-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2018-12-16
2018-11-01
KIEDY NIE ZOSTAJE JUŻ NIC, WSPOMNIENIA WCIĄŻ ŻYJĄ
Okładka „ Listów do Duszki „ przyciągnęła mój wzrok i od pierwszej chwili skradła moje serce. Jest piękna, klimatyczna i w pewien sposób pasuje do powieści. Muszę przyznać, że gdyby nie ta okładka, to pewnie w ogóle nie zwróciłabym na ten tytuł uwagi, co byłoby wielką stratą, bo to niezwykle wartościowa książka.
Zastanawiałam się, co mam napisać w komentarzu, bo co można napisać o tej poruszającej lekturze tym bardziej, że jest oparta na faktach. Autorka z zawodu jest opiekunką osób starszych i niepełnosprawnych, historię, którą opisała w książce usłyszała od jednej ze swoich podopiecznych. Autorka zastrzega jednak, że do końca nie jest pewna czy wszystko wydarzyło się naprawdę, czy też trochę jest ubrane w nutkę fantazji.
Ewa Formella stworzyła piękną i wzruszającą opowieść o miłości i wojnie. Historię o dwójce zakochanych młodych ludzi, których miłość jest niemożliwa do spełnienia, bo romans pół Żydówki i Niemca z dobrego domu nie mógł skończyć się dobrze. Stefania i Heinrich zostali rozdzieleni na zawsze przez wojenną zawieruchę oraz przez tajemnice i kłamstwa rodziny, która od początku była przeciwna ich związkowi.
Wiele lat po wojnie Joanna opiekunka starszej pani wysłuchując jej zwierzeń dowiedziała się o dramacie kobiety jaki przeżyła po starcie dziecka i rodziny, o tym jak starała się sobie radzić i przeżyć w tym mrocznym czasie wojny. Przejęta jej relacją postanawia pomóc staruszce w poszukiwaniach bliskich, ale czy zdąży w końcu jej podopieczna jest już bardzo posuniętą w wieku osobą.
To niewiarygodnie piękna i smutna historia, a przede wszystkim prawdziwa. Styl autorki powoduje, że pomimo niełatwego tematu „ Listy do Duszki „ czyta się bardzo dobrze. Sam pomysł na książkę może nie jest zbyt oryginalny, ale trudno nie docenić jej wartości. Jeżeli obawiałam się zbytniej ckliwości, czy dramatyzmu, moje obawy były niepotrzebne, bo jest to rzetelnie opisana pełna trudności wojenna historia. To powieść o niełatwych wyborach, błędnych decyzjach i okrutnych czasach wojny. I o ludziach, którzy mimo złych rzeczy, jakie ich spotkały, pozostali wierni swoim przekonaniom i swojej miłości. Tytułowe listy, to listy pisane przez Heinricha do Stefanii, przepełnione po brzegi emocjami i miłością do ukochanej kobiety. Listy mężczyzny, który wie, że już nigdy nie zobaczy swojej ukochanej, pełne tęsknoty i smutku, a jednocześnie zapewniające o niegasnącym uczuciu mimo upływu lat.
Zastanawiam się ile takich historii nie ujrzało i nie ujrzy nigdy światła dziennego. Historii ludzi, którzy przeżyli w czasie wojny istny koszmar. Głód, zimno, choroby, strach, śmierć, która nie odstępowała na krok, a gdy przeżyli i na chwilę ogarnęła ich euforia radości z powodu wyzwolenia, już wkrótce mieli się przekonać jak bardzo się mylili. Jeden koszmar został zamieniony na inny, kiedy to tzw. „wybawcy „ byli gorsi od hitlerowców. Jednak, jak wspomina bohaterka powieści, nadal można było pielęgnować w sercu miłość i nadzieję. To pozwalało przetrwać w obliczu niewyobrażalnego dramatu i pozostać człowiekiem. Nadziei i miłości na szczęście nie udało się zabić ani jednym ani drugim.
Polecam „Listy do Duszki” wszystkim, którzy interesują się tematyką drugiej wojny światowej i lubią historie osadzone w tych czasach. Pozycja obowiązkowa dla czytelników oczekujących od lektury silnych emocji, bo tu są one gwarantowane.
„ Człowiek jest tyle wart, ile jest w stanie kochać „ - Św. Augustyn
„ Różnymi drogami biegnie życie ludzkie, ale wszyscy szukają szczęścia i miłości „ -
Jan Paweł II
KIEDY NIE ZOSTAJE JUŻ NIC, WSPOMNIENIA WCIĄŻ ŻYJĄ
Okładka „ Listów do Duszki „ przyciągnęła mój wzrok i od pierwszej chwili skradła moje serce. Jest piękna, klimatyczna i w pewien sposób pasuje do powieści. Muszę przyznać, że gdyby nie ta okładka, to pewnie w ogóle nie zwróciłabym na ten tytuł uwagi, co byłoby wielką stratą, bo to niezwykle wartościowa...
2018-01-29
Odkładałam przeczytanie tej książki na bliżej nieokreślony czas, bo wydawało mi się, że to niepozorna historia o codziennych kłopotach i zmaganiach. Spodziewałam się kolejnej ckliwej powieści obyczajowej, a tu spotkało mnie miłe zaskoczenie. Jest zupełnie inna od wszystkich znanych mi książek obyczajowych, w których zazwyczaj wszystko układa się w bardzo prosty i pozytywny sposób. Miałam wrażenie, że "Razem będzie lepiej"ma odniesienie do autentycznych historii, problemów ludzi, jest do bólu prawdziwa, a jednocześnie niepozbawiona zwykłej, prostej nadziei. Trochę smutna i refleksyjna, ale przepełniona życiową mądrością i inteligentnym humorem. Historia o niewątpliwej sile i determinacji oraz walce z problemami. Przeczytałam również o braku pieniędzy, zaufania, kłamstwach, samotności i dramatach. Autorka zaskoczyła mnie znajomością wszelkich zawiłości ludzkich charakterów.
"Właściwie być bogatym to by znaczyło nie myśleć w kółko o pieniądzach"
Przypadł mi do gustu sposób pisania Moyes – ma lekkie przyjemne pióro, plastyczne dialogi i towarzyszący dreszczyk co będzie dalej ?
Powieść świetnie skonstruowana językowo. Narrator trzecio osobowy pozwalał mi śledzić wydarzenia, z różnych perspektyw a każdy kolejny rozdział umożliwiał mi spojrzeć na wydarzenia oczami każdego z bohaterów. Wczuwałam się w ich sytuację i z nimi się utożsamiałam a Jess , no cóż, po prostu chyba nie ma w życiu rzeczy czy przeciwności, której by nie pokonała.
"Razem będzie lepiej" moim zdaniem to lektura z przesłaniem. Historia, która mną zawładnęła i nie wypuściła, aż do końca zmusiła mnie do refleksji i wyciągnięcia własnych wniosków.
Pozwoliła mi dostrzec, co jest najważniejsze w życiu, jak istotne jest dbanie o relacje międzyludzkie i czasem warto dać sobie drugą szansę, aby nie stracić w życiu pięknych chwil. Autorka pokazuje, że nigdy nie wolno się poddawać oraz uświadamia, a każdy czyn pociąga za sobą określone konsekwencje. A najważniejsze to być razem, bo wtedy pokona się wszystkie przeszkody.
Oto jedna z książek, które jeszcze długo po odłożeniu jej na półkę zostanie w mojej pamięci i z przyjemnością będę o niej wspominać. Polecam z całego serca.
"Kto to powiedział kiedyś, że człowiek jest tylko tak szczęśliwy jak jego najszczęśliwsze dziecko ?"
Odkładałam przeczytanie tej książki na bliżej nieokreślony czas, bo wydawało mi się, że to niepozorna historia o codziennych kłopotach i zmaganiach. Spodziewałam się kolejnej ckliwej powieści obyczajowej, a tu spotkało mnie miłe zaskoczenie. Jest zupełnie inna od wszystkich znanych mi książek obyczajowych, w których zazwyczaj wszystko układa się w bardzo prosty i pozytywny...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-07-03
REMBRANDT, WOJNA I DZIEWCZYNA Z KABARETU
"Życie to gra i labirynt. Pełen pułapek. Labirynt, w którym nie ma ani nitki, ani Ariadny".
Autorka komentuje swoją powieść takimi słowami "Mam nadzieję, że książeczka, którą napisałam, jest lekką łatwą i przyjemną" a opis na okładce umieszczony przez wydawcę głosi, że to historia Dolasa w spódnicy.
Dlaczego zaczynam od takiego przedstawienia tej powieści? Ano, dlatego, że nie mogę się zgodzić z tego typu stwierdzeniami. Moim zdaniem nie jest to powieść optymistyczna, chociaż nie odbiera też nadziei. Autorka zaimponowała mi włożoną pracą w napisanie książki, jak sama mówi, zapoznała się z licznymi historycznymi zbiorami i dziennikami. Kalicka umiejętnie przetworzyła zgromadzone informacje, tworząc niezwykłą opowieść, gdzie akcja toczy się szybko i sprawnie, od której czytania trudno było mi się oderwać. Wplecenie w fabułę wątku kryminalnego nadaje lekturze dynamiki i rozbudzało moją ciekawość. Dotychczas nie spotkałam się z tak nietypową historią wojenną, bo zamiast obozów koncentracyjnych czy też opisów walki, autorka skupiła się na życiu zwyczajnych ludzi i na realiach życia w ówczesnych czasach.
Perypetie Irenki Górskiej młodej tancerki z kabaretu tylko w niewielkim stopniu można porównać z przygodami Franka Dolasa. I owszem bohaterka, chcąc uciec przed zawieruchą wojenną z Warszawy, pakuje się w jeszcze większe kłopoty. Nie miała zamiaru zostać bohaterką i zabłysnąć niesamowitymi czynami, popadając przy tym w coraz większe tarapaty. Zwyczajna, rezolutna i harda dziewczyna postawiona w obliczu niebezpieczeństwa musi podjąć właściwe decyzje i stawić czoła zagrożeniu. Zamiast upragnionej ucieczki od wojny staje się przypadkiem właścicielką cennego obrazu Rembrandta, którego pożądają wszyscy, włącznie z Niemcami. Obraz ów zmieni na zawsze życie Ireny, narażając ją i jej przyjaciół na kolejne niebezpieczeństwa, z zagrożeniem życia włącznie.
Na domiar wszystkiego, nieoczekiwanie na jej drodze los postawił małego chłopca sierotę, którym chcąc nie chcąc musiała się zająć. Trzeba przyznać autorce, że stworzyła bohaterkę, z krwi i kości, która skupiła całą moją uwagę przez liczne nieszczęścia, których przyszło jej doświadczyć. Zaimponowała mi odwagą, dobrym sercem oraz siłą przebicia w chwilach, kiedy wydawało się, że nie ma już wyjścia.
Muszę przyznać, że „ Rembrandt, wojna i dziewczyna z kabaretu” albo "Dziewczyna
z kabaretu" (wznowienie z 2016 r. nosi taki tytuł) jest jedną z lepszych książek, które było mi dane w tym roku przeczytać. Opisywane historie są inspirowane prawdziwymi wydarzeniami, chociaż występujące w niej postaci są fikcyjne. Czytając książkę, czuje się ducha czasów, włącznie z doskonale odwzorowanym życiem społeczno – kulturalnym Warszawy i Krakowa. Autorka zadbała nawet o to, aby jej bohaterowie posługiwali się gwarą i słownictwem, którego się dziś już nie używa. Pokazuje okrucieństwo wojny, ale nim nie epatuje a bohaterowie to większości ludzie dobrzy, którzy nie wahają się, kiedy trzeba pomóc drugiemu człowiekowi.
Pomimo że początki lektury" Dziewczyny z kabaretu" były trudne, bo na zmianę to wzbudzała moje zainteresowanie, to znów nudziła, ale nastąpił taki moment, gdy już nie byłam w stanie się oderwać. Moje spotkanie z twórczością Manueli Kalickiej zakończyło się ogromnym zachwytem. Powieść jest starannie napisania i z dużym wyczuciem, bo przecież to historia wojenna i to, co smutne musiało też znaleźć swoje miejsce. Zaangażowała mnie nie tylko w przygody Irenki, ale także w losy dalszoplanowych postaci, dostarczając mi mnóstwo emocji. Jest to powieść, którą należy się delektować, bo to nie jest wbrew wcześniejszym zapewnieniom autorki literatura lekka, łatwa i przyjemna do poduszki. To literatura, która kryje w sobie przesłanie i dotyka naprawdę ważnych tematów.
Tę wyjątkową książkę opartą na tak bogatym materiale źródłowym naprawdę warto przeczytać, a następnie sięgnąć po kontynuację, „"Koniec i początek", na którą niektórzy czytelnicy musieli czekać osiem długich lat.
„ Gdyby człek nie znał wilka, toby pomyślał, że to babcia „
REMBRANDT, WOJNA I DZIEWCZYNA Z KABARETU
"Życie to gra i labirynt. Pełen pułapek. Labirynt, w którym nie ma ani nitki, ani Ariadny".
Autorka komentuje swoją powieść takimi słowami "Mam nadzieję, że książeczka, którą napisałam, jest lekką łatwą i przyjemną" a opis na okładce umieszczony przez wydawcę głosi, że to historia Dolasa w spódnicy.
Dlaczego zaczynam od takiego...
2018-03-27
Zastanawia mnie fenomen popularności tej niepozornej książki. Może pojawia się w niej dużo świątecznych motywów oraz historia, która pozwala wierzyć, że dobro zawsze zwycięża.
„Szczęście do wzięcia” to na pozór bajkowa opowieść przypominająca mi filmy familijne emitowane najczęściej w okresie Gwiazdki z optymistycznym przekazem, skłaniające do przemyśleń.
Jak ważne jest, by nigdy nie zostać obojętnym, by potrafić pomóc, gdy ktoś tej pomocy potrzebuje, o tym opowiada niezwykła, ciepła i wzruszająca opowieść Jasona F. Wright, która ma jeden podstawowy cel – sprawić, że szerzej otworzymy oczy i rozejrzymy się wokół siebie. Książka niewielkich rozmiarów do przeczytania w jeden wieczór napisana prostym językiem. Nie oczarowała mnie stylem czy wybitną treścią, ale jednak poruszyła moje serce i ma w sobie coś niesamowitego. Ta niepozorna powiastka zrobiła niemałe zamieszanie za oceanem, gdzie rozpoczęła jedną z najpiękniejszych akcji charytatywnych w historii Stanów Zjednoczonych. Zainspirowała Amerykan do niesienia bezinteresownej pomocy, wprowadziła zwyczaj zbierania pieniędzy do słoika w ciągu całego roku i obdarowywania nimi potrzebujących w okresie Świąt Bożego Narodzenia. Amerykanie zresztą chętnie i często angażują się w pomoc innym, chorym, poszkodowanym, biednym…, już od najmłodszych lat.
"Bożonarodzeniowy słoik" to niejako symbol dobroczynności i nie chodzi tu o pieniądze, ale o prosty ludzki gest, dobry uczynek, który pozwoli przywrócić wiarę w drugiego człowieka. Pomagajmy innym, nie odwracajmy wzroku, bo dobro powraca i to ze zdwojoną siłą, także wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewamy.
Tylko niestety ta historia jest tak bardzo amerykańska. Dlaczego piszę niestety? Ano dlatego, że Amerykanie naturalnie zauważają drugiego człowieka obok, rozumieją jego potrzeby, natomiast trochę mniej optymistyczna jest ta nasza rzeczywistość. Nie wiem, czy to wina czasów, w jakich przyszło nam żyć, kiedy wydaje się, że najważniejszy to wyścig szczurów, kariera i pieniądze. Za dużo zarabiasz, jeździsz dobrym samochodem, masz ładny dom, już jesteś podejrzany. Smutna ta nasza rzeczywistość, więc propagowanie książek, które zawierają tak optymistyczny przekaz, niosące w sobie mnóstwo nadziei i dobroci jest jak najbardziej na miejscu.
A może by tak już jutro powiedzieć komuś coś miłego, cokolwiek.
A może by tak życzyć komuś dobrego dnia tak bez powodu.
A może by tak pomóc komuś bezinteresownie nie oczekując nic w zamian.
A może by tak popatrzeć życzliwie na drugiego człowieka
Czyż nie żyłoby się nam przyjemniej gdybyśmy się wszyscy o siebie troszczyli i wspierali?
A przede wszystkim uśmiechajmy się do siebie nawzajem i sami do siebie… w środku, w sercu, w duszy!
Książka otrzymała ode mnie 8 gwiazdek nie za poziom literacki, lecz za bardzo pozytywny przekaz.
„Darowane dobro zawsze powraca”.
Zastanawia mnie fenomen popularności tej niepozornej książki. Może pojawia się w niej dużo świątecznych motywów oraz historia, która pozwala wierzyć, że dobro zawsze zwycięża.
„Szczęście do wzięcia” to na pozór bajkowa opowieść przypominająca mi filmy familijne emitowane najczęściej w okresie Gwiazdki z optymistycznym przekazem, skłaniające do przemyśleń.
Jak ważne jest, by...
2018-08-29
„Bądź wyrozumiały dla drugiego tak, jak jesteś pobłażliwy dla siebie”.
Niejednokrotnie przekonałam się już, że lepiej ufać własnej intuicji przy wyborze powieści, które chcę przeczytać, niż kierować się emocjami i pod wpływem chwili sięgać po coś, na co szkoda czasu. Pozwalać, aby to reklamy w sieci, dające zielone światło wszelkiej maści bestsellerom kształtowały nasz gust czytelniczy, wmawiając nam, że akurat ta pozycja to hit roku. Dzięki temu ograniczonemu zaufaniu do marketingu udało mi się ostatnio przeczytać kilka naprawdę dobrych książek.
Tym razem mój wybór padł na powieść o przewrotnym tytule „Dopóki śmierć nas nie połączy”, która wyszła spod pióra Danuty Noszczyńskiej.
Wcześniej spotkałam się już z bardzo pozytywnymi opiniami na temat twórczości tej autorki, która znana jest, jako pisarka, reżyserka i scenarzystka a w każdej z tych ról sprawdza się rewelacyjnie. Noszczyńska była trzykrotnie nagradzana na Festiwalu Literatury Kobiet „Pióro i Pazur”, bo kobiety po prostu pokochały jej powieści. Udowodniła niejednokrotnie, że literatura kobieca może być wartościowa. Nie musi kojarzyć się z singielkami szukającymi męża, nieszczęśliwie zakochanymi młodymi kobietami, które na prowincji zaczynają nowe życie.
Pomimo że spodziewałam się oryginalnej powieści obyczajowej, czytając opis wydawcy, dałam się jednak zwieść i sądziłam, że mam do czynienia z lekkim romansem.
Jednakże wkrótce stwierdziłam, że wydawca celowo bądź nieświadomie w opisie książki, wprowadza czytelnika w błąd, pozwalając mu sądzić, że będzie miał do czynienia z powieścią o biednej dziewczynie sponiewieranej przez życie, którą obdarzy miłością wybawca na białym koniu. Cała historia zakończy się happy endem, będą żyli długo i szczęśliwie. Bardzo szybko przekonałam się, że tego tu na kartkach tej powieści nie znajdę. Nie jest to wcale lekka i łatwa opowiastka. To bardzo mądra książka, która robi niesamowite wrażenie, zmusza do refleksji i własnych przemyśleń.
Narratorką powieści jest Dorota, redaktorka gazety zajmująca się zjawiskami paranormalnymi, pracująca w domu. Jest kobietą po przejściach, wycofaną ze świata, ale niebawem zaprzyjaźnia się z młodą kobietą, która wprowadza się naprzeciwko. Gosia zostawiła za sobą trudną przeszłość, opuściła rodzinną wieś, przyjechała do miasta, aby zaznać lepszego życia. Marzy o dobrej pracy zdaniu matury, ale okazuje się, że nie jest to takie proste, jak jej się wydawało. Problemy się mnożą, a za to ubywa pieniędzy, jedyną podporą jest Dorota, która wspiera ją i próbuje wyprowadzić dziewczynę na dobrą drogę. Historia Małgorzaty jest swoistą biografią opowiedzianą przez Dorotę, która obserwuje wszystkie wydarzenia w jej życiu, pomaga, doradza i martwi się jej złymi wyborami. Na początku Małgorzata nie wzbudzała mojej sympatii, denerwowała mnie sposobem bycia swoją wulgarnością, ale wkrótce okazało się, że to delikatna i wrażliwa dziewczyna, która potrafi wdać się w bójkę z chuliganami, aby ocalić życie kotu. W miarę jak poznawałam kawałek po kawałku jej przeszłość, a potem przyszłość zaczęła mi w pewnym stopniu imponować swoją niezłomnością i wolą walki. Nie ze wszystkimi jej wyborami się zgadzałam, to przyświecał im jakiś cel, a skutki swoich decyzji odczuła dotkliwie sama Małgosia. Nie potrafiłam jej nie współczuć. Los doświadczył ją okrutnie i polubiłam ją na tyle, że trudno mi było pogodzić się z jej ostatecznym wyborem.
"Dopóki śmierć nas nie połaczy" to pozornie opowieść o niczym, tak przynajmniej niektórzy ją postrzegają i wydawało mi się, że nie ma w niej nic szczególnego, ale im bardziej zagłębiałam się w lekturę to, tym bardziej uświadamiałam sobie, że jest piękna i wstrząsająca. To historia dwóch kobiet znacznie różniących się wiekiem potrzebujących się wzajemnie, w życiu, których niemałą rolę odegrał ów ocalony bury kot. O ludzkiej zawiści, która potrafi zniszczyć drugiego człowieka a z drugiej strony, że istnieją ludzie bezinteresowni niosący pomoc potrzebującym. Powieść o życiu tak po prostu z bardzo dużym ładunkiem emocjonalnym. Wartość tej książki docenia się dopiero wtedy, gdy dobrnie się do końca, bo pozostawia po sobie mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Danuta Noszczyńska stworzyła niesamowitą opowieść przepełnioną dramatem, miłością i nadprzyrodzonymi wątkami. Zapewne długo jeszcze nie zapomnę Małgorzaty dziewczyny, wrażliwej i utalentowanej, która walczyła o swoje marzenia, a także Doroty kobiety o ogromnych pokładach życzliwości, empatii i złotym sercu.
"Czasem jedyną okazją do pochylenia się nad losem drugiego człowieka i spojrzenie na niego bardziej "po ludzku" jest jego śmierć".
„Bądź wyrozumiały dla drugiego tak, jak jesteś pobłażliwy dla siebie”.
Niejednokrotnie przekonałam się już, że lepiej ufać własnej intuicji przy wyborze powieści, które chcę przeczytać, niż kierować się emocjami i pod wpływem chwili sięgać po coś, na co szkoda czasu. Pozwalać, aby to reklamy w sieci, dające zielone światło wszelkiej maści bestsellerom kształtowały nasz...
2018-10-09
Ta książka nie da się porównać do żadnej innej przeczytanej przeze mnie do tej pory. Nawet nie wiem, co mną powodowało, gdy wybierałam ją spośród innych tytułów stojących na półce z napisem „ Nowości „ w bibliotece. Nazwisko autorki, które gdzieś przemknęło mi przed oczami, tajemnicza i ładna okładka, tytuł czy może opis?
Złapałam się w pułapkę moich oczekiwań, gdyż w zasadzie sądziłam, że jest to romans i nawet początek utwierdził mnie w tym przekonaniu. „ Twarz Grety di Biase „ jest powieścią o miłości, ale nie w zwyczajnym tego słowa znaczeniu. To opowieść malowana słowami o miłości do sztuki i o sztuce miłości. Opowieść o miłości niesamowicie emocjonalna, obok której nie da się przejść obojętnie, bo jest to historia, którą się przeżywa. Opowiedziana z perspektywy Adama Dancera, właściciela małej Galerii we Wrocławiu, bohatera o bardzo skomplikowanej konstrukcji psychologicznej. Pełno w nim sprzeczności, z powodu silnej nerwicy natręctw. Pomimo że prowadzi uporządkowane życie, czerpiąc radość z obcowania ze sztuką, zdominowany jest przez lęk przed jakimikolwiek zmianami. Ma tylko jednego przyjaciela i znajomą prostytutkę, z którą łączy go pewien układ. Wszystko zmienia pewnego dnia, gdy Adam kupuje od tajemniczej malarki z Włoch dwa portrety. Piękna i intrygująca modelka zafascynowała go na tyle, że zaciekawienie zmienia się bardzo szybko w obsesję. Ta obsesja wzmaga się jeszcze bardziej, gdy udaje mu się nawiązać kontakt mailową z autorką obrazów. Im więcej korespondują, tym Adam mniej wie o tajemniczej Grecie. Fascynacja Adama postacią malarki przenosi się także na czytelnika, a spowodowane to jest tym, że autorka stopniowo odkrywa jej historię w kolejnych mailach pełnych emocji i znaczeń. Kobieta pragnąca zachować anonimowość zdradza jednak coraz więcej niepokojących szczegółów z własnego życia.
Adam, osoba przewidywalna dla otoczenia, zaskakuje nawet sam siebie, postanawia zaryzykować i wyruszyć w podróż do Włoch, śladem tajemniczej Grety, aby ją odnaleźć i powiedzieć, że się zakochał poprzez jej obrazy. Podróż, którą odbywa do Włoch, opisaną tak sugestywnie i dbałością w powieści, zmieni na zawsze Adama. Czy odnajdzie Gretę di Biase i kim właściwie jest tajemnicza kobieta?
Magdalena Knedler napisała fascynującą historię z nieszablonowymi bohaterami, tworząc niesamowitą atmosferę, przekonującą fabułę. Znalazłam tu takie motywy jak miłość, samotność, pasja czy strach podane w sposób wyjątkowy. Pomimo że powieść nie kończy się w tradycyjny sposób, ale ten rodzaj historii nie mógł mieć innego zakończenia, to i tak niesie optymistyczne przesłanie. Chyba nawet nie oczekiwałam innego zakończenia, dzięki czemu moim zdaniem, autorka umknęła wszelkim schematom. Jest to literatura wysokich lotów, dramat psychologiczny dopracowany w każdym calu. Na pewno walory tej powieści bardziej docenią czytelnicy interesujący się sztuką, dla których informacje dotyczące licznych dzieł sztuki zawartych na kartach książki będą przydatne. Jeżeli chodzi o mnie doceniam kunszt pisarki Magdaleny Knedler, chociaż aż tak bardzo nie ekscytuję się sztuką, bo o ile podziwiam ludzi mających talent malarski potrafiący odbiorcę czarować obrazem, to miałam problem z zaakceptowaniem mnogości odniesień do malarskich stylów, biografii znanych artystów. To był jedyny element, który mi przeszkadzał, bo przyznaje się z ręką na sercu, zwyczajnie nie znam się na dziełach sztuki i bardziej od opisów warsztatu malarskiego, szczegółów dotyczących historii sztuki, przypadł mi do gustu sposób narracji powieści i jestem pod wielkim wrażeniem prozy autorki, która dostarczyła mi wielu przeżyć, tworząc wspaniałą powieść o uczuciach.
„ Każdy nosi w sobie jakąś opowieść. Wciąż się rozwijającą i nieprzewidywalną. Zmierzająca do finału, który dla każdego jest wielką niewiadomą . „
Ta książka nie da się porównać do żadnej innej przeczytanej przeze mnie do tej pory. Nawet nie wiem, co mną powodowało, gdy wybierałam ją spośród innych tytułów stojących na półce z napisem „ Nowości „ w bibliotece. Nazwisko autorki, które gdzieś przemknęło mi przed oczami, tajemnicza i ładna okładka, tytuł czy może opis?
Złapałam się w pułapkę moich oczekiwań, gdyż w...
2018-04-08
TA, KTÓREJ NIE ZNAM
Dotychczas nie miałam okazji zapoznać się z twórczością Małgorzaty Wardy, więc sięgając po „ Ta, którą znam „ spodziewałam się typowej powieści obyczajowej. Bardzo szybko przekonałam się, że nie jest to literatura z serii lekka, łatwa i przyjemna. Raczej trudno mi zakwalifikować ją do jakiegoś konkretnego gatunku, gdyż jest to powieść, która jest połączeniem powieści obyczajowej, psychologicznej z wątkami kryminalnymi.
Jest coś niepokojącego w tej książce, ukryty mrok, a jej klimat wciągnął mnie od pierwszego akapitu. Tajemnicza fabuła, ciekawa problematyka oraz ogromne ilości emocji, nie pozwalały mi oderwać się od czytania. Autorka poruszyła wiele trudnych tematów, jak przemoc w rodzinie, alkoholizm, gwałt.
Moim zdaniem styl pisania Małgorzaty Wardy wyróżnia ją na tle innych autorów, narracja książki jest bardzo subiektywna, wręcz psychologiczna. Książka dotyka spraw trudnych, bolesnych, często przez pisarzy omijanych, jest pełna emocji, nie pozwoliła mi na lenistwo umysłowe, niezwykle angażująca i wyrazista.
Nawet nie potrafię nazwać uczuć, jakie pozostały ze mną po przeczytaniu książki. Pomimo rozwiązania głównych wątków pozostał pewien niedosyt, jakbym nie poznała zakończenia, jakbym jeszcze tkwiła w tej historii. Myślę, że spowodowała to forma powieści, nagromadzenie retrospekcji, momentami chyba się gubiłam i trudno mi było się odnaleźć.
Historia jest opowiedziana z perspektywy Ady, która próbuje się zmierzyć z demonami przeszłości. Autorka świetnie wnika w psychikę kobiety, która przeżyła dramat i w jednej chwili jej marzenia i plany sypią się jak domek z kart. Pokazuje jej ból strach oraz chęć zemsty.
Ada przez długie lata żyła skrywając przed wszystkimi swoją tajemnicę, uciekając przed prawdą i pozwalając wszystkim wierzyć, że wyruszyła w świat, aby realizować swoje plany.
Kolejna tragedia zmusza ją do powrotu i zmierzenia się z przeszłością. Postać głównej bohaterki jest niezwykle realistyczna, a jej myśli, rozterki i zachowanie, moim zdaniem bardzo prawdziwe. Pewnie, dlatego książka jest tak trudna w odbiorze, bo przytłacza ogromem krzywdy i cierpienia.
Na zakończenie autorka zadała kilkanaście pytań, z którymi warto się zapoznać i sobie na nie odpowiedzieć.
Polecam, ale nie jest to lektura dla osób, które szukają lekkiego czytadła, bo jest ona trudna w odbiorze i wywołuje skrajne emocje.
„Kiedy staniesz przed trudnym dylematem, zadaj sobie pytanie: "Co najtrudniej byłoby mi teraz zrobić?". W ten sposób będziesz wiedziała, co słuszne.”
TA, KTÓREJ NIE ZNAM
Dotychczas nie miałam okazji zapoznać się z twórczością Małgorzaty Wardy, więc sięgając po „ Ta, którą znam „ spodziewałam się typowej powieści obyczajowej. Bardzo szybko przekonałam się, że nie jest to literatura z serii lekka, łatwa i przyjemna. Raczej trudno mi zakwalifikować ją do jakiegoś konkretnego gatunku, gdyż jest to powieść, która jest...
2018-03-07
Kolejny raz dałam się skusić reklamom, chociaż zarzekałam się jak żaba wody , że nigdy więcej. Muszę przyznać, że jest to najbardziej wypromowana powieść roku , która dosłownie wyskakiwała z lodówki , i tym sposobem złapałam się na haczyk. Cały ten marketing i szum wokół tej książki spowodowały, że oczekiwałam chyba zbyt wiele.
Porównywanie jej do „ Dziewczyny z pociągu „ , której wielbicielką nie jestem, już powinno zapalić lampkę kontrolną w mojej głowie. Kolejna wspólna cecha to informacja o ekranizacji tego dzieła. Na rynku wydawniczym aż roi się od thrillerów psychologicznych z wszelkiej maści dziewczynami lub kobietami w tytule i na tym podobieństwa niestety się nie kończą.
Nie potrafię jednoznacznie odnieść się do tej książki , bo o ile na początku powieść wzbudziła moją ciekawość , i z zainteresowaniem czytałam o problemach bohaterki z alkoholem , lekami oraz jej zmaganiach z chorobą agorafobii to po kilkunastu stronach o tym samym zaczęłam się nudzić, ziewać , przysypiać co w thrillerze miejsca mieć nie powinno. Im dalej w las tym było gorzej, byłam coraz bardziej zmęczona i poirytowana zachowaniem głównej bohaterki, która coraz więcej piła, i robiła irracjonalne rzeczy. Moje zniechęcenie narastało z każdą stroną , gdyż prawie przez jedną trzecią książki w zasadzie nic się nie dzieje. Potem akcja się rozkręca a wątki się zapętlają ale intryga nie jest na tyle ciekawa i interesująca jak wynika z opisów, bardzo łatwo domyśliłam się kto jest sprawcą całego zamieszania, więc nie było elementu zaskoczenia.
Znalazłam tu pewne podobieństwa do filmu Hitchcocka „ Okno na podwórze „ tylko zamiast mężczyzny mamy kobietę oraz całe mnóstwo nawiązań do klasycznych kryminałów czyli w zasadzie odgrzewany kotlet , nic nowego . Porównywanie tego przeciętnego debiutu do mistrza suspensu , jest moim zdaniem lekką przesadą. Autor miał dobry pomysł na fabułę ale zepsuł ją dużą ilością opisów , które zanudziły mnie i odbierały ochotę na dalszą lekturę a skok adrenaliny przez ostanie 100 stron to trochę za mało aby powieść mnie zachwyciła. Nie nazwałam bym tej książki bestsellerem bo moim zdaniem to bardzo przeciętna literatura na średnim poziomie i można by dużo autorowi wybaczyć bo to debiut ale nie rozumiem jak można obwołać książkę najlepszym thrillerem roku czy nawet wszechczasów, zanim pojawiła się na rynku wydawniczym. Nie pisze tego aby innych zniechęcić do czytania a wprost przeciwnie należy to zrobić aby się samemu przekonać czy jest to światowy fenomen , czy po prostu jeden z wielu średniaków z ciekawą aczkolwiek przewidywalną fabułą. Następnym razem poczekam, aż opadnie kurz i uspokoi się szum medialny a książka pojawi się w bibliotece, przynajmniej zaoszczędzę pieniądze.
W wywiadzie , którego autor udzielił „ Książki nasze miasto. „ pl. Możemy przeczytać, że przez całe dorosłe życie walczył z depresją i poniekąd wnioskuję , że ta książka jest traktatem na temat tej choroby zdecydowanie bardziej niż thrillerem roku. Autor twierdzi, że jest akurat na odwrót. No cóż… każdy orze jak może.
„ Obserwuję, jak wokół mnie przewala się życie, i nie mam siły, by się w nie włączyć „
Kolejny raz dałam się skusić reklamom, chociaż zarzekałam się jak żaba wody , że nigdy więcej. Muszę przyznać, że jest to najbardziej wypromowana powieść roku , która dosłownie wyskakiwała z lodówki , i tym sposobem złapałam się na haczyk. Cały ten marketing i szum wokół tej książki spowodowały, że oczekiwałam chyba zbyt wiele.
Porównywanie jej do „ Dziewczyny z pociągu...
2018-02-09
Nie znałam wcześniej twórczości Belindy Bauer i biorąc książkę do ręki, nie byłam pewna, czego mam się spodziewać. Obecnie rynek jest dosłownie zalany opowieściami o nieprzeciętnie inteligentnych, seryjnych mordercach i dlatego do każdego kolejnego thrillera podchodzę z nieufnością i obawą, bo nie wiem, czy zainteresuje mnie historia, którą autor ma do opowiedzenia. Od thrillerów oczekuję przede wszystkim dobrej rozrywki, dreszczyku emocji, a jeśli przy okazji dostanę kryminalną historię, wciskającą w fotel to moja satysfakcja jest gwarantowana.
Okazało się, że moje wcześniejsze obawy co do powieści były bezpodstawne, bo książka wciągnęła mnie tak bardzo, że świat przestał istnieć. Może wątek kryminalny mnie nie zaskoczył, ale za to styl pisania autorki tak, w pozytywnym słowa tego znaczeniu. Przypadł mi do gustu nienachalny styl Belindy Bauer i jej lekkie pióro, dzięki czemu czytało mi się płynnie i przyjemnie. Niewątpliwie nie jest to literatura wysokich lotów zapadających na długo w pamięć, ale typowo rozrywkowo – sensacyjna pozwalająca na oderwanie się od codzienności. Swobodny styl, wartka akcja, błyskotliwe dialogi okraszone humorem nadają tekstowi dynamiki i lekkości i są niewątpliwie największym atutem tej historii. Porównywanie tej książki do „Milczenia owiec „jest lekką przesadą, gdyż to zupełnie inny rodzaj literatury jak dla mnie dużo mniej ambitny.
Czytanie tej powieści przypominało mi trochę jazdę kolejką górską nie z powodu pędu, bo akcja nie toczy się tu w jakimś tempie przyprawiającym o zawrót głowy, ale nie ma możliwości, aby z niej wysiąść aż do końca, do finału. Wprost nie mogłam oderwać się od czytania.
Tempo akcji jest wyważone i tak skonstruowane, że po chwilach, gdy wstrzymywałam oddech, gdyż atmosfera strachu była wręcz namacalna, zwalniałoby w odpowiednim momencie znów przyśpieszyć. Chwilami miałam wrażenie, że nie czytam wcale kryminału, gdyż autorka świetnie wplotła w fabułę wątki obyczajowe, co nie znaczy, że w tych momentach było mniej ciekawie i ekscytująco.
Główna bohaterka jawiła mi się początkowo, jako ambitna i bezwzględnie dążącą do kariery, za wszelką cenę próbującą utrzymać się w branży reporterkę kryminalną. Z chwilą, gdy okazało się, że jest kochającą córką opiekującą się chorym na alzheimera ojcem, który pogrąża się coraz bardziej w świecie duchów i urojeń, stała się dla mnie bardziej autentyczna i realistyczna.
Postaci antybohatera natomiast, autorka poświęca kilka rozdziałów i dokonuje analizy postępowania psychopatycznego mordercy. Bardzo przekonująco rysuje jego portret psychologiczny, człowieka pozbawionego wszelkich skrupułów i uczuć, dokonujący zbrodni w swoim chorym mniemaniu w imię wyższych celów. Autorka połączyła seryjnego mordercę z reporterką dziwną, a zarazem intrygującą więzią, z powodu której sama stanie się zwierzyną.
Czy moralność wygra z oglądalnością i pędem do kariery? Czy morderca zostanie schwytany i poniesie zasłużoną karę?
Belindzie Bauer udało się zbudować postaci z krwi i kości i każdej z nich przypisać jakąś rolę, nikt nie pojawia się tu przypadkiem. Nawet ofiarom, aby nie były anonimowe, poświęca krótkie opowieści, zanim stracą życie, co dla mnie było jeszcze bardziej wstrząsające.
A swoją drogą w dziwnych i smutnych czasach przyszło nam żyć, kiedy udający empatię reporterzy pojawiają się na miejscach katastrof, morderstw jak hieny. Powieść świetnie obrazuje pogoń mediów za tanią sensacją. Nikt nie interesuje się tym, co dobre, dobro nie jest popularne, o tym się nie mówi i nie pisze.
Polecam wszystkim amatorom solidnej rozrywki i spędzania czasu z dobrą powieścią sensacyjną. Jedynie, czego mogłabym troszeczkę się przyczepić, to dopowiadania pewnych kwestii na zakończenie, gdy moment wcześniej emocje sięgnęły zenitu, nie było już potrzebne.
Mam nadzieję, że więcej książek Belindy Bauer pojawi się na polskim rynku, bo bardzo chętnie zapoznałabym się z jej innymi powieściami.
"Ludzie, którzy zostawiają po sobie coś pięknego nigdy nie umierają. "
Dziękuję wydawnictwu MUZA z możliwość przeczytania książki przedpremierowo
Nie znałam wcześniej twórczości Belindy Bauer i biorąc książkę do ręki, nie byłam pewna, czego mam się spodziewać. Obecnie rynek jest dosłownie zalany opowieściami o nieprzeciętnie inteligentnych, seryjnych mordercach i dlatego do każdego kolejnego thrillera podchodzę z nieufnością i obawą, bo nie wiem, czy zainteresuje mnie historia, którą autor ma do opowiedzenia. Od...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-05-03
Znajdź mnie. Zanim oni mnie znajdą.
Tytuł i opis spowodował, że poczułam się zaintrygowana. Kolejny raz uległam „urokowi„ marketingu, chociaż przyrzekałam, że nigdy więcej, ale kobieta zmienną jest i nie zawsze ufa zdrowemu rozsądkowi.
Musiałam nieźle się natrudzić, aby wciągnąć się w tę historię, gdyż autor bardzo mozolnie i powoli buduje napięcie. Początek jest dość długi i nudny, a fabuła rozkręca się dopiero pomiędzy setną a dwusetną stroną. Jedynie krótkie rozdziały i dobry warsztat autora spowodowały, że lektura nie była dla mnie szczególnie uciążliwa.
Odnosiłam wrażenie, że czytam powieść dla młodzieży i zaczynałam się zastanawiać, czy nie szkoda na nią czasu, bo także ładna okładka jakoś nie pasowała mi do thrillera. „Znajdź mnie„ nie jest jednak lekką powieścią młodzieżową o chłopaku starającym się odnaleźć swoją ukochaną, jak na początku mi się wydawało. Po przeczytaniu pierwszej części nie spodziewałam się, że jest to niewiarygodnie ponura historia, która przeniosła mnie we wstrząsającą podróż, a moja wrażliwość została wystawiona na próbę.
J.S. Monroe a właściwie John Stock, który napisał kilka powieści szpiegowskich i nie wiedzieć, dlaczego ukrył się pod pseudonimem, miał naprawdę dobry pomysł na fabułę. Popełnił natomiast kilka błędów, co spowodowało, że zamiast wybitnego thrillera powstała przeciętna książka o chaotycznej konstrukcji, której Monroe chyba sam nie ogarnął. Te ciągłe przeskoki narracji trochę mnie irytowały, a także sposób w jaki autor ją rozdziela jest największym problemem tej opowieści.
Jedna trzecia historii to Jar, który ma paranoję po samobójczej śmierci ukochanej, której ciała nigdy nie odnaleziono. Nie może nawiązać emocjonalnych więzi z innymi kobietami, bo uparcie poszukuje Rosy wierząc, że żyje. Beznadziejny przypadek w oczach rodziny i znajomych, uważających, że cierpi na halucynacje, które są wynikiem żałoby. Autor włożył wiele pracy w konstrukcję jego postaci, która od początku wzbudziła moją sympatię i bardzo go polubiłam.
Kolejna część powieści należy do Rosy. O ile Jarowi współczułam to postać Rosy była dla mnie odległa, niewiele się o niej dowiedziałam i raziło mnie w niej dosłownie wszystko. Poznałam ją wyłącznie przez relacje z ojcem, które były na poziomie pięcioletniej dziewczynki, a nie dorosłej kobiety oraz przez związek z jej ukochanym. Po tak krótkim związku, który ledwo się rozwinął i w zasadzie nie wiele o sobie wiedzieli, trudno mi uwierzyć w wielką miłość łączącą tę parę, którą próbował wmówić mi autor.
W pewnym momencie okazuje się, że pozostawiła po sobie dziennik, który powinien wiele wyjaśnić pod warunkiem, że jest prawdziwy i to, że ona go napisała. Kolejna trzecia część należy do świetnie zbudowanej postaci głównego antagonisty, który także prowadzi dziennik. Może to miał być zabieg artystyczny, ale niestety, zamiast uwiarygodnić napięcie pomiędzy Rosą a jej losami, Jarem a jego celami odniosło odwrotny skutek, co nie oznacza, że poszczególne segmenty, nie mają znaczenia.
Dużym minusem powieści jak dla mnie było zbyt szybkie ujawnienie tego, co naprawdę stało się z Rosą i kto za tym stoi, chociaż pod koniec autor próbuje jeszcze namieszać co moim zdaniem jest niepotrzebnym zabiegiem.
Uważam, że autor miał świetny pomysł, ale niestety nie poradził sobie z tematem i w efekcie wyszła bardzo przeciętna powieść. Fabuła jest przeciążona długimi dygresjami, które drażnią zamiast, budować tajemnicę. Najlepszy przykład na to, że dobry pomysł nie wystarczy na napisanie wybitnej książki. Dotrwałam do końca, ale zachwytu powieść we mnie nie wzbudziła, na zmianę wciągała, nudziła lub irytowała. Na pewno do niej nie wrócę i nie mam zamiaru zaprzątać sobie nią głowy. Nie odradzam, bo to moje bardzo subiektywne odczucia, zapewne znajdą się osoby, którym ta historia przypadnie do gustu, zwłaszcza jeżeli ktoś szczególnie gustuje w pogmatwanych thrillerach psychologicznych.
„Czasem widzimy tylko to, co chcemy zobaczyć. Czasem to, co widzimy, zmienia nasze spojrzenie na świat.„
Egzemplarz książki do recenzji otrzymałam od Grupy Wydawniczej Foksal
Znajdź mnie. Zanim oni mnie znajdą.
Tytuł i opis spowodował, że poczułam się zaintrygowana. Kolejny raz uległam „urokowi„ marketingu, chociaż przyrzekałam, że nigdy więcej, ale kobieta zmienną jest i nie zawsze ufa zdrowemu rozsądkowi.
Musiałam nieźle się natrudzić, aby wciągnąć się w tę historię, gdyż autor bardzo mozolnie i powoli buduje napięcie. Początek jest dość...
2018-10-03
Anna Ficner – Ogonowska, autorka znana i lubiana. Czytelniczki w ciemno sięgają po jej książki, chociaż czasem zarzucają jej, że pisze zbyt słodko i nierealnie, ale pomimo to uważają, że to bardzo dobre polskie obyczajówki. Warto wspomnieć, że promocja książek Anny Ficner – Ogonowskiej i jej wizerunku medialnego opierają się na prostej strategii. Została pisarką mimo woli. Nie chciała, ale nią została, gdyż pisane do szuflady opowiadania do wydawnictwa wysłał w tajemnicy jej mąż i to był strzał w dziesiątkę. Pisanie zawsze będzie jej pasją nie zawodem, pisarki zawodowe wyglądają podejrzanie. Ot dziewczyna z sąsiedztwa. Dysponuje rzeszą czytelniczek, które niecierpliwie czekają na jej kolejne powieści, entuzjastyczne opinie zwykłych fanek, oraz rekomendacje celebrytów dopełniają reszty. Matka, żona, nauczycielka języka polskiego. Kobieta spełniona, uczy Polki jak mają osiągnąć szczęście. Dałam się przekonać, wierząc entuzjastycznym opiniom czytelniczek i zapewnieniom mojej znajomej o niezwykłości warsztatu autorki i zapisałam się do niesamowicie długiej kolejki oczekujących w bibliotece na najnowszą powieść autorki „ Okruch „. Reklamowanej, jako powieść, która przywraca wiarę w sens życia, pozwala zrozumieć czym jest odpowiedzialna miłość.
Czy moje wyczekiwanie na możliwość wypożyczenia książki, oraz czas poświęcony na przeczytanie tej cegły były warte zachodu?
Początek wypadł intrygująco i wzbudził moje niekłamane zainteresowanie. Główni bohaterowie poznają się, bowiem bardzo dramatycznych okolicznościach, rodem z pierwszorzędnego filmu sensacyjnego. Także ciekawym pomysłem, który bardzo przypadł mi do gustu, była możliwość czytania pamiętnika, matki Maksymiliana, fragmentami, którego jest przeplatana powieść. W swoich zapiskach zamieszcza, bowiem przemyślenia bardzo bliskie wszystkim rodzicom dorosłych dzieci, którzy wciąż zamartwiają się tym, co dzieje się w życiu ich latorośli, mimo, że dawno prowadzą samodzielne życie. Przemyślenia matki głównego bohatera dają dodatkową perspektywę na całą historię, a także przy okazji poznajemy jej przeszłość, dzieciństwo i pobyt w domu dziecka. Ładna okładka i tajemniczy tytuł, zachęcają do sięgnięcia po tę pozycję.
No i to było by na tyle, jeżeli chodzi o pochwały. Spodziewałam się opowieści nasyconej emocjami, a otrzymałam książkę przepełnioną słowami. Nie było by w tym nic złego, gdyby nie była zwyczajnie przegadana i to tak bardzo, że miałam momenty znużenia i przysypiałam, co dawno mi się nie zdarzyło. Wszystko przeanalizowane do granic możliwości, opisywane ze szczegółami, nieustannie powtarzane. Ciągłe spojrzenia, które coś wyrażają, a to patrzą na siebie ze smutkiem, z miłością, zawstydzeni, przepraszająco. Często książkę odkładałam lub myśli uciekały w innym kierunku, potem znów wracałam, a tam wciąż to samo nic się nie dzieje. Jeżeli ktoś szuka ciepła rodzinnego, to w tej książce na pewno znajdzie, tylko, dlaczego trzeba było to opisywać na tylu stronach. Autorka spokojnie mogła skrócić całą fabułę i tchnąć w bohaterów trochę życia i tych emocji, o których wspomina blurb. Wtedy otrzymalibyśmy solidną powieść obyczajową, akcja nabrałaby dynamiki, a tak mamy nijakich przerysowanych bohaterów, albo dobrych albo zupełnie złych, którzy ciągle na siebie patrzą. Tyle tu szczęścia, że aż mdli. Nie mam nic do literatury ku pokrzepieniu serc, gdzie można odnaleźć pozytywny przebieg zdarzeń, serdeczność i życzliwość, ale nie tak rozwleczonych do granic wytrzymałości czytelnika.
Nie zachwyca wartością merytoryczną, czy intelektualną. Jest to pozycja dla osób spragnionych pozytywnych uczuć, inspiracji do czynienia dobra, ale mnie chyba drażnią takie nierealne i przesłodzone historyjki rozpisane na 700 stron. Wiem, że autorka ma wiele zwolenniczek swojej twórczości, którym podobają się jej książki i sposób pisania, ale ja jej zagorzałą wielbicielką nie zostanę. Fanki Ficner – Ogonowskiej i tak zapewne przeczytają tę powieść, ale ja nie będę namawiać do lektury, bo jak dla mnie była zwyczajnie nudna i naiwna, chociaż nie można jej odmówić pozytywnego przekazu.
„ Prawdziwym ludzkim nieszczęściem jest nieuleczalna choroba, cała reszta to nic szczególnego „
Anna Ficner – Ogonowska, autorka znana i lubiana. Czytelniczki w ciemno sięgają po jej książki, chociaż czasem zarzucają jej, że pisze zbyt słodko i nierealnie, ale pomimo to uważają, że to bardzo dobre polskie obyczajówki. Warto wspomnieć, że promocja książek Anny Ficner – Ogonowskiej i jej wizerunku medialnego opierają się na prostej strategii. Została pisarką mimo woli....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-07-08
„ Dziewczyna z kabaretu” ma takie zakończenie, że poza jednym niedokończonym wątkiem można przyjąć, iż kontynuacji nie będzie. W zasadzie " Koniec i początek "jest odrębną historią a obie książki łączy jedynie postać Irenki Górskiej.
Fabuła zaczyna się kilka lat po wydarzeniach, na których zakończyła się „ Dziewczyna z kabaretu „, co działo się z bohaterką w międzyczasie autorka nie wspomina. Jedynie, że Władzio zaginął a Irenka usiłuje go odnaleźć. Do rezolutnej Irenki, która pomimo przeciwności losu, okrucieństw wojny nie traci ducha i potrafi dostosować się do każdej sytuacji, dołączają dwie inne bohaterki. Helenka prosta dziewczyna o złotym sercu, która na wojnie straciła matkę i ukochanego i Zosia Żydówka, rozdzielona z ojcem i schorowaną matką, i pomimo, że wojna się skończyła woli nie afiszować się swoim pochodzeniem. Każda szuka kogoś, kogo straciła w zawierusze wojennej. Na pozór wydaje się, że niewiele mają ze sobą wspólnego a jednak połączyła je głęboka przyjaźń i troska o siebie nawzajem. Manula Kalicka stworzyła portret polskich kobiet, które powoli budują swoje życie na nowo, chcą być szczęśliwe kochać i być kochane. Opisała rzeczywistość kraju, który dźwiga się z pożogi wojennej i gruzów. Chociaż nastąpił koniec wojny nie było oczywiste, kto jest przyjacielem a kto nikczemnikiem.
O wojnie rzadko się pisze i to w taki sposób, jeżeli już to w tonie martyrologicznym, a Kalicka udowadnia, że można pisać mądrze, czasem zabawnie, ale przede wszystkim bardzo realistycznie.
Nie mogę się zgodzić z większością opinii, że książka jest łatwa i relaksująca. Jak dla mnie jest to słodko – gorzka opowieść, której nie da się czytać jednym tchem, gdyż chwilami trzeba zrobić chwilę przerwy na refleksje i przemyślenia. Owszem styl pisania autorki powoduje, że nie jest ona mroczna i ponura, ponieważ napisana jest lekkim niepozbawionym humoru językiem. Największa zaletą prozy Kalickiej jest realizm, który przebija z każdej strony oraz bohaterki z krwi i kości, bardzo charakterystyczne i prawdziwe. Ten autentyzm sprawia, ze obydwie powieści są wyjątkowe i niepowtarzalne. Jak sama autorka mówi, historie, które opisuje, zawsze są prawdziwe. Tło historyczne, zdarzenia, ludzie. Jedynie wplata wymyślonych bohaterów, ale i tak inspiruje się żyjącymi osobami w tamtym czasie. Dużo też uwagi poświęciła akcji przywiezienia książek z Niemiec z powrotem do stolicy, chwilami ten wątek był tak mocno rozbudowany, że aż nużący niemniej jednak bardzo ważny. Pokazuje jak bardzo ludzie chcieli wrócić do normalnego życia i stabilizacji.
Obie książki zasługują moim zdaniem na ekranizację. Były zresztą swego rodzaju przymiarki, ale na tym koniec. Autorka stwierdza ze smutkiem, że sprzedała prawa autorskie do „ Dziewczyny z kabaretu”, powstał nawet scenariusz, ale niestety zabrakło inwestora. Smutek autorki a także mój uzasadniony, bo „ zaśmieca się „kino i telewizję jakimiś pseudo produkcjami a możliwość sfilmowania wartościowych książek nie budzi zainteresowania.
Polecam z całego serca, literatura na wysokim poziomie zmuszająca do refleksji, że trzeba docenić stabilizację, jaką teraz mamy i nie postrzegać jej, jako nudę a cieszyć się życiem.
„ To, co kiedyś mogło stanowić wydarzenie większego kalibru, sensację – dziś stało się banalne, było niczym. Dewaluacja, pomyślała z rezygnacją, kompletna dewaluacja. Wartości pojęć, uczuć. „
„ Dziewczyna z kabaretu” ma takie zakończenie, że poza jednym niedokończonym wątkiem można przyjąć, iż kontynuacji nie będzie. W zasadzie " Koniec i początek "jest odrębną historią a obie książki łączy jedynie postać Irenki Górskiej.
Fabuła zaczyna się kilka lat po wydarzeniach, na których zakończyła się „ Dziewczyna z kabaretu „, co działo się z...
2018-07-11
„ Garść popiołu „, to jedna z tych książek, które mają niezły potencjał. Już sam początek jest intrygujący , bo opowieść zaczyna się od tajemniczego pogrzebu a następnie mamy trupa w szkole. W schowku współpracownicy znajdują ciało powieszonego nauczyciela. Organy ścigania nie widząc w tej śmierci nic nadzwyczajnego uznają, że denat sam odebrał sobie życie. Jedynie przyjaciel zmarłego nie wierzy w samobójstwo , postanawia przy pomocy pięknej policjantki i bystrej redaktorki przeprowadzić prywatne śledztwo i wyjaśnić okoliczności tajemniczej śmierci. Jak się później okazuje całe grono pedagogiczne ma coś na sumieniu i powody by nie ułatwiać dochodzenia. Brzmi nieźle, ale książka wywołała we mnie zaledwie letnie uczucia. Z dobrą książką jest jak z miłością albo jest chemia albo jej nie ma, a tu jej nie było. Po dość sugestywnym opisie na okładce spodziewałam się rasowego kryminału, porywającej akcji. No cóż oczekiwałam dużo a wyszło jak zwykle, czyli przeciętnie. Historia zawarta w książce nie należy do krótkich i prostych a opisy ciągnące się przez dziesięć stron oraz mnóstwo metafor nie umilały mi jakoś czytania. Istota śledztwa tonie zasypana zbędnymi opisami sytuacji i postaci, które są nijakie. Pomysł na książkę niezły przypominający mi trochę serial „ Belfer „, znalazłoby się tu kilka podobieństw. Akcja powieści podobnie jak w „ Belfrze „ dzieje się w szkole średniej, prowadzącym śledztwo jest nauczyciel i znajdą się też powiązania z ludźmi, którzy prowadzą szemrane interesy, ale na tym koniec. Scenariusz serialu jest majstersztykiem natomiast „ Garść popiołu „ nie wyróżnia się niczym specjalnym. Kryminał, jakich wiele. Nie doświadczyłam skrajnych emocji i nic we mnie nie wywołało burzy uczuć. Autor tak skonstruował powieść, że na stawiane pytania za chwilę udziela odpowiedzi nie zostawiając marginesu na moje własne hipotezy. Główny bohater, heros a raczej były komandos niewielkiej postury z niespotykanym instynktem nie pozwolił mi wcielić się w rolę detektywa. Ze swoimi przemyśleniami odebrał szansę na jakiekolwiek poszlaki i domysły. Na domiar wszystkiego swoim urokiem osobistym sprawiał, że wszystkie kobiety od nastolatek do leciwych dam koniecznie chciały pójść z nim do łóżka. Aż nie do wiary, że akcja została rozpisana na cztery dni w ciągu, których tyle się dzieje, że miałam wrażenie, iż czas jest z gumy. To były długie cztery dni.
Autor w udzielonym wywiadzie przyznaje, że pisarzem został, bo miał wieczorami dużo wolnego czasu, więc wpadł na pomysł, aby go wykorzystać na pisanie książek. Nie stara wpasować się w żaden konkretny gatunek, gdyż na rynku jest mnóstwo książek z pogranicza kryminału i sensacji a jak każdy pisarz chce się wyróżnić czymś oryginalnym. Czy mu się udało? Po lekturze jednej książki trudno mi ocenić styl pisania autora. Wiem tylko, że nie jest to jego debiut i chociażby z tego powodu ma się prawo oczekiwać więcej.
Powieść Wojciecha Wójcika jeżeli nie będzie się miało zbyt wygórowanych oczekiwań, można śmiało polecić na lato. Nie jest to najlepszy kryminał, ale w miarę dobrze skonstruowany i na tyle wzbudza zaciekawienie, że można względnie bezboleśnie przebrnąć te prawie sześćset stron
„ Garść popiołu „, to jedna z tych książek, które mają niezły potencjał. Już sam początek jest intrygujący , bo opowieść zaczyna się od tajemniczego pogrzebu a następnie mamy trupa w szkole. W schowku współpracownicy znajdują ciało powieszonego nauczyciela. Organy ścigania nie widząc w tej śmierci nic nadzwyczajnego uznają, że denat sam odebrał sobie życie. Jedynie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-06-04
Wydawcy korzystając z popularności, jaką święci sfilmowana powieść Jojo Moyes „ Zanim się pojawiłeś " i faktu, że autorka napisała ciąg dalszy, prześcigają się we wznowieniach jej starszych książek, dając im drugą młodość lub mają premiery kolejne utwory, które dotychczas nie były znane polskim czytelnikom. Podobnie rzecz się ma w przypadku powieści „ Ostatni list od kochanka „, która swoją premierę miała w Anglii w 2010 roku, w Polsce po raz pierwszy została wydana w 2011 r., następnie doczekała się wznowienia w 2014 r. Obecnie mamy kolejne wydanie tej książki, która święci tryumfy popularności na naszym rynku. Sama tej popularności doświadczyłam, oczekując sporo czasu na możliwość wypożyczenia, ale czy warto było?
To moje trzecie spotkanie z twórczością tej autorki. Powieść „ Razem będzie lepiej „ mnie zachwyciła, z kolei „ We wspólnym rytmie „ rozczarowała, za to książka „ Ostatni list od kochanka „ znalazła swoje miejsce gdzieś pomiędzy.
Pomimo pochlebnych opinii, czytałam i zastanawiałam się, co w tej historii wyjątkowego? Owszem podobał mi się styl pisania Moyes, ale autorka snuje swoją opowieść bardzo powoli i nie ukrywam, że zdążyłam się nieźle wynudzić zanim lektura mnie wciągnęła. Im bardziej zagłębiałam się w fabułę książki, tym bardziej chciałam dowiedzieć się, jaki będzie finał tej niebanalnej i oryginalnej skądinąd historii miłosnej. Początkiem, której jest odnalezienie w archiwum gazety przez współczesną reporterkę Ellie starych listów miłosnych z lat 60- tych pisanych przez Boota do Jennifer. O tego momentu teraźniejszość pomieszana jest z przeszłością a klamrą łączącą historie dwóch kobiet są wspomniane wcześniej listy. Jednak czytałam bez jakiś wielkich emocji, przynajmniej nie takich jak oczekiwałam. Owszem poniekąd utożsamiałam się z bohaterkami, trzymając ich stronę i chyba oczekiwałam szczęśliwego zakończenia, ale miałam natomiast ogromne dylematy moralne. Czy miłość chociażby najprawdziwsza pod słońcem usprawiedliwia ranienie drugiego człowieka, rozbijanie czyjeś rodziny? Czy można być szczęśliwym wiedząc, że swoim postępowaniem skrzywdziło się inne osoby?
Trochę zdziwił mnie fakt, że szczęśliwa żona i matka pisze o zdradzie małżeńskiej, romansie z żonatym mężczyzną. Być może autorka celowo wystawia na próbę zasady moralne czytelnika, aby każdy mógł sam sobie odpowiedzieć na pytanie, co jest w życiu najważniejsze? Nie chcę bynajmniej zniechęcać do lektury, ale wprost przeciwnie polecam, bo warto przeczytać nie tylko ze względu na opowieść o wielkiej miłości, napisaną pięknym językiem, ale także, aby wyciągnąć wnioski i zastanowić się, że trzeba ponieść konsekwencje za swoje wybory i decyzje.
Już tak na koniec dodam, że lektura książki uświadomiła mi jedną rzecz, jak uboga jest nasza współczesna komunikacja. Kto dziś pisze tak piękne listy, jeżeli w ogóle pisze? Nawet zwyczaj pisania pocztówek świątecznych zanika, wysyłamy bezosobowe maile i smsy często jeszcze kopiowane z Internetu. Ech łza się w oku kręci.
"Powiadają, że namiętność zawsze wybucha z ważnego powodu, jeśli zaś chodzi o romanse, cierpią nie tylko ich bohaterowie..."
Wydawcy korzystając z popularności, jaką święci sfilmowana powieść Jojo Moyes „ Zanim się pojawiłeś " i faktu, że autorka napisała ciąg dalszy, prześcigają się we wznowieniach jej starszych książek, dając im drugą młodość lub mają premiery kolejne utwory, które dotychczas nie były znane polskim czytelnikom. Podobnie rzecz się ma w przypadku powieści „ Ostatni list od...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-09-11
„ Mrozomania „ z tego, co mi wiadomo jak na razie ma się bardzo dobrze. Gdzie nie spojrzę to Pan Mróz i nieustająca promocja jego twórczości. Czy jest jeszcze ktoś, kto nie słyszał o tym autorze, albo nie czytał jego książek? Mnie akurat Mrozomania ominęła i jak dotąd nie przeczytałam ani jednej jego książki, bo z natury jestem osobą przekorną, więc dość długo omijałam jego powieści szerokim łukiem.
Ostatnio jednak moja ciekawość wzięła górę nad postanowieniem, by nie czytać czegoś, co jest szeroko promowane i podparte stwierdzeniami,że jest to dzieło na światowym poziomie. Za lekturę " Nieodnalezionej „,zabrałam się pewnie dlatego , że chciałam się w końcu przekonać, na czym polega fenomen Mroza, tym bardziej,że ta powieść wywołała tyle skrajnych opinii wśród czytelników.
Od samego początku prześladowała mnie myśl, że coś podobnego już czytałam. Dziewczyna, która znika w tragicznych okolicznościach i wszelki ślad po niej ginie. Chłopak, który szuka jej bezskutecznie od lat nie mogąc o niej zapomnieć, nie potrafi nawiązać bliższych relacji z żadną kobietą. Pewnego dnia niespodziewanie trafia na jej ślad znajdując zdjęcie na jednym z profili.
Czy umysł płata mu figle, czy ukochana faktycznie szuka z nim kontaktu, czy może ktoś sprytnie nim manipuluje dostarczając wskazówek by szukać informacji w darknecie?
Zaczynają się piętrzyć tajemnice, podrzucane tropy, w których gubi się bohater jak i sam czytelnik. Jak dla mnie brzmi znajomo i pewnie także dla tych, którzy czytali „ Zajdź mnie „ J.S.Monroe. Nie mogłam o tym nie wspomnieć, bo niestety skojarzenia nasunęły mi się same podczas czytania książki.
„ Nieodnaleziona „ jest w sumie niesamowicie dynamiczną powieścią sensacyjną, która zaskakuje mnóstwem zwrotów akcji, co powoduje, że czyta się ją błyskawicznie, ale niestety jest parę niedociągnięć, które zepsuły mi satysfakcję z lektury. Autor za wszelką cenę chciał zaskoczyć czytelnika, ale nie zadbał, aby ta historia miała faktycznie ręce i nogi, gdyż jest mnóstwo nieścisłości i dziur fabularnych. Ten pewien brak logiki, który momentami, aż zgrzyta umknąłby pewnie w filmie sensacyjnym, gdzie akcja toczy się w zawrotnym tempie, ale w książce, gdy czytelnik ma czas na przemyślenia i analizy, niestety nie. Autor prawdopodobnie sam się pogubił i stąd brak dokończenia niektórych wątków oraz pojawianie się sprzecznych faktów. Odniosłam wrażenie, że Mróz pisze w tak zawrotnym tempie, iż zapewne nie ma czasu, aby przeczytać to, co sam napisał, bo inaczej nie przepuściłby takich niedociągnięć, tym bardziej, że tą książką mamy promować polską literaturę na świecie.
Pomysł na powieść bardzo dobry, ale realizacja bynajmniej nie wyszła, ponieważ historia jest mocno przekombinowana i niedopracowana. Być może Mróz inspirował się amerykańskimi powieściami typu „ zabili go i uciekł „, które są aktualnie na topie, ale to tak do końca nie jest wadą. Natomiast temat przemocy wobec kobiet to już inna historia. Pisanie na ten temat chwalebne, bo trzeba o tym problemie mówić i mówić głośno. Jest to szalenie szlachetne ze strony autora, że postanowił poruszyć wątek przemocy domowej, ale moim zdaniem otarł się o granice dobrego smaku, a momentami ją nawet przekroczył. Zastanawia mnie, bowiem fakt, jaką kobietą trzeba być, aby wytrzymać takie katowanie, myśleć logicznie i knuć intrygi, zalewając się przy tym nieustannie mnóstwem prosecco?
Rozumiem teraz te sprzeczne opinie czytelników. Większości wielbiciele twórczości Mroza nadal są nią zachwyceni, chociaż coraz częściej i wśród nich pojawiają się głosy, że ich ulubiony autor zaczyna pisać na ilość, co nie przekłada się na jakość.
Nie spodziewałam się jakiś wyżyn literackich, ale nie mniej jednak pewne oczekiwania wobec tej książki miałam. I z przykrością muszę stwierdzić, że jest przereklamowana i z thrillerem psychologicznym ma niewiele wspólnego. Takie stwierdzenie nie spodoba się zapewne fanom, a szczególnie fankom Mroza, ale niestety muszę wypowiedzieć się zgodnie z moim sumieniem i odczuciami, jakie miałam podczas lektury „ Nieodnalezionej „. Nie mogę wychwalać po niebiosa czegoś, co wybitnym dziełem nie jest, a raczej produktem czysto komercyjnym i tylko, gdy podejdzie się do czytania bezrefleksyjnie i nie będzie zbytnio analizować, to nawet w jakimś stopniu może się ta powieść podobać i w efekcie pozwoli miło spędzić czas na lekturze.
„ Mrozomania „ z tego, co mi wiadomo jak na razie ma się bardzo dobrze. Gdzie nie spojrzę to Pan Mróz i nieustająca promocja jego twórczości. Czy jest jeszcze ktoś, kto nie słyszał o tym autorze, albo nie czytał jego książek? Mnie akurat Mrozomania ominęła i jak dotąd nie przeczytałam ani jednej jego książki, bo z natury jestem osobą przekorną, więc dość długo omijałam jego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-11-15
Ta książka zwróciła moją uwagę niemal od momentu, jak tylko pojawiła się w zapowiedziach. Powieść " Jak mogłaś " wzbudziła moje zainteresowanie już samą okładką, chociaż dałam się trochę zwieść, bo nie jest ona adekwatna do treści. Na zdjęciu widzimy dwie nastolatki, a bohaterki książki są osobami dojrzałymi.
Trudno znaleźć jakieś informacje na temat autorki i jej twórczości. Poszperałam trochę w necie i dowiedziałam się, że Heidi Perks urodziła się w 1973 roku. Mieszka nad morzem w Bournemouth wraz z mężem i dwójką dzieci. Heidi ukończyła Uniwersytet w Bournemouth w 1997 r., uzyskując tytuł licencjata (z wyróżnieniem) w dziale zarządzania sprzedażą detaliczną, a następnie rozpoczęła karierę w dziale marketingu przed wyjazdem w 2012 r., aby skupić się zarówno na wychowywaniu rodziny, jak i pisaniu swojej pierwszej powieści „ Pod powierzchnią „. Interesują ją związki rodzinne, zwłaszcza, gdy niektóre postacie są nieco dysfunkcyjne i uwielbia o nich pisać.
„ Jak mogłaś „ jest pierwszą książką autorki wydaną w Polsce, która mówiąc szczerze wciągnęła mnie od pierwszej strony. Na początku wszystko wydaje się jasne i proste. Dramat obyczajowy o zaginionym dziecku i rozpaczy rodziców usiłujących je odnaleźć. Wkrótce okazuje się, co innego, następuje zwrot akcji. To, co białe staje się czarne, ofiara staje się sprawcą. Nie chodzi tylko o dziecko, które zaginęło, ale o morderstwo.
Podczas szkolnego festynu będąca pod opieką Charlotte, mała Alice, córka jej przyjaciółki Harriet zaginęła bez śladu. Wydawałoby się, że doświadczona matka trójki dzieci nie mogłaby dopuścić do tego, aby stracić z oczu dziecko. Do tego dziecko przyjaciółki, która z całym zaufaniem powierzyła jej opiekę nad swoją jedynaczką, z którą do tej pory nie rozstawała się ani na chwilę. Otóż okazuje się, że mogła, albowiem zamiast pilnować dzieci przeglądała posty na FB. Na nic zdają się przysięgi, że spuściła dziewczynkę z oka tylko na chwilę, że cały czas bawiła się z innymi dziećmi i nigdzie nie odchodziła sama. Zrozpaczona Harriet winą za nieszczęście obarcza Charlotte. Podobnie czynią wszyscy naokoło włącznie z mediami i policją.
Minęły dwa tygodnie od feralnego dnia, kiedy Harriet i Charlotte zmuszone są spotkać się ponownie na komisariacie. Okazało się, bowiem, że obie są świadkami pewnego zabójstwa i muszą podjąć decyzję czy wbrew wszystkiemu powinny sobie pomóc. Wydarzenia z przeszłości przeplatają się z teraźniejszością, a przy okazji śledztwa wychodzą na jaw liczne sekrety z życia kobiet.
Autorka świetnie poradziła sobie z kreacją bohaterek. Tyle samo uwagi poświęciła zarówno postaci Harriet jak i Charlotte, dzięki czemu łatwo było mi się wczuć w sytuację kobiet i stopniowo dochodziłam prawdy, jednak do końca nie wiedziałam po czyjej stronie stanąć.
Bardzo podoba mi się styl pisania Heidi Perks, lekki i łatwy w odbiorze. Wartka akcja, ciekawa fabuła, stopniowo budowane napięcie, dużo emocji, ciekawie prowadzona narracja, spowodowały, że książkę przeczytałam w ekspresowym tempie. Dostałam wszystko, czego oczekuję sięgając po dobry thriller. Przyjemności z czytania nie zepsuło mi nawet dość przewidywalne zakończenie.
Co stało się z małą Alice? Czy przyjaźń głównych bohaterek była tak naprawdę prawdziwa i czy wystawiona na tak ciężką próbę przetrwa ?
Polecam, bardzo dobrze napisana opowieść wzbudzająca refleksje i dająca do myślenia.
„ Niektóre przyjaźnie zbudowane są na tak słabych podstawach, że mogą rozpaść się przy najlżejszym podmuchu. „
Ta książka zwróciła moją uwagę niemal od momentu, jak tylko pojawiła się w zapowiedziach. Powieść " Jak mogłaś " wzbudziła moje zainteresowanie już samą okładką, chociaż dałam się trochę zwieść, bo nie jest ona adekwatna do treści. Na zdjęciu widzimy dwie nastolatki, a bohaterki książki są osobami dojrzałymi.
Trudno znaleźć jakieś informacje na temat autorki i jej...
2018-12-30
Dobro pacjentów czy biznes ?
„ Życie zatoczyło krąg” – myśli Agata Górska na zakończenie powieści, a my jesteśmy świadkami ostatecznego rozrachunku bohaterek ze swoją przeszłością i traumami. Powoli układają sobie życie i wszystko wskazywało na to, że będzie to koniec cyklu, który opowiada o perypetiach niezwykłej pary sympatycznych policjantów Agacie Górskiej i Sławku Tomczyku. Jeszcze miesiąc temu tak bym pomyślała, ale wiadomo już, że Małgorzata Rogala nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, wkrótce ukaże się kolejna część „ Punkt widzenia, „ z czego ogromnie się cieszę. Przykro by było rozstawać się na dobre z duetem, który na stałe zagościł w moim sercu. "Grzech zaniechania" jest gratką dla czytelników zwłaszcza całej serii, albowiem na kartkach powieści powracają wspomnienia i bohaterowie z poprzednich książek. Autorka pisze coraz lepiej i ta powieść moim zdaniem jest najbardziej dojrzała i przemyślana ze wszystkich części.
Agata Górska zostaje oskarżona o morderstwo Michała Stępnia, o śmierci, którego dowiedziała się pod koniec poprzedniego tomu. Jej były chłopak nie potrafił pogodzić się z faktem, że dziewczyna wybrała kogoś innego i ciągle jej się naprzykrzał. Kiedy został zamordowany we własnym mieszkaniu podejrzenie padło na Agatę. Dla niektórych nie ma znaczenia czy jest winna czy nie, bo wykorzystują sprawę, aby zaistnieć medialnie i się wybić. Oprócz tego toczy się drugie śledztwo w sprawie zabójstwa psychiatry Antoniny Brzozowskiej, która była współwłaścicielką ośrodka terapeutycznego dla dzieci. Początkowo wydaje się, że nieskazitelna pani doktor nie miała żadnych wrogów i śledczy nie potrafią wskazać osoby, która chciałaby jej zaszkodzić. Jednak w trakcie śledztwa wychodzi na jaw, że nie była tak idealna jak mogłoby się zdawać, bo jej niekonwencjonalne podejście do terapii nie podobało się zarówno pacjentom jak i personelowi.
Każda powieść oprócz wątku kryminalnego, porusza ważny problem społeczny, to poniekąd znak rozpoznawczy całego cyklu. Rogala kolejny raz udowadnia, że jest baczną obserwatorką otoczenia i tym razem poruszyła problem kontrowersyjnej terapii "odzyskiwania wspomnień". Poddaje myśl, że rodzice zamiast wychowywać swoje dzieci serwują im od najmłodszych lat, styl życia przeładowany techniką i elektronicznymi gadżetami. Następnie biegają po specjalistach, aby uspokoić sumienie, pozwalając sobie wmawiać, że dzieci mają zaburzenia integracji sensorycznej, zamiast przyznać, że sami są winni, bo nie dopilnowali, aby ich dzieci miały normalne życie. Autorka odkrywa krok po kroku tajniki pracy psychiatrów, mijanie się z prawdą, przemilczanie niektórych faktów, unikanie odpowiedzi. I to wszystko w imię dobra pacjenta. Jest to tak świetnie zobrazowane, że mam wrażenie, że sama miała do czynienia z tego typu praktykami.
„ Grzech zaniechania „ to idealna mieszanka kryminału i obyczajówki, którą czyta się lekko i szybko, bo Rogala potrafi świetnie zrównoważyć te dwa gatunki. Wątek kryminalny może nie należy do najbardziej wyszukanych i nie jest to jakaś wielka tajemnica, niemożliwa do odgadnięcia przez zwykłego czytelnika, jednak powieść czyta się z wielkim zainteresowaniem. Zbrodnia nie ma tu największego znaczenia, ale przede wszystkim motywy, które do niej doprowadziły. Występująca na równych prawach warstwa obyczajowa frapuje bardziej aniżeli zagadka, kto zabił. Nie wiem jak Rogala to robi, ale jak zacznę czytać to nie potrafię się zatrzymać i tak do finału. Polecam z całego serca.
Moja mała sugestia na koniec dla przyszłych czytelników : najlepiej czytać zgodnie z kolejnością wydania poszczególnych tomów, bo każda sytuacja, dialog czy osoba mają znaczenie, gdyż autorka często wykorzystuje epizody z poprzednich części.
„ Jesteś chory na to, w co uwierzysz „
Dobro pacjentów czy biznes ?
„ Życie zatoczyło krąg” – myśli Agata Górska na zakończenie powieści, a my jesteśmy świadkami ostatecznego rozrachunku bohaterek ze swoją przeszłością i traumami. Powoli układają sobie życie i wszystko wskazywało na to, że będzie to koniec cyklu, który opowiada o perypetiach niezwykłej pary sympatycznych policjantów Agacie Górskiej i Sławku...
2018-12-31
„Ksiądz Dolindo przyciąga uwagę, bo to święty na czas kryzysu”.
ks. prof. Robert Skrzypczak
Ksiądz profesor Robert Skrzypczak pisze, że jego radość jest ogromna, gdyż polski czytelnik może otrzymać pierwszą „próbkę „ dzieł pisanych przez ks. Dolindo Ruotolo „ świętego kapłana „ z Neapolu jak go w swoim czasie nazwał Ojciec Pio. Niezwykła postać. Ksiądz, którego odkrywamy i poznajemy. Był wielkim spowiednikiem, człowiekiem obdarzonym darem czytania w ludzkich sercach, darem prorokowania. Jemu zawdzięczamy między innymi, że w 1965 roku wyprorokował pojawienie się wielkiego polskiego papieża, który zdoła uchronić Europę i świat przed ogromnym niebezpieczeństwem ateizującego komunizmu.
Ksiądz Dolindo dzięki słynnej modlitwie „ Jezu tym się zajmij „ staje się kimś ważnym dla duchowości wielu ludzi w Polsce. Wszyscy, którzy podobnie jak ja miało styczność z literaturą na temat tego niezwykłego kapłana szukają możliwości zapoznania się z jego pismami. Publikację zredagowaną przez ks. Skrzypczaka potraktowałam, jako dopełnienie książki „ Jezu ty się tym zajmij „ Joanny Bątkiewicz – Brożek.
Książka faktycznie składa się z trzech części.
Pierwsza to wstęp napisany przez autora publikacji ks. Prof. Roberta Skrzypczaka duchownego katolickiego, który wykłada teologię dogmatyczną na Papieskim Wydziale Teologicznym i w seminarium duchownym w Warszawie. Zajmuje się personalizmem włoskim i od lat interesuje się osobą ojca Dolindo. Zafascynowany jego życiem postanowił przybliżyć postać tego niezwykłego człowieka polskim czytelnikom.
Druga to niezwykłe świadectwo z pierwszej ręki Enziny Cervo córki duchownej ojca Dolindo, która towarzyszyła księdzu w jego ziemskiej drodze, aż do śmierci. Widziała człowieka świętego, jego intymność z Bogiem, jego sposób kontaktowania się z Jezusem w czasie modlitwy. Była świadkiem jego cierpień (właściwie jego zgody na cierpienie) i niezwykłej wprost pokory, cierpliwości, z jaką znosił wszelkie trudy i niedogodności. Nawet, kiedy był ogromnie zmęczony i potrzebował odpoczynku powtarzał: „ Odpocznę w grobie”. Kiedy pod koniec życia cierpiał z powodu paraliżu nigdy nie narzekał i wciąż powtarzał: „Dziękuję, Panie Jezu; dziękuję, Panie Jezu?. „Jestem zadowolony, że mogę cierpieć i ofiarować to dla dusz, dla Kościoła i dla kapłanów, którzy potrzebują wiele modlitwy”. Ksiądz Dolindo miał szczególny kontakt z Bogiem i z Maryją Dziewicą, tzw. lokucje – słyszał w sercu głos Boga. Często przekazywał ten głos Boga ludziom w postaci zapisków pozostawianych na obrazkach lub kartkach pocztowych. Świadectwo Enziny Cervo, które ksiądz Skrzypczak otrzymał dzięki jej rodzinie, pomimo, że jest trochę chaotyczne, ale za to pełne emocji i uwielbienia Boga oraz podziwu dla niezwykłego kapłana. Jestem zafascynowana jego bezgraniczną miłością do Matki Najświętszej, do Kościoła, do wrogów, do każdego, z kim miał kontakt.. Jestem pod ogromnym wrażeniem pokory i życia tego księdza, które było pasmem cierpień i prześladowań, a mimo to był nieocenionym wsparciem duchowym dla wszystkich, których spotkał na swojej drodze wyjaśniając sens cierpienia i różnych trudności życiowych. Ten człowiek naprawdę musiał być święty od urodzenia, jak mawia o nim krewna Gracia Ruotolo, bo jak inaczej zrozumieć jego postępowanie wobec swoich prześladowców i oskarżycieli, przed którymi klękał i modlił się. Mam nadzieję, że zostanie wkrótce beatyfikowany i kanonizowany, bo trudno zrozumieć, dlaczego Kościół tak długo z tym zwleka.
Trzecia część natomiast to katechezy księdza Dolindo o potędze Bożej miłości wygłaszane w różnych miejscach zebrane po jego śmierci w zbiorku, który był nazwany „ Ze źródła światła „ jest to przedsmak dla czytelnika, co pociągało wówczas ludzi, którzy tłumami chodzili na kazania księdza Dolindo. To ogromna miłość do Jezusa połączona z niezwykłą znajomością człowieka. Ten tekst czytało mi się najciężej, bo mimo niesamowitego przesłania i pięknych słów, jest trudny w odbiorze. Trzeba poświęcić odpowiednią ilość czasu i czytać w skupieniu analizując każde słowo. Osobiście musiałam go sobie dawkować, żeby w pełni zrozumieć jego przesłanie i głębię. Odpowiedzieć sobie na pytania: Po co żyję? W co wierzę? I czy jest we mnie miłość Boża ?
„ Bóg nie pozostawia nas samych. Zasiewa ślady i pozostawia drogowskazy, byśmy odnaleźli Jego ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Syna. Te ślady są w świętych ludziach, bo On żyje w nich. „
„Ksiądz Dolindo przyciąga uwagę, bo to święty na czas kryzysu”.
ks. prof. Robert Skrzypczak
Ksiądz profesor Robert Skrzypczak pisze, że jego radość jest ogromna, gdyż polski czytelnik może otrzymać pierwszą „próbkę „ dzieł pisanych przez ks. Dolindo Ruotolo „ świętego kapłana „ z Neapolu jak go w swoim czasie nazwał Ojciec Pio. Niezwykła postać. Ksiądz, którego odkrywamy i...
2018-12-11
Kłamstwa i sekrety
Książkę wypożyczyłam w ciemno, bo moją uwagę przyciągnęła bardzo ładna okładka. Nie pierwszy raz zdarza mi się, że przy wyborze lektur kieruję się szatą graficzną książki. Wiadomo, że z różnym skutkiem, bo prawda stara jak świat, że nie po okładce powinno oceniać się książkę, ale ładna oprawa jednak kusi.
Twórczość Ericy Spindler nie była mi do tej pory znana, nawet o autorce nie słyszałam, chociaż napisała ponad trzydzieści powieści, które w większości są dostępne na naszym rynku. „ Tamtą dziewczynę „ przeczytałam w dwa wieczory nie poświęcając jej zbyt dużo czasu. Autorka nie stworzyła zbyt odkrywczej zagadki kryminalnej, ale mimo to lektura książki wciągnęła mnie bez reszty i odcięła od rzeczywistości, przenosząc do miasteczka Harmony, w którym brutalnie zamordowano znanego profesora, syna rektora Uniwersytetu Luizjany. Na miejsce zbrodni przybywa Miranda Rader, stanowcza i uczciwa policjantka z burzliwą przeszłością. Jako nastolatka żyła na bakier z prawem i była notoryczną kłamczuchą, której nikt nie wierzył. Pewnego razu jej nieprzemyślane działanie kończy się tragedią. Randi zostaje porwana, a kiedy budzi się w środku lasu, stwierdza, że znajduje się tam również inna dziewczyna. Mirandzie udaje się zbiec, ale niestety nie potrafi pomóc Cathy. Nikt nie chce wierzyć słowom nastolatki, a policja prowadzi śledztwo bardzo nierzetelnie.
Miranda Rader próbuje zapomnieć o przeszłości, o tamtej dziewczynie, którą była. Odcięła się od wszystkich i wszystkiego włącznie z rodziną, starając się być godną zaufania policjantką. Niestety przeszłość nie da o sobie zapomnieć, bo na miejscu zbrodni kobieta znajduje wycinek z starej gazety z artykułem na temat porwania i próby gwałtu nastoletniej Randy. Dlaczego wycinek z gazety znalazł się właśnie w tym miejscu ? Co ma wspólnego ceniony profesor z tamtymi zdarzeniami? Miranda stara się to wyjaśnić i coraz bardziej wikła się w rozgrywkę, ale na polu walki zostaje sama, bo ludzie, którym ufała obracają się przeciwko niej. Cóż nie da się Mirandzie uciec od przeszłości, czy tego chce czy nie musi się z nią zmierzyć.
„ Tamta dziewczyna „, to dość dobrze skonstruowany kryminał, który opowiada równolegle dwie historie, dotyczące Mirandy Rader. Konstrukcja powieści w dwóch płaszczyznach czasowych ( przeszłości i teraźniejszości) pozwala na zdobycie informacji o bohaterce i powoduje, że jej postać nabiera charakteru. Przypadł mi do gustu prosty, rzeczowy styl autorki bez udziwnień, skupiający się na akcji, dzięki czemu książkę czyta się błyskawicznie, ale nie przeżyłam tej historii, tak jak oczekiwałam. Niby wszystko jest w porządku, lecz zabrakło mi pokazania uczuć bohaterów. Trochę szkoda, bo może wtedy odczułabym więź emocjonalną z postaciami, a tak ich losy byłyby mi obojętne.
W ramach rozrywki można przeczytać. Powieść jak dla mnie jest mocno przewidywalna, nie ma nagłych i niespodziewanych zwrotów akcji, ani zaskakującego zakończenia. Przeczytałam, dobrze się bawiłam, ale w pamięci pozostanie mi chyba jedynie ta piękna okładka, która w zasadzie nie ma związku z treścią książki.
„ Nie da się uciec od przeszłości. Ona zawsze Cię dopadnie. „
Kłamstwa i sekrety
Książkę wypożyczyłam w ciemno, bo moją uwagę przyciągnęła bardzo ładna okładka. Nie pierwszy raz zdarza mi się, że przy wyborze lektur kieruję się szatą graficzną książki. Wiadomo, że z różnym skutkiem, bo prawda stara jak świat, że nie po okładce powinno oceniać się książkę, ale ładna oprawa jednak kusi.
Twórczość Ericy Spindler nie była mi do tej...
Holokaust oczami Morris
Książkę postanowiłam przeczytać, jak tylko pojawiła się w zapowiedziach. Nawet zamierzałam ją kupić. Miałam, co do niej duże, żeby nie rzec ogromne oczekiwania. Temat trudny, bolesny, obawiałam się lektury tej książki, ale okazało się, że niepotrzebnie. Zamiast potężnej dawki emocji, dostałam twór literacki na bardzo niskim poziomie, napisany fatalnie i mało wiarygodny, który czytałam bez szczególnego zaangażowania.
Po przeczytaniu kilkunastu stron nie mogłam uwierzyć, że książka jest porównywana do „ Listy Schindlera „ czy też „ Chłopca w pasiastej piżamie”. Wydawca zastosował tani wybieg reklamowy, dopełniając całości biało- niebieskimi paskami na okładce, które jednoznacznie kojarzą się z pasiakami więzionych w obozach ludzi.
W pierwotnej formie historia Lalego, była scenariuszem filmowym, ostatecznie Morris postanowiła zamienić go w książkę i oto powstał bestseler światowy napisany ubogim językiem, słaby warsztatowo niebudzący emocji, po prostu nijaki.
Książka miała podobno opisywać okrutną rzeczywistość Auschwitz – Birkenau, tymczasem wszystko, co negatywne wydaje się w książce odległe. Nie do wiary wręcz, że wydawnictwo zapewnia, że to taka ważna i przejmująca lektura. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że Lale nie powiedział Morris całej prawdy, albo została ona celowo spreparowana na użytek komercyjny. Na pierwszy plan wysuwa się wątek romansowy, a cała historia została pozbawiona realnego okrucieństwa i przerażającej atmosfery obozu.
Pomimo, że tytułowy bohater wielokrotnie podkreśla, że zrobi wszystko, by przeżyć to nie znajdziemy jakoś odstręczających opisów kolaboracji. Niemiec jak na swoją rolę nie jawi się zbyt negatywnie, a Słowak pozwala sobie na niewybredne komentarze po jego adresem. Gita na zmianę obraża się na ukochanego, żeby następnie się na niego rzucać i uprawiać z nim seks. Chwilami można zapomnieć, że chodzi o obóz koncentracyjny.
Opinię na temat tego osławionego bestselera piszę z ciężkim sercem, bo jest mi przykro, że muszę wypowiedzieć się krytycznie wobec tej książki. Zwłaszcza, że dotyczy tak bolesnego tematu. Niestety Heather Morris napisała o Holokauście, w taki sposób, że nie potrafię powstrzymać się od komentarza. Nie oceniam wartości historycznej tego dzieła, bo jestem zupełnym laikiem w tych sprawach, natomiast fachowcy w tej dziedzinie zapewne z łatwością podważą autentyczność zawartych w książce wydarzeń i opisów. Ale skoro jest to opowieść oparta na faktach jak to rekomenduje Morris, to miałam prawo oczekiwać rzetelności. Tym bardziej, że autorka wysłuchała relacji od naocznego świadka, który przeżył to piekło, podobnie jak jego ukochana. Ale widocznie autorka nie zrozumiała ciężaru historii lub nie potrafiła jej odpowiednio przekazać.
Odnoszę wrażenie, że nastała ostatnio moda na pisanie o Holokauście. Z jednej strony to dobrze, bo należy młodemu pokoleniu przybliżyć historię tamtych czasów, ale należy to robić ostrożnie i z wyczuciem, aby temat nie spowszedniał i nie został sprowadzony do taniego romansu i braku wiarygodności jak to ma miejsce w „ Tatuażyście z Auschwitz „.
Nie robić z dramatu, jaki przeżyła ludzkość infantylnej hollywoodzkiej historyjki odwołującej się do prawdziwych wydarzeń. Można pisać różne ckliwe opowiastki osadzone w czasach wojny, ale pisać w taki sposób na temat Zagłady Żydów po prostu nie wypada. Nie polecam.
Holokaust oczami Morris
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKsiążkę postanowiłam przeczytać, jak tylko pojawiła się w zapowiedziach. Nawet zamierzałam ją kupić. Miałam, co do niej duże, żeby nie rzec ogromne oczekiwania. Temat trudny, bolesny, obawiałam się lektury tej książki, ale okazało się, że niepotrzebnie. Zamiast potężnej dawki emocji, dostałam twór literacki na bardzo niskim poziomie, napisany...