-
ArtykułySpecjalnie dla pisarzy ta księgarnia otwiera się już o 5 rano. Dobry pomysł?Anna Sierant64
-
ArtykułyKeith Richards, „Życie”: wyznanie człowieka, który niczego sobie nie odmawiałLukasz Kaminski2
-
ArtykułySzczepan Twardoch pisze do prezydenta. Olga Tokarczuk wśród sygnatariuszyKonrad Wrzesiński32
-
ArtykułySkandynawski kryminał trzyma się solidnie. Michael Katz Krefeld o „Wykolejonym”Ewa Cieślik2
Biblioteczka
2011-09-30
2011-08-26
Gdy czytamy książki, oglądamy filmy o tematyce wojennej na pierwszym planie zawsze pokazywani są mężczyźni. To oni są bohaterami, kapusiami, partyzantami walczącymi o wolność. Kobiety, choć niewątpliwie jakąś rolę również pełnią, giną wśród męskich postaci. W ogóle się przyjęło, że wojna to męska rzecz. Pan Łukasz Modelski postanowił przełamać ten stereotyp i pokazać, że kobiety też walczyły, przyćmiewając odwagą wielu mężczyzn. „Dziewczyny wojenne” to jedenaście historii kobiet, które wojna zastała gdy wkraczały w młodość, dorosłość. Każda z nich miałam plany, marzenia, które musiała odłożyć dla dobra Ojczyzny.
Książka opisuje sytuacje w różnych rejonach Polski, bo choć tego nie wiemy, całkowicie inaczej wyglądało życie ówczesnej Polski w Poznaniu, a inaczej w Lublinie. Każda z kobiet urodziła się w innym rejonie, każda miała inny charakter, a łączyło je jedno – walka o niepodległość. Dużym zaskoczeniem były dla mnie niektóre informacje. Nie wiedziałam na przykład, że ludzie mieszkający przy wschodniej granicy naszego kraju z utęsknieniem oczekiwali Niemców. Dlaczego? Bo oni traktowali ich lepiej niż bolszewicy, którzy wywozili prawie wszystkich na Syberię…
Szczególnie zapamiętałam postać Magdaleny Grodzkiej – Gużkowskiej. Wojna zastała ją w wieku czternastu lat. Była radosną osobą, która nie umiała usiedzieć w miejscu. Od początku była związana z harcerstwem (niezbyt oryginalne, nieprawdaż?). Na początku przeprowadzała ludzi przez granicę, przez góry. Choć wiele chorowała, zawsze można było na nią liczyć. W wieku szesnastu lat ojciec musi wyjechać. Pod opiekę dziewczyny trafia matka uzależniona od morfiny i chora psychicznie siostra… Można sobie wyobrazić jak jej było ciężko. To jedno z moich ulubionych opowiadań w tej książce. Akcja tam pędzi w tempie dobrego filmu sensacyjnego.
Każde z tych opowiadań zasługuje na chwilkę uwagi. Mamy tu historię Rosjanki, która była tak związana z Polską, że walczyła przeciw swoim „rodakom”, opowieść córki Józefa Piłsudskiego i wiele innych. Każde z nich było inne połączone jednocześnie tą samą rzeczywistością.
Choć książka wydaje się być jak wiele innych dokumentów wojennych, coś ją od nich różni. Choć historie są prawdziwe, to nie ma w nich wielu dat i trudnego języka. „Dziewczyny wojenne” czytałam szybko, pochłaniając kolejne strony. Nie miałam jakiś kryzysowych momentów, gdy mówiłam sobie: „mam już jej dość”. Książka pana Modelskiego wciągnęła mnie od pierwszej strony i tak już pozostało do końca. Dlatego spokojnie mogę ją polecić każdemu, nawet osobom uprzedzonym do literatury o tej tematyce.
Gdy czytamy książki, oglądamy filmy o tematyce wojennej na pierwszym planie zawsze pokazywani są mężczyźni. To oni są bohaterami, kapusiami, partyzantami walczącymi o wolność. Kobiety, choć niewątpliwie jakąś rolę również pełnią, giną wśród męskich postaci. W ogóle się przyjęło, że wojna to męska rzecz. Pan Łukasz Modelski postanowił przełamać ten stereotyp i pokazać, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-11-01
Występują:
-Adolf Hitler uwielbiający "Królewnę Śnieżkę"
-Dina Gottliebova malująca Śnieżkę
-Romowie
-szkice z podobiznami Romów powstałe w Auschwitz
* * *
To zaczęło się dawno temu, gdzieś w okolicach 1935 roku. Pamiętasz może? Ja też nie... Jednak to właśnie wtedy Walt Disney postanowił zrealizować szalony pomysł animacji popularnej baśni w czasach niesprzyjających jakimkolwiek produkcjom. Przepowiadano klęskę, był sukces. "Królewna Śnieżka" w 1937 roku podbiła serca widzów na całym świecie.
W tym czasie, w ciemnym, zadymionym pomieszczeniu siedziało kilkunastu ludzi decydujących o losach ludzkości. Wśród nich Adolf Hitler. Po raz kolejny oglądali historię czarnowłosej Królewny i jej małych przyjaciół. W kinach III Rzeszy nie można było wyświetlać produkcji Disneya. Zabronione przez Hitlera. W końcu amerykańskie - nie dla nazistów.
Praga. Młoda malarka Dina "Królewnę Śnieżkę" obejrzała siedem razy, zachwycając się perfekcją rysunków i harmonią.
To było przed 1939 rokiem. Potem zaczęła się wojna. U Disneya strajki, w Europie walki, obozy, getta, śmierć. Dina trafia do Auschwitz, gdzie po przejściach na polecenie jednego z lekarzy maluje portrety przetrzymywanych tam Romów.
I właśnie tutaj, gdzieś w drodze pomiędzy Auschwitz a Hollywood, pomiędzy Diną, której muzeum po wojnie nie chce oddać jej prac, zasłaniając się dużą wartością historyczną a Romami, zapominanymi we wszelkich obliczeniach i wyliczeniach dotyczącymi wojennych ofiar, tkwi perełka, łza tej książki. Po etapie nieociosanych, przepełnionych emocjami i nieporadnych wspomnień z tamtych lat, dostajemy świadomy reportaż. Łączący czasy przeszłe z teraźniejszością, patrzący z dystansem, utkany misternie, ułożony ze wszystkich możliwych kawałków, oczyszczony z niepotrzebnych nitek czasem nieumyślnie wplatanych w takie historie.
Pani Lidia Ostałowska zazwyczaj kojarzona jest z Romami, ale również ze wszystkimi innymi o których zapomniano i dyskryminowano. W tej książce o Romach nie zapomina, jednak głównym tematem jest Dina Gottliebova - malarka, graficzka, która przez część swojego życia walczyła, by odzyskać szkice wykonane w obozie. By odzyskać spokój.
Oczywiście, wymaganym jest obiektywność autorki wobec opisywanych. Reportaż, te sprawy, żadnych uczuć. Ale z drugiej strony, jak nie pochylić się nad dyskryminacją Romów czy przypadkiem dojść do wniosku, że to jednak oni byli winni? Z Diną jest inaczej. Muzeum powinno oddać prace? Nie jestem pewna do dziś, jak bym się zachowała. Przede wszystkim dlatego, że nie mam pojęcia, jak ona się czuła.
Ale to nie koniec przedstawienia. Mamy podstawowe pytania, mamy bohaterów, mamy dziwne, niezrozumiałe cały czas dla nas zachowania. To już siedemdziesiąt lat! Niektórzy cały czas czekają na odpowiedź, niektórzy walczą tylko o to, by pamiętano. Inni po prostu chcą zapomnieć. A do nas to dociera w całej okazałości, przebijając się przez pozorny bałagan tematyczny i czasowy.
Wszystko zebrane, zamknięte w prostych słowach pani Lidii, ułożone z rozmysłem, zatytułowane przemawiająco. Tak jak być powinno. Porządnie.
I chociaż nie powinniśmy, zauważamy jak dobrą książkę czytamy. Ryzykowne, choć nie w tym przypadku.
* * *
Kurtyna opada. A raczej opadła dawno temu. Teraz czasem zza niej odzywa się krzyk, byśmy nie zapomnieli, bo to najważniejsze. A "Farby wodne" są odpowiedzią. Odpowiedzią do osób posiadających imię, nazwisko, życie. Do osób, które się pomijało. Odpowiedzią, że pamiętamy.
Występują:
-Adolf Hitler uwielbiający "Królewnę Śnieżkę"
-Dina Gottliebova malująca Śnieżkę
-Romowie
-szkice z podobiznami Romów powstałe w Auschwitz
* * *
To zaczęło się dawno temu, gdzieś w okolicach 1935 roku. Pamiętasz może? Ja też nie... Jednak to właśnie wtedy Walt Disney postanowił zrealizować szalony pomysł animacji popularnej baśni w czasach niesprzyjających...
2013-07-09
Czytaliście kiedyś wspomnienia z getta? Albo z okresu II wojny światowej, po prostu?
Nie wiem, co mnie ciągnie do takich książek. Po ich lekturze jestem wewnętrznie wypruta, niezaokrąglone, ostre, pozbawione magii, melodii i wdzięku zdania opisujące te wydarzenia siedzą we mnie długo, nie mogę spać, myślę, po raz kolejny coś do mnie dociera, szokuje. Ale czytam i wracam.
Wśród takich książek na chwilę uwagi czekała "Dziewczynka w czerwonym płaszczyku". Bestsellerowa, aż się niedobrze robiło. Opatrzona rozmazanym autografem kupionym przez przypadek. Ściśnięta między historię małej Krysi a opowieści o czynach polskich dziewczyn w armii. Miała być taka jak one. Trudna, zabierająca jakąś cząstkę człowieka ze sobą, pełna niewprawnych i przesiąkniętych cierpieniem zdań.
Zaczęła się inaczej. Zdania miała pełniejsze, myśli umiejętniej nazwane. Ale strachu, ucieczki, bólu było tyle samo. Aż za dużo.
Jednak tam, gdzie historie wszystkich ocalałych dzieci się zwykle kończą, gdzie mamy króciutki końcowy rozdział w którym wrzucone jest przypadkowe zdjęcie z córką, z nowym domem w Ameryce, historia dziewczynki dopiero się zaczynała. Wciąż od nowa.
Pani Roma podjęła się bolesnego i przeszywającego chyba wszystkich czytelników zadania. Opisała nie tylko ten etap najtragiczniejszy, spędzony w gettcie, potem ukrywając się, w polskiej rodzinie. Spróbowała nazwać, powrócić również do lat późniejszych, tak trudnych dla niej, tak wydawać się by mogło pełnych sukcesu.
To ona była przy powstawaniu legendarnej już Piwnicy pod Baranami. To ona robiła scenografię w teatrach całej Europy. Poznała księżną Monako. Miała męża i pięknego synka.
To ona zmagała się samotnie z depresją, z lękami, z uzależnieniem od leków, z ciągłym i nieustającym pragnieniem miłości, ze strachem, z bezsennymi nocami, z mieszkaniem w Niemczech, gdzie wszystko kojarzyło się tylko i wyłącznie z jednym. To ona dorastała naznaczona piętnem wojny, ciągłej ucieczki, ukrywania się.
Mój M. mówi często Odpuść, on na razie ma problem sam ze sobą, siebie nie rozumie, nie nakładaj mu dodatkowych ciężarów, nie próbuj go zrozumieć wcześniej niż on sam tego nie zrobi. Co z ludźmi, którzy nie umieją się znaleźć w tym świecie, w pokoju, przez kilkadziesiąt lat? Co z ludźmi, którzy nigdy już się nie odnajdą?
Dziewczynka w czerwonym płaszczyku to książka intymna do granic możliwości, pokazująca twarz kobiety, która z demonami przeszłości wchodziła w dorosłość, żyła, pracowała, starała się normalnie funkcjonować. To książka, która powiedziała o człowieku coś naprawdę nowego. * To książka, w której bohaterka powinna w logicznej kolejności dorosnąć szybciej, jako że doświadczyła okrucieństwa, którego żadne z nas zapewne nigdy nie doświadczy. Jednak zamiast dorosnąć, ona kilkadziesiąt lat nosiła w sobie obraz dziewczynki. Małego dziecka. O którym dopiero teraz jest w stanie pisać i odnajdować wszystkie zaginione elementy.
To książka w której ze strachem czasem odnajduję siebie. To książka, która nie tak jak inne zostawiła rysy gdzieś w głębi. Ona wdarła się dalej, znalazła mnie w sobie i została. To książka o której cały czas nie umiem pisać, która dotyka mnie strasznie, którą przeczytałam szybko, jakbym chciała wszystko ze sobą powiązać szybciej, poznać tę dziewczynkę, jakby ktoś chciał mi zaraz to wszystko zabrać. Znalazłam w tej książce po części siebie i to jest straszne. Albo chociaż obezwładniające. Dlatego tu tekst się urwie, nie mam siły jej polecać, czy mówić czegoś wzniosłego.
Książki wybierają sobie odpowiedni czas w naszym życiu. Ta wybrała ten okres. Chyba lepiej trafić nie mogła.
Przeżyłam ją. Przemyślałam. Powracałam. Pozastanawiałam. Zachowałam.
*Cytat pochodzi z pięknego tekstu ś.p. pani Małgosi Baranowskiej, który może Wam w bardziej ułożony sposób przybliży kawałek tej historii.
Czytaliście kiedyś wspomnienia z getta? Albo z okresu II wojny światowej, po prostu?
Nie wiem, co mnie ciągnie do takich książek. Po ich lekturze jestem wewnętrznie wypruta, niezaokrąglone, ostre, pozbawione magii, melodii i wdzięku zdania opisujące te wydarzenia siedzą we mnie długo, nie mogę spać, myślę, po raz kolejny coś do mnie dociera, szokuje. Ale czytam i...
2011-05-24
2011-06-27
II wojna światowa była dla mnie zawsze okresem tragicznym, ale i najbardziej interesującym w dziejach Polski. Jako 8-9-letnie dziecko umiałam siedzieć godzinami nad opasłą „Kroniką XX wieku”. Jednak po powieści i książki dokumentalne z lat 1939 – 1945 nie sięgałam. Po prostu po kilku takich „przejściach” wolałam filmy. „Kamienie na szaniec”, jak i inne książki, które potem przeczytałam, łamią te stereotypy.
Losy Rudego, Alka i Zośki opisane ręką Aleksandra Kamińskiego wspaniale oddają walkę i codzienne życie młodych ludzi w okupowanej Polsce.
Wiedziałam przed przeczytaniem książki, że główni bohaterowie zginą. W tej historii jednak ważniejsze jest za co zginą, w jakich okolicznościach i co wcześniej zrobią dla Polski.
Każdy z nich mi imponował. Jednak największą sympatia obdarzyłam chyba Rudego. Gdy spojrzałam na okładkę od razu wiedziałam, które zdjęcie przedstawia Janka Bytnara. Albo raczej nie wiedziałam, tylko czułam. W jednym jednak się pomyliłam. Rudy miał być roześmianym włóczykijem, odważnym, którego wszędzie byłoby pełno. A był cichym, zamyślonym, skłonnym do refleksji, szalenie inteligentnym chłopakiem. Miał wiele talentów, które umiał wykorzystywać. Co przeszedł podczas przesłuchania i deklamacja Słowackiego na łożu śmierci… To na zawsze zapada w pamięci.
Choć cytatów wartych zaznaczenia jest wiele, o tych słowach powinniśmy pamiętać, bo tyczą się i nas: „… ciąży na nas obowiązek wobec Rudego i Alka. Byli to tacy ludzie, że życiem swoim wskazywali kierunek. Musimy ich uwiecznić, idąc ich śladami i postacie ich traktując jako wzory.”
Nasz Księgarnia świetnie spisała się dodając autentyczne zdjęcia. Jedno zapadło mi w pamięci. Czwarte wydanie „Kamieni…”. Biała okładka i dedykacja. Pod tym, komentarz: „Na pierwszym wieczorze autorskim druha Aleksandra Kamińskiego po latach milczenia, na które go skazano – w październiku 1957 roku autor „Kamieni” po raz pierwszy zobaczył drobną, siwą panią, która poprosiła: - Proszę podpisać tylko: „Matce Rudego”…”
II wojna światowa była dla mnie zawsze okresem tragicznym, ale i najbardziej interesującym w dziejach Polski. Jako 8-9-letnie dziecko umiałam siedzieć godzinami nad opasłą „Kroniką XX wieku”. Jednak po powieści i książki dokumentalne z lat 1939 – 1945 nie sięgałam. Po prostu po kilku takich „przejściach” wolałam filmy. „Kamienie na szaniec”, jak i inne książki, które potem...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-08-07
Holocaust. Zagłada. Wydarzenie od którego minęło już ponad siedemdziesiąt lat, a i tak, gdy o nim mówimy, gdy zwiedzamy kolejne obozy śmierci, wywołuje drżenie, przestrach, niezrozumienie. Jak mogło do tego dojść? Co działo się w głowach ludzi typu Hitler, Eichmann? Tego już nigdy nie zrozumiemy…
Powstało wiele książek na ten temat. W księgarniach piętrzy się wiele wspomnień spisanych przez Ocalałych. Wszystkie, te mniej lub bardziej historyczne, ograniczają się jedynie do opowieści z czasów wojny, do opisów bestialskich czynów hitlerowców. Tom Segev posuną się krok dalej. „Skonfrontował Izraelczyków z niewygodnymi faktami na temat Holocaustu.”* Przypomniał i ujawnił informacje, o których niektórzy woleli by zapomnieć, a które dla innych stanowią szokujący obraz rodzenia się państwa Izrael.
Już na samym początku zwykły „zjadacz chleba” zostaje zasypany informacjami, które dla niego stanowią niemałe zaskoczenie. Autor zaczyna od opisywania czasów przedwojennych, gdy nowe państwo rodziło się. Wtedy właśnie, w latach 30. XX wieku, wielu Żydów miało szansę dostać się do Jerozolimy, a co za tym idzie (co widzimy dopiero z perspektywy czasu) uniknąć śmierci. Jednak chociaż oficjalnie Izrael miał łączyć wszystkich Żydów, gromadzić ich we własnym kraju, to takie zaproszenia dostawali nieliczni. Przywódcy chcieli ludzi „na poziomie”.
Szkopuł tkwił w fakcie, że intelektualiści nie chcieli rozstawać się z Europą. Woleli zostać w Niemczech, gdzie się urodzili, gdzie czuli się „prawie jak w domu”. Zazwyczaj również nie umieli mówić po hebrajsku czy w jidysz. Przybywając do Izraela czuli się wyobcowani. Było widać różnicę we wszystkich aspektach życia.
Potem ataki antysemitów w Europie zaostrzały się, Hitler doszedł do władzy. Zaczęła się wojna. Segev dalej pisze o bardzo niewygodnych dla Izreaela faktach. O tym, jak rząd nic nie robił (nie chciał?)by pomóc ginącym Żydom…
„Gdy jiszuw dyskutował o najlepszych sposobach upamiętnienia ofiar, większość z nich jeszcze żyła”.**
… kolaborantach, jak przyjmowano w Izraelu Ocalałych z Zagłady. Nie boi się opisać zachowań również po wojnie, bardzo często mocno kontrowersyjnych, jak choćby sprawa Kastnera czy proces Eichmanna.
Jednak im dalej w las, tym bardziej rzuca nam się w oczy, jak zmieniało się podejście do tematu Zagłady wśród Izraelczyków. Jak pewne bariery zostały łamane. Jak Holocaust odbierały kolejne pokolenia.
Książka z pewnością szokuje. Szokuje szczególnie przeciętnego Polaka, przeciętnego Anglika, przeciętnego Niemca czy Francuza. Chociaż temat wojny, Holocaustu jest poruszany coraz częściej w mediach, to i tak przy niektórych fragmentach człowiek rozszerzał oczy ze zdziwienia. Niektóre fakty, chociaż może i oczywiste zaskakiwały wielu.
Szczególnie bolącym problemem, było niezrozumienie z jakim spotykali się ocaleni:
"W 1943 roku, obozie pracy przymusowej założonym przez Niemców koło Przemyśla, przed komendanta obozu Franza Schwammberga przyprowadzono siedemnastoletniego więźnia Michała Goldmana. Komendant zaczął go chłostać, Goldman zemdlał. Gdy się ocknął, komendant bił go dalej - osiemdziesiąt batów, aż Goldman się załamał. Jego plecy były jedną krwawą miazgą, ale przeżył. Po wojnie przybył do Izraela.Gdy opowiedział krewnym o swoich doświadczeniach, nie uwierzyli. Byli pewni, że zmyśla albo przesadza. ta niewiara była osiemdziesiątym pierwszym ciosem - powiedział potem Goldman."**
Przez swoją wartość emocjonalną, nawał informacji, które są bardzo ciężkie i chcąc nie chcąc, działają na psychikę Czytelnika, lektura jest trudna. Osobiście, musiałam sobie dawkować rozdziały, a czasem wręcz kartki. Niekiedy nie dało przeczytać się więcej niż kilka stron. Humanitarna strona naszej osobowości nie pozwalała...Nie mogła uwierzyć po raz kolejny, że coś takiego mogło się zdarzyć.
Jednak na tak wole tempo przyswajania sobie lektury działał również nawał nazwisk, faktów. Jednak efekty były satysfakcjonujące, bo Segev odkrył przed nami wiele na prawdę ważnych informacji.
Podsumowując, "Siódmy milion" jest literaturą faktu na najwyższym poziomie. Autor w obiektywny i profesjonalny sposób przedstawia wiele ciekawych faktów, z punktu widzenia Polaka, i faktów kontrowersyjnych, z punktu widzenia Izraelczyka. Jednocześnie przypomina o Holocauście i pokazuje jak Zagłada dzieli i jednocześnie łączy Żydów.
*onet.pl
** cytat z książki "Siódmy milion"
Holocaust. Zagłada. Wydarzenie od którego minęło już ponad siedemdziesiąt lat, a i tak, gdy o nim mówimy, gdy zwiedzamy kolejne obozy śmierci, wywołuje drżenie, przestrach, niezrozumienie. Jak mogło do tego dojść? Co działo się w głowach ludzi typu Hitler, Eichmann? Tego już nigdy nie zrozumiemy…
Powstało wiele książek na ten temat. W księgarniach piętrzy się wiele...
Książki o tematyce wojennej. To do nich większość czytelników podchodzi z rezerwą, obawą, że dana pozycja wynudzi, zasypie gradem dat, dziwnych informacji, rodem z nudnej lekcji historii. Ja na przekór wszystkiemu do takich książek pochodzę z uśmiechem na twarzy. Dlatego, gdy dowiedziałam się, że mam możliwość przeczytania „Poruczników 1939”, zaraz z niej skorzystałam. Jednak w trakcie czytania, mój uśmiech stopniowo znikał z twarzy.
Rok 1937. Poznajemy życie ludzi z Elblinga. Zawirowania, miłostki. Zaraz potem rok 1938, na terenach Prus pojawiają się powołania do wojska, zaczynają się ciężkie ćwiczenia. I wreszcie rok 1939. Liczba powołań wzrasta, coraz częściej mówi się o wojnie. Panika? Nie, żadna panika. Ile to może trwać? Miesiąc, dwa? Nie więcej. I wszystko wróci do normy…
Pan Tomasz pokazał nam nie tylko sam przebieg wojny, ale i co działo się wcześniej. Przedstawił nam to w nieczęsto spotykany sposób, bo z punktu widzenia kilku ciekawych osób. Każda z nich stała po innej stronie barykady. Widzieliśmy wszystko oczami Polaka, Niemca, Rosjanina. Po raz pierwszy spotkałam się z tym, że autor pokazał wszystkich jako ludzi. Ludzi którzy czują. Nie widzieliśmy tylko cierpiących i walczących bohatersko Polaków. Widzieliśmy tak samo przedstawionych Niemców i Rosjan. Nie było tego cierpiącego Polaka nad którym znęcał się bezuczuciowy Niemiec. Bo, czy tak było na wojnie? Czy większość Niemców nic nie czuła, tylko z zamkniętymi oczami wszystkich zabijała? Nie. Niemieckie wdowy tak samo przeklinały Polaków, jak Polskie wdowy Niemców. Co ciekawsze bardzo często przyjaźniły się za sobą.
Pan Tomasz przypomniał nam, że człowiek nigdy nie był maszyną do zabijania, bez względu na narodowość…
Jednak kobiety, zwykłe życie, plany na przyszłość, to wszystko było na pierwszym planie tylko przez jakiś czas. Zaraz potem ukazał się obraz walk. Choć autor przedstawił je niezwykle barwnie, łatwym do zrozumienia językiem, to opisy nudziły mnie. Zawsze pochodziłam do nich sceptycznie, czy to w tej książce, czy innej. Gdy tylko się zaczynały, wypatrywałam choć urywka z życia Else, czy wiadomości o ucieczce Broniki. Dostawałam je, ale znacznie rzadziej niż wcześniej.
Książkę mogłabym uznać za czytadło. Nie było w niej nic porywającego, co odróżniałoby te pozycję o innych książek tego gatunku. Akcja ciekawa, lecz nie pasjonująca. Bohaterowie poprawni, lecz nie powalający. Jednak było w niej to „coś” co pcha mnie do kolejnych tomów trylogii. Cały czas nie wiem, jak potoczy się los Anastazji, co będzie z Hiszpanem. Jak zachowa się Berta? Takie niedokończone historie ciekawią i może sięgnę po kolejne tomy?
Dużą rolę odgrywa tu miasto Elbling. Dzisiejszy Elbląg jest takim punktem wyjścia. To stąd pochodzi większość głównych bohaterów, lub znajdowali się oni tu przejazdem. Taki zabieg literacki został zastosowany z tego prostego powodu, że nasz autor jest miłośnikiem i znawcą tegoż miasta. Dzięki temu książka okraszona jest pięknymi zdjęciami.
Bohaterzy w większości są autentyczni co tylko dodaje atutów powieści. Jednak uważam, że książkę doceni szczególnie osoba lubiąca historię i opisy walki. Sama oceniam ją pozytywnie, lecz nie na tyle ile bym od niej wymagała. Jednak moje wymagania jak zwykle są troszkę zagmatwane, bo czego ja się znów czepiam we wzorcowej powieści wojennej?Zaryzykujcie sami, może Wam bardziej przypadnie do gustu?
Książki o tematyce wojennej. To do nich większość czytelników podchodzi z rezerwą, obawą, że dana pozycja wynudzi, zasypie gradem dat, dziwnych informacji, rodem z nudnej lekcji historii. Ja na przekór wszystkiemu do takich książek pochodzę z uśmiechem na twarzy. Dlatego, gdy dowiedziałam się, że mam możliwość przeczytania „Poruczników 1939”, zaraz z niej skorzystałam....
więcej Pokaż mimo to