-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz1
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
-
ArtykułyOficjalnie: „Władca Pierścieni” powraca. I to z Peterem JacksonemKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj „Chłopaka, który okradał domy. I dziewczynę, która skradła jego serce“LubimyCzytać2
Biblioteczka
2015-08-30
2014-05-27
2014-04-20
2013-12-13
2014-01-04
2013-10-02
2014-01-11
2013-03-25
2013-12-15
2012-12-28
2013-11-11
2013-06-24
Jakiś czas temu na bardzo wielu blogach mogliśmy spotkać się z recenzjami pierwszego tomu "Sagi Księżycowej". Nie byłoby w tym nic dziwnego, to w końcu nowość, gdyby nie jeden bardzo znaczący fakt. Wszystkie recenzje, na które się natknęłam były pozytywne - co do jednej. "Cinder" zbierała bardzo dobre noty, więc i ja postanowiłam (jak to na mnie przystało, ze sporym opóźnieniem) zapoznać się z historią futurystycznego Kopciuszka-mechanika. Główna bohaterka okazała się być cyborgiem, jednak jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, sięgnięcie po tę sagę było doskonałym pomysłem.
II tom serii opowiada nie tyle o innej historii, co dokłada nam do całości kolejną główną bohaterkę. Mamy więc Cinder - Kopciuszka i Scarlet - Czerwonego Kapturka. Jak na Kapturka przystało, dziewczyna skupia się na poszukiwaniach zaginionej babci. Nie mogło zabraknąć również trzeciej kultowej w bajce postaci - Wilka. Wilk więc występuje, jednak w bardzo odświeżonej wersji. Za to plus dla autorki, bo po cichu obawiałam się troszkę, że dostaniemy wilkołaka iskrzącego się w słońcu lub inny, równie absurdalny twór. Jednak co do drugiej z naszych bohaterek, Cinder, jej historia przestała przypominać znaną mi baśń. W bohaterce mało już pozostało z dziewczęcia, które zgubiło pantofelek (razem z nogą...) na balu. Ciężko mi znaleźć w dotyczących jej wątkach jakiegokolwiek podobieństwa do opowieści braci Grimm.
Kontynuacje mają to do siebie, że bardzo często są gorszej od pierwszej części. O dziwo, po "Sadze Księżycowej" nie spodziewałam się rozczarowania, co właściwie było jeszcze gorsze - Scarlet musiała pokonać wysoko postawioną poprzeczkę. Na szczęście, nie spotkałam się z twardym lądowaniem. Książka trzyma poziom. Moim ulubieńcem pozostaje I część, jednak raczej z sentymentu i powiewu świeżości, jaki wprowadziła, niż z obiektywnej oceny.
Co jeszcze dziwniejsze, choć wolałam Cinder, w połowie powieści zdałam sobie sprawę, że to właśnie historia Scarlet bardziej mnie zainteresowała. Wątki z Kopciuszkiem odrobinę mnie już znudziły i szczerze wierzyłam, że w II części czeka ją wreszcie szczęśliwe zakończenie, na które zasłużyła. Niestety, już w pierwszych stronach, autorka dała mi jasno do zrozumienia, że przyszło tej bohaterki nie rysuje się w tak kolorowych barwach, a problemy dopiero się rozpoczęły.
Świat wykreowany przez Meyer w dalszym ciągu zachwyca. Podtrzymała swoją wizję świata, który mnie urzekł, wprowadzając kilka nowych elementów. Dzięki temu stał się on nie tylko bardziej fascynujący, lecz również bardziej surowy. Wydaje mi się, że mamy tutaj trochę więcej krwawych, brutalnych scen i wątków, jednak i działa na plus powieści.
Jeśli jakiś cudem jest jeszcze wśród Was ktoś, kto nie rozpoczął swojej przygody z "Sagą Księżycową", wakacje to idealny czas, aby nadrobić zaległości! Nie będziecie żałować. Ja, tak jak chyba wszyscy inni, polecam!
Jakiś czas temu na bardzo wielu blogach mogliśmy spotkać się z recenzjami pierwszego tomu "Sagi Księżycowej". Nie byłoby w tym nic dziwnego, to w końcu nowość, gdyby nie jeden bardzo znaczący fakt. Wszystkie recenzje, na które się natknęłam były pozytywne - co do jednej. "Cinder" zbierała bardzo dobre noty, więc i ja postanowiłam (jak to na mnie przystało, ze sporym...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-04-29
Philippę Gregory kojarzy chyba każdy. Choć fanką romansów historycznych nie jestem, słyszałam praktycznie same pozytywne opinie na temat jej twórczość. "Odmieniec" to pierwszy tom cyklu "Zakon Ciemności". Tym razem autorka zdecydowałam się na serię skierowaną do młodzieży. Jak poradziłam sobie z tym zadaniem?
Życie nastoletniej Izoldy legło w gruzach - jej ukochany ojciec nie żyje. Choć spodziewała się, że po jego śmierci zostanie panią ziem Lucretili, brat przekazuje jej, że losy dziewczyny potoczą się zupełnie inaczej. Mam do wyboru małżeństwo z okropnym księciem (do którego oczywiście nic nie czuje), bądź... klasztor. Zrozpaczona dziewczyna nie wyobraża sobie życia u boku tak potwornego człowieka, jakim jest jej niedoszły narzeczony. W ten sposób ląduje w miejscu, do którego nie mogłaby pasować mniej, a mianowicie wspomnianym klasztorze.
Luca Vero, mimo swojego młodego wieku pełni funkcję inkwizytora. Chłopak może się pochwalić zadziwiającą przeszłością - jest wyjątkowo urodziwy i wyjątkowo inteligentny, a nic nie wskazuje, żeby była to kwestia dobrych genów. W dzieciństwie był więc traktowany jako odmieniec, a kiedy zginęli jego rodzice klasztor stał się dla chłopca nowym domem. Z uwagi na pełnioną funkcję, zadaniem Luci jest zbadanie przedziwnych zdarzeń, które mają miejsce w klasztorze. Zbiegiem okoliczności Luca i Izolda spotykają się w tym właśnie miejscu.
"Odmieniec" skupia się tak naprawdę nie na jednej zagadkowej historii, lecz dwóch. Pierwsza z nich ma miejsce we wspomnianym klasztorze, gdzie dzieją się niepokojące rzeczy. Siostry lunatykują, mają przedziwne wizje. Jakby tego było mało, na ich ciałach pojawią się krwiste rany przypominające stygmaty. Zadaniem Luca jest dowiedzenie czy mamy do czynienia z czarną magią, czy też może ktoś celowo preparuje dowody, aby na nią wskazywały. Izolda natomiast musi udowodnić, że jest niewinna, ponieważ to właśnie wraz z jej przybyciem rozpoczęły się te niepokojące zjawiska. Druga z zagadek skupia się natomiast na zbadaniu (w zupełnie innym miejscu) sprawy przedziwnego stworzenia, które jest podejrzewane o... bycie wilkołakiem!
Bardzo spodobał mi się świat przedstawiony przez autorkę. Doskonale widać, że odnajduje się się w ówczesnych czasach, a mało tego, pozwala przenieść się tam czytelnikowi. Spodobały mi się również kreacje bohaterów. Choć nie przepadam za wyidealizowanymi bohaterami, nawet Luca mnie nie irytował mimo swojej cudnej aparycji i ponadprzeciętnej inteligencji. Zabawny jest również fakt, że choć główni bohaterowie to Luca i Izolda, najmilej wspominam Iszrak i Freize'ego. Szczególnie ten drugi zyskał moją sympatię, ponieważ jego zabawne uwagi nadały powieści sporo uroku.
Po mocnym początku (oskarżenia wobec Luca i atak księcia na Izoldę) spodziewałam się bardzo wiele. Jak przypuszczam, w czasach, w których rozgrywała się opowieść 17-latkowie byli już traktowani jak dorośli. Niestety wraz z rozwojem powieści daje się odczuć jej naiwność. Rozwiązania zagadek i rozwoju wydarzeń domyślił się chyba każdy, a opowieść jej bardzo naiwna. O dziwo jednak, przewidywalność tej historii, nie umniejszała mi przyjemności z czytania - co prawda nie czytałam jej z wypiekami na twarzy, lecz, mimo wszystko, z przyjemnością.
Spodziewałam się, że "Odmieniec" okaże się czymś na styl historycznego paranormal romance, a główni bohaterzy np. czarownicą i wilkołakiem. Nic bardziej mylnego! To raczej opowieść o średniowiecznych oskarżeniach o czarną magię, paleniu na stosie za najmniejsze odstawanie od ogółu. I w tym jest pewna uniwersalna prawda, a nawet w XXI wieku zdarza nam się przecież piętnować wszystko to, czego nie rozumiemy...
Podsumowując, I tom "Zakonu Ciemności" ujął mnie cudownie przedstawionym tłem historycznym i nietuzinkowymi bohaterami, jednak rozczarował naiwnością. Mimo wszystko uważam, że jest to powieść godna polecania, a sama chętnie sięgnę również po inne książki autorki, a tym bardziej kolejny tom tej serii.
Philippę Gregory kojarzy chyba każdy. Choć fanką romansów historycznych nie jestem, słyszałam praktycznie same pozytywne opinie na temat jej twórczość. "Odmieniec" to pierwszy tom cyklu "Zakon Ciemności". Tym razem autorka zdecydowałam się na serię skierowaną do młodzieży. Jak poradziłam sobie z tym zadaniem?
Życie nastoletniej Izoldy legło w gruzach - jej ukochany ojciec...
2013-02-24
Zacznijmy od świata, w którym rozgrywa się cała akcja. Konflikty pozaziemskie to wojny, które toczą się w kosmosie, bądź na innej planecie. Ludzie nie uczestniczą w nich bezpośrednio, a jedynie kierują (z Ziemi) maszynami, które biorą udział w walce. Dzięki temu, uniknąć można całkowitego zniszczenia planety (polecam naszym współczesnym politykom poważnie rozważyć taką ewentualność). Właśnie trwa III wojna światowa, w którą zaangażowany jest cały świat, jednak największą rolę odgrywają dwa bloki - Indo-Ameryka i Ruso-Chiny. Europa i Australia stoją po stronie Ameryki i Indii, natomiast Ameryka Południowa jest sprzymierzeńcem Rosji i Chin.
Tom nie ma łatwego życia - ojciec z problemami z alkoholem i hazardem, wieczne życie w podróży, problemy przez nieobecności w szkole. A Tom bardzo chciałby być Kimś. Pewnego dnia, marzenia stają się rzeczywistością i otrzymuje propozycję szkolenia w Wieży Pentagonu, jednak to dopiero początek problemów. Jak się okazuje, patrząc z boku wszystko wygląda dużo prościej. W rzeczywistości już pierwszego dnia po przyjeździe do tej elitarnej akademii wojskowej, chłopiec nabiera wątpliwości, czy jego decyzja faktycznie była słuszna. Ile jest w stanie poświęcić, aby spełnić swoje marzenia?
Zadziwiający jest fakt, że za największą zaletę książki uważam... dobry humor! Sama byłam zaskoczona, po powieści spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Żeby nie było wątpliwości - to nie jest komedia, jednak pojawiło się wiele humorystycznych scen, przy których śmiałam się do rozpuku np. wirus latynoskiej gorączki, który zmuszał zainfekowanych ludzi do próby tańczenia zmysłowej salsy z każdym, kto znalazł się na ich drodze. Te i inne pomysły, a także momentami przezabawne rozmowy nastolatków sprawiły, że powieść czytałam z uśmiechem na ustach.
Jeśli obawiacie się sięgnąć po "Wojny Światów", niepewni czy wpasuje się w Wasze gusta, ale za to zaczytujecie się w antyutopiach, mogę powiedzieć jedno - sięgajcie śmiało. Gdyby tak wymazać całą tą kosmiczną otoczkę, zostaje nam świat przyszłości, w stanie wojny, a pomiędzy tym wszystkim nastoletnie dzieciaki, od których wymaga się dużo więcej niż są w stanie udźwignąć. To po prostu typowa powieść dla młodzieży, całkiem niegłupia i do tego świetnie napisana, którą czyta się ekspresowo, mimo pokaźnych rozmiarów.
Całkiem polubiłam bohaterów tej powieści, choć Tom wielokrotnie zagrał mi na nerwach. To jednak miła odmiana, gdyż zazwyczaj w książkach akcja kręci się wokół dziewcząt, a tutaj mieliśmy do czynienia niemal wyłącznie z chłopcami, i to przedstawionymi w sposób tak realny, że do złudzenia przypominali mi moich kolegów z czasów kiedy jeszcze chodziłam do gimnazjum.
"Insygnia" miała być dla mnie wyzwaniem. Powieścią zupełnie inną niż na co dzień czytuję, typowym science fiction, przez co nieco się jej obawiałam. Okazała się być jednak historią wyjątkowo przystępną i uniwersalną. Skupiającą się na takich wartościach jak lojalność, przyjaźń, czy odpowiedzialność. Jedynym słowem - polecam, nawet tym nie do końca przekonanym!
http://betterversionofthetruth.blogspot.com/2013/03/insygnia-wojny-swiatow-sj-kincaid.html#comment-form
Zacznijmy od świata, w którym rozgrywa się cała akcja. Konflikty pozaziemskie to wojny, które toczą się w kosmosie, bądź na innej planecie. Ludzie nie uczestniczą w nich bezpośrednio, a jedynie kierują (z Ziemi) maszynami, które biorą udział w walce. Dzięki temu, uniknąć można całkowitego zniszczenia planety (polecam naszym współczesnym politykom poważnie rozważyć taką...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-07-05
2013-02-08
2013-03-28
Monika Żyłkowska jest nastolatką, która uczy się w gimnazjum w małej miejscowości. Życie jej nie rozpieszcza - razem z matką ledwo wiążą koniec z końcem. Po śmierci ojca nic nie jest już takie same. Kiedy poznajemy dziewczynę właśnie martwi się, że nie będzie mogła wziąć udziału w balu gimnazjalnym. Wpisowe wynosi aż 180 zł, to w końcu bardzo dużo jak na jedną imprezę nawet dla dorosłego człowieka, a co dopiero dla tak młodej osóbki. Wszystko zaczyna się jednak układać, matka Moniki znajduje pracę, a co za tym idzie budżet rodziny zostaje podreperowany. Do tego, do klasy nastolatki dołącza nowy uczeń - przystojny Dominik, który wydaje się być łącznikiem z wielkim światem - w końcu tyle wie i tyle widział. Najwidoczniej to wystarcza, bo cała klasa jest zafascynowana nowym kolegą, a przyjaciółka Moniki - Mrówa - zdaje się być jego największą fanką. Nasza bohaterka jest jednak sceptycznie nastawiona to Dominika. Czy intuicja ją zawodzi? A może podejrzane zachowanie nowego kolegi skrywa tajemnicę?
Po przeczytaniu opisu byłam nastawiona na powieść, w której nastoletnia uczennica gimnazjum będzie rozdarta między nowym, mrocznym przystojniakiem - Dominikiem, a "swojskim" chłopakiem - Włodkiem, którego zdaje się nie dostrzegać. Co się okazało - nic bardziej mylnego. To nie jest nawet powieść o młodzieńczych miłostkach, więc moje podejrzenia okazały się zupełnie niezwiązane z rzeczywistością. O czym więc jest ta książka? O nowym uczniu, który skrywa mroczną tajemnicę. O trudnych wyborach. O tym, jak wiele jesteśmy w stanie zrobić dla pieniędzy i o młodzieńczej naiwności. Zdecydowanie jednak nie jest to opowieść o miłości - wątek gdzieś tam może się i przewija, jednak nie pokusiłabym się o stwierdzenie, że jest to romantyczne uczucie. Równie dobrze bohaterów może łączyć tylko przyjaźń. O dziwo, wcale nie jestem zawiedziona - miłosnych trójkątów jest na rynku wydawniczym aż nadto. Problemu, na którym skupił się autor jeszcze nie spotkałam w literaturze, a jest on bardzo aktualny jeśli chodzi o polską młodzież. Co więc poszło nie tak?
Język. Przyznam szczerze - język w powieści jest tragiczny i psuje całą przyjemność z czytania. Jest stylizowany na młodzieżowy, niestety z opłakanym skutkiem. Całość brzmi sztucznie, jest wymuszona i nieprzyjemna w odbiorze. Sama kończyłam gimnazjum wcale nie tak dawno temu i jestem pewna, że nikt już tak nie mówi. W akcie desperacji skonsultowałam się ze znajomą gimnazjalistką (w obawie o polską młodzież:)), która na szczęście uspokoiła mnie mówiąc, że dialogi w powieści niewiele mają wspólnego z rozmowami jej szkolnych kolegów.
Jeśli chodzi o bohaterów - żadnego z nich nie darzyłam ani większą sympatią, ani niechęcią. Jednym słowem - byli mi dość obojętni. Co prawda, kilka razy miałam ochotę potrząsnąć dziewczętami, których naiwność sięgała zenitu, jednak to były najżywsze uczucia, jakimi je obdarzyłam. Za najciekawszą postać uznałabym dość poboczną osobę, a mianowicie matkę głównej bohaterki. Relacje matki z córką (szczególnie po śmierci ojca) to zazwyczaj ciekawy temat i tak też było w tym wypadku. Niestety, wszystkiego jakoś tak za mało, jednak trudno się dziwić przy tak cieniutkiej książeczce.
"Pocztówkę z Toronto" oceniam jako lekturę średnią - z niezłym pomysłem, który został niestety zniszczony przez język, który okropnie razi. Powieść jest cieniutka, ma mniej niż 150 stron, ale za to cena przy takiej grubości jest bardzo zachęcająca.
Monika Żyłkowska jest nastolatką, która uczy się w gimnazjum w małej miejscowości. Życie jej nie rozpieszcza - razem z matką ledwo wiążą koniec z końcem. Po śmierci ojca nic nie jest już takie same. Kiedy poznajemy dziewczynę właśnie martwi się, że nie będzie mogła wziąć udziału w balu gimnazjalnym. Wpisowe wynosi aż 180 zł, to w końcu bardzo dużo jak na jedną imprezę...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-03-27
Ted to zwyczajna nastolatka. Wygląda raczej przeciętnie. Nie, jest nawet gorzej - przez swój ponad przeciętny wzrost i włosy przypominające domowego gryzonia często bywa obiektem drwin szkolnych kolegów. Jakby tego było mało, jej siostra to skończona piękność, do której dziewczyna ciągle próbuje się upodobnić. Czy może być coś gorszego kiedy ma się naście lat?
Kiedy łowca talentów proponuje jej sprawdzenie się jako modelka, dziewczyna traktuje to jako okrutny żart. Tyle się przecież słyszy o dziewczynach, które zostały oszukane - popadły w długi lub, co gorsza, zostały zmuszone do pozowania bez ubrań. Dziewczyna odrzuca więc wszystkie złudzenia i oczywiście nie traktuje zdarzenia poważnie. Kiedy jednak agencja okazuje się być prawdziwa i do tego wyjątkowo prestiżowa, a sprawy rodzinne się komplikują, Ted stwierdza, że tak spora gotówka, jaką jest w stanie zarobić pracując jako modelka, rozwiązałaby wiele problemów. Świat mody okazuje się zupełnie inny niż mogłoby się to wydawać...
Po paranormal romance nastał czas antyutopii, lecz zaczyna mi się wydawać, że młodzieżowe obyczajówki zyskują ostatnio coraz mocniejszą pozycję na rynku. Jedno jest pewne - takim książkom nie można zarzucić, że wszystkie są takie same. Tematów z życia codziennego (i tego nie do końca codziennego) jest przecież całe mnóstwo. Autora książki "Look" postawiła na ten niezbyt codzienny - w końcu nie każdego dnia ktoś proponuje nam pracę jako modelka - a wątek miłosny jest tutaj zdecydowanie poboczny, a całość skupia się na wewnętrznych przeżyciach nastolatki, która znajduje się z dość nietypowej sytuacji.
Wbrew pozorom autorka napisała książka, która sięga dużo głębiej niż mogłoby się wydawać. W wieku 15 lat dziewczęta powinny przecież martwić się strojem na piątkową imprezę, a nie tym, czy siostra przeżyje chemioterapię. Niestety i takie sytuacje się zdarzają, a Ted to bardzo dzielna dziewczyna i doskonale daje sobie ze wszystkim radę. Wydawać by się mogło, że tutaj to dorośli mają największy problem z dostosowaniem się do sytuacji. Trudno im się jednak dziwić, bo czy może być coś gorszego dla rodzica niż przewidywanie na ile procent ich dziecko ma szanse wyjść z choroby? Dzięki przedstawieniem sytuacji w ten sposób bohaterowie wydają mi się najzwyczajniej w świecie... ludzcy.
Choć nie zawsze zgadzałam się z decyzjami głównej bohaterki, postanowiłam jej nie oceniać. Udało mi się jednak polubić zarówno Ted, jak i pozostałych bohaterów "Look". I choć jest kilka rzeczy, do których można byłoby się przyczepić, ta książka na tle innych obyczajowych powieści dla młodzieży wypada znakomicie. To opowieść nie tylko o świecie modelingu, lecz również o chorobie, wkraczaniu w dorosłość, życiowych priorytetach, rodzinnych więziach i miłości. Myślę, że każdy znajdzie tu coś dla siebie, nawet Ci, którzy już zapomnieli, jak to jest mieć naście lat. Dla mnie "Look" jest jednym z najbardziej pozytywnych książkowych zaskoczeń tego roku.
Ocena: 8,5/10
Ted to zwyczajna nastolatka. Wygląda raczej przeciętnie. Nie, jest nawet gorzej - przez swój ponad przeciętny wzrost i włosy przypominające domowego gryzonia często bywa obiektem drwin szkolnych kolegów. Jakby tego było mało, jej siostra to skończona piękność, do której dziewczyna ciągle próbuje się upodobnić. Czy może być coś gorszego kiedy ma się naście lat?
Kiedy łowca...
2013-01-07
Podróże w czasie to motyw dość popularny, choć pozostawiający autorom duże pole do popisu. Przeczytałam już kilka książek o tej tematyce, jednak nie były to kopie oparte na tym samym schemacie, a ciekawe, odmienne lektury. "Magiczna Gondola" również, mimo dość "oklepanego" wątku głównego, wydała mi się w pewien sposób oryginalna. Wenecja (którą uwielbiam), a do tego przepiękna okładka przekonały mnie do reszty.
Główna bohaterka, Anna, ma 17 lat i jest typową nastolatką - nie wyobraża sobie życia bez internetu, facebooka i iPoda. Wraz z rodzicami spędza wakacje w Wenecji, próbując zabić czas zwiedza miasto. Trochę znudzona zaprzyjaźnia się z rówieśnikiem - nieco nudnym Mathiasem, którego marzeniem jest zostać dentystą. Wszystko zmienia się kiedy wraz z rodzicami udaje się na Canal Grande. Tajemnicza czerwona gondola nieoczekiwanie przenosi ją do 1499 roku...
Muszę przyznać, że "Magiczna Gondola" okazała się jedną z najbardziej zaskakujących książek, jakie miałam okazje ostatnio przeczytać. Teoretycznie jest ona skierowana do czytelników w wieku poniżej 16, spodziewałam się więc, że będzie dość... naiwna. Jak się okazuje - nic bardziej mylnego. Ku mojemu zdziwieniu w powieści pojawiły się m.in. kurtyzany, a Anna rozpoczęła swoją przygodę w 1499 r. nago. Cała historia okazała się spójna i nie widzę przeciwwskazań, aby sięgnęli po nią dorośli czytelnicy. Wręcz przeciwnie: jestem przekonana, że i oni znajdą w niej coś dla siebie.
Książka przenosi nas w niesamowity świat, a nawet... dwa niesamowite światy. Przygodę rozpoczynamy w 2009 i poznajemy przepiękne krajobrazy dzisiejszej Wenecji. Podróże gondolami i maski karnawałowe sprawiały, że mojego dotychczasowa chęć, aby wybrać się do Włoch niesamowicie się nasiliła. Dodatkowo, fantastycznie przedstawiony został XV wiek. Anna często zmieniała miejsce pobytu, dzięki czemu i my mogliśmy poznać miasto z różnych stron. Od najbiedniejszych domów, do najbogatszych. Od klasztoru, do "Domu Uciech". Pokazanych zostało mnóstwo małych rzeczy, dzięki którym całość wyglądała bardziej rzeczywiście.
Bohaterowie powieści również przypadli mi do gustu. Anna nie była perfekcyjna, choć zadziwiająco odważna. Pomijając tę (znaczącą) zaletę, dokładnie tak wyobrażam sobie dzisiejsze 17-latki. Jeśli chodzi o Sebastiana - jestem nieco rozczarowana. Zarys postaci całkiem mi się spodobał, ale jakoś za mało pokazywał swojego charakterku. A może to jego było za mało? Odnośnie pozostałych postaci, takich jak Klaryssa, Bart, czy Marietta, nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń.
Bardzo się cieszę, że zdecydowałam się sięgnąć po "Magiczną Gondolę". Okazała się świetną powieścią, którą czyta się niesamowicie szybko i przyjemnie. Bardzo spodobało mi się również zakończenie - osobiście nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Nie mogę również nie wspomnieć o okładce - jest przepiękna i doskonale pasuje do książki (maski odgrywają w niej dużą rolę). Muszę dodać, że prezentuje się znacznie lepiej od okładki oryginalnej (zdjęcie powyżej), a bardzo mnie cieszy.
"Magiczna Gondola" to przeurocza opowieść, którą mogę Wam polecić z czystym sumieniem. Jeśli o mnie chodzi, wzbudziła ochotę na kolejne książki o podróżach w czasie. Chyba będę musiała poważnie rozejrzeć się za "Trylogią Czasu" :)
Ocena: 8/10
Podróże w czasie to motyw dość popularny, choć pozostawiający autorom duże pole do popisu. Przeczytałam już kilka książek o tej tematyce, jednak nie były to kopie oparte na tym samym schemacie, a ciekawe, odmienne lektury. "Magiczna Gondola" również, mimo dość "oklepanego" wątku głównego, wydała mi się w pewien sposób oryginalna. Wenecja (którą uwielbiam), a do tego...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dawno, dawno temu żył sobie król. Niestety jego piękna żona umarła i pozostał sam z jedenastoma synami i córką. Nie chcąc żyć w samotności ożenił się po raz drugi, jednak jego żona była zła do szpiku kości. Omotany jej urokiem król, zdawał nie zauważać prawdziwej natury złej królowej. Pod wpływem nowej małżonki wyrzucił królewnę Elizę z zamku na wieś, a nieobecności jej braci, kiedy królowa zamieniła ich w dzikie łabędzie, zdawał się nawet nie zauważyć...
Również dawno, dawno temu żyła sobie królewna Aleksandra wraz z trzema braćmi oraz matką i ojcem - królem i królową. Dziewczyna od zawsze czuła się brzydkim kaczątkiem. Silna więź z matką oraz braćmi rekompensowała jej brak uwagi ze strony króla. Kiedy młoda królewna zaczyna zmieniać się w kobietę mają miejsce tragiczne wydarzenia, wskutek których piękna i dobra królowa ginie. Król, chcąc pomścić jej śmierć, co noc udaje się do lasu polując na bestię, która zabiła jego małżonkę. Codziennie wraca z pustymi rękami, aż do dnia, kiedy wraz z nim do zamku przybywa piękna choć okrutna niewiasta. Król postanawia poślubić kobietę, mimo rozpaczy swoich dzieci...
Obie te historie są bardzo podobne? Oczywiście, że tak! "Królestwo Łabędzi" to debiutancka powieść Zoe Marriott, znanej w Polsce dzięki powieści "Cienie na księżycu". Autorka nie ukrywała inspiracji słynną baśnią Andersena, otwarcie przyznała, że celem było przedstawienie jej w nieco odświeżonej wersji. Jak się udało? Muszę przyznać, że znakomicie.
"Królestwo Łabędzi" to baśniowa opowieść. Co prawda, nie zaczyna się od słów "Dawno, dawno temu...", ale poza tym posiada wszelkie cechy, które kojarzą mi się z baśnią. Mamy więc króla i królową, zamek, złą macochę, trochę magii i piękną zagubioną królewną. Mamy również "rycerza na białym koniu", który wybawi główną bohaterkę z opresji. Jak to w takich historiach bywa, z góry przewidujemy szczęśliwe zakończenie - cóż by to była za baśń, gdyby dobro nie wygrało ze złem? Zoe Marriott udowadnia jednak, że nawet przedstawienie powszechnie znanej historii, w której praktycznie każdy domyśla się zakończenia, nie musi umniejszać przyjemności z czytania. Co więcej, autorce udało się wprowadzić kilka wątków, których rozwiązanie okazało się zaskoczeniem.
Bohaterowie powieści to postacie wyjęte prosto z bajki. Dzielą się na dobre i złe, czarne i białe. Główna bohaterka jest wyjątkowo uroczą istotą, kompletnie nieświadomą własnego wdzięku. Rozwija się wraz z akcją powieści, dokładnie tak jakby autorka włączyła w swoją opowieść jeszcze jedną baśń - "Brzydkie Kaczątko". Aleksandra sama na początku podkreśla (bo to ona jej narratorem i dzieli się z nami swoimi odczuciami), że nie jest piękna. Z czasem jednak rośnie, dorośleje, a po zachowaniu innych bohaterów możemy wywnioskować, że przemieniła się w zjawiskową młodą kobietę. Natomiast ukochany Aleksandry jest dokładnie taki, jak książę z bajek, które pamiętam z dzieciństwa - mężny, prawy, odważny i dobry.
"Królestwo Łabędzi" to piękna historia, która spodobać się może nie tylko młodszym czytelnikom, lecz również tym starszych, którzy mają słabość do baśniowych historii. Piękna okładka z całą pewnością dorównuje niesamowitej zawartości, polecam!
Dawno, dawno temu żył sobie król. Niestety jego piękna żona umarła i pozostał sam z jedenastoma synami i córką. Nie chcąc żyć w samotności ożenił się po raz drugi, jednak jego żona była zła do szpiku kości. Omotany jej urokiem król, zdawał nie zauważać prawdziwej natury złej królowej. Pod wpływem nowej małżonki wyrzucił królewnę Elizę z zamku na wieś, a nieobecności jej...
więcej Pokaż mimo to