-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać311
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
2011-12-29
2012-01-15
Rewelacyjna książka, z oryginalnym wątkiem, ciekawym zakończeniem, wspaniałym klimatem. Napisana lekko i przyjemnie. Polecam.
Rewelacyjna książka, z oryginalnym wątkiem, ciekawym zakończeniem, wspaniałym klimatem. Napisana lekko i przyjemnie. Polecam.
Pokaż mimo to2017-02-28
Czy zima to dobry czas na zakochanie? Czy ponura aura, chłód, śnieg i mróz mogą sprzyjać rodzącemu się uczuciu? A może miłość ma szansę przyjść ze względu na panującą wokół świąteczną atmosferę i czający się w powietrzu cud?
Nie wiem, nie wiem, na siłę doszukuję się jakichś nietypowych rozwiązań, bo trudno uwierzyć w to, że mocno stąpająca po ziemi, pewna siebie i samowystarczalna singielka, lubiąca przy tym otwarte i przelotne związki bez zobowiązań nagle może się zakochać i to w zaledwie kilka tygodni! Wiktor to podobnie jak Hania człowiek, który ponad wszystko stawia na pierwszym miejscu pracę i to w nią angażuje się całym sobą. Nie szuka miłości, związków, romansów - zwłaszcza teraz, gdy w wyniku tragicznych okoliczności tak bardzo zagmatwała się jego sytuacja rodzinna. A jednak... Przypadkowe spotkanie sprawia, że jakaś nadprzyrodzona siła pcha tych dwoje do siebie, sprawia, że szukają swojego towarzystwa i coraz bardziej zbliżają się ku siebie. Oboje mają dość ciężkie charaktery, lubią manifestować swoją niezależność, są uparci i bywają wyniośli. Te cechy zdecydowanie nie pomagają budować udanego związku, a do tego wszystkiego dochodzi jeszcze Jej przeszłość, która wyjątkowo silnie próbuje wywrzeć piętno na teraźniejszości, co rusz o sobie przypomina i miesza w głowach. Zatem... jeśli to uczucie przetrwa, to znak, że miłość jest najpotężniejszym z uczuć, prawda?
To zarys bardzo ciekawej historii, czytelnik aż chce kibicować temu tworzącemu się uczuciu, wierzyć, że miłość przetrwa wszystko... bo głęboko w środku każdy z nas marzy o takiej najprawdziwszej, najczystszej i wszechogarniającej miłości. Czy i ja kibicowałam Hani i Wiktorowi? Nooooo.... nie! Przez większość czasu spędzonego z książką męczyłam się bardzo i przyznaję się - doczytałam ją tylko ze względu na "Łów słów" (MI). Trudno mi było polubić bohaterkę, która, jak mało kto, działała mi na nerwy. Najgorsze było to, że we wszystkich wokół widziała winę, a sama czuła się w porządku, choć wcale taka nie była. To wyrachowana postać, która uparcie dąży do celu, może nie po trupach, ale jeśli ktoś stoi jej na drodze, to nie bardzo przejmuje się tym, że może go w jakiś sposób zranić. Pewnie gdyby nie to, że w jej życiu pojawił się Wiktor to nie wahałaby się, by rozbić czyjś związek dla kilku chwil dobrej zabawy. Ciągle narzekała na wredne usposobienie szefowej, a sama niczym się od niej nie różniła. Może i dokonała się w niej przemiana, może złagodniała, stała się bardziej empatyczna, wrażliwa i zmieniła swoje priorytety, ale nie polubiłam jej do końca. Na szczęście dzięki tej jej przemianie końcówka książki była nawet przyjemna i zatarła złe wrażenie i rozczarowanie. Nienajlepszy odbiór książki potęgowały u mnie przydługie opisy, niepotrzebne dialogi np. "Hana była wykończona. Gorączka prawdopodobnie wzrosła, co oznaczało, że leki przestają działać. Postanowiła wziąć kolejną dawkę. Zajrzała do apteczki (...)"* - zdecydowanie można było to skrócić albo opuścić, czytelnik na pewno jest na tyle inteligentny, by się tego domyśleć.
Podsumowując, historia miłości Hani i Wiktora jest ciekawa i ze względu na liczne zwroty akcji zaskakująca, ale antypatyczna (przynajmniej na początku) postać głównej bohaterki powoduje, że trudno ją polubić, więc i zaangażować się emocjonalnie w tę opowieść.
Czy zima to dobry czas na zakochanie? Czy ponura aura, chłód, śnieg i mróz mogą sprzyjać rodzącemu się uczuciu? A może miłość ma szansę przyjść ze względu na panującą wokół świąteczną atmosferę i czający się w powietrzu cud?
Nie wiem, nie wiem, na siłę doszukuję się jakichś nietypowych rozwiązań, bo trudno uwierzyć w to, że mocno stąpająca po ziemi, pewna siebie i...
2017-02-16
Ta książka albo czytelnika zauroczy albo rozczaruje, tak, że nawet trudno mu będzie dobrnąć do końca. Wydaje mi się, że w tym przypadku nie ma nic pośrodku. Ja zaliczam się do pierwszej grupy, mimo iż, wiele jej cech mi się nie podobało czy nie pasowało. Jednak całokształt mnie zachwycił, ale o tym za chwilę.
Rachel to żałosna, zagubiona, samotna alkoholiczka z nadwagą. Jej życie to jedna wielka beznadzieja, a na domiar złego niedawno straciła pracę, co ukrywa przed swoją współlokatorką, w związku z czym codziennie rano odbywa podróż do Londynu, tak jakby wychodziła do pracy. Przejazdy pociągiem są dla niej chyba jedyną rozrywką i przyjemnością, bo z okien pociągu może obserwować domy i wyobrażać sobie życie ich mieszkańców. Szczególnie upatrzyła sobie jedno osiedle domków jednorodzinnych (tu pociąg zwykle zwalnia, a nawet na krótką chwilę się zatrzymuje). Nie jest to przypadkowe osiedle, to dzielnica, w której Rachel kiedyś mieszkała, gdzie była szczęśliwa. Ten szczególny dom stara się omijać wzrokiem, bo mieszka w nim jej utracona miłość, ukochany mąż z nową rodziną. Dlatego też (będąc równocześnie myślami ciągle blisko) skupia się na domu nieco dalej, w której mieszka (w jej mniemaniu) para idealna, którą na własne potrzeby nazwała Jason i Jess. I tak mijają jej tygodnie na obserwowaniu życia innych, Rachel wyobraża sobie, że jest ich częścią, a jak nie, to chociaż dobrą znajomą wyidealizowanej pary. Wszystko zmienia się nagle, gdy Rachel widzi z okna obrazek przedstawiający coś, co odbiega od wizji idealnego związku. Szybko okazuje się, że ten wypatrzony szczegół może być kluczowym dowodem w sprawie pewnego zaginięcia...
Tylko jak ujawnić cenne informacje? No bo kto wysłucha niezrównoważonej psychicznie kobiety, która niemal nieustanie jest pod wpływem alkoholu, która nawet nie zna ofiary i co gorsza jest najbardziej podejrzaną osobą w tej sprawie? A ponadto z całego pijackiego amoku nic nie pamięta z tego co wydarzyło się w wieczór zaginięcia ofiary.
Rachel wplątuje się w niesamowite bagno, co więcej próby pomocy w rzeczonej sprawie z jej strony wychodzą nieudolnie i w najmniej odpowiedni sposób. Tak naprawdę dziewczyna "pomagając" jeszcze bardziej miesza i skupia na sobie uwagę. Co ciekawe dzięki temu Rachel odzyskuje sens istnienia, a nawet powodów do utrzymania trzeźwości (co w jej przypadku nie jest takie łatwe).
Książka nie jest napisana w sposób łatwy i przyjemny, narracja prowadzona jest w sposób dziwny, z punktu widzenia trzech różnych bohaterek. Jednak ich emocje nie są tu w jakiś specjalny sposób oznaczone, czytelnik nie wciela się w nie jakoś szczególnie. Może rzeczywiście poznajemy je w ten sposób trochę lepiej (bo skupiamy uwagę na konkretnych postaciach), ale nie jestem pewna czy w przypadku jednego narratora efekt nie byłby ten sam. Zwłaszcza, że chyba nie ma czytelnika, który darzyłby je większą sympatią. Generalnie cała książka jest nieco dziwna, specyficzna.
Co więc sprawiło, że czuję zachwyt książką? W dużej mierze pomysł na fabułę - sprawa zaginięcia Megan w połączeniu z życiorysami bohaterów, ale przede wszystkim sposób połączenia postaci (na innych płaszczyznach niż korelacje z Megan). Sama zawsze lubiłam zaglądać ludziom w okna i zastanawiać się kto mieszka w mijanych domach, jak (i z czego) żyje, co domownicy robią w danym momencie itp. Rachel skrajnie zagubiona i nieszczęśliwa (aż dziw, że jeszcze ze sobą nie skończyła) jedyną przyjemność czerpie z obserwowania życia innych, nadawaniu im ról, cech, emocji i budowaniu wokół nich historii ich życia. Aż tu nagle może stanąć w środku, poczuć się elementem ich życiorysu, być w centrum uwagi i wydarzeń. Mimo, że książka jest tak dziwnie napisana to akcja cały czas trzymana jest w napięciu, cały czas chce się wiedzieć co będzie dalej. Niby wiadomo, że sprawa rozstrzygnie się dopiero na końcu, ale tu proces dochodzenia do prawdy jest niezwykle interesujący i intrygujący. I cała Rachel, która chce dobrze, a ciągle miesza, ciągle (bezwiednie) dolewa oliwy do ognia. Jest bardzo trudną osobą. Zakończenie dla większości czytelników będzie dużym zaskoczeniem. Ja niestety mam już chyba spaczone myślenie i zawsze doszukuję się najdziwniejszego, najbardziej niewiarygodnego finału. Tutaj mi się to udało, co więcej, w trakcie lektury zrozumiałam pewien szczegół, który już na początku wykluczał osobę winną i wyjaśniłam ją sobie z psychologicznego punktu widzenia.... choć psychologii zaledwie liznęłam w trakcie studiów pedagogicznych.
Książka mi się bardzo podobała. Na pewno długi czas zostanie w mojej głowie i wielokrotnie będę ją analizować i "przepracowywać". Komu ją polecam? Odważnym i cierpliwym czytelnikom, którzy nie poddadzą się po początkowym niezadowoleniu i nie zrażą trudnościom związanym z wciągnięciem się w fabułę. Żeby prawidłowo przeżyć przedstawioną historię najpierw musimy dobrze poznać Rachel, dlatego na początku może nam się wydawać, że postać bohaterki jest rozwlekana, a przecież codziennie przeżywa to samo... Jako całość - dla mnie - książka rewelacyjna, choć na swój sposób trudna.
Ta książka albo czytelnika zauroczy albo rozczaruje, tak, że nawet trudno mu będzie dobrnąć do końca. Wydaje mi się, że w tym przypadku nie ma nic pośrodku. Ja zaliczam się do pierwszej grupy, mimo iż, wiele jej cech mi się nie podobało czy nie pasowało. Jednak całokształt mnie zachwycił, ale o tym za chwilę.
Rachel to żałosna, zagubiona, samotna alkoholiczka z nadwagą....
2016-12-06
[Trzy początkowe akapity można pominąć, to czysta prywata...]
Święta Bożego Narodzenia to często czas refleksji nad życiem i światem. To czas, w którym ludzie zastanawiają się nad tym co ważne i najważniejsze. Weryfikują swoje postępowanie, przewartościowują życiowe priorytety i tak zwyczajnie chcą być lepszymi ludźmi. Na takie zachowania często wpływa świąteczna atmosfera, którą tworzą liczne ozdoby świąteczne; choineczki, lampioniki, świecidełka...
Bywa też tak, że ludzie tak bardzo skupiają się tworzeniu tej całej atmosfery, że jednak zapominają o tym co ważne. Chcą pokazać przed innymi, jakimi są tradycjonalistami, jak pięknie potrafią dekorować domy itd. Jednak w amoku świątecznych przygotowań zapominają dlaczego tak właściwie to robią. A jak jest z Wami? Potraficie się do tego uczciwie przyznać?
Chętnie opowiem jak to jest ze mną. Choć pewnie Wam się to nie spodoba. Już dawno temu odeszłam od wiary. Zwątpiłam w istnienie Boga. Z jednej strony miałam wiele wątpliwości na temat powstania świata, historii biblijnych i losów chrześcijaństwa na przestrzeni dziejów, z drugiej strony nie czułam zupełnie obecności Boga w życiu codziennym. Nie raz wspominałam, że jestem szczęśliwym człowiekiem, doceniam to co mam i cieszę się każdym dniem. Nie uważam jednak by to moje szczęście było dziełem Boga. Wierzę natomiast w to, że każdy człowiek jest generatorem własnego szczęścia i w dużej mierze sam je wywołuje. Jest jeszcze los, który w jakiś sposób kieruje naszym życiem - decyduje o tym w jakiej się urodzimy rodzinie, w jakim kraju, decyduje o naszym zdrowiu, charakterze, temperamencie, predyspozycjach zawodowych. Jednak to, w jaki sposób tym wszystkim pokierujemy i jak to co otrzymaliśmy od losu wykorzystamy w życiu zależy tylko od nas. Jedni dążą do sukcesu po trupach, inni skupiają się głównie na bliskich, jedni wybierają życie w pojedynkę, inni zakładają rodziny; jedni skupiają się na życiu zawodowym inni pracę traktują tylko jako środek do zaspakajania życiowych potrzeb. Ja łączę życie rodzinne z zawodowym. Nie dążę do spektakularnych sukcesów, ale lubię to co robię i realizuję się w pracy. Nie dane mi było urodzić własne dziecko, ale staram się być najlepszą matką dla córki swojego męża. Czasem miewam upadki, ale zawsze potem następują wzloty. Zawsze staram się iść do przodu, nawet gdy dopada mnie chandra, zmęczenie czy zwyczajnie gorsze dni. Przy tym wszystkim staram się być dobrym człowiekiem. Każdego dnia, nie tylko od święta. Czasem wystarczy miły uśmiech do nieznajomego, dobre słowo dla sprzedawcy, komplement dla koleżanki, pochwała dla ucznia. Bycie wrażliwym na czyjeś potrzeby, uczucia. Staram się czynić dobro każdego dnia. W końcu sama chciałabym zawsze być dobrze traktowana...
Atmosfera świąt zawsze wywołuje u mnie refleksje nad tym jak minął mi ostatni rok, czy byłam dostatecznie dobra, czy kogoś nie uraziłam, czy ktoś przeze mnie nie cierpiał i czy pomogłam potrzebującym w satysfakcjonujący ich sposób (zwykle pomagam po prostu dobrą radą, wysłuchaniem drugiej osoby i zachowaniem usłyszanych informacji dla siebie - tylko tyle? powiecie... dla niektórych to aż tyle i przez to bardzo często wybierana jestem na powiernika). Wracając do świątecznej atmosfery... świecidełek, licznych choinek, lampeczek, Mikołajów itd.... może to się wydawać komuś śmieszne, a może nawet żałosne, ale u mnie to wszystko wywołuje przyjemne uczucie podniecenia, oczekiwania i radości. Choć sama świąt nie obchodzę to jednak uczestniczę w wigilii, którą przygotowuje moja mama. Spotykamy się całą rodziną w jej mieszkaniu i jest cudownie! Oczywiście zdarza nam się w ciągu roku kilka razy spotkać w podobnym składzie, ale to nie to samo... W wigilię jest inaczej, wyjątkowo! Uwielbiam to nasze rodzinne ciepło, to, że nikt przed nikim nie musi niczego udawać, że w pełni akceptujemy wszystkie swoje wady i zalety, że jesteśmy dla siebie wsparciem. Czasem się przekomarzamy, śmiejemy z siebie (tak z siebie!), ale panuje ogólna wesołość, nikt nie robi innym z tego powodu przykrości. Nie mogę tu nie wspomnieć o prezentach, którymi się obdarowujemy... Są to zawsze prezenty przemyślane, specjalnie dobrane i wybrane z "listy prezentów", którą każdy tworzy jeszcze w listopadzie, żeby dać innym czas i możliwość zrealizowania jej części. Jesteśmy świetną rodziną! Dobrze nam ze sobą, to cudowne, że mogę być jej częścią!
[Jest i recenzja...]
Nie wszyscy jednak mają tyle szczęście co ja. Chociażby Michalina, bohaterka książki "Anioł do wynajęcia". Dziewczyna właściwie ma ojca, który jednak gdzieś się po drodze pogubił, zaślepiony "urokiem" swojej nowej żony. Tak się jakoś zadziało, że bohaterka (mimo bardzo młodego wieku) stanęła na życiowym zakręcie zupełnie sama (czy raczej osamotniona), nie wiedziała jak sobie poradzić z trudną sytuacją i postąpiła bardzo nierozsądnie, w sposób, który wydawał jej się jedynie właściwy, a później trudno jej było wszystko "odkręcić". Mówi się, że jak trwoga to do Boga... i tak też postąpiła Michalina. W desperackim kroku poprosiła Boga o jakiegoś bezrobotnego Anioła, który mógłby się nią zaopiekować. I.. no właśnie, czasem trzeba dokładnie się zastanowić zanim o coś poprosimy... Bohaterka spotyka na swojej drodze życzliwe osoby, które otaczają ją opieką, a nawet dają o wiele więcej.
"Anioł do wynajęcia" to lektura idealna na przedświąteczny czas. Pomaga zrozumieć co w życiu ważne, wywołuje najlepsze rodzinne wspomnienia, uczy dostrzegać i cieszyć się z tego co mamy, odwołuje się do tradycji, zachęca do zwolnienia tempa życia i przewartościowania go. Być może opowiedziana tu historia jest zbyt nieprawdopodobna i przesłodzona, ale myślę, że w grudniu czytelniczki właśnie tego potrzebują.
Książka wprowadzi nas w świąteczny nastrój, ale ten prawdziwy - nie komercyjny, błyszczący i na pokaz, tylko taki pełen radości, miłości i oczekiwania. Przypomni, jak przyjemne jest wspólne przygotowanie tradycyjnych, rodzinnych potraw, wspólne rozmowy, spacery, żarty i dyskusje. Przypomni jak ważna jest rodzina, tradycja i rodzinna historia. Człowiek samotny nie jest w stanie cieszyć się tym co ma. Do celebrowania szczęścia potrzebni są bliscy, musimy mieć się nim z kim podzielić, dopiero wtedy daje nam radość i satysfakcję.
Książka tak po prostu jest cudowna!
[Trzy początkowe akapity można pominąć, to czysta prywata...]
Święta Bożego Narodzenia to często czas refleksji nad życiem i światem. To czas, w którym ludzie zastanawiają się nad tym co ważne i najważniejsze. Weryfikują swoje postępowanie, przewartościowują życiowe priorytety i tak zwyczajnie chcą być lepszymi ludźmi. Na takie zachowania często wpływa świąteczna...
2015-04-23
Madeleine niespodziewanie wpada w tarapaty. Za sprawą kogoś "życzliwego" kwestia opieki nad Marcysią i Anią staje pod znakiem zapytania. Okazuje się, że warunki mieszkaniowe Magdy nie są wystarczające, stabilizacja finansowa niepewna, a i reputacja kobiety pozostawia ponoć wiele do życzenia. Drugim wątkiem jest pojawienie się w Malowniczem Kacpra, którego obecność namąci w nie jednej rodzinie. Jak potoczą się sprawy bohaterów? Jaki wpływ na ich życie będą miały nowe mieszkanki domu Madeleine - Marta i Zosia?
Po lekturze "Wymarzonego domu" strasznie chciałam przeczytać kolejną część serii "Malownicze". Sama nie wiem jak to się stało, że mimo to, druga część przeleżała na mojej półce cztery miesiące. Teraz gdy ukazała się trzecia część "Malowniczego" postanowiłam nie czekać ani chwil dłużej.
SPOJLER - kto nie czytał jeszcze książki, czyta ten post na własną odpowiedzialność. Muszę się wygadać na temat książki przytaczając konkretne sytuacje!
Bardzo tęskniłam za Magdą i dziewczynkami, i to ten wątek interesował mnie najbardziej. Od początku im kibicowałam, dlatego zdenerwowałam się gdy przeczytałam o ich problemach. Niestety od niemal pierwszych stron książki czułam jakieś rozdrażnienie. Denerwowała mnie Marta i jej brak zaufania względem Magdy, która była przecież dla niej ostatnią deską ratunku (tak, tak wiem, że było to konieczne, by książka mogła mieć takie, a nie inne zakończenie). Nie rozumiem też jak Magda mogła iść się upić na rynek wiedząc, że i tak ma już problemy z opinią w miasteczku. Michał nie mógł zamieścić zdjęcia Zosi w gazecie bez zgody Marty na publikację, zwłaszcza, że wiedział (czuł), że przed czymś uciekają. Nie powinien tak ryzykować. Te wydarzenia sprawiły, że mój entuzjazm przygasł. Wydaje mi się też, że wątek Kacpra był niedopracowany, potraktowany trochę po macoszemu i wtrącony bardziej z konieczności, bo tego oczekiwali czytelnicy po pierwszej części. Zachowanie Kacpra było mało prawdopodobne... Za to postać Michała była tu łagodniejsza i spokojniejsza, miałam nawet wrażenie, że scalał wszystko i zamykał całość w klamrę.
Książka nie była zła, ale moje oczekiwania wobec niej były dużo większe. Pierwszą część serii celebrowałam, dawkowałam sobie treść delektując się słowami. Tutaj tego nie było i bez żalu robiłam sobie przerwy w lekturze, choć przyznaję, że specyficzny klimat powieści i samego Malowniczego został zachowany.
Madeleine niespodziewanie wpada w tarapaty. Za sprawą kogoś "życzliwego" kwestia opieki nad Marcysią i Anią staje pod znakiem zapytania. Okazuje się, że warunki mieszkaniowe Magdy nie są wystarczające, stabilizacja finansowa niepewna, a i reputacja kobiety pozostawia ponoć wiele do życzenia. Drugim wątkiem jest pojawienie się w Malowniczem Kacpra, którego obecność namąci w...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-04-13
Osobom zdrowym, depresja i przebieg tej choroby może wydawać się czymś bardzo niezrozumiałym, odległym i niepojętym. Ja jestem niepoprawną optymistką i mnie w życiu cieszy dosłownie wszystko. To, że mówię, słyszę, chodzę, mam rodzinę, pracę, mam gdzie mieszkać, co jeść. Mogę się realizować i z uśmiechem iść do przodu, wszystko wydaje mi się piękne - słońce i deszcz, lato i zima, góry i morze. Każdy nowy dzień jest dla mnie darem i cieszę się, że mam możliwość go przeżyć. Niestety nie wszyscy mają tyle szczęścia. Ta podstępna choroba może dopaść każdego i zrujnować życie. Czasem wystarczy zaledwie iskra, która zniweczy nasze życiowe plany i sprawi, że stajemy się apatyczni, obojętni, smutni, rozgoryczeni i całkowicie tracimy chęci do dalszego życia.
Marlena Serafin jest młodą dziewczyną, w zasadzie całe życie przed nią. Jest zdolna, mądra i ma ambicje, by realizować swoje marzenia o pisarstwie. Niestety w jej życiu nie wszystko się układa. Właściwie od czasów gdy była nastolatką, co jakiś czas dopadają ją stany depresyjne, lęki przed ludźmi i światem, szeroko pojęte uczucie beznadziei i coraz częstsze myśli samobójcze. Przy kolejnym nawrocie choroby dziewczyna postanawia dać sobie ostatnią szansę i zgłasza się na leczenie do szpitala psychiatrycznego.
Narratorką w książce jest sama Marlena, która jak mniemam jest alter ego autorki. Bohaterka przedstawia czytelnikom proces leczenia szpitalnego, wplatając w treść wiele informacji na temat depresji (zwłaszcza afektywnej chorobie dwubiegunowej), procesu leczenia i przebiegu terapii. To właśnie sceny rozmów z psychologiem dają nam największy wgląd w duszę Marleny. Poznajemy jej przeszłość, dzięki czemu możemy zrozumieć przyczyny choroby, a tym samym samą depresję. Całość napisana bardzo spójnie i przystępnie. Autorka użyła prostego języka, dzięki czemu czytelnikowi łatwiej jest zgłębić temat. Wplatając w treść informacje o innych pacjentach daje nam zarys innych zaburzeń i chorób psychicznych oraz częściowo wskazuje ich ewentualne przyczyny.
W tym miejscu chciałam napisać coś na temat zachowania matki Marleny, ale dosłownie brakuje mi słów. Nie! Tego zrozumieć nie potrafię. Nie widzę żadnej możliwości usprawiedliwienia tego, w jaki sposób traktowała swoje dzieci. Tak naprawdę każde z czwórki dzieci uciekło od niej na swój sposób, a ona w ogóle nie była w stanie tego dostrzec. Nie rozumiem jak można własne dziecko tak obrażać, wyzywać, a mówiąc kolokwialnie wręcz gnoić (tak to słowo pasuje tu jak ulał). Jak można być tak chłodnym, apodyktycznym i niezainteresowanym prawdziwymi potrzebami dziecka? Żadna przeszłość nie jest tu wytłumaczeniem. Och!!! Jestem przekonana, że w tym przypadku to matka tak naprawdę jest wszystkiemu winna! Przez lata wprowadzała córkę w poczucie winy, wpajała, że jest głupia i gruba i nie widziała w tym wszystkim nic złego. Co gorsza, nie zmieniło się to przez lata, nawet wtedy gdy teoretycznie powinna sobie uświadomić zagrożenie ("Marlena, on jest ślepy, przecież nosi okulary, nie przyjrzał ci się, nie zauważył, jaka jesteś gruba. Teraz dopiero zobaczył i zrezygnował"*).
A jednak dostałam jakiegoś niepohamowanego słowotoku i coś w tej kwestii napisałam.
Jak wcześniej wspomniałam, trudno mi było wcześniej wyobrazić sobie czym jest depresja, jak można czuć się tak chronicznie smutnym, zniechęconym i niezadowolonym, a czasem nawet zupełnie obojętnym. Wydawało mi się, że wystarczy się rozejrzeć, by dostrzec dobro i piękno z każdej otaczającej nas strony. Wystarczy zrobić krok, by odnaleźć szczęście. Wydawało mi się, że sami jesteśmy kowalami swojego losu i tylko od nas zależy czy dostrzegamy swoje szczęście i chcemy być szczęśliwi, czy też widzimy wszystko w czarnych barwach. Wśród najbliższych mi osób jest też ktoś, kto cierpi na depresję (choć to inny jej rodzaj) i też wydawało mi się to niemal abstrakcyjne. Myślałam się, że jeśli udzielę kilka "mądrych" życiowo rad to wszystko minie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W rozmowach może nie popełniałam, aż takich błędów jak matka i brat Marleny, a jednak :(
Po lekturze książki nie czuję się bardziej kompetentna w tym temacie, nie uważam już, że wystarczy, że powiem coś pokrzepiającego, życiowego i optymistycznego i problem zniknie. Mam za to dużo większą wiedzę w zakresie tego tematu i postaram się ją pozytywnie wykorzystać. Zrozumiałam czym jest choroba oraz fakt, że nie ustępuje ona ot tak. Leczenie może trwać latami, a gorsze dni mogą pojawić się w każdej chwili, wywołane zwyczajnymi zdarzeniami. Teraz rozumiem, że matura może być takim samym momentem kryzysowym jak rozmowa o pracę czy koniec związku i każdy sygnał chorego należy traktować równie poważnie.
Najważniejszy wniosek, jaki nasunął mi się po lekturze książki to to, że nie musimy być ekspertami, lekarzami czy terapeutami. Wsparcie mentalne, rozmowy, akceptacja i okazywanie ciepłych uczuć może w pewnym zakresie być substytutem leków (oczywiście nie całkowicie). Dla nas to może być mały gest, a dla kogoś potrzebującego oznacza on bardzo wiele. Wiadomo, że w ten sposób nikogo nie uleczymy, ale też nie zaszkodzimy, a jeśli to nasze wsparcie okaże się choć trochę pomocne to w każdym przypadku warto się go podjąć.
Osobom zdrowym, depresja i przebieg tej choroby może wydawać się czymś bardzo niezrozumiałym, odległym i niepojętym. Ja jestem niepoprawną optymistką i mnie w życiu cieszy dosłownie wszystko. To, że mówię, słyszę, chodzę, mam rodzinę, pracę, mam gdzie mieszkać, co jeść. Mogę się realizować i z uśmiechem iść do przodu, wszystko wydaje mi się piękne - słońce i deszcz, lato i...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-07
W Noczniku, wsi niedaleko Świebodzina mieszka dwudziestoletnia Edyta. Dziewczyna pracuje w miejscowym barze o obiecującej nazwie Copacabana. Jednocześnie marzy o gorącym klimacie Brazylii, temperamentnym chłopaku i zimnych drinkach na słonecznej plaży w cieniu palmy. Jej marzenia to zwyczajne mrzonki, bo niby jak - ona - zwyczajna dziewczyna z "zapyziałej" wioski mogłaby przeżyć taką egzotyczną przygodę? Okazuje się jednak, że czasem nawet najśmielsze plany mogą się ziścić.... choć nie zawsze dokładnie tak, jak sądziliśmy :) Życie bywa przewrotne i w ciągu kilku miesięcy może zmienić się o 180 stopni. W książce główną bohaterką jest Edyta, ale tak naprawdę to historia całego Nocznika. Wątek miłosny jest przewidywalny i oczywisty, ale jednocześnie bardzo przyjemny i ciepły, pozytywnie nastraja i cieszy. Wątek obyczajowy pokazuje polską, nieco śmieszną rzeczywistość - wiejską społeczność i jej zwyczajowe zachowanie, typowo polską życzliwość, ale i zawieść, gdy komuś powodzi się lepiej... Całą tę historię mogę sobie śmiało wyobrazić w zupełnie innej wsi, w innym rejonie Polski, gdzie spędzałam każde wakacje w dzieciństwie.Wszędobylscy sąsiedzi, ciekawość tego co się dzieje na innych podwórkach, ogromne poruszenie i plotki przy każdym nietypowym wydarzeniu. To także ogromne poczucie wspólnoty, wzajemna pomoc i wsparcie oraz troska.
Cieszę się bardzo, że autorka, choć w zamiarze mając stworzenie lekkiej powieści, w sam raz na oderwanie się od rzeczywistości tak dobrze przygotowała się do napisania tej książki. Mamy tu bardzo sympatyczną historię miłosną, rozbudowane tło powieści i egzotyczne smaczki. Całość okraszona jest ciekawostkami dotyczącymi brazylijskich zwyczajów, tradycji i przepisów kulinarnych. Może i jest to bajka, ale jakże piękna i odprężająca! Z wielką przyjemnością sięgnę po kolejne książki autorki :)
Świetna powieść romantyczno - obyczajowa z dużą dawką humoru. Brazylijski klimat sprawia, że nawet polska wieś staje się ciekawym, egzotycznym miejscem. Gorąco polecam wszystkim kobietom. Książka idealnie nadaje się na szybką poprawę nastroju, może być substytutem gorących wakacji i przyjemną odskocznią od codzienności. Książka idealnie wpasowała się w atmosferę tegorocznego Mundialu... w Brazylii.
W Noczniku, wsi niedaleko Świebodzina mieszka dwudziestoletnia Edyta. Dziewczyna pracuje w miejscowym barze o obiecującej nazwie Copacabana. Jednocześnie marzy o gorącym klimacie Brazylii, temperamentnym chłopaku i zimnych drinkach na słonecznej plaży w cieniu palmy. Jej marzenia to zwyczajne mrzonki, bo niby jak - ona - zwyczajna dziewczyna z "zapyziałej" wioski mogłaby...
więcej mniej Pokaż mimo to
Rewelacyjna książka :)
To pierwsza książka tego typu, którą czytałam, ale na pewno nie ostatnia. Martyna wybrała świetne "pocztówki" ze swoich podróży, które mówią więcej o odwiedzanych krajach i przeżytych przygodach niż typowe przewodniki.
Próbowałam wybrać najciekawszą opowieść... ale nie da się, bo są bardzo różne, a każda z nich jest wyjątkowa. Podoba mi się, że pisząc to wszystko nie robi z siebie kogoś "kto widział wszystko i wie wszystko", wręcz przeciwnie ukazuje w książce swoje słabości i uczucia - i to chyba sprawiło, że polubiłam ją jeszcze bardziej.
Rewelacyjna książka :)
więcej Pokaż mimo toTo pierwsza książka tego typu, którą czytałam, ale na pewno nie ostatnia. Martyna wybrała świetne "pocztówki" ze swoich podróży, które mówią więcej o odwiedzanych krajach i przeżytych przygodach niż typowe przewodniki.
Próbowałam wybrać najciekawszą opowieść... ale nie da się, bo są bardzo różne, a każda z nich jest wyjątkowa. Podoba mi się, że pisząc...