-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać2
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński23
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Biblioteczka
2016-11-13
2016-09-01
Po "Wstydzie" spodziewałam się thrillera, być może dość nietypowego. Jednak w czasach, gdzie życie w sieci jest już chyba równie istotne, jak prawdziwy świat, taki koszmar jest przecież dość prawdopodobny. W najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewałam się jednak tego, co zaserwowała nam Helen FitzGerald.
"Wstyd" szokuje już od pierwszej stron. Ba! Od pierwszego zdania. Jeśli jesteście ciekawi, jak brzmi wystarczy zajrzeć do książki w najbliższej księgarni - ja nie mogę go przytoczyć, zdecydowanie się do tego nie nadaje. Nie mniej jednak autorce zdecydowanie zależało, aby zaskoczyć czytelnika i z pewnością się to udało. Dalej jest już tylko mocniej, więc to temat przeznaczony jedynie dla czytelników o naprawdę mocnych nerwach.
Su jest złotym dzieckiem. Dziewczyna jest poważna i poukładana. Dobrze się uczy, nigdy nie popełnia błędów. Wcale nie oznacza to jednak, że wszystko przychodzi jej lekko - nasza bohaterka naprawdę ciężko pracowała na każdy osiągnięty sukces. I wreszcie nadchodzi czas wytchnienia. Su, mimo że tego typu rozrywki są dla niej kompletną nowością, wyrusza wraz z siostrą, Leah, i (jej) koleżankami Magaluf, aby oddać się dzikiej pomaturalnej balandze. Pijana Su kompletnie traci kontrolę podczas jednego z wypadów do klubów i... delikatnie mówiąc - zachowuje się skandalicznie. Ona, środek klub, 12 mężczyzn i, co gorsza, kamera, która wszystko nagrywa. Publiczne upokorzenie dziewczyny trafia do sieci i zyskuje zatrważająco dużą popularność. Liczby wyświetleń rośnie, a wśród oglądających nagranie mogą być przecież rodzice, przyjaciele, nauczyciele czy sąsiedzi...
Autorka bardzo szybko przenosi nas w świat tej niezwykłej rodziny i obnaża wszystkie jej dysfunkcje. Su, jako adoptowana córka, wcale nie jest "tą gorszą". Widzimy jednak jak katastrofalne skutki może mieć chęć dopasowania się do każdej sytuacji. Ale uważajcie - nie pozwólcie sobie osądzić żadnego z bohaterów tej historii zbyt szybko, ponieważ każda sytuacja może prezentować się zupełnie inaczej, w zależności od bohatera, z którego punktu widzenia ją poznamy.
Jeżeli głównym założeniem było tu wywołanie w czytelniku emocji, powieść w 100% spełnia swoją rolę. Od pierwszej sceny jesteśmy zaszokowani. Później współczucie miesza się z oburzeniem, a my zaczynamy wątpić w osądy, które już wydaliśmy. Jedno jest jednak pewne - niektóre sceny były bardzo mocne, a w mnie zwyczajnie wzbudzały odrazę.
"Wstyd" to jedna z niewielu powieści, której nie jestem w stanie ocenić. Z jednej strony, fabuła była naprawdę dobrze skonstruowana, a książka okazała się niesamowicie wciągająca. Z drugiej jednak, czuję, że autorka potraktowała nas naprawdę chłodno. Z czystym sumieniem mogę Wam polecić tę historię, jednak tylko wtedy, jeśli macie naprawdę mocne nerwy.
Po "Wstydzie" spodziewałam się thrillera, być może dość nietypowego. Jednak w czasach, gdzie życie w sieci jest już chyba równie istotne, jak prawdziwy świat, taki koszmar jest przecież dość prawdopodobny. W najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewałam się jednak tego, co zaserwowała nam Helen FitzGerald.
"Wstyd" szokuje już od pierwszej stron. Ba! Od pierwszego zdania....
2016-08-31
2016-08-27
2016-07-15
2016-08-20
2016-08-15
2016-11-10
"Czy wspomniałam, że za Tobą tęsknię?" to już trzeci i ostatni tom serii "DIMLY". Pozostałe okazały się pozytywnym zaskoczeniem - w naszym kraju wydaje się chyba niewiele książek o romansie pomiędzy przyrodnim rodzeństwem (a przynajmniej ja na takie nie trafiam). Pomimo lekkich kontrowersji, powieści Estelle Maskame okazały się naprawdę uroczym romansem pomiędzy dwójką młodych ludzi.
Ciężko sięga się po ostatni tom - uczucie, że będziemy musieli pożegnać się z bohaterami raz na zawsze sprawia, że mamy ochotę odwlec lekturę. I tak też zrobiłam z "Czy wspomniałam, że za Tobą tęsknię?" W końcu jednak ciekawość wzięłam górę i chęć poznania dalszych losów Eden i Tylera okazała się silniejsza. Jedno jest pewne - taka lektura potrafi umilić nawet najbrzydszy jesienny wieczór.
Estelle Maskamme napisała książkę, która stała się hitem zanim jeszcze została wydana. Autorka zamiesiłam powieść na Wattpad i już wtedy zaskarbiła sobie sympatię mnóstwa czytelniczek. Wspominam o tym nie bez powodów. Spotkałam się już z kilkom powieściami, które zasłynęły właśnie dzięki tej platformie i widzę pewną zależność, która sprawdza się również w tym przypadku. Mówiąc w skrócie - książka może i ma swoje wady, jednak nie bez powodu jest uwielbiana przez rzesze młodym kobiet. Po prostu piekielnie wciąga. Do tego stopnia, że przestajemy się zastanawiać, czy cokolwiek nas irytuje - czerpiemy przyjemność z lektury i tyle!
Poprzedni tom zakończyłam z lekką antypatią w stosunku do Tylera. Teraz, rozpoczynając trzecią część, mogłam wręcz powiedzieć, że go nie lubię. I nie tylko ja, bo wszystko wskazuje na to, że Eden już się wyleczyła z nieszczęśliwej miłości do przyrodniego brata. Ten rok był niesamowicie trudny, a dziewczyna musiała sama radzić sobie ze wszystkim. Czy jednak będzie w stanie zachować zimną krew, gdy Tyler w końcu wróci?
Tutaj również nie brakuje akcji i emocji. Autorka przez wszystkie części skupia się przede wszystkim na romansie między dwójką głównych bohaterów i nie można zaprzeczyć, że on jest najważniejszy. Jeśli nie lubicie miłosnych historii, "DIMLY" z pewnością nie przypadnie Wam do gustu. Jeśli je kochacie i tak seria przypadnie Wam do gustu. Mogłabym zacząć teraz wyliczać wady powieści Eselle Maskame, jednak w tym przypadku po prostu nie ma to sensu. Jak już wspomniałam - książka wciąga, a my kibicujemy gorąco głównym bohaterom, a rzeczy takie jak choćby schematyczne zachowania zwyczajnie przestajemy zauważać.
Myślę, że tych z Was, którzy czytali "Czy wspomniałam, że Cię kocham?" oraz "Czy wspomniałem, że Cię potrzebuję?" nie muszę przekonywać, aby sięgnęli i po tę książkę. Finał tej romantycznej przygody po prostu trzeba poznać!
"Czy wspomniałam, że za Tobą tęsknię?" to już trzeci i ostatni tom serii "DIMLY". Pozostałe okazały się pozytywnym zaskoczeniem - w naszym kraju wydaje się chyba niewiele książek o romansie pomiędzy przyrodnim rodzeństwem (a przynajmniej ja na takie nie trafiam). Pomimo lekkich kontrowersji, powieści Estelle Maskame okazały się naprawdę uroczym romansem pomiędzy dwójką...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-07
Lillia, Kat i Mary nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Lillia to popularna księżniczka, która siedzi przy tym najważniejszym stoliku i trzyma się z tymi, z którymi trzymać chcą się wszyscy. Kat to rockowa buntowniczka, która robi co ma ochotę, kiedy ma ochotę. A Mary? Nieśmiała i wyciszona samotniczka, która chciałaby tylko gdzieś przynależeć. Co łączy tę niezwykłą trójkę? Jeszcze nieco ponad miesiąc temu odpowiedź na to pytanie brzmiałaby: nic. Teraz jednak dziewczęta mają wspólny sekret, który nigdy nie powinien ujrzeć światła dziennego, a przecież wszyscy doskonale wiemy, że nic nie łączy tak, jak tajemnice.
Gdybym miała porównać serię napisaną wspólnie przez Jenny Han i Siobhan Vivian do książek, które już znam było to Pretty Little Liars. Brak tu wątków fantastycznych, jednak historia pełna jest intryg, tajemnic i nieczystych zagrań. Tutaj też z pozoru niewinne zagrania nastolatek wymykają się spod kontroli i niosą za sobą poważne skutki.
Wszystkie trzy bohaterki wzbudziły sympatię czytelników, kiedy poznaliśmy je w pierwszym tomie. Tutaj już od pierwszych stron mamy wątpliwości, kto tak naprawdę jest ofiarą, a kto oprawcą. Motywy przestają być oczywiste, a zemsta adekwatna do przewinień. Wydaje mi się, że moc tej historii polega na tym, że z pozoru banalna i naiwna powieść, szybko okazuje się być czymś o wiele poważniejszym. Historię poznajemy naprzemiennie z punktu widzenia wszystkich trzech bohaterek, dzięki czemu lektura jest urozmaicona.
Bardzo dużym plusem tej powieści jest fakt, że piekielnie wciąga. Podczas lektury pierwszego tomu obgryzałam paznokcie zastanawiając się, że zaplanowana przez dziewczyny zemsta się powiedzie i w jaki sposób przebiegnie. Teraz z kolei zastanawiamy się, czy prawda wyjdzie na jaw i jakie będą tego konsekwencje. Z jednej strony, czytelnik jest przecież w stanie obiektywnie ocenić sytuację, z drugiej jednak historia opisana jest w taki sposób, że nie sposób nie wczuć się w sytuację bohaterek i nie podzielać ich lęku.
Jeżeli chodzi o minusy - jedna z dziewczyn jest niesamowicie irytująca. Rozumiem, że założeniem autorki było pokazanie możliwie najbardziej urozmaiconych postaci, aby pokazać kontrast między nimi, jednak o ile w przypadki Lillii i Kat się to sprawdza, o tyle ostatnia z dziewczyn kompletnie mi nie pasuje. W pierwszej części myślałam, że to po prostu nieśmiała samotniczka, teraz jednak uważam, że momentami staje się zwyczajnie absurdalna
"Ogień za ogień" to godna kontynuacja książki "Ból za ból". Jest równie, o ile nie bardziej wciągająca. Seria jest w moim odczuciu miłą odmianą od powtarzalnych historii o nadprzyrodzonych zdolnościach, antyutopii oraz New Adult.
Lillia, Kat i Mary nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Lillia to popularna księżniczka, która siedzi przy tym najważniejszym stoliku i trzyma się z tymi, z którymi trzymać chcą się wszyscy. Kat to rockowa buntowniczka, która robi co ma ochotę, kiedy ma ochotę. A Mary? Nieśmiała i wyciszona samotniczka, która chciałaby tylko gdzieś przynależeć. Co łączy tę niezwykłą...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-10-04
Jest pewien rodzaj książek, które ciężko nazwać jednym słowem. W głowie określam je jako "powieści w stylu Greena" - opowiadają o buntownikach, młodych ludziach nierozumianych przez otoczenie. Do tego typu książek, oprócz oczywiście samego Greena, zaliczam choćby Quicka, czy Levithana. Jak to z każdym gatunkiem bywa - jedne są lepsze, inne gorsze. Czasem jednak ma przeczucie, które mówi mi, że jakiś tytuł okaże się nietuzinkowy. I tak też było w przypadku "Wyznawców niemożliwego życia".
Po powieści dla młodzieży sięgam coraz rzadziej - nie tylko z uwagi na fakt, że po prostu z nich wyrosłam. Chodzi również o to, że jeżeli czytamy zbyt dużo podobnych książek, to stają się one powtarzalne, a wątki, niestety, przestają nas zaskakiwać. Aktualnie szukam "swojego" gatunku. Sięgam po Chamberlain (dzięki poleceniu przez Was!), ale również thrillery, a nawet Sparksa. Niemniej jednak w głębi serca mam sentyment do powieści takich jak "Wyznawcy niemożliwego życia", a Kate Selsa przypomniała mi dlaczego...
Historia opowiada o trójce przyjaciół. Mira zawsze była "tą gorszą". Trudno nie popaść w kompleksy, gdy ma się tak idealną starszą siostrę, jak nasza bohaterka. Sebastian mieszka w domu zastępczym prowadzonym przez bardzo religijną kobietę, do której zasad nie jest w stanie się dostosować. Jeremy z kolei jest niesamowicie samotny - kiedy staje się ofiarą prześladowania przez rówieśników, nikt nie staje po jego stronie.
Bohaterowie, choć zupełnie odmienni, szybko stają się przyjaciółmi - choć być może nie jest to odpowiednie słowo, które może określić relacje, które ich łączą. Rodzi się tutaj nawet uczucie, jednak nasi bohaterowie są na tyle skomplikowani, że naprawdę ciężko nam określić, między którą dwójką możemy liczyć na romans.
"Wyznawcy niemożliwego życia" to jednak coś więcej niż historia o opowieść o samotnych nastolatkach. Choć na początku wydawać nam się może, że "to już było" szybko zdajemy sobie sprawę, że nic bardziej mylnego. W dodatku podczas lektury ogarnęło mnie uczucie nieopisanego smutku, który nie opuścił mnie aż do ostatniej strony. Coś jak przeczucie, dające niemal pewność, że ta historia po prostu nie może skończyć się dobrze.
Powieść Kate Scelsy okazał się inteligentną lekturą, która wywołuje w czytelniku całą gamę uczuć. To jedna z tych książek, o których nie możemy zdradzić zbyt wiele, żeby nie zepsuć czytelnikowi przyjemności z lektury. Jedyne co mogę powiedzieć, to że bardzo polecam ten tytuł, nawet jeżeli wydaje się wam, ze jesteście na niego cud za starzy.
Jest pewien rodzaj książek, które ciężko nazwać jednym słowem. W głowie określam je jako "powieści w stylu Greena" - opowiadają o buntownikach, młodych ludziach nierozumianych przez otoczenie. Do tego typu książek, oprócz oczywiście samego Greena, zaliczam choćby Quicka, czy Levithana. Jak to z każdym gatunkiem bywa - jedne są lepsze, inne gorsze. Czasem jednak ma...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-10-11
Szukając "swojego" gatunku sięgam ostatnio po książki, które do tej pory omijałam szerokim łukiem. Muszę przyznać, że jeżeli chodzi o thrillery, mogłabym na palcach jednej ręki zliczyć swoje dotychczasowe lektury. Sama nie wiem, dlaczego tak unikałam takich książek - thriller to przecież mój ulubiony gatunek filmowy. Nie ma tygodnia, żebym nie zafundowała sobie przynajmniej jednego seansu. Aż wstyd się przyznać, jednak akurat w tym przypadku jestem na bieżąco z kinowymi produkcjami, za to kompletnie w tyle jeżeli chodzi o książkowe nowości.
Nawet taki laik jak ja potrafi jednak wymienić przynajmniej trzech autorów. Jednym z nich jest oczywiście Erica Spindler - chyba każdy z Was kojarzy to nazwisko. Spindler od dość dawna przewija się gdzieś obok mnie, kilka razy nawet wypożyczyłam jej powieści z biblioteki, jednak nigdy nie przeczytałam nawet jednej strony. W końcu jednak, po ładnych kilku latach, postanowiłam przekonać się, w czym tkwi sekret autorki i dlaczego skradła ona serca tylu fanów.
Przed pięciu laty Illinois wstrząsnęła makabryczna zbrodnia. W krótkim odstępie czasu, kilka podobnych dziewczynek w wieku około 10 lat, zostało odnalezionych martwych we własnych łóżkach. Człowiek, który dopuścił się tej zbrodni, okrzyknięty Mordercą Śpiących Aniołków, nigdy nie został schwytany. Sprawą zajmowała się Kitt, bohaterka, która traktowała (a raczej traktuje) sprawę bardzo osobiście.
Teraz wszystko wskazuje na to, że morderca powrócił - kolejna dziewczynka zostaje znaleziona martwa. Tym razem sprawą zajmuje się ktoś inny, jednak Kitt nie potrafi odpuścić i od razu pojawia się na miejscu zbrodni. I właśnie ona jako pierwsza zauważa różnice w stosunku do zbrodni sprzed lat. Czyżby Morderca Śpiących Aniołków znalazł chore naśladowcę? A może celowo wprowadza wymiar sprawiedliwości w błąd?
Wybrałam właśnie tę powieść nie bez powodu. Skoro tak bardzo lubię filmowe thrillery, zdecydowałam się na historię, po której ekranizację z pewnością bym sięgnęła. I miałam rację! W książkowej wersji ta opowieść sprawdza się chyba jeszczw lepiej, niż gdybym poznała ją na kinowym ekranie. Zagadka wciąga już od pierwszych stron, a my z wypiekami na twarzy pragniemy dowiedzieć, kto i z jakiego powodu dopuszcza się tak chorych czynów.
Na uwagę zasługuje przedziwna gra, jaką toczy morderca, z tymi, którzy próbują go złapać. Przypomina mi to ukochane wątki z kultowych filmów, takich jak "Milczenie owiec", czy "Piła". Dokładnie tak samo Erica Spindler pogrywa sobie z czytelnikiem - w końcu chyba właśnie o to chodzi, żeby rozwiązanie nie okazało się zbyt proste. Mówiąc krótko... jest mocno, jest ciekawie i nieprzewidywalnie.
Co chyba najważniejsze, w tej książce intryguje nie tylko postać mordercy. Z przyjemnością poznajemy również losy Kitt oraz Mary Cathrine - śledczej, która zajmuje się sprawą. Dzięki temu, powieść staje się nie tylko ciekawym thrillerem, lecz również powieścią obyczajową. Jedna z bohaterek po traumatycznych przeżycia rodzinnych i zawodowych popadła w alkoholizm. Teraz całą swoją energię wkłada w rozpoczęte na nowo śledztwo. Co będzie, jeśli i tym razem jej się nie powiedzie? Mary Cathine z kolei sprawia wrażenie silnej, niezależnej i zdeterminowanej. W rzeczywistości nie do końca radzi sobie w życiu prywatnym, szczególnie, jeśli chodzi o kontakty z matką.
"Naśladowca" sprawił, że przekonałam się do thrillerów, a już na pewno do samej autorki. Jestem przekonana, że sięgnę po kolejne jej powieści. Jeżeli tak jak ja, do tej pory omijaliście powieści Erici Spindler, gorąco polecam dać im szansę!
Szukając "swojego" gatunku sięgam ostatnio po książki, które do tej pory omijałam szerokim łukiem. Muszę przyznać, że jeżeli chodzi o thrillery, mogłabym na palcach jednej ręki zliczyć swoje dotychczasowe lektury. Sama nie wiem, dlaczego tak unikałam takich książek - thriller to przecież mój ulubiony gatunek filmowy. Nie ma tygodnia, żebym nie zafundowała sobie przynajmniej...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-08-29
2016-08-30
Historie skierowane do młodzieży bardzo często mają ten sam problem - zbyt wiele części. Sporo serii porzuciłam tylko dlatego, że choć początkowe tomy wciągały, to kolejne były za bardzo wymuszone, a autorzy przeciągali główny wątek w nieskończoność. Ale nie bójcie się, "Program" wcale nie jest jedną z takich historii. Tutaj na każdą z części czekam z niecierpliwością i każda kolejna jest równie udana.
W serii "Program" zakochałam się już od pierwszego tomu. "Plaga samobójców" sprawiła, że na nowo rozbudziła się we mnie miłość do antyutopii - wreszcie coś nowego i świeżego. Po "Pladze samobójców" nastąpił oczywiście czas na kontynuację i tak też w moje ręce trafiła "Kuracja samobójców". Kolejną książką w serii nie było jednak zakończenie w postaci trzeciego tomu, jak to zazwyczaj ma miejsce, a tom 0.
W "Remedium" poznaliśmy kompletnie inną historię niż w poprzednich dwóch częściach. Choć może niezupełnie, bo akcja toczy się w tym samym uniwersum. Mamy jednak zupełnie inną bohaterkę, a wydarzenia toczą się zanim samobójstwa stały się plagą. O dziwo wprowadzenie nowej pierwszoplanowej postaci wcale nie zaszkodziło, tej serii - wręcz przeciwnie. Całość staje się jeszcze ciekawsze i jeszcze bardziej wciągająca. Jedyne, czego zabrakło, to łącznik pomiędzy tomem 0 a 1 i właśnie na to liczyłam sięgając po "Epidemię".
Część 0 było swoistego rodzaju wprowadzeniem. Suzanne Young stworzyła postaci sobowtórów i stopniowo zaznajomiła nas z tą profesją w najlepszy z możliwych sposobów - poprzez przykłady. Poznaliśmy przeszłość Quinn i mnóstwo z ról, w które wcielała się w przeszłości. Teraz jednak wiemy, że rolę sobowtóra odgrywa dużo dłużej niż myślała i nie pozostaje jej nic innego, jak tylko ucieczka. Ciężko jest jednak działać na własną rękę, a nasza bohaterka nie ma pojęcia, komu może zaufać, szczególnie, że misja, jaką sobie obrała jest niemal niemożliwa do wykonania.
Bardzo cieszę się, że Quinn i Sloane (główna bohaterka tomów 1 i 2) to kompletnie inne osobowość. Polubiłam je obie i gdyby miała którąś wybrać, to chyba nie byłabym w stanie, jednak nie ma nic gorszego niż powtarzalność. Całe szczęście, te dwie dziewczyny opowiadają nam zupełnie inne historie.
Z czystym sumieniem mogą polecić "Epidemię" wszystkim tym, którzy tak jak ja pokochali kolejne tomy. Ale nie tylko. Jeżeli chcecie zaszaleć, nie widzę żadnych przeszkód, aby czytać powieści nie w kolejności, w jakiej zostały wydane, a zgodnie z numeracją tomów, rozpoczynając od "Remedium". Jeżeli ktoś z was się zdecyduje, koniecznie dajcie znać, jak wypadł ten eksperyment!
Historie skierowane do młodzieży bardzo często mają ten sam problem - zbyt wiele części. Sporo serii porzuciłam tylko dlatego, że choć początkowe tomy wciągały, to kolejne były za bardzo wymuszone, a autorzy przeciągali główny wątek w nieskończoność. Ale nie bójcie się, "Program" wcale nie jest jedną z takich historii. Tutaj na każdą z części czekam z niecierpliwością i...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-17
2016-07-07
2016-07-08
Lato to czas, w którym chyba wszyscy sięgamy po lżejsze lektury. Nawet ja, mimo że z reguły preferuję raczej te smutne i przygnębiające książki (tak, wiem, masochizm), w wakacje wybieram coś lżejszego przy czym mogę po prostu pośmiać się i dobrze bawić. I tak też, w moje ręce trafił "Chłopak na zastępstwo" - już pierwszy rzut oka na okładkę wystarczył, abym nabrała przekonania, że to właśnie jest taka pełna słońca lektura.
Gia to chodzący stereotyp szkolnej królowej piękności. Jest nie tylko śliczna, ale i popularna. Ma równie śliczne i popularne koleżanki oraz przystojnego, starszego chłopaka. Ups! Chłopaka już nie, bo właśnie zerwał z nią na szkolnym parkingu, tuż przez balem maturalnym. Gia nie może jednak liczyć na wsparcie ze strony koleżanek - jedna z nich nieustannie próbowała podważyć istnienie Bradleya, a bal miał być długo wyczekiwaną okazją na konfrontację chłopak - przyjaciółki. Zdesperowana nastolatka decyduje się zaciągnąć na imprezę przypadkowego chłopaka, którego spotkała na parkingu. Nie trudno się domyślić, że nic dobrego z tego nie wyniknie...
Książka Kasie West to dość typowy romans, skierowany głównie do młodzieży. Książka jest lekka, jednak nie pozostawia czytelnika bez morału - nawet jeśli jest on dość prosty. Wszystko toczy się wokół głównej bohaterki - to ona, jej życie i myśli odgrywają pierwszoplanową rolę. Wątek miłosny jest uroczy, a Gia i jej "Chłopak na zastępstwo" tworzą naprawdę świetną parę.
Powieść przypomina mi książki przy których spędzałam wakacje kilka lat temu. Z tą różnicą, że teraz zmieniło się tło - Facebook, Instagram czy Twitter to w końcu nieodzowna część życia każdego nastolatka. I to chyba sprawia, że wszystko staje się jeszcze trudniejsze - kiedyś o krępujących wpadkach opowiadano z ust do ust, dziś plotki rozprzestrzeniają się z tempem błyskawicy, głównie za sprawą portali społecznościowych.
Z pozoru banalna opowieść o nastolatce, dla której liczą się tylko lajki, staje się coraz bardziej poważna - tak jak i jej bohaterka. Gia pokazuje swoje prawdziwe oblicze i okazuje się, że za maską ślicznej, popularnej dziewczyny kryje się coś więcej. Autorka dobitnie pokazuje nam, jak wielką wagę w życiu odgrywają pozory i opinia innych.
Nie mniej jednak, jest w tej historii coś lekkiego i słodkiego i na tym właśnie polega jej urok. Mimo że główna bohatera sprawia nie najlepsze pierwsze wrażenie, zdecydowanie zyskuje przy bliższym poznaniu. Moją ulubioną postacią jest jednak tytułowy "Chłopak na zastępstwo" (celowo nie podaję jego imienia - być może i Wy będziecie próbowali rozwiązać książkową zagadkę ;)). To inteligenty i oryginalny chłopak, typ mózgowca z poczuciem humoru. Na uwagę zasługuje również jego bardzo nietypowa siostra, z kolei najsłabiej oceniam przyjaciółki Gii - były zbyt mdłe i po prostu mi się ze sobą mieszały.
Jeśli szukacie niezobowiązującej lektury na lato to "Chłopak na zastępstwo" Kasie West będzie strzałem w dziesiątkę. Książkę czyta się bardzo dobrze, jest wciągająca i zostawia nas z uśmiechem na ustach - czego chcieć więcej?
Lato to czas, w którym chyba wszyscy sięgamy po lżejsze lektury. Nawet ja, mimo że z reguły preferuję raczej te smutne i przygnębiające książki (tak, wiem, masochizm), w wakacje wybieram coś lżejszego przy czym mogę po prostu pośmiać się i dobrze bawić. I tak też, w moje ręce trafił "Chłopak na zastępstwo" - już pierwszy rzut oka na okładkę wystarczył, abym nabrała...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-23
2016-04-24
2016-04-25
2016-05-10
Mam czytelniczy kryzys. Ostatnio z dystansem sięgam po większość tytułów, chyba raczej z rozpędu, niż dlatego, że faktycznie mam na nie ochotę. Nawet mój niezawodny instynkt książkoholika nie wyczuwa ostatnio ciekawych powieści. W końcu mamy już połowę listopada, a ja raptem jednej książce dałam 10 gwiazdek. Aż wreszcie... serce zabiło mi szybciej! W plebiscycie na najlepszą książkę prowadzonym na portalu Goodreads wpadł mi w oko tytuł, który po prostu musiał być genialny. Przed Wami "Co mnie zmieniło na zawsze"!
Na wstępie muszę wspomnieć, że strasznie mi szkoda oryginalnej okładki. Zawsze wolałam metaforyczne grafiki niż dość banalne twarze na okładce. Nie do końca pasuje mi również tytuł - wydaje się dość długi i po prostu brzmi dziwnie. Nic jednak nie było w stanie zepsuć mojego pozytywnego nastawienia.
Nastoletnia Eden właśnie rozpoczyna liceum. Ma jedną, jedyną najlepszą przyjaciółkę i ciężko powiedzieć, że dziewczyny gdziekolwiek przynależą. Ale to nic. Mają siebie nawzajem i nawet, jeśli nie są najpopularniejszymi dziewczynami w szkole, to i tak na swój sposób są szczęśliwe. Eden ma również starszego brata, z którym łączy ją bardzo silna więź. A on z kolei ma najlepszego przyjaciela, który od wielu lat jest niemalże częścią rodziny. Spędza bardzo dużo czasu (w tym noce) w domu swojego kumpla, a dla Eden jest bohaterem, w którym chyba nawet skrycie się trochę podkochuje. Aż do pewnej nocy, kiedy Kevin niespodziewanie pojawia się w jej pokoju...
Wiele jest powieści, które opowiadają o molestowaniu i gwałcie. To trudny, jednak ważny temat, (niestety) nawet dla rówieśników głównej bohaterki. Ważne jest, abyśmy wiedzieli, że trzeba o tym mówić. Eden wie. Jednak, kiedy ma okazję, jeżyk staje jej w gardle. A my, czytelnicy, zaczynamy naprawdę rozumieć, że być może wyznanie prawdy jest dla ofiary o wiele, wiele trudniejsze niż wydawać by się mogło postronnemu obserwatorowi.
"Co mnie zmieniło na zawsze" to obraz autodestrukcji inteligentnej i sympatycznej dziewczyny, która na naszych oczach bardzo się zmienia. Zmienia się w kogoś, kim wcale nie chce być i naprawdę ciężko się na to patrzy. Jednak jakkolwiek nielogiczne decyzje podejmuje, ja i tak w pewnym stopniu ją rozumiem. Amber Smith świetnie nakreśliła psychologiczny portret bohaterki, której świat legł w gruzach, a ona potrafi jedynie coraz głębiej się zapadać.
Ciężko jest mi przypomnieć sobie, kiedy ostatnio uroniłam łzę na książce. Tutaj "uronić" to raczej lekkie niedomówienie. Bo nawet jeżeli nie wzruszy Was pierwsza scena, nawet jeśli powstrzymacie łzy podczas dramatów w środku powieści, to musielibyście mieć serce z kamienia, aby pozostać obojętni na zakończenie tej historii.
Oprócz dramatu jest tutaj też miłość. Uczucie niesamowicie piękne i na tyle silne, na ile to w ogóle możliwej w tego typu opowieści. On, jest o wiele bardziej wyrozumiały niż to przewidujemy, wręcz idealny. Nawet w złe dni jest światełkiem w tunelu i chyba przez to jeszcze trudniej pogodzić nam się z faktem, że Eden już nigdy nie będzie uroczą nastolatką, która mogłaby cieszyć się z trzymania za rękę i dzielić z przyjaciółką sekretem dotyczącym pierwszego pocałunku.
Ta powieść stanie na mojej półce z ulubionymi, najbardziej wzruszającymi historiami, tuż obok "Gwiazd naszych wina", "Wszystkich jasnych miejsc" i "Morza spokoju". Myślę, że każdy powinien przeczytać tę książkę, niezależnie od wieku. Gwarantuję, że tej karuzeli uczuć długo nie zapomnicie.
Mam czytelniczy kryzys. Ostatnio z dystansem sięgam po większość tytułów, chyba raczej z rozpędu, niż dlatego, że faktycznie mam na nie ochotę. Nawet mój niezawodny instynkt książkoholika nie wyczuwa ostatnio ciekawych powieści. W końcu mamy już połowę listopada, a ja raptem jednej książce dałam 10 gwiazdek. Aż wreszcie... serce zabiło mi szybciej! W plebiscycie na...
więcej Pokaż mimo to