-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać2
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać2
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński14
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2020-07-12
2017-01-21
Zapewne wielu z Was, czytając książki Brandona Sandersona, zauważyło pewne podobieństwa pomiędzy nimi - czy to w systemach magii, czy występowaniu tych samych bohaterów jak chociażby Hoid. Jeśli nie, to nie ma powodów do zmartwień, ponieważ chwilami dość ciężko wyłapać wszelkie nawiązania a sam autor nie chce, by czytelnicy znali na pamięć całą jego twórczość. Książką, która ma rozjaśnić nieco zawiłości z tym związane oraz ujawnić odpowiedzi na niektóre pytania, jest Bezkres magii, zawierający teksty dotyczące Cosmere, czyli wszechświata wspólnego dla wielu powieści Brandona Sandersona.
Jest to zbiór opowiadań, zawierający teksty dotyczące aż sześciu układów: Sel, Scadrial, Taldain, Tren, Drominad i Roshar. Na początku każdego z nich znajdziemy mapę układu słonecznego oraz jego omówienie przez Khriss (autorkę Ars Arcanum), dzięki czemu możemy poznać w ogólnym zarysie dany świat - jak wygląda, jaka była jego historia i związek z Odpryskami. Po każdym opowiadaniu zamieszczono dodatkowo Post Scriptum, w którym autor wyjaśnia okoliczności powstania, swoje inspiracje oraz historie związane z daną opowieścią. To pozwala lepiej zrozumieć dany tekst a także poznać plany na przyszłość Sandersona, dotyczącego poszczególnych światów.
Przechodząc do zawartości Bezkresu magii, to są w nim właściwie tylko cztery opowiadania, będące samodzielnymi historiami. Natomiast we wszystkich pozostałych, natkniemy się mniejsze lub większe spojlery dotyczące innych książek Sandersona osadzonym w danym świecie. Jeśli macie wątpliwości, które opowiadania możecie czytać a które nie, to przed każdym tekstem zamieszczono krótką informację do jakich historii zawiera spojlery, co bardzo ułatwia lekturę. Jeśli chodzi o te cztery samodzielne historie, to jest nią Dusza Cesarza, wydana wcześniej jako osobna pozycja, Biały Piasek (fragment komiksu), którego premiera będzie w marcu 2017, Cienie dla ciszy w Lasach Piekła oraz Szósty ze Zmierzchu. Każde z nich rozgrywa się w innym układzie i przedstawia osobną, krótką historię, wprowadzającą do danego świata i jego magii. Zwłaszcza dwa ostatnie opowiadania wywarły na mnie duże wrażenie, ponieważ są one jedynymi opowieściami o dwóch dotąd nieznanych światach, a przy okazji prezentują wspaniałe pomysły autora.
Jak wspomniałem powyżej, znacząca część opowiadań w Bezkresie Magii wymaga znajomości wcześniejszych książek Sandersona, ponieważ mocno do nich nawiązuje, lub uzupełnia ich historie. Tak jest z Nadzieją Elantris - nie wnosi ono zbyt wiele do wiedzy o świecie Elantris, ale pokazuje z innego punktu widzenia wydarzenia mające miejsce pod koniec książki, co stanowi świetne jej uzupełnienie. Podobnie ma się rzecz z trzema opowiadaniami ze Scadrialu. O ile do Jedenastego Metalu, czy Allomanty Jaka nie jest jakoś szczególnie wymagana znajomość trylogii Ostatnie Imperium, o tyle do Tajnej historii jest już wręcz niezbędna. Jest to historia rozpoczynająca się tuż przed zabiciem Kelsiera oraz o tym co działo się później przez całą trylogię z bardzo nieoczekiwanego puntu widzenia. Zdradzę jedynie tyle, że nie bez powodu, to właśnie Kelsier zdobi okładkę Bezkresu magii. Po lekturze tego opowiadania zdecydowanie inaczej spoglądam na całą historię Vin i Elenda. Tancerka Krawędzi opowiada natomiast o Zwince, którą poznałem wcześniej w Słowach Światłości w jednym z rozdziałów w Interludium. Jest to niezwykła postać, która myśli bardzo nieszablonowo a historia ukazana w opowiadaniu daje odpowiedzi na niektóre pytania powstałe po lekturze drugiego tomu Archiwum Burzowego Światła. Tak więc, również w tym przypadku niezbędna jest znajomość dwóch dotąd wydanych tomów, ponieważ może być trudno zrozumieć większość wydarzeń z tej historii.
Po przeczytaniu Bezkresu Magii mam poczucie dobrze spędzonego czasu. Była to dla mnie niezwykła okazja, powrócić do niedawno poznanych światów, jak również poznać nowe, niemniej interesujące. Ogrom Cosmere i planów Sandersona jakie się uwidaczniają, po prostu zapiera dech w piersi! Owszem, o wielu szczegółach dotyczących tego uniwersum już wiedziałem, ponieważ na bieżąco śledzę informacje jakie dodaje Sanderson oraz jakie pojawiają się na polskiej stronie fanów autora - drogakrolow.pl. Jednakże o zdecydowanej większości już nie i po lekturze tego zbioru już zawsze będę starał się odnajdywać nawiązania w kolejnych powieściach Sandersona. Zdecydowanie obowiązkowa pozycja dla fanów autora. Polecam!
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Mag!
http://hrosskar.blogspot.com/2017/01/bezkres-magii.html
Zapewne wielu z Was, czytając książki Brandona Sandersona, zauważyło pewne podobieństwa pomiędzy nimi - czy to w systemach magii, czy występowaniu tych samych bohaterów jak chociażby Hoid. Jeśli nie, to nie ma powodów do zmartwień, ponieważ chwilami dość ciężko wyłapać wszelkie nawiązania a sam autor nie chce, by czytelnicy znali na pamięć całą jego twórczość. Książką,...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11-05
Spotykałem się wielokrotnie z świetnie zapowiadającymi się pierwszymi tomami cyklów, z ciekawym i nowatorskim podejściem do fantasy, jednakże mało któremu autorowi udało się utrzymać to wrażenie przez całą opowiadaną historię. Nie sztuką jest bowiem zachwycić czytelnika pierwszym tomem i dalej po prostu kontynuować fabułę, która choć dobra, nie jest często tym czego by czytelnik oczekiwał. Sztuką jest z każdym kolejnym tomem wciąż zaskakiwać czytelnika i dać mu wspaniałe zakończenie. Dlatego chylę czoło przed talentem Brandona Sandersona, ponieważ jemu to się udało. Nie dość, że Z Mgły Zrodzony to świetna książka - wiele nowatorskich rzeczy w fantasy, jak chociażby allomancja, to kontynuacja Studnia Wstąpienia spełnia wszelkie oczekiwania. Natomiast Bohater Wieków po prostu wgniata w fotel. Dosłownie! Inaczej nie umiem określić tego, co zrobiła ze mną lektura trzeciej części trylogii.
Historia rozpoczyna się dość ponuro i smutno. Cały świat rozpada się... Mgły, które wydawały się nieszkodliwe zabijają ludzi oraz coraz dłuższy czas pozostają w ciągu dnia, powodując obumieranie roślin i tym samym śmierć zwierząt. Popiół wydobywający się z Gór Popielnych pada coraz częściej przykrywając wszystko grubą warstwą, której nie ma powoli kto usuwać. Dzieła zniszczenia dopełniają silne oraz coraz częściej powtarzające się trzęsienia ziemi. Czy nie ma żadnego ratunku dla świata?
Nadzieje pokładane w Vin nie ziściły się... Jako Bohater Wieków z przepowiedni miała uratować świat, powstrzymać spadający popiół oraz mgły. Tak się nie stało... Tak naprawdę podstępem została nakłoniona do uwolnienia Zniszczenia ze Studni Wstąpienia, które teraz pragnie wyegzekwować swoje prawo - prawo do unicestwienia wszystkiego, co istnieje. Vin wraz z Elendem szukają jakichkolwiek wskazówek, jakie mogą im pomóc w uratowaniu świata. W tym celu poszukują ukrytych jaskiń wraz z zapasami, pozostawionymi przez Ostatniego Imperatora. Domyślał się on, że kiedyś Zniszczenie może zostać uwolnione a jego samego zabraknąć. Zostawił w nich coś jeszcze - wyryte w stali wiadomości, które mają przyczynić się do zapobiegnięcia katastrofie i zniszczeniu świata. Na ich drodze pozostało ostatnie miasto Fadrex - miasto, którym niegdyś władał Cett a obecnie rządzi nim obligator Yomen. Czy w nim odnajdą upragnione odpowiedzi jak uratować świat?
Podobnie jak to miało miejsce w poprzednich dwóch tomach, także i w ostatnim przed każdym rozdziałem została zamieszczona krótka informacja. Zazwyczaj były to odniesienia do Bohatera Wieków, Studni Wstąpienia, czy też o Allomancji i Mglistych. Jednakże niewiele one zmieniały w naszym postrzeganiu świata, jedynie nieco poszerzały wiedzę, nie były tak istotne. Zupełnie inaczej jest w Bohaterze Wieków - tutaj od samego początku notatki są szczegółowe i można by rzec zdradzają wiele interesujących faktów dotyczących fabuły. Błąd Sandersona? Nie. Zostały one celowo tak zaplanowane, by stopniowo budować naszą wiedzę o Zniszczeniu, Zachowaniu, hemalurgii, także o minionych wydarzeniach ujawniając istotne szczegóły. Natomiast bohaterowie w książce nie posiadają takowej wiedzy i niejako błądzą po omacku przez dość długi czas. Taka kompozycja ma ogromną zaletę - tych informacji po prostu nie byłoby gdzie umieścić bez szkody dla budowanego napięcia i niepewności w fabule. Dlatego, uważam to za niezwykle przemyślany i dopracowany pomysł, który w pełni ukazuje nam ogromny talent i kunszt Brandona Sandersona do tworzenia wspaniałych historii.
Warto w tym miejscu powiedzieć kilka słów o bohaterach. Na mnie największe wrażenie w tej części zrobiły dwie postacie: Elend oraz Spook. Ten pierwszy przeszedł niezwykłą metamorfozę i stał się prawdziwym cesarzem, który potrafi odsunąć na bok uczucia, poczucie winy i dylematy moralne i zrobić to, co trzeba dla większego dobra. A przy tym wciąż potrafi być tym idealistą i marzycielem, jakiego znamy z pierwszego tomu. Spook, niedoceniany przez ekipę staje się wreszcie kimś, przestaje czuć się niepotrzebny i odrzucony. Rozwija się na naszych oczach i stara się dorównać legendzie, jaką stał się Kelsier.
Zapewne wielu z Was ciekawiło, podobnie jak mnie w jaki sposób tworzy się inkwizytorów, kollosy i co z nimi mają wspólnego kandra, prawda? W Bohaterze Wieków znajdziecie odpowiedzi na to pytanie i nie tylko. Okazuje się, że istnieje również trzecia umiejętności, obok allomancji i ferruchemii, mianowicie hemalurgia, która to wykorzystuje metale (kolce, czy ogólnie kawałki metali) do czerpania mocy z ciał innych osób, zazwyczaj Mglistych. Jest to zdecydowanie mroczna i bardzo "brudna" umiejętność, a która ma ogromne znaczenie dla fabuły trzeciego tomu.
Przechodząc powoli do końca powiem, że Bohater Wieków to książka niezwykła i magiczna. Nigdy bym nie przypuszczał, czytając Z Mgły Zrodzonego, że tak historia może się tak skończyć. Jeśli macie swoje pomysły, czy też przypuszczenia, to porzućcie je. Sanderson postarał się i pokazał kto jest prawdziwym mistrzem fantasy! Przez cały czas trzeci tom nas zaskakuje i powoli ukazuje wyłaniający się zamysł, który autor zapoczątkował już na pierwszych stronach Z Mgły Zrodzonego. Najważniejsze pytanie: jakie w takim razie było zakończenie? Wbrew pozorom jest to trudne pytanie, ponieważ wrażenie nie robi ono samo, lecz ostatnie kilkadziesiąt stron, które niesamowicie trzymają w napięciu oraz ujawniają największe sekrety świata. Zakończenie jest melancholijne, nie do końca szczęśliwe i takie być powinno. Gdyby wszystko skończyło się dobrze niczym w szczęśliwej bajce, Sanderson straciłby w moich oczach. Jest ono również w pewien sposób niezwykle piękne i dające nadzieję na nowy, lepszy początek.
Wznowienie trylogii Z mgły zrodzony przez Wydawnictwo MAG było strzałem w dziesiątkę. Jestem niezwykle szczęśliwy, że mogłem poznać tą niezwykle barwną i oryginalną historię, która bije na głowę wiele książek, które do tej pory czytałem. Bynajmniej nie są to czcze słowa. Dla mnie nazwisko Brandon Sanderson na okładce książki stało się samym synonimem gwarancji na udaną lekturę i kupuję w ciemno wszystko co zostanie wydane po polsku tego autora. Jeśli nie znacie książek Brandona Sandersona to co tutaj jeszcze robicie? Daję Wam gwarancję, że się na nim nie zawiedziecie!
http://hrosskar.blogspot.com/2015/11/bohater-wiekow.html
Spotykałem się wielokrotnie z świetnie zapowiadającymi się pierwszymi tomami cyklów, z ciekawym i nowatorskim podejściem do fantasy, jednakże mało któremu autorowi udało się utrzymać to wrażenie przez całą opowiadaną historię. Nie sztuką jest bowiem zachwycić czytelnika pierwszym tomem i dalej po prostu kontynuować fabułę, która choć dobra, nie jest często tym czego by...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-13
Bramy Domu Umarłych jest to powieść zdecydowanie łatwiejsza w odbiorze niż Ogrody Księżyca, ponieważ śledzimy mniejszą liczbę wątków. Co więcej, większość wydarzeń ma miejsce w jednym miejscu, czyli na kontynencie Siedmiu Miast, pustynnej krainie, którą ogarnął ogień rebelii. Ponadto, każdy z wątków pokazuje nieco inną część większej historii, dzięki czemu łatwiej jest zrozumieć przedstawiane wydarzenia i co się dokładnie dzieje. Nie oznacza to wcale, że Erikson podaje wszystko wprost. Wręcz przeciwnie! Wciąż mamy wiele tajemnic i półsłówek, które nie mówią zbyt wiele na początku, a jednak z czasem układają się w niezwykle przemyślaną całość. Co więcej, autor daje odpowiedzi na niektóre z nurtujących pytań po lekturze Ogrodów Księżyca, ale jednocześnie pozostawia czytelnika z wieloma nowymi.
Bramy Domu Umarłych to niesamowity opis wędrówki żołnierzy i tysięcy cywili przez zbuntowany kontynent, gdzie każdy chce ich zabić. Coltaine, pięść z Siódmej Armii niestrudzenie prowadzi swoich ludzi i uchodźców do bezpiecznego azylu, po drodze staczając kolejne bitwy, których wynik nie zawsze jest taki oczywisty, o czym jego wrogowie nie jeden raz się dotkliwie przekonają. Dużo zatem jest w książce wszelkiego rodzaju potyczek, zasadzek oraz starć z wrogimi armiami, w czasie których Coltaine udowadnia, że jest znakomitym strategiem, dokładnie wszystko planując i odpowiednio się przygotowując. Niemniej interesujący jest wątek związany z jednopochwyconymi i d`iversi oraz ich poszukiwaniem Legendarnej Ścieżki Dłoni. Dowiadujemy się w ten sposób kolejnych ciekawych rzeczy o świecie, bóstwach, grotach i poznamy wiele starożytnych historii i tajemnic. Z każdym kolejnym przeczytanym tomem cyklu Eriksona można sobie coraz lepiej uświadomić jak złożony jest to świat, z historią sięgającą tysięcy lat wstecz, pełną bóstw i innych starożytnych istot, ingerujących w losy śmiertelników.
Bramy Domu Umarłych to drugi tom Malazańskiej Księgi Poległych Stevena Eriksona. Bardzo dobrze napisana i przemyślana książka, od której nie mogłem się oderwać. Polecam!
https://hrosskar.blogspot.com/2021/07/bramy-domu-umarych-steven-erikson.html
Bramy Domu Umarłych jest to powieść zdecydowanie łatwiejsza w odbiorze niż Ogrody Księżyca, ponieważ śledzimy mniejszą liczbę wątków. Co więcej, większość wydarzeń ma miejsce w jednym miejscu, czyli na kontynencie Siedmiu Miast, pustynnej krainie, którą ogarnął ogień rebelii. Ponadto, każdy z wątków pokazuje nieco inną część większej historii, dzięki czemu łatwiej jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-02-16
David Mitchell jest jednym z moich ulubionych pisarzy, którego poznałem kilka lat temu za sprawą ekranizacji Atlasu Chmur. Jego powieści były nominowane do najważniejszej brytyjskiej nagrody literackiej Brookera. Autor ten posiada niezwykłą i nieprzeciętną pisarską wyobraźnię, która przyniosła mu sławę jednego z najciekawszych twórców obecnego pokolenia. Co ciekawe w 2007 roku magazyn Time uznał go za jedną ze stu najbardziej wpływowych osób na świecie. To tylko podkreśla jaki to pisarz.
Najnowsza wydana po polsku książka Davida Mitchella to Czasomierze, która w 2015 zdobyła World Fantasy Award. Została ona podzielona na 7 części, każda dziejąca się w innym okresie czasu i obejmują one lata od 1984 do 2043 roku. Historia zaczyna się dość zwyczajnie - piętnastoletnia wówczas Holly Sykes odbywa kłótnię z matką i ucieka z domu. Po drodze spotyka starszą panią, od której dostaje dostaje kubek herbaty w zamian za "schronienie". Dopiero wiele dziesięcioleci później Holly zrozumie na co się zgodziła a tamten dzień na zawsze odmieni jej życie i będzie rzutował na jej losach aż do śmierci.... Czasomierze to dużym uproszczeniu opowieść o losach Holly, która wiedzie życie na pozór zwyczajne i niczym nie wyróżniające się. Ma jednak przebłyski z przyszłości, dzięki którym ma dar przewidywania przyszłości. W jej życiu pojawiają się znikąd nieznajomi, którzy naginają prawa rządzące światem i czasem do własnych celów. Holly ma do odegrania ważną rolę w tajemniczej wojnie toczonej za kulisami naszego życia...
Z początku książka niczym się nie wyróżnia - po prostu zwykła historia zbuntowanej nastolatki uciekającej z domu. Jednak w miarę czytania pojawiają się wydarzenia, które ciężko racjonalnie wytłumaczyć. Zanim się zorientujemy to ze zwykłej opowieści, Czasomierze przeistaczają się w rasowy thriller z fascynującym wątkiem dotyczącym manipulacji czasem i walką o ludzkie dusze... Także i tym razem Mitchell oparł Czasomierze o znany już czytelnikowi schemat powieści z Atlasu Chmur, czy Widmopisu - historia jest opowiadana z punktu widzenia sześciu osób a rozdziały Holly rozpoczynają i kończą książkę. Wszyscy bohaterowie mają własne problemy, marzenia, plany...a także do odegrania pewną rolę. Ich życie jest nierozerwalnie związane z historią Holly i za sprawą tych osób poznajemy koleje losu Holly po ucieczce z domu. Wybrani oni zostali nieprzypadkowo - są to mniej lub bardziej ważne postacie dla Holly i każdego łączy coś innego z główną bohaterką. Nie odnosi się przy tym wrażenia, że autor powiela schemat i zmienia tylko osobę w kolejnych częściach. Dzięki temu książka jest zdecydowanie bardziej interesująca i porusza więcej problemów.
Zazwyczaj nie wspominam o zakończeniu, ale tym razem nie sposób się do niego nie odnieść. Ostatnia część to bardzo gorzka i zapadająca w pamięć refleksja nad konsumpcjonizmem ludzkości i do czego on w efekcie doprowadził... Ziemia roku 2043 to świat bez ropy, z kurczącymi się zapasami, panującym bezprawiem z niewielkimi oazami pokoju. Nikt nie jest już bezpieczny a czasy bogactwa i dobrobytu przeminęły bezpowrotnie... Nie jest to wizja obok której można przejść obojętnie, zwłaszcza że jest ona napisana bardzo rzeczowo i logicznie a oznaki takiej przyszłości możemy doświadczyć na kartach powieści.
Nie sposób napisać coś więcej o Czasomierzach, by nie zdradzić istotnych elementów historii. Na pewno nie jest to łatwa i lekka książka. Czytałem ją zdecydowanie dłużej niż z początku myślałem i otwarcie powiem, że nie nadaje się do czytania po całym ciężkim dniu w pracy/szkole. Wymaga ona od czytelnika dużego skupienia, kojarzenia faktów a przy tym stawia przed czytelnikiem pytania - o konsumpcjonizm, nieśmiertelność, jak radzić sobie z utratą bliskich, oraz czy można przewidywać przyszłość. Wątek znikających ludzi i walki w jakiej bierze udział Holly to prawdziwy majstersztyk! Nie mogłem wyjść z podziwu dla wyobraźni i talentu Mitchella, który tak świetnie przedstawiał kolejne fakty prowadząc do pasjonującego i nieoczekiwanego finału! Osoby znające wcześniejsze książki Mitchella z pewnością wychwycą aluzje, czy postacie z innych jego książek, których nie brakuje. To dodaje pewnego uroku Czasomierzom.
Czasomierze to prawdziwa Uczta Wyobraźni w pełnym tego słowa znaczeniu! Jest to powieść niezwykła z fantastycznym pomysłem na fabułę, która porusza ważne i trudne zagadnienia. Podobnie jak poprzednie książki Mitchella, również Czasomierze zapadają głęboko w pamięci i myślę, że długo o niej nie zapomnę, zwłaszcza o zakończeniu! Polecam!
David Mitchell jest jednym z moich ulubionych pisarzy, którego poznałem kilka lat temu za sprawą ekranizacji Atlasu Chmur. Jego powieści były nominowane do najważniejszej brytyjskiej nagrody literackiej Brookera. Autor ten posiada niezwykłą i nieprzeciętną pisarską wyobraźnię, która przyniosła mu sławę jednego z najciekawszych twórców obecnego pokolenia. Co ciekawe w 2007...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-10-31
#recenzja obu tomów#
Konstrukcja całej książki przypomina tę znaną z Drogi Królów, czy Słów Światłości. Całość została podzielona na 5 części, a pomiędzy nimi mamy krótkie Interludia. Z początku akcja jest spokojna, natomiast im dalej, tym coraz więcej się dzieje i trudno oderwać się od lektury. Podobnie jak to było w dwóch poprzednich tomach cyklu, również w tym mamy sceny z przeszłości jednego z bohaterów. Patrząc na tytuł łatwo się domyślić, że będą to wspomnienia Dalinara. Dowiemy się z nich jakim był człowiekiem w czasie jednoczenia Alethkaru, za panowania Gavilara i po jego śmierci, czy jak wyglądało spotkanie ze Strażniczką Nocy. Te wszystkie sceny z przeszłości pozwalają zobaczyć Dalinara w zupełnie nowym świetle i mają bardzo silny związek z bieżącymi wydarzeniami. Bohater musi bowiem walczyć z demonami własnej przeszłości i sławą Czarnego Ciernia w dążeniu do zjednoczenia całego Rosharu i stawienia oporowi Odium. Nie będzie to łatwe zadanie, a od jego powodzenia zależy życie tak wielu istnień...
Skala nadchodzących wydarzeń robi niesamowite wrażenie. Spustoszenie, które obserwujemy w Dawcy Przysięgi jest zdecydowanie inne niż myślałem i to pod wieloma względami - bardziej przerażające i straszne, ale przede wszystkim obfitujące w niespodzianki. Cały Roshar czeka zatem nie lada wyzwanie, żeby pokonać wroga, który dysponuje niezwykłymi mocami... O ile oczywiście Dalinarowi uda się wykonać swoje zadanie zjednoczenia wszystkich ludzi, ponieważ jego sława mu w tym nie pomaga ani trochę. Jakby tego było mało, wszyscy główni bohaterowie zmagają się z własną przeszłością i błędami, uczuciami i problemami, które ich chwilami przygniatają, a przecież od tych postaci zależy tak wiele. Bohaterowie w Dawcy Przysięgi nie mają łatwego życia, a wielu z nich może je stracić w walce o Roshar...
W Dawcy Przysięgi Sanderson ujawnia wiele sekretów i tajemnic, ale jednocześnie pojawiają się dziesiątki nowych pytań i niewiadomych. Na mnie największe wrażenie tajemnica związana z pierwszym Spustoszeniem. Co prawda troszkę się tego spodziewałem, kiedy się nad tą kwestią ostatnio zastanawiałem przy ponownej lekturze pierwszych dwóch tomów, ale i tak ta informacja spowodowała, że spojrzałem na całą historię w zupełnie nowym świetle. Dla żadnego z bohaterów nie jest to informacja, z którą łatwo się pogodzić. Jakby nie patrzeć, to właśnie odkrycie tej tajemnicy doprowadziła ostatecznie do Odstępstwa i porzucenia przysiąg przez Świetlistych. Kolejny tom zapowiada się niezwykle interesująco!
Dawca Przysięgi to kolejny tom wspaniałej przygody w świecie Rosharu, wykreowanym przez Brandona Sandersona. Akcja nabiera tempa, wypowiadane są kolejne przysięgi i poznajemy wiele tajemnic, w tym tę na temat przyczyn Odstępstwa. Polecam!
https://hrosskar.blogspot.com/2020/11/dawca-przysiegi-brandon-sanderson.html
#recenzja obu tomów#
Konstrukcja całej książki przypomina tę znaną z Drogi Królów, czy Słów Światłości. Całość została podzielona na 5 części, a pomiędzy nimi mamy krótkie Interludia. Z początku akcja jest spokojna, natomiast im dalej, tym coraz więcej się dzieje i trudno oderwać się od lektury. Podobnie jak to było w dwóch poprzednich tomach cyklu, również w tym mamy...
2020-11-10
#recenzja obu tomów#
Konstrukcja całej książki przypomina tę znaną z Drogi Królów, czy Słów Światłości. Całość została podzielona na 5 części, a pomiędzy nimi mamy krótkie Interludia. Z początku akcja jest spokojna, natomiast im dalej, tym coraz więcej się dzieje i trudno oderwać się od lektury. Podobnie jak to było w dwóch poprzednich tomach cyklu, również w tym mamy sceny z przeszłości jednego z bohaterów. Patrząc na tytuł łatwo się domyślić, że będą to wspomnienia Dalinara. Dowiemy się z nich jakim był człowiekiem w czasie jednoczenia Alethkaru, za panowania Gavilara i po jego śmierci, czy jak wyglądało spotkanie ze Strażniczką Nocy. Te wszystkie sceny z przeszłości pozwalają zobaczyć Dalinara w zupełnie nowym świetle i mają bardzo silny związek z bieżącymi wydarzeniami. Bohater musi bowiem walczyć z demonami własnej przeszłości i sławą Czarnego Ciernia w dążeniu do zjednoczenia całego Rosharu i stawienia oporowi Odium. Nie będzie to łatwe zadanie, a od jego powodzenia zależy życie tak wielu istnień...
Skala nadchodzących wydarzeń robi niesamowite wrażenie. Spustoszenie, które obserwujemy w Dawcy Przysięgi jest zdecydowanie inne niż myślałem i to pod wieloma względami - bardziej przerażające i straszne, ale przede wszystkim obfitujące w niespodzianki. Cały Roshar czeka zatem nie lada wyzwanie, żeby pokonać wroga, który dysponuje niezwykłymi mocami... O ile oczywiście Dalinarowi uda się wykonać swoje zadanie zjednoczenia wszystkich ludzi, ponieważ jego sława mu w tym nie pomaga ani trochę. Jakby tego było mało, wszyscy główni bohaterowie zmagają się z własną przeszłością i błędami, uczuciami i problemami, które ich chwilami przygniatają, a przecież od tych postaci zależy tak wiele. Bohaterowie w Dawcy Przysięgi nie mają łatwego życia, a wielu z nich może je stracić w walce o Roshar...
W Dawcy Przysięgi Sanderson ujawnia wiele sekretów i tajemnic, ale jednocześnie pojawiają się dziesiątki nowych pytań i niewiadomych. Na mnie największe wrażenie tajemnica związana z pierwszym Spustoszeniem. Co prawda troszkę się tego spodziewałem, kiedy się nad tą kwestią ostatnio zastanawiałem przy ponownej lekturze pierwszych dwóch tomów, ale i tak ta informacja spowodowała, że spojrzałem na całą historię w zupełnie nowym świetle. Dla żadnego z bohaterów nie jest to informacja, z którą łatwo się pogodzić. Jakby nie patrzeć, to właśnie odkrycie tej tajemnicy doprowadziła ostatecznie do Odstępstwa i porzucenia przysiąg przez Świetlistych. Kolejny tom zapowiada się niezwykle interesująco!
Dawca Przysięgi to kolejny tom wspaniałej przygody w świecie Rosharu, wykreowanym przez Brandona Sandersona. Akcja nabiera tempa, wypowiadane są kolejne przysięgi i poznajemy wiele tajemnic, w tym tę na temat przyczyn Odstępstwa. Polecam!
https://hrosskar.blogspot.com/2020/11/dawca-przysiegi-brandon-sanderson.html
#recenzja obu tomów#
Konstrukcja całej książki przypomina tę znaną z Drogi Królów, czy Słów Światłości. Całość została podzielona na 5 części, a pomiędzy nimi mamy krótkie Interludia. Z początku akcja jest spokojna, natomiast im dalej, tym coraz więcej się dzieje i trudno oderwać się od lektury. Podobnie jak to było w dwóch poprzednich tomach cyklu, również w tym mamy...
2020-02-05
Moje zainteresowanie Diuną zaczęło się wiele lat temu i w tym czasie zdążyłem co nieco dowiedzieć się na temat tej książki, fabuły, kolejności czytania kolejnych tomów itd. Zupełnie jednak nie byłem przygotowany na to, jaka jest to powieść. Wymyka się ona jednoznacznej ocenie i można by o niej pisać dziesiątki stron, a to wciąż nie wyczerpałoby tematu. Z pewnością nie jest to powieść, która każdemu przypadnie do gustu. Nie będę ukrywał, że mnie również nie od razu Diuna oczarowała, dopiero z czasem dostrzegłem, jak dobrze jest to napisana książka i jak wiele różnych elementów w sobie kryje. Znajdziemy tutaj liczne nawiązania do islamu i chrześcijaństwa, ciekawych bohaterów, intrygę, rozbudowaną mitologię świata Diuny, wartką akcję i wiele więcej. Co więcej, książka została wydana ponad 50 lat temu, ale w trakcie czytania ani przez moment nie miałem poczucia, że się zestarzała, co jest często problemem starszych powieści science fiction. Dlatego jestem pod dużym wrażeniem świata, a w zasadzie wszechświata, jaki wykreował Frank Herbert i to z ogromną dbałością o każdy detal.
Jak wspomniałem wcześniej, Diuna wymyka się jednoznacznej ocenie i tak naprawdę każdy odbierze poszczególne wątki nieco inaczej, jedne mniej zwrócą naszą uwagę, drugie bardziej. Stąd jeszcze wiele dni po lekturze książki Herberta, duchem wciąż byłem na Arrakis i rozmyślałem nad losem bohaterów i problemami, przed jakimi stoją. To dlatego, że Herbert nie napisał niczego wprost, wiele rzeczy zostało zręcznie ukrytych i to od nas zależy, co wyniesiemy z lektury jego powieści, co przykuje naszą uwagę. Autor skłania wielokrotnie do zastanowienia się i przemyślenia wielu kwestii, a poruszane przez niego problemy są ponadczasowe i za 100 lat wciąż będą jak najbardziej aktualne. Diuna to także doskonały przykład na to, że science fiction to nie tylko wojny w kosmosie, czy walka na miecze świetlne. To piękna, przemyślana powieść, poruszająca wiele ważnych tematów i do której będę wielokrotnie wracał.
Wydanie Diuny, jak i pozostałych książek z tej serii, jest po prostu znakomite. Od dawna jestem wielkim fanem malarstwa Wojciecha Siudmaka i uwielbiam jego styl. Dlatego bardzo się cieszę, że to właśnie jego dzieło jest na widoczne okładce Diuny, natomiast w środku znalazło się kilka jego rysunków. Dodatkowo przed każdym rozdziałem mamy krótki fragment z różnych książek, które czasami dopowiadają niektóre kwestie poruszane w powieści, pokazują jak z perspektywy czasu zapiszą się opisywane wydarzenia, a innym razem są tylko ciekawostką. Na samym zaś końcu mamy kilka dodatków, między innymi dotyczące ekologii Diuny i jej religii, ale także Terminologię Imperium, która jest pomocna zwłaszcza na początku, kiedy pojawia się dość dużo nowego słownictwa.
Diuna oczarowała mnie niesamowicie i żałuję, że tak długo zwlekałem z jej lekturą. To powieść, którą trudno mi jednoznacznie opisać, którą można interpretować na wiele sposobów, a i tak wciąż przy ponownej lekturze odkryjemy w niej coś nowego. Gorąco polecam!
https://hrosskar.blogspot.com/2020/02/diuna-frank-herbert.html
Moje zainteresowanie Diuną zaczęło się wiele lat temu i w tym czasie zdążyłem co nieco dowiedzieć się na temat tej książki, fabuły, kolejności czytania kolejnych tomów itd. Zupełnie jednak nie byłem przygotowany na to, jaka jest to powieść. Wymyka się ona jednoznacznej ocenie i można by o niej pisać dziesiątki stron, a to wciąż nie wyczerpałoby tematu. Z pewnością nie jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-19
O książce Dom z liści dowiedziałem się stosunkowo niedawno i w dodatku przez przypadek, obserwując dyskusje na forum Wydawnictwa Mag. Wtedy nie do końca wiedziałem, co jest w niej takiego niezwykłego i długi czas nie byłem w ogóle nią zainteresowany. Jednak, kiedy po jakimś czasie wczytałem się w opis, a później zobaczyłem zdjęcia stron wydania angielskiego, wiedziałem, że koniecznie chce to przeczytać!
Dom z liści to historia Johnnego Wagabundy - pracownika salonu tatuażu w Los Angeles, który pewnego dnia przypadkiem znajduje notes starszego, ekscentrycznego pana Zampano, zawierający zapiski na temat filmu Relacja Navidsona. Opowiada on o fotoreporterze Willu Navidsonie, który niedawno wprowadził się wraz rodziną do z pozoru zwyczajnego domu. Po krótkim jednak czasie odkrywa dziwne rozbieżności w wymiarach swojego domu oraz drzwi prowadzącego do tajemniczego korytarza, którego wcześniej nie było. Will instaluje w domu kamery i rejestruje wszelkie zachowania rodziny oraz przeprowadza eksploracje tego dziwnego korytarza a owocem setek godzin nagrań jest właśnie Relacja Navidsona... Natomiast Johnny im więcej czyta o domu Navidsonów, im dalej zagłębia się w tę historię, tym bardziej zaczyna się bać i popadać w paranoję. Zaczyna zauważać zachodzące w otoczeniu zmiany jak i w nim samym i nie może już traktować zapisków Zampano, tylko jako wymysłu starego wariata...
Do lektury Domu z liści podszedłem z dużym entuzjazmem i nadzieją na dobrze spędzony czas. Lecz książka, mogę śmiało to powiedzieć, przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Nie była to jednak ani łatwa, ani lekka, czy prosta lektura. Wymagała ode mnie dużego skupienia oraz czytania w ciszy i spokoju, lecz w zamian za to zaoferowała kilkanaście godzin prawdziwej czytelniczej uczty. Trudność w jej czytaniu ma związek z jej nietypową konstrukcją oraz bardzo różnymi stylami i narracjami. Przede wszystkim główna część tekstu, to analiza filmu Navidsona przez Zampano - zarówno opis akcji, jak również jego interpretacja i dogłębna analiza zachowań bohaterów, przy wykorzystaniu setek materiałów źródłowych. Jest to chwilami bardzo sucha i wyzuta z emocji relacja, w której autor zwyczajnie przedstawia fabułę, bądź fakty, lecz nie jest ona bynajmniej pozbawiona elementów grozy. Dodatkowo wszechobecne są przypisy do cytowanych wypowiedzi, bądź analiz znanych naukowców, psychologów i innych ekspertów, które które mają za zadanie uwiarygodnić przedstawione tezy przez Zampano. Wśród tych wszystkich adnotacji, znajdziemy również te, które naniósł sam Wagabunda. Mają w zdecydowanej większości postać dłuższych opisów, w których zostają przedstawione zdarzenia, jak i opis uczuć mężczyzny po przeczytaniu tej książki.
Ciężko mi orzec, co wzbudziło we mnie większą grozę - tajemniczy korytarz i wszystko co skrywa, czy to co dzieje się z Wagabundą po przeczytaniu dzieła Zampano. Chociaż nie obyło się przy czytaniu tej książki bez małego uczucia deja vu - jakbym już o czymś podobnym kiedyś czytał lub oglądał. Niewątpliwie na to uczucie z pewnością mogły wpłynąć pojawiające się w ostatnich kilku latach filmy przedstawiające jakieś nadzwyczajne zjawiska w domach, kręcone przez ich mieszkańców, przez co od razu nasuwa się podobieństwo do Relacji Nawidsona. Natomiast jeśli chodzi o drugi z motywów, to również mam wrażenie, że nie jest to już obecnie bardzo innowacyjny pomysł. Nie umiem jednak przywołać z tytułu książek, lub filmów, które wykorzystują podobny motyw, ale z pewnością takie są. Bynajmniej nie posądzam Danielewskiego, że zaczerpnął pomysły z filmów lub na odwrót, lecz podobieństwo to jest niemniej zauważalne. Jednakże połączenie tych dwóch różnych motywów z niecodzienną kompozycją i dopracowaniem najmniejszych szczegółów, powoduje, że groza wręcz tchnie z kart książki Danielewskiego i nawet jeśli dostrzegamy pewne podobieństwa do innych późniejszych dzieł, to nie odbierają one uroku powieści. Na poczucie dojmującej grozy wpływa również fakt, że praktycznie nigdy nie wiadomo (o ile nie przekartkujemy do przodu książki), kiedy pojawi się wtrącenie Johnna i jego coraz bardziej przerażające odczucia co do lektury dzieła Zampano...
Mocną stroną książki są niewątpliwie bohaterowie, choć na pierwszy rzut oka nie jest to takie oczywiste. Spodziewałem się, że będę miał możliwość poznać jedynie Wagabundę i to niekoniecznie bardzo dobrze, nie mówić już o innych bohaterach. Tymczasem mamy okazję rzetelnie poznać praktycznie wszystkie postacie z Relacji Navidsona - zarówno rodzinę Willa, jak i osoby, których zaprasza, by pokazać niezgodność wymiarów domu. Sądziłem, że w takiej suchej relacji Zampano nie ma miejsca, na jakąkolwiek możliwość poznania bohaterów a jednak. Przede wszystkim za sprawą nie tyle samych wydarzeń, co ich interpretacji przez fikcyjnych naukowców i nie tylko. Za sprawą tych analiz dostajemy wgląd w psychikę Willa, jego żony oraz dzieci, które rzucają światło na to co czuli w związku z pojawieniem się korytarza oraz jakie dręczą ich problemy. Natomiast Johnny'ego poznajemy poprzez przypisy oraz ze wstępu do książki. Obnaża w nich w sposób niezwykły swoje wnętrze - poznajemy jego myśli oraz uczucia jakie wzbudza w nim dzieło Zampano, oraz to co się z nim dzieje po jej przeczytaniu. Możemy wręcz autentycznie poczuć się jak on i zwątpić we wszystko co widzimy...
Wspomniałem wcześniej już co prawda o wydaniu, lecz zasługuje ono na osobny akapit. Jest to najbardziej oryginalnie a zarazem Dziwnie (tak, przez duże D) wydana książka, jaką kiedykolwiek czytałem i widziałem. W książce zastosowano co najmniej dwa rodzaje czcionek - Times i Courier, dla rozróżnienia autorstwa danych fragmentów, co już na pierwszy rzut oka mocno się wyróżnia. Oprócz tego znajdziemy fragmenty tekstu przekreślone i wydrukowane na czerwono a każde słowo dom w książce jest koloru niebieskiego. Jednak to co mnie najbardziej urzekło w tym wydaniu są te nieliczne fragmenty, w których tekst dopasowuje się do treści. Na przykład kiedy bohater idzie zwężającym się tunelem, tekst przypomina zmniejszający się kwadrat na kolejnych stronach. Wówczas autentycznie można się poczuć, jakbyśmy razem z bohaterem przemierzali takie ciasne zaułki... Takich urzekających perełek jest całe mnóstwo a ich odkrywanie jest niesamowitym doświadczeniem, dlatego więcej nie będę ich zdradzał i pozostawię je Wam do odkrycia.
Dom z liści jest książką z pewnością niepospolicie wydaną i jedyną w swoim rodzaju. Urzeka nie tylko wszechobecną grozą, lecz również dogłębną analizą zachowań i myśli bohaterów, oraz tym czym dla nas jest dom. Książka budzi w czytelniku bardzo różne uczucia, zmusza do przemyśleń i z pewnością będę do niej jeszcze wielokrotnie wracał. Podejrzewam, że za każdym razem odkryje w niej coś nowego. Zdecydowanie polecam!
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Mag!
http://hrosskar.blogspot.com/2016/11/dom-z-lisci.html
O książce Dom z liści dowiedziałem się stosunkowo niedawno i w dodatku przez przypadek, obserwując dyskusje na forum Wydawnictwa Mag. Wtedy nie do końca wiedziałem, co jest w niej takiego niezwykłego i długi czas nie byłem w ogóle nią zainteresowany. Jednak, kiedy po jakimś czasie wczytałem się w opis, a później zobaczyłem zdjęcia stron wydania angielskiego, wiedziałem, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-06
2017-08-19
Droga królów Brandona Sandersona to jedna z nielicznych książek, którą przeczytałem więcej niż jeden raz. Głównie dlatego, że świat Rosharu jest jednym z moim ulubionych ze wszystkich jakie do tej pory autor stworzył. Jednocześnie będąc po lekturze wszystkich powieści z Cosmere coraz lepiej zauważam nawiązania pomiędzy książkami Sandersona - rozmach jego uniwersum robi ogromne wrażenie!
Przed sześcioma laty król Alethkaru - Gavilar został brutalnie zamordowany przez Skrytobójcę w Bieli. Odpowiedzialność za ten czyn wzięli na siebie Parshendi - tajemniczy i niedawno odkryty lud. Obecnie jest on oblegany na Strzaskanych Równinach przez wszystkich dziesięciu arcyksiążąt Alethkaru, którzy przybyli, by wypełnić Pakt Zemsty. Niestety, przedłużająca się wojna zmieniła charakter tego konfliktu - bardziej przypomina rywalizację, aniżeli zemstę. A na całym Rosharze zaczyna się dziać coś tajemniczego - umarli wypowiadają dziwne słowa tuż przed śmiercią, arcyburze nawiedzające kontynent stają się coraz silniejsze i coraz więcej mówi się o powrocie Świetlistych...
Droga królów liczy ponad 900 stron, co sprawia, że nie jest to lektura ani na jeden, ani na dwa wieczory, ale na znacznie więcej. Sanderson od pierwszych stron potrafi tak zainteresować czytelnika, dobrać odpowiednie opisy i dialogi, że powieść czyta się z zapartym tchem, chcąc jak najszybciej poznać kolejne szczegóły dotyczące świata, magii, czy losów bohaterów. W powieści nie znajdziemy żadnego spisu postaci, kalendarium, czy wstępu objaśniającego najważniejsze kwestie - autor od razu rzuca czytelnika na głęboką wodę. Co więcej, Sanderson nie podaje niczego wprost. Nie znajdziemy tutaj przydługich opisów, w których autor przy pierwszej lepszej okazji zaczyna wyjaśniać wiele szczegółów dotyczących jego świata. Wszystkiego dowiadujemy się powoli - z rozmów, czy przy okazji niektórych wydarzeń, nigdy zaś specjalnie. Ogromnie to sobie cenię, ponieważ w większości przypadków autorzy wręcz nachalnie chcą pokazać jaki ich świat jest wspaniały i lepszy od innych. W przypadku Drogi królów nie ma czegoś takiego, co uważam za ogromną zaletę.
Literatura fantasy przyzwyczaiła nas do pewnej wtórności - wszystkie uniwersa mają podobną roślinność, zwierzęta, ludy i tak dalej. W przypadku Rosharu to w zasadzie wszystko jest wymyślone od podstaw. Wiąże się to z przystosowaniem się roślin, jak i zwierząt do arcyburz - potężnych huraganowych nawałnic, które nawiedzają kontynent co kilka dni, zdolne do wyrywania drzew z korzeniami, czy rzucania głazami, i które niemal zupełnie zdzierają z ziemi warstwę gleby. W związku z tym wszystkie rośliny mają w większości małą, ale zwartą postać i są przyczepione do skał za pomocą mocnych korzeni. W ciągu dnia ze środka wypuszczają liście, a także kwiaty, zaś podczas arcyburz lub innego zagrożenia chowają je do środka. Podobnie jest w przypadku zwierząt, które posiadają grube chitynowe pancerze, zdolne do przetrwania potężnego wiatru i deszczu. Poznawanie kolejnych przedstawicieli fauny i flory było dla mnie równie interesujące, co poznawani magii, czy bohaterów. Oprócz opisów w książce znajdziemy również szkice przedstawiające kilka roślin oraz zwierząt, które pomogą lepiej wyobrazić sobie, jak wyglądają. Jestem pod ogromnym wrażeniem fauny i flory stworzonej przez Sandersona - urzeka od pierwszych chwil i z ogromnym zainteresowaniem poznawałem kolejnych jej przedstawicielach.
W kwestii magii również Sanderson udowadnia, że wciąż można stworzyć coś nowego, co zaskoczy czytelnika i wprawi go w zachwyt. W Drodze królów wszystko opiera się na Burzowym Świetle, które jest magazynowane w kryształach diamentów i innych kamieni szlachetnych podczas arcyburz. To dzięki Burzowemu Światłu zaginieni Świetliści mogli wznosić się do chmur, chodzić po ścianach, rzucać przedmiotami, czy przyklejać je do ścian. Osoby, które czytały już Z mgły zrodzonego z pewnością dostrzegą podobieństwa pomiędzy tymi dwoma systemami magii. Jednak w Drodze królów jest on zdecydowanie bardziej rozbudowany, a zarazem tajemniczy i nieznany. Choć na pierwszy rzut oka system magii może wydawać się prosty i nieskomplikowany, to wcale taki nie jest - jest bardzo rozbudowany, z mnóstwem zasad, zakazów, modyfikacji, a zarazem z ogromną liczbą niewiadomych, które autor stopniowo wyjaśnia. Jestem pod ogromnym wrażeniem i już się nie mogę doczekać, kiedy dowiem się kolejnych informacji o Świetlistych i Burzowym Świetle.
Bohaterem tego tomu Archiwum Burzowego Światła jest Kaladin. Niegdyś szkolił się na chirurga, ale został zmuszony, by wstąpić do wojska, a w wyniku swoich decyzji został niewolnikiem i trafił do drużyny mostowej, której celem jest noszenie mostów, często pod ostrzałem Parshendich. Obserwujemy nie tylko bieżące wydarzenia, w trakcie których wokół niego zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a pewien wiatrospren nie jest tym, czym się wydaje na pierwszy rzut oka, ale również jego przeszłość - co zmusiło go do wybrania kariery wojskowej oraz dlaczego został napiętnowany na niewolnika. Jest to jedna z moich ulubionych postaci, która przechodzi niesamowitą przemianę, dużo rozmyśla i stara się coś zmienić, nawet jeśli mostowi są z góry skazani na śmierć. Oprócz niego śledzimy losy Dalinara, brata Gavilara, doświadczającego w trakcie arcyburz dziwnych wizji, które każą mu zjednoczyć Alethkar. Jest też Shallan, której udaje się zostać podopieczną Jasnah, córki Galivara. Początkowo jej celem jest zwykła kradzież potężnego Dusznika, ale w trakcie nauki to się zmienia, a na dodatek wokół niej zaczynają się dziać tajemnicze rzeczy. Zaś ostatnim bohaterem jest Szeth, czyli Skrytobójca w Bieli. Najbardziej tajemnicza postać ze wszystkich czterech, ale niezwykle intrygująca. Niestety przeczytamy o nim bardzo niewiele, ale to, co się o nim dowiadujemy zapowiada coś niezwykłego i zarazem przerażającego... Oczywiście nie są to wszyscy bohaterowie - jest ich o wiele więcej, lecz nie sposób o każdym napisać choć kilka zdań. Jedno nie ulega wątpliwości - Sanderson dużo czasu poświęca na kreację bohaterów - byśmy mogli ich dobrze poznać, rozumieć ich decyzje, wybory oraz zżyć się z nimi.
Droga królów zachwyciła mnie już po raz trzeci i za każdym razem rozumiem ją coraz lepiej. Sanderson stworzył wspaniały świat, magię oraz bohaterów, którzy urzekają od pierwszych stron. Jest to jedna z najlepszych powieści fantasy, jakie do tej pory miałem okazję przeczytać! Gorąco polecam!
http://hrosskar.blogspot.com/2017/08/droga-krolow.html
Droga królów Brandona Sandersona to jedna z nielicznych książek, którą przeczytałem więcej niż jeden raz. Głównie dlatego, że świat Rosharu jest jednym z moim ulubionych ze wszystkich jakie do tej pory autor stworzył. Jednocześnie będąc po lekturze wszystkich powieści z Cosmere coraz lepiej zauważam nawiązania pomiędzy książkami Sandersona - rozmach jego uniwersum robi...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-07-10
Doskonale pamiętam jak pierwszy raz usiadłem do lektury Drogi Królów i to z dość mieszanymi uczuciami, ponieważ wszyscy ją wszędzie chwalili, ale po jej przeczytaniu wiedziałem, że były to zachwyty w pełni uzasadnione. Im dłużej poznawałem świat i bohaterów, tym szybciej czytałem i chciałem dowiedzieć się jak dalej potoczy się ta historia. Nie inaczej było tym razem, kiedy czytałem Drogę królów już po raz czwarty. Okazało się, że całkiem dużo z niej pamiętałem, ale też nie wszystko. Dlatego podczas lektury wiele rzeczy odkrywałem na nowo, a wiedząc jak zakończą się wydarzenia, mogłem bardziej skupić się na dokładnym ich prześledzeniu. Jeszcze bardziej doceniłem to, że autor nie podaje niczego wprost, jedynie czasami snuje opowieści o niektórych miejscach na Rosharze, najczęściej jednak rzuca wskazówki, urywki zdań w trakcie rozmów, a czytelnik, razem z bohaterami, muszą odkryć, co to wszystko znaczy. Dzięki temu książka czytana nawet cztery razy w przeciągu kilku lat zachwyca i nie pozwala o sobie zapomnieć!
Nie da się ukryć, że Droga Królów jest to książka starannie zaplanowana i przemyślana, która pokazuje, że w fantasy wciąż można stworzyć niezwykle oryginalne i interesujące światy, niebędące powieleniem tego, co już znamy. Roshar poznajemy powoli - z rozmów bohaterów, przy okazji różnych scen i wydarzeń, rzadko kiedy natomiast mamy długie fragmenty tekstu opisujące niezwykłą faunę i florę tego świata. Podobnie jest z magią, która również zachwyca i jest czymś zdecydowanie innym niż w wielu książkach fantasy, choć w pierwszym tomie dopiero ją powoli poznajemy. Mógłbym spróbować bardziej szczegółowo opisać niektóre elementy świata, ale zdecydowanie lepiej poznać je samemu, wtedy jeszcze bardziej urzekają.
Na początku 2020 roku ukazało się nowe wydanie Drogi Królów w twardej oprawie i z nową okładką, pasującą do reszty książek Brandona Sandersona wydanych przez Wydawnictwo Mag. Książka liczy około dwustu stron więcej niż w przypadku miękkiej oprawy, co wiąże się z nieco mniejszym formatem (14x22 cm) w porównaniu do poprzedniego wydania (16,5x23 cm). Nie zabrakło tutaj także kolorowych map i schematów, które znalazły się na wyklejkach. Troszkę obawiałem się, że w nowym wydaniu może ich zabraknąć, ale na szczęście są.
Drogę Królów czytałem już czwarty raz i znów bardzo miło spędziłem czas z książką Sandersona. Pomimo że całkiem dobrze pamiętałem fabułę, to odkrywałem w niej wiele nieznanych mi wcześniej szczegółów. Bardzo się cieszę, że po wielu latach w końcu doczekałem się Drogi Królów w twardej oprawie. Polecam!
https://hrosskar.blogspot.com/2020/07/droga-krolow-brandon-sanderson.html
Doskonale pamiętam jak pierwszy raz usiadłem do lektury Drogi Królów i to z dość mieszanymi uczuciami, ponieważ wszyscy ją wszędzie chwalili, ale po jej przeczytaniu wiedziałem, że były to zachwyty w pełni uzasadnione. Im dłużej poznawałem świat i bohaterów, tym szybciej czytałem i chciałem dowiedzieć się jak dalej potoczy się ta historia. Nie inaczej było tym razem, kiedy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-11-28
Paul Grossman to amerykański autor trzech powieści, które zyskały szerokie uznanie czytelników i krytyków. Na co dzień wykłada literaturę na City University of New York. Jego książki zostały przetłumaczone już między innymi na niemiecki, hiszpański, włoski, hebrajski oraz portugalski. Dzieci Gniewu to pierwsza jego książka przełożona na język polski.
Jest rok 1929; Niemcy, Berlin. Miasto ogarnia groza, gdy detektyw Willi Kraus odnajduje w miejskich kanałach worek z makabryczną zawartością – wygotowanymi i obgryzionymi dziecięcymi kośćmi wraz z Biblią z zakreślonym fragmentem. Sprawa bardzo szybko zostaje przekazana w ręce niezwykle charyzmatycznego i lubianego przez prasę śledczego Hansa Freksa. Choć Willi zostaje oddelegowany do sprawy zatrutej kiełbasy, to sprawa dzieciożercy nie daje mu spokoju. Podejmuje śledztwo na własną rękę, ku niewiedzy żony oraz przełożonych. Dla dobra sprawy gotowy jest poświęcić nawet własną karierę…
Willi Kraus to postać bardzo złożona, z bagażem doświadczeń życiowych. Jest weteranem z I Wojny Światowej, który doświadczył na niej wielu okropieństw. Po wojnie wstąpił do policji i na każdym kroku musiał radzić sobie z drwinami i docinkami współpracowników, ze względu na swoje żydowskie pochodzenie. Pomimo tego jest szanowanym śledczym z kilkoma wielkimi sukcesami. Willi to osoba o silnym charakterze i uporze, przez co nie przestaje myśleć o sprawie dzieciożercy, gdy tymczasem policja szuka kozła ofiarnego po przedłużającym się i bezowocnym śledztwie.
Zdecydowanie ogromnym atutem książki jest tło historyczne. Berlin przełomu lat 20 i 30. został rewelacyjnie oddany a czytając możemy wręcz poczuć jakbyśmy wraz z Williem przemierzali kolejne ulice miasta i na żywo obserwowali jak Berlin unowocześnia się. Jednakże jak dobrze pamiętamy z historii w 1929 roku miał miejsce krach na giełdzie na Wall Street – z początku dla zwykłego obywatela jest to po prostu zwykła informacja. Z czasem kryzys dociera również do Niemiec i staje się on coraz bardziej dotkliwie odczuwalny. Upadają formy, wzrasta bezrobocie i ceny żywności... Rośnie również niezadowolenie Niemców oraz pogłębia się tęsknota za silną władzą, co w demokratycznym kraju wykorzystują Naziści. W książce na przestrzeni akcji mamy okazję poznać rosnący wpływ Hitlera oraz NSDAP w Niemczech, zwiastujące przyszłą II Wojnę Światową. Jakby tego wszystkiego było mało coraz powszechniejsze stają się prześladowania ludności żydowskiej. Willi w trakcie śledztwa musi radzić sobie również z pogłębiającym się antysemityzmem wśród Niemców.
Bardzo polubiłem sposób prowadzenia śledztwa w Dzieciach Gniewu, ponieważ przypomina on w ogólnym zarysie ten znany mi z Sherlocka Holmesa, czy dzieł Agathy Christie. W 1929 roku nie znajdziemy nowoczesnej techniki, pozwalającej w krótkim czasie sprawdzić dowody i wytypować podejrzanych. System kamer i monitoringu miejskiego jeszcze długo nie powstanie, a który łatwo pozwoliłyby wyśledzić podejrzanego. Willi nie jest jednak pozostawiony sam sobie – uzyskuje kilka cennych informacji z nowych, dopiero co wynalezionych technik i nauk: EEG, spektrofotometrii, chromatografii, czy psychoanalizy. Jednakże większość poszlak nasz śledczy odnajduje sam, dzięki wspominanemu uporowi i harcie ducha. Ku jego rozgoryczeniu śledztwo trwa wiele miesięcy w trakcie których giną kolejne dzieci…
Dzieci Gniewu to niezwykle mroczny kryminał z przerażającym czarnym charakterem i bardzo dobrze wykreowanym Berlinem wraz z całą otoczką społeczno-historyczną. Przy lekturze nie sposób się nudzić, jest jednak jedno ale: musicie mieć mocne nerwy. Bowiem worek z kośćmi to dopiero początek, a im dalej w las, tym bardziej upiornie.
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non!
http://hrosskar.blogspot.com/2015/11/dzieci-gniewu.html
Paul Grossman to amerykański autor trzech powieści, które zyskały szerokie uznanie czytelników i krytyków. Na co dzień wykłada literaturę na City University of New York. Jego książki zostały przetłumaczone już między innymi na niemiecki, hiszpański, włoski, hebrajski oraz portugalski. Dzieci Gniewu to pierwsza jego książka przełożona na język polski.
Jest rok 1929;...
2022-08-26
Orwell określał Folwark zwierzęcy jako bajkę. Jednak każdy, kto przeczyta tę powieść zrozumie, że to nie jest lektura na dobranoc, którą można przeczytać dzieciom, a przynajmniej tym młodszym. Jest to przede wszystkim znakomita alegoria sowieckiego totalitaryzmu, a przesłanie książki jest wciąż bardzo aktualne, pomimo upływu ponad 70 lat od jej publikacji. Folwark zwierzęcy jest niezwykle mądrze napisaną satyrą o wrogach wolności, którzy pod różnymi pretekstami próbują uszczęśliwić ludzkość, zmieniając idyllę utopii w totalitarny koszmar. Z początku wszystko wygląda pięknie, zwierzęta są szczęśliwe, ale z czasem okazuje się, że pracują ciężej i jedzenia mają mniej niż kiedyś, choć władza głosi coś zupełnie innego.
Siłą tej książki jest bardzo dobra kreacja zwierząt gospodarskich, jak i całego systemu pracy na Folwarku. Bez trudno można dostrzec wszelkie analogie i podobieństwa do radzieckiego systemu totalitarnego. Orwell obnaża wiele charakterystycznych cech komunizmu, takich jak: zmienianie prawdy (przykazań na stodole), zabieranie cennych dóbr (mleko dla świń, ponieważ potrzebują go do myślenia), wspólny wróg (Bystry po swojej ucieczce), przeinaczanie faktów (ciągłe szeregi liczb wskazujące, że życie w Folwarku jest o wiele lepsze niż za czasów pana Jonesa), czy wspólny cel (budowa wiatraka).
Folwark zwierzęcy jest jedną z najbardziej znanych książek George’a Orwella obok Roku 1984 i z każdą kolejną jego lekturą wywiera na mnie coraz większe wrażenie. Polecam!
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Rebis!
https://hrosskar.blogspot.com/2022/08/folwark-zwierzecy-george-orwell.html
Orwell określał Folwark zwierzęcy jako bajkę. Jednak każdy, kto przeczyta tę powieść zrozumie, że to nie jest lektura na dobranoc, którą można przeczytać dzieciom, a przynajmniej tym młodszym. Jest to przede wszystkim znakomita alegoria sowieckiego totalitaryzmu, a przesłanie książki jest wciąż bardzo aktualne, pomimo upływu ponad 70 lat od jej publikacji. Folwark zwierzęcy...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-10-13
Temat postapokalipsy, ostatnio stał się tak popularny, że wydawałoby się, nic oryginalnego i ciekawego nie sposób już napisać. Czegoś co nie byłoby nastawione na szybką i dynamiczną akcję, pełną potworności po zagładzie ludzkości. Z tego błędnego przekonania wyprowadza nas Peter Heller, autor obsypanego (dosłownie!) nagrodami Gwiazdozbioru Psa.
Głównym bohaterem tej książki jest Hig. Przeżył on epidemię śmiercionośnej grypy, która niemal doszczętnie wyniszczyła ludzkość. Mężczyzna stracił żonę i przyjaciół oraz wszystkich których znał. Chorobę przeżyły zaledwie ułamki procenta z całej ludzkości. Ci co przeżyli w większości nie są zbyt przyjaźnie nastawieni. Hig mieszka w hangarze na małym opuszczonym lotnisku wraz z psem i jedynym sąsiadem, który posiada zamiłowanie do broni. Główny bohater jest również pilotem, co ułatwia tym dwojgu mężczyznom obronę ich lotniska przed złymi ludźmi. W wolnych chwilach wymyka się na ryby, poluje na jelenie i udaje przed samym sobą, że wszystko jest jak dawniej, jakby nic się nie stało na świecie. Pewnego spokojnego lotu natrafia na transmisję z innego lotniska, która budzi się w nim od dawna skrywana nadzieję - gdzieś tam istnieje inne, lepsze życie. Postanawia zaryzykować i sprawdzić kto nadaje sygnał i jaka prawda się za nim kryje. Jest gotowy poświęcić całe swoje dotychczasowe, bezpieczne życia na lotnisku, by odnaleźć kontakt z innymi ludźmi.
Wydawałoby się banalna historia i nic więcej, prawda? Nic bardziej mylnego. Zanim jednak do tego przejdę, wspomnę na początku o konstrukcji samej książki. Poszczególne akapity oddzielone są od siebie pustym przestrzenią. Podobnie ma się rzecz z dialogami. Nie ma żadnego myślnika, czy innego wyróżnienia, które by jasno pokazywało: to jest rozmowa. Pierwszy raz spotkałem się z takim zabiegiem i niewątpliwie jest on dość osobliwy.
Narratorem w Gwiazdozbiorze psa jest sam Hig, który w prosty sposób, niekiedy z błędami stylistycznymi i gramatycznymi opowiada nam o sobie, o tym co utracił, czy też o swoich przemyśleniach. Co w sposób niezwykły podkreśla autentyczność tej historii. Być może właśnie stąd bierze się taka a nie inna konstrukcja książki. Hig jest również postacią dopracowaną w najmniejszych szczegółach a przy tym ciekawą, którą dobrze poznajemy w trakcie lektury. Przez to każde niepowodzenie, smutek czy też chwilę szczęścia bohatera odczuwamy w sposób niezwykły... jakbyśmy sami nim byli. Wydaje mi się, że to właśnie prosty język, nie jakieś wydumane przemyślenia, ale niekiedy bardzo proste i logiczne niosą ze sobą ogromny bagaż emocji, gdy je czytamy.
Historia Higa jest bardzo wzruszająca, zarówno gdy żyje na lotnisku, jak również po wyruszeniu w podróż w nieznane. Podczas wielu scen, przyznam to bez bicia wzruszyłem się. Autentycznie! A nie jestem z tych osób, które łatwo wzruszyć, gdy czytają książkę. Można sobie uświadomić jakie emocje niesie ze sobą ta książka. Nie będę zdradzał fabuły po za tym co napisałem, jednakże należą się słowa wyjaśnienia. Historia jest prosta i gdyby spisać poszczególne wydarzenia, to nie byłoby ich aż tak wiele. Jednak to nie fabuła jest najważniejsza w moim odczuciu. To co decyduje o pięknie Gwiazdozbioru psa to właśnie sposób narracji, te emocje jakie nam przekazuje bohater oraz poszukiwania "samotnego" człowieka kontaktu z ludźmi, utraconego świata i jego tęsknota za ludźmi, przeszłością.
Gwiazdozbiór psa należy do nielicznych książek, które bardzo ciężko mi było zrecenzować, by w pełni oddać wszystkie emocje, jakie towarzyszyły mi w trakcie lektury. Nie wiem na ile mi się to udało, mam nadzieję że całkiem znośnie. Jest to bowiem książka niezwykła i na pewno na długo ją zapamiętam. Należy w mojej ocenie do czołówki książek związanych z apokalipsą, ponieważ nie trzyma się utartych schematów, nie sili się na porywającą i dynamiczną książkę. Jest sekret tkwi w narratorze, który jest zarazem głównym bohaterem. To sprawia, jakbyśmy przeżywali to samo co Hig, odczuwamy te same emocje co on: strach, utratę, zwątpienie, szczęście czy też miłość.
http://hrosskar.blogspot.com/2015/10/gwiazdozbior-psa.html
Temat postapokalipsy, ostatnio stał się tak popularny, że wydawałoby się, nic oryginalnego i ciekawego nie sposób już napisać. Czegoś co nie byłoby nastawione na szybką i dynamiczną akcję, pełną potworności po zagładzie ludzkości. Z tego błędnego przekonania wyprowadza nas Peter Heller, autor obsypanego (dosłownie!) nagrodami Gwiazdozbioru Psa.
Głównym bohaterem tej...
2016-06-02
Dan Simmons to amerykański pisarz science fiction, posiadający w swoim dorobku wiele prestiżowych nagród m.in Hugo i Locusa za Hyperiona w 1990 r. Co ciekawe, z zawodu jest pedagogiem i przez 18 lat pracował jako nauczyciel. Jego książki to nie tylko powieści z gatunku science fiction, lecz również horrory, fantasy, czy kryminały. Jest to jeden z nielicznych przykładów pisarza, który zmienia gatunki i eksperymentuje z nowymi formami. Jako największe uznanie zasługuje jednak fakt, że jego książki wydano w aż 29 krajach! Jak widać jest to autor, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Tak więc postanowiłem zapoznać się z jego twórczością i na pierwszy ogień poszedł Ilion.
Fabuła Ilionu składa się zasadniczo z trzech wątków. Pierwszy z nich dotyczy losów Thomasa Hockenberry'ego - naukowca i scholiasty, specjalisty od dziejów starożytnej Grecji i wojny trojańskiej. Po swojej śmierci pod koniec XX wieku, zostaje ożywiony przez greckie bóstwa, aby śledzić i spisywać sprawozdania z wojny trojańskiej, która rozgorzała na nowo u stóp wulkanu Olympus Mons na Marsie. Dzięki sympatii Afrodyty Thomas dostaje gadżety, które czynią z niego niemalże bóstwo. W zamian jedna oczekuje, zabójstwa jednej z bogiń - mianowicie ukochanej córki Zeusa Ateny. Lecz scholiasta ma swój własny plan, który odmieni losy wojny trojańskiej...
W drugim wątku śledzimy losy społeczności ludzkich ulepszonych za pomocą nanotechnologii, żyjących na opustoszałej Ziemi. Ludzkość liczy sobie dokładnie jeden milion a każdy człowiek żyje 100 lat - co do dnia. Po tym trafiają na krążące wokół Ziemi pierścieni, by tam dołączyć do postludzi. Jeśli komuś jednak stanie się krzywda - dozna poważnych ran, zginie, to wówczas trafia do konserwatorni, gdzie jest leczony, bądź też "odtwarzany" na nowo. Wszystko po to, aby mógł przeżyć 100 lat. Życie mieszkańców polega w dużej mierze na nieustannej zabawie a serwitory wraz z wojniksami wykonują za nich wszelkie zadania i strzegą ich przed niebezpieczeństwami. Nie mają żadnego pojęcia o swojej historii, swoim pochodzeniu, co więcej są anaflabetami i żyją wyłącznie chwilą. Wśród nich wyróżnia się jednak Harman, który jako jedyny człowiek potrafi czytać. Jego ciekawość doprowadzi go do odkrycia wielu przerażających faktów na temat swojego świata i zamysłów postludzi...
Ostatnim zaś wątkiem, dość mocno powiązanym z pierwszym jest wyprawa grupy morawców - autonomicznych i rozumnych organizmów biomechanicznych, w celu sprawdzenia zakłóceń kwantowych na Marsie. Po dotarciu na Czerwoną Planetę zostają jednak bardzo szybko zaatakowani przez tajemniczego osobnika w latającym rydwanie. Przeżywa jedynie dwójka z załogi - Mahmut oraz Orphu z Io. Pech chce, że ich zadaniem było wspieranie pozostałych morawców i mają niewielkie pojęcie o prawdziwym celu misji. Jedyną wiadomą jest to, że muszą dostarczyć na wulkan Olympus Mons tajemnicze urządzenie, które ma być kluczem do ocalenia Układu Słonecznego...
Dan Simmons ma bardzo specyficzny styl i sposób tworzenia historii - już od pierwszych stron rzuca czytelnika na głęboką wodę, w wir wydarzeń, bez objaśniania, bez omawiania kto jest kim i o co dokładnie chodzi. Nie wyjaśnia czym jest dane pojęcie, kiedy się ono pojawia - robi to dopiero wiele rozdziałów później przy okazji rozmowy, czy przemyśleń postaci. Nigdy zatem nie jest to bezcelowe opisywanie, lecz jest to zaplanowane z największą starannością, aby było spójne z fabułą. Ale chwila, chwila - zaraz ktoś napisze, że głupoty wygaduje... Wcale nie! Czy za każdym razem widząc lodówkę w kuchni zastanawiacie się nad mechanizmem jej działania? Bądź też jadąc samochodem myślicie o tym jak pracuje silnik? Nie? No właśnie - podobnie jest u Simmonsa i po raz pierwszy spotkałem się z takim stylem, który byłby konsekwentnie utrzymywany przez całą historię a nie tylko momentami. To sprawia, że historia jawi się nam jakby była prawdziwa i sami ją przeżywali. Świadczy to także o największej staranności ze strony autora o nawet najmniejszy detal, co w mojej ocenie jest ogromnym atutem tej książki.
W związku z powyższym akapitem, pierwsze 100 a nawet 200 stron, może się jawić czytelnikowi, jako historia w której do nie końca wiadomo o co chodzi. Oczywiście akcja od samego początku jest mniej lub bardziej dynamiczna, lecz nigdy nie wieje nudą a każde wydarzenia jest znów starannie zaplanowane. Jednak bez obaw - z każdą kolejną przeczytaną stroną, autor sukcesywnie dokłada kolejne fakty i wyłania się z nich niesamowity pomysł dopracowany do perfekcji. Co więcej Simmons świetnie połączył elementy wojny trojańskiej z science fiction. Jednak ta wojna jest w zupełnie nowej formie. Obok mitycznych bohaterów jakich jak Hektor, Achilles, znajdują się tutaj nowoczesne technologie, takie jak teleportacja, zmiana wyglądu, a same bóstwa korzystają pełnymi garściami z nanotechnologii i innych gadżetów. Pomimo tak skrajnie dwóch różnych elementów - starożytności i nowoczesnej technologii, to nie dopatrzyłem się żadnej niespójności, żadnej nielogiczności. Wszystko wygląda tak, jakby Simmons relacjonował wojnę trojańską w nowej odsłonie. Przyznam, że obawiałem się, czy to połączenie nie wyjdzie przypadkiem komicznie, czy te dwie skrajnie różne rzeczy będą do siebie pasowały. Okazało się, że tak! I to jeszcze jak!
Ilion jest znakomitą książką, która w sposób ciekawy i pasjonujący łączy wszystkim znaną wojnę trojańską z klimatami science-fiction. Robi to w taki sposób, że nie sposób przejść obok niej obojętnie. Simmons stworzył niesamowitą historię, napisaną z ogromnym rozmachem, która wgniata w fotel i nie chce się przestać jej czytać. Wszystkiego dopełnia przepiękne wydanie w obwolucie w twardej oprawie. Polecam wszystkim i każdemu z osobna - nie zawiedziecie się na tej książce w żadnym wypadku!
http://hrosskar.blogspot.com/2016/06/ilion.html
Dan Simmons to amerykański pisarz science fiction, posiadający w swoim dorobku wiele prestiżowych nagród m.in Hugo i Locusa za Hyperiona w 1990 r. Co ciekawe, z zawodu jest pedagogiem i przez 18 lat pracował jako nauczyciel. Jego książki to nie tylko powieści z gatunku science fiction, lecz również horrory, fantasy, czy kryminały. Jest to jeden z nielicznych przykładów...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-30
Roger Zelazny to nieżyjący już blisko 20 lat pisarz fantasy i science-fiction. W swoim dorobku ma około 150 opowiadań i 50 powieści. Był laureatem wielu prestiżowych nagród - wielokrotnie nagradzany Nebulą, Hugo i Locusem. Cykl fantasy Kroniki Amberu jest jego najpopularniejszym i najbardziej znanym dziełem. W 2015 roku Wydawnictwo Zysk i S-ka ponownie wznowiło jego cykl w postaci omnibusa zawierającego po pięć tomów z serii. Przyznam, że dłuższy czas zabierałem się za jego książki i jak to zawsze bywa były pilniejsze zakupy. Dlatego bardzo się cieszę, że mam możliwość od razu poznać cały cykl a po przeczytaniu pierwszego tomu nasuwa mi się pytanie: Dlaczego dopiero teraz poznałem Kroniki Amberu?!
Istnieją tak naprawdę dwa światy: tytułowy Amber oraz Dworce Chaosu. Pomiędzy nimi znajdziemy nieskończoną liczbę Cieni, będących odbiciem prawdziwych światów. Corwin w wyniku wypadku samochodowego stracił pamięć i nie wie kim teraz jest, choć spędził całe stulecia w Cieniu-Ziemi. Bardzo szybko okazuje się, że wypadek nie był przypadkiem i ktoś chce go zabić. Dokładniej jeden z jego licznych krewnych... Musi zatem za wszelką cenę odzyskać pamięć... Dowiaduje się, że pochodzi z rodziny władającej Amberem, która potrafi kontrolować rzeczywistość i poruszać się pomiędzy równoległymi światami. Jakby tego było mało ojciec Corwin Oberon zniknął i pozostawił pusty tron. Główny bohater postanawia zatem dowiedzieć się gdzie podział się jego ojciec a także stanąć do walki z rodzeństwem o należny mu tron.
W skład pierwszego tomu Kronik Amberu wchodzi pięć powieści: Dziewięciu książąt Amberu, Karabiny Avalonu, Znak Jednorożca, Ręka Oberona i Dworce Chaosu. Może się wydawać, że to będą krótkie i mało treściwe książki, skoro całość liczy sobie niewiele ponad 600 stron. Nic bardziej mylnego! Czytając da się odczuć, że Zelazny każdą książkę dokładnie przemyślał i rozpisał się jedynie tam, gdzie to było konieczne, a gdzie indziej opisuje rzeczy bardzo lapidarnie. Ucierpiały nieco na tym sceny batalistyczne, ale jest to raczej wynik raczej przyjętego stylu powieści, niż braku umiejętności autora. Zwięzłość jest moim zdaniem ogromnym atutem książki, co nie przeszkadza by książki miały dynamiczną akcję a przy tym zawierały bogate i piękne opisy światów. Kroniki Amberu opierają się w dużej mierze na intrygach, tajemnicach i knowaniach, które nie obejmują jednego, czy dwóch tomów, ale są misternie prowadzone przez całe pięć książek. Dlatego też wielkie uznanie dla Zelaznego, który stworzył tak ciekawe plany, powiązania, że bardzo często nie mogłem wyjść z podziwu. Myślicie, że czytaliście świetnie napisane spiski w Grze o Tron? To się mylicie!
Głównym bohaterem jest jak wspomniałem Corwin - książkę Amberu. To za jego sprawą poznajemy wszystkie wydarzenia, dowiadujemy się o Amberze, cieniach i jak podróżować między światami. Jeśli on czegoś nie wie, to my również. Z tym wiąże się również fakt, że to Corwin jest narratorem i niejako opowiada swoją historię. Komu? Przekonajcie się sami. Główny bohater został genialnie wykreowany - nie sposób go nie polubić. Po skończeniu książki miałem wręcz wrażenie, że zaprzyjaźniłem się z nim, choć jest tylko postacią literacką. Co więcej na każdym etapie możemy poczuć jego dezorientację związaną z utratą pamięci, nawet gdy ją już w większości odzyska. Motyw utraty wspomnieć będzie bowiem wielokrotnie wracał i jest on nie tylko dobrze zarysowany na początku pierwszego tomu, ale również przez wszystkie pozostałe. Jeśli zaś chodzi o pozostałych bohaterów, to są nimi w większości bracia i siostry Corwina i także ich możemy dobrze poznać. Choć jest ich kilkunastu i niekiedy pojawiają się w dużej ilości naraz, to z biegiem akcji nie będziemy mieć problemu aby zrozumieć kto jest kim, gdy padnie konkretne imię.
Koncepcja wieloświatów obecnie nie jest może niczym nowym, ale warto zaznaczyć, że Zelazny pierwszy tom z cyklu - Dziewięciu książąt Amberu napisał w 1970. Czyli blisko 50 lat temu! Czy zatem taka koncepcja świata może zachęcić współczesnego czytelnika do przeczytania Kronik Amberu? Moim zdaniem jak najbardziej tak! Świetnie się bawiłem czytając o Amberze, który został wykreowany niczym mityczna krainę z legend, a także wszystkich odwiedzanych niezwykłych Cieniach, czy samych Dworcach Chaosu. Nie będę jednak zdradzał już nic więcej, ponieważ poznawanie kolejnych aspektów koncepcji świata zaprezentowanej przez Zelaznego jest równie interesujące, co starania Corwina o tron i jego dalsze przygody.
Dość rzadko ostatnio rozpisuję się na temat wydania, ale w tym wypadku postanowiłem zrobić mały wyjątek. Nie dość, że Kroniki Amberu są w twardej oprawie z obwolutą, ze świetnym papierem, to na dodatek posiadają bardzo piękną i pasującą do treści okładkę. Wydawnictwo Zysk i S-ka zdecydowanie postarało się tym razem, ponieważ pierwsze wydanie było w miękkiej oprawie z moim zdaniem dość nieciekawą okładką.
Kroniki Amberu to klasyka, którą warto znać a która została napisana bardzo lekkim językiem z pięknymi opisami, dynamiczną akcją i misternymi intrygami. Zebranie dziesięciu powieści Zelaznego w 2 tomach, to moim zdaniem strzał w dziesiątkę - za niewygórowaną cenę możemy przeczytać kompletny cykl o Amberze. Polecam tę książkę wszystkim - nie tylko fanom fantasy, czy science-fiction, bowiem każdy znajdzie w niej coś interesującego i zachwyci się nią.
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka!
http://hrosskar.blogspot.com/2016/05/kroniki-amberu-tom-1.html
Roger Zelazny to nieżyjący już blisko 20 lat pisarz fantasy i science-fiction. W swoim dorobku ma około 150 opowiadań i 50 powieści. Był laureatem wielu prestiżowych nagród - wielokrotnie nagradzany Nebulą, Hugo i Locusem. Cykl fantasy Kroniki Amberu jest jego najpopularniejszym i najbardziej znanym dziełem. W 2015 roku Wydawnictwo Zysk i S-ka ponownie wznowiło jego cykl w...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-05
Ken Liu to amerykański pisarz science-fiction oraz fantasy. Jego opowiadania ukazały się w wielu znanych czasopismach oraz antologiach – był za nie wielokrotnie nagradzany najbardziej prestiżowymi nagrodami takimi jak Hugo, Nebula, czy Fantasy Award. W Polsce jest znany przede wszystkim z ośmiu opowiadań opublikowanych na łamach czasopisma Nowa Fantastyka. W 2015 roku wydał swoją debiutancką powieść Królowie Dary, która za chwilę będzie miała premierę w Polsce. Zanim jednak zabrałem się za jej czytanie, postanowiłem przeczytać kilka z jego opowiadań. Czytając o Liu co rusz natykałem się na bardzo pozytywne opinie i z początku podszedłem dość sceptycznie do jego twórczości, jak do każdego bardzo zachwalanego autora. Jednak okazało się, że Liu pisze fenomenalnie! Wszystkie pięć opowiadań, jakie miałem okazję przeczytać była co najmniej dobra, a w większości świetna. Jak zatem poradził sobie Liu pisząc prozę? Znakomicie!
Wyspami Dary rządziło niegdyś siedem królestw – Cocru, Gan, Faca, Rima, Amu, Haan oraz Xana. Te ostatnie - najmniejsze i najdalej wysunięte w archipelagu było od zawsze pogardzane, a jej mieszkańcy wyszydzani i uważani za gorszych. Zmienia się, kiedy władzę w Xanie obejmuje Reon, późniejszy cesarz Mapidere. W wyniku podbojów jednoczy on wszystkie Wyspy Dary ogarnięty szlachetną ideą zakończenia lokalnych wojen, by zaprowadzić ład i porządek. Jednak pod jego rządami mieszkańcy cierpią jeszcze bardziej niż wcześnij - od dłuższego czasu narastają niepokoje, wyzysk, niesprawiedliwość… Nie trudno się domyślać do czego to doprowadzi… do rewolucji. Jej symbolami stają się Kuni Garu oraz Mata Zyndu. Ten pierwszy to cwany hulak, lubujący się w przebywaniu w gospodach, a nie na lekcjach w szkole u mistrza Lionga. Zmienia się on, kiedy spotyka piękną Jia – kończy z piciem, dorośleje i zaczyna wykorzystywać nauki, jakie kiedyś pobierał. Natomiast ten drugi to potomek rodu mężnych generałów Zyndów, którzy byli powoływani przez dawnych królów Cocru do walki w ich imieniu. Wygląda jak bohater z legend – ponad dwa metry wzrostu, włada budzącymi strach broniami oraz posiada rzadkie, podwójne źrenice. Tych dwóch łączy coś ze sobą – chcą uwolnić raz na zawsze Cocru, a później całe wyspy Dary spod jarzma cesarstwa. Jednak pomysły na ich zrealizowane mają zgoła różne…. Czy rebelia ma w ogóle jakiekolwiek szansę powodzenia? Czy może Kuni i Mata skoczą sobie do gardeł i powstanie samo się wykrwawi?
Królowie Dary to zdecydowanie moje odkrycie tego roku i nie ma rzeczy, która by mi się w niej nie podobała. Ale zacznijmy od początku. Książka jest na każdej stronie, w każdej scenie przesiąknięta orientem, który niesamowicie urzeka i oczarowuje czytelnika. Przejawia się to nie tylko w obyczajach, ale również codziennych czynnościach, gestach, oraz wierzeniach oraz samej religii. Liu doskonale wręcz stworzył cudowny klimat w książce, przez co pokazuje że można stworzyć powieść fantasy, która nie będzie wykorzystywać oklepanego zachodnego średniowiecza a całość wyjdzie znakomicie. Akcja książki jest dynamiczna, pełna starć, potyczek a także oryginalnych i niekonwencjonalnych decyzji i zagrań. Wielowątkowe intrygi, które zaskakują i wzbudzają u czytelnika rozmaite emocje.
Głównym motywem książki jest w zasadzie powstanie uciskanej ludności przeciwko potężnemu cesarstwu - tak w dużym uogólnieniu. Czy my skądś tego nie znamy? Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że Liu zabrał się za znany już motyw i nic ciekawego z tego nie wyjdzie. Autor udowadnia jednak, że ma swój pomysł, który jest interesujący i chwilami wielce zaskakujący. Ukazuje on nie tylko sprawy tej uciskanej strony, ale również samego cesarstwa – dzięki czemu można poznać sam konflikt z różnych punktów widzenia. Liu nie ograniczył się tylko do opisania kwestii związanych z okrucieństwem cesarstwa, ale pokazał również jaki pozytywny wpływ miało zjednoczenie wszystkich królestw oraz reformy na wiele aspektów życia mieszkańców. Ujednolicenie dialektów, unifikacja jednostek miar, wag, objętości a tym samym szybsze rozprzestrzenianie się myśli, idei oraz historii. A z drugiej strony lokalne więzy, źródła miejscowej lojalności i kultury zastąpione przez posłuszeństwo cesarzowi. Co w takim razie był lepsze? Która strona ma rację? Co ważne, autor nie ocenia, nie mówi to jest złe a to jest dobre. Pozostawia ten wybór czytelnikowi, który sam ma rozważyć za i przeciw, zdecydować…Tego obrazu dopełniają niezwykle mądre i błyskotliwe przemyślenia bohaterów, przy których nie sposób nie zatrzymać się na chwilę i zadumać się nad nimi.
Jak się można domyśleć po moim opisie powyżej, Kinu i Mata jak również pozostali bohaterowie są niczym z krwi i kości - bardzo realistycznie stworzeni i przedstawieni. Wielu postaciom, nawet tym drugoplanowym, które odgrywają ważną rolę w książce, poświęcono dużą ilość czasu. Ma to na celu lepsze ich poznanie – jacy są, co czują i jakich wyborów musieli dokonywać. To wszystko sprawia, że nie sposób przejść obojętnie obok wielu z tych postaci, zarówno po jednej, jak i drugiej stronie konfliktu. Każdy z nich posiada własne ambicje, własne cele a niejednokrotnie władza podsyca u nich tylko apetyt... Rodzinne dramaty, utraty bliskich, żądza władzy i ambicja to nieliczne z aspektów, jakie poznamy za sprawą bohaterów. W pewnych momentach owszem można odnieść wrażenie, że autor uprościł pewne relacje pomiędzy postaciami, nie wdając się w niepotrzebne i długie opisy. Wyszło to bardzo naturalnie, zachowane jest tempo akcji a czytelnik na pewno nie znudzi się przydługimi opisami jak np. Kuni poznaje Jia. Dlatego takie rozwiązanie moim zdaniem jest o wiele lepsze, niż gdybym miał czytać dziesiątki stron powieści obyczajowej a przecież nie o to chodzi.
Królowie Dary to wspaniała, wielowątkowa opowieść przepełniona duchem orientu, która oczarowuje już od pierwszych stron. Liu bierze na warsztat znany motyw rewolucji uciskanej ludności przeciwko cesarstwu i pokazuje, że nie jest to w jego wykonaniu temat wcale wtórny i tym samym nudny. To bardzo dobrze napisana książka fantasy, ze świetnie wykreowanymi bohaterami, dynamiczną akcją i misternymi intrygami, która zapewni wiele godzin prawdziwej czytelniczej uczty. Myślę, że książka zyska szerokie grono fanów, nie tylko wśród osób, które czytały opowiadania Liu. Gorąco polecam!
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non!
http://hrosskar.blogspot.com/2016/04/krolowie-dary-przedpremierowo.html
Ken Liu to amerykański pisarz science-fiction oraz fantasy. Jego opowiadania ukazały się w wielu znanych czasopismach oraz antologiach – był za nie wielokrotnie nagradzany najbardziej prestiżowymi nagrodami takimi jak Hugo, Nebula, czy Fantasy Award. W Polsce jest znany przede wszystkim z ośmiu opowiadań opublikowanych na łamach czasopisma Nowa Fantastyka. W 2015 roku wydał...
więcej mniej Pokaż mimo to
Atlas legend został wydany w nieco większym formacie aniżeli pozostałe z serii Legendarz, co mnie z początku zdziwiło, ale już po krótkim przejrzeniu, zrozumiałem dlaczego tak jest. Otóż znajdziemy tutaj setki legend, podań i historii z dziesiątek miast i wsi, osobno dla każdego z pięciu województw. Ilość zgromadzonych historii robi wrażenie! Dodatkowo całość została bogato zilustrowana. Przeważają małe rysunki przedstawiające postacie, budowle, czy biesy z legend, ale nie zabrakło tutaj również map, odwzorowujących ulice miast, zabytki i wiele więcej. Kolejny raz nie mogłem się napatrzeć na przepięknie ilustracje Pawła Zycha - uwielbiam jego styl!
Wszystkie zamieszczone w książce legendy i podania zostały napisane językiem przystępnym, lekkim i ciekawym. Znajdziemy tutaj wiele powszechnie znanych historii, jak ta o Lechu, Czechu i Rusie, ale również takie wyjaśniające pochodzenie nazwy danego miasta, czy wsi, historie ich założenia, interesujące wydarzenia z przeszłości i wiele więcej. Czasami jest to jedna opowieść, a innym razem nawet ponad dwadzieścia o danym miejscu. Bez wątpienia bogactwo zgromadzonych w tej książce historii oszałamia i powoduje, że nie jest to lektura na jeden wieczór, ani na dwa, pomimo, że Atlas legend liczy niewiele ponad 250 stron. Jest to raczej pozycja, którą trzeba czytać powoli i bez pośpiechu. Jednak co ważne, Atlasu legend nie trzeba czytać wcale od deski do deski, lecz można stopniowo poznawać zawarte w książce historie.
Nie będę ukrywał, że książka Pawła Zycha przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Liczba legend i podań jest ogromna, a wszystkie zostały opowiedziane na nowo i do tego pięknie zilustrowane. O ogromie pracy świadczyć może chociażby bogata bibliografia dołączona na końcu książki, lecz również sama objętość tekstu wszystkich legend. Atlas legend jest świetnym i pięknie wydanym źródłem legend dla każdego, kto uwielbia poznawać dawne historie i podania.
Atlas legend, tom 1 jest to najnowszy tytuł z serii Legendarz i zarazem najlepszy, jaki do tej pory się ukazał. Znajdziemy tutaj setki podań i legend z pięciu województw, które zostały bogato i pięknie zilustrowane przez Pawła Zycha. Książka pokazuje, jak wiele ciekawych historii kryje się w miastach, w których żyjemy, a jednocześnie zachęca nas do zwiedzania nowych miejsc. Gorąco polecam!
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję księgarni Gandalf.com.pl!
https://hrosskar.blogspot.com/2020/07/atlas-legend-tom-1-pawe-zych.html
Atlas legend został wydany w nieco większym formacie aniżeli pozostałe z serii Legendarz, co mnie z początku zdziwiło, ale już po krótkim przejrzeniu, zrozumiałem dlaczego tak jest. Otóż znajdziemy tutaj setki legend, podań i historii z dziesiątek miast i wsi, osobno dla każdego z pięciu województw. Ilość zgromadzonych historii robi wrażenie! Dodatkowo całość została bogato...
więcej Pokaż mimo to