-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant25
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać424
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Biblioteczka
Święta Wielkiej Nocy przypomniały mi o jeszcze jednej ukochanej lekturze z dzieciństwa. W poniedziałek wielkanocny obejrzałam film "Tajemniczy ogród" Agnieszki Holland. Nie pierwszy raz zresztą. Pora na jego przypomnienie wydaje się doskonała - w końcu to czas gdy przyroda budzi się do życia, cudowne Święto Zmartwychwstania... Kiedy pierwszy raz czytałam tę książkę zachwyciła mnie przyjaźń Mary z małym gilem. Była co najmniej tak rozczulająca jak moja przyjaźń z małą papużką falistą o imieniu Kubuś. Kubuś bardzo szybko się oswoił - siadał mi na głowie, a potem zsuwał się trzymając się szłapkami moich włosów i zeskakiwał na ramię ;D ćwierkał do mnie, domagał się pieszczot - uwielbiał głaskanie po brzuszku i dookoła główki. Wysypywałam proso na rękę, a on zaraz przylatywał do mnie, żeby je poskubać. Wspominam go z rozrzewnieniem i bananem na twarzy. Uwielbiałam dotyk jego małych szłapek na swojej dłoni. I zdawało mi się, że doskonale rozpoznaję wszystkie jego miny ;D Naturalnie rozumiem zachwyt Mary, która przy tym maleństwie z czerwonym brzuszkiem, po raz pierwszy w życiu zaczęła się uśmiechać. Utożsamiałam się z nią trochę. Wyrastałam w domu, w którym niewiele wskazywało na to, że mieszka w nim dziecko. W moim pokoju nigdy nie było dziecięcych sprzętów, kolory otoczenia były bardzo stonowane i straszyła mnie afrykańska maska wisząca na ścianie. Ale, w przeciwieństwie do Mary, miałam zabawki (które musiałam chować do szafy zaraz po zabawie). Widok z okna miałam też inny - wielkomiejski...
Ta lektura jest pełna wspaniałych opisów przyrody, co nie bardzo mi się podobało jak byłam mała. Moja wyobraźnia o tym jak piękne mogą być kwiaty i przyroda dookoła, nie była wystarczająca. Nie rozumiałam dlaczego mała Mary tak lubi sadzić kwiatki. Ale kiedy trochę dorosłam i pierwszy raz obejrzałam film, znowu zatopiłam się w lekturze i dopiero wtedy w pełni ją doceniłam.
To piękna opowieść o tym jak wiele znaczy odpowiednie otoczenie (w każdym tego słowa znaczeniu), jak cudownie można się pod jego wpływem samemu zmienić i odnaleźć w sobie życie i żywe, pozytywne emocje, oraz o tym, jak wiele może na tym zyskać to otoczenie właśnie. Polecam bardzo. I książkę i film. Ku pokrzepieniu serca.
Święta Wielkiej Nocy przypomniały mi o jeszcze jednej ukochanej lekturze z dzieciństwa. W poniedziałek wielkanocny obejrzałam film "Tajemniczy ogród" Agnieszki Holland. Nie pierwszy raz zresztą. Pora na jego przypomnienie wydaje się doskonała - w końcu to czas gdy przyroda budzi się do życia, cudowne Święto Zmartwychwstania... Kiedy pierwszy raz czytałam tę książkę...
więcej mniej Pokaż mimo toKocham tę opowieść! Pokochałam ją jak byłam mała i do tej pory jest jedną z moich ulubionych pozycji. Mam szczęście być posiadaczką wydania z 1972 r. z fantastycznymi szkicami Johna Tenniel`a. Dlatego zostało przeze mnie oprawione w czerwoną skórę i opatrzone złotymi literami (oryginalną miękką okładkę zostawiłam w środku). Jest starsze ode mnie, ale nigdy nie miałam w ręku tłumaczenia lepszego od tego. Maciej Słomczyński to niewątpliwie jeden z najlepszych tłumaczy (nic dziwnego, że jako syn amerykańskiego reżysera i Angielki miał takie świetne wyczucie językowe), a możecie mi wierzyć, że tłumaczenie w przypadku tej książki jest bardzo ważne. Ta opowieść jest marzeniem sennym, a Pan Słomczyński bardzo zadbał, żeby to wrażenie nie zostało utracone. Herbatka u Kapelusznika nie może być "głupia", ona musi być "obłąkana", bo takiego niezwykłego słownictwa wymaga przyjęta przez autora konwencja. Tim Burton zrobił bardzo ładny i plastyczny film, ale wątek z prawdziwego życia na początku i bitwa dwóch armii w końcowej fazie filmu były niepotrzebne, bo rozmyły trochę klimat. A klimat tej opowieści jest wspaniały! Ma szansę miło się przyśnić, o ile ktoś nie potraktuje tej historii zbyt dosłownie, nie zamieni w jakąś awanturę, jatkę, nie spłaszczy jej jako całość. O ile jej nie zniszczy po prostu. To niezwykła, magiczna opowieść domagająca się delikatnego traktowania w każdym znaczeniu tego słowa. Polecam do czytania przed snem :D
Kocham tę opowieść! Pokochałam ją jak byłam mała i do tej pory jest jedną z moich ulubionych pozycji. Mam szczęście być posiadaczką wydania z 1972 r. z fantastycznymi szkicami Johna Tenniel`a. Dlatego zostało przeze mnie oprawione w czerwoną skórę i opatrzone złotymi literami (oryginalną miękką okładkę zostawiłam w środku). Jest starsze ode mnie, ale nigdy nie miałam w ręku...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wspominków z dzieciństwa ciąg dalszy.
Opowieść o Ani zawsze mi była zachwalana. Często się zastanawiałam – dlaczego mi jej po prostu nie czytano w dzieciństwie? A dlaczego ja odwlekałam lekturę? Na półce u mojej starszej siostry stały 3 grube tomiszcza. A mnie trudno było nazwać molem książkowym, więc po prostu... odstraszały. Ale przygody małej Ani to tylko 1/6 tego wydania. I tę pierwszą część właśnie – "Anię z Zielonego Wzgórza" czytałam potem bez przerwy. I nie sposób się znudzić. A dlaczego?
Z Anią trudno się identyfikować. To cudak nie z tej ziemi. Gaduła i cudak. A te jej określenia! Wyspa Księcia Edwarda jest prawdziwie bajkowym i urokliwym miejscem, więc niebywała fantazja Ani miała pole do popisu. Z usposobienia przypomina Ania romantyczną duszę Marianne Dashwood Jane Austin. Poza tym ma zapał twórczy i dzikie pomysły. Do tego wszystkiego jest dość charakterna i dumna, co nieraz przysporzyło jej problemów. Zaskarbiła sobie tym dozgonnych przyjaciół, ale też zyskała wrogów. Miała też wyjątkowy talent do pakowania się w kłopoty. Nietrudno więc zrozumieć dlaczego ją kochamy ;D Zjawiła się na Zielonym Wzgórzu przez pomyłkę i była to najwspanialsza pomyłka świata, jak mówi Mateusz, dusza-człowiek, który stara się jak może, nieba Ani przychylić. Uczuciu nie oparła się też w końcu szorstka Maryla. A Wy znacie kogoś, kto się oparł?
Przednia lektura. Wspominam z uśmiechem i polecam wszystkim.
Wspominków z dzieciństwa ciąg dalszy.
Opowieść o Ani zawsze mi była zachwalana. Często się zastanawiałam – dlaczego mi jej po prostu nie czytano w dzieciństwie? A dlaczego ja odwlekałam lekturę? Na półce u mojej starszej siostry stały 3 grube tomiszcza. A mnie trudno było nazwać molem książkowym, więc po prostu... odstraszały. Ale przygody małej Ani to tylko 1/6 tego...
2016-12
Pamiętam kiedy pierwszy raz ta książka trafiła w moje ręce. Miałam wtedy kilkanaście lat na krzyż, przebywałam (powiedzmy, że w celach odpoczynkowych) na strychu małego domku w Kamesznicy. Dlaczego na strychu? Ano, tam za kominem miałam swoją lampkę świtotkę, swój materac i śpiwór. Dlaczego zatopiłam się w lekturze, zamiast szurać po górach? Po prostu usiłowałam nie myśleć o powodzi, która zalała rejon i odcięła mi drogę dosłownie do wszystkiego. Nie było jak dojść do najbliższego sklepu, więc wraz ze współtowarzyszami oceniliśmy to, co mieliśmy pod tą szpicatą strzechą. Fasola, buraki, żołądki, trochę chleba. Ugotowaliśmy barszcz ukraiński, który jedliśmy przez okrągły, powodziowy tydzień na śniadanie, obiad i kolację. Z podrobami. Właśnie tak! Barszcz z fasolą i żołądkami. ;D (możecie się domyślać przez jak długi potem czas nie mogłam patrzeć na tę zupę). Graliśmy w Garibaldkę i wcinaliśmy ten barszcz. Dlaczego o tym mówię? Ano właśnie dlatego, że ta dziwaczna sytuacja, ni to śmieszna, ni to straszna, trochę głupawa jak u Jasia Fasoli, absolutnie przypomina to, co w tej książce. Panowie co prawda podróżują, ale co i rusz miewają takie właśnie od czapy różniste przygody. Może właśnie dlatego tak się wtedy turlałam ze śmiechu po tym materacu. Angielski humor bardzo mi wtedy przypadł do gustu. Obserwowałam zmagania trzech ciapowatych gentlemanów z konserwą i z ziemniakami i myślałam o tym, że skoro ja nie mogę nawet pomarzyć o prozaicznych ziemniakach i konserwie, to dlaczego im miało by się udać je zjeść? ;D.
Właśnie odsłuchałam audiobooka, który przypomniał mi stare, dobre i ciekawe czasy. Patrzę dziś na tę historię już trochę inaczej. Uśmiałam się, choć parę razy pomyślałam, że nie wszystko nadaje się do tego, żeby obrócić to w żart, nie ze wszystkiego można drwić. Ale sentyment mi pozostał, a angielski humor nadal dobrze na mnie działa. Polecam.
Pamiętam kiedy pierwszy raz ta książka trafiła w moje ręce. Miałam wtedy kilkanaście lat na krzyż, przebywałam (powiedzmy, że w celach odpoczynkowych) na strychu małego domku w Kamesznicy. Dlaczego na strychu? Ano, tam za kominem miałam swoją lampkę świtotkę, swój materac i śpiwór. Dlaczego zatopiłam się w lekturze, zamiast szurać po górach? Po prostu usiłowałam nie myśleć...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-04
Naczytałam się kiedyś książek Agathy. Mam w biblioteczce długą półkę pełną jej utworów. Pochłaniałam je kiedyś hurtowo. I bardzo mi się podobały. Nie wszystkie były tak samo zajmujące. Ale chyba o żadnej nie mogłabym powiedzieć, że mnie zupełnie nie zainteresowała. "Zabójstwo Rogera Ackroyda" to historia wcale niezgorsza. Ale i tak za diabła nie wiem czym akurat ona sobie tak zasłużyła, że znalazła się na liście stu najważniejszych książek XX-ego wieku francuskiego pisma Le Monde.
Zakończenie, nie wiem dlaczego, nie zrobiło na mnie zbyt wielkiego wrażenia. Jakoś tak w połowie czytania przyszło mi do głowy właściwe rozwiązanie. A raczej przemknęło mi przez myśl, że tak właśnie, przekornie, mogłaby się ta historia zakończyć ("Szósty zmysł?"). Cóż poradzić... Nie po raz pierwszy w życiu stwierdzam, że im częściej bywam "zaskakiwana", tym mniejsze to robi na mnie wrażenie. Czy z Agathy się wyrasta? A może to był po prostu niewłaściwy moment na nią? Wiem, że już kiedyś tę książkę czytałam. Tak jak wszystkie, które stoją na tej mojej półce, choć fabuła żadnej z nich nie została mi nigdy w głowie. Miła rozrywka, przyznaję. Dodaję gwiazdkę za wątek uczuciowy rodem z dramatów Shakespeare`a.
Naczytałam się kiedyś książek Agathy. Mam w biblioteczce długą półkę pełną jej utworów. Pochłaniałam je kiedyś hurtowo. I bardzo mi się podobały. Nie wszystkie były tak samo zajmujące. Ale chyba o żadnej nie mogłabym powiedzieć, że mnie zupełnie nie zainteresowała. "Zabójstwo Rogera Ackroyda" to historia wcale niezgorsza. Ale i tak za diabła nie wiem czym akurat ona sobie...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-05
Takiego pawia zobaczyć to naprawdę fart! Już drugi raz miałam z nim przyjemność. A pierwszą okazję miałam parę lat temu. Wypożyczyłam wtedy tę książkę z biblioteki i czytałam na głos mojej mamie, która miała kłopoty z samodzielnym czytaniem po operacji oka. Obie byłyśmy zafascynowane, choć między mną a mamą jest 36 lat różnicy. Bo tu nie tylko treść jest ważna. Niezwykła forma tej opowieści wbija dosłownie w siedzenie. Czytasz, recytujesz, prawie śpiewasz, śmiejesz się i płaczesz jednocześnie. Cieszę się, że czytałam na głos, bo dzięki temu odkryłam jej niezwykły rytm i wpadłam niemalże w trans. Jeśli jakaś książka potrafi to sprawić i wprawić człowieka w taki stan, to godna jest i Nike i wielu innych nagród. Tym razem też czytałam głośno i miałam niezwykłą frajdę. Ten wykoślawiony język, stanowiący swoistą nowomowę, i nawet te przekleństwa i bluzgi, to właśnie są te fragmenty pawiego ogona we wszystkich kolorach tęczy. W treści tego żołądka przeważają jednak ciemne barwy. To coś jak "Dzień świra" Marka Koterskiego. Niby się śmiejesz do rozpuku, bo co ci przyjdzie z tego, że będziesz płakać...? To taka smutna i gorzka historia z życia wzięta, podana w dość zabawnej formie. Majstersztyk. Żeby odkryć czym jest "Paw", to właściwie wystarczy przeczytać kilka zdań zamieszczonych na tylnej okładce. Można je nawet zadeklamować zachwyciwszy się niezwykłą formą i jednocześnie prostotą mowy. I zafrasować się od razu wyrazistością tych słów i przenikliwością spojrzenia na otaczającą rzeczywistość. Całość jest jest uporządkowana i ujęta w dość fikuśną ramę, ale każde zdanie z tej książki zdaje się odtwarzać masowy bełkot, który codziennie do nas trafia. I chyba wiem jak podsumowałby to pan Marek: Jak MC Doris puści pawia to nie ma ..... we wsi!
Takiego pawia zobaczyć to naprawdę fart! Już drugi raz miałam z nim przyjemność. A pierwszą okazję miałam parę lat temu. Wypożyczyłam wtedy tę książkę z biblioteki i czytałam na głos mojej mamie, która miała kłopoty z samodzielnym czytaniem po operacji oka. Obie byłyśmy zafascynowane, choć między mną a mamą jest 36 lat różnicy. Bo tu nie tylko treść jest ważna. Niezwykła...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-08
Lekka lektura na koniec lata. Pozycja dwutytułowa. Ja zdecydowanie wolę ten tytuł. Powiem tak: może to jakieś czary-mary, może sentyment. Po latach można przeczytać ją powtórnie, a jest tak samo emocjonująca. Dziesięciu ludzi i ich demony na odciętej od świata wyspie. I dziecięcy wierszyk o Murzynkach działający jak samospełniająca się przepowiednia. I tajemnicze znikające figurki, które przyprawiają zainteresowanych o dreszcze. A moje emocje są pewnie trochę związane z bajką z dzieciństwa o dziesięciu bałwankach. Problem ten sam – bałwanki znikają jeden po drugim, choć przyczyna zgoła inna, pamiętam, że bardzo to przeżywałam.
Mimo, że dawno temu na pewno tę książkę czytałam i pamiętam, że bardzo mi się podobała, to jednak na szczęście zapomniałam jak się kończy, co przedłużyło mi przyjemność. Polecam. Agatha Ch.to jednak nie byle jaka marka.
Lekka lektura na koniec lata. Pozycja dwutytułowa. Ja zdecydowanie wolę ten tytuł. Powiem tak: może to jakieś czary-mary, może sentyment. Po latach można przeczytać ją powtórnie, a jest tak samo emocjonująca. Dziesięciu ludzi i ich demony na odciętej od świata wyspie. I dziecięcy wierszyk o Murzynkach działający jak samospełniająca się przepowiednia. I tajemnicze znikające...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02
Na początku lat dziewięćdziesiątych jako młoda dziewczyna zostałam zaproszona na koncert Wojciecha Młynarskiego. Nie znałam zbyt dobrze jego twórczości (a przynajmniej wydawało mi się, że jej nie znam). Pamiętam, że nie byłam zachwycona perspektywą tej imprezy, miałam inne plany. Ale dałam się namówić. Myślałam – co może mi zaproponować facet, nie najmłodszy już w końcu, co by mi się mogło spodobać? (takimi kategoriami się myśli chyba jak się ma te -naście lat, a ja byłam wtedy świeżo upieczoną licealistką). To był koncert zatytułowany "Zamknięty rozdział", którego myślą przewodnią były potyczki artysty z PRL-owską cenzurą. Co mnie wtedy obchodziła jakaś cenzura? Co ja o tym wtedy wiedziałam? A mimo wszystko siedziałam zasłuchana w te teksty jak zaczarowana. Faktycznie nie znałam żadnego z nich. To były wszystko premierowe utwory pana Wojciecha, na ogół nieznane, choć część z nich dość długo się przeleżała na różnych półkach czekając na lepsze czasy. A ja wyszłam z tego koncertu z kasetą z autografem, o który się wystarałam (kaseta ma prawie 30 lat, a jeszcze ją mam i przechowuję jako jedną z moich cennych pamiątek). Pan Wojciech zrobił na mnie wrażenie. Jako osoba niezwykle charyzmatyczna odstawił kapitalne show. Słuchałam potem tej kasety na okrągło. Do dziś potrafię odśpiewać większość z tych tekstów z pamięci. A kiedy pomyślę jak wiele z nich jest aktualna i dziś, to mnie od razu głowa boli. Bo taki miał właśnie pan Wojciech talent, że potrafił pisać utwory, które są ponadczasowe, zawsze aktualne. Ale najbardziej mnie boli, że tu się pan Wojciech trochę pomylił, albo też był niebywałym optymistą nazwawszy ten zbiór "zamknięty rozdział". Sam powiedział kiedyś tak: "Mam nadzieję, że po latach słucha się tego interesująco, że jest to jakiś dokument absurdalnych czasów, w których żyliśmy stosunkowo niedawno." Ciekawe czy dziś by to powtórzył? Dziś oficjalnie nie ma cenzury. Istnieją za to bojówki, które przez nikogo nie niepokojone skutecznie zakłócają wykłady na uczelni, grupy, które usiłują nie dopuścić do przedstawienia teatralnego, ludzie, którzy mają władzę wymienić dyrektora teatru jeśli nie podoba im się spektakl, telewizja "narodowa", a także przepisy, które swoją groźną wymową usiłują zamknąć usta ludziom kultury. Gdy myślę o utworach takich jak: "Ballada o przeszkoleniu kamerzystów", "Smutne miasteczko", "Przetrwamy", czy "Wymiana jelit", to dzisiejszy mój odbiór jest pełen ekscytacji i smutku zarazem. Ale dosyć dygresji na temat. Pora coś powiedzieć o niniejszym, dość obszernym zbiorze poezji.
Gdy wzięłam do ręki "Od oddechu do oddechu", to nawet w najśmielszych snach nie śniłam, że aż tyle tych utworów znam, niektóre na pamięć, bo wiele z nich to po prostu fantastyczne, popularne piosenki. O niektórych, znanych mi od dawna, nawet nie miałam pojęcia, że są utworami pana Młynarskiego. To mnóstwo pięknych tekstów o życiu, o ludziach, w szczególności o nas, Polakach. O naszej naturze, o naszych przywarach, o wszystkim co w nas najgorsze, ale i najlepsze. Ta pozycja, to jak dla mnie prawdziwy rarytas. Czytam te teksty po ileśtam razy, a niektóre odkrywam na nowo. Serdecznie wszystkim polecam. Myślę, że każdy z nas powinien się zapoznać z tymi utworami. Nieodmiennie od lat robią na mnie wrażenie swoją prostotą i celnością spostrzeżeń. Wiem, że jeszcze nieraz będę do nich wracać.
Na początku lat dziewięćdziesiątych jako młoda dziewczyna zostałam zaproszona na koncert Wojciecha Młynarskiego. Nie znałam zbyt dobrze jego twórczości (a przynajmniej wydawało mi się, że jej nie znam). Pamiętam, że nie byłam zachwycona perspektywą tej imprezy, miałam inne plany. Ale dałam się namówić. Myślałam – co może mi zaproponować facet, nie najmłodszy już w końcu, co...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04
ZACHWYCAJĄCE! Oglądaliście "Grawitację" Alfonso Cuarona? Byliście chociaż raz na jakimś filmie w Planetarium "Niebo Kopernika" w Warszawie? Jeśli tak, to wiecie o czym mówię. Na początku jest o budowie teleskopu Hubble`a i o jego historii. A potem te niesamowite zdjęcia! Cała ta książka to właściwie album pełen fantastycznych zdjęć kosmosu. Swoisty hymn pochwalny na cześć ludzkiej myśli technicznej. Fakt, że za pomocą teleskopu można sfotografować i zidentyfikować najstarszą i najodleglejszą od naszego świata galaktykę (o 13,2 mld lat świetlnych) jest już wystarczająco niesamowity, a jeśli dodać do tego informację, że jest to fotografia odległej przeszłości, z czasów bliskich "wielkiemu wybuchowi", to już w ogóle jest coś niewyobrażalnego. Do dziś wyniesiono w przestrzeń ok. 90 teleskopów orbitalnych, tworzących swoiste orbitalne obserwatoria astronomiczne, które przekazują dane pobrane przeróżnistymi technikami. Do tego trzeba dodać możliwości teleskopów zainstalowanych na Ziemi. To dlatego możemy podziwiać te wszystkie kosmiczne cuda. Jest ich tu trochę: mgławice, galaktyki... Tworzą tak piękne układy i wzory, że dech zapiera. Cudowne obiekty dla artystów, poetów.... cieszą też oko przeciętnych, jak my, zjadaczy chleba. Jak niewiele do szczęścia potrzeba! Żyjemy w cudownej epoce, która pozwala to wszystko podziwiać.
Jest tu o Układzie Słonecznym okrojonym o Plutona – trochę opisów planet i księżyców, wiele pięknych zdjęć, jest i o naszej Błękitnej Kuleczce, jej zdjęcia z orbity - chmurne spirale olbrzymich huraganów, skute lodem obszary podbiegunowe, pomarańczowe piaski Sahary...
Jest tu cały dział o naszym srebrnym satelicie, historia lotów na księżyc, zdjęcia zwierząt wysłanych w kosmos, zdjęcia z lat sześćdziesiątych, gdzie uwieczniono przygotowania do pierwszych misji (Projekt Mercury), trening astronautów na pokładzie wyjątkowo ciekawego samolotu KC-135, loty Apollo i kapitalne zdjęcia z księżycowych misji.
A potem już astronauci i przestrzeń kosmiczna, krótka historia lotów wahadłowców i statków typu Sojuz, no i.... kierunek Mars. Nasza przyszłość.
Ta książka mogłaby wiecznie pozostawać u mnie w opcji "teraz czytam", bo kiedy tylko koło niej przechodzę muszę ją wziąć do ręki i choć na chwilę rzucić okiem (mam tak od kiedy ją kupiłam). Obok tego albumu nie da się przejść obojętnie. Wydany w 2013 r. hipnotyzuje idealnie pięknymi zdjęciami w bajecznych wprost kolorach. Bardzo polecam!
ZACHWYCAJĄCE! Oglądaliście "Grawitację" Alfonso Cuarona? Byliście chociaż raz na jakimś filmie w Planetarium "Niebo Kopernika" w Warszawie? Jeśli tak, to wiecie o czym mówię. Na początku jest o budowie teleskopu Hubble`a i o jego historii. A potem te niesamowite zdjęcia! Cała ta książka to właściwie album pełen fantastycznych zdjęć kosmosu. Swoisty hymn pochwalny na cześć...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-10
Tę powieść przeczytałam po raz pierwszy zaraz po tym jak pojawiła się na rynku, czyli już dość dawno temu. Nie porwała mnie wtedy zupełnie, jako jedyna z wszystkich książek Dana Browna z serii o Robercie Langdonie. Czytałam ją bez przekonania. Chwilami męczyła mnie. Pamiętam, że pomyślałam: może to po prostu nieodpowiedni moment na jej czytanie? Czasem tak bywa... Ale postanowiłam mimo to, dobrnąć do końca. Strasznie dziwne wydawało mi się, że fabuła jakoś mnie nie interesuje, zupełnie nie zostaje mi w pamięci. Ganianie Langdona z jakimś kawałkiem skały po Kapitolu wydawało mi się zupełnie nieprzekonujące. Wątek kryminalny związany z porwaniem i okaleczeniem Petera Solomona, przyjaciela Langdona, jakoś mnie nie poruszył. Wyjaśnienie, komu tak zależy na zniszczeniu rodziny Solomonów też nie. Ani mnie nie zaskoczyło. Bardziej zainteresował mnie wątek tajnego i niezwykle mrocznego laboratorium Katherine. Ale to wszystko było za mało, żeby mnie porwać. Cóż... albo ja mam gorszy nastrój, albo to po prostu grosza książka. Tak myślałam. Miałam jednak ciągle nadzieję: a może w którymś momencie w końcu wskoczę w te tory i zacznie mi się to podobać. Tym bardziej, że niektóre rozdziały dotyczące spraw nauki, religii, filozofii były dość intrygujące. W końcu Dan Brown to jeden z moich ulubionych belfrów typu light. I przecież świetnie pisze. I... zaskoczyłam. W ostatnim rozdziale. Naprawdę! Ostatni rozdział tej książki mnie po prostu zafascynował! Dlatego postanowiłam, że kiedyś jeszcze do niej wrócę i zacznę od nowa. Na spokojnie. Cóż – w zeszłym tygodniu nadarzyła się okazja. Weszłam do księgarni, zaczęłam szperać po półkach i znalazłam mocno przeceniony audiobook. Moja pierwsza myśl – nie ma wzięcia, to chyba jednak "gorszy towar". Ale wzięłam ;D I oto do jakich wniosków doszłam:
Trzeba trochę zmienić nastawienie i bardziej się skupić. Dużo tu informacji o masonach i filozofii wolnomularskiej. Masoni i ukryta mądrość wieków. Po raz pierwszy za sprawą tej książki trafiły do mnie jakieś pozytywne o nich informacje. Sporo tu filozoficznych rozważań o człowieku i o Bogu.
Nie przestępowałam w napięciu z nogi na nogę czekając jak rozwinie się intryga. Ani ona, ani akcja nadal nie wydają mi się porywające. A najlepszym według mnie dowodem tego że się nie mylę, jest fakt, że nie pojawiła się ekranizacja. Oczywiście jak zawsze Langdon ściga się z czasem, ucieka przed zagrożeniami płynącymi dosłownie zewsząd, ale jak dla mnie.... czegoś tu brak. Trzeba jednak pisarzowi oddać, że wykonał tytaniczną pracę, tak jak nad każdą inną swoją książką. Jak zawsze zawarł tu ogromnie dużo ciekawej wiedzy. Ale jakoś nierówno ją rozłożył. Cóż, gorsze książki pisze się po to, by napisać lepsze. A TĘ mimo wszystko muszę docenić.
Ciekawią rozważania o tym czy myśl może być materią, czy może mieć swoją masę. I co by z tego wynikło. Ciekawi noetyka – jako nauka łącząca nowoczesną fizykę cząstek ze starożytnym mistycyzmem. Czy starożytni rozumieli świat myśli lepiej niż my? Ludzki umysł rozumiany jest tu jako technologia. Można powiedzieć – nowoczesna i skomplikowana technologia. Czy ludzki umysł ma moc oddziaływania na materię? A czy "wielość umysłów działających jednomyślnie, zwiększa efekt myśli wykładniczo"? Czy Biblia jest zbiorem niezwykłych przenośni, zaszyfrowanych słów? Czy ludzki mózg to biblijna świątynia?
Nie nadaję się co prawda na członka żadnego bractwa, tak samo jak nie nadaję się na członka jakiejkolwiek religijnej społeczności. Wszelkie obrzędy przyprawiają mnie o ciarki na plecach i niebywale mnie męczą. I może nawet złoszczą. Ale świadomość, czym jest wolnomularstwo i że leży bardzo niedaleko od mojego własnego postrzegania świata i tego co poza nim, jest niebywale intrygująca. Polecam do przemyśleń. Tym bardziej, że wymowa tego przekazu wydaje się bardzo pozytywna i tchnie jakąś nową nadzieją na przyszłość.
Tę powieść przeczytałam po raz pierwszy zaraz po tym jak pojawiła się na rynku, czyli już dość dawno temu. Nie porwała mnie wtedy zupełnie, jako jedyna z wszystkich książek Dana Browna z serii o Robercie Langdonie. Czytałam ją bez przekonania. Chwilami męczyła mnie. Pamiętam, że pomyślałam: może to po prostu nieodpowiedni moment na jej czytanie? Czasem tak bywa... Ale...
więcej mniej Pokaż mimo to
Moja pierwsza z czasów szkoły podstawowej powieść romantyczno-przygodowa, w której się zakochałam. I uwielbiany autor. Siedziałam godzinami z nosem w jego książkach co powodowało niemałe zdziwienie wśród domowników. Ale pierwsza i najukochańsza to "Dolina Ludzi Milczących". Pożyczałyśmy sobie ją z koleżanką i na zmianę czytałyśmy co najmniej kilkakrotnie. Ile mogłyśmy mieć wtedy lat? 10? 12? Moje wydanie było znacznie starsze niż to zamieszczone na LC. Pamiętam to wznowienie. Pojawiło się lata później w księgarniach. Okładki mojego już nie pamiętam. Mój egzemplarz był na tyle poszarpany, że Ania (córka introligatora) stwierdziła, że ja oprawi (!) Zmroziło mnie, w sercu zakłuło, ale pozwoliłam. Za pierwszym razem jej nie wyszło ;D użyła niewłaściwych materiałów. Za drugim razem użyła podprowadzonego od taty czarnego skaju ;D Przyłożyła się! Byłam zachwycona! Książka po przejściach bardzo zyskała. I do dziś stoi w mojej biblioteczce pusząc się wyglądem :D
Całkiem niezła intryga kryminalna, wielka miłość, dramatyczna ucieczka i walka o życie z wielkim żywiołem przyrody... Obie z Anią kochałyśmy Jima Kenta i bałyśmy się o Marette. Nietrudno przecież o jakieś nieszczęście w surowej krainie na dalekiej północy.... I jak odnaleźć Dolinę Ludzi Milczących? Skąd ta nazwa? Czy Jim Kent odnajdzie ukochaną? Polecam dorastającym dziewczynkom. Wypieki na twarzy i kołatania serca murowane!
10 gwiazdek ze względów sentymentalnych ;D
Moja pierwsza z czasów szkoły podstawowej powieść romantyczno-przygodowa, w której się zakochałam. I uwielbiany autor. Siedziałam godzinami z nosem w jego książkach co powodowało niemałe zdziwienie wśród domowników. Ale pierwsza i najukochańsza to "Dolina Ludzi Milczących". Pożyczałyśmy sobie ją z koleżanką i na zmianę czytałyśmy co najmniej kilkakrotnie. Ile mogłyśmy mieć...
więcej mniej Pokaż mimo to
To reportaż, kryminał, dramat czy horror? Sama nie wiem. Na pewno ma charakter reportażu, bo opowiada o tym co się wydarzyło w amerykańskiej historii podboju kosmosu od momentu wprowadzenia do eksploatacji promów kosmicznych. Kosmos zawsze mnie fascynował, więc nic dziwnego, że taka lektura musiała wpaść w moje ręce, zwłaszcza po niezwykle widowiskowych katastrofach Challengera i Columbii. Oglądaliśmy je przecież w telewizji. Czy uczestnictwo w misjach kosmicznych jest zawsze skrajnie niebezpieczne? Zdaniem ekspertów - nie. Na 113 misji tylko 2 skończyły się wypadkami. Natomiast misje bezzałogowe kończyły się fiaskiem co 25 lotów. Ciekawe, że właśnie 25-ty start wahadłowca skończył się eksplozją. Challenger nie był ani najstarszym obiektem tego typu, ani nie był jakoś szczególnie awaryjny. Miał pecha po prostu. Podczas startu rozszczelnił się jeden z silników startowych. To uznano za największą przyczynę eksplozji. Natomiast Columbia w momencie katastrofy miała już ponad 20 lat, a to był jej 28-my lot. Za podstawową przyczynę eksplozji uznano uderzenie i uszkodzenie lewego skrzydła wahadłowca przez płytkę izolacyjną, która odpadła w trakcie startu z głównego zbiornika paliwa. Niezwykłe jest to, że uszkodzenie zadecydowało o śmierci astronautów dopiero 15 dni później - przy wejściu w atmosferę w drodze powrotnej na Ziemię. Książka przybliża nie tylko sylwetki uczestników ostatnich lotów obu wahadłowców, ale także opowiada o wielu innych ofiarach amerykańskiego programu kosmicznego. Czy astronauta to niebezpieczny zawód? Tak! Wielu nieszczęśników zginęło podczas prób i testów w ośrodkach kosmicznych. W tej książce są informacje na ten temat. Trup ściele się gęsto, że tak powiem - jak w jakiejś mordowni. W trakcie jednego z takich testów zginęła w płomieniach cała załoga, w dniu ich pogrzebu spłonęli w trakcie testów następni astronauci. Horror jak się patrzy! Ale o tych ofiarach się głośno nie mówi, prawda? Może to za mało widowiskowe?....
Książka opowiada także o wielu innych sprawach - o tym jak jest prom zbudowany, jak się tam śpi, je, czy za przeproszeniem... wydala ;D zawsze mnie to ciekawiło - zwłaszcza to ostanie ;D ale opis ani trochę nie pasuje do "konstelacji uryna" z filmu Apollo 13 ;D
Jest tu też trochę opisów technicznych - czy wiecie, że wystarczy mieć ciekły wodór i ciekły tlen, by wyprodukować sobie prąd, mieć czym oddychać i co pić?
Znajduje się tu też wiele ciekawych zdjęć (dziś można je chyba odnaleźć w internecie) z centrum kosmicznego, hali montażowej, czy ruchomej platformy transportowej.
Swojego czasu ta książka zrobiła na mnie spore wrażenie. Na pewno jest warta polecenia.
To reportaż, kryminał, dramat czy horror? Sama nie wiem. Na pewno ma charakter reportażu, bo opowiada o tym co się wydarzyło w amerykańskiej historii podboju kosmosu od momentu wprowadzenia do eksploatacji promów kosmicznych. Kosmos zawsze mnie fascynował, więc nic dziwnego, że taka lektura musiała wpaść w moje ręce, zwłaszcza po niezwykle widowiskowych katastrofach...
więcej mniej Pokaż mimo to
To najpiękniejsze baśnie jakie kiedykolwiek poznałam! Czytała mi je moja siostra, kiedy byłam mała. A potem już sama czytałam. A potem z bólem serca przekazałam tę książkę młodszemu pokoleniu. Kiedy parę lat temu zobaczyłam wznowienie w księgarniach - nie mogłam się oprzeć i oczywiście kupiłam.
To absolutnie cudowny, zaczarowany świat! Nie znałam jako dziecko opowieści "Piękna i Bestia", ale znałam baśń "Naneta i Lew".
Przebierałam się w długie suknie, obracałam w dłoniach kolorowe piłeczki i udawałam Finettę. "Abrakadabra" - mówiłam. "Ja jestem Finetta, Królowa Cyganów. Wiem wszystko". Marzyłam o prawdziwych skarbach Damy Złotych Dukatów - a było o czym marzyć! co powiecie na zegar wydzwaniający tylko szczęśliwe godziny? albo gwiazdkę z Mlecznej Drogi, zieloną różę, warkocz syreny, pantofelek Kopciuszka czy lisią czapę Księżyca? No a może spodobałyby się Wam różowe okulary czarodzieja? Fascynowało mnie dosłownie wszystko! - kryształowe ule i tańczące pszczoły, teatrzyk wiewiórek, zaczarowane ptaki mówiące ludzkim głosem, woda życia i woda śmierci, podziemny świat Srebrnego Władcy, zaczarowana złota fontanna i wiele, wiele innych pięknych rzeczy... Moje ulubione baśnie to: "Kos czarodziej", "Małgorzata i dzwoneczki", "Czarodziejstwa Królowej Cyganów" i "Agnieszka - Skrawek Nieba". Jeszcze dziś czasem, gdy obserwuję naszą niepokojącą rzeczywistość w kraju i za granicą, miałabym ochotę rzucić jakieś zaklęcie od dobrej wróżki w rodzaju: "Ludzie po tamtej stronie lasu są tacy sami jak my!"
To najpiękniejsze baśnie jakie kiedykolwiek poznałam! Czytała mi je moja siostra, kiedy byłam mała. A potem już sama czytałam. A potem z bólem serca przekazałam tę książkę młodszemu pokoleniu. Kiedy parę lat temu zobaczyłam wznowienie w księgarniach - nie mogłam się oprzeć i oczywiście kupiłam.
To absolutnie cudowny, zaczarowany świat! Nie znałam jako dziecko opowieści...
Napisać coś?... Czy może lepiej nie?... Ponoć poezji się nie ocenia. Poezję się przeżywa! Coś w tym jest.
Nie wiem czy w Polsce istnieje człowiek powyżej trzydziestki, który nigdy nie zetknął się z twórczością Agnieszki Osieckiej. Bardzo wątpię. Znakomitą jej część stanowią piosenki, które wszyscy (przynajmniej w moim otoczeniu) znają i kochają. Odkąd pamiętam śpiewała je moja mama, siostra, krewni, znajomi i znajomi znajomych. Słyszało się je w radiu, śpiewano na licznych koncertach, w tym także w Opolu. Spopularyzowało je wielu znanych wykonawców, w tym - jak mówiła sama Osiecka - najbardziej wielobarwne ptaszydło polskiej sceny Maryla Rodowicz. Trudno się dziwić tej popularności. To przecież prawdziwe perły - refleksyjne, ponadczasowe utwory o życiu. Agnieszka Osiecka - jak Wisława Szymborska - miała niezwykły dar opowiadania rzeczy pięknych i ważnych prostymi, trafiającymi prosto do serca słowami.
Pewnie nie będę zbyt oryginalna jeśli powiem, że najbardziej kocham takie utwory jak "Wielka woda" i "Niech żyje bal". Uważam, że modlić się można na różne sposoby. Można też i tak - najpierw pomodlić się o dobre życie, a potem podziękować za to, że się jest... (albo odwrotnie). Łza się kręci w oku na samą myśl... A na odprężenie i ku ogólnej radości - moja ulubiona "Ballada wagonowa" :D
W 1996 roku pojechałam na festiwal do Opola posłuchać piosenek Krzysztofa Klenczona i do dziś nie mogę sobie darować, że rok później mnie tam nie było, kiedy śpiewano Osiecką! Koncert "Zielono mi" to był jeden z najpiękniejszych koncertów jakie pamiętam (oglądałam w TVP i płakałam jak bóbr). Nadal go można posłuchać i zobaczyć (wydano go na płycie zatytułowanej "Rozmowy o zmierzchu i o świcie") Gorąco polecam! To wyglądało jak spotkanie wyznawców jakiejś niezwykłej religii - wspólnota dusz i serc.
Blisko 700-stronicowe wydanie "najpiękniejszych wierszy i piosenek" zawiera wiele takich, które potrafię zacytować, zaśpiewać i z sentymentem tę wspólnotę powspominać, ale też sporo takich, z którymi się wcześniej nie zetknęłam, a które na pewno warto polecić. Jeśli mogę uczynić jakąś refleksję na koniec: nie mogę się nadziwić, że zabrakło w nim miejsca dla takiego utworu jak "Deus ex machina". To jakieś straszliwe przeoczenie! Według mnie, pasuje zarówno do określenia "najpiękniejsze wiersze" jak i "najpiękniejsze piosenki" (śpiewał pięknie Grzegorz Turnau) i uważam, że ten utwór byłby znakomitym zwieńczeniem tej antologii.
Nie mogę się powstrzymać:
"Deus ex machina", słowa: Agnieszka Osiecka
Daj mi Panie rozpoznanie
żebym wiedział co jest co.
Czy mam wszystko mówić mamie,
czy zachować to i to?
To i to, ten i ta, Deus ex machina
Daj mi Panie rozpoznanie
kim ja jestem, kim, ach kim?
Czy mam zostać leśnym drwalem
czy z wojskami zdobyć Rzym?
To i to, ten i ta, Deus ex machina
Daj mi Panie rozpoznanie
czy ja z dobrych, czy ze złych?
Czy to Twoje jest rozdanie,
czy mam karty w rękach swych?
To i to, ten i ta, Deus ex machina
Daj mi Panie rozpoznanie
czy mam oddać się na złom?
Czy dostawszy tęgie lanie,
jeszcze nie pchać się na prom?
To i to, ten i ta, Deus ex machina
Daj mi Panie rozpoznanie,
czy szaleństwo jest tuż, tuż?
Czy to tyś miał Panie w planie,
żeby nie żałować róż?
To i to, ten i ta, Deus ex machina
Daj mi Panie rozpoznanie
czy zaryczy ranny łoś?
Kiedy przyjdzie już konanie
czy zapali światło ktoś?
To i to, szyk i bzik, rapete, papete.... pstryk.
Napisać coś?... Czy może lepiej nie?... Ponoć poezji się nie ocenia. Poezję się przeżywa! Coś w tym jest.
Nie wiem czy w Polsce istnieje człowiek powyżej trzydziestki, który nigdy nie zetknął się z twórczością Agnieszki Osieckiej. Bardzo wątpię. Znakomitą jej część stanowią piosenki, które wszyscy (przynajmniej w moim otoczeniu) znają i kochają. Odkąd pamiętam śpiewała je...
Mówi się, że gdyby każdy miał szansę zobaczyć Ziemię tak jak widzą ją astronauci z orbity okołoziemskiej, to wszyscy mieliby szansę dostąpić oświecenia i z pewnością staliby się lepszymi ludźmi, przyjaciółmi naszego świata, naszej pięknej, błękitnej planety. Dziś już wiemy jak z góry wygląda Ziemia, jesteśmy już dużo bardziej świadomi niż kiedyś. Powstają piękne, działające na wyobraźnię filmy o kosmosie, o odległych światach, filmy przyrodnicze i liczne reportaże na temat środowiskowych warunków życia na naszej planecie, a także takie cuda jak "Grawitacja" Alfonso Cuarona. Powstają także piękne albumy, jak ten. Ale... to nie tylko album z pięknymi zdjęciami. Autorzy zdjęć są naukowcami - fizykami, geografami, geologami i klimatologami pracującymi dla NASA, więc każde z tych zdjęć opatrzone jest nie tylko opisem, ale także wyjaśnieniami specjalistów. Można się z nich dowiedzieć jak powstają niże i dlaczego chmury w ich centrach układają się w takie kształty i jaki wpływ ma na to ruch obrotowy Ziemi. Jak bardzo zmienia się klimat i dlaczego. Można też obejrzeć zdjęcia porównawcze terenu zrobione w różnych okresach. Naukowcy dzięki temu zyskują bardzo cenne informacje - o tym jak bardzo wysychają jeziora , jak zmieniają się koryta i ujścia rzek i dlaczego tak się dzieje, o tym jak przesuwają się płyty tektoniczne na dnie oceanu, jak i gdzie przez to budzą się wulkany i jakie czynią spustoszenie, jak i dlaczego powstają rowy oceaniczne i jak bardzo są głębokie. Radary wahadłowca dostrzegły także ogromne rzeki, które tysiące lat wcześniej płynęły przez pustynie Sahara, a które znajdują się teraz głęboko pod jej piaskową powierzchnią. Z tych zdjęć można się też dowiedzieć jak bardzo zmienia się wygląd ziemi pod wpływem działalności człowieka - na przykład na skutek wycinki i pożarów lasów, albo jak wielki jest obszar zanieczyszczeń pozostawiony przez szyby naftowe i jak długo te zanieczyszczenia utrzymują się w przyrodzie. O tym jak cenne są te zdjęcia, świadczy informacja, że w 1994 r. załoga wahadłowca Endavour w czasie jedenastodniowej misji mającej na celu szczegółową obserwację Ziemi, zgromadziła dane stanowiące równoważnik 26000 tomów encyklopedii.
Zdjęcia te mają też dla mnie jeszcze inne wartości - po pierwsze: potrafią być niesamowicie zaskakujące, tak jak przezabawne kształty rysujące się na terenach nawadnianych upraw na pustyni, albo poruszające się statki na oceanie, których z orbity nie widać (nawet ogromnych tankowców), za to doskonale widać jak się przemieszczają, bo zostawiają po sobie wyraźne ślady na wodzie. Dla mnie to istne czary-mary. Zaskoczył mnie też widok masywu Mount Everest - z góry wygląda jak zupełnie niegroźny łagodny teren.
Po drugie - te zdjęcia są po prostu przepiękne! Mimo, że album został wydany w 1996 r. zostały poddane cyfrowej obróbce i są naprawdę dobrej jakości. Mienią się wielością kolorów i sprawiają wrażenie układów z kalejdoskopu. Polecam ludziom wrażliwym na piękno i tym, którym nie jest obojętny los naszej cudownej planety.
Mówi się, że gdyby każdy miał szansę zobaczyć Ziemię tak jak widzą ją astronauci z orbity okołoziemskiej, to wszyscy mieliby szansę dostąpić oświecenia i z pewnością staliby się lepszymi ludźmi, przyjaciółmi naszego świata, naszej pięknej, błękitnej planety. Dziś już wiemy jak z góry wygląda Ziemia, jesteśmy już dużo bardziej świadomi niż kiedyś. Powstają piękne, działające...
więcej mniej Pokaż mimo toJedni mieli Misia Puchatka, a inni Misia Paddingtona. Z moim dzieciństwem jest związany ten drugi. Kochałam tę książkę jak byłam mała! Czytałam ją na okrągło! Ten słodki, nieporadny miś ciągle wpadający w tarapaty długo był moim nieodłącznym towarzyszem ;D Polecam całym sercem wszystkim małym poszukiwaczom przygód ;D
Jedni mieli Misia Puchatka, a inni Misia Paddingtona. Z moim dzieciństwem jest związany ten drugi. Kochałam tę książkę jak byłam mała! Czytałam ją na okrągło! Ten słodki, nieporadny miś ciągle wpadający w tarapaty długo był moim nieodłącznym towarzyszem ;D Polecam całym sercem wszystkim małym poszukiwaczom przygód ;D
Pokaż mimo to
10 gwiazdek, bo wszystkie lektury mojego dzieciństwa mają dla mnie wyjątkową wartość sentymentalną, a szczególnie te czytane po x razy. Taką lekturą jest też dla mnie "Mały lord". Moje wydanie odkąd pamiętam sprawiało wrażenie jakby się miało za chwilę rozlecieć ze starości, więc od zawsze było oprawione w jakiś papier. Nawet nie pamiętam jak wyglądała okładka. Ale w środku - stare, pożółkłe kartki błyszczącego gładkiego papieru, piękne szkice... Książka zaginęła, ale pamiętam nawet jaka była miękka i miła w dotyku ;D Uwielbiałam tego pięknego chłopca o delikatnych rysach, płowych włosach opadających na ramiona! Chłopca, który imponował nie tylko wyglądem (co z miejsca zresztą spodobało się próżnemu staremu hrabiemu), ale i odwagą, dobrym sercem, wrażliwością i niezwykłą ufnością dla ludzi. Obdarzał nią również tych, którzy na to zupełnie nie zasługiwali. I w tym leży sekret jego powodzenia, jak również i przyczyna tego, że został pokochany nawet przez największego wredotę świata, zdawałoby się niezdolnego do ciepłych uczuć - swojego arystokratycznego dziadka.
Wspaniała lektura dla młodych ludzi. Przyjemna i pokrzepiająca. Z bardzo pozytywnym przekazem :D
10 gwiazdek, bo wszystkie lektury mojego dzieciństwa mają dla mnie wyjątkową wartość sentymentalną, a szczególnie te czytane po x razy. Taką lekturą jest też dla mnie "Mały lord". Moje wydanie odkąd pamiętam sprawiało wrażenie jakby się miało za chwilę rozlecieć ze starości, więc od zawsze było oprawione w jakiś papier. Nawet nie pamiętam jak wyglądała okładka. Ale w środku...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Antigua moje życie" Marceli Serrano to wspaniała lektura na lato. O skomplikowanym życiu dwóch przyjaciółek. Jedna z nich jest architektem, druga piosenkarką. Ale to nie artystka właśnie, a pani architekt jest niespokojna i emocjonalnie niewypozimowana, co nie znaczy, że ta druga nie ma prawa się załamać. Dobrze, że się nawzajem wspierają. Jak to się mówi - "nic tak nie ożywia akcji jak trup", więc zabarwienie kryminalne ta książka też ma. Akcja rozgrywa się w Chile, Gwatemali i innych rejonach Ameryki Łacińskiej. Ogólnie to przepiękna i przeciekawa, egzotyczna i wielobarwna powieść. Dobra na lato. Czytałam ją już dwa razy i nie wykluczam, że za parę lat do niej wrócę. Najbardziej zawsze zaskakuje mnie to, że na antypodach w lutym wypada środek lata.
Acha! I jeszcze jedno: zachwycił mnie tam (jeśli się mogę tak wyrazić) opis fali Tsunami. Robi niesamowite wrażenie!
Polecam
"Antigua moje życie" Marceli Serrano to wspaniała lektura na lato. O skomplikowanym życiu dwóch przyjaciółek. Jedna z nich jest architektem, druga piosenkarką. Ale to nie artystka właśnie, a pani architekt jest niespokojna i emocjonalnie niewypozimowana, co nie znaczy, że ta druga nie ma prawa się załamać. Dobrze, że się nawzajem wspierają. Jak to się mówi - "nic tak...
więcej mniej Pokaż mimo to1999
Tę książkę czytałam ze dwa razy. Pierwszy raz, kiedy na półkach w księgarniach pojawiło się to właśnie zielone wydanie. W 1999 r. Archaik ;D Ale do dziś pamiętam mój zachwyt! wprost zachłysnęłam się tą książką! Po raz pierwszy czytałam wtedy taką powieść, poruszającą tak wiele ważnych spraw, że nie sposób o wszystkim opowiedzieć, ani wszystkiego spamiętać. Powieść toczy się dwutorowo i na dobrą sprawę nie powinna być zbyt wesoła, bo tu i teraz mamy smutne życie Evelyn, zmagającej się z kryzysem wieku średniego, samotnej u boku swojego męża, sfrustrowanej monotonią swojego życia. Ale nawet komuś takiemu zdarza się czasem trafić całkiem niespodziewanie na coś wspaniałego :D Podczas wizyt w domu spokojnej starości, Evelyn poznaje uroczą staruszkę, której opowieści zmienią całkowicie jej nastawienie do życia. Magia zaczyna się, kiedy nobliwa pani Threadgoode opowiada Evelyn o swoim życiu i o pewnej niezwykłej dziewczynie. Ta historia przenosi nas do Alabamy lat trzydziestych, do uroczego miasteczka z małą parafią i knajpą "Whistle stop". A w miasteczku - ogrom różnych problemów, z którymi spotykali się wtedy ludzie, które w tamtych czasach stanowiły tematy tabu. To Ci dopiero historia! to opowieść o miłości, draństwie i o niezmąconej niczym przyjaźni, o niezawinionej śmierci i zabójstwie, o religii i wierze, o rodzinie i o rodzinnej przemocy, o rasiźmie i bezdomności i o tym, jak to jest być człowiekiem po prostu - prawym, życzliwym i przyzwoitym. Najważniejsza jest w tym wszystkim postać Idgie Threadgood. To ktoś taki jak Lisbeth Salander z "Millenium", tylko z innej epoki. Od dziecka odznacza się mocnym charakterem, chadza własnymi ścieżkami, posługuje się własnymi zasadami - niezmordowana, niezatapialna, nieustraszona i niezwykle charyzmatyczna. Marzyłam czytając tę powieść, żeby kiedyś trafić na kogoś takiego w prawdziwym życiu. Cudownie mieć taką przyjaciółkę!
Właśnie za to tak bardzo cenię tę powieść - za rozbudzanie moich marzeń, za niezwykły optymizm i pogodę ducha. Czyta się ją ku pokrzepieniu serca. Polecam wszystkim, którzy tego potrzebują :D Tak samo polecam też piękny film Jon`a Avnet`a ze wspaniałą obsadą, który oglądałam chyba ze trzy razy i nie wykluczam, że jeszcze nieraz go obejrzę.... ;D
Tę książkę czytałam ze dwa razy. Pierwszy raz, kiedy na półkach w księgarniach pojawiło się to właśnie zielone wydanie. W 1999 r. Archaik ;D Ale do dziś pamiętam mój zachwyt! wprost zachłysnęłam się tą książką! Po raz pierwszy czytałam wtedy taką powieść, poruszającą tak wiele ważnych spraw, że nie sposób o wszystkim opowiedzieć, ani wszystkiego spamiętać. Powieść toczy się...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wpadła mi w ręce Szafa Olgi Tokarczuk. Jakkolwiek dwuznacznie by to nie brzmiało. Takie to małe, a cieszy. Najdłuższe opowiadanie zatytułowane „Numery” zrobiło na mnie największe wrażenie. Poruszające, niepokojące. Czytałam nawet powtórnie, na głos mojej rodzicielce. Powiem krótko: skóra mi trochę ścierpła na głowie. W sumie mogę sobie wytłumaczyć, że takie sprzątanie hotelowych pokoi to niezwykle nudna i wyczerpująca praca. Może nietrudno zrozumieć, że wykonująca ją osoba, dysponująca niesłychanie bogatą wyobraźnią, tworzy przy tej okazji swoje światy, ale dotarła do mnie z wielką mocą świadomość, że taka pokojówka stanowczo za dużo o bywalcach hoteli wie. Rozkłada ich na części pierwsze, niemalże na atomy. Jest niczym Sherlock Holmes analizujący w tym swoim biało-różowym wdzianku ślady czyjegoś pobytu. Mam nadzieję, że nie wszystkie pokojówki mają takie skłonności ;D
A tak na serio: byłam pod wielkim wrażeniem tego opowiadania. Tego, że można wysnuć takie ciekawe historie o ludziach, których się nigdy nie spotkało, dotykając ich rzeczy, wynosząc ich śmieci. Trochę jak detektyw, trochę jak jasnowidz. Ciekawe ile w tym o nich prawdy? I ten strumień niesamowitości, między wierszami…
Tytułowa Szafa przypomniała mi dzieciństwo. Miałam parę lat na krzyż, gdy do mojego domu trafiła wielka szafa trzydrzwiowa. Wiem o czym mowa. Polecam.
Wpadła mi w ręce Szafa Olgi Tokarczuk. Jakkolwiek dwuznacznie by to nie brzmiało. Takie to małe, a cieszy. Najdłuższe opowiadanie zatytułowane „Numery” zrobiło na mnie największe wrażenie. Poruszające, niepokojące. Czytałam nawet powtórnie, na głos mojej rodzicielce. Powiem krótko: skóra mi trochę ścierpła na głowie. W sumie mogę sobie wytłumaczyć, że takie sprzątanie...
więcej Pokaż mimo to