-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1173
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać419
Biblioteczka
2016-07
2018-01
Ciekawy pomysł na narrację. Znam osobę, która z miejsca, po trzech stronach czytania książkę odrzuciła, ponieważ ani trochę jej się on nie spodobał. Mnie zaintrygował. Kiedy narratorką jest śmierć, która opowiada o czasach wojny, to trudno się nie zgodzić kiedy mówi: "Nikt nie służył Furerowi tak gorliwie i lojalnie jak ja". Co prawda to prawda. W dodatku śmierć często uprzedza fakty i mówi o tym co się dopiero strasznego i komu przydarzy. Na mnie to robi wrażenie i chwyta za serce, gdy mowa o jakimś wyjątkowo sympatycznym bohaterze.
Gdy zaczęłam czytać tę książkę pomyślałam, że to chyba coś dla młodzieży. Mam w rodzinie dziewięcio-prawie-latkę, która takie lektury jak "Mała księżniczka" czy "Ania z Zielonego Wzgórza" ma dawno za sobą. Pomyślałam – czemu nie? W sam raz. Przy okazji Hania dowie się czegoś o wojennej przeszłości.
"Złodziejka książek" to opowieść o dziewczynce, która przetrwała. A to w okresie wojny niełatwe. Także w takim miejscu jak Molching pod Monachium...
Ciężko doświadczona śmiercią braciszka i utratą matki dziewczynka trafia do przybranej rodziny na ulicę Himmelstrasse ("Niebiańską"). Myślę, że ta nazwa nie jest przypadkowa, a nawet symboliczna, jeśli wziąć pod uwagę to, co przytrafia się jej mieszkańcom. Poznawszy wszystkich sąsiadów myślisz, że to taki mały kawałeczek raju, a raczej... normalności w kraju, którym targa wicher straszliwej ideologii. Każdy mieszkaniec "Niebiańskiej" radzi sobie jak umie z nazistowską rzeczywistością. Co nie znaczy, że jest to wesołe i budujące. Są silniejsi i słabsi ludzie. Szczęściem jest być silnym, lub mieć kogoś takiego na podorędziu. Niejednemu potrzeba wsparcia. A mieszkańcy Himmelstrsse, małej uliczki w ubogiej dzielnicy, wspierają się nawzajem. Nazwa ta w końcu pasuje też do tego, co ostatecznie przytrafia się im wszystkim...
Ale może wróćmy do Liesel. Mogło by się zdawać, że dziewczynkę prześladuje straszny pech, że trafiła pod skrzydła akurat kogoś takiego jak Rosa Hubbermann. Początkowo myślisz: co za jędza, że też to dziecko musiało trafić akurat do niej! Ale... Maryla z Zielonego Wzgórza też milutka nie jest, prawda? Za to srebrzystooki Hans swoją dobrocią i cierpliwością powoli leczy poranioną duszę Liesel. Jest jej pocieszycielem i nauczycielem zarazem. Ale żeby wywołać uśmiech na twarzy ciężko doświadczonego dziecka, to trzeba mieć szczególne umiejętności – na przykład... grać na akordeonie ;)
Hans też ma swoje smutki. Możemy sobie wyobrazić na jaki ostracyzm i nieprzyjemności narażony jest człowiek, który w okresie największej władzy Hitlera nie jest członkiem partii. I na co narażona jest jego rodzina, a także ukrywający się w ich piwnicy Max – ktoś ważny w życiu Liesel. Gula w gardle mi stanęła, gdy sumienie Hansa każe mu zrobić coś, co narazi osobiście jego i Maxa na ogromne konsekwencje. A pomyśleć, że człowiek chce być tylko człowiekiem gdy widzi zabiedzonych i wygłodniałych żydowskich jeńców maszerujących kierunku obozu w Dachau...
Jest jeszcze Rudy, o włosach jak cytryna, towarzysz zabaw Liesel. Ktoś taki z kim można przysłowiowe konie kraść, toteż złodziejskie praktyki jak najbardziej są uskuteczniane. A obiektem kradzieży jest oczywiście jedzenie, a za sprawą Liesel... książki. Rudy jest absolutnie fantastycznym chłopakiem, który wciąż marzy o całusie od Liesel, a z fanatyzmem Hitlerjugend, do której to organizacji obowiązkowo należy, radzi sobie na swój łobuzerski sposób. Nie sposób nie kochać Rudy`ego :D
Jest jeszcze żona burmistrza i jej przeogromna biblioteka. I niezwykła relacja, która połączy ją z Liesel... Kto by pomyślał, że książki mogą uratować komuś życie. A zwłaszcza jedna, ta najważniejsza...
Jeśli ktoś ciekaw jak wojna wyglądała "od tej drugiej strony" i jak bardzo Hitler zaszkodził własnemu narodowi, to polecam tę książkę. Wzruszająca i zgrabnie napisana. Gdy skończyłam, pomyślałam jednak o swojej dziewięcio-prawie-latce i doszłam do wniosku, że jeszcze nie teraz. Niech będzie przynajmniej w wieku gimnazjalnym. Jeszcze parę lat.
Ciekawy pomysł na narrację. Znam osobę, która z miejsca, po trzech stronach czytania książkę odrzuciła, ponieważ ani trochę jej się on nie spodobał. Mnie zaintrygował. Kiedy narratorką jest śmierć, która opowiada o czasach wojny, to trudno się nie zgodzić kiedy mówi: "Nikt nie służył Furerowi tak gorliwie i lojalnie jak ja". Co prawda to prawda. W dodatku śmierć często...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Święta Wielkiej Nocy przypomniały mi o jeszcze jednej ukochanej lekturze z dzieciństwa. W poniedziałek wielkanocny obejrzałam film "Tajemniczy ogród" Agnieszki Holland. Nie pierwszy raz zresztą. Pora na jego przypomnienie wydaje się doskonała - w końcu to czas gdy przyroda budzi się do życia, cudowne Święto Zmartwychwstania... Kiedy pierwszy raz czytałam tę książkę zachwyciła mnie przyjaźń Mary z małym gilem. Była co najmniej tak rozczulająca jak moja przyjaźń z małą papużką falistą o imieniu Kubuś. Kubuś bardzo szybko się oswoił - siadał mi na głowie, a potem zsuwał się trzymając się szłapkami moich włosów i zeskakiwał na ramię ;D ćwierkał do mnie, domagał się pieszczot - uwielbiał głaskanie po brzuszku i dookoła główki. Wysypywałam proso na rękę, a on zaraz przylatywał do mnie, żeby je poskubać. Wspominam go z rozrzewnieniem i bananem na twarzy. Uwielbiałam dotyk jego małych szłapek na swojej dłoni. I zdawało mi się, że doskonale rozpoznaję wszystkie jego miny ;D Naturalnie rozumiem zachwyt Mary, która przy tym maleństwie z czerwonym brzuszkiem, po raz pierwszy w życiu zaczęła się uśmiechać. Utożsamiałam się z nią trochę. Wyrastałam w domu, w którym niewiele wskazywało na to, że mieszka w nim dziecko. W moim pokoju nigdy nie było dziecięcych sprzętów, kolory otoczenia były bardzo stonowane i straszyła mnie afrykańska maska wisząca na ścianie. Ale, w przeciwieństwie do Mary, miałam zabawki (które musiałam chować do szafy zaraz po zabawie). Widok z okna miałam też inny - wielkomiejski...
Ta lektura jest pełna wspaniałych opisów przyrody, co nie bardzo mi się podobało jak byłam mała. Moja wyobraźnia o tym jak piękne mogą być kwiaty i przyroda dookoła, nie była wystarczająca. Nie rozumiałam dlaczego mała Mary tak lubi sadzić kwiatki. Ale kiedy trochę dorosłam i pierwszy raz obejrzałam film, znowu zatopiłam się w lekturze i dopiero wtedy w pełni ją doceniłam.
To piękna opowieść o tym jak wiele znaczy odpowiednie otoczenie (w każdym tego słowa znaczeniu), jak cudownie można się pod jego wpływem samemu zmienić i odnaleźć w sobie życie i żywe, pozytywne emocje, oraz o tym, jak wiele może na tym zyskać to otoczenie właśnie. Polecam bardzo. I książkę i film. Ku pokrzepieniu serca.
Święta Wielkiej Nocy przypomniały mi o jeszcze jednej ukochanej lekturze z dzieciństwa. W poniedziałek wielkanocny obejrzałam film "Tajemniczy ogród" Agnieszki Holland. Nie pierwszy raz zresztą. Pora na jego przypomnienie wydaje się doskonała - w końcu to czas gdy przyroda budzi się do życia, cudowne Święto Zmartwychwstania... Kiedy pierwszy raz czytałam tę książkę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKocham tę opowieść! Pokochałam ją jak byłam mała i do tej pory jest jedną z moich ulubionych pozycji. Mam szczęście być posiadaczką wydania z 1972 r. z fantastycznymi szkicami Johna Tenniel`a. Dlatego zostało przeze mnie oprawione w czerwoną skórę i opatrzone złotymi literami (oryginalną miękką okładkę zostawiłam w środku). Jest starsze ode mnie, ale nigdy nie miałam w ręku tłumaczenia lepszego od tego. Maciej Słomczyński to niewątpliwie jeden z najlepszych tłumaczy (nic dziwnego, że jako syn amerykańskiego reżysera i Angielki miał takie świetne wyczucie językowe), a możecie mi wierzyć, że tłumaczenie w przypadku tej książki jest bardzo ważne. Ta opowieść jest marzeniem sennym, a Pan Słomczyński bardzo zadbał, żeby to wrażenie nie zostało utracone. Herbatka u Kapelusznika nie może być "głupia", ona musi być "obłąkana", bo takiego niezwykłego słownictwa wymaga przyjęta przez autora konwencja. Tim Burton zrobił bardzo ładny i plastyczny film, ale wątek z prawdziwego życia na początku i bitwa dwóch armii w końcowej fazie filmu były niepotrzebne, bo rozmyły trochę klimat. A klimat tej opowieści jest wspaniały! Ma szansę miło się przyśnić, o ile ktoś nie potraktuje tej historii zbyt dosłownie, nie zamieni w jakąś awanturę, jatkę, nie spłaszczy jej jako całość. O ile jej nie zniszczy po prostu. To niezwykła, magiczna opowieść domagająca się delikatnego traktowania w każdym znaczeniu tego słowa. Polecam do czytania przed snem :D
Kocham tę opowieść! Pokochałam ją jak byłam mała i do tej pory jest jedną z moich ulubionych pozycji. Mam szczęście być posiadaczką wydania z 1972 r. z fantastycznymi szkicami Johna Tenniel`a. Dlatego zostało przeze mnie oprawione w czerwoną skórę i opatrzone złotymi literami (oryginalną miękką okładkę zostawiłam w środku). Jest starsze ode mnie, ale nigdy nie miałam w ręku...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Wspominków z dzieciństwa ciąg dalszy.
Opowieść o Ani zawsze mi była zachwalana. Często się zastanawiałam – dlaczego mi jej po prostu nie czytano w dzieciństwie? A dlaczego ja odwlekałam lekturę? Na półce u mojej starszej siostry stały 3 grube tomiszcza. A mnie trudno było nazwać molem książkowym, więc po prostu... odstraszały. Ale przygody małej Ani to tylko 1/6 tego wydania. I tę pierwszą część właśnie – "Anię z Zielonego Wzgórza" czytałam potem bez przerwy. I nie sposób się znudzić. A dlaczego?
Z Anią trudno się identyfikować. To cudak nie z tej ziemi. Gaduła i cudak. A te jej określenia! Wyspa Księcia Edwarda jest prawdziwie bajkowym i urokliwym miejscem, więc niebywała fantazja Ani miała pole do popisu. Z usposobienia przypomina Ania romantyczną duszę Marianne Dashwood Jane Austin. Poza tym ma zapał twórczy i dzikie pomysły. Do tego wszystkiego jest dość charakterna i dumna, co nieraz przysporzyło jej problemów. Zaskarbiła sobie tym dozgonnych przyjaciół, ale też zyskała wrogów. Miała też wyjątkowy talent do pakowania się w kłopoty. Nietrudno więc zrozumieć dlaczego ją kochamy ;D Zjawiła się na Zielonym Wzgórzu przez pomyłkę i była to najwspanialsza pomyłka świata, jak mówi Mateusz, dusza-człowiek, który stara się jak może, nieba Ani przychylić. Uczuciu nie oparła się też w końcu szorstka Maryla. A Wy znacie kogoś, kto się oparł?
Przednia lektura. Wspominam z uśmiechem i polecam wszystkim.
Wspominków z dzieciństwa ciąg dalszy.
Opowieść o Ani zawsze mi była zachwalana. Często się zastanawiałam – dlaczego mi jej po prostu nie czytano w dzieciństwie? A dlaczego ja odwlekałam lekturę? Na półce u mojej starszej siostry stały 3 grube tomiszcza. A mnie trudno było nazwać molem książkowym, więc po prostu... odstraszały. Ale przygody małej Ani to tylko 1/6 tego...
2019-02
Nie wiem dlaczego zdawało mi się, że nie kojarzę tej historii. W moje ręce wpadł audiobook, który z przyjemnością odsłuchałam. Urocza, dowcipnie napisana opowieść, którą oczywiście znam, tak jak znam wszystkich jej bohaterów. Basia to wyjątkowo pogodna dziewczynka o ujmującym usposobieniu, potrafiąca rozpoznać złote serce w najbardziej upiornie wyglądającym osobniku. Nawet teraz, w moim wieku można posłuchać i się wzruszyć. Polecam.
Nie wiem dlaczego zdawało mi się, że nie kojarzę tej historii. W moje ręce wpadł audiobook, który z przyjemnością odsłuchałam. Urocza, dowcipnie napisana opowieść, którą oczywiście znam, tak jak znam wszystkich jej bohaterów. Basia to wyjątkowo pogodna dziewczynka o ujmującym usposobieniu, potrafiąca rozpoznać złote serce w najbardziej upiornie wyglądającym osobniku. Nawet...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-12
Pamiętam kiedy pierwszy raz ta książka trafiła w moje ręce. Miałam wtedy kilkanaście lat na krzyż, przebywałam (powiedzmy, że w celach odpoczynkowych) na strychu małego domku w Kamesznicy. Dlaczego na strychu? Ano, tam za kominem miałam swoją lampkę świtotkę, swój materac i śpiwór. Dlaczego zatopiłam się w lekturze, zamiast szurać po górach? Po prostu usiłowałam nie myśleć o powodzi, która zalała rejon i odcięła mi drogę dosłownie do wszystkiego. Nie było jak dojść do najbliższego sklepu, więc wraz ze współtowarzyszami oceniliśmy to, co mieliśmy pod tą szpicatą strzechą. Fasola, buraki, żołądki, trochę chleba. Ugotowaliśmy barszcz ukraiński, który jedliśmy przez okrągły, powodziowy tydzień na śniadanie, obiad i kolację. Z podrobami. Właśnie tak! Barszcz z fasolą i żołądkami. ;D (możecie się domyślać przez jak długi potem czas nie mogłam patrzeć na tę zupę). Graliśmy w Garibaldkę i wcinaliśmy ten barszcz. Dlaczego o tym mówię? Ano właśnie dlatego, że ta dziwaczna sytuacja, ni to śmieszna, ni to straszna, trochę głupawa jak u Jasia Fasoli, absolutnie przypomina to, co w tej książce. Panowie co prawda podróżują, ale co i rusz miewają takie właśnie od czapy różniste przygody. Może właśnie dlatego tak się wtedy turlałam ze śmiechu po tym materacu. Angielski humor bardzo mi wtedy przypadł do gustu. Obserwowałam zmagania trzech ciapowatych gentlemanów z konserwą i z ziemniakami i myślałam o tym, że skoro ja nie mogę nawet pomarzyć o prozaicznych ziemniakach i konserwie, to dlaczego im miało by się udać je zjeść? ;D.
Właśnie odsłuchałam audiobooka, który przypomniał mi stare, dobre i ciekawe czasy. Patrzę dziś na tę historię już trochę inaczej. Uśmiałam się, choć parę razy pomyślałam, że nie wszystko nadaje się do tego, żeby obrócić to w żart, nie ze wszystkiego można drwić. Ale sentyment mi pozostał, a angielski humor nadal dobrze na mnie działa. Polecam.
Pamiętam kiedy pierwszy raz ta książka trafiła w moje ręce. Miałam wtedy kilkanaście lat na krzyż, przebywałam (powiedzmy, że w celach odpoczynkowych) na strychu małego domku w Kamesznicy. Dlaczego na strychu? Ano, tam za kominem miałam swoją lampkę świtotkę, swój materac i śpiwór. Dlaczego zatopiłam się w lekturze, zamiast szurać po górach? Po prostu usiłowałam nie myśleć...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-10
Bardzo dobry pomysł na przekazanie młodym ludziom wiedzy, która w naszym społeczeństwie jest tabu. A przynajmniej często bywa tak, że młodzi nie dostają tej wiedzy na czas, a wstydzą się zapytać. Co prawda dzisiaj dużo śmielej zadają takie pytania niż kiedyś, ale jednak wciąż jest grupa osób, która czuje się nimi skrępowana. Anja postawiła sobie za zadanie wyedukować polską młodzież. W tej książce zadaje podstawowe pytania, najprawdopodobniej zasłyszane od młodzieży właśnie, niejednokrotnie podszyte jakimiś krążącymi wśród niej mitami na temat. Zadaje je socjologom, seksuologom, psychologom, ginekologom i innym fachowcom, którzy na szczęście mają dar przekazywania wiedzy w prosty sposób, zrozumiały myślę, dla każdego nastolatka. Wiem, że to się odbywa w sposób nieoficjalny (w naszej polskiej szkole raczej nie doczekamy się edukacji seksualnej, a szkoda), ale myślę, że ta lektura będzie krążyła wśród młodzieży (pewnie już krąży) przekazywana z rąk do rąk. I dobrze. To był świetny pomysł. Anja to mądra kobieta i wie, że jako osoba bardzo atrakcyjna, chodząca zmysłowość i piękno, modelka z najwyższej półki, jest jednocześnie dla młodych ludzi, którzy swoją atrakcyjność powoli odkrywają, wiarygodnym, wartym słuchania wzorcem. Podoba mi się, że Anja podaje młodym kontakty do różnych organizacji, które mogą im pomóc w różnych trudnych momentach lub w rozpoznaniu i rozwiązaniu ich problemów. To bardzo ważne. Ta książka ma przecież trafić do ludzi, którzy są w tzw. "trudnym wieku". Dopiero uczą się życia i swojego ciała. Jak mówi Anja: "tworzą siebie". Bardzo dobra pozycja stanowiąca dla młodych ludzi solidną pomoc w niełatwych sprawach. Polecam.
Bardzo dobry pomysł na przekazanie młodym ludziom wiedzy, która w naszym społeczeństwie jest tabu. A przynajmniej często bywa tak, że młodzi nie dostają tej wiedzy na czas, a wstydzą się zapytać. Co prawda dzisiaj dużo śmielej zadają takie pytania niż kiedyś, ale jednak wciąż jest grupa osób, która czuje się nimi skrępowana. Anja postawiła sobie za zadanie wyedukować polską...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05
Może to dziwne, że zabrałam się za młodzieżową lekturę, którą dorwałam ostatnio na pchlim targu, ale fabuła mnie po prostu zaciekawiła. Chyba nietrudno zrozumieć, że księgowa jest zainteresowana konsekwencjami upadku na Ziemię bolidu z czystego złota. Gdybym odkryła tę książkę jako urodzona w PRL nastolatka, te konsekwencje (w sensie ekonomicznym) pewnie uznałabym za SF (choćby świat giełdy nikomu z nas wtedy nieznany). Ale dzisiejsza młodzież, otwarta na świat, połączona z całym światem, urodzona w ustroju kapitalistycznym, w epoce niczym nieograniczonych możliwości inwestowania, pewnie nie miałaby problemów z ogarnięciem tych zależności. Lektura ta może być pouczająca również ze względu na sprawy polityczne i relacje międzyludzkie. Wszystko to jest oczywiście przerysowane, jak sami bohaterowie tej historii, ale muszę przyznać, że daje do myślenia. Ileż taki bolid mógłby wywołać konfliktów między ludźmi, między krajami, między uczonymi i najprzeróżniejszymi badaczami! Bardzo ciekawa wizja.
Bardzo też spodobał mi się wątek wynalazcy Zefiryna Xirdala. Począwszy od opisu jego nietuzinkowej postaci, przez jego nietypowe podejście do codzienności i egzystencji ludzkiej i przede wszystkim do tego co zaprząta głowę przeciętnemu zjadaczowi chleba (czyli jakby się tu tanim kosztem wzbogacić?). Czy są jeszcze na świecie ludzie, którzy nie poddają się temu ekonomicznemu szaleństwu? Zefiryn jako geniusz i konstruktor niezwykłych maszyn jest też pewnego rodzaju szaleńcem. Podobno geniusze już tak mają. Ale... czy na pewno? A może to świat dawno zwariował, a my jak biegające w kółko mrówki po prostu tego nie dostrzegamy?....
Może to dziwne, że zabrałam się za młodzieżową lekturę, którą dorwałam ostatnio na pchlim targu, ale fabuła mnie po prostu zaciekawiła. Chyba nietrudno zrozumieć, że księgowa jest zainteresowana konsekwencjami upadku na Ziemię bolidu z czystego złota. Gdybym odkryła tę książkę jako urodzona w PRL nastolatka, te konsekwencje (w sensie ekonomicznym) pewnie uznałabym za SF...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-11
No proszę! Ile mogą zdziałać sentymenty! I to wcale nie z dzieciństwa! ;D Oczywiście od razu zamówiłam i łapnęłam egzemplarz z pierwszego rzutu rynkowego. I co?... Całkiem nieźle!
To wygląda tak, jakby się J.K.Rowling uparła, żeby totalnie wszystkich zaskoczyć i tym razem zrobić wszystko odwrotnie niż do tej pory. Nawet mnie to trochę rozśmieszyło ;D Ubawiła mnie też autorka odmalowując sylwetki dwóch młodocianych przyjaciół, głównych bohaterów sztuki, momentami przypominających dwóch kompletnych głupoli. Flip i Flap jak słowo daję! Dobrze, że któryś z tych ciołków przypomniał sobie o dziwo, o pewnej zapalnej reakcji z lekcji eliksirów.
Sama intryga korzysta z jednego z najlepszych pomysłów na dobrą historię SF lub fantasy, znanego od dawien dawna w tych gałęziach literackich. Ten sposób ujęcia sprawy także w trzecim tomie przygód Harry`ego sprawił, że właśnie wtedy po raz pierwszy mocno doceniłam wyobraźnię i godny podziwu talent autorki do tworzenia zupełnie niezwykłych i zaplątanych historii, stanowiących element większej całości. I nie zamierzam narzekać, że to już było. Pamiętam, że byłam rozczarowana, że w kolejnych tomach już ani przez chwilę tego manewru nie wykorzystano. Może inni mieliby powód do narzekań, ale mnie się zawsze ten numer podobał. Wcale nie tak mało ludzi chciałoby w ten sposób poprawić swoje życie na zasadzie: "gdybym kiedyś zdecydował się na to czy tamto, to dziś miałbym w życiu lepiej, dziś byłbym w lepszej sytuacji, byłbym mądrzejszy, sprawniejszy, bogatszy" itd. To odwieczny żal do rzeczywistości sporej grupy ludzi, chęć odwrócenia kolei dziejów, zmiany w jakiś sposób biegu wydarzeń, albo oszukania (jeśli ktoś w to wierzy) przeznaczenia. Zastosowanie tej sztuczki powoduje, że natykamy się w tej opowieści na starych znajomych, których w inny sposób absolutnie nie dało by się tu wpleść. To też pewnie zapunktuje u fanów. U mnie zapunktowało.
Jak widać patrzę na ten utwór nie całkiem obiektywnie ;D A jedną gwiazdkę dodaję z czystego sentymentu, za samo istnienie. Taki mam kaprys.
P.S. Dobra pozycja na chwilowe podniesienie smutnego, jesiennego, zaduszkowego nastroju, choć wspomnień i duchów też tu wcale nie brakuje ;D
No proszę! Ile mogą zdziałać sentymenty! I to wcale nie z dzieciństwa! ;D Oczywiście od razu zamówiłam i łapnęłam egzemplarz z pierwszego rzutu rynkowego. I co?... Całkiem nieźle!
To wygląda tak, jakby się J.K.Rowling uparła, żeby totalnie wszystkich zaskoczyć i tym razem zrobić wszystko odwrotnie niż do tej pory. Nawet mnie to trochę rozśmieszyło ;D Ubawiła mnie też...
Moja pierwsza z czasów szkoły podstawowej powieść romantyczno-przygodowa, w której się zakochałam. I uwielbiany autor. Siedziałam godzinami z nosem w jego książkach co powodowało niemałe zdziwienie wśród domowników. Ale pierwsza i najukochańsza to "Dolina Ludzi Milczących". Pożyczałyśmy sobie ją z koleżanką i na zmianę czytałyśmy co najmniej kilkakrotnie. Ile mogłyśmy mieć wtedy lat? 10? 12? Moje wydanie było znacznie starsze niż to zamieszczone na LC. Pamiętam to wznowienie. Pojawiło się lata później w księgarniach. Okładki mojego już nie pamiętam. Mój egzemplarz był na tyle poszarpany, że Ania (córka introligatora) stwierdziła, że ja oprawi (!) Zmroziło mnie, w sercu zakłuło, ale pozwoliłam. Za pierwszym razem jej nie wyszło ;D użyła niewłaściwych materiałów. Za drugim razem użyła podprowadzonego od taty czarnego skaju ;D Przyłożyła się! Byłam zachwycona! Książka po przejściach bardzo zyskała. I do dziś stoi w mojej biblioteczce pusząc się wyglądem :D
Całkiem niezła intryga kryminalna, wielka miłość, dramatyczna ucieczka i walka o życie z wielkim żywiołem przyrody... Obie z Anią kochałyśmy Jima Kenta i bałyśmy się o Marette. Nietrudno przecież o jakieś nieszczęście w surowej krainie na dalekiej północy.... I jak odnaleźć Dolinę Ludzi Milczących? Skąd ta nazwa? Czy Jim Kent odnajdzie ukochaną? Polecam dorastającym dziewczynkom. Wypieki na twarzy i kołatania serca murowane!
10 gwiazdek ze względów sentymentalnych ;D
Moja pierwsza z czasów szkoły podstawowej powieść romantyczno-przygodowa, w której się zakochałam. I uwielbiany autor. Siedziałam godzinami z nosem w jego książkach co powodowało niemałe zdziwienie wśród domowników. Ale pierwsza i najukochańsza to "Dolina Ludzi Milczących". Pożyczałyśmy sobie ją z koleżanką i na zmianę czytałyśmy co najmniej kilkakrotnie. Ile mogłyśmy mieć...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toLektura z podstawówki. Naprawdę lektura. Pamiętam, że musiałam się zapisać w kolejce po nią w szkolnej bibliotece. I pamiętam, że dostałam egzemplarz w tej właśnie żółtej okładce. Pamiętam też co pomyślałam, kiedy zobaczyłam te miotły na okładce. Że to baja. No i te imiona! Jak można się nazywać Ole, Lasse i Bosse? Prześmieszny wymysł ;D coś zupełnie nierzeczywistego dla mnie. Nigdy wcześniej się z takimi imionami nie spotkałam. Byłam strasznie zaskoczona, kiedy okazało się, że to normalne dzieciaki. I że mają podobne do moich problemy: co się stanie jeśli dziś w nocy nie zmrużę oka aż do rana? Ile pająków nałapię jeśli wdrapię się na to drzewo? albo - jak dużo kijanek mieszka w tej sadzawce? Ile trzeba wycyckać kwiatów koniczyny, żeby się najeść? Jak bardzo trzeba narozrabiać w starej bazie transportowej, żeby stróż się wkurzył? Polubiłam te dzieciaki (choć do lektury nigdy już potem nie wróciłam). Byli tacy jak ja i moi koledzy z podwórka. Po latach doceniam klimat i beztroskę tamtych czasów. Bywa, że miałabym ochotę przenieść się tam z powrotem. Nie na długo, na jeden dzień. Żeby odsapnąć. Położyć się w trawie pozbawionej kleszczy i podobnych stworzeń, wycyckać tę koniczynę. Jedno jest pewne: łapanie pająków odpada.
Lektura z podstawówki. Naprawdę lektura. Pamiętam, że musiałam się zapisać w kolejce po nią w szkolnej bibliotece. I pamiętam, że dostałam egzemplarz w tej właśnie żółtej okładce. Pamiętam też co pomyślałam, kiedy zobaczyłam te miotły na okładce. Że to baja. No i te imiona! Jak można się nazywać Ole, Lasse i Bosse? Prześmieszny wymysł ;D coś zupełnie nierzeczywistego dla...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
To najpiękniejsze baśnie jakie kiedykolwiek poznałam! Czytała mi je moja siostra, kiedy byłam mała. A potem już sama czytałam. A potem z bólem serca przekazałam tę książkę młodszemu pokoleniu. Kiedy parę lat temu zobaczyłam wznowienie w księgarniach - nie mogłam się oprzeć i oczywiście kupiłam.
To absolutnie cudowny, zaczarowany świat! Nie znałam jako dziecko opowieści "Piękna i Bestia", ale znałam baśń "Naneta i Lew".
Przebierałam się w długie suknie, obracałam w dłoniach kolorowe piłeczki i udawałam Finettę. "Abrakadabra" - mówiłam. "Ja jestem Finetta, Królowa Cyganów. Wiem wszystko". Marzyłam o prawdziwych skarbach Damy Złotych Dukatów - a było o czym marzyć! co powiecie na zegar wydzwaniający tylko szczęśliwe godziny? albo gwiazdkę z Mlecznej Drogi, zieloną różę, warkocz syreny, pantofelek Kopciuszka czy lisią czapę Księżyca? No a może spodobałyby się Wam różowe okulary czarodzieja? Fascynowało mnie dosłownie wszystko! - kryształowe ule i tańczące pszczoły, teatrzyk wiewiórek, zaczarowane ptaki mówiące ludzkim głosem, woda życia i woda śmierci, podziemny świat Srebrnego Władcy, zaczarowana złota fontanna i wiele, wiele innych pięknych rzeczy... Moje ulubione baśnie to: "Kos czarodziej", "Małgorzata i dzwoneczki", "Czarodziejstwa Królowej Cyganów" i "Agnieszka - Skrawek Nieba". Jeszcze dziś czasem, gdy obserwuję naszą niepokojącą rzeczywistość w kraju i za granicą, miałabym ochotę rzucić jakieś zaklęcie od dobrej wróżki w rodzaju: "Ludzie po tamtej stronie lasu są tacy sami jak my!"
To najpiękniejsze baśnie jakie kiedykolwiek poznałam! Czytała mi je moja siostra, kiedy byłam mała. A potem już sama czytałam. A potem z bólem serca przekazałam tę książkę młodszemu pokoleniu. Kiedy parę lat temu zobaczyłam wznowienie w księgarniach - nie mogłam się oprzeć i oczywiście kupiłam.
To absolutnie cudowny, zaczarowany świat! Nie znałam jako dziecko opowieści...
Jedni mieli Misia Puchatka, a inni Misia Paddingtona. Z moim dzieciństwem jest związany ten drugi. Kochałam tę książkę jak byłam mała! Czytałam ją na okrągło! Ten słodki, nieporadny miś ciągle wpadający w tarapaty długo był moim nieodłącznym towarzyszem ;D Polecam całym sercem wszystkim małym poszukiwaczom przygód ;D
Jedni mieli Misia Puchatka, a inni Misia Paddingtona. Z moim dzieciństwem jest związany ten drugi. Kochałam tę książkę jak byłam mała! Czytałam ją na okrągło! Ten słodki, nieporadny miś ciągle wpadający w tarapaty długo był moim nieodłącznym towarzyszem ;D Polecam całym sercem wszystkim małym poszukiwaczom przygód ;D
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
10 gwiazdek, bo wszystkie lektury mojego dzieciństwa mają dla mnie wyjątkową wartość sentymentalną, a szczególnie te czytane po x razy. Taką lekturą jest też dla mnie "Mały lord". Moje wydanie odkąd pamiętam sprawiało wrażenie jakby się miało za chwilę rozlecieć ze starości, więc od zawsze było oprawione w jakiś papier. Nawet nie pamiętam jak wyglądała okładka. Ale w środku - stare, pożółkłe kartki błyszczącego gładkiego papieru, piękne szkice... Książka zaginęła, ale pamiętam nawet jaka była miękka i miła w dotyku ;D Uwielbiałam tego pięknego chłopca o delikatnych rysach, płowych włosach opadających na ramiona! Chłopca, który imponował nie tylko wyglądem (co z miejsca zresztą spodobało się próżnemu staremu hrabiemu), ale i odwagą, dobrym sercem, wrażliwością i niezwykłą ufnością dla ludzi. Obdarzał nią również tych, którzy na to zupełnie nie zasługiwali. I w tym leży sekret jego powodzenia, jak również i przyczyna tego, że został pokochany nawet przez największego wredotę świata, zdawałoby się niezdolnego do ciepłych uczuć - swojego arystokratycznego dziadka.
Wspaniała lektura dla młodych ludzi. Przyjemna i pokrzepiająca. Z bardzo pozytywnym przekazem :D
10 gwiazdek, bo wszystkie lektury mojego dzieciństwa mają dla mnie wyjątkową wartość sentymentalną, a szczególnie te czytane po x razy. Taką lekturą jest też dla mnie "Mały lord". Moje wydanie odkąd pamiętam sprawiało wrażenie jakby się miało za chwilę rozlecieć ze starości, więc od zawsze było oprawione w jakiś papier. Nawet nie pamiętam jak wyglądała okładka. Ale w środku...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Siedzę nad otwartym, czystym plikiem i uśmiecham się głupawo, bo chyba nie powinnam tego opiniować. Trzeba by poprosić kogoś ze 30 lat młodszego. Książeczkę zamówiłam, bo pamiętam, że kiedyś ktoś chwalił, bo jest to pozycja ze "100-u BBC", a poza tym zachęciła mnie okładka z przepięknym obrazem Renoir`a. Pomyślałam – czemu nie? coś leciutkiego w letni czas...
Hmm... doprawdy nie wiem, co tu napisać. Fajna rodzinka. Naprawdę. Mogłabym mieć trzy takie milutkie siostry. Matula też słodziutka. I co jeszcze? Że to nie dla mnie, bom za stara?, Że to nawet nie dla młodzieży (choć tak pisze na okładce). Gdyby dzisiejszej młodzieży chcieć wcisnąć coś takiego, to do świąt miałaby dziatwa ubaw po pachy. Czasy już nie te, żeby ten sposób przekazu mógł się podobać jakiejkolwiek młodzieży. Ciekawam na ile takich kwiatków z listy 100 książek wszechczasów BBC się jeszcze natknę? Ta opowieść klimatem przypomina trochę "Domek na prerii". Każdy rozdział to umoralniające kazanie. Co prawda pamiętam, że kiedyś ten serial z upodobaniem oglądałam, ale miałam wtedy kilka lat na krzyż i nie wiem czy najbardziej ze wszystkiego przypadkiem nie podobał mi się główny aktor Michael Landon ;D
Tak łopatologicznie podanej umoralniajacej opowiastki nie miałam w ręce już dawno. I obawiam się, że gdyby moja mama rozmawiała ze mną tak jak pani March ze swoimi pociechami, to moja reakcja była pewnie czymś w rodzaju: "na złość matuli wyjdę na mróz w koszuli" ;D Pewnie jestem jakimś diabłem wcielonym, a pani March godna w laciach do nieba iść. Ale dziewczynki mają różne charaktery - nie wszystkie na szczęście, i nie zawsze są anielsko grzeczne, co odrobinę podnosi koloryt tej historii (nawiasem mówiąc - najmłodsza Amelka, egoistka i uparciucha, kogoś mi z zachowania przypomina ;D), ale potem oczywiście płaczą strasznie ze wstydu, błagając o przebaczenie. Gwiazdki daję za... no... w sumie to całkiem sympatyczna ramota jest. Momentami nawet kiczowato wzruszająca ;D
Siedzę nad otwartym, czystym plikiem i uśmiecham się głupawo, bo chyba nie powinnam tego opiniować. Trzeba by poprosić kogoś ze 30 lat młodszego. Książeczkę zamówiłam, bo pamiętam, że kiedyś ktoś chwalił, bo jest to pozycja ze "100-u BBC", a poza tym zachęciła mnie okładka z przepięknym obrazem Renoir`a. Pomyślałam – czemu nie? coś leciutkiego w letni czas...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toHmm......