trzymają. Choć "Alicja w Krainie Zombie" nie jest ani jedynym, ani nawet pierwszym tytułem o tych nieumarłych istotach, po raz pierwszy mam z nimi styczność w literaturze młodzieżowej. Zaintrygował mnie pomysł na przedstawienie znanej baśni w tak oryginalnej wersji, jednak pojawiła się pewna obawa. Kiedy tylko ujrzałam okładkę pomyślałam: "Alicjo, proszę, tylko na zakochuj się w zombie!" Na szczęście - posłuchała! ;)
Ostatnie książkowe premiery uparcie mnie rozczarowują - nie mogę przypomnieć sobie, kiedy przeczytałam książkę, po której nie spodziewałabym się czegoś więcej. Czytam już po trzy książki jednocześnie ciągle licząc, że fabuła jeszcze się rozkręci, ale większość najchętniej odrzuciłabym ponownie na półkę. Mniej więcej między jednym rozczarowaniem, a drugim wpadła mi w ręce "Alicja...". Wydana jest naprawdę nieźle, ma zachęcającą okładkę, przyzwoitą ilość stron i (co ostatnio rzadkie) nie odstrasza ceną. Bez zastanowienia porzuciłam więc wszystko, co aktualnie czytałam na rzecz tego tytułu. Czy warto było?
Mało jest książek, które potrafią skraść serce czytelnika już samym początkiem. "Alicji..." się to udało - wstęp do historii jest niezwykle udany! Nastolatka mieszka z siostrą, Emmą, oraz rodzicami. W niczym nie przypominają jednak typowej rodziny. Ojciec nie pozwala bowiem swoim bliskim opuszczać domu po zmroku ani choćby zbliżyć się do cmentarza w obawie przed potworami, których nikt nie widział. Ali może więc zapomnieć o wieczornych wyjściach ze znajomymi, randkach czy choćby zajęciach pozalekcyjnych, które późno się kończą. W dniu urodzin, dziewczyna upiera się jednak, aby wreszcie postawić na swoim. Wymusza na zapominalskich rodzicach wyjazd na występ młodszej siostry - nie jest to proste, bo kończy się po zmroku. Wyjście okazuje się mieć katastrofalne skutki...
Po mocnym początku, mamy coś na styl klasycznego paranormal romance - nastolatka po przejściach, nowa szkoła i mroczny przystojniak. Z jednym małym wyjątkiem - w książce nie ma nic, co mogłoby czytelnika nużyć! Alicji bardzo szybko udało się zdobyć chlubny tytuł mojej ulubionej bohaterki, dziewczyna ma charakterek. Moje sceptyczne nastawienie bardzo szybko zmieniło się w entuzjastyczne, a powieści po prostu nie byłam w stanie odłożyć. Ali bardzo daleko jest od mdłych nastolatek, które jak ciche myszki przemykają korytarzami. To postać, którą absolutnie uwielbiam! Warto również dodać, autorka w ciekawy sposób przedstawiła ból po utracie bliskich osób. Często autorzy popadają w skrajność - postaci albo nadmiernie przeżywają żałobę, albo kompletnie ją ignorują. Alicja natomiast zachowuje się realistycznie, żyje dalej, ale kiedy nachodzi ją smutek i mnie zakręca się łezka w oku. Moje sympatia do Alicji jest oczywiście silnie związana z odbiorem całej książki - bohaterka jest narratorką i bardzo spodobało mi się, w jaki sposób opowiada nam swoją historię.
Powinnam przejść teraz do wad. Cały problem polega na tym, że ich... nie ma. A może po prostu, zaślepiona sympatią do bohaterów, nie jestem w stanie ich dostrzec? Polubiłam bowiem w książce chyba wszystkich - Kat, rozśmieszała mnie do łez, Szron jeszcze bardziej, a Cole... Można stwierdzić, że "mroczny przystojniak", to element tak oklepany, że może stać się jedynie wadą. Cole jednak obala tą teorię - o jakikolwiek schemat by się nie otarł i tak będę go uwielbiać! Analizują przyczynowo-skutkowe zależności, nietrudno się domyślić, że wątek miłosny również przypadł mi do gustu. Wspominałam już, jak dużą role odgrywał w powieści?
Wbrew pozorom, inspiracja baśnią nie jest tak oczywista. Owszem, inspiracja jest widoczna, ale całość jest raczej luźno powiązana z klasyką, a nie jej nową wersją. Co więcej, jest to zrobione w inteligentny, nieoczywisty sposób - brawo! Chyba jedynym powiązaniem, które od razu rzuca się w oczy jest biały królik... Żałuję, że nie przypomniałam sobie "Alicji w Krainie Czarów", zanim sięgnęłam po lekturę. Może odnalazłabym wtedy więcej powiązań?
Bardzo dawno nic nie oczarowało mnie tak jak "Alicja w Krainie Zombie". Nie mam do niej żadnych zastrzeżeń i z czystym sumieniem mogę Wam polecić tę historię pod każdym względem - nawet z uwagi na okładkę i stosunek ceny do objętości. Przeklinam osobę, która uświadomiła mi, że nie jest to pierwsza powieść Geny Showalter, wydana w Polsce i powoli odkładam fundusze, żeby umilić sobie czas oczekiwania na kolejną część.
Całkiem niedawno obiły mi się o uszy szydercze komentarze sceptyków paranormal romance jakoby wampiry i wilkołaki już dawno straciły swoją twarz, jedynie zombie jakoś się trzymają. Choć "Alicja w Krainie Zombie" nie jest ani jedynym, ani nawet pierwszym tytułem o tych nieumarłych istotach, po raz pierwszy mam z nimi styczność w literaturze młodzieżowej. Zaintrygował mnie...
więcej Pokaż mimo to