-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać2
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński25
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Biblioteczka
2015-09-22
2015-06-06
2015-04-15
2014-06-10
2014-04-13
2013-12-13
Z stratą ukochanej osoby zawsze bardzo ciężko się pogodzić. Niezależnie jak i kiedy zginęła, marzymy, żeby jeszcze raz ją zobaczyć. Dokładnie tak było z Lucille i Haroldem. Ich kilkuletni syn zginął tragicznie wiele lat temu i choć próbowali ułożyć sobie życie, w ich sercach pozostała rana, która miała nigdy się nie zagoić. Wszystko zmienia się, kiedy pewnego dnia, po bardzo długim czasie, chłopiec po prostu staje w drzwiach. To żadne nieporozumienie, żadna pomyłka czy rozwiązana po latach zagadka kryminalna. Chłopiec był martwy, widzieli przecież jego zwłoki, a teraz nie mógłby być bardziej żywy. Mimo czasu, który upłynął, chłopiec nic się nie zmienił, nie urósł, dalej jest ośmioletnim dzieckiem.
Kiedy pojawiły się pierwsze informacje o Przywróconych, zdania były podzielone. Niektórzy uważali to za cud, inni za dzieło diabła. Niemniej jednak większość była wdzięczna, że to właśnie ich bliscy ponownie pojawili się na tym świecie. Można nawet pomyśleć, że najbardziej zagorzali przeciwnicy Przywróconych byli po prostu zazdrośni...
Muszę przyznać, że spodziewałam się typowo fantastycznej książki, skupiającej się przede wszystkim na "mechanizmie" przywrócenia. Kosmici? Apokalipsa? Fabułaskupia się jednak przede wszystkim na analizie reakcji ludzi na niewyjaśnione zjawiska. Większość ludzi powtarza, jak wiele oddałoby za choćby jeszcze jedną chwilę z ukochaną, zmarłą osobą. Doskonale jednak wiemy, że nigdy nie będzie miało to miejsca. Co byśmy zrobili, gdyby od dawna nieżyjąca osoba faktycznie zapukała do naszych drzwi? Tego po prostu nie da się przewidzieć. Autor skupia się właśnie na tych emocjach - strach przed nieznanym, zagubienie i niedowierzanie wręcz wylewają się z kartek powieści.
"Przywróceni" to lektura z całą pewnością godna polecenia. Najgorsze co możecie zrobić, to odrzucić ją ponieważ "nie przepadacie za fantastyką" - historia jest na tyle uniwersalna, że powinna przypaść do gustu każdemu czytelnikowi!
Ocena: 8/10
Z stratą ukochanej osoby zawsze bardzo ciężko się pogodzić. Niezależnie jak i kiedy zginęła, marzymy, żeby jeszcze raz ją zobaczyć. Dokładnie tak było z Lucille i Haroldem. Ich kilkuletni syn zginął tragicznie wiele lat temu i choć próbowali ułożyć sobie życie, w ich sercach pozostała rana, która miała nigdy się nie zagoić. Wszystko zmienia się, kiedy pewnego dnia, po...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-09-19
Całkiem niedawno obiły mi się o uszy szydercze komentarze sceptyków paranormal romance jakoby wampiry i wilkołaki już dawno straciły swoją twarz, jedynie zombie jakoś się trzymają. Choć "Alicja w Krainie Zombie" nie jest ani jedynym, ani nawet pierwszym tytułem o tych nieumarłych istotach, po raz pierwszy mam z nimi styczność w literaturze młodzieżowej. Zaintrygował mnie pomysł na przedstawienie znanej baśni w tak oryginalnej wersji, jednak pojawiła się pewna obawa. Kiedy tylko ujrzałam okładkę pomyślałam: "Alicjo, proszę, tylko na zakochuj się w zombie!" Na szczęście - posłuchała! ;)
Ostatnie książkowe premiery uparcie mnie rozczarowują - nie mogę przypomnieć sobie, kiedy przeczytałam książkę, po której nie spodziewałabym się czegoś więcej. Czytam już po trzy książki jednocześnie ciągle licząc, że fabuła jeszcze się rozkręci, ale większość najchętniej odrzuciłabym ponownie na półkę. Mniej więcej między jednym rozczarowaniem, a drugim wpadła mi w ręce "Alicja...". Wydana jest naprawdę nieźle, ma zachęcającą okładkę, przyzwoitą ilość stron i (co ostatnio rzadkie) nie odstrasza ceną. Bez zastanowienia porzuciłam więc wszystko, co aktualnie czytałam na rzecz tego tytułu. Czy warto było?
Mało jest książek, które potrafią skraść serce czytelnika już samym początkiem. "Alicji..." się to udało - wstęp do historii jest niezwykle udany! Nastolatka mieszka z siostrą, Emmą, oraz rodzicami. W niczym nie przypominają jednak typowej rodziny. Ojciec nie pozwala bowiem swoim bliskim opuszczać domu po zmroku ani choćby zbliżyć się do cmentarza w obawie przed potworami, których nikt nie widział. Ali może więc zapomnieć o wieczornych wyjściach ze znajomymi, randkach czy choćby zajęciach pozalekcyjnych, które późno się kończą. W dniu urodzin, dziewczyna upiera się jednak, aby wreszcie postawić na swoim. Wymusza na zapominalskich rodzicach wyjazd na występ młodszej siostry - nie jest to proste, bo kończy się po zmroku. Wyjście okazuje się mieć katastrofalne skutki...
Po mocnym początku, mamy coś na styl klasycznego paranormal romance - nastolatka po przejściach, nowa szkoła i mroczny przystojniak. Z jednym małym wyjątkiem - w książce nie ma nic, co mogłoby czytelnika nużyć! Alicji bardzo szybko udało się zdobyć chlubny tytuł mojej ulubionej bohaterki, dziewczyna ma charakterek. Moje sceptyczne nastawienie bardzo szybko zmieniło się w entuzjastyczne, a powieści po prostu nie byłam w stanie odłożyć. Ali bardzo daleko jest od mdłych nastolatek, które jak ciche myszki przemykają korytarzami. To postać, którą absolutnie uwielbiam! Warto również dodać, autorka w ciekawy sposób przedstawiła ból po utracie bliskich osób. Często autorzy popadają w skrajność - postaci albo nadmiernie przeżywają żałobę, albo kompletnie ją ignorują. Alicja natomiast zachowuje się realistycznie, żyje dalej, ale kiedy nachodzi ją smutek i mnie zakręca się łezka w oku. Moje sympatia do Alicji jest oczywiście silnie związana z odbiorem całej książki - bohaterka jest narratorką i bardzo spodobało mi się, w jaki sposób opowiada nam swoją historię.
Powinnam przejść teraz do wad. Cały problem polega na tym, że ich... nie ma. A może po prostu, zaślepiona sympatią do bohaterów, nie jestem w stanie ich dostrzec? Polubiłam bowiem w książce chyba wszystkich - Kat, rozśmieszała mnie do łez, Szron jeszcze bardziej, a Cole... Można stwierdzić, że "mroczny przystojniak", to element tak oklepany, że może stać się jedynie wadą. Cole jednak obala tą teorię - o jakikolwiek schemat by się nie otarł i tak będę go uwielbiać! Analizują przyczynowo-skutkowe zależności, nietrudno się domyślić, że wątek miłosny również przypadł mi do gustu. Wspominałam już, jak dużą role odgrywał w powieści?
Wbrew pozorom, inspiracja baśnią nie jest tak oczywista. Owszem, inspiracja jest widoczna, ale całość jest raczej luźno powiązana z klasyką, a nie jej nową wersją. Co więcej, jest to zrobione w inteligentny, nieoczywisty sposób - brawo! Chyba jedynym powiązaniem, które od razu rzuca się w oczy jest biały królik... Żałuję, że nie przypomniałam sobie "Alicji w Krainie Czarów", zanim sięgnęłam po lekturę. Może odnalazłabym wtedy więcej powiązań?
Bardzo dawno nic nie oczarowało mnie tak jak "Alicja w Krainie Zombie". Nie mam do niej żadnych zastrzeżeń i z czystym sumieniem mogę Wam polecić tę historię pod każdym względem - nawet z uwagi na okładkę i stosunek ceny do objętości. Przeklinam osobę, która uświadomiła mi, że nie jest to pierwsza powieść Geny Showalter, wydana w Polsce i powoli odkładam fundusze, żeby umilić sobie czas oczekiwania na kolejną część.
Całkiem niedawno obiły mi się o uszy szydercze komentarze sceptyków paranormal romance jakoby wampiry i wilkołaki już dawno straciły swoją twarz, jedynie zombie jakoś się trzymają. Choć "Alicja w Krainie Zombie" nie jest ani jedynym, ani nawet pierwszym tytułem o tych nieumarłych istotach, po raz pierwszy mam z nimi styczność w literaturze młodzieżowej. Zaintrygował mnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-07-08
Maddie spotkała historia znana jak świat - mąż, lekarz, zostawił ją dla młodszej, pielęgniarki, którą w dodatku zatrudniła jego żona. Sytuacja jest banalna, nie umniejsza to jednak w żadnym stopniu bólu, z jakim kobieta musi sobie poradzić - w końcu człowiek, którego kochała całe życie odszedł do innych, zostawiając ją z trójką dzieci i brakiem perspektyw. Zanim jednak nasza bohaterka zdąży się na dobre załamać, z pomocą przychodzą jej przyjaciółki proponując wspólny biznes. Czy jednak, nawet wspólnymi siłami, uda im się rozkręcić interes? Czy salon SPA ma rację bytu w małej miejscowości?
Choć historia porzuconej kobiety może zdawać się banalna, Sherryl Woods zaserwowała nam coś ciekawszego. Sięgnęłam po "Smak nadziei" żeby się odstresować, przeczytać sympatyczny romans z happy-endem. Ot, w sam raz na wakacje, kiedy po prostu nie mam siły sięgać po lektury, w których krew leje się strumieniami. Gdyby miała określić tę książkę jednym słowem, powiedziałabym, że jest urocza. Ciepła główna bohaterka, sympatyczne (no, może nie zawsze) miasteczko i piękne uczucie, które rodzi się między bohaterami. Czego chcieć więcej od romansu?
Całość dopełnia trójka pociech głównej bohaterki. 16-letni Tyler, 14-letni Kyle i 6-letnia Katie, nie mogą pogodzić się z tym, że tata ich opuścił. Każde z nich próbuje poradzić sobie z sytuacją na własny, uzależniony przede wszystkim od wieku, sposób. I tak też dziewczynka strasznie tęskni za tatusiem i absolutnie nie może pogodzić się z faktem, że nie zje z nią kolacji. Z kolei chłopcy, a przede wszystkim Tyler, kierują się głównie gniewem. Matka nie ma więc innego wyjścia, jak tylko mówić o ojcu ciepłe słowa, nawet jeżeli ledwo przechodzą jej przez gardło. Relacje między Maddie a jej dziećmi okazały się bardzo ciekawe - kobieta zawsze próbowała powiedzieć coś właściwego, a ja momentami szczerze ją podziwiałam.
Sam wątek romantyczny jest oczywiście najważniejszy i do wokół niego toczy się cała akcja. Nie mam szczególnych zastrzeżeń do tego, w jaki sposób został poprowadzony. Polubiłam Maddie, polubiłam Cala, tak więc oczywistym jest, że polubiłam ich również jako parę. Warto również zwrócić uwagę na problemy z jakimi próbują uporać się bohaterowie i małomiasteczkowa mentalność, która prowadzi do absurdalnych wręcz sytuacji.
"Smak nadziei" wyróżnia jednak na tle innych romansów coś zupełnie innego. Sherryl Woods ma na koncie całe mnóstwo powieści, dzięki czemu język jest dużo lepszy niż zazwyczaj. Miałam okazję czytać ostatnio książkę o podobnej tematyce (również opowiadała o losach kobiety porzuconej przez niewiernego męża), jednak przy porównaniu ze "Smakiem nadziei" wypadła blado, głównie z uwagi właśnie na język, jakim posługują się autorki.
Myślę, że "Smak nadziei" przeznaczony jest dla kobiet, które szukają miłego sposobu na spędzenie wieczoru. I właśnie jako taka lektura sprawdza się znakomicie. Jeśli poszukujecie sympatycznego romansu, to właśnie znaleźliście coś dla siebie.
Maddie spotkała historia znana jak świat - mąż, lekarz, zostawił ją dla młodszej, pielęgniarki, którą w dodatku zatrudniła jego żona. Sytuacja jest banalna, nie umniejsza to jednak w żadnym stopniu bólu, z jakim kobieta musi sobie poradzić - w końcu człowiek, którego kochała całe życie odszedł do innych, zostawiając ją z trójką dzieci i brakiem perspektyw. Zanim jednak...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Ostatnie dni Królika" to powieść, która trafiła w moje ręce przez zabawny przypadek. Czytając zapowiedzi na telefonie zamiast "czterdziestoletnia Mia" przeczytałam "czternastoletnia Mia". Wszystko by się przecież zgadzało - dziewczynka na okładce i bohaterka nazywana "Królikem" (co, przynajmniej mi, kojarzyło się z dzieckiem). Z przekonaniem, że sięgam po opowieść o nastolatce rodem z "Oskara i Pani Róży" rozpoczęłam lekturę. Moje wątpliwości wzbudził dopiero fakt, że Mia choruje na raka piersi...
Będę szczerza - gdyby nie powyższa pomyłka, zapewne nie sięgnęłabym po "Ostatnie dnia Królika". Unikam powieści, których główne bohaterki są koło czterdziestki. Kojarzą mi się one z nudnymi historiami, rozwodami i milionem identyczny postaci, które próbują "odnaleźć samych siebie". Gdyby jednak pochopnie oceniła powieść Anny McPartlin, popełniłabym ogromny błąd, bowiem książka okazałam się cudowną i wzruszającą opowieścią.
Mia choruje na raka piersi i nic nie wskazuje na to, że czeka na nią "długo i szczęśliwie". Ląduje w hospicjum - miejscu powszechnie znanym jako wyjście ostateczne. Choć szanse kobiety są niemal zerowe, jej rodzina za wszelką cenę nie zamierza się poddać, ani nawet uwierzyć w nieuchronnie nadchodzący koniec. Prędzej uwierzą, że już za chwilę nastąpi ogromy przełom medyczny i lekarstwo na raka zostanie wreszcie wynalezione, niż w to, że ukochany Królik ich opuści.
Pozbawiona sił Mia wprowadza nas w swój świat krok po kroku. Poznajemy jej życie dzięki retrospekcją przeszłości. Powoli dowiadujemy się jak przyszła na świat, jak wyglądało jej dzieciństwo i wszystkie czynniki, jakie stworzyły kobietą, którą jest. Poznajemy rodziców kobiety nie tylko jako starszych państwa, przerażonych nieuchronną śmiercią córki, lecz również młodszych, pełnych wigoru i szczęśliwych - jakimi pamięta ich Królik. Widzimy siostrę Mii, Grace, której urodę główna bohaterka zawsze podziwiała oraz jej brata - wiecznego buntownika. I wreszcie poznajemy historię wielkiej miłości Mii.
Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, powieść jest zabawna. W najbardziej dramatycznych sytuacjach główna bohaterka i jej bliscy rzucają uwagi, które rozbawią każdego. Tym razem hasło promujące książkę pasuje idealnie - "śmiejemy się przez łzy".
Nie lubię schematów. I właśnie dlatego tak polubiłam tę historię - ona łamie wszystkie schematy. Choć sięgnęłam po nią przez przypadek, cieszę się, że tak się stało. Jeśli szukacie niebanalnej powieści, a w lekturze najbardziej cenicie emocje (i mam tu na myśli wszystkie - i śmiech, i łzy), to ta książka będzie dla Was idealna.
"Ostatnie dni Królika" to powieść, która trafiła w moje ręce przez zabawny przypadek. Czytając zapowiedzi na telefonie zamiast "czterdziestoletnia Mia" przeczytałam "czternastoletnia Mia". Wszystko by się przecież zgadzało - dziewczynka na okładce i bohaterka nazywana "Królikem" (co, przynajmniej mi, kojarzyło się z dzieckiem). Z przekonaniem, że sięgam po opowieść o...
więcej Pokaż mimo to