-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać2
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać2
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński14
Biblioteczka
2018-05-04
2017-10-15
2017-09-27
2017-09-03
2017-03-24
2017-03-15
2016-08-23
2016-05-22
2016-04-25
2013-08-22
2014-09-22
2014-09-16
2014-08-27
Na literacki debiut Gayle Forman natknęłam się… w kinie. Zwiastun filmu „Zostań, jeśli kochasz”, który kilka dni temu miał swoją premierę, zafascynował mnie tak bardzo, że postanowiłam poszukać nieco więcej informacji o jego fabule. Poszukiwania zaowocowały miłym zaskoczeniem – film okazał się być ekranizacją książki. Bez wahania zdecydowałam się zatem po nią sięgnąć. I po raz kolejny zostałam miło zaskoczona.
Mia Hall na pierwszy rzut oka niczym nie wyróżnia się spośród swoich rówieśników. Jak większość 17-latek chodzi do szkoły, ma najlepszą przyjaciółkę, chłopaka i kochających rodziców. Ma także pasję. Brzmi zwyczajnie, prawda? A jednak takie nie jest. Chłopak Mii to Adam, lokalna gwiazda rocka; charyzmatyczny, bardzo lubiany i popularny, jest zupełnym przeciwieństwem cichej Mii, której największą pasją jest… muzyka klasyczna i gra na wiolonczeli. Dziewczyna jest w tym naprawdę dobra. Tak dobra, że bez trudu dostała się do Juliard, prestiżowej szkoły artystycznej w Nowym Jorku. Talent Mii nikogo w jej domu nie dziwi. Jej ojciec, do niedawna punk i członek lubianego zespołu, obecnie nauczyciel angielskiego z niezwykłym wyczuciem stylu, jest utalentowanym muzykiem i tekściarzem. Mama również przejawia zamiłowanie do muzyki, jednak bliżej jej do punk rocka niż klasyki. Nawet młodszy brat Mii, Teddy, woli „walić w bębny” niż słuchać spokojnych dźwięków utworów ulubionych przez siostrę. Nierzadko jej zamiłowanie jest w domu obiektem zabawnych docinków – i choć zawsze są one wypowiadane z ciepłem i czułością, Mia czuje się nieco wyobcowana. Podobne uczucie towarzyszy jej także wśród znajomych Adama oraz podczas jego koncertów. A jednak, zgodnie ze starym porzekadłem, przeciwieństwa skutecznie się przyciągają, a uczucie nastolatków rozkwita, podobnie jak życie rodzinne Hallów. Są oni niezwykle ze sobą zżyci i uwielbiają spędzać razem czas. Dlatego ten zimowy poranek, kiedy ulice pokryła solidna warstwa śniegu, a w radio ogłoszono dzień wolny od szkoły ze względu na niekorzystne warunki atmosferyczne, nie zwiastował niczego niepokojącego. Wszyscy zgodnie jedzą śniadanie, a następnie decydują się odwiedzić przyjaciół. Nie docierają jednak do celu… Podróż brutalnie przerywa im tragiczny wypadek, w którym giną wszyscy, poza Mią. Nastolatka, zawieszona między życiem i śmiercią, świadkuje wszystkim wydarzeniom, ale pozostaje niewidoczna dla otaczających ją osób. W kilkadziesiąt godzin po wypadku Mia odbywa sentymentalną podróż przez swoje wspomnienia, jest świadkiem cierpienia swoich najbliższych jak i ich gorących i pełnych nadziei próśb, by się nie poddawała. Decyzja należy jednak do niej. I nie jest ona łatwa. Odejść i dołączyć do ukochanej rodziny czy zostać i nauczyć się żyć w świecie, w którym już ich nie ma?
Bohaterowie "Zostań, jeśli kochasz" są zwyczajni i niezwykli zarazem - jak ludzie, których spotykamy w swoim życiu na co dzień. Bo któż z nas nie zna szarej myszki, superpopularnego w szkole kolesia czy ekscentrycznych rodziców przyjaciółki? Nie są to postaci jednowymiarowe - mają "pazur", charakter, popełniają błędy... Gayle Forman nie udało się jednak uniknąć nieco przesadnego idealizowania swoich postaci, co jest niestety często spotykanym i wątpliwie wpływającym na jakość powieści zabiegiem. Podobnie jak bohaterowie, także rzeczywistość ich otaczająca jest zbyt „wygładzona”. Świat jest bardzo czarno-biały, dobry albo zły, nie ma nic pomiędzy. Brak też jakichkolwiek silniejszych negatywnych uczuć – oczywiście rodzinie Mii i jej samej towarzyszy żal i cierpienie. Jednak ludzie dotknięci tragedią, jaką niewątpliwie jest utrata rodziny, przechodzą przez wiele faz żałoby. Mia natomiast od samego początku wydaje się wręcz za bardzo pogodzona z losem.
Gayle Forman stworzyła niebanalną i bardzo mocno chwytająca za serce opowieść – choć nie da się ukryć, że nieco naiwną. Nie jest to także lekka lektura. Choć porusza uniwersalne tematy, jak przyjaźń czy miłość, historia ta traktuje głównie o stracie, samotności i… wyborze. Przede wszystkim o nim. To nieodłączny element naszego życia. Codziennie podejmujemy ich setki decyzji – od tych prozaicznych, które właściwie nie mają na nas żadnego wpływu, po te istotniejsze, które mogą zmienić wiele... Nasze życie zbudowane jest z wyborów - ale Gayle Forman trafnie zauważa, że wybory mogą również nasze życie kończyć. I choć nie wierzę, że mamy moc świadomego decydowania o tym, czy odejść czy zostać, nie ulega wątpliwości, że każdemu z nas przyjdzie kiedyś podjąć decyzję, która zaważy na całej naszej przyszłości…
Na literacki debiut Gayle Forman natknęłam się… w kinie. Zwiastun filmu „Zostań, jeśli kochasz”, który kilka dni temu miał swoją premierę, zafascynował mnie tak bardzo, że postanowiłam poszukać nieco więcej informacji o jego fabule. Poszukiwania zaowocowały miłym zaskoczeniem – film okazał się być ekranizacją książki. Bez wahania zdecydowałam się zatem po nią sięgnąć. I po...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-30
Szesnastoletnia Hazel Lancaster spędza dni głównie na oglądaniu kolejnych odcinków America’s Next Top Model, wylegiwaniu się w łóżku i czytaniu książek. Wieczory spędza w towarzystwie Philipa. Brzmi beztrosko? Nic bardziej mylnego. Hazel jest bowiem „Osobą Profesjonalnie Chorą” – gdy miała trzynaście lat wykryto u niej nowotwór tarczycy w IV stadium, który szybko rozprzestrzenił się także - na płuca. Wylegiwanie się w łóżku nie jest więc dla niej beztroską przyjemnością, a często zwykłą koniecznością wynikającą z osłabienia. Philip natomiast nie jest chłopakiem Hazel, a koncentratorem tlenu, który codziennie wspomaga pracę jej osłabionych przez chorobę płuc. Dziewczyna wie, że nie ma szans na pokonanie choroby, a fakt, że wciąż żyje, lekarze określają mianem cudu. Za namową rodziców uczęszcza na cotygodniowe spotkania młodzieżowej grupy wsparcia, które, podobnie jak płuca Hazel, nie bardzo sprawdzają się w swojej roli... Kiedy na jednym z nich poznaje Augustusa Watersa – siedemnastoletniego byłego koszykarza, którego kostniakomięsak pozbawił prawej nogi – jej świat staje na głowie. Gus jest przystojny, bardzo świadomy swojej urody i nieco próżny, lecz inteligentny, ironiczny, o specyficznym poczuciu humoru. Jest też bardzo zainteresowany Hazel. I choć nastolatka z całego serca opiera się temu uczuciu w końcu się mu poddaje...
John Green jest dla mnie oficjalnie mistrzem w konstruowaniu bohaterów. Jego postaci są tak realistyczne, bogate, naszpikowane emocjami, a przy tym niezwykle dojrzałe. Swojej choroby nie traktują jako brzemienia, krzyża, który przyszło im dźwigać. Nie czują się także bohaterami przez fakt, że walczą z nowotworem – walczą, bo nie mają innego wyboru; bo chcą żyć, a poddanie się chorobie oznacza przecież śmierć. „Gwiazd naszych wina” nie jest jednak książką, która traktuje o umieraniu. To książka, która traktuje przede wszystkim o tym, jak sobie z faktem, że się odchodzi poradzić. Bohaterowie powieści są pogodzeni z losem. Wiedzą, że śmierć jest dla nich tylko kwestią czasu. Zdają sobie sprawę, że nie żyją tak, jak przeciętne amerykańskie nastolatki. A jednak starają się ze swojego życia wycisnąć jak najwięcej. Choroba nie umniejsza wagi typowych problemów wieku dojrzewania – pierwszej miłości, potrzeby akceptacji i bliskości, pierwszych kontaktów seksualnych i towarzyszących im skrępowaniu i nieporadności. Zmartwienia te połączone z faktem bycia osobą śmiertelnie chorą tworzą jednak zupełnie nowe przemyślenia, które nurtują zarówno Hazel, jak i Gusa. Dużą część powieści pochłaniają rozważania nastolatki na temat „bycia granatem” – czyli osobą, która nieuchronnie skrzywdzi wszystkich, których kocha, swoim „wybuchem” - przedwczesnym odejściem. Gdy dziewczyna przeżywa swoją pierwszą miłość przekonuje się jednak, że jest to nieuchronne. Augustusowi z kolei sen z powiek spędza kwestia tego, co po sobie pozostawi, gdy odejdzie. Panicznie boi się bowiem zapomnienia.
Zdecydowanie ciekawym i oryginalnym wątkiem powieści Greena jest ulubiona książka Hazel - „Cios udręki” Petera van Houtena. Dziewczyna czytała ją setki razy i szybko „zaraża nią” także Augustusa. Powieść, która urywa się nagle, na domiar złego w środku zdania, traktuje o nastoletniej Annie, która (a jakże) choruje na raka. Hazel, a później także i Gus, głowią się nad dalszymi losami bohaterów „Ciosu…” – Anny, jej matki, a nawet jej chomika. Staje się to niemalże ich wspólną obsesją i za wszelką cenę dążą do zamknięcia wątków swych ulubionych książkowych postaci. W tym celu kontaktują się nawet z autorem powieści. Wątek ten jest jawną metaforą – odnosi się do powieści Greena, w której bohaterowie sami przecież dążą do odnalezienia odpowiedzi na pytanie co się z nimi stanie po śmierci. To również odwołanie do noty od autora zamieszczonej na początku powieści – choć często bardzo utożsamiamy się z bohaterami książek, powinniśmy pamiętać, że to tylko literacka fikcja i potrafić odróżniać ją od rzeczywistości.
„Gwiazd naszych wina” to powieść, która bardzo chwyta za serce, choć nie można jej nazwać typowym wyciskaczem łez. Oczywiście, można w niej znaleźć mnóstwo banalnych haseł charakterystycznych dla książek traktujących o chorobie - patrz motywatory w domu rodziców Augustusa czy hasła, jakimi raczy uczestników grupy wsparcia Patrick. Green wkłada je także w usta głównych bohaterów, jednak są one wypowiadane przez nich zdecydowanie z dużą dozą sarkazmu i autoironii. Podejście zbliżone do owych złotych myśli Gus i Hazel prezentują w odniesieniu do samej choroby - Hazel niejednokrotnie wspomina o „bonusach rakowych” czy „ubocznych efektach umierania”. Ironia i sakrazm są bowiem ich jedyną bronią w próbie pogodzenia się z czekającym ich losem.
Są takie książki, po których skończeniu długo nie można zabrać się za czytanie kolejnej. „Gwiazd naszych wina” jest dla mnie jedną z tych książek. Nie potrafię opisać, jak bardzo poruszyła mnie historia Hazel i Gusa. I choć Green pisze głównie o nastolatkach, to zdecydowanie nie tylko dla nich. „Gwiazd naszych wina”, podobnie jak inne jego książki, zawiera uniwersalne prawdy i zmusza nas do odrobiny refleksji nad swoim życiem, ograniczeniami, które sami sobie stawiamy i wyborami, które podejmujemy każdego dnia.
Szesnastoletnia Hazel Lancaster spędza dni głównie na oglądaniu kolejnych odcinków America’s Next Top Model, wylegiwaniu się w łóżku i czytaniu książek. Wieczory spędza w towarzystwie Philipa. Brzmi beztrosko? Nic bardziej mylnego. Hazel jest bowiem „Osobą Profesjonalnie Chorą” – gdy miała trzynaście lat wykryto u niej nowotwór tarczycy w IV stadium, który szybko...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-06-10
Życie Milesa Haltera zdecydowanie nie jest spełnieniem amerykańskiego snu. Prawdę mówiąc, jest po prostu nudne. Nie jest popularny i lubiany, nie ma wielu przyjaciół (a nadopiekuńcza mama, choć bardzo się stara, nie pomaga mu w ich zdobyciu), a jego największą pasję stanowią... ostatnie słowa znanych ludzi. Ale Miles ma w życiu cel - odnaleźć Wielkie Być Może. Na poszukiwania udaje się do Alabamy, gdzie mieści się Culver Creek - prestiżowa szkoła z internatem. Poznaje tam Alaskę Young - dziewczynę tak niezwykłą i intrygującą jak jej imię. Szybko zaskarbia sobie jej sympatię i naturalnie staje się częścią jej paczki, którą tworzą Pułkownik, Takumi oraz Lara. Miles poznaje życie z zupełnie innej strony - zaznaje prawdziwej przyjaźni, smakuje pierwszą miłość, próbuje tego, co zakazane.
Green specyficznie prowadzi narrację swojej powieści - historię śledzimy z punktu widzenia Milesa, a wydarzenia podzielone są na czas "Przed" i "Po", co od samego początku sugeruje, iż wydarzy się coś wielkiego, co znacząco wpłynie na życie bohaterów.
Powieść Greena, z pozoru lekka, w rzeczywistości gdzieś pomiędzy zabawnymi i błyskotliwymi dialogami porusza kwestie istotne i dobrze znane nie tylko nastolatkom - trudy pierwszej miłości, smak prawdziwej przyjaźni, ale także straty i towarzyszącego jej bólu...
"Szukając Alaski" to nie tylko zgrabnie skrojona historia o grupie przyjaciół. To opowieść pokazująca, że życie bywa gorzkie, lecz zamiast pogrążać się w goryczy, powinniśmy podnieść głowę i stawić mu czoła, ponieważ jesteśmy tak silni, jak myślimy. Kto wie, może dzięki temu znajdziemy odpowiedź na nurtujące zarówno Alaskę, jak i Milesa pytanie: jak wydostać się z tego labiryntu cierpienia?
Życie Milesa Haltera zdecydowanie nie jest spełnieniem amerykańskiego snu. Prawdę mówiąc, jest po prostu nudne. Nie jest popularny i lubiany, nie ma wielu przyjaciół (a nadopiekuńcza mama, choć bardzo się stara, nie pomaga mu w ich zdobyciu), a jego największą pasję stanowią... ostatnie słowa znanych ludzi. Ale Miles ma w życiu cel - odnaleźć Wielkie Być Może. Na...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-03
15 lipca 1988. Dzień Świętego Swithina. Dzień rozdania dyplomów. Dzień ich pierwszego spotkania. Jeden dzień, który na zawsze zmienił życie tych dwojga...
Dex i Em, Em i Dex. Trudno o bardziej niedobraną parę. Ona, wieczna marzycielka i idealistka, z kiepską fryzurą i okularami w grubych, czarnych oprawkach. On, przystojny i dobrze sytuowany lekkoduch, wielbiciel jednonocnych przygód.
Choć obracają się w zupełnie innych kręgach i poza tym, że oboje są absolwentami tej samej uczelni nic ich nie łączy, spędzają ze sobą noc po rozdaniu dyplomów. Nic nieznacząca przygoda staje się jednak początkiem CZEGOŚ. Niezwykłej przyjaźni. Czasem wzajemnej niechęci i irytacji. W końcu wielkiego uczucia.
Mijają kolejne lata, ale to zawsze 15 lipca. Ona pracująca w podrzędnej, meksykańskiej knajpie bez nadziei na lepszą pracę. On robiący karierę w telewizji, umawiający się z kolejnymi pięknymi, nic nie znaczącymi kobietami. Emma bezskutecznie próbująca wydać pierwszą powieść. Dexter staczający się na dno... Silne uczucie, początkowo tłumione przez nich obojga, które po 14 latach wybucha ze zdwojoną siłą...
"Jeden dzień" pełen jest barwnych opisów, specyficznego humoru, błyskotliwych dialogów i hiperrealistycznych postaci. To poruszająca historia, przepełniona całą gamą emocji. To dwadzieścia lat życia dwojga ludzi na ponad czterystu papierowych stronach, które przemknęły mi między palcami szybciej, niż się tego spodziewałam. I po tych dwudziestu przekartkowanych latach żadne zdanie nie wydaje mi się tak prawdziwe, jak to, które zdobi okładkę mojego egzemplarza powieści Nichollsa. Bo "możesz przeżyć całe życie, nie dostrzegając, że to, czego szukasz, jest tuż przed Tobą...".
15 lipca 1988. Dzień Świętego Swithina. Dzień rozdania dyplomów. Dzień ich pierwszego spotkania. Jeden dzień, który na zawsze zmienił życie tych dwojga...
Dex i Em, Em i Dex. Trudno o bardziej niedobraną parę. Ona, wieczna marzycielka i idealistka, z kiepską fryzurą i okularami w grubych, czarnych oprawkach. On, przystojny i dobrze sytuowany lekkoduch, wielbiciel...
2013-04-12
Pierwsza miłość jest niesamowita. Wznosi nas trzy metry ponad niebo. I tak naprawdę nigdy się nie kończy. Zostaje z nami na zawsze, tkwi gdzieś głęboko w sercu, wyidealizowana do granic możliwości. Najpierw sprawia, że cierpimy, tkwi w nas jak bolesna drzazga. Z czasem ból zamienia się w przyjemność...
Step jest dopiero na początku tej trudnej drogi. Miota się. Nadal kocha Babi i nie potrafi poradzić sobie z jej stratą, choć ona ułożyła sobie już życie z innym mężczyzną. Nie umie zapomnieć. Wspomnienia spadają na niego jak gromy z jasnego nieba. Otaczają go, pochłaniają, a następnie porzucają nagle i bez ostrzeżenia - zupełnie jak miłość jego życia...
I wtedy - puf! - znikąd pojawia się ona. Ginevra. Gin. Tonic! I bezczelnie, choć z ogromną dozą uroku, wywraca życie Stepa do góry nogami. Z pozoru zupełnie przypadkowe spotkanie w rzeczywistości jest częścią misternego planu. Bo Gin kocha Stepa od lat...
Tymczasem on stopniowo przyzwyczaja się do niej, zaczyna jej pragnąć coraz bardziej, zakochuje się w niej... Do czasu, aż na jego drodze znów pojawia się Babi. Dawna fascynacja odżywa... I tu Moccia ujawnia kolejne stare prawdy o pierwszej miłości:
Po pierwsze, dorastamy i zmieniamy się, ale ona - miłość - zawsze pozostaje taka sama. Idealizujemy tych, których kochamy, bo rozpamiętujemy tylko to, co dobre; to, czego najbardziej nam brakuje. W końcu także do Stepa dociera, że jego Babi już nie ma. Zostało tylko "zniekształcone odbicie tego, co kiedyś kochał...".
Po drugie, doceniamy kogoś dopiero wtedy, kiedy stracimy go na dobre... I właśnie wtedy Step zaczyna rozumieć, kogo tak naprawdę chce...
Książkę polecam całym sercem. Wiem, że niektórzy czytelnicy oczekiwali zupełnie innego zakończenia tej historii... Ja jednak uważam, że jest idealne. I z niecierpliwością czekam na kontynuację!
Pierwsza miłość jest niesamowita. Wznosi nas trzy metry ponad niebo. I tak naprawdę nigdy się nie kończy. Zostaje z nami na zawsze, tkwi gdzieś głęboko w sercu, wyidealizowana do granic możliwości. Najpierw sprawia, że cierpimy, tkwi w nas jak bolesna drzazga. Z czasem ból zamienia się w przyjemność...
Step jest dopiero na początku tej trudnej drogi. Miota się. Nadal...
2013-03-31
Często bardzo mocno przeżywam treść książek. Silnie identyfikuję się z ich bohaterami - wchodzę w ich świat, ich życie, zagłębiam się w ich problemy, czasami czuję się, jakby byli obok mnie, namacalni, na wyciągnięcie ręki... Ale jeszcze żadnej książki nie przeżywałam tak bardzo, nigdy nie płakałam tak, jak podczas czytania „Trzech metrów nad niebem”...
„- Ach tak? Naprawdę jesteś tego tak pewny?
- Oczywiście.
- Myślisz, że mnie nastraszyłeś?
- Ależ skąd! Po prostu, tego dnia, kiedy pójdziesz składać zeznania przed sądem, będziesz tak we mnie zadurzona, że zrobisz wszystko, aby mnie spod topora ocalić.
Przez chwilę Babi trwa w milczeniu, by zaraz wybuchnąć gromkim śmiechem...”
Bo przecież to wydawało się tak niewiarygodne... Miłości, jaka połączyła Babi i Stepa nie spodziewał się nikt, tym bardziej oni sami, odsuwając od siebie stare porzekadło, głoszące, że przeciwieństwa się przyciągają. Bo istotnie, trudno byłoby znaleźć drugą parę ludzi tak bardzo od siebie różnych. Ona - prymuska, perfekcjonistka, idealna córka. Zawsze była tą grzeczniejszą, spokojniejszą i bardziej posłuszną. On - chuligan, ryzykant, który nigdy nie waha się użyć przemocy. Z pozoru twardziel... A jednak gdzieś w środku, w głębi serca zraniony na wskroś.
Dwa różne światy. Dwie skrajne osobowości. Miłość, którą wszyscy wokół skazują na porażkę, a jednak ona trwa, silniejsza niż kiedykolwiek, na przekór przeciwnościom losu... A wszystko to na tle malowniczych, włoskich uliczek, mrocznych tras wyścigu "rumianków", kameralnych knajpek i głośnych, tętniących życiem pubów.
Z pozoru to historia jakich wiele. Także styl, w jakim pisze Federico Moccia, jest niby zwyczajny... A jednak jest w nim coś tak specyficznego, tak magnetycznego, co nie pozwala choćby na moment się oderwać od tej książki. Coś, co sprawia, że po przewróceniu ostatniej strony odczuwam smutek, powodowany faktem, że to już koniec. Smutek i dziwny rodzaj tęsknoty. Jest jednak jeszcze coś. Nieodparte wrażenie, że czytając powieść Mocci, wnoszę się. Lewituję. I oto jestem - co najmniej trzy metry ponad niebem...
Często bardzo mocno przeżywam treść książek. Silnie identyfikuję się z ich bohaterami - wchodzę w ich świat, ich życie, zagłębiam się w ich problemy, czasami czuję się, jakby byli obok mnie, namacalni, na wyciągnięcie ręki... Ale jeszcze żadnej książki nie przeżywałam tak bardzo, nigdy nie płakałam tak, jak podczas czytania „Trzech metrów nad niebem”...
„- Ach tak?...
2013-08-29
„Książki mają duszę. Duszę tych, którzy je piszą, tych, którzy je czytają i którzy o nich marzą.”
Dziś "Gra anioła" zaskarbiła sobie kolejną z nich - bo zapadłam się w treść tej książki bez pamięci. Po raz kolejny Zafón czaruje, sprawiając, że nie można się od jego dzieła oderwać.
W "Grze anioła" autor ponownie przenosi nas do magicznych zakątków przedwojennej Barcelony - owianego tajemnicą Cmentarza Zapomnianych Książek i, dobrze już znanej czytelnikom jego prozy, księgarni Sempere i Synowie.
Historia Davida Martina naznaczona jest cierpieniem i bólem. Opuszczony przez rodziców, odrzucony przez ukochaną, żyjący w cieniu swego o wiele lepiej sytuowanego i docenianego przyjaciela, miażdżony przez literackich krytyków... Od najmłodszych lat jego jedyną radością są książki, które z czasem stają się też jednym ze źródeł jego cierpienia. Szansy na odmianę swojego nędznego losu Martin upartuje we współpracy z tajemniczym paryskim wydawcą - Andreasem Corellim, który ma dla Davida nietypowe zlecenie. Szybko okazuje się jednak, że to, co pisarz uważał za wielką szansę, w rzeczywistości jest przekleństwem... Zagłębiając się w historię swojego domu oraz poszukując informacji o tajemniczym wydawcy pisarz dociera to tajemnicy sprzed lat, którą ktoś za wszelką cenę chce pozostawić w ukryciu...
Mroczny świat, jaki przedstawia w "Grze anioła" Zafón, rozjaśnia jednak mała, lecz silna iskierka nadziei. To Isabella, dziewczyna o ambicjach literackich, która za wszelką cenę chce się uczyć pisarskiego warsztatu od głównego bohatera. I z impetem wkracza w jego życie, wywracając je do góry nogami.
Choć "Grę anioła" i poprzednie dzieła Zafóna łączą pewne miejsca, postaci i historie, książka ta jest od nich zupełnie inna. Tu jawa miesza się ze snem, nie wiadomo co faktycznie się wydarzyło, a co było tylko złudzeniem. Całości dopełnia tajemnicza i demoniczna postać Corelliego, który pojawia się w życiu Davida równie niespodziewanie, jak z niego znika... "Gra anioła" to kolejny w pisarskiej karierze Zafóna kawał dobrej literatury, który, ze względu na dużą dozę fantazji i dziwnych splotów wydarzeń, każdy czytelnik będzie interpretował na swój sposób.
„Książki mają duszę. Duszę tych, którzy je piszą, tych, którzy je czytają i którzy o nich marzą.”
Dziś "Gra anioła" zaskarbiła sobie kolejną z nich - bo zapadłam się w treść tej książki bez pamięci. Po raz kolejny Zafón czaruje, sprawiając, że nie można się od jego dzieła oderwać.
W "Grze anioła" autor ponownie przenosi nas do magicznych zakątków przedwojennej Barcelony -...
"Cień wiatru" mnie zaczarował. Treść tej niezwykłej książki pochłonęła mnie bez reszty w chwili, gdy przeczytałam pierwsze jej zdanie. Nieco inaczej rzecz się miała z "Więźniem Nieba". Nie było już tych samych emocji, nie czułam dreszczyku podniecenia od pierwszych jej słów... Jednak im głębiej się w nią wczytywałam, tym bardziej nie mogłam się od niej oderwać i w końcu przepadłam bez reszty.
"Więzień Nieba" z całą pewnością nie rozczaruje miłośników pióra Carlosa Ruiza Zafóna. Książka pisana jest równie pięknym i bogatym językiem, co jej poprzedniczka. Brakowało mi jedynie tych fantastycznych opisów dawnej Barcelony, którymi autor tak mnie ujął w "Cieniu Wiatru".
Wciąż jeszcze dźwięczy mi w głowie kilka ostatnich wersów tej książki... I nie ukrywam, że zakończenie pozostawiło we mnie dziwne uczucie niepokoju wraz z dręczącym mnie pytaniem: "co się z nimi dalej stanie?".
"Cień wiatru" mnie zaczarował. Treść tej niezwykłej książki pochłonęła mnie bez reszty w chwili, gdy przeczytałam pierwsze jej zdanie. Nieco inaczej rzecz się miała z "Więźniem Nieba". Nie było już tych samych emocji, nie czułam dreszczyku podniecenia od pierwszych jej słów... Jednak im głębiej się w nią wczytywałam, tym bardziej nie mogłam się od niej oderwać i w końcu...
więcej Pokaż mimo to