-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2024-01
2023-07
Przedmieścia zwykle nie są ładne - nieużytki, estakady, odległe centra handlowe, skupy złomu i warsztaty. Obrzeża Berlina nie są ładniejsze niż gdzie indziej, a do tego autor przemierza je na przedwiośniu, kiedy jest zimno, wilgotno i martwo.
A jednak w tym właśnie tkwi największy urok tej książki - a aurze delikatnej melancholii przedmiejskiej brzydoty, tymczasowości, zawieszenia w bezczasie i przypadkowości.
W tej książce nic się nie dzieje, nie jest też wybitna, niewiele w niej historii i ludzi. Obrzeża są puste, nieciekawe, zaniedbane. "Dookoła" nie dodaje im piękna, powabu ani romantyzmu.
A jednak coś w niej urzeka, skłania, żeby czytać dalej; jest w niej coś bardzo delikatnie ładnego - nie w tym, jak jest napisana, ale jak można ją poczuć.
Przedmieścia zwykle nie są ładne - nieużytki, estakady, odległe centra handlowe, skupy złomu i warsztaty. Obrzeża Berlina nie są ładniejsze niż gdzie indziej, a do tego autor przemierza je na przedwiośniu, kiedy jest zimno, wilgotno i martwo.
A jednak w tym właśnie tkwi największy urok tej książki - a aurze delikatnej melancholii przedmiejskiej brzydoty, tymczasowości,...
2022-11
Jestem bardzo rozczarowana tą książką - spodziewałam się biografii kulturowej, dostałam kiepsko napisane eseje o historii i rozwoju konkretnych miast w konkretnych epokach.
Do końca nie byłam pewna, do jakiej tezy autor chce przekonać czytelnika: że miasta się zmieniają? Że miasta w swojej idei są niezmienne? Że miasta napędzają postęp?
Oczywiście nasza miejska historia musi się zacząć na starożytnym Bliskim Wschodzie, ale dalej zapowiadało się już tylko lepiej. Autor porzuca bowiem europocentryczną perspektywę w opowieści o miastach, zabierając nas na wybrzeża Afryki, na Półwysep Arabski, do Indii i do Azji Południowo-Wschodniej. Miałam pewne zastrzeżenia co do tego, jakie zjawiska (handel, rozwój technologiczny, czas wolny, kultura miejska, nowe prądy myślowe i idee) wybrał autor w kontekście konkretnych miast, sprowadzając ich często wielowiekową historię do jednego konkretnego epizodu - aż ma się ochotę zapytać, dlaczego Londyn to tylko XIX wiek i giełda, a Bagdad to tylko handel i tylko w średniowieczu?
Niestety, ani narracja, ani zawartość merytoryczna nie utrzymały ciężaru moich oczekiwań. Czuć tu trochę stereotypowego myślenia, oglądania miast z oddali i przez pryzmat pewnych kojarzonych z nimi elementów, ale niewiele więcej. Książkę skończyłam raczej znudzona monotonią wywodu.
Jestem bardzo rozczarowana tą książką - spodziewałam się biografii kulturowej, dostałam kiepsko napisane eseje o historii i rozwoju konkretnych miast w konkretnych epokach.
Do końca nie byłam pewna, do jakiej tezy autor chce przekonać czytelnika: że miasta się zmieniają? Że miasta w swojej idei są niezmienne? Że miasta napędzają postęp?
Oczywiście nasza miejska historia...
2022-08
Przyznam się: nie czytałam Schulza w szkole: nie był lekturą, a ja jakoś nie wpadłam na to, żeby chociaż sprawdzić, cóż to jest za książka. Zmarnowałam dobre 15 lat życia bez znajomości tego zbioru opowiadań.
"Sklepy cynamonowe" przypominają mi dość mocno Prousta i jest to duży komplement, ale Prousta bardziej dekadenckiego, mrocznego, subtelnie zaprawionego rozkładem i zepsuciem, groteską i szaleństwem, nieoczywistą erotyką.
Inna rzecz, że prawdopodobnie byłoby mi obojętne, o czym dokładnie pisałby Schulz - to ten typ pisarza, który nie zmusza języka do mozolnego opisywania rzeczywistości, tylko dotyka pióra, a magia dzieje się sama. W pewnej chwili przyłapałam się, że czytam z rozdziawioną buzią kilka razy to samo zdanie, jednocześnie czarodziejsko piękne i naturalne jak oddech.
Plus nieopisana gratka dla flaneura - wydawało mi się, że nic mnie już nie zaskoczy, ale "Ulica krokodyli" jest prawdopodobnie najlepszym miejskim passusem w polskiej literaturze.
Jeśli ktoś chciałby mnie przekonać, że jest inaczej, z rekomendacjami gorąco zapraszam na priv.
Przyznam się: nie czytałam Schulza w szkole: nie był lekturą, a ja jakoś nie wpadłam na to, żeby chociaż sprawdzić, cóż to jest za książka. Zmarnowałam dobre 15 lat życia bez znajomości tego zbioru opowiadań.
"Sklepy cynamonowe" przypominają mi dość mocno Prousta i jest to duży komplement, ale Prousta bardziej dekadenckiego, mrocznego, subtelnie zaprawionego rozkładem i...
2022-01
To jest książka, która wymaga pewnego wysiłku - bliżej jej do podręcznika akademickiego niż esejów. Autorka porusza się między książkami o miastach a tym, co mówi o nas sposób, w jaki miasto czytamy, opisujemy i przeżywamy.
Do wolnego, leniwego czytania, kiedy jest za zimno, żeby snuć się po miejskich ulicach i do zachwycania się nieodmienną typograficzną doskonałością każdej rzeczy, którą wypuszcza Słowo/obraz terytoria.
To jest książka, która wymaga pewnego wysiłku - bliżej jej do podręcznika akademickiego niż esejów. Autorka porusza się między książkami o miastach a tym, co mówi o nas sposób, w jaki miasto czytamy, opisujemy i przeżywamy.
Do wolnego, leniwego czytania, kiedy jest za zimno, żeby snuć się po miejskich ulicach i do zachwycania się nieodmienną typograficzną doskonałością...
2019-02
Do lektury też książki naprawdę przydaje się bardzo dobra znajomość topografii Warszawy albo przynajmniej mapka - bo tej wydawca nie dostarczył. Józef Galewski zna bowiem Warszawę jak nikt inny, pamięta niemal każdy dom na większości ulic dzisiejszego Śródmieścia i Pragi, opisuje podwórka, fasady; teatry, teatrzyki i varietes; aleje, ogrody i parki; miejsca eleganckich rozrywek i miejsca zabaw nieco mniej eleganckich, ale bardziej swobodnych.
Trochę brakuje tym opowieściom żywego charakteru i barwnych opisów, trochę przytłacza je ilość szczegółów dla kogoś mniej znającego Warszawę trudnych do przyswojenia. Gdybym jednak miała pisać powieść o przedwojennym mieście, to byłby mój przewodnik.
Do lektury też książki naprawdę przydaje się bardzo dobra znajomość topografii Warszawy albo przynajmniej mapka - bo tej wydawca nie dostarczył. Józef Galewski zna bowiem Warszawę jak nikt inny, pamięta niemal każdy dom na większości ulic dzisiejszego Śródmieścia i Pragi, opisuje podwórka, fasady; teatry, teatrzyki i varietes; aleje, ogrody i parki; miejsca eleganckich...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-02
Londyn jaki jest, każdy może zobaczyć, ale jaki jest naprawdę, na czym stoi i na czym się opiera, zobaczyć jest trudniej - ponieważ, jak twierdzi Ackroyd, Londyn opiera się na ciemności i pustce. Dosłownie.
W swojej książce autor opisuje powolne zapadanie się miasta w gliniastą, rozmiękłą i grząską glebę; snuje opowieści o mieście kryjącym się pod miastem, jego kościołach, domach i ulicach, które pamiętają czasy rzymskiego imperium i średniowiecza.
Na kartach tej książki zanurzamy się coraz głębiej w ciemności - przez studnie i zakryte chodnikami rzeki, aż do kanałów, tuneli biegnących pod rzeką i pod miastem, sieci metra, schodzącej nawet 60 metrów pod ziemię (brr), wreszcie bunkrów, skarbców i podziemi instytucji publicznych.
W opowieści Ackroyda podziemny Londyn jest czymś pomiędzy stanem umysłu a obecnym i namacalnym obrazem legend o ciemnościach i podziemiu. To etnograficzna opowieść o prastarych ludzkich lękach opisanych w mitach, przetłumaczona na język współczesnego człowieka.
Londyn jaki jest, każdy może zobaczyć, ale jaki jest naprawdę, na czym stoi i na czym się opiera, zobaczyć jest trudniej - ponieważ, jak twierdzi Ackroyd, Londyn opiera się na ciemności i pustce. Dosłownie.
W swojej książce autor opisuje powolne zapadanie się miasta w gliniastą, rozmiękłą i grząską glebę; snuje opowieści o mieście kryjącym się pod miastem, jego...
2018-09
Lee Jackson jest pasjonatem historii XIX-wiecznego Londynu oraz realiów życia w tym mieście. Ta książka jest po prostu fenomenalnym zbiorem fragmentów z pamiętników, poradników i instrukcji, publicystyki, raportów miejskich, wszelkiej maści wycinków prasowych i innych wspaniałości, z których wyłania się obraz mieszkańców Londynu sprzed stu lat: rozrywkowych, zapracowanych, przedsiębiorczych, zepsutych, jednym słowem: żywych.
Jackson nie koncentruje się na nadającej ton arystokracji, ale na najliczniejszej grupie: mieszczanach, urzędnikach, drobnych przemysłowcach, rzemieślnikach, pracownikach fabryk; "pisze" o miejskiej biedocie, o marynarzach i pomocach domowych, "pisze" o targowiskach, o przedmieściach, o pociągach, metrze i omnibusach; pisze o pubach, "public houses", o "pijaniach ginu" i jego jakości; "pisze" o mieście.
Można się przy tym śmiać do łez albo do łez wzruszać, można się rozmarzyć na przepiękne impresje londyńskich flaneurów, a można też z niedowierzaniem czytać o brudzie i nędzy, które dziś nie mieszczą się w głowie.
Wspaniała książka, również dlatego, że jej bohaterowie wydają się bliżsi niż to prawdopodobne. Plus nieocenione źródło wiedzy.
Lee Jackson jest pasjonatem historii XIX-wiecznego Londynu oraz realiów życia w tym mieście. Ta książka jest po prostu fenomenalnym zbiorem fragmentów z pamiętników, poradników i instrukcji, publicystyki, raportów miejskich, wszelkiej maści wycinków prasowych i innych wspaniałości, z których wyłania się obraz mieszkańców Londynu sprzed stu lat: rozrywkowych, zapracowanych,...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01
Jak to zwykle bywa ze zbiorami - nierówno, można tu znaleźć i opowiadania perełki, i zupełne nieporozumienia, ale to, co boli mnie najbardziej, to to, że w tych opowiadaniach prawie nie ma miasta. "Z marszu" mogłabym wymienić przynajmniej pięciu autorów, których teksty stanowią piękny portret Berlina różnych epok i zostawiają mniej niedosytu niż zbiorek pań Constantine i Marven, ale wiadomo - wybór tekstów do zbiorów i antologii to sprawa subiektywna.
Zaczyna się nieźle - od Doblina, Kracauera i dwóch jadowitych, ciętych, celnych miniaturek Tucholsky'ego, które wprowadzają nas w czasy upadku Republiki Weimarskiej. To przecież czasy najbardziej symboliczne dla Berlina i chyba najbardziej dla miasta "brandingowe", a tempo opowiadań wyraźnie zwalnia.
Jest jeszcze śliczne, wzruszające i bardzo subtelne opowiadanie Kunerta o pogromach, ale potem zaczyna się sinusoida: sentymentalne opowiadanko Schnurrego o kradzieży drzewka z miejskiego parku w czasach Wielkiego Kryzysu, żeby zrobić sobie choinkę, kilka słów Johnsona o sentymencie do metra, a potem nagle wspaniały popis flaneuryzmu w najlepszym stylu Moniki Maron.
I znowu: nudnawe opowiadanie o ucieczce z NRD widzianej oczami dziecka (Julia Franck) i historia artystycznego gastarbeitera z Turcji (Sevgi).
Koszmarnie irytująca, ale wciąż charakterna historyjka o squattersach Inke Bach i w najgorszym stylu banalna opowiastka Groschner o tym, jak pena para cofa się w czasie do nalotów pod koniec wojny i porównuje obecny wygląd miejsc z aktualnym.
Małe tableau z drobnym żulikiem w metrze Banciu i znowu przegadana, ale i intrygująca opowieść o nieśmiałym uczuciu rodzącym się na tle "alternatywnej" i artystowskiej grupki znajomych (Boehning i do pewnego stopnia też Roggla).
I znowu: wspaniałe miejskie pejzaże (Schley), zaprawione ciętym dowcipem (Kaminer) przy szkicach, w których nie bardzo wiadomo, po co powstały (Grunbein) albo opowiadaniach ciekawych, ale nijak mających się do tematu (historia złodziejki spermy autorstwa Draesner).
Berlin jest, w gruncie rzeczy, miastem na ogół architektonicznie nieciekawym, ale ma świetną markę i inne walory, którymi rekompensuje nudnawą miejską architekturę. Z kolei zbiorek odcinający kupony od marki miasta jest odwrotnością tego zjawiska: kusi nazwą, ale nie zostawia w pamięci żadnych wrażeń.
Jak to zwykle bywa ze zbiorami - nierówno, można tu znaleźć i opowiadania perełki, i zupełne nieporozumienia, ale to, co boli mnie najbardziej, to to, że w tych opowiadaniach prawie nie ma miasta. "Z marszu" mogłabym wymienić przynajmniej pięciu autorów, których teksty stanowią piękny portret Berlina różnych epok i zostawiają mniej niedosytu niż zbiorek pań Constantine i...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08
Przyznam, że nie bardzo wiem, jak ocenić tę książkę. Fragmenty esejów Hessela przeczytałam w jednym z numerów LnŚ (8-9/2001) i były to zdecydowanie najjaśniejsze punkty tego zbioru. Prawie nie wierzyłam w swoje szczęście, kiedy w ręce wpadł mi pełen zbiór esejów o spacerach po mieście w angielskim przekładzie.
Tymczasem to, co w małej dawce było czystą przyjemnością, w dużym stężeniu okazało się lekturą przynajmniej wymagającą. Najgorzej wspominam liczący ponad 70 stron esej o wycieczce po centrum Berlina. Podejrzewam, że dla kogoś, kto szuka tam konkretnych informacji lub jest berlińczykiem z dziada pradziada (a zatem - zna wszystkie te miejsca jak własną kieszeń) taki opis jest fascynujący. Dla czytelnika spoza Berlina jest po prostu ciąg nieistniejących miejsc przy ulicach, które zmieniły bieg lub ukrywają się pod innymi nazwami.
Trochę łatwiej jest z krótszymi esejami - Hessel znajduje w nich miejsce na ironię, humor, szczyptę sentymentów nieobcych żadnemu flaneurowi, który od lat włóczy się po mieście i widzi jego metamorfozy. Zabrakło mi trochę "podglądania" mieszkańców miasta, obrazów ich codziennego życia, ale nawet te nieliczne fragmenty potrafią to wynagrodzić.
Hessel snuje się po obrzeżach miasta, po eleganckich dzielnicach i kwartałach proletariatu. Zagląda na miejskie targi, na place budowy, do pałaców i muzeów, spaceruje po parkach, pokazuje także swoje miejsce pracy - dzielnicę prasową. To Berlin, którego nie sposób już odnaleźć i przykład flanerie, której odpowiednik trudno znaleźć.
Przyznam, że nie bardzo wiem, jak ocenić tę książkę. Fragmenty esejów Hessela przeczytałam w jednym z numerów LnŚ (8-9/2001) i były to zdecydowanie najjaśniejsze punkty tego zbioru. Prawie nie wierzyłam w swoje szczęście, kiedy w ręce wpadł mi pełen zbiór esejów o spacerach po mieście w angielskim przekładzie.
Tymczasem to, co w małej dawce było czystą przyjemnością, w...
2017-04
Prawdopodobnie jestem po prostu do szpiku kości zepsuta przez angloamerykańskich kulturoznawców i ich niebywale szczegółowe, wnikliwe i rzeczywiście miejscami odkrywcze analizy (niech ktoś pobije analizę "Can you forgive her" Sharon Marcus) i dlatego książka Nowaczewskiego zostawiła we mnie pewnego rodzaju niedosyt.
Wspaniałe jest to, że w swoim opracowaniu sięga do pozycji mniej znanych lub prawie zapomnianych, że przybliża je czytelnikowi i podrzuca tropy do dalszych poszukiwań. Rozczarowują mnie natomiast analizy czy to przytoczonych fragmentów, czy wątków występujących w twórczości danego pisarza - rzadko kiedy wychodzą poza to, co z cytatu wynika, niewiele wnoszą i nie za bardzo pogłębiają.
Ale to wciąż opracowanie o miejskich włóczęgach i spacerach po mieście. Dobre i to.
Prawdopodobnie jestem po prostu do szpiku kości zepsuta przez angloamerykańskich kulturoznawców i ich niebywale szczegółowe, wnikliwe i rzeczywiście miejscami odkrywcze analizy (niech ktoś pobije analizę "Can you forgive her" Sharon Marcus) i dlatego książka Nowaczewskiego zostawiła we mnie pewnego rodzaju niedosyt.
Wspaniałe jest to, że w swoim opracowaniu sięga do...
2015-07
Zaczęło się niewinnie - obejrzałam doskonały spektakl Jana Klaty oparty na tej powieści i zapragnęłam ją przeczytać. Teraz jestem skłonna uwierzyć, że Klata przenosi na sceniczne deski najgorsze gnioty i szmiry polskiej literatury, zamieniając je w arcydzieła, którymi miałyby szanse być, gdyby nie...
W wypadku "Ziemi obiecanej" to "gdyby nie" obejmuje przede wszystkim fatalnie stworzone postacie bohaterów - i głównych, i pobocznych. Tych wszystkich Grosmanów, Grunspanów, Mullerów, Kesslerów, Malinowskich, Borowieckich i Kurowskich mógłby być o połowę mniej, a czytelnik i tak miałby szanse znudzić się tym zestawem cech odmienianych przez wszystkie życiowe przypadki: chciwych, prostackich, prymitywnych, amoralnych i cynicznych. Wszystko jedno, z jakiej warstwy czy nacji pochodzi bohater - będzie opisany tak samo i tak samo przedstawiony, wpasowując się w panteon postaci tak podobnych do siebie, że do rozpaczy nudnych. Przyznaję z bólem i rozczarowaniem, że pod koniec drugiego tomu zamiast wreszcie kojarzyć bohaterów i przypisać im jakieś cechy, mieszali mi się coraz bardziej.
Ileż jest świetnych pomysłów w tej powieści! I żądza posiadania, apoteoza ciężkiej pracy, dramat pracowników fabryk, zagubienie mieszkańców wsi przeniesionych na miejski grunt, duchowa i umysłowa pustka fabrykantów, zawiedzione i niespełnione miłości, wreszcie potężna zmiana charakteru i rozkład przyjaźni - ale co z tego, skoro wszystko jednakowo nieciekawe i w zasadzie zupełnie niewykorzystane. Nie przekonuje mnie, że Borowiecki traci przyjaźń wspólnego, bo przyjaźni nie było między nimi nigdy, nie przekonuje mnie, że jako zamożny właściciel fabryki nagle uświadamia sobie nudę i pustkę swojego życia, bo nudził się i żył tylko zyskiem już na początku pierwszego tomu.
Ale jest jeden bohater, warty całej tej książki - miasto. Śmiem twierdzić, że w polskiej literaturze nie ma drugiego takiego portretu miasta: oczywiście zabarwionego uroczą mieszanką pozytywistycznej krytyki i dekadenckiej fascynacji, połączeniem żalu za utraconą niewinnością wiejskiej sielanki i zachwytu tempem życia, bogactwem i możliwościami technicznymi. Miejscami jest o śmieszniejsze, miejscami naiwne, czasem zdecydowanie tendencyjne, ale też miejscami przejmujące groteskowym przerysowaniem albo urzekające opisami ruchu i energii.
Trudno mi się pogodzić z tym, że autor takiego arcydzieła jak "Chłopi" popełnił taką szmirę - ale za portret Łodzi przesycony nieuchwytną atmosferą i estetyką XIX-wiecznej powieści jestem w stanie puścić w niepamięć wszystkie te miejsca, w których chciało mi się wyć z żalu, nudy i frustracji.
Zaczęło się niewinnie - obejrzałam doskonały spektakl Jana Klaty oparty na tej powieści i zapragnęłam ją przeczytać. Teraz jestem skłonna uwierzyć, że Klata przenosi na sceniczne deski najgorsze gnioty i szmiry polskiej literatury, zamieniając je w arcydzieła, którymi miałyby szanse być, gdyby nie...
W wypadku "Ziemi obiecanej" to "gdyby nie" obejmuje przede wszystkim...
2010-05
Absolutnie doskonała książka. Przede wszystkim opisane są w niej wszystkie chyba duchy Londynu, a więc styl również pasuje do tematu, co jest największą zaletą: autorka potrafi stworzyć nastrój niesamowitości, grozy, pewnego niepokoju; jej opisy zaułków i klimatycznych zakątków Londynu są niezrównane, a do tego rzecz jasna całość poparta rzetelną wiedzą historyczną, która wcale nie czyni książki nudną. Ja byłam zachwycona :D.
Absolutnie doskonała książka. Przede wszystkim opisane są w niej wszystkie chyba duchy Londynu, a więc styl również pasuje do tematu, co jest największą zaletą: autorka potrafi stworzyć nastrój niesamowitości, grozy, pewnego niepokoju; jej opisy zaułków i klimatycznych zakątków Londynu są niezrównane, a do tego rzecz jasna całość poparta rzetelną wiedzą historyczną, która...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-01
Absolutne arcydzieło. Kto nie czytał, nie zrozumie.
Absolutne arcydzieło. Kto nie czytał, nie zrozumie.
Pokaż mimo to2012-01
Spodziewałam się czegoś równie wysmakowanego i subtelnego jak "paryskie pasaże", ale niestety, nie ta klasa. Niby została forma luźnych uwago Paryżu, o jego przemianach - tym razem autor koncentruje się na paryskich cmentarzach, miejscach zamachów na królów i cesarzy, związanych z nimi anegdot i ciekawostek literacko-historycznych - ale zabrakło tu swady, polotu, błyskotliwości poprzedniczki. Przyznam, że rozczarował mnie również turpizm zamiast romantyzmu "Paryskich pasaży".
Spodziewałam się czegoś równie wysmakowanego i subtelnego jak "paryskie pasaże", ale niestety, nie ta klasa. Niby została forma luźnych uwago Paryżu, o jego przemianach - tym razem autor koncentruje się na paryskich cmentarzach, miejscach zamachów na królów i cesarzy, związanych z nimi anegdot i ciekawostek literacko-historycznych - ale zabrakło tu swady, polotu,...
więcej mniej Pokaż mimo to2010-11
I znowu to samo: najciekawsza jest uwaga autora na tylnej stronie okładki - "Jest to opowieść o niełatwym losie literackiego gastarbajtera. Pełna jest celnych obserwacji, błyskotliwych refleksji oraz niewyszukanego humoru". Opowieść na pewno nie, raczej zbiór mało interesujących wspomnień z tego, gdzie autor pił i jak bardzo, obserwacji nie za wiele, jeśli już, to nic niewnoszących, refleksji w sam raz tyle, żeby było po co czytać dalej, ale spierałabym się, czy błyskotliwych, humoru tyle, co na okrasę, za to autor zapomniał dodać o irytującej pozie nonszalanckiego, dekadenckiego, zapitego pisarza, per noga traktującego siebie, czytelników, słuchaczy i swoją twórczość. Niniejszym nie czuję się zobowiązana do traktowania wspomnianego inaczej. Wykopać.
I znowu to samo: najciekawsza jest uwaga autora na tylnej stronie okładki - "Jest to opowieść o niełatwym losie literackiego gastarbajtera. Pełna jest celnych obserwacji, błyskotliwych refleksji oraz niewyszukanego humoru". Opowieść na pewno nie, raczej zbiór mało interesujących wspomnień z tego, gdzie autor pił i jak bardzo, obserwacji nie za wiele, jeśli już, to nic...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-10
Biorąc pod uwagę ostatnie wydawnicze wpadki PWN jeśli chodzi o książki poruszające zagadnienia związane z dwudziestoleciem międzywojennym, podchodziłam do "Berlina" ze zrozumiałym sceptycyzmem, tym bardziej, że nie chodzi tu o jakieś zwyczajne miasto, tylko o Berlin, o pewien symbol, o miasto, które zasługuje na osobne monografie o swojej roli w filmie, w malarstwie, w polityce, w nauce... Przyznaję, że zrobiło mi się nawet trochę szkoda, że to PWN wpadł na pomysł stworzenia jeśli nie monografii, to chociaż albumu, spodziewałam się bowiem prawdziwej porażki na całej linii.
Trzeba jednak przyznać, że Iwona Luba wychodzi z zadania obronną ręką. Jej książka przedstawia Berlin jako stolicę wydarzeń politycznych, które w niedługim czasie miały zmienić świat, jako europejski odpowiednik Hollywoodzkiej "fabryki snów", jako ziemię obiecaną kabaretu i teatralną mekkę.
Podobne zestawienie, zgódźmy się, trąci banalnym zestawieniem - ostatecznie to Berlin, więc o czym innym można pisać - tymczasem książka Luby może zaskoczyć czytelników wychowanych na podręcznikach historii sztuki, architektury czy teatru. Autorka wbrew utartemu zwyczajowi nie podkreśla znaczenia twórców-ikon, ale koncentruje się na rzadziej wzmiankowanych postaciach - dlatego w dziale poświęconym historii Berlina obszerny podrozdział poświęcony jest Albertowi Einsteinowi, a nie przywódcom partii politycznych, dlatego wielki Max Reinhardt oczywiście jest przedstawiony, ale i tak ustępuje miejsca swoim scenarzystom oraz Brechtowi, dlatego znajdziemy kilka zdań o Bauhausie, ale tylko w szerszej perspektywie innych szkół prądów artystycznych, spośród których autorka kładzie nacisk na pomijany zwykle dadaizm i, oczywiście, ekspresjonizm.
Muszę przyznać, że takie ujęcie tematu było dla mnie sporym zaskoczeniem. Fakt, książka Luby nie zaspokoiła moich konwencjonalnych wymagań wobec "biografii miasta" - wiadomo, że najbardziej podoba się nam to, co jest znane - ale to świeże i miejscami zaskakujące ujęcie tematu było naprawdę ożywcze i w gruncie rzeczy o tyle cenne, że inne pozycje o dwudziestoleciu milczeniem pomijają te właśnie kwestie, które Luba omawia dość dokładnie. Oczywiście, historyków pasjonujących się Weimarem dział poświęcony historii może przyprawić o ból głowy, ale przynajmniej nie zmęczy laika, a wydaje mi się, że chociaż da pewne pojęcie o zmorze tych czasów - o tzw. "tle politycznym".
Owszem, przyznaję, pozostało mi uczucie leciutkiego niedosytu, ale gwarantuję, że kto podejdzie do "Berlina..." bez moich uprzedzeń i oczekiwań, zapewni sobie kawał porządnej lektury.
A że to album jest o dwudziestoleciu i to przez PWN wydany, należy się jeszcze jedna uwaga: nareszcie zdjęcia to nie tylko Narodowe Archiwum Cyfrowe! Co, rzecz jasna, wyszło publikacji tylko na dobre, bo warstwa wizualna nie tylko cieszy oko, ale i całkiem przyzwoicie koresponduje z treścią. Co prawda czasem boleśnie odczuwa się brak ilustracji odnoszących się do konkretnych partii tekstu, ale i na to jest rada - mieć pod ręką telefon z dostępem do internetu...
Biorąc pod uwagę ostatnie wydawnicze wpadki PWN jeśli chodzi o książki poruszające zagadnienia związane z dwudziestoleciem międzywojennym, podchodziłam do "Berlina" ze zrozumiałym sceptycyzmem, tym bardziej, że nie chodzi tu o jakieś zwyczajne miasto, tylko o Berlin, o pewien symbol, o miasto, które zasługuje na osobne monografie o swojej roli w filmie, w malarstwie, w...
więcej mniej Pokaż mimo toCzuć brak krytyki i przesadny zachwyt (dla zrównoważania - proponuję Kerra), ale ile tam jest pięknych detali, ile tam jest cudnych opisów, w dodatku Bator porusza i opisuje kwestie, jakie często są pomijane w poważnych, naukowych opracowaniach i choćby z tego powodu warto znać.
Czuć brak krytyki i przesadny zachwyt (dla zrównoważania - proponuję Kerra), ale ile tam jest pięknych detali, ile tam jest cudnych opisów, w dodatku Bator porusza i opisuje kwestie, jakie często są pomijane w poważnych, naukowych opracowaniach i choćby z tego powodu warto znać.
Pokaż mimo to2016-12
Ta książeczka cieszy tylko, kiedy traktuje się ją z dystansem. gdyby na poważnie brać to wieczne niezadowolenie, marudną nieżyczliwość, egzaltowane niezadowolenie autora i jego przerysowaną mizantropię, można dostać wrzodów na żołądków z irytacji na neurastenię i życiową niezaradność Baudelaire'a. Jeśli jednak czytać literackie miniaturki z "Paryskiego splinu" z dystansem, mogą dostarczyć sporo przyziemności celnymi obserwacjami, przewrotnym humorem i - oczywiście - trącącą myszką dekadencją.
Biedacy, dziwacy, nieprzystosowani marzyciele, utracjusze pokrywający rozczarowanie światem cynicznym dystansem, mieszczanie potworni i darzeni dwuznacznym uwielbieniem, zwykli przechodnie, mieszkańcy Paryża, kokoty i gryzetki - cały ten barwny światek ukazany w lustrze nie tyle krzywym, co przydymionym paryskimi "wyziewami" paradoksalnie zdaje się wręcz przyjemny.
Prawdę powiedział jeden z moich znajomych: wielkiego trzeba talentu, żeby tak narzekać i tak cieszyć się własnym narzekaniem.
Poematy prozą Baudelaire'a poematami prozą, ale komentarz, opracowanie tekstu...! Długo nie było i podejrzewam, że znów długo nie będzie wydawnictwa, które by było stać na tak nieprawdopodobnie dobre, wyczerpujące, szczegółowe opracowania, jak robili to w słowo/obraz terytoria.
Zaryzykowałabym nawet twierdzenie, że można odpuścić główny tekst, a skupić się na przypisach i komentarzach. Za cytaty, za uzupełnienia z w zasadzie nieznanych dzieł - ocena celująca.
Ta książeczka cieszy tylko, kiedy traktuje się ją z dystansem. gdyby na poważnie brać to wieczne niezadowolenie, marudną nieżyczliwość, egzaltowane niezadowolenie autora i jego przerysowaną mizantropię, można dostać wrzodów na żołądków z irytacji na neurastenię i życiową niezaradność Baudelaire'a. Jeśli jednak czytać literackie miniaturki z "Paryskiego splinu" z...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-01
Przede wszystkim tytuł może wprowadzać czytelnika w błąd, a tym samym skutkować potężnym rozczarowaniem.
Z przewodnikiem ta książka ma niewiele wspólnego - przewodnik z założenia ma opisywać w określonym porządku pewne miejsca, my tymczasem dostajemy zbiór chaotycznych wspominków, których wspólnym mianownikiem jest miasto. Ten, kto szuka tu charakterystyki Charlottenburga, Kreuzbergu czy Spandau, może spokojnie szukać dalej, ale w innej książce.
Co do duszy nie śmiem się wypowiadać, wiem natomiast, że nawet jeśli przyjąć, że Berlin posiada swoisty genius loci, a autorka doświadczyła jego magii, to w książce tego nie widać.
Jeśli natomiast chodzi o sam Berlin, to w zasadzie nie jestem pewna, o jakim mieście autorka pisze. Jest tu trochę mętnych wspominków o Berlinie podzielonym murem, trochę o Berlinie współczesnym, najczęściej niemal małomiasteczkowym w swoim monotonnym mieszczańskim życiu.
To, o czym autorka faktycznie pisze, to ludzie. Pech chciał, że wszystko jedno, czy pisze o animatorach kultury (proszę nie mieć złudzeń: w większości kompletnie anonimowych dla polskiego czytelnika, za to przedstawianych zawsze z takim namaszczeniem, jakby autorka i jej bohaterowie liczyli się do hermetycznego kręgu luminarzy kultury), czy o swoich skądinąd barwnych sąsiadach, będzie to nudne, mdłe i straszliwie monotonne.
Dlatego nie, to nie jest "Przewodnik po duszy miasta". Proponowałabym raczej tytuły "Nudne opowiastki o tym, gdzie mieszkałam", "Trudno jest emigrantowi", "Tu kiedyś był mur/kawiarnia/fryzjer, a dziś już nie".
Jeśli ktoś szuka wzorcowego przewodnika po duszy miasta, polecam "Londyn, w którym straszy" Mileny Dabić, a zakochanym w Berlinie numer 8-9/2001 Literatury na Świecie, w całości poświęcony właśnie owemu genius loci, który fascynuje i przyciąga do tego miasta.
Na to serdecznie odradzam marnowania czasu.
Przede wszystkim tytuł może wprowadzać czytelnika w błąd, a tym samym skutkować potężnym rozczarowaniem.
Z przewodnikiem ta książka ma niewiele wspólnego - przewodnik z założenia ma opisywać w określonym porządku pewne miejsca, my tymczasem dostajemy zbiór chaotycznych wspominków, których wspólnym mianownikiem jest miasto. Ten, kto szuka tu charakterystyki Charlottenburga,...
Książki Piotra Milewskiego to dla mnie ciekawe zjawisko - miewają dłużyzny, miewają miałkie fragmenty, które niewiele wnoszą, ale mimo swojej "przeciętności" mają kapitalne tematy i świetnie się je czyta.
Shitamachi, ta mniej prestiżowa okolica rzemieślników i handlarzy, ma swoją atmosferę, swój urok i swoje historie - nawet jeśli w międzyczasie zmieniła się zabudowa, mieszkańcy i ich profesje. Piotr Milewski pokazuje, jak na '"nowoczesną" tkankę okolicy nakłada się jej historia sięgająca czasów Edo, pracowicie skleja obraz Dolnego Miasta z drobniutkich obserwacji, ze swoich spacerów, z opowieści, lektur i rozmów. Dużo w tych opowieściach nostalgii i czułości - i nawet te osobiste "wtręty" o tym, gdzie jego potomstwo bawiło się w parkach są zdumiewająco na miejscu.
"Opowieści z Dolnego Miasta" urzekły mnie z jeszcze jednego powodu: budzą tę samą tęsknotę i oczarowanie, co czytany blisko dwadzieścia lat temu "Japoński wachlarz" czy "Bezsenność w Tokio".
Disclaimer: "Tokio" Milewskiego, chociaż napisane z mniejszą swadą i polotem niż książeczka Bator, jest znacznie, znacznie lepsze - i merytorycznie, i kulturowo.
Piotrze -dziękuję za inspirację do majowych wędrówek.
Książki Piotra Milewskiego to dla mnie ciekawe zjawisko - miewają dłużyzny, miewają miałkie fragmenty, które niewiele wnoszą, ale mimo swojej "przeciętności" mają kapitalne tematy i świetnie się je czyta.
więcej Pokaż mimo toShitamachi, ta mniej prestiżowa okolica rzemieślników i handlarzy, ma swoją atmosferę, swój urok i swoje historie - nawet jeśli w międzyczasie zmieniła się zabudowa,...