-
ArtykułyNatasza Socha: Żeby rodzina mogła się rozwijać, potrzebuje czarnej owcyAnna Sierant1
-
ArtykułyZnamy nominowanych do Nagrody Literackiej „Gdynia” 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyMój stosik wstydu – które książki czekają na przeczytanie przez was najdłużej?Anna Sierant21
-
ArtykułyPaulo Coelho: literacka alchemiaSonia Miniewicz3
Biblioteczka
2019-08-01
2018-07-04
2017-01-13
2017-07-29
2016-02-02
„List do nienarodzonego dziecka” Oriany Fallaci to książka totalna. Wsysa. Wchłania. Wciąga. Oplata. Otula. Lęgnie się w mózgu pączkując w mnogość znaczeń, interpretacji, znaków zapytania. Wibruje ekstremalnymi, pozornie wykluczającymi się stanami emocjonalnymi. Z jednej strony przepełniona intymnością, bliskością. Z drugiej - przejmująca, wstrząsająca, racjonalna aż do bólu. Nie poucza, nie ocenia, nie daje przyzwolenia ale też nie zabrania. Można się w niej całkowicie zatracić. Można przeżyć swego rodzaju katharsis. Jedyne, czego nie da się z nią zrobić to zaszufladkować.
Nie spodziewałem się, że tak niepozorna fizycznie książeczka, ba, można by nawet rzec, broszura, może zawierać tak wielki ładunek emocjonalny. Aby się z niej otrząsnąć musiałem przeczytać ją jeszcze raz, następnego dnia. Minął już jakiś czas i ciągle we mnie rezonuje.
Bohaterka prowadzi monolog wewnętrzny z sobą, z otoczeniem, z nienarodzonym dzieckiem, z dogmatami, z cudem życia. Igra z przeznaczeniem, z przyszłością, z jutrem, w które to jutro, przez traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa, zupełnie nie wierzy. Roztrząsa czy owo jutro, a zatem przyszłość, zarówno jej jak i jej dziecka, powinna być efektem ślepego zdania się na wiarę, łut szczęścia czy też przemyślanej decyzji i wyboru świadomego do granic możliwości.
Dziecko traktuje jak równorzędnego partnera. Opisując mu świat robi to bez ściemy. Przedstawia go takim jak go postrzega, nie pozostawia więc miejsca na przemilczenia, iluzje czy ckliwe bajeczki. Książka uświadamia jak łatwo można człowiekowi wszczepić – w dobrej lub złej wierze, nieświadomie lub z pobudek całkiem egoistycznych – własne lęki i demony, jak łatwo można zainstalować schematy i kalki zachowań z którymi ów człowiek będzie borykał się do końca życia (a przynajmniej do momentu osiągnięcia własnej świadomości).
Książka wydaje się być apoteozą życia, ale również apoteozą zwątpienia, apoteozą prawa do zadawania pytań, apoteozą poczucia sprawstwa i odpowiedzialności, odpowiedzialności za kogoś, ale też i za siebie, apoteozą dokonywania świadomego wyboru nie poddającego się dogmatom, otoczeniu, kulturze, religii.
Uważam, że każdy powinien mieć swój osobisty egzemplarz tej książki, na wyłączność, by móc sięgać do niego w chwili słabości i zwątpienia; matki, ojcowie, synowie, córki, wnukowie, dziadkowie, szefowie, dziewczyny, kobiety, mężczyźni. Jeśli w szkołach jest wciąż godzina wychowawcza to ta książka powinna być na niej lekturą obowiązkową. Idealnie byłoby ją przeczytać nie za wcześnie (by nie przerazić) ale i nie za późno, żeby nie było „za późno”.
„List do nienarodzonego dziecka” Oriany Fallaci to książka totalna. Wsysa. Wchłania. Wciąga. Oplata. Otula. Lęgnie się w mózgu pączkując w mnogość znaczeń, interpretacji, znaków zapytania. Wibruje ekstremalnymi, pozornie wykluczającymi się stanami emocjonalnymi. Z jednej strony przepełniona intymnością, bliskością. Z drugiej - przejmująca, wstrząsająca, racjonalna aż do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-07-14
2017-06-08
2017-05-24
2017-04-21
"Listy do młodego poety" to zbiór 10 listów skierowanych przez Rilkego do niejakiego Franza Kappusa (wówczas dziewiętnastolatka, studenta akademii wojskowej), który to Kappus zasłynął w zasadzie tylko i wyłącznie tym, że Rilke był mu uprzejmy odpisać, a on wpadł na pomysł by te listy opublikować (taktownie pominąwszy swoją część korespondencji).
Fizycznie tomik jest zupełnym chuderlaczkiem. Cieniutki, kościsty, niepozorny. Tyciusieńki. Łatwo ominąć go wzrokiem lub zapodziać między szpargałami. Treść przedstawia się jednak całkiem odmiennie. Rilke dotyka w swych listach tematów zacnych i ważnych. Wewnętrzna uczciwość, pokora, spokój, korzenie procesu twórczego, skarbiec dzieciństwa, poszukiwanie „głębi rzeczy”, zaufanie do twórczej, budującej przestrzeni samotności, doświadczanie ciężaru płci, obrastanie w konwencje, zadawanie pytań i cierpliwe dochodzenie do odpowiedzi, rozkosze cielesne, gromadzenie słodyczy, umiejętność wydobycia się z „wyczerpującej, gadającej i trajkoczącej wielości”, zmaganie z życiem, aktywne uczestnictwo, osadzenie w teraźniejszości, „stawanie się”, przemiana, wyciszenie, pogarda, miłość, zwątpienie, religia. Do wyboru do koloru, nic tylko czerpać garściami.
Dywagacje literaturoznawcze pozostawiam specjalistom. Jako prosty czytelnik wspomnę tylko, że lektura "Listów..." to plaster na współczesną nadprodukcję bodźców. W pamięć zapadają szczególnie treści dotyczące doświadczania smutku i samotności. Zachęca do wyciszenia, namysłu. Tekst wart dziesiątek posiadówek na kozetce...
Duńczyk mógłby pewnie klasnąć w ręce i zakrzyknąć „Hygge!”. Mnie pozostaje wyrazić opinię, że obcowanie z tak szlachetnym, rozumnym, esencjonalnym tekstem to czysta przyjemność. W dzisiejszym zabieganym, rozgdakanym świecie niektóre treści brzmią wręcz prowokacyjnie.
"Listy do młodego poety" to zbiór 10 listów skierowanych przez Rilkego do niejakiego Franza Kappusa (wówczas dziewiętnastolatka, studenta akademii wojskowej), który to Kappus zasłynął w zasadzie tylko i wyłącznie tym, że Rilke był mu uprzejmy odpisać, a on wpadł na pomysł by te listy opublikować (taktownie pominąwszy swoją część korespondencji).
Fizycznie tomik jest...
2017-02-06
„Mury Hebronu” to debiut Stasiuka z roku 1992. Jak autor mawia w wywiadach to eksperyment, który miał mu ułatwić wślizgnięcie się do literatury polskiej kuchennymi drzwiami. Zamierzony efekt został osiągnięty, chyba nawet z nawiązką, czemu trudno się dziwić, bo narracja łącząca klimat półświatka, naiwność kobiet z wulgaryzmami i symboliką biblijną jest od lat sprawdzoną receptą na sukces. Podobno książka jest pokłosiem osobistych doświadczeń pisarza, który odsiedział za dezercję z wojska 1,5 roku. Podobno jest „wizją człowieka zamkniętego w mentalnym więzieniu budowanym przez autora z naturalistycznym zapamiętaniem”. Podobno miała być antysystemowa.
Treść otwiera deliryczno-obłąkańczy, rytmiczny monolog-myślotok człowieka osaczonego czterema ścianami betonu, potem, smrodem – „topografią istnienia”. Pustka i cisza toczą jego ciało, mózg, świadomość. Pozbawiony imienia staje się jedynie wagą, objętością, barwą, stanem skupienia.
Rzecz dotyczy tego co za kratami, więc mamy tu do czynienia z sytuacjami iście więziennymi. Czasem ktoś wydziabie majora, czasem „pięciokilową pucką przypierdoli w beret”, świśnie cwela kindybałem, fachowo „podzeluje ślipia”, demonstracyjnie przykira z cudzego kubana. Życie obfituje w lokalne strategie i rozrywki. Panowie zabezpieczają dostawy szlugów, czaju, „prawidłowy przepływ informacji”; szczodrze rozdają w……l. Ciągle chce im się r….ć, a więc k....y prężą się jak ułańskie dzidy. Gdy cweli jak na lekarstwo czasem coś przyczaszkują i rodzi się z tego „piękny” pomysł. Czasem odwiedzają ich naiwne „zakochane pizdy”, czego sami nie są w stanie zrozumieć, ale korzystają, bo zasady są proste: „od frajerstwa trzeba wyrywać, co się da. Frajer to nie człowiek”. Niektórzy mają odgibane bardziej niż inni. Początkujący czerpią garściami od mistrzów…
Widoki dookoła równie arcywięzienne: opuchnięte rozporki, zaspermione posadzki, cieknąca krew, pogruchotane nosy, niewiarygodnie puste twarze, sierpy, zwody, obite żołądki. W ramach urozmaicenia „drewno mięśni dookoła opustoszałych oczu”, ośmiornice oplatające barki, czaszki usadowione w splocie słonecznym, „nagie kobiety wspinają[ce] się po owłosionych ramionach”. „Złachmaniony papier” świerszczyków, a na jego powierzchni „ociekające brochy i ciasne dziury”. „Znieruchomiałe kokony szarych koców”, „stalowe zarośla łóżek”.
Naprzeciw wolności tych, którym uda się na jakiś czas wyjść poza mur stoi „całe to kurestwo urzędasów, sędziów, kupionych i wystraszonych adwokatów, wściekłych prokuratorów, klawiszy – tych łańcuchowych psów (…) cały ten pierdolony burdel myślący tylko to tym, jak [ich] zamknąć, zagłodzić, zgnoić i jeszcze zmusić do poprawy”.
„Mury…” to właściwie szkice z degrengolady, deprawacji, z której tym trudniej się wyrwać, im bardziej odziedziczyło się ją po przodkach; błędne koło met, melin, alkoholizmu, złodziejstwa, cwaniactwa. Większość bywalców zakładów penitencjarnych „wczasowała w poprawczaku” i ma świadomość, że „prędzej czy później brama kryminału jebnie za plecami”.
Czy tekst jest rzeczywiście tak brutalny, wulgarny, szokujący? W porównaniu z obscenicznością sączącą się z mediów, filmów, teledysków, Internetów itede, itepe chyba niespecjalnie. Jest taki jak ludzie, o których mówi. Daleki od subtelności, ale całkiem uzasadniony. Ot, perliste, mięsiste, realistyczno-naturalistyczne, jak najbardziej adekwatne treści branżowo-środowiskowe, uwiarygadniające przekaz. Nie ma co pąsowieć czy się oburzać, wszak pudło to nie „pączki u cioci” ani uzdrowisko. Oczywiście trochę tutaj ironizuję, ale książka jest całkiem na serio. Sugestywna, pouczająca, nieskażona naiwnością, ckliwymi historyjkami, nowomową czy poprawnością polityczną.
Całkiem udany mariaż klimatów prasko-więzienno-meliniarskich. Denudatio pulpae w pełnej krasie.
„Mury Hebronu” to debiut Stasiuka z roku 1992. Jak autor mawia w wywiadach to eksperyment, który miał mu ułatwić wślizgnięcie się do literatury polskiej kuchennymi drzwiami. Zamierzony efekt został osiągnięty, chyba nawet z nawiązką, czemu trudno się dziwić, bo narracja łącząca klimat półświatka, naiwność kobiet z wulgaryzmami i symboliką biblijną jest od lat sprawdzoną...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-04-18
Urocza, ciepła, wzruszająca, optymistyczna nanohistoryjka o przytulaskach, czułości, dotyku, okazywaniu uczuć. Wśród tylu dźwięków dookoła czasem rzeczywiście "nie trzeba słów". W dodatku można się tego nauczyć...
Fajna kolorystyka, porządne wydanie, sztywna oprawa.
Minimum słów, maksimum treści.
Cacuszko.
Urocza, ciepła, wzruszająca, optymistyczna nanohistoryjka o przytulaskach, czułości, dotyku, okazywaniu uczuć. Wśród tylu dźwięków dookoła czasem rzeczywiście "nie trzeba słów". W dodatku można się tego nauczyć...
Fajna kolorystyka, porządne wydanie, sztywna oprawa.
Minimum słów, maksimum treści.
Cacuszko.
2017-04-14
2017-03-18
„Wchodzi koń do baru” to lektura wielopłaszczyznowa. Za pośrednictwem pięćdziesięciosiedmioletniego performera, środków wyrazu specyficznych dla stand-up’u, slapsticka, „kaskad[y] dowcipów wyciągniętych z dupy”, wycinka izraelskiego społeczeństwa zakotwiczonego w "czarującej strefie przemysłowej", piwnicznego klubu „w ponętnych oparach radonu” oraz pewnego czwartkowego wieczoru Dawid Grosman bada indywidualne i poniekąd zbiorowe emocje.
Przywołuje historyczne traumy, demony wojny i Holocaustu. Z prestidigatorską precyzją potrząsa polityczną puszką Pandory. Konfrontuje mieszkańców Netanji [głównej bazy wojskowej w okresie Wojny o Niepodległość, pierwszego miasta utworzonego w niepodległym państwie Izrael] ze smrodkiem mitów, kłamstewek, wybuczeń, wygwizdań, przemilczeń, ucieczek będących integralną składową fundamentów współczesnego Izraela. Bezpośrednio dotyka tematu nękania Palestyny: wywłaszczeń, blokad, godziny policyjnej, prewencyjnych aresztowań pod byle pretekstem, reglamentowania prądu, plombowania studni, "sprawiedliwego odwetu"… Jednocześnie, na przykładzie głównego bohatera, pokazuje jak głęboko doświadczenie wojenne determinuje życie następnych pokoleń.
Równolegle, w tle, przygląda się zagadnieniu jakości kontaktu współczesnego człowieka z kulturą, przy czym drąży temat zarówno z punktu widzenia potrzeb mieszczańskiego odbiorcy, konsumenta, który ma jasno sprecyzowane oczekiwania (wszak „płaci i wymaga”), jak i artysty, który zamiast szybko, bez zbędnych ceregieli dostarczyć klientowi uzgodniony towar, nieoczekiwanie czyni publiczność zakładnikiem własnych dramatów, staje się „istną erupcją”, „bezgranicznie zespala się z jakimś swoim pierwotnym żywiołem”, przekształca spektakl w seans terapeutyczny, spowiedź, ejakulując w świetle jupiterów zgnilizną, która fermentowała w nim od kilkudziesięciu lat.
Uczestnik nieprzewidzianego, niechcianego, niemożliwego do ogarnięcia umysłem, do zaakceptowania wydarzenia na przemian śmieje się do rozpuku, oblewa pąsem, kamienieje, szyderczo parska, wali w stół, biega na rękach, wrzeszczy na noworodka, żąda zwrotu pieniędzy. Cichcem wymyka się z burzącej równowagę sytuacji. Nie chce rozdrapywania ran; nie chce oglądać się wstecz, nie chce schodzić do krypty. Chce być bawiony, chce się czuć wyłącznie dobrze. Żąda rozrywki, dowcipów. Broni się przed myśleniem. Ucieka przed słuchaniem i słyszeniem. Robi wszystko by nie skonfrontować się z życiem, z prawdą. Nie za bardzo wie jak należy na nią zareagować, jakiego wyboru dokonać…
Autor porusza, wstrząsa, daje po pysku, bawi. Zaprasza do dokonania rachunku sumienia, wybaczenia, pojednania. Zachęca do podróży w przeszłość, pochylenia się nad cierpieniem innych, do podjęcia wysiłku zrozumienia drugiego człowieka. Rozkłada na czynniki pierwsze pułapkę eskapizmu, cynizmu, komedii. Stawia odwieczne pytania o to co właściwie wiemy o swojej Matce czy Ojcu. Kim byli? Czego doświadczyli? O czym myśleli, gdy zbyt długo patrzyli w okno nic nie mówiąc? Ile w tym naszej winy? Czy mieliśmy na to jakikolwiek wpływ? Czy wytrącenie ich z katatonii ich własnych traum było w zasięgu naszych możliwości? Czy próbowaliśmy?
Książka jest rzeczywiście przejmująca. Prawdopodobnie podziała na każdego w inny sposób i w różnych proporcjach – w zależności od daty urodzenia, biografii i kodów kulturowych. Mnie zostawiła w ciszy, w zadumie, z poczuciem niesprecyzowanego fizycznego dyskomfortu; wżarła się w mózg. Przypuszczam, że kiedyś do niej wrócę.
„Wchodzi koń do baru” to lektura wielopłaszczyznowa. Za pośrednictwem pięćdziesięciosiedmioletniego performera, środków wyrazu specyficznych dla stand-up’u, slapsticka, „kaskad[y] dowcipów wyciągniętych z dupy”, wycinka izraelskiego społeczeństwa zakotwiczonego w "czarującej strefie przemysłowej", piwnicznego klubu „w ponętnych oparach radonu” oraz pewnego czwartkowego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-04-08
Stary wiejski dureń, zwyczajny-niezwyczajny poborowy, kobieta czytająca ze smug na asfalcie, dziewczyna w potrzasku, "potwory z zewnątrz". Znajomi, "którzy jeszcze są znajomymi". Celebrytka, żyjąca niczym „bezmyśln[y] baloni[k], który co chwilę szaleńczo wyrywał się w inną stronę”. Kobieta, która „większość życia spędziła, czekając, aż coś się wydarzy, i nie dostrzegając, że coś wydarza się ciągle”. Mężczyzna, który „panicznie bał się bycia pośrodku, bycia konkretnym typem człowieka, bycia „jednym z”. Kolejny – „niecierpliwy, drażliwy, roztrzęsiony”, który „wygląda, jakby wszystkich bez wyjątku nienawidził i tylko czekał, aż ktoś go znowu rozczaruje”. I jeszcze następny. Ten, który „przy szybie, za książką i na kacu, próbował spokojnie nienawidzić świata”…
„Poszarpane, nieprzewidywalne” życie. Zwalona ściana kamienicy, pokrzepianie alkoholem, gwałt, katastrofa lotnicza, górskie schronisko, pożółkłe fotografie, samochodowa sprzeczka, jazda na rowerze, przedział kolejowy, uliczna latarnia, bezsenność, „drżące, szarpane wiatrem” wierzchołki drzew.
Szara, zwyczajna, do granic możliwości pospolita codzienność. Spacery na wydmy, gra na flecie, wizyty u dziadka, krojenie kanapek, puszczanie latawca, czytanie gazety, pies cierpliwie czekający przy fotelu, sobotnie wszystko jedno, ukradkowe taksowanie wzrokiem w przedziale kolejowym, jazda na rowerze.
Esencja ludzkich życiorysów. Gabinet luster. Urodzaj portretów psychologicznych. Tęsknoty, lęki, straty, zemsty, zdrady, niezaspokojenia, rezygnacje, niedoskonałości, nałogi, pozorność. Wiek, w którym "trochę to najwięcej, na co można liczyć". "Czołganie się po brzytwach". "Niezbędno-niepotrzebny łańcuch uśmiechów, alkoholu i żarcia".
Panorama kilkunastu żyć. Krzyżówka historii, legend, występków, opowieści, zbrodni, wyrzutów sumienia, niezrozumień, niezdążeń.
Wzajemne oddziaływanie.
System naczyń połączonych.
Absorpcja – emisja.
Początek – koniec.
Nabrzmiewanie – wygaszanie.
Tymczasowość – przewlekłość.
Rzeczywistość – fantazje.
Znów jakaś niedookreślona drżączka, efemeryczność, naznaczenie. Znów coś zatacza koło. Coś wisi nad ludźmi plącząc ich losy, konstruując części wspólne między pozornie odrębnymi istnieniami. Drobiny?, odłamki?, skrawki?, matryce?, resztki?, relikty?, rysy?, świadectwa?, blizny?, dowody?... Znów nad ludzką krzątaniną uwija się los.
Osobliwe spojrzenie na tak już przecież znajomą, swojską, obgadaną na milion sposobów bieżączkę. Rodzinne, kuchenne, sąsiedzkie, uliczne, parkowe scenki rodzajowe. Treści niby prozaiczne, ale jakże zajmujące, w jak intrygującym wydaniu. Zbiór historii między którymi dryfuje jakiś wspólny mianownik. Choć może wcale nie…?
Pozostaje mi się tylko zgodzić się z opinią wyrażoną przez Michała Nogasia – "Jakub Małecki nie zawodzi. „Ślady” to dowód na to, że „Dygot” nie był przypadkiem..."
Mnie smakuje. Kiedyś chapnę sobie jeszcze raz.
Stary wiejski dureń, zwyczajny-niezwyczajny poborowy, kobieta czytająca ze smug na asfalcie, dziewczyna w potrzasku, "potwory z zewnątrz". Znajomi, "którzy jeszcze są znajomymi". Celebrytka, żyjąca niczym „bezmyśln[y] baloni[k], który co chwilę szaleńczo wyrywał się w inną stronę”. Kobieta, która „większość życia spędziła, czekając, aż coś się wydarzy, i nie dostrzegając,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-04-05
2017-03-25
2017-03-21
Kurz bitewny, konie taplające się we własnych jelitach, „ścierwa sępów, pomieszane z ludzkimi szczątkami”, „pełen zapału a niedoświadczony” wojownik, armatni wystrzał; piękny medyczny przypadek.
Plugawe kurtyzany, „arcydzieła ciesiołki i mechaniki”, „dwaj cieniutcy przeciwnicy”, leprozorium, żarłoczna pelagra, zbójeckie bandy, płaszcz „pusty jak całun upiora”. Błędne ogniki, „choroba świerszczy”, beczka z winem.
Pasja, niedoświadczenie, porywczość, zapał, brak bojaźni, brak wątpliwości, brak tęsknoty. Młodość – „wiek, w którym każde nowe doświadczenie, nawet makabryczne i okrutne, pulsuje gorącym ukochaniem życia”.
Serce – rozum, emocje - rozwaga, miłosierdzie - postrach, braterstwo – wrogość, dobroć – okrucieństwo, obecność - brak, nadmiar - niedobór, porywczość – cierpliwość, bezeceństwa – „szczodre szafowanie moralnymi sentencjami”.
Pierwiastek żeński – pierwiastek męski, swawola – rozpacz, moralność – rozwiązłość, zachłanność - wyrzeczenia, odpowiedzialność – dziecinada...
Wschód – Zachód, „chmura Turków” – „weterani chrześcijaństwa”, kościół instytucjonalny – odszczepieńcy, kapitalizm – socjalizm, totalitaryzm – ruch oporu, egzekucja – posłuszeństwo, zagłada - odrodzenie...
Dwie półkule. Przemyślna machina. Mania przepoławiania. Rozszczepienie. Dualizm. Skrajności. Zagubienie. Przegięcia. Radykalizmy. Nawiedzenia. Prywatne batalie. Autoagresja. Walka. Wojna. Temat „kuszący przez swoją tajemniczość”.
„Niebo zadrgało jak naciągnięta błona, susły w norkach wbiły w ziemię pazurki, sroki, nie wyjmując głowy spod skrzydła, wyrywały sobie po pióreczku sprawiając sobie ból, dżdżownica pożarła własny ogon, żmija ukąsiła się własnymi zębami; osa złamała sobie żądło na kamieniu – każde stworzenie zwracało się przeciwko sobie, szron na kamieniach zamarzał w lód, mchy zmieniały się w kamienie, a kamienie w mchy, suche liście stawały się ziemią, gęsta, twarda żywica bez litości uśmiercała drzewa. I człowiek ruszył zajadle przeciwko sobie, mając obie ręce uzbrojone w szpady.”
Uroczy kolaż makabreski, powieści przygodowej, horroru, pastiszu, traktatu filozoficznego, opery mydlanej.
Cóż za suspens! Bardziej drukowanymi już się nie da...
Kurz bitewny, konie taplające się we własnych jelitach, „ścierwa sępów, pomieszane z ludzkimi szczątkami”, „pełen zapału a niedoświadczony” wojownik, armatni wystrzał; piękny medyczny przypadek.
Plugawe kurtyzany, „arcydzieła ciesiołki i mechaniki”, „dwaj cieniutcy przeciwnicy”, leprozorium, żarłoczna pelagra, zbójeckie bandy, płaszcz „pusty jak całun upiora”. Błędne...
2017-03-14
2017-03-12
2017-03-06
„Gwiżdzę na promieniowanie,
Bo Ruskiemu zawsze stanie…”
„Śmieszna i smutna historia”. „Rzeczywistość fantastyczna, w której „koniec świata nałożył się na epokę kamienną”. Teatr absurdu. Tragedia. Groteska. Zagadka. Fizykochemiczna rozpusta. „Tysiące ton cezu, jodu, ołowiu, cyrkonu, kadmu, berylu, boru, nieznana ilość plutonu…” Śmiertelne dawki rentgenów. Bezcielesny wróg. Jakaś nowa śmierć. Wezwania z czerwonym paskiem. Celofanowe worki. Cynkowe trumny. Betonowe płyty przekładane ołowiem. Wojenne wychowanie. Wojenne myślenie. Wojenna miara. Strach. Niewiedza. Nadzwyczajne komisje. Prezydialne stoły. Śmigłowce bojowe. Wojskowe myśliwce. Policzek wymierzony jedności obozu socjalistycznego. Blokady. Wywrotki. Buldożery. Szabrownicy. Grabarze. Stare i nowe słowa. Bandyci. Męczennicy. Uciekinierzy. Dozymetryści. Piloci. Szeregowcy. Milicjanci. Likwidatorzy. Strażacy. Pielęgniarki. Uchodźcy. Dzieci. Obiekty radioaktywne. Obiekty podlegające dezaktywacji. Bohaterstwo. Samobójstwo. Poczucie obowiązku. Dziecięcy poryw. Honorowy męski osąd. Miłość do ojczyzny. Groźba kulki w łeb. Rosjanie. Ukraińcy. Białorusini. Kazachowie. Ormianie. Czeczeni. Człowiek radziecki. Człowiek stalinowski. Człowiek czarnobylski. Dziwaczne ptasie gniazda. Cerkwie pełne ludzi. Eksterminacja zwierząt. Opieczętowane budynki. Mogilniki. Mistrzostwa świata w piłce nożnej. Kolumny z ewakuowanymi ludźmi. Morze samogonu. Zakopane domy. Zakopane lasy. Pogrzebana ziemia. Dziesiątki tysięcy przesiedleńców. Świat bez ptaków. Świat bez kobiet. Likwidacja dokumentacji medycznej. Podsłuchy. Sąd w trybie wojennym za szerzenie paniki. Rzadkie okazy. Aplazja odbytu. Aplazja pochwy. Czarnobylskie kalectwo. Czarnobylscy hibakuksza. Jodek potasu zapijany spirytusem. Przyśpiewki o ołowianych gaciach. Prawo dżungli. Krótkożyciowe izotopy. Senne, wiecznie zmęczone dzieci. Dwieście trzydzieści osiem półrozpadów. Nieśmiertelne „gorące cząstki”. Zapomniane stalinowskie słownictwo. Radziecka mentalność. Słowiańskie lenistwo. Słowiańska wstydliwość. Słowiańska antytechnologiczność. Tajemnica wojskowa. „Pragnienie cudu”. Dziesiątki tysięcy zielonych biorobotów. Przekleństwo kultury ofiarności i braku racjonalnego myślenia. Pomniki i muzealne rekwizyty. Zielone kałuże. Rude lasy. „Wywrotowa działalność” zachodnich wywiadów. „Wroga dywersja”. Zagłuszanie „wrogich rozgłośni”. „Cuda męstwa i heroizmu”. Radionuklidy. Cząstki alfa, beta, gamma. Radiobiologia. Promieniowanie jonizujące. Izotopy. Dozymetry fintifluszki. Tysiące niewyjaśnionych zgonów. Pola zasypane białym dolomitem. Odczyty „o heroizmie ludzi radzieckich, o symbolach wojennego męstwa, knowaniach zachodnich wywiadów…”. Trzydziestoletnie puszki z żywnością. Okno na świat. Fabryka marzeń. Pielęgnowanie mitów. Meldunki. Raporty. Podsłuchy. Partyjna dyscyplina. Piramida władzy. Matka Boska Czarnobylska. Przekleństwo. Bezradność. Bezbronność. Negacja. Nihilizm. Fatalizm. Niedoinformowanie. „Połączenie ciemnoty i myślenia korporacyjnego”. Poczucie wspólnoty. „Wszystko się pokręciło”. „Normalny rosyjski chaos”. „Radzieckie pogaństwo”. Wysadzenie imperium. Car „z diabelskim znamieniem”. „Katastrofa rosyjskiej mentalności”. „Mały człowiek ze swoimi małymi problemami”. Skażona ziemia. Skażona świadomość. Naturalne laboratorium. Metafora. Okno na Europę. Dysertacje. Monografie. Kilometry taśmy filmowej. Czarnobylscy stalkerzy. Sprzedawcy apokalipsy. Wehikuł czasu. Czarnobylski rezerwat.
Katalog impresji prezentujący w pełnej krasie zderzenie człowieka wychowywanego do wojny z człowiekiem bezładu upadku imperium radzieckiego, potrzebę łączenia starych i nowych pojęć, konieczność przedefiniowania pojęcia odczuwania przestrzeni. Wypadkowa delikatnej, efemerycznej materii wspomnień, wyższości zapomnienia nad pamiętaniem, wnętrz, pejzaży bez człowieka, upadania w koszmar wojny, wybijania się na stachanowca, życia zapisywanego na drzwiach, istnień, które „umarły na Czarnobyl”, Rosji, która „nigdy nie ratowała swoich ludzi”, utraty kilku ojczyzn za jednym zamachem, Kirgistanu dla Kirgizów, strachu przed człowiekiem z karabinem, zabiegania i próżności, proroctw ze świętych ksiąg, życia wśród ptaków i zwierząt, zagadnienia narodowości, wyrafinowania w złych uczynkach, zazdrosnego podpatrywania kobiet w ciąży, grzechu rodzenia dzieci, kufra ze starymi rękopisami, ucieczki w Kartezjusza, handlu strachem, tęsknoty za odgrywaniem roli, za sensem, bylejakości, wschodniej ciemnoty, świadomości łagrowej, kłamliwego poszukiwania Boga, kultu fizyki, człowieka „rozdeptan[ego] przez wielkie wydarzenia”, życia „w oddzieleniu”, zaprogramowania na nieszczęście, utraty poczucia wieczności, fizyki niepoddającej się rozkazom wojskowym ani partyjnym decyzjom, używanych dżinsów i zleżałej margaryny, braku wszelkich praw, potrzeby zbicia się w stado, tęsknoty za komunizmem, rządami silnej ręki, stalinowskim i wojennym porządkiem.
Doskonała opowieść „o świecie Czarnobyla”. Aleksijewicz umiejętnie pokazuje jak „człowiek przedczarnobylski zmieniał się w człowieka czarnobylskiego”. Oddaje głos świadkom i uczestnikom owego czasu: lekarzom, naukowcom, akademikom, chłopom, artystom, żonom zmarłych „ochotników”, likwidatorom, strażakom, politykom, nielegalnym mieszkańcom Strefy, dzieciom... Książka jest utkana z ich odczuć, ocen, emocji, spostrzeżeń, usprawiedliwień, oskarżeń, pytań. Zebrane w całość tworzą przejmujące studium absurdu, ignorancji, indolencji, wyparcia, analfabetyzmu, zastraszenia, rezygnacji, niemyślenia, „nieograniczonej władzy jednego człowieka nad drugim”. Warstwę odwiecznej "niezmienności ludzkiego cierpienia" oraz trącanie struny emocji emocji świadomie pomijam, ale skala kurewstwa władz wobec obywateli (zarówno cywilnych jak i wojskowych), wyzierająca niemal z każdej karty „Czarnobylskiej modlitwy” jest doprawdy porażająca.
„Gwiżdzę na promieniowanie,
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toBo Ruskiemu zawsze stanie…”
„Śmieszna i smutna historia”. „Rzeczywistość fantastyczna, w której „koniec świata nałożył się na epokę kamienną”. Teatr absurdu. Tragedia. Groteska. Zagadka. Fizykochemiczna rozpusta. „Tysiące ton cezu, jodu, ołowiu, cyrkonu, kadmu, berylu, boru, nieznana ilość plutonu…” Śmiertelne dawki rentgenów. Bezcielesny...