-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel22
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel3
Biblioteczka
2024-02-14
2017-10-19
2017-08-19
Droga królów Brandona Sandersona to jedna z nielicznych książek, którą przeczytałem więcej niż jeden raz. Głównie dlatego, że świat Rosharu jest jednym z moim ulubionych ze wszystkich jakie do tej pory autor stworzył. Jednocześnie będąc po lekturze wszystkich powieści z Cosmere coraz lepiej zauważam nawiązania pomiędzy książkami Sandersona - rozmach jego uniwersum robi ogromne wrażenie!
Przed sześcioma laty król Alethkaru - Gavilar został brutalnie zamordowany przez Skrytobójcę w Bieli. Odpowiedzialność za ten czyn wzięli na siebie Parshendi - tajemniczy i niedawno odkryty lud. Obecnie jest on oblegany na Strzaskanych Równinach przez wszystkich dziesięciu arcyksiążąt Alethkaru, którzy przybyli, by wypełnić Pakt Zemsty. Niestety, przedłużająca się wojna zmieniła charakter tego konfliktu - bardziej przypomina rywalizację, aniżeli zemstę. A na całym Rosharze zaczyna się dziać coś tajemniczego - umarli wypowiadają dziwne słowa tuż przed śmiercią, arcyburze nawiedzające kontynent stają się coraz silniejsze i coraz więcej mówi się o powrocie Świetlistych...
Droga królów liczy ponad 900 stron, co sprawia, że nie jest to lektura ani na jeden, ani na dwa wieczory, ale na znacznie więcej. Sanderson od pierwszych stron potrafi tak zainteresować czytelnika, dobrać odpowiednie opisy i dialogi, że powieść czyta się z zapartym tchem, chcąc jak najszybciej poznać kolejne szczegóły dotyczące świata, magii, czy losów bohaterów. W powieści nie znajdziemy żadnego spisu postaci, kalendarium, czy wstępu objaśniającego najważniejsze kwestie - autor od razu rzuca czytelnika na głęboką wodę. Co więcej, Sanderson nie podaje niczego wprost. Nie znajdziemy tutaj przydługich opisów, w których autor przy pierwszej lepszej okazji zaczyna wyjaśniać wiele szczegółów dotyczących jego świata. Wszystkiego dowiadujemy się powoli - z rozmów, czy przy okazji niektórych wydarzeń, nigdy zaś specjalnie. Ogromnie to sobie cenię, ponieważ w większości przypadków autorzy wręcz nachalnie chcą pokazać jaki ich świat jest wspaniały i lepszy od innych. W przypadku Drogi królów nie ma czegoś takiego, co uważam za ogromną zaletę.
Literatura fantasy przyzwyczaiła nas do pewnej wtórności - wszystkie uniwersa mają podobną roślinność, zwierzęta, ludy i tak dalej. W przypadku Rosharu to w zasadzie wszystko jest wymyślone od podstaw. Wiąże się to z przystosowaniem się roślin, jak i zwierząt do arcyburz - potężnych huraganowych nawałnic, które nawiedzają kontynent co kilka dni, zdolne do wyrywania drzew z korzeniami, czy rzucania głazami, i które niemal zupełnie zdzierają z ziemi warstwę gleby. W związku z tym wszystkie rośliny mają w większości małą, ale zwartą postać i są przyczepione do skał za pomocą mocnych korzeni. W ciągu dnia ze środka wypuszczają liście, a także kwiaty, zaś podczas arcyburz lub innego zagrożenia chowają je do środka. Podobnie jest w przypadku zwierząt, które posiadają grube chitynowe pancerze, zdolne do przetrwania potężnego wiatru i deszczu. Poznawanie kolejnych przedstawicieli fauny i flory było dla mnie równie interesujące, co poznawani magii, czy bohaterów. Oprócz opisów w książce znajdziemy również szkice przedstawiające kilka roślin oraz zwierząt, które pomogą lepiej wyobrazić sobie, jak wyglądają. Jestem pod ogromnym wrażeniem fauny i flory stworzonej przez Sandersona - urzeka od pierwszych chwil i z ogromnym zainteresowaniem poznawałem kolejnych jej przedstawicielach.
W kwestii magii również Sanderson udowadnia, że wciąż można stworzyć coś nowego, co zaskoczy czytelnika i wprawi go w zachwyt. W Drodze królów wszystko opiera się na Burzowym Świetle, które jest magazynowane w kryształach diamentów i innych kamieni szlachetnych podczas arcyburz. To dzięki Burzowemu Światłu zaginieni Świetliści mogli wznosić się do chmur, chodzić po ścianach, rzucać przedmiotami, czy przyklejać je do ścian. Osoby, które czytały już Z mgły zrodzonego z pewnością dostrzegą podobieństwa pomiędzy tymi dwoma systemami magii. Jednak w Drodze królów jest on zdecydowanie bardziej rozbudowany, a zarazem tajemniczy i nieznany. Choć na pierwszy rzut oka system magii może wydawać się prosty i nieskomplikowany, to wcale taki nie jest - jest bardzo rozbudowany, z mnóstwem zasad, zakazów, modyfikacji, a zarazem z ogromną liczbą niewiadomych, które autor stopniowo wyjaśnia. Jestem pod ogromnym wrażeniem i już się nie mogę doczekać, kiedy dowiem się kolejnych informacji o Świetlistych i Burzowym Świetle.
Bohaterem tego tomu Archiwum Burzowego Światła jest Kaladin. Niegdyś szkolił się na chirurga, ale został zmuszony, by wstąpić do wojska, a w wyniku swoich decyzji został niewolnikiem i trafił do drużyny mostowej, której celem jest noszenie mostów, często pod ostrzałem Parshendich. Obserwujemy nie tylko bieżące wydarzenia, w trakcie których wokół niego zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a pewien wiatrospren nie jest tym, czym się wydaje na pierwszy rzut oka, ale również jego przeszłość - co zmusiło go do wybrania kariery wojskowej oraz dlaczego został napiętnowany na niewolnika. Jest to jedna z moich ulubionych postaci, która przechodzi niesamowitą przemianę, dużo rozmyśla i stara się coś zmienić, nawet jeśli mostowi są z góry skazani na śmierć. Oprócz niego śledzimy losy Dalinara, brata Gavilara, doświadczającego w trakcie arcyburz dziwnych wizji, które każą mu zjednoczyć Alethkar. Jest też Shallan, której udaje się zostać podopieczną Jasnah, córki Galivara. Początkowo jej celem jest zwykła kradzież potężnego Dusznika, ale w trakcie nauki to się zmienia, a na dodatek wokół niej zaczynają się dziać tajemnicze rzeczy. Zaś ostatnim bohaterem jest Szeth, czyli Skrytobójca w Bieli. Najbardziej tajemnicza postać ze wszystkich czterech, ale niezwykle intrygująca. Niestety przeczytamy o nim bardzo niewiele, ale to, co się o nim dowiadujemy zapowiada coś niezwykłego i zarazem przerażającego... Oczywiście nie są to wszyscy bohaterowie - jest ich o wiele więcej, lecz nie sposób o każdym napisać choć kilka zdań. Jedno nie ulega wątpliwości - Sanderson dużo czasu poświęca na kreację bohaterów - byśmy mogli ich dobrze poznać, rozumieć ich decyzje, wybory oraz zżyć się z nimi.
Droga królów zachwyciła mnie już po raz trzeci i za każdym razem rozumiem ją coraz lepiej. Sanderson stworzył wspaniały świat, magię oraz bohaterów, którzy urzekają od pierwszych stron. Jest to jedna z najlepszych powieści fantasy, jakie do tej pory miałem okazję przeczytać! Gorąco polecam!
http://hrosskar.blogspot.com/2017/08/droga-krolow.html
Droga królów Brandona Sandersona to jedna z nielicznych książek, którą przeczytałem więcej niż jeden raz. Głównie dlatego, że świat Rosharu jest jednym z moim ulubionych ze wszystkich jakie do tej pory autor stworzył. Jednocześnie będąc po lekturze wszystkich powieści z Cosmere coraz lepiej zauważam nawiązania pomiędzy książkami Sandersona - rozmach jego uniwersum robi...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-22
James Frey to znany i ceniony pisarz amerykański. Jego debiutancka powieść Milion małych kawałków była jednym z najgłośniejszych skandali literackich ostatnich lat. Przetłumaczono ją na ponad 30 języków, w tym na polski. Jest to poruszająca książka, oparta na motywach autobiograficznych - odwyku autora. James Frey jest również autorem takich powieści jak Mój przyjaciel Leonard, Jasny słoneczny poranek, Ostatni testament oraz Endgame. Ta ostatnia niedawno wpadła w moje ręce i postanowiłem ją czym prędzej przeczytać.
Pewnego zwyczajnego i spokojnego dnia w Ziemię uderza seria meteorytów. Jedynie garstka osób na świecie jest świadoma tego, co to oznacza… W ich żyłach płynie krew starożytnych cywilizacji. W ich umysłach odzywa się głośne wezwanie. W ich rękach znajduje się los świata. To dwanaście młodych osób w wieku od 13 do 20 lat. Nie mają żadnych nadprzyrodzonych zdolności. Za to od dziecka szkolono ich, by stali się zabójcami doskonałymi i takimi też się stali. Rozpoczyna się Endgame! Gra, która przesądzi o dalszych losach całego świata. Gracze muszą odnaleźć trzy starożytne klucze: Ziemi, Niebios i Słońca, zostawionych przez istoty pozaziemskie, które stworzyły ludzką rasę i pchnęły ją do rozwoju. Zwycięzca w tej grze może być tylko jeden! A wygraną jest nie tylko ocalenie swojego życia, ale również swojego ludu.
Ponadto Endgame to niezwykłe multimedialne doświadczenie, w którym rzeczywistość przeplata się z fikcją. Bowiem w książce zostawiono szereg wskazówek, które mają nas naprowadzić na rozwiązanie zagadki. Czym ona jest, tego nikt nie wie... Ale warto spróbować swoich sił, ponieważ na zwycięzców 3 zagadek czeka łącznie 3 000 000 $ nagrody! Jeśli myślicie, że są one łatwe, to jesteście w błędzie! Uwierzcie mi na słowo, że są trudne! Ja kompletnie nie mam pomysłu jak się za nią zabrać...
Natomiast jeśli chodzi o aspekt fabularny książki, jest on rodem z hollywoodzkich filmów - pełny zwrotów akcji, napięcia, oraz wydarzeń następujących jedne po drugich w bardzo szybkim tempie. Endgame czyta się ją niemalże z zapartym tchem śledząc losy poszczególnych Graczy w drodze do rozwiązania zagadki. Momentami bardzo ciężko było mi oderwać się od niej i wrócić do rzeczywistości! A to nie zdarza mi się tak często. Nie sposób nudzić się w trakcie lektury!
W pierwszej chwili, gdy zobaczyłem, że będzie aż 12 bohaterów i każdy z nich będzie miał swoje rozdziały, pomyślałem sobie, że to nie może wyjść dobrze. Zbyt wielu, zbyt rozczłonkowana fabuła, zbyt dużo do spamiętania... Nic bardziej mylnego! Co prawda nie wszystkim bohaterom zostaje poświęcony ten sam czas w książce, jednak za to nie mamy wrażenia przesytu i przytłoczenia nadmiarem informacji. Każdy z Graczy jest bardzo odmienny od swoich rywali - nie ma możliwości pomylić jednego z drugim. Małym kłopotem może być z początku spamiętanie ich imion, ponieważ są one czasami dość mocno egzotyczne. Do kreacji bohaterów nie mam żadnych zastrzeżeń i pod tym względem jest bardzo duży plus.
Skoro już była mowa o plusach, przyszła pora na kilka minusów, a raczej takich moich zastrzeżeń do książki. Pierwszym z nich jest dość łatwo nasuwające się skojarzenie z Igrzyskami Śmierci - 12 zawodników i 12 Graczy, w obu jeden tylko może przeżyć, osoby biorące udział nie mają wyboru i muszą walczyć, w obu również jest ktoś silniejszy, kto niejako zarządza grą. Jednakże w trakcie czytania nie mamy uczucia, że to takie inne Igrzyska Śmierci. Od czasu do czasu niektóre aspekty książki mogą nam się raptem nieco skojarzyć. Drugim jest dość duża liczba rozdziałów Gracza, który zdobędzie pod koniec książki pierwszy z kluczy. Niestety może to nieco spojlerować uważnemu czytelnikowi zakończenie. Natomiast Ostatnią kwestią są zbyt wszechstronne i zbyt zaawansowane umiejętności Graczy. Ja rozumiem, że ćwiczyli od urodzenia itp., ale mają po kilkanaście raptem lat. Do tego dochodzi również ogromna wiedza. Być może te wszystkie umiejętności można nabyć w takim wieku, nie mówię, że nie, ale mnie osobiście ten aspekt książki momentami wydawał się nieco przesadzony.
Endgame: Wezwanie to książka na pewno wyjątkowa, która podbije serca wielu czytelników. Zarówno pod kątem prezentowanej fabuły, jak również ze względu na zagadkę czekająca na rozwiązanie na kartach powieści. Jestem oczarowany tą książkę i na pewno sięgnę po kolejny tom - jestem niezwykle ciekawy jak potoczą się dalsze losy bohaterów oraz kto zwycięży w Endgame! Polecam!
Książkę wygrałem w konkursie organizowanym przez profil na facebooku: Nie jestem statystycznym Polakiem, lubię czytać książki. Serdecznie dziękuje!
Natomiast fundatorem nagrody było Wydawnictwo Sine Qua Non! Dziękuje!
http://hrosskar.blogspot.com/2015/12/endgame-wezwanie.html
James Frey to znany i ceniony pisarz amerykański. Jego debiutancka powieść Milion małych kawałków była jednym z najgłośniejszych skandali literackich ostatnich lat. Przetłumaczono ją na ponad 30 języków, w tym na polski. Jest to poruszająca książka, oparta na motywach autobiograficznych - odwyku autora. James Frey jest również autorem takich powieści jak Mój przyjaciel...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-29
Endgame wciąż trwa! Pierwszy z kluczy został odnaleziony przez Sarah Alopay. Do zdobycia są jeszcze dwa: klucz Niebios i klucz Słońca. Przy życiu pozostało 9 Graczy. Wraz z odnalezieniem klucza Ziemi zostało zapoczątkowane Zdarzenie. Przybrało ono formę ogromnego asteroidy, pędzącego ku Ziemi, który uderzy w nią dokładnie za 90 dni. Jest on na tyle duży, by diametralnie zmienić życie na naszej planecie a nawet całkowicie je zniszczyć. Powstrzymać je można tylko wygrywając Endgame...
Aisling Kopp, podobnie jak Hilal ibn Isa al-Salt i kilkoro innych Graczy wierzą, że Endgame można powstrzymać, a nawet pokonać istoty stojące za grą. Nie będzie to jednak ani łatwe ani proste... Gdzie i czym jest Klucz Niebios? Komu uda się go odnaleźć? Czy Endgame rzeczywiście można jeszcze zatrzymać?
Także ten tom skrywa w sobie zagadkę, czekającą na czytelnika. Nagrodą tym razem jest 250 000 dolarów. Czas na jej rozwiązanie mija 20 października 2017 roku. Przyznam szczerze, że nie mam zielonego pojęcia jak zabrać się za to - wskazówki wymagają naprawdę ogromnej wiedzy i niezwykle tęgiego umysłu! Ciekawi mnie czy i kiedy zostanie rozwiązana zagadka.
Drugi tom Endgame jest pełen akcji i zawrotnego tempa a przy tym jest on znacznie bardziej krwawy niż Wezwanie. W trakcie lektury nie sposób odmówić sobie "jeszcze jednego rozdziału". Czyta się ją wręcz jak dobry film sensacyjny! Oprócz dynamicznej akcji Klucz Niebios ujawnia czytelnikowi wiele ciekawych informacji, choć wiele z tajemnic wciąż pozostanie niewiadomą. Dowiemy się czegoś więcej o samej mitologii Endgame, o świątyni Olmeków, pojawi się również Arka Przymierza. Tak, ta znana z Biblii! I wiele innych... Przy tym ciekawym, acz moim zdaniem zbyt mało wyeksponowanym jest reakcja społeczeństw na świecie na wieść o Zdarzeniu. Wielu ludzi panikuje i wyjeżdża, część spędza wymarzone wakacje a jeszcze inni zaczynają toczyć swoje wojny, skoro koniec jest już bliski... W tle wciąż trwa rywalizacja pomiędzy Graczami...
To co spodobało mi się w tej części, jest poświęcenie każdemu z bohaterów mniej więcej takiej samej ilości rozdziałów w książce. Tego mi niestety zabrakło w poprzednim tomie, przez co można było domyślić się zakończenia. W Kluczu Niebios nie odczułem czegoś podobnego, nie ma faworyzacji tego, czy innego bohatera. Ze względu na mniejszą ilość Graczy, można ich zdecydowanie lepiej poznać. Autorzy zwrócili większą uwagę na ich rozterki, przeżycia miłosne jak i plany na wygranie kolejnego etapu Endgame. Po lekturze tej części bohaterów znam o wiele lepiej, niż jak skończyłem 1 tom. Pod tym względem książka została dużo lepiej napisana.
Klucz Niebios nie jest jednak książką pozbawioną wad. Która ich nie ma? Choć książka ujawnia nam nowe szczegóły na temat Endgame, mamy zagadki, to jednak są one zdominowane przez dynamiczną akcję, walki Graczy między sobą oraz wzajemne tropienie się. Sprawa Klucza Niebios przez długi czas pozostaje jakby poza zainteresowaniem Graczy, którym bardziej zależy na zabiciu się nawzajem niż odnalezieniu go. To z jednej strony spowodowało, że książkę czytało się z zapartym tchem, ale z drugiej zdecydowanie czegoś mi zabrakło: rozwiązywania łamigłówek, poszukiwań wskazówek i odkrywania tajemnic. Książka miałaby także ciekawszy charakter, gdyby autorzy bardziej wyeksponowali poczucie nadchodzącego kataklizmu na świecie, zbliżającego się końca świata. Niestety te obrazy są wspominane dość rzadko, przez co nie zwraca się na nie takiej uwagi, jak na rozgrywki Graczy.
Klucz Niebios to dobra kontynuacja Endgame: Wezwanie. W drugim tomie znajdziemy jeszcze więcej akcji, pościgów, scen walki, rywalizacji a przy tym będzie jeszcze bardziej krwawo i brutalnie. Jednak moim zdaniem jest zdecydowanie za mało zagadek oraz tajemnic, co może niektóre osoby lekko zawieść. Bohaterom poświęcono zdecydowanie więcej czasu, dzięki czemu są oni bardziej realni i łatwiej jednym życzyć wygranej a drugim przegranej. Polecam ją każdemu fanowi Endgame i nie tylko!
Książkę wygrałem w konkursie organizowanym przez profil na facebooku: Nie jestem statystycznym Polakiem, lubię czytać książki. Serdecznie dziękuje!
Natomiast fundatorem nagrody było Wydawnictwo Sine Qua Non! Dziękuje!
http://hrosskar.blogspot.com/2015/12/endgame-klucz-niebios.html
Endgame wciąż trwa! Pierwszy z kluczy został odnaleziony przez Sarah Alopay. Do zdobycia są jeszcze dwa: klucz Niebios i klucz Słońca. Przy życiu pozostało 9 Graczy. Wraz z odnalezieniem klucza Ziemi zostało zapoczątkowane Zdarzenie. Przybrało ono formę ogromnego asteroidy, pędzącego ku Ziemi, który uderzy w nią dokładnie za 90 dni. Jest on na tyle duży, by diametralnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-25
Zawsze mam mieszane uczucia co do różnego rodzaju prequeli robionych na fali popularności danej serii. Zazwyczaj pisane są one tylko, by zarobić jeszcze więcej i przedłużyć sławę pisarza o kolejne 5 minut, nie wnosząc przy tym zbyt wiele do obrazu bohaterów, czy świata przedstawionego. Krótko po ciekawej, acz niepozbawionej błędów lekturze Endgame: Wezwanie, postanowiłem zaopatrzyć się w ebooka Endgame: Początek, będący prequelem serii Endgame. Co ciekawe nie wypada on wcale tak źle, jak się z początku obawiałem.
W książce znajdziemy krótkie nowele, opowiadające o losach czterech Graczy, sprzed rozpoczęcia Endgame. Marcus będzie musiał wybrać między przyjaźnią a przeznaczeniem, Chiyoko stoczy walkę o to, co jej się należy, Kala pozna cenę miłości, a Alice ostatecznie zrozumie, o co toczy się gra. Już jako maleńkie dzieci musieli na zawsze porzucić normalne życie. Trenowali, uczyli się, przygotowywali. Żeby grać, przetrwać, rozwiązać zagadkę... Żeby zabić lub zostać zabitym... Trening jaki przeszli na zawsze ich zmienił...
Czy warto było książkę kupić i przeczytać? Moim zdaniem tak. Na moją decyzję na pewno wpłynął niski koszt tej pozycji - cena standardowa to raptem 9.99 zł, ja natomiast załapałem się na świąteczną promocję na woblink.com -45% i za 5,45 zł książka stała się moją własnością. Był to bardzo dobry pomysł ze strony wydawnictwa, by wydać książki wyłącznie jako ebook i to w takiej niskiej cenie. Jako książka papierowa wydaje mi się, że nie zyskałaby wielkiej popularności a koszt byłby niewspółmiernie wyższy, przez co mało kto chciałby ją kupić dla tych kilku nowelek. A tak mamy całkiem dobrą książkę, choć krótką za raptem 10 zł. Koszt zakupu dopasowany do zawartości i to mi się bardzo podoba!
Choć bohaterowie, którym został poświęcony ten tom nie są moimi ulubionymi z Endgame, to bardzo ciekawie było poznać jak wyglądał ich trening, oraz wybory jakie doprowadziły ich do bycia Graczami. Dzięki przeczytaniu tej książki nieco więcej dowiedziałem się o treningu jakim byli poddawani ci młodzi ludzie i rozwiał się niemalże mój zarzut dotyczące Endgame: Wezwanie, choć niecałkowicie - że wszyscy ci Gracze są po prostu zbyt dobrzy we wszystkim.
Cztery nowelki zawarte w tej książce przedstawiają zaledwie jedno wydarzenie lub dłuższy epizod z życia tych czworga bohaterów. Są to zazwyczaj pewnego rodzaju próby, jakie musieli przejść, by stać się godni miana Graczy. Często musieli wyzbyć się swoich uczyć, by dokonać wyboru i stać się idealną "maszynką do zabijania". Także niektórzy z nich musieli udowodnić, że są najlepszymi kandydatami spośród swoich rówieśników. Niewielka objętość książki pozostawia pewien niedosyt, ponieważ aż chciałoby się przeczytać więcej takich historii i to najlepiej dotyczących tych ulubionych bohaterów.
Endgame: Początek to pierwszy tom z serii misje treningowe, mające nam przybliżyć życie Graczy sprzed Endgame. Zapewne można w przyszłości wypatrywać kolejnych, wydanych w podobnej formie. Ciężko mi jednak jednoznacznie ocenić, czy książka podobała mi się oraz czy jej lektura aż tak bardzo powiększyła moją wiedzę o Endgame. Wydaje mi się, że po części tak. Gdybym jej nie przeczytał zapewne wiele bym nie stracił, ale uzyskałem dzięki niej szerszy pogląd na trening Graczy. Książka broni się również sama, wspomnianą już niską ceną i z czystym sumieniem można wydać te kilka złoty na dodatkowe 2 godziny czytania. Polecam wszystkim fanom serii Endgame!
http://hrosskar.blogspot.com/2015/12/endgame-poczatek.html
Zawsze mam mieszane uczucia co do różnego rodzaju prequeli robionych na fali popularności danej serii. Zazwyczaj pisane są one tylko, by zarobić jeszcze więcej i przedłużyć sławę pisarza o kolejne 5 minut, nie wnosząc przy tym zbyt wiele do obrazu bohaterów, czy świata przedstawionego. Krótko po ciekawej, acz niepozbawionej błędów lekturze Endgame: Wezwanie, postanowiłem...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-24
2015-11-30
Steven Johson to amerykański autor dziewięciu książek popularnonaukowych. Jest założycielem trzech cieszących się dużym zainteresowaniem stron internetowych feedmag.com, plastic.com oraz outside.in. Ponadto jest współtwórcą programu popularnonaukowego PBS How We Got To Now. Pisze regularnie artykuły do gazet i czasopism, m.in. do Wired, czy New York Timesa. Małe wielkie odkrycia to pierwsza jego książka wydana po polsku. I miejmy nadzieję nie ostatnia!
Małe wielkie odkrycia jest historią sześciu innowacji, bez których dzisiejsza rzeczywistość nie wyglądałaby tak samo. Jest to: szkło, zimno, dźwięk, czystość, czas oraz światło. Na pierwszy rzut oka jest to dość osobliwy zbiór rzeczy, których na pozór nie uznajemy za specjalnie ważne. Dlaczego? Ponieważ są one wokół nas, widzimy je każdego dnia i często nie dostrzegamy jak ważną rolę pełnią w naszym życiu. Jak bardzo je ułatwiają nam codziennie życie. Dla przykładu: mało kto zdaje sobie sprawę jak powszechne jest szkło w naszym codziennym życiu. Mamy je w oknach, telefonach, soczewkach, okularach, komputerach, czy światłowodach. Podobna ma się rzecz z pozostałymi pięcioma innowacjami.
Autor w sposób zrozumiały i przystępny prowadzi czytelnika od jednego wynalazku do drugiego, przy czym niektóre z takich powiązań nie są wcale oczywiste. Często nie zdajemy sobie sprawy jak na pozór nic nieznaczące wynalazki miały ogromny wpływ na nasze dzisiejsze życie. Steven pokazuje również niebagatelną rolę przypadku w historii rozwoju - dzięki niemu powstały liczne wspaniałe wynalazki. W sposobie jaki autor snuje swoje rozważania pokazuje ogromną wiedzę, oraz trud, jaki podjął by książkę czytało się tak dobrze. W trakcie lektury wielokrotnie miałem wrażenie, że nie czytam książki, tylko siedzę w sali wykładowej i słucham świetnie wygłoszonej prelekcji Stevena Johsona. Jest to oczywiście ogromny atut!
Nie sposób nie wspomnieć o ilustracjach zdobiących książkę. Bynajmniej nie są one tylko czarno-białe, lecz również kolorowe. Jest ich w dodatku całkiem dużo, co pozwala lepiej poczuć treść prezentowaną na kartach książki. Zobaczymy tutaj m.in rysunki z mikroskopu optycznego, zdjęcia wynalazców, mapy, czy reklamy z dawnych lat.
Małe wielkie odkrycia to pasjonująca lektura zarówno dla dorosłych jak i dla tych nieco młodszych. Książka zabiera czytelnika we wspaniałą podróż pełną wynalazków, genialnych twórców i ciekawych odkryć. Poszerza wiedzę i systematyzuję ją. Pozycja napisana jest bardzo przystępnym językiem a wiedza sama niemalże wchodzi do głowy! Wiecie co łączy zegar i GPS? Albo destylację powietrza z Las Vegas? Czy laser z gumą do żucia? Jeśli nie, a jesteście ciekawi to znaczy, że to książka dla Was! Polecam!
Z racji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia Małe wielkie odkrycia będą idealnym prezentem dla Małych i Dużych Ciekawskich. Książka zainteresuje nawet tych sceptycznie nastawionych do nauki i wspaniałych odkryć.
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non!
http://hrosskar.blogspot.com/2015/11/mae-wielkie-odkrycia-przedpremierowo.html
Steven Johson to amerykański autor dziewięciu książek popularnonaukowych. Jest założycielem trzech cieszących się dużym zainteresowaniem stron internetowych feedmag.com, plastic.com oraz outside.in. Ponadto jest współtwórcą programu popularnonaukowego PBS How We Got To Now. Pisze regularnie artykuły do gazet i czasopism, m.in. do Wired, czy New York Timesa. Małe wielkie...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-11
Trylogię Suremu postanowiłem przeczytać od razu, bez robienia sobie przerw na inne książki. To się rzadko ostatnio zdarza, ponieważ lubię sobie dozować przyjemności z czytania. Po pierwszym tomie miałem dość spore oczekiwania wobec kontynuacji Namiestniczki - jak potoczy się historia, co się stanie z ulubionymi bohaterami oraz co z tymi przepowiedniami. Jednakże troszkę się zawiodłem, ale wszystko po kolei.
Akcja drugiego tomu Namiestniczki o podtytule Dzieci Pogranicza rozpoczyna się 20 lat po akcji z poprzedniego tomu. W tym czasie zmieniła się Namiestniczka; twardą i nieugiętą Enrissę zastąpiła Salome - córka Lanlossa Eire i Erny. Nowa władczyni prawie zupełnie nie posiada talentów do sprawowania władzy i we wszystkim polega na Wysokiej Radzie oraz podpisuje wszystko co jej każą. Jest troszkę marionetką w rękach Rady, a zamiast uczyć się sprawować władzę, woli pielęgnować rośliny w pałacowym ogrodzie lub spędzać czas z Opiekunem Laerem. Przez cały czas silnie wierzy, że król przyjdzie do niej jak jej obiecał i przepowiednia o jego powrocie się wypełni. Za sprawą Salome i jej braku doświadczenia elfy dostają w końcu pełnie władz w ściganiu kłusowników, którzy wycinają ich święty las. To przyczyni się do jednej z prowincji do krwawych pogromach na nieśmiertelnych.
Pierwszym co mnie dość mocno rozczarowało i troszkę zniechęciło od początku książki jest wspomniane rozpoczęcie akcji, aż 20 lat później. Czytelnik jest od razu rzucony na głęboką wodę od pierwszego rozdziału, bez żadnego prologu przybliżającego historię ostatnich dwóch dekad. Na dodatek później dość skąpo jest ten okres omawiany, przy okazji innych opowieści. Również bardzo wielu bohaterów, których znaliśmy z poprzedniemu tomu, tak naprawdę musimy poznać na nowo - w większości przypadków dorośli, czy dość znacząco się zmienili. Dochodzą do tego oczywiście nowe postacie. Dlatego nieodparcie miałem wrażenie, że równie dobrze Dzieci Pogranicza mogłyby być 1 tomem i fabuła by na tym wiele nie ucierpiała...
Bardzo podobał mi się w pierwszym tomie motyw silnej kobiety na tronie, z autorytetem jakim żaden mężczyzna by nie pogardził. To właśnie on przesądził, że w dużej mierze Namiestniczkę czytało mi się tak dobrze. W drugim tomie zdecydowanie mi tego zabrakło - mamy prawie że marionetkę na tronie od dzieciństwa przekonaną, że będzie Namiestniczką i Król powróci. Dla Salome nic więcej nie jest ważne - to rodzi różne konflikty i niezadowolenie. Ze smutkiem czyta się rozdziały, gdzie bohaterką jest Salome, pamiętając ją jaka była w młodości pełna energii i ciekawości - aż dziwne, że wyrosła na taką osobę.
Namiestniczka, księga II nie jest złą kontynuacją, lecz również nie zachwyca. Wiele wątków, które można by rozwinąć i ciekawie wyeksponować, niestety zostały odsunięte na bok. Rozgrywki polityczne są znów dobrze wykreowane, natomiast sprawy związane z przepowiedniami już niekoniecznie - jakby autorka nie do końca miała pomysł jak to chce przedstawić. Zakończenie książki daje jednak nadzieję, że trzeci tom będzie ciekawszy i wkrótce się o tym przekonam.
http://hrosskar.blogspot.com/2015/12/namiestniczka-ksiega-ii.html
Trylogię Suremu postanowiłem przeczytać od razu, bez robienia sobie przerw na inne książki. To się rzadko ostatnio zdarza, ponieważ lubię sobie dozować przyjemności z czytania. Po pierwszym tomie miałem dość spore oczekiwania wobec kontynuacji Namiestniczki - jak potoczy się historia, co się stanie z ulubionymi bohaterami oraz co z tymi przepowiedniami. Jednakże troszkę się...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-13
Po lekturze Roku 1984 wiedziałem, że George Orwell to autor, którego wypada znać i dlatego skusiłem się na jego kolejną książkę, mianowicie Folwark Zwierzęcy. Książka ta przeleżała dość długi czas na półce zanim doczekała się przeczytania - musiałem chyba do niej również dojrzeć i zabrać się za nią sam z siebie, a nie z przymusu. Zdecydowanie tak należy podchodzić do książek Orwella - inaczej na pewno stracą na wartości i wówczas chce się je tylko jak najszybciej skończyć.
Akcja książki rozgrywa się na Folwarku Dworskim zarządzanym przez niedbałego i wiecznie pijanego pana Jonesa. Wobec zwierząt gospodarskich przejawia okrucieństwo i nie żyje się im za dobrze. Pewnego dnia wszystkie zwierzęta wysłuchują mowy Starego Majora - uświadamia im, że ludzie są źródłem ich nieszczęść i bez nich życie byłoby lepsze, ponieważ nie musiałyby tyle pracować a jedzenia miałyby więcej. Wkrótce Major ginie a dwie inne świnie - Snowball i Napoleon wzywają zwierzęta do Powstania i wypędzenia Jonesa z Folwarku. Wkrótce nadarza się okazja i zwierzęta stają się wreszcie wolne. Na ścianie stodoły wypisują nowe przykazania i zmieniają nazwę z Folwarku Dworskiego na Folwark Zwierzęcy. Świnie jako najinteligentniejsze przejmują władzę nad resztą zwierząt (oczywiście dla ich dobra) i zarządzają wszelkimi pracami.
Biorąc Folwark Zwierzęcy do ręki zupełnie nie miałem pojęcia, że jest to... bajka! Kojarzyłem dość mgliście fabułę, chyba jeszcze z lekcji języka polskiego, ale nie zdawałem sobie sprawy, jaki to gatunek. Chyba po prostu się nad tym nigdy nie zastanawiałem i mnie to nieco zdziwiło - pozytywnie Po krótkim zastanowieniu stwierdzam, że bajka doskonale pasuje do całości jak również do wydźwięku opowieści. Jednakże nie nadaje się moim zdaniem do czytania dzieciom, przynajmniej tym młodszym. Pomimo tego autor bardzo dobrze poradził sobie z taką kreacją rządzących świń, jak i całego systemu na Folwarku, że bez zastanowienia wiemy czego jest analogią - radzieckiego systemu totalitarnego. Orwell w sposób dobitny i nie pozostawiający złudzeń obnażył wiele z cech charakterystycznych komunizmu - zmienianie prawdy (przykazań na stodole), zabieranie cennych dóbr (mleko dla świń, ponieważ potrzebują go do myślenia), wspólny wróg (Snowball po swojej ucieczce), przeinaczanie faktów (ciągłe szeregi liczb wskazujące, że życie w Folwarku jest o wiele lepsze niż za czasów Jones), czy wspólny cel (budowa wiatraka). Jednakże przesłanie jak sam Orwell to podkreśla jest znacznie szersze:
"Gwałtowna rewolucja oparta na konspiracji, z motorem napędowym w postaci nieświadomie żądnych władzy osób może doprowadzić jedynie do zmiany władców.[...] Rewolucje mogą przynieść radykalną poprawę, gdy masy będą czuje i będę wiedzieć, jak pozbyć się swych przywódców, gdy tamci zrobią, co do nich należy. [...] Nie można robić rewolucji, jeśli nie robi się jej dla siebie; nie ma czegoś takiego jak dobrotliwa rewolucja"
Ogromnym atutem polskiego wydania jest dodanie szkicu "Wolność prasy". Orwell zrezygnował z niego i nie został dodany do pierwszego angielskiego wydania. Odnaleziono go blisko 30 lat po premierze książki i opublikowano na łamach "The Times Literary Supplement". Szkic przybliża sytuację polityczną Anglii w tamtym okresie, jak również pokazuje niezadowolenie Orwella z cenzury - prawie wszystko można krytykować, tylko nie sojusznika jakim jest ZSRR. Także ciekawym dodatkiem jest krótki tekst od tłumacza, w którym ukazuje nam losy Folwarku Zwierzęcego, którego nikt przez dłuższy czas nie chciał wydać, ze względu na treść. Koniec końców książka Orwella zawitała na rynek książki, odnosząc niesamowity sukces i popularność. Również dziś, mimo upływu prawie 60 lat od jej wydania, książka jest wciąż czytana i szeroko znana.
Folwark Zwierzęcy to moim zdaniem książka warta przeczytania, dzięki której poznamy nieco inne spojrzenie na Związek Radziecki, jak i ustrój totalitarny. Folwark Zwierzęcy oraz Rok 1984 uważam za lektury, które każdy świadomy czytelnik powinien chociaż znać, nawet jeśli nie jest to jego ulubiony gatunek. Należy jednak samemu z własnej woli do nich przysiąść, wówczas odbierzemy maksimum przekazu i nie zrazimy się do takich książek. Czas spędzony przy lekturze tej książki uważam za niezwykle udany! Polecam!
http://hrosskar.blogspot.com/2015/12/folwark-zwierzecy.html
Po lekturze Roku 1984 wiedziałem, że George Orwell to autor, którego wypada znać i dlatego skusiłem się na jego kolejną książkę, mianowicie Folwark Zwierzęcy. Książka ta przeleżała dość długi czas na półce zanim doczekała się przeczytania - musiałem chyba do niej również dojrzeć i zabrać się za nią sam z siebie, a nie z przymusu. Zdecydowanie tak należy podchodzić do...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-18
Do finałowego tomu trylogii Suremu podszedłem z małą obawą, po nieco słabszym drugim tomie. Miałem mieszane uczucia co do kontynuowania lektury, ale z drugiej strony ciekawiło mnie jak autorka zakończyła wszelkie wątki. Poza tym nie lubię mieć na swoim koncie niedokończonych serii... Dlatego też zdecydowałem się jednak na czytanie i nie żałuję, ale nie jestem też zachwycony.
Król powrócił na tron jak zostało to przepowiedziane, pojął za żonę Namiestniczkę Salome, która urodziła mu właśnie syna. W Imperium panuje spokój i dostatek, nie ma żadnych wojen ani najazdów barbarzyńców. Wydawałoby się idealny scenariusz na zakończenie książki, a przecież tym niejako otwiera się fabuła 3 tomu! Jednakże czas szczęścia i pokoju nie trwa długo. Król wprowadza liczne reformy, które z punktu widzenia czytelnika wydają się być bardzo dobre i wpłyną w dalszej perspektywie na polepszenie życia. Natomiast dla zwykłych mieszkańców to z początku utrapienie, które z czasem przeradza się w bezsilność, brak pieniędzy na podstawowe rzeczy a nawet śmierć dla wielu z nich. Mowa bowiem o maszynach usprawniających pracę, czy też wolny dostęp do wykonywania zawodu, a nie jak do tej pory to miało miejsce wyłącznie przez cechy i zrzeszonych w nich mistrzów z danej dziedziny. Na główny plan wychodzi również przepowiednia z Gwiezdnym Wieszczem, Bestią i powrotem złego boga Areda, po którym ma nastąpić koniec świata.
Akcja finałowego tomu jest zdecydowanie ciekawsza i więcej się w niej dzieje. Głównie za sprawą wspomnianych reform króla - zostały one moim zdaniem bardzo dobrze opisane i przeanalizowane pod kątem społeczno-ekonomicznym. Mowa przede wszystkim o wolnym dostępie do zawodów, który przyczyni się głównie do wielu szkód, aniżeli do dobrych rzeczy. Ale również cały proces wprowadzania innowacji, pod postacią dotąd zakazanych maszyn parowych, prochu, czy broni strzelniczej. Na kartach książki można prześledzić całą skrupulatną analizę, jak owe reformy wpłynęły na codzienne życie ludzi w całym Imperium. Początkowo nie wywołały zbyt wielkich buntów, co najwyżej doprowadzały nielicznych do ruiny a przy tym wiele luksusowych towarów diametralnie potaniało. Z czasem jednak coraz mniej osób było potrzebnych przy produkcji, pojawiały się nadwyżki produktów i zaczęto pozbywać się niepotrzebnych pracowników, którzy zaryzykowali wszystko i przenieśli się do miasta. Jest to na pewno ważny aspekt książki, który z racji mojego zamiłowania do nauki niezwykle przypadł mi do gustu.
Wątek związany z przepowiedniami jest ciekawy, aczkolwiek znów miałem poczucie lekkiego niedosytu. Miejscami miałem wręcz wrażenie, że czegoś w opisach zabrakło, takiego epickiego klimatu, znanego z wielu innych książek. Przez to historia nie urzekła mnie na tyle, bym wrócił do tej książki w przyszłości. Myślę, że gdyby autorka popracowała jeszcze nad powieścią, to moglibyśmy dostać w swoje ręce kawał dobrego fantasy, ale tak się jednak nie stało. A sama trylogia ma na pewno potencjał, ale niestety niewykorzystany...
Zakończenie jest dość dziwne, to trzeba otwarcie przyznać... Zupełnie mi nie pasowało do takiego typu książki. Może jestem zbyt tradycjonalistą, ale dla mnie było one zbyt dużym pomieszaniem science-fiction z fantasy. Dlatego też sam nie wiem, czy nie lepiej odebrałbym takie "tradycyjne", choć szablonowe i oklepane zakończenie, niż taką próbę zaskoczenia czytelnika oryginalnym finałem książki.
Podsumowując, cała trylogia Suremu to dobre, ale nie zobowiązuje książki fantasy. Po prostu coś lżejszego do czytania, pomiędzy innymi lekturami. Polecam czytać je z lekkim przymrużeniem oka na wady, takie jak nieco sztywne dialogi, przydługie opisy świata, czy miejscami "dłużącą" się fabułę. Pomimo tego Wiera Szkolnikowa stworzyła ciekawy świat, pełen różnych kultur i ludzi, których mamy okazję poznać w trakcie czytania. Nie radzę się jednak nastawiać na epicką i wciągającą historię rodem z Tolkiena, czy innych znanych autorów, ponieważ można się zawieść.
http://hrosskar.blogspot.com/2015/12/namiestniczka-ksiega-iii.html
Do finałowego tomu trylogii Suremu podszedłem z małą obawą, po nieco słabszym drugim tomie. Miałem mieszane uczucia co do kontynuowania lektury, ale z drugiej strony ciekawiło mnie jak autorka zakończyła wszelkie wątki. Poza tym nie lubię mieć na swoim koncie niedokończonych serii... Dlatego też zdecydowałem się jednak na czytanie i nie żałuję, ale nie jestem też...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-12-06
Namiestniczka to pierwsza książka z trylogii Suremu, którą miałem okazję poznać dzięki wymianie książkowej. Książka została napisana przez Wierę Szkolnikową - rosyjskiego pochodzenia pisarkę, obecnie mieszkającą w Kanadzie. Początkowo miała to być jedna książka, jednakże świat jak i fabuła rozrosły się na tyle, by konieczne było wydanie trylogii.
Książka opowiada o losach Imperium Anryjskiego w świecie Suremu, którym władają Namiestniczki. To żony króla Eilana, który zjednoczył i utworzył owe imperium przed tysiącem lat. Był on wybitnym i mądrym elfem, który pojął za żonę ludzką kobietę. Zmarł jednak bezpotomnie - jak podają legendy zmienił się w posąg - by pewnego dnia powrócić. To stało się podstawą do jakże nietypowego i mało spotykanego w fantasy sprawowania władzy - przez kobiety. Bynajmniej nie dziwi on aż tak, gdyby nie to, że urząd ten nie jest dziedziczony, lecz kolejne Namiestniczki są wybierana przez Wielką Radę pośród córek lordów całego Imperium. Kobiety są poślubiane posągowi króla i mają niejako rządzić w zastępstwie za króla. Do końca swojemu życia muszą pozostać dziewicami i wyczekiwać na powrót elfiego małżonka.
Akcja książki rozpoczyna się za czasów Enrissy - wybranej nie ze względu na koneksje, ani wpływy, lecz ze względu na neutralność wobec wszystkich. Jako jedyna kandydatka nie była popierana przez nikogo. Wkrótce po objęciu rządów, odsyła swojego ojca do domu i sama obejmuje rządy, podkreślając swoją niezależność. Pewnego dnia poznaje urzędnika w bibliotece - Wanra Passoisa i sprzeniewierza się "małżonkowi". Karą za ten czyn jest oczywiście śmierć, zarówno Namiestniczki jak i mężczyzny, który z nią współżył. Jednakże udaje się jej zachować cały romans w sekrecie przez dłuższy czas i tym samym również swoją głowę na karku. Czasy w jakich Enrissie przyszło sprawować władzę są spokojne, Imperium podbiło właśnie kolejne terytoria, barbarzyńcy nie nękają prowincji, panuje spokój i dobrobyt.. Nic nie zapowiada nadchodzących, burzliwych czasów...
Niedługo na światło dziennie wychodzi elfie proroctwo - upominają się one o pewną starą, zaginioną księgę, która przeczytana 8 razy sprowadzi na świat zagładę. A co gorsza została już przeczytana 7 razy i niebezpieczeństwo jest całkiem realne. Co zastanawiające zupełnie nikt nie traktuje elfów poważnie a samo szukanie zostaje potraktowanie bardzo lekko, zupełnie bez nadmiernego pośpiechu. Czy elfy mają rację i należy się bać? A może to tylko ich wymysły?
Jednym z najciekawszych elementów książki niewątpliwie jest ród Aellinów. Przed laty został on obdarzony pewną specyficzną, elficką cechą - zawsze rodzą się w nim bliźnięta. Są one niejako "połączone" ze sobą nierozerwalną więzią, która przysporzyła rodowi wielu zmartwień i niechlubnych postaci. Gdy jeden z bliźniaków czuje ból, odczuwa go także ten drugi. Przebywają każdą chwilę ze sobą, a rozdzielone na kilka dni przeżywają bardzo źle. Rzecz ma się zdecydowanie inaczej, gdy bliźniaki nie są tej samej płci, ale różnej. Wówczas zawsze powinno się je rozdzielać tuż po narodzinach i wychowywać osobno. Inaczej nie przejmują się prawami ani obyczajami i żyją ze sobą jak mąż i żona, niejednokrotnie płodząc przy tym potomstwo i zawierają ze sobą małżeństwo. Według przepowiedni z krwi rodu Aellinów mają przyjść na świat bardzo szczególne bliźnięta - jedno z nich będzie Bestią, drugie – Gwiezdnym Wieszczem. I mają się one wkrótce narodzić...
Namiestniczka to gruby i opasły tom, który z początku może odrzucać, ale gdy zanurzymy się w tym świecie bardzo szybko o tym zapomnimy. Książka została napisana bardzo zgrabnym i ciekawym językiem, dzięki czemu książka nie nudzi i czyta się ją bardzo przyjemnie. Znajdziemy w niej takie wątki jak walka o władzę, polityczne przepychanki, bunty, kazirodztwo, przepowiednie i wiele wiele innych. Mocną stroną książki są niewątpliwie postacie - zarówno obecna Namiestniczka Enrissa jak i szereg postaci, których losy mamy okazję śledzić. Są to bohaterowie niekiedy bardzo różni, o odmiennych charakterach i poglądach, których bardzo miło poznaje się w trakcie lektury. Do wielu z nich przywiązałem się i uważnie śledziłem rozwój wydarzeń, życząc im jak najlepiej i wyjście z opresji, innym wręcz odwrotnie.
Książce ciężko zarzucić jakieś poważne uchybienia. Wszystko na pierwszy rzut jest ok, ale gdy się wgłębimy już nie za bardzo. O czym konkretnie mowa? Otóż cała fabuła jak i świat są dobrze przedstawione - mamy potężne Imperium, elfią przepowiednię i tytułowe Namiestniczki. Jednakże podczas czytania nie opuszczało mnie wrażenie, że wszystko to można by napisać krócej, lub po prostu rozpocząć akcję kilka lat później. Wówczas książka byłaby zdecydowanie krótsza i czytałoby się ją o wiele lepiej. Owszem książka straciłaby zapewne nieco na kreacji świata jak i różnych zakątków Imperium, ale trzeba znaleźć jakiś środy środek. Kolejnym małym minusem w mojej ocenie jest zmienianie osoby z punktu której opowiadana jest historia - niekiedy odbywało się to w obrębie jednego akapitu i można się było pogubić - który to bohater tak myśli.
Namiestniczka to dobra książka fantasy z ciekawym światem rządzonym przez kobiety, pełnym przepowiedni i przeznaczenia od którego nie ma łatwej ucieczki. Nie żałuję czasu spędzonego na lekturę tej książki i pomimo kilku minusów na pewno zdecyduję się na lekturę kolejnego tomu. Jest to lekka i mniej wymagająca od czytelnika pozycja, co nie znaczy że gorsza. Polecam!
http://hrosskar.blogspot.com/2015/12/namiestniczka-ksiega-i.html
Namiestniczka to pierwsza książka z trylogii Suremu, którą miałem okazję poznać dzięki wymianie książkowej. Książka została napisana przez Wierę Szkolnikową - rosyjskiego pochodzenia pisarkę, obecnie mieszkającą w Kanadzie. Początkowo miała to być jedna książka, jednakże świat jak i fabuła rozrosły się na tyle, by konieczne było wydanie trylogii.
Książka opowiada o losach...
2015-11-28
Paul Grossman to amerykański autor trzech powieści, które zyskały szerokie uznanie czytelników i krytyków. Na co dzień wykłada literaturę na City University of New York. Jego książki zostały przetłumaczone już między innymi na niemiecki, hiszpański, włoski, hebrajski oraz portugalski. Dzieci Gniewu to pierwsza jego książka przełożona na język polski.
Jest rok 1929; Niemcy, Berlin. Miasto ogarnia groza, gdy detektyw Willi Kraus odnajduje w miejskich kanałach worek z makabryczną zawartością – wygotowanymi i obgryzionymi dziecięcymi kośćmi wraz z Biblią z zakreślonym fragmentem. Sprawa bardzo szybko zostaje przekazana w ręce niezwykle charyzmatycznego i lubianego przez prasę śledczego Hansa Freksa. Choć Willi zostaje oddelegowany do sprawy zatrutej kiełbasy, to sprawa dzieciożercy nie daje mu spokoju. Podejmuje śledztwo na własną rękę, ku niewiedzy żony oraz przełożonych. Dla dobra sprawy gotowy jest poświęcić nawet własną karierę…
Willi Kraus to postać bardzo złożona, z bagażem doświadczeń życiowych. Jest weteranem z I Wojny Światowej, który doświadczył na niej wielu okropieństw. Po wojnie wstąpił do policji i na każdym kroku musiał radzić sobie z drwinami i docinkami współpracowników, ze względu na swoje żydowskie pochodzenie. Pomimo tego jest szanowanym śledczym z kilkoma wielkimi sukcesami. Willi to osoba o silnym charakterze i uporze, przez co nie przestaje myśleć o sprawie dzieciożercy, gdy tymczasem policja szuka kozła ofiarnego po przedłużającym się i bezowocnym śledztwie.
Zdecydowanie ogromnym atutem książki jest tło historyczne. Berlin przełomu lat 20 i 30. został rewelacyjnie oddany a czytając możemy wręcz poczuć jakbyśmy wraz z Williem przemierzali kolejne ulice miasta i na żywo obserwowali jak Berlin unowocześnia się. Jednakże jak dobrze pamiętamy z historii w 1929 roku miał miejsce krach na giełdzie na Wall Street – z początku dla zwykłego obywatela jest to po prostu zwykła informacja. Z czasem kryzys dociera również do Niemiec i staje się on coraz bardziej dotkliwie odczuwalny. Upadają formy, wzrasta bezrobocie i ceny żywności... Rośnie również niezadowolenie Niemców oraz pogłębia się tęsknota za silną władzą, co w demokratycznym kraju wykorzystują Naziści. W książce na przestrzeni akcji mamy okazję poznać rosnący wpływ Hitlera oraz NSDAP w Niemczech, zwiastujące przyszłą II Wojnę Światową. Jakby tego wszystkiego było mało coraz powszechniejsze stają się prześladowania ludności żydowskiej. Willi w trakcie śledztwa musi radzić sobie również z pogłębiającym się antysemityzmem wśród Niemców.
Bardzo polubiłem sposób prowadzenia śledztwa w Dzieciach Gniewu, ponieważ przypomina on w ogólnym zarysie ten znany mi z Sherlocka Holmesa, czy dzieł Agathy Christie. W 1929 roku nie znajdziemy nowoczesnej techniki, pozwalającej w krótkim czasie sprawdzić dowody i wytypować podejrzanych. System kamer i monitoringu miejskiego jeszcze długo nie powstanie, a który łatwo pozwoliłyby wyśledzić podejrzanego. Willi nie jest jednak pozostawiony sam sobie – uzyskuje kilka cennych informacji z nowych, dopiero co wynalezionych technik i nauk: EEG, spektrofotometrii, chromatografii, czy psychoanalizy. Jednakże większość poszlak nasz śledczy odnajduje sam, dzięki wspominanemu uporowi i harcie ducha. Ku jego rozgoryczeniu śledztwo trwa wiele miesięcy w trakcie których giną kolejne dzieci…
Dzieci Gniewu to niezwykle mroczny kryminał z przerażającym czarnym charakterem i bardzo dobrze wykreowanym Berlinem wraz z całą otoczką społeczno-historyczną. Przy lekturze nie sposób się nudzić, jest jednak jedno ale: musicie mieć mocne nerwy. Bowiem worek z kośćmi to dopiero początek, a im dalej w las, tym bardziej upiornie.
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non!
http://hrosskar.blogspot.com/2015/11/dzieci-gniewu.html
Paul Grossman to amerykański autor trzech powieści, które zyskały szerokie uznanie czytelników i krytyków. Na co dzień wykłada literaturę na City University of New York. Jego książki zostały przetłumaczone już między innymi na niemiecki, hiszpański, włoski, hebrajski oraz portugalski. Dzieci Gniewu to pierwsza jego książka przełożona na język polski.
Jest rok 1929;...
2015-11-24
Do lektury Silvera. Powrót na Wyspę Skarbów usiadłem z pewną obawą - czy autor jest w stanie sprostać klasykowi (Wyspie Skarbów) i stworzyć dzieło, które mu dorówna. Często pojawia się w takich przypadkach pytanie: Ale po co? Moim zdaniem taka kontynuacja to danie drugiego życia klasycznej powieści, jak i spojrzenie na nią z innego punktu widzenia. W trakcie czytania szybko okazało się, że moje obawy były zupełnie bezpodstawne i zanurzyłem się w lekturze książki na wiele godzin.
O czym jest w takim razie kontynuacja Wyspy Skarbów? Akcja rozpoczyna się mniej więcej cztery dekady po wydarzeniach opisanych przez Louisa Stevensona. Jim Hawkins powrócił ze skarbami do Anglii, po początkowym zachłyśnięciu się bogactwem ustatkował się i prowadzi gospodę Hispaniola. Co rusz wspomina swoje przygody, które odbył w młodości. Jednakże życie jakie prowadzi zdominowane jest przez rutynę i wspominanie dawnych przygód. Powiewem świeżości i entuzjazmu jest jego syn - również Jim Hawkins. Pragnie on wyrwać się z tego marazmu przepełniającego ojca i uciec od sentymentalizmu i wiecznego niezadowolenia ojca. Dlatego bardzo ochoczo zgadza się na przygodę jaką proponuje mu Natty Silver. Zapewne pamiętacie Długiego Johna Silvera z Wyspy Skarbów - to jest właśnie jego córka. On również ustatkował się i założył rodzinę. Jednakże ząb czasu nie oszczędził również i jego - jest starym i zniedołężniałym mężczyzną, w dodatku niewidzącym już, ale umysł wciąż zachował swoją bystrość. To za jego namową Natty wraz z Jimem wyruszą na Wyspę Skarbów, by tam odnaleźć pozostałą część skarbu Kapitana Flinta. Czy ich misja się powiedzie? Co zastaną na wyspie po czterech dekadach?
Bardzo ucieszyłem się na możliwość poznania kontynuacji wspaniałej przygody rozpoczętej w Wyspie Skarbów. Autor postarał się zachować te elementy książki, które sprawiały, że dzieło Stevensona czytało się tak dobrze i budziły zachwyt czytelnika. Również w Silverze Jim Hawkins (tym razem syn) jest narratorem, który opowiada swoje losy wiele lat po wydarzeniach jakie przeżył - niekiedy analizując swoje zachowania z punktu widzenia czasu, czy dając lekka sugestię dotyczącą przyszłych wydarzeń. Tym samym zachowany został klimat opowieści, który tak bardzo spodobał mi się w Wyspie Skarbów.
Opowieść jaką snuję Jim jest niezwykle bogata w szczegóły. Długie opisy pozwalają czytelnikowi niemalże przenieść się do opisywanych miejsc i przeżywać wraz z bohaterami ich przygody. Znajdziemy tutaj także wartką akcję i starcia z piratami - jednym słowem wszystko to co kochamy w takich opowieściach. Piraci? Są! Skarb? Jest? Mapa skarbu? Jest! To możemy wyruszać na przygodę życia!
Na sam koniec warto jeszcze powiedzieć kilka słów o samej okładce. Bowiem jest ona wprost przepiękna! Przykuwa wzrok czytelnika w księgarni i niemalże sama za siebie mówi: "Kup mnie, przeżyjesz ze mną wspaniałą morską przygodę i odnajdziesz skarb kapitana Flinta". Mamy na niej piękny statek pod pełnymi żaglami, jak i oznaczenia rodem z mapy skarbów oraz ciekawą czcionkę, przywodzącą na myśl stare pisma. Moim zdaniem okładka polskiego wydania pozostawia daleko w tyle te z wydań zagranicznych, co jest zasługą Iwo Strzeleckiego. To właśnie w dużej mierze okładka sprawiła, że zdecydowałem się na lekturę Silvera.
Silver. Powrót na Wyspę Skarbów to bardzo dobra kontynuacja dorównująca powieści Louisa Stevensona i z czystym sumieniem mogę ją polecić każdemu, kogo zachwyciła Wyspa Skarbów. Także osobom, które wymagają od książki wspaniałej przygody. Bowiem Silver posiada tak wspaniały i ceniony klimat morskich przygód, starcia z piratami i oczywiście poszukiwania skarbu. Po lekturze miałem poczucie dobrze spędzonego czasu!
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non!
http://hrosskar.blogspot.com/2015/11/silver-powrot-na-wyspe-skarbow.html
Do lektury Silvera. Powrót na Wyspę Skarbów usiadłem z pewną obawą - czy autor jest w stanie sprostać klasykowi (Wyspie Skarbów) i stworzyć dzieło, które mu dorówna. Często pojawia się w takich przypadkach pytanie: Ale po co? Moim zdaniem taka kontynuacja to danie drugiego życia klasycznej powieści, jak i spojrzenie na nią z innego punktu widzenia. W trakcie czytania szybko...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11-20
Joe Abercrombie to brytyjski autor fantasy, którego miałem okazję poznać na tegorocznym Polconie 2015. Na spotkaniu autorskim dał się odczuć jako osoba bardzo ciekawa i nietuzinkowa, o niezwykłym poczuciu humoru (na plus oczywiście!), który rozśmieszał do łez publiczność niemalże za każdym razem, gdy odpowiadał na pytania prowadzącego. Osobiście zaimponował mi swoim warsztatem pisarskim - bowiem każdą książkę redaguje sam zanim odda do wydawcy. Każdy autor przecież tak robi... ale około 27 razy? Zdecydowanie mniej. Zaopatrzyłem się więc wówczas w Pół Króla i zdobyłem autograf, jednakże jak widać musiało upłynąć kilka miesięcy zanim wziąłem się za lekturę.
Pół Króla opowiada o losach Yarviego, który jest w trakcie nauk przygotowujących do egzaminu na ministra, gdy go poznajemy. Los jednak ma dla niego inne przeznaczenie. Pewnego dnia dowiaduje się o śmierci ojca oraz brata, którzy wpadli zasadzkę zastawioną przez znienawidzonego wroga Groma-gil-Gorma. Tym samym staje się królem Gettlandu i przejmuje Czarny Tron. Yarvi składa wówczas obietnicę zemsty i wraz z wujem Odemem wyrusza na czele armii do królestwa Vansterów, by zabić Grom-gil-Gorma. Początkowo wszystko idzie bardzo dobrze... Do czasu, aż nie ujawniają się ukryte ambicje stryja Odema. Uważa on swojego bratanka za słabego i nieudolnego władzę i postanawia sam nim zostać, a Yarviego pozbyć się. Dzieje się tak za sprawą pewnej ułomności młodego króla - posiada on tylko jedną sprawną rękę, druga bowiem od urodzenia jest zniekształcona i niesprawna. Nasz bohater uchodzi jednak z życiem, ale trafia jako niewolnik na statek "Wiatr południa", gdzie przeżyje istne katusze i znajdzie się wśród innych wyrzutków, podobnych do niego. Czy Yarvi przeżyje okrutne warunki na łodzi z tylko jedną sprawną ręką? Czy uda mu się zemścić na zabójcach ojca oraz odzyskać Czarny Tron?
Świat jaki nam prezentuje Abercrombie jest brutalny i nie ma w nim miejsca na litość. Każdy przyjaciel, do którego mamy zaufanie od lat, może w jednej chwili wbić nam nóż w plecy. Autor nie szczędzi brutalnych a przy tym krwawych opisów walk oraz trudów Yarviego na łodzi. Nie mamy jednak wrażenia, że zaraz utoniemy w morzu krwi i potu. Wszystko zostało moim zdaniem dobrze wyważone i nie ma przesytu, czy też obrzydzenia. Natomiast jeśli chodzi o kulturę, zwyczaje narodów zamieszkujących Morze Drzazg jest niezwykle podobna do kultury wikingów, którą to autor na pewno się inspirował.
Akcja powieści jest niezwykle dynamiczna i nie pozwala się nudzić w trakcie lektury. Od jednego wydarzenia do drugiego mija bardzo niewiele czasu, przez co Pół Króla czyta się niemalże z zapartym tchem. Fabuła jest być może nieco schematyczna, ponieważ nie znajdziemy tutaj zbyt rozbudowanej wielowątkowości, czy opisów świata. Początkowo może wydawać się to dziwne i być uznane za minus książki. Ale spójrzmy prawdzie w oczy, czy każda książka fantasy musi być zaraz z tych high fantasy - opiewać super herosów oraz cudowny i rozbudowany do przesady świat? Ano nie! Również sam główny bohater jest przełamaniem kanonu fantasy. Zamiast silnego wojownika, mamy do czynienia z młodym chłopakiem o niesprawnej ręce, który nie ma zupełnie talentu do walki mieczem. Posiada coś o wiele cenniejszego - swoją wiedzę zdobytą w trakcie przygotowań do egzaminu na ministra.
Na sam koniec kilka słów o bohaterach. Gdy poznajemy Yarviego jest niedojrzały do brutalnego świata i wiele spraw w jego oczach jest wprost nie do zrozumienia. Z czasem dojrzewa, mężnieje i patrzy na świat zupełnie inaczej. To co go kiedyś mierziło, teraz odsuwa na bok i nie myśli o tym. Staje się wyrachowanym i przebiegłym młodym mężczyzną, tak różnym od chłopca, którego poznamy na początku. Natomiast jeśli chodzi o innych bohaterów, to poznajemy ich zdecydowanie słabiej, nie są tak dobrze przedstawieni jak główny bohater. Z ciekawszych postaci warto na pewno wymienić Nijakiego, który od wielu lat szoruje deski "Wiatru Południa", czy kapitan owego statku, która w stanie trzeźwym przebywa bardzo rzadko. Galeria bohaterów jest w Pół Króla ciekawa i pomimo krótkich opisów postaci wiele z nich zaciekawi czytelnika i zaintryguje.
Pół Króla to ciekawa i dynamiczna książka młodzieżowa z gatunku fantasy, która zapewnia kilka godzin bardo przyjemnej lektury. Książkę porównałbym w tym przypadku do dobrego seansu filmowego - pod koniec mamy świadomość dobrze spędzonego czasu i przeżycia ciekawej historii. Po przeczytaniu Pół Króla na pewno sięgnę kontynuację - Pół Świata jak i po trylogię Pierwsze prawo, by poznać dojrzalszą i brutalniejszą wersję Abercrombiego.
http://hrosskar.blogspot.com/2015/11/po-krola.html
Joe Abercrombie to brytyjski autor fantasy, którego miałem okazję poznać na tegorocznym Polconie 2015. Na spotkaniu autorskim dał się odczuć jako osoba bardzo ciekawa i nietuzinkowa, o niezwykłym poczuciu humoru (na plus oczywiście!), który rozśmieszał do łez publiczność niemalże za każdym razem, gdy odpowiadał na pytania prowadzącego. Osobiście zaimponował mi swoim...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11-18
Jim Hawkins mieszka i pracuje spokojnie w zwyczajnej tawernie Admiral Benbow wraz ze swoimi rodzicielami. Pewnego zwykłego, niczym nie wyróżniającego się dnia, przychodzi do niej obskurny pirat i życie tych trojga ludzi zmienia się od tego czasu diametralnie. Z czasem wokół tawerny zaczynają się kręcić niebezpieczne osoby, których interesuje mężczyzna mieszkający w Admiral Benbow, a raczej pewna mała rzecz, jaką posiada. Niedługo później Jim staje się świadkiem śmierci owego pirata i odnajduje w skrzyni nieboszczyka tajemniczą paczkę z mapą. Owa mapa zawiera wskazówki dotyczące ukrycia skarbu Flinta, który ponoć jest olbrzymi i każdy chce na nim położyć swoje ręce. Jim wraz z miejscowym doktorem i dziedzicem postanawiają wyruszyć na poszukiwania Wyspy Skarbów oraz ukrytego na niej bogactwa.
Książka w większości jest opowiadana z punktu widzenia głównego bohatera, a mianowicie Jima Hawkinsa. Jest to młody, pełen entuzjazmu i żądzy przygód młodzieniec. Wszyscy moim zdaniem z miejsca go polubicie, ponieważ tak bardzo przypomina każdego z nas w jego wieku. Spisał on wszystkie wydarzenia na prośbę jednego z uczestników wyprawy na Wyspę Skarbów i czytelnik ma okazję prześledzić jego pasjonujące przygody. Opowieść jaką snuję Jim napisana została językiem prostym i zrozumiałym, bez zbędnych udziwnień i opisów, a wszelkie niewiadome, jak nazwy części statku zostały rzetelnie wyjaśnione w przypisach. Dlatego też jest dedykowana raczej dla młodszego czytelnika, co nie oznacza, że i starsi nie zachwycą się tą wspaniałą historią.
Piętnastu chłopa na "Umrzyka Skrzyni"
Jo ho ho! I butelka rumu.
Piją na umór! Resztę czart uczyni!
Jo ho ho! I butelka rumu.
Akcja książki jest dynamiczna i czyta się ją z zapartym tchem, chcąc poznać czy bohaterowie odnajdą skarb oraz czy wyjdą cało z opresji. Również niesamowity klimat morskich przygód, poszukiwania skarbu oraz piratów sprawia, że nie sposób oderwać się od książki.
Wyspa Skarbów to książka, którą większość z Was na pewno kojarzy - jeśli jej nie czytaliście to na pewno wiele motywów z niej znacie, choć o tym nie zdajecie sobie sprawy. Dzięki tej książce można znów poczuć się o wiele lat młodszym i z podobnym entuzjazmem co Jim, przeżyć wspaniałą przygodę. Polecam ją zarówno młodszym czytelnikom, jak i starszym, bowiem każdy odnajdzie w niej coś dla siebie. Lubicie przygody, podróże morskie, skarby i piratów? Jeśli tak, to jest to książka dla Was.
http://hrosskar.blogspot.com/2015/11/wyspa-skarbow_19.html
Jim Hawkins mieszka i pracuje spokojnie w zwyczajnej tawernie Admiral Benbow wraz ze swoimi rodzicielami. Pewnego zwykłego, niczym nie wyróżniającego się dnia, przychodzi do niej obskurny pirat i życie tych trojga ludzi zmienia się od tego czasu diametralnie. Z czasem wokół tawerny zaczynają się kręcić niebezpieczne osoby, których interesuje mężczyzna mieszkający w Admiral...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11-17
Szepty zgładzonych to zbiór opowiadań, które wygrały drugą edycję konkursu na fanowskie opowiadanie ze świata Metro 2033. Odbywał się on w 2014 roku i został zorganizowany przez wydawnictwo Insignis na fanowskim portalu metro2033.pl. Co więcej zbiór ten został wydany w formie książki, dołączanej do Ciemnych Tuneli jako darmowy dodatek. W odróżnieniu do zbioru z pierwszej edycji - W blasku ognia, który został wydany tylko i wyłącznie jako ebook.
Inicjatywa Wydawnictwa Insignis jest ze wszech miar godna pochwały i pozwala zaistnieć młodym autorom na rynku książki i tym samym ułatwia im starania o wydanie w przyszłości własnej książki. Bowiem każdy wydawca chętniej wyda książkę autora, który już coś stworzył i wydał, aniżeli takiego co nie ma nic na swoim koncie.
Zbiór zawiera 13 opowiadań, przy czym zostały one napisane jedynie przez ośmiu autów, kilkoro z nich napisało po dwa opowiadania. Są one niezwykle różnorodne, zarówno pod względem miejsca akcji jak i pod względem poruszanej tematyki. Streszczanie każdego z osobna nie ma zwyczajnie sensu, ponieważ musiałbym streścić połowę fabuły każdego z nich. Wiele z nich posiada niezwykle ciekawą i oryginalną fabułę, która mnie mile zaskoczyła i byłem pod wrażeniem pomysłowości autorów. Inne natomiast wręcz odwrotnie. Niby były ok, ale czegoś mi w nich brakowało, jakieś puenty pod koniec opowiadania.
Dawno nie miałem już okazji czytać żadnej książki z Uniwersum Metro 2033, dlatego lektura Szeptów Zgładzonych przypadła mi do gustu, choć skończyłem ją bardzo szybko. Jest to zaledwie dwustu stronicowe dzieło, które czyta się bardzo szybko. Nie zdradzę, które z opowiadań najbardziej podobało mi się, a które najmniej ponieważ nie o to chodzi, by jawnie dyskryminować któregoś z autorów a innego wychwalać pod niebiosa. Na pewno warto samemu zajrzeć do książki i przekonać się, że polscy fani potrafią tworzyć bardzo dobre i ciekawe opowiadania, które nie dzieją się tylko i wyłącznie w ciemnych i dusznych tunelach.
Szepty zgładzonych to zbiór opowiadań, które wygrały drugą edycję konkursu na fanowskie opowiadanie ze świata Metro 2033. Odbywał się on w 2014 roku i został zorganizowany przez wydawnictwo Insignis na fanowskim portalu metro2033.pl. Co więcej zbiór ten został wydany w formie książki, dołączanej do Ciemnych Tuneli jako darmowy dodatek. W odróżnieniu do zbioru z pierwszej...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11-16
Nie lubię dzielenia książek na pół i tym samym czekania na drugi tom nawet kilku miesięcy, bowiem taki minął czas pomiędzy premierą księgi pierwszej i drugiej Tronu z czaszek. Dlatego też zastanawiałem się dłuższy czas jak ocenić 4 tom cyklu. Czy jako całość, a może oddzielne książki? Zdecydowałem się na tą drugą opcję, choć nie jestem w pełni do niej przekonany.
Akcja tej części przenosi się na dwór Rhinebecka III - władcy Angiers, gdzie Rojer wraz żonami, Leeshą oraz kilkoma innymi osobami zostali poproszeni o wizytę. Słowo zaproszenie jest zbyt łagodnym określeniem w tym przypadku, a zarazem przymus zbyt mocnym. Nie mając wyboru wyruszają do Angiers, by tam rozwiązać wiele niecierpiących zwłoki problemów jak kwestia dziedzica Rhinebecka III, czy okupacja Lakton. Swój finał będzie miał niemalże zapomniany wątek pomiędzy Rojerem a Jasinem Złotogłosym. Bynajmniej nie skończy się on szczęśliwie. Natomiast wśród synów Ahmanna narastają spiski, każdy z nich chce zdobyć chwałę przewyższającą tę zdobytą przez ich ojca i zdobyć dla siebie tron z czaszek.
W księdze drugiej akcja zdecydowanie zaczyna nabierać powoli tempa. Intrygi wokół Bluszczowego Tronu w końcu ujrzą światło dziennie. Wyjdzie na jaw, dlaczego władca Angiers nie może mieć dzieci, choć żon miał już bez liku. Również z każdym dniem coraz bardziej zaognia się konflikt pomiędzy ludem Jardira a tym z Zielonych Krain. Kwestia walki z demonami nieco jakby odchodzi w kąt i nie jest najważniejsza. Zupełnie jakby zagrożenie minęło wraz z odnalezieniem run bojowych. Czy ludzkość w takim razie zjednoczy się w imię wspólnej wojny z demonami, czy też zrobi przysługę otchłańcom i sama się wybije w wojnach? Jaki chytry plan obmyślił Arlen wraz z Jardirem?
Czytając poszczególne tomy miałem nieodparte wrażenie, że autor bardzo lubi swoich bohaterów i do końca cyklu żaden z nich nie zginie. Zostaną ranni, okaleczeni owszem, ale koniec końców uzdrowieni. W Tronie z czaszek Brett zdecydował się na śmierć jednego z bohaterów, a właściwie kilku, co myślę ma przygotować czytelników do tego co wydarzy się w ostatnim, finałowym tomie - Rdzeniu świata. Żeby nie było tak smutno, poznamy w tej części całkiem nową i intrygującą postać - Briara. Jest kilkunastoletni młody chłopak, na dodatek mieszaniec, którego pochodzenie owiane jest tajemnicą. Lubi na dodatek spać i pachnąć lubczykiem, którego demony nienawidzą, dzięki czemu może poruszać się w nocy bez obaw. Potrafi skradać się niezauważenie, a dzięki ciemnej karnacji wkradać się również w szeregi Sharum.
Tron z czaszek, jako całość jest książką dobrą, spełniającą oczekiwania czytelników. Niestety od tego tomu został zmieniony tłumacz, co miejscami da się odczuć i powoduje niewielkie różnice w nazewnictwie. Szkoda, ponieważ Marcin Mortka bardzo dobrze przetłumaczył poprzednie tomy i tłumaczenie było na wysokim poziomie. Pod koniec Tronu z czaszek zaczyna czuć się pewnego rodzaju napięcie przed zbliżającym się finałem i zakończeniem cyklu. Bardzo ciekawi mnie w jaki sposób Brett zakończy swoją historię.
Nie lubię dzielenia książek na pół i tym samym czekania na drugi tom nawet kilku miesięcy, bowiem taki minął czas pomiędzy premierą księgi pierwszej i drugiej Tronu z czaszek. Dlatego też zastanawiałem się dłuższy czas jak ocenić 4 tom cyklu. Czy jako całość, a może oddzielne książki? Zdecydowałem się na tą drugą opcję, choć nie jestem w pełni do niej przekonany.
Akcja tej...
2015-11-12
Poaoli Bacigalupi to amerykański autor fantastyki, a dokładniej mówiąc fantastyki ekologicznej. Zdobył on szeroko cenione nagrody m.in Nebulę, Hugo, Locusa czy Campbella. Twórczość tego autora podkreśla najlepiej zdanie Terry'ego Bissona: "Nie cierpię go. Pojawia się znikąd, pisze jak szalony anioł, zgarnia nagrody i wytrąca nas, starych wyjadaczy, z równowagi opowieściami o czymś, co jeszcze nie przyszło nam do głowy". Bacigalupi posiada niezwykłą wyobraźnię do kreowania niesamowicie realnych wizji przyszłości a przy tym posiada również ogromną wiedzę na temat meteorologi, zmian w środowisku, bioinżynierii, czy też kultury chińskiej.
Przyszłość, jaką tym razem prezentuje nam Bacigalupi to świat dotknięty zmianami klimaty, suszą oraz nieustanną walką o życiodajną wodę. Zmiany te nie oszczędzają Stanów Zjednoczonych, które z każdym rokiem stają się powiększającą się pustynią, która pochłania kolejne miasta. Phoenix i Las Vegas to konkurujące ze sobą metropolie, walczące o wodę z kurczącej się rzeki Kolorado. To drugie miasto posiada wodnych noży - są to bezwzględni zabójcy oraz terroryści, którzy wywierają nacisk na odpowiednie osoby w celu zdobycia praw do czerpania wody. Tym samym doprowadzając Pheonix z każdym rokiem do powolnego upadku. Na wieść o nowym źródle wody wielu graczy podejmuje grę, której stawką są prawa wodne mogące zagwarantować przetrwanie na dziesięciolecia. Las Vegas wysyła więc do Phoenix jednego ze swych najlepszych wodnych noży, Angela Velasqueza, który bynajmniej nie jest jedynym poszukiwaczem. Rozpoczyna się niebezpieczna gra, w której nie oszczędza się ani środków ani ludzi, aby zdobyć upragnioną nagrodę.
"Ludzie naprawdę żyją tylko wtedy gdy zbliża się śmierć. Przedtem wszystko jest stratą czasu."
Akcja została osadzona jak wspomniałem w Stanach Zjednoczonych. Choć państwo oraz cały aparat władzy wciąż istnieje, to na każdym kroku można odczuć, że są to tylko pozory. Każde miasto, mające prawa wodne żyje i rozwija się na tyle, na ile pozwalają zmiany klimatu. Te, które ich nie posiadają stały się wymarłą pustynią. Każdy z nas zapewne zna zamiłowanie amerykanów do procesowania się. Nie inaczej jest w Wodnym Nożu - miasta walczą ze sobą w sądach, próbując zdobyć upragnione źródła wody oraz pierwszeństwo do czerpania życiodajnej wody z danej rzeki czy zbiornika wodnego. Wykorzystując przy tym niezwykle bezwzględnie każdą możliwą przewagę, czy też wyrok sądu.
Tym co również urzeka mnie w twórczości Bacigalupiego są bohaterowie. Są oni bardzo dobrze wykreowani, z własną historią oraz często z traumatycznymi przeżyciami w przeszłości. W Wodnym Nożu bohaterów mamy właściwie trzech. Z początku czytając odnosi się wrażenie, że nigdy się one nie spotkają i nie mają ze sobą wiele wspólnego. Jednakże autor bardzo zręcznie i ciekawie splata ich losy, aż do samego końca. Angel - wodny nóż, pracujący dla Las Vegas. Został on uratowany przed ciężarówkami śmierci i zatrudniony do wykonywania brudnej i krwawej roboty. Lucy, dziennikarka pracująca dla krwawych szmatławców, pisząca o postępującym upadku Pheonix. Laureatka nagrody Pulitzera, która chce ocalić miasto do którego przybyła przed laty. Oraz Maria - na co dzień sprzedająca wodę robotnikom, próbująca przeżyć z dnia na dzień i wyrwać się z umierającego miasta. Czy któreś z nich ocali Pheonix, a może wręcz odwrotnie, skaże je na zagładę?
"Dobre dziennikarstwo nie ogranicza się do opisywania teraźniejszości, lecz również odsłania przed nami przyszłość."
Bacigalupi posiada niewątpliwie talent do snucia oryginalnych historii oraz rozważań nad przyszłością. Niestety nie są one zbyt optymistyczne a na dodatek autor poparł swoją wizję wynikami badań oraz opracowaniami, przez co wydają się niezwykle realne. Co roku oglądamy wiadomości o suszach stulecia, jakie nawiedzają USA. Nawet sami nie tak dawno odczuliśmy, a właściwie wciąż odczuwamy skutki suszy. Wydawałoby się, że Polska to kraj, który nie będzie miał problemów z wodą, a jednak. Kto wie jak będzie wyglądał świat za dziesiątki lat... Czy nie ziści się wizja przedstawiona w Wodnym nożu?
Wodny Nóż to książka z niezwykle prawdziwą i realną wizją przyszłości, w której autor bynajmniej nie krytykuje ludzkości za popełnione błędy. Stara się za to bardziej zwrócić naszą uwagę na problem zmian klimatycznych i pogłębiających się okresów suszy. Jeśli nie czytaliście do tej pory książek Bacigalupiego to zdecydowanie polecam zapoznać się z jego twórczością, zwłaszcza z Nakręcaną dziewczynę. Pompa numer 6, czy też Wodnym Nożem. Nie daję jednak gwarancji, że Wasz światopogląd i spojrzenie na niektóre sprawy pozostaną takie same po lekturze książek Bacigalupiego.
http://hrosskar.blogspot.com/2015/11/wodny-noz.html
Poaoli Bacigalupi to amerykański autor fantastyki, a dokładniej mówiąc fantastyki ekologicznej. Zdobył on szeroko cenione nagrody m.in Nebulę, Hugo, Locusa czy Campbella. Twórczość tego autora podkreśla najlepiej zdanie Terry'ego Bissona: "Nie cierpię go. Pojawia się znikąd, pisze jak szalony anioł, zgarnia nagrody i wytrąca nas, starych wyjadaczy, z równowagi opowieściami...
więcej mniej Pokaż mimo to
Droga Królów mnie oczarowała i sprawiła, że zacząłem czytać każdą kolejną książkę Sandersona, jaka pojawiła się na polskim rynku. Słowa Światłości utwierdziły mnie w przekonaniu, że jest to autor, którego warto czytać i pilnie śledzić jego karierę. A ponowna lektura drugiego tomu Archiwum Burzowego Światła okazała się być niezwykle udana i czerpałem z niej jeszcze więcej przyjemności niż za pierwszym razem. I tym bardziej nie mogę się teraz doczekać lektury Dawcy Przysięgi!
Shallan razem z Jasnah podróżuje ku Strzaskanym Równinom, by tam odkryć tajemnice skrywające się na płaskowyżach, ale w trakcie podróży dochodzi do ataku na ich statek. Dalinar stara się ze wszystkich sił zjednoczyć Alethkar, lecz za każdym razem jego niegdysiejszy towarzysz - arcyksiążę Sadeas, stara się mu pokrzyżować plany. A Kaladin, po wyzwoleniu drużyn mostowych i objęciu nowej funkcji, musi wybrać pomiędzy zemstą a honorem. Ta rozterka wystawi na poważną próbę jego związek z Syl. Każdy z tych bohaterów ma przeczucie, że coś się zbliża. Coś znacznie groźniejszego niż arcyburze, coś, co zmieni cały Roshar. Namacalnym tego faktem jest upiorne odliczane, pojawiające się po każdej wizji Dalinara w jego komnatach, wskazujące na pewien dzień w trakcie Płaczu. Co takiego nadchodzi? Czy naprawdę Świetliści powracają?
Ponowna lektura drugiego tomu Archiwum Burzowego Światła wywarła na mnie jeszcze większe wrażenie niż za pierwszym razem. Miałem okazję nie tylko przypomnieć sobie wiele drobnych detali, które z czasem zapomniałem, ale również odkryć je na nowo. Tym większy czuję teraz podziw dla Sandersona, który wszystko świetnie zaplanował, tworząc niezwykle skomplikowany świat z niesamowitym system magii i niebanalną historią. W drugim tomie nie brakuje również skrzętnie ukrytych nawiązań do Cosmere i innych książek z tego uniwersum, których odnajdywanie było dla mnie świetną zabawą. Owe powiązania nie mają na celu tylko zaintrygowania czytelnika i zmuszenia go do uważnego czytania, ale pozwalają również lepiej zrozumieć bieżące wydarzenia. Dlatego jestem pod coraz większym wrażeniem rozmachu i skali uniwersum, jakie tworzy Sanderson.
Drugi tom przynosi całkiem dużo odpowiedzi na temat Świetlistych, mocy Kaladina, samego Skrytobójcy w Bieli, czy Parshendi. Nie nastawiajmy się jednak, że w Słowach Światłości Sanderson odkryje wszystko na temat konstrukcji swojego świata i jego tajemnic. Owszem, drugi tom przynosi odpowiedzi na wiele nurtujących pytań, ale jednocześnie pozostawia czytelnika z wieloma nowymi. Powiedziałbym nawet, że jest ich więcej niż było po Drodze Królów, co jednak w żaden sposób mi nie przeszkadza. Co więcej, większości informacji dowiadujemy się jak zwykle przy okazji innych wydarzeń, w trakcie rozmów, czy rozważań bohaterów na dany temat. Musimy zatem uważnie czytać, kojarzyć fakty i stopniowo składać w całość otrzymane informacje.
Bohaterką tego tomu została Shallan. W związku z tym mamy okazję poznać lepiej jej przeszłość, jak zginął jej ojciec i dlaczego jest tym kim jest. Co prawda retrospekcji nie ma tak dużo, jak to miało miejsce przy Kaladinie, to jednak stanowią one świetne uzupełnienie kreacji bohaterki. Sanderson nie zaniedbał jednak pozostałych bohaterów. Poświęca im nie mniejszą uwagę co Shallan, a przed każdym z nich stawia kolejne wyzwania i trudności. Razem z bohaterami je pokonujemy, dokonujemy wyborów i poznajemy kolejne tajemnice Rosharu. Co więcej, w Interludiach mamy okazję poznać Eshonai - jedyną Parshendi, posiadająca jeszcze Pancerz i Ostrze Odprysku, z którą spotkał się Dalinar w Drodze Królów. Są to niezwykle ważne rozdziały, ponieważ z jednej strony pokazują do czego są zdolni Parshendi, aby zakończyć trwający konflikt, a z drugiej stanowią podwaliny pod przyszłe wydarzenia, które zmienią oblicze całego Rosharu.
Można krytykować Słowa Światłości za to, że rozdziały Shallan są chwilami przegadane, że rozterki Kaladina są przesadzone i zbyt wydumane, czy że Sanderson powtarza schemat znany z Drogi Królów w postaci bardzo emocjonujących wydarzeń na ostatnich 100-200 stronach. Jednakże rozdziały z Shallan rzucają światło na wiele nowych aspektów świata i magii, pozwalają lepiej poznać kim byli Świetliści, jakie mieli moce i kim tak naprawdę są Parshmeni. Niemniej istotne dla fabuły są sceny z Kaladinem i jego rozważania na temat tego czy powinien coś zrobić, nawet jeśli jest to w sprzeczności z jego honorem. Są to moim zdaniem integralne elementy książki, które powodują, że Kaladin i Shallan nie wydają się być tylko papierowymi bohaterami, lecz prawdziwymi osobami, z którymi autentycznie zdążyłem się zżyć i z wielką niecierpliwość wyczekują ich dalszych przygód. A że od końcówki nie można się oderwać? Mnie to akurat zupełnie nie przeszkadza. Czytając ostatnią, piątą część Słów Światłości chwilami miałem wrażenie, że razem z bohaterami jestem na Strzaskanych Równinach i denerwuje się na siebie, że nie mogę czytać szybciej.
Słowa Światłości udowadniają, że sukces Drogi Królów nie był wcale przypadkowy. Drugi tom Archiwum Burzowego Światła to wspaniała historia, która zachwyciła mnie po raz kolejny i od której nie mogłem się oderwać. Słowa Światłości przynoszą odpowiedzi na wiele z nurtujących pytań, lecz pozostawiają czytelnika z wieloma nowymi. Zaś akcja z każdym tomem coraz bardziej nabiera tempa i już się nie mogę doczekać lektury Dawcy Przysięgi. Polecam!
http://hrosskar.blogspot.com/2017/10/sowa-swiatosci-brandon-sanderson.html
Droga Królów mnie oczarowała i sprawiła, że zacząłem czytać każdą kolejną książkę Sandersona, jaka pojawiła się na polskim rynku. Słowa Światłości utwierdziły mnie w przekonaniu, że jest to autor, którego warto czytać i pilnie śledzić jego karierę. A ponowna lektura drugiego tomu Archiwum Burzowego Światła okazała się być niezwykle udana i czerpałem z niej jeszcze więcej...
więcej Pokaż mimo to