Biblioteczka
2019-05-02
2017-09-27
2017-06-04
2017-03-15
2015-09-27
2015-09-10
2015-05-29
2015-04-17
2014-10-16
2014-10-14
2014-10-13
2014-08-27
2014-09-15
2014-08-15
Nicholas Sparks to niekwestionowany mistrz łzawych powieści o miłości. Schemat jego książek zazwyczaj wygląda tak samo: ona i on, młodzi i piękni, czasem po przejściach, szybko zakochują się w sobie, lecz wkrótce coś ich rozdziela - choroba, śmierć bądź inna niespodziewana tragedia. Koniec końców bohaterowie godzą się z losem, jaki ich spotkał i z podniesioną głową kroczą dalej przez życie. Łączy je także miejsce akcji - zawsze Karolina Północna. Materiał idealny na film - nic więc dziwnego, że historie Sparksa są tak często ekranizowane. Jednak jest coś w "Bezpiecznej przystani" co wyróżnia ją na tle innych powieści tego autora. Życiowość, dosadność, realistyczność - to pierwsze określenia, które przyszły mi na myśl po pierwszych stronach książki.
Southport to urokliwe, lecz niewielkie miasteczko w Karolinie Północnej, które nie oferuje zbyt wielu atrakcji. Tutaj każdy zna każdego, a mieszkańcy są jak jedna wielka rodzina. Dlatego pojawienie się w Southport młodej, atrakcyjnej i nikomu nieznanej kobiety budzi ciekawość w tym zgranym środowisku.
Katie zjawiła się znikąd. Pewnego dnia po prostu wysiadła z autobusu, ściskając w rękach jedynie worek marynarski, i właśnie w tej małej mieścinie postanowiła rozpocząć nowe życie. A takich rzeczy nie robi się przecież bez powodu... Powód Katie ma na imię Kevin i jest... jej mężem. Choć przez lata zachowywali pozory idealnego małżeństwa, w rzeczywistości nigdy nim nie byli, a czas spędzony z Kevinem to dla Katie istne piekło. Bita, upokarzana i obsesyjnie kontrolowana przez swojego małżonka kobieta miesiącami obmyślała plan ucieczki. I oto jest. Choć Southport nie oferuje jej wiele, Katie szybko znajduje dom i pracę. Wydawałoby się, że zupełnie udało jej się wtopić w niewielkie społeczeństwo. Lecz jest ktoś, kto ją obserwuje. To Alex - owdowiały ojciec dwójki dzieci i właściciel lokalnego sklepu, który stanowi centralny punkt miasta. Mężczyzna jest wyraźnie zainteresowany Katie, lecz szybko zauważa, że kobieta coś ukrywa... Mimo to angażuje się w tę znajomość coraz bardziej, po raz pierwszy od śmierci żony czując, że spotkał na swojej drodze kogoś wyjątkowego.
"Bezpieczna przystań" z pozoru wydaje się kolejnym romansem na książkowej półce. Jednak wśród dziesiątek podobnych dzieł Sparksa zdecydowanie się wyróżnia. Autor nie stworzył tym razem kolejnej opowiastki o trudach miłości. Jednym z głównych wątków powieści uczynił bowiem los kobiety doświadczającej przemocy domowej, która znikąd nie otrzymuje pomocy. Istotną częścią fabuły są też zmagania owdowiałego mężczyzny z wychowaniem dwójki małych jeszcze dzieci, które teraz jak nigdy potrzebują matki. To życiowe i bardzo aktualne problemy współczesnego świata, na które wielu z nas pozostaje obojętnymi. Cieszy fakt, że tak poczytny autor, jak Nicholas Sparks nie boi się poruszać ich w swoich książkach. I choć mnie styl tego autora nie powala, lubię jego książki. Czyta się je z przyjemnością, zarówno w gorące letnie popołudnia na plaży, leniwe poranki, jak i chłodne jesienne wieczory w towarzystwie kubka ciepłej herbaty.
Nicholas Sparks to niekwestionowany mistrz łzawych powieści o miłości. Schemat jego książek zazwyczaj wygląda tak samo: ona i on, młodzi i piękni, czasem po przejściach, szybko zakochują się w sobie, lecz wkrótce coś ich rozdziela - choroba, śmierć bądź inna niespodziewana tragedia. Koniec końców bohaterowie godzą się z losem, jaki ich spotkał i z podniesioną głową kroczą...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-04-12
Pierwsza miłość jest niesamowita. Wznosi nas trzy metry ponad niebo. I tak naprawdę nigdy się nie kończy. Zostaje z nami na zawsze, tkwi gdzieś głęboko w sercu, wyidealizowana do granic możliwości. Najpierw sprawia, że cierpimy, tkwi w nas jak bolesna drzazga. Z czasem ból zamienia się w przyjemność...
Step jest dopiero na początku tej trudnej drogi. Miota się. Nadal kocha Babi i nie potrafi poradzić sobie z jej stratą, choć ona ułożyła sobie już życie z innym mężczyzną. Nie umie zapomnieć. Wspomnienia spadają na niego jak gromy z jasnego nieba. Otaczają go, pochłaniają, a następnie porzucają nagle i bez ostrzeżenia - zupełnie jak miłość jego życia...
I wtedy - puf! - znikąd pojawia się ona. Ginevra. Gin. Tonic! I bezczelnie, choć z ogromną dozą uroku, wywraca życie Stepa do góry nogami. Z pozoru zupełnie przypadkowe spotkanie w rzeczywistości jest częścią misternego planu. Bo Gin kocha Stepa od lat...
Tymczasem on stopniowo przyzwyczaja się do niej, zaczyna jej pragnąć coraz bardziej, zakochuje się w niej... Do czasu, aż na jego drodze znów pojawia się Babi. Dawna fascynacja odżywa... I tu Moccia ujawnia kolejne stare prawdy o pierwszej miłości:
Po pierwsze, dorastamy i zmieniamy się, ale ona - miłość - zawsze pozostaje taka sama. Idealizujemy tych, których kochamy, bo rozpamiętujemy tylko to, co dobre; to, czego najbardziej nam brakuje. W końcu także do Stepa dociera, że jego Babi już nie ma. Zostało tylko "zniekształcone odbicie tego, co kiedyś kochał...".
Po drugie, doceniamy kogoś dopiero wtedy, kiedy stracimy go na dobre... I właśnie wtedy Step zaczyna rozumieć, kogo tak naprawdę chce...
Książkę polecam całym sercem. Wiem, że niektórzy czytelnicy oczekiwali zupełnie innego zakończenia tej historii... Ja jednak uważam, że jest idealne. I z niecierpliwością czekam na kontynuację!
Pierwsza miłość jest niesamowita. Wznosi nas trzy metry ponad niebo. I tak naprawdę nigdy się nie kończy. Zostaje z nami na zawsze, tkwi gdzieś głęboko w sercu, wyidealizowana do granic możliwości. Najpierw sprawia, że cierpimy, tkwi w nas jak bolesna drzazga. Z czasem ból zamienia się w przyjemność...
Step jest dopiero na początku tej trudnej drogi. Miota się. Nadal...
2013-03-31
Często bardzo mocno przeżywam treść książek. Silnie identyfikuję się z ich bohaterami - wchodzę w ich świat, ich życie, zagłębiam się w ich problemy, czasami czuję się, jakby byli obok mnie, namacalni, na wyciągnięcie ręki... Ale jeszcze żadnej książki nie przeżywałam tak bardzo, nigdy nie płakałam tak, jak podczas czytania „Trzech metrów nad niebem”...
„- Ach tak? Naprawdę jesteś tego tak pewny?
- Oczywiście.
- Myślisz, że mnie nastraszyłeś?
- Ależ skąd! Po prostu, tego dnia, kiedy pójdziesz składać zeznania przed sądem, będziesz tak we mnie zadurzona, że zrobisz wszystko, aby mnie spod topora ocalić.
Przez chwilę Babi trwa w milczeniu, by zaraz wybuchnąć gromkim śmiechem...”
Bo przecież to wydawało się tak niewiarygodne... Miłości, jaka połączyła Babi i Stepa nie spodziewał się nikt, tym bardziej oni sami, odsuwając od siebie stare porzekadło, głoszące, że przeciwieństwa się przyciągają. Bo istotnie, trudno byłoby znaleźć drugą parę ludzi tak bardzo od siebie różnych. Ona - prymuska, perfekcjonistka, idealna córka. Zawsze była tą grzeczniejszą, spokojniejszą i bardziej posłuszną. On - chuligan, ryzykant, który nigdy nie waha się użyć przemocy. Z pozoru twardziel... A jednak gdzieś w środku, w głębi serca zraniony na wskroś.
Dwa różne światy. Dwie skrajne osobowości. Miłość, którą wszyscy wokół skazują na porażkę, a jednak ona trwa, silniejsza niż kiedykolwiek, na przekór przeciwnościom losu... A wszystko to na tle malowniczych, włoskich uliczek, mrocznych tras wyścigu "rumianków", kameralnych knajpek i głośnych, tętniących życiem pubów.
Z pozoru to historia jakich wiele. Także styl, w jakim pisze Federico Moccia, jest niby zwyczajny... A jednak jest w nim coś tak specyficznego, tak magnetycznego, co nie pozwala choćby na moment się oderwać od tej książki. Coś, co sprawia, że po przewróceniu ostatniej strony odczuwam smutek, powodowany faktem, że to już koniec. Smutek i dziwny rodzaj tęsknoty. Jest jednak jeszcze coś. Nieodparte wrażenie, że czytając powieść Mocci, wnoszę się. Lewituję. I oto jestem - co najmniej trzy metry ponad niebem...
Często bardzo mocno przeżywam treść książek. Silnie identyfikuję się z ich bohaterami - wchodzę w ich świat, ich życie, zagłębiam się w ich problemy, czasami czuję się, jakby byli obok mnie, namacalni, na wyciągnięcie ręki... Ale jeszcze żadnej książki nie przeżywałam tak bardzo, nigdy nie płakałam tak, jak podczas czytania „Trzech metrów nad niebem”...
„- Ach tak?...
2013-11-20
Na literacki debiut Gayle Forman natknęłam się… w kinie. Zwiastun filmu „Zostań, jeśli kochasz”, który kilka dni temu miał swoją premierę, zafascynował mnie tak bardzo, że postanowiłam poszukać nieco więcej informacji o jego fabule. Poszukiwania zaowocowały miłym zaskoczeniem – film okazał się być ekranizacją książki. Bez wahania zdecydowałam się zatem po nią sięgnąć. I po raz kolejny zostałam miło zaskoczona.
Mia Hall na pierwszy rzut oka niczym nie wyróżnia się spośród swoich rówieśników. Jak większość 17-latek chodzi do szkoły, ma najlepszą przyjaciółkę, chłopaka i kochających rodziców. Ma także pasję. Brzmi zwyczajnie, prawda? A jednak takie nie jest. Chłopak Mii to Adam, lokalna gwiazda rocka; charyzmatyczny, bardzo lubiany i popularny, jest zupełnym przeciwieństwem cichej Mii, której największą pasją jest… muzyka klasyczna i gra na wiolonczeli. Dziewczyna jest w tym naprawdę dobra. Tak dobra, że bez trudu dostała się do Juliard, prestiżowej szkoły artystycznej w Nowym Jorku. Talent Mii nikogo w jej domu nie dziwi. Jej ojciec, do niedawna punk i członek lubianego zespołu, obecnie nauczyciel angielskiego z niezwykłym wyczuciem stylu, jest utalentowanym muzykiem i tekściarzem. Mama również przejawia zamiłowanie do muzyki, jednak bliżej jej do punk rocka niż klasyki. Nawet młodszy brat Mii, Teddy, woli „walić w bębny” niż słuchać spokojnych dźwięków utworów ulubionych przez siostrę. Nierzadko jej zamiłowanie jest w domu obiektem zabawnych docinków – i choć zawsze są one wypowiadane z ciepłem i czułością, Mia czuje się nieco wyobcowana. Podobne uczucie towarzyszy jej także wśród znajomych Adama oraz podczas jego koncertów. A jednak, zgodnie ze starym porzekadłem, przeciwieństwa skutecznie się przyciągają, a uczucie nastolatków rozkwita, podobnie jak życie rodzinne Hallów. Są oni niezwykle ze sobą zżyci i uwielbiają spędzać razem czas. Dlatego ten zimowy poranek, kiedy ulice pokryła solidna warstwa śniegu, a w radio ogłoszono dzień wolny od szkoły ze względu na niekorzystne warunki atmosferyczne, nie zwiastował niczego niepokojącego. Wszyscy zgodnie jedzą śniadanie, a następnie decydują się odwiedzić przyjaciół. Nie docierają jednak do celu… Podróż brutalnie przerywa im tragiczny wypadek, w którym giną wszyscy, poza Mią. Nastolatka, zawieszona między życiem i śmiercią, świadkuje wszystkim wydarzeniom, ale pozostaje niewidoczna dla otaczających ją osób. W kilkadziesiąt godzin po wypadku Mia odbywa sentymentalną podróż przez swoje wspomnienia, jest świadkiem cierpienia swoich najbliższych jak i ich gorących i pełnych nadziei próśb, by się nie poddawała. Decyzja należy jednak do niej. I nie jest ona łatwa. Odejść i dołączyć do ukochanej rodziny czy zostać i nauczyć się żyć w świecie, w którym już ich nie ma?
Bohaterowie "Zostań, jeśli kochasz" są zwyczajni i niezwykli zarazem - jak ludzie, których spotykamy w swoim życiu na co dzień. Bo któż z nas nie zna szarej myszki, superpopularnego w szkole kolesia czy ekscentrycznych rodziców przyjaciółki? Nie są to postaci jednowymiarowe - mają "pazur", charakter, popełniają błędy... Gayle Forman nie udało się jednak uniknąć nieco przesadnego idealizowania swoich postaci, co jest niestety często spotykanym i wątpliwie wpływającym na jakość powieści zabiegiem. Podobnie jak bohaterowie, także rzeczywistość ich otaczająca jest zbyt „wygładzona”. Świat jest bardzo czarno-biały, dobry albo zły, nie ma nic pomiędzy. Brak też jakichkolwiek silniejszych negatywnych uczuć – oczywiście rodzinie Mii i jej samej towarzyszy żal i cierpienie. Jednak ludzie dotknięci tragedią, jaką niewątpliwie jest utrata rodziny, przechodzą przez wiele faz żałoby. Mia natomiast od samego początku wydaje się wręcz za bardzo pogodzona z losem.
Gayle Forman stworzyła niebanalną i bardzo mocno chwytająca za serce opowieść – choć nie da się ukryć, że nieco naiwną. Nie jest to także lekka lektura. Choć porusza uniwersalne tematy, jak przyjaźń czy miłość, historia ta traktuje głównie o stracie, samotności i… wyborze. Przede wszystkim o nim. To nieodłączny element naszego życia. Codziennie podejmujemy ich setki decyzji – od tych prozaicznych, które właściwie nie mają na nas żadnego wpływu, po te istotniejsze, które mogą zmienić wiele... Nasze życie zbudowane jest z wyborów - ale Gayle Forman trafnie zauważa, że wybory mogą również nasze życie kończyć. I choć nie wierzę, że mamy moc świadomego decydowania o tym, czy odejść czy zostać, nie ulega wątpliwości, że każdemu z nas przyjdzie kiedyś podjąć decyzję, która zaważy na całej naszej przyszłości…
Na literacki debiut Gayle Forman natknęłam się… w kinie. Zwiastun filmu „Zostań, jeśli kochasz”, który kilka dni temu miał swoją premierę, zafascynował mnie tak bardzo, że postanowiłam poszukać nieco więcej informacji o jego fabule. Poszukiwania zaowocowały miłym zaskoczeniem – film okazał się być ekranizacją książki. Bez wahania zdecydowałam się zatem po nią sięgnąć. I po...
więcej Pokaż mimo to