-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać246
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2023-09
2022-02
Na fali lektur sentymentalnych sięgnęłam i po zachowaną korespondencję Wojaczka - dość to specyficzna lektura, świetne uzupełnienie "Wojaczka wielokrotnego". Postać poety, która wyłania się z zachowanych listów, wydaje się wręcz nieuchwytna, tyle tu wewnętrznych sprzeczności: zerujący na rodzicach, pozbawiony skrupułów i boleśnie egocentryczny nieodpowiedzialny duży dzieciak sąsiaduje z upartym impresariem, marketingowcem, specjalistą od PR, który z kolei stronę dalej przeistacza się w zakochanego mężczyznę, którego osobowość wydaje się rozpadać pod wpływem siły własnego uczucia.
Czytanie listów, określonych tu jako miłosne, to jak obserwowanie z dystansu, jak rodzą się najbardziej znane erotyki Wojaczka - myślę, że dla fanów twórczości tego poety doświadczenie godne uwagi.
Na dokładkę - cudowna szata graficzna i typografia. Poproszę o nagrodę dla publikacji.
Na fali lektur sentymentalnych sięgnęłam i po zachowaną korespondencję Wojaczka - dość to specyficzna lektura, świetne uzupełnienie "Wojaczka wielokrotnego". Postać poety, która wyłania się z zachowanych listów, wydaje się wręcz nieuchwytna, tyle tu wewnętrznych sprzeczności: zerujący na rodzicach, pozbawiony skrupułów i boleśnie egocentryczny nieodpowiedzialny duży...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08
Przyznam, że nie bardzo wiem, jak ocenić tę książkę. Fragmenty esejów Hessela przeczytałam w jednym z numerów LnŚ (8-9/2001) i były to zdecydowanie najjaśniejsze punkty tego zbioru. Prawie nie wierzyłam w swoje szczęście, kiedy w ręce wpadł mi pełen zbiór esejów o spacerach po mieście w angielskim przekładzie.
Tymczasem to, co w małej dawce było czystą przyjemnością, w dużym stężeniu okazało się lekturą przynajmniej wymagającą. Najgorzej wspominam liczący ponad 70 stron esej o wycieczce po centrum Berlina. Podejrzewam, że dla kogoś, kto szuka tam konkretnych informacji lub jest berlińczykiem z dziada pradziada (a zatem - zna wszystkie te miejsca jak własną kieszeń) taki opis jest fascynujący. Dla czytelnika spoza Berlina jest po prostu ciąg nieistniejących miejsc przy ulicach, które zmieniły bieg lub ukrywają się pod innymi nazwami.
Trochę łatwiej jest z krótszymi esejami - Hessel znajduje w nich miejsce na ironię, humor, szczyptę sentymentów nieobcych żadnemu flaneurowi, który od lat włóczy się po mieście i widzi jego metamorfozy. Zabrakło mi trochę "podglądania" mieszkańców miasta, obrazów ich codziennego życia, ale nawet te nieliczne fragmenty potrafią to wynagrodzić.
Hessel snuje się po obrzeżach miasta, po eleganckich dzielnicach i kwartałach proletariatu. Zagląda na miejskie targi, na place budowy, do pałaców i muzeów, spaceruje po parkach, pokazuje także swoje miejsce pracy - dzielnicę prasową. To Berlin, którego nie sposób już odnaleźć i przykład flanerie, której odpowiednik trudno znaleźć.
Przyznam, że nie bardzo wiem, jak ocenić tę książkę. Fragmenty esejów Hessela przeczytałam w jednym z numerów LnŚ (8-9/2001) i były to zdecydowanie najjaśniejsze punkty tego zbioru. Prawie nie wierzyłam w swoje szczęście, kiedy w ręce wpadł mi pełen zbiór esejów o spacerach po mieście w angielskim przekładzie.
Tymczasem to, co w małej dawce było czystą przyjemnością, w...
2017-01
Pierwszy raz natrafiłam na ten zbiór esejów Gide'a jeszcze jako nastolatka i zafascynował mnie "Traktat o Narcyzie" - daleka od klisz i stereotypów reinterpretacja mitu o pięknym młodzieńcu. Na więcej nie starczyło mi nastoletniej cierpliwości. Po przeszło dekadzie złapałam się na tym, że wciąż wracam do niej myślami - a to jednak całkiem niezły powód, żeby sprawdzić, czy była warta aż takiej uwagi.
Nie była - chyba że znowu odezwały się moje zawyżone oczekiwania. "Traktat o Narcyzie" nadal wdzięcznie unika klisz, w "Tezeuszu" jest kilka dobrych pomysłów (zwłaszcza - co tak naprawdę ukrywa się w labiryncie), jednak całość zostawia wrażenie niewykorzystanego potencjału; "Prometeusz źle skowany" niebezpiecznie ociera się o bełkot i chaos, mimo miejscami celnego humoru. Ze wszystkich zawartych w tomie reinterpretacji "klasycznych" mitów najlepszy jest "Powrót syna marnotrawnego", nie najpiękniejszy może, ale przejmujący hymn pochwalny na cześć nonkonformizmu, odwagi i uczciwości wobec samego siebie.
Są w tym zbiorze utwory ciekawe ze względu na formę, nie treść - formę rwącą się, zaprzeczającą utartym konwencjom, nawet jak na dzisiejsze standardy awangardową (całkiem przyzwoita "Próba miłosna" i koszmarne, autotematyczne "Mokradła"). Są też utwory ciekawsze ze względu na treść niż na formę - przewrotny "El Hadżi", "Podróż Uriana" i - dla tych, którzy znają wstydliwie skrywaną część biografii pisarza - wstrząsający "Immoralista".
Śmiem twierdzić, że nowele i eseje Gide'a nie wytrzymują próby czasu - to kruszenie kopii o metafizyczne niemal detale, to dzielenie włosa niuansu na czworo, te meandry myśli nie zawsze klarownej i jasnej - to wszystko potrafi nielicho zmęczyć, a forma, w jakiej zostało podane, potrafi skutecznie osłabić efekt, który myśl autora mogłaby wywrzeć na czytelniku ("Prometeusz źle skowany").
Bełkotliwych książek nie cierpię, a jednak od tej, mimo że bełkotu w niej nie brak, oderwać się nie mogłam.
Otóż nie wiem, czy między prozaikami znalazłby się poeta tej miary, co Gide. "Podróż Uriana", pierwsza część "Próby miłosnej" - symboliści mogliby śmiało uczyć się rzemiosła u autora "Lochów Watykanu". Wielkie ukłony należą się także tłumaczce, Izabelli Rogozińskiej, która z niezwykłym talentem zachowała rytm frazy, przepiękną melodię zdań. Można śmiało nie zwracać uwagi na to, co "autor miał na myśli", a po prostu cieszyć się prozą wysokiej próby, prozą piękną samą w sobie i samą dla siebie.
Pierwszy raz natrafiłam na ten zbiór esejów Gide'a jeszcze jako nastolatka i zafascynował mnie "Traktat o Narcyzie" - daleka od klisz i stereotypów reinterpretacja mitu o pięknym młodzieńcu. Na więcej nie starczyło mi nastoletniej cierpliwości. Po przeszło dekadzie złapałam się na tym, że wciąż wracam do niej myślami - a to jednak całkiem niezły powód, żeby sprawdzić, czy...
więcej mniej Pokaż mimo toDla mnie ta książka jest uniwersalna i ponadczasowa - przeczytałam jeszcze w podstawówce i nie opuszcza mnie od przeszło dekady, wciąż bawiąc i ciesząc tak samo, jak za pierwszym razem. Cudowne skojarzenia, zadziwiający, absurdalny humor, zwariowany irracjonalizm, wszystko w atmosferze śmiertelnej powagi dodatków do szanujących się periodyków literackich Dwudziestolecia.
Dla mnie ta książka jest uniwersalna i ponadczasowa - przeczytałam jeszcze w podstawówce i nie opuszcza mnie od przeszło dekady, wciąż bawiąc i ciesząc tak samo, jak za pierwszym razem. Cudowne skojarzenia, zadziwiający, absurdalny humor, zwariowany irracjonalizm, wszystko w atmosferze śmiertelnej powagi dodatków do szanujących się periodyków literackich Dwudziestolecia.
Pokaż mimo to2010-01-01
2010-03-01
Zaprawdę, tylko żyjący za czasów ancien regime’u Francuz mógł napisać książkę o smaku, potrawach, wymaganiach co do przygotowania i podania oraz poprzeć to takimi anegdotkami. Zresztą, czego się spodziewać po książce, której rozdziały mają takie tytuły jak: „Teoria smażenia”, „O pragnieniu”, „Filozoficzna historia kuchni” czy „Posłanie do gastronomów Starego i Nowego Świata”. Bajka!
Zaprawdę, tylko żyjący za czasów ancien regime’u Francuz mógł napisać książkę o smaku, potrawach, wymaganiach co do przygotowania i podania oraz poprzeć to takimi anegdotkami. Zresztą, czego się spodziewać po książce, której rozdziały mają takie tytuły jak: „Teoria smażenia”, „O pragnieniu”, „Filozoficzna historia kuchni” czy „Posłanie do gastronomów Starego i Nowego...
więcej mniej Pokaż mimo to2010-09-01
Przezabawne, po prostu. I satyra, i złośliwość, i klimat minionej epoki. Coś cudnego, jednym słowem :D
Przezabawne, po prostu. I satyra, i złośliwość, i klimat minionej epoki. Coś cudnego, jednym słowem :D
Pokaż mimo to2010-12-01
Absolutnie doskonała rzecz. Lekka, dowcipna, błyskotliwa, skrząca się erudycją, przepojona miłością do książek, zachwycająca wręcz. Olśniewająca w każdym zdaniu, a do tego pięknie wydana, aż chce się trzymać w ręce.
Absolutnie doskonała rzecz. Lekka, dowcipna, błyskotliwa, skrząca się erudycją, przepojona miłością do książek, zachwycająca wręcz. Olśniewająca w każdym zdaniu, a do tego pięknie wydana, aż chce się trzymać w ręce.
Pokaż mimo to2011-01-01
Czarujący esej o bibliotekach i książkach - w szerszym ujęciu, pochwała pewnego podejścia do świata, pewnego punktu widzenia, wolności umysłu i ukochania wiedzy, których symbolem jest właśnie biblioteka.
Czarujący esej o bibliotekach i książkach - w szerszym ujęciu, pochwała pewnego podejścia do świata, pewnego punktu widzenia, wolności umysłu i ukochania wiedzy, których symbolem jest właśnie biblioteka.
Pokaż mimo to2011-01-01
Czy ja wiem, jak to oceniać? Błyskotliwy popis wyobraźni, talentu i możliwości językowych, nie da się ukryć. Absurd i purnonsens taki, że Tuwim i Słonimski by się nie powstydzili. Limeryki olśniewające. Wyobraźnia zabójcza wręcz. Całość przemiła, ale w gruncie rzeczy tylko dla amatorów.
Czy ja wiem, jak to oceniać? Błyskotliwy popis wyobraźni, talentu i możliwości językowych, nie da się ukryć. Absurd i purnonsens taki, że Tuwim i Słonimski by się nie powstydzili. Limeryki olśniewające. Wyobraźnia zabójcza wręcz. Całość przemiła, ale w gruncie rzeczy tylko dla amatorów.
Pokaż mimo to2011-01
Absolutne arcydzieło. Kto nie czytał, nie zrozumie.
Absolutne arcydzieło. Kto nie czytał, nie zrozumie.
Pokaż mimo to2011-05-01
Mam mieszane uczucia - pomysł na książkę jest doskonały wręcz, spostrzeżenia autora niezwykle cenne, trafne, znamionujące głęboką wrażliwość, cudownie czyta się opisy miast, żywych organizmów, otwartych ksiąg historii, ale z drugiej strony zostaje pewien niedosyt, zostaje poczucie, że książeczka nie do końca wykorzystuje ten fantastyczny potencjał.
Mam mieszane uczucia - pomysł na książkę jest doskonały wręcz, spostrzeżenia autora niezwykle cenne, trafne, znamionujące głęboką wrażliwość, cudownie czyta się opisy miast, żywych organizmów, otwartych ksiąg historii, ale z drugiej strony zostaje pewien niedosyt, zostaje poczucie, że książeczka nie do końca wykorzystuje ten fantastyczny potencjał.
Pokaż mimo to2011-06-01
Wybór tekstów, ich stylistyczna różnorodność przy zachowanym motywie przewodnim - mieście i flanerie - zwiastował ucztę niezwykłą i nie mogę powiedzieć, żebym się zawiodła (do tego jeszcze ta przyjemna świadomość, że większość tekstów nie ukazała się po polsku nigdzie indziej ani nigdy wcześniej), ale muszę przyznać, że nie był to wybór najłatwiejszy w odbiorze, szczególnie jeśli chodzi o fragmenty "Berlińskiego dzieciństwa..." Benjamina, ale jego hermetyczność jest legendarna. Natomiast dla tekstów Kerra dowcipnie i ironicznie opisujących życie w Berlinie u schyłku XIX wieku czy klasycznych tekstów o mieście Franza Hessela było warto.
[Walter Benjamin, Paul Boldt, Gunter Eich, Yvan Goll, Franz Hessel, Georg Heym, Jakob van Hoddis, Alfred Kerr, Klabund, Siegfried Kracauer, Oskar Loerke, Alfred Polgar, Joachim Ringelnatz, Gunther Ruhle, Kurt Tucholsky, Robert Walser, Paul Zech]
Wybór tekstów, ich stylistyczna różnorodność przy zachowanym motywie przewodnim - mieście i flanerie - zwiastował ucztę niezwykłą i nie mogę powiedzieć, żebym się zawiodła (do tego jeszcze ta przyjemna świadomość, że większość tekstów nie ukazała się po polsku nigdzie indziej ani nigdy wcześniej), ale muszę przyznać, że nie był to wybór najłatwiejszy w odbiorze, szczególnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-11
2011-11
Nie jest to książeczka dla wszystkich, to trzeba przyznać.
Sam temat, raczej obsceniczny, potraktowany został w najlepszym stylu francuskiej literatury XVII wieku: jest zatem sporo dowcipu, lekkiego języka, kunsztownych omówień i kpiącego dystansu - osobną kwestią pozostaje, na ile jest to do przyjęcia dla przeciętnego współczesnego czytelnika i na ile może złagodzić uczucie obrzydzenia na subtelności i rozróżnienia, jakie z lubością wprowadza autor.
Na uwagę zasługuje natomiast typografia tego dziełka - to, co zrobiło gdańskie słowo/obraz terytoria, zasługuje na wyróżnienie. W pierwszej chwili byłam pewna, że mam przed sobą reprint albo stylizację, jakie czasem pojawiały się na rynku wydawniczym w latach 70 i 80. Wszystko tu pasuje, wszystko jest odwzorowaniem starodruku sprzed trzystu lat: czcionka, układ strony, proporcje, ryciny... Jeśli nawet nie do czytania, to do oglądania Sztuka pierdzenia nadaje się z całą pewnością.
Nie jest to książeczka dla wszystkich, to trzeba przyznać.
Sam temat, raczej obsceniczny, potraktowany został w najlepszym stylu francuskiej literatury XVII wieku: jest zatem sporo dowcipu, lekkiego języka, kunsztownych omówień i kpiącego dystansu - osobną kwestią pozostaje, na ile jest to do przyjęcia dla przeciętnego współczesnego czytelnika i na ile może złagodzić...
2012-01
Spodziewałam się czegoś równie wysmakowanego i subtelnego jak "paryskie pasaże", ale niestety, nie ta klasa. Niby została forma luźnych uwago Paryżu, o jego przemianach - tym razem autor koncentruje się na paryskich cmentarzach, miejscach zamachów na królów i cesarzy, związanych z nimi anegdot i ciekawostek literacko-historycznych - ale zabrakło tu swady, polotu, błyskotliwości poprzedniczki. Przyznam, że rozczarował mnie również turpizm zamiast romantyzmu "Paryskich pasaży".
Spodziewałam się czegoś równie wysmakowanego i subtelnego jak "paryskie pasaże", ale niestety, nie ta klasa. Niby została forma luźnych uwago Paryżu, o jego przemianach - tym razem autor koncentruje się na paryskich cmentarzach, miejscach zamachów na królów i cesarzy, związanych z nimi anegdot i ciekawostek literacko-historycznych - ale zabrakło tu swady, polotu,...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-01-01
Spodziewałam się wyznań typowego flaneura, panoramy miasta i obyczajów, po drodze zapominając chyba, że po Virginii Woolf trudno spodziewać się czegoś oczywistego i przewidywalnego.
Londyn zostaje tu okrojony do zaledwie pięciu miejsc: portu, domów handlowych na Oxford Street, domów Carley'ów i Keatsa, katedrze św. Pawła i Opactwu Westminsterskiemu, wreszcie Izbie Gmin. Trudno o bardziej symboliczne dla Londynu miejsca, jednak ich wygląd zewnętrzny jest jedynie pretekstem, aby przedstawić ich atmosferę i wewnętrzne wrażenia autorki - powiedziałabym, że subiektywne odczucia i refleksje Woolf przesłaniają przedmioty jej rozważań.
Co jest zatem wartością tej książeczki? Piękny poetycki język i zaskakująca niekiedy wrażliwość, która niejako dodaje przedstawianym miejscom jeszcze jednego wymiaru.
Zbiorek uzupełnia esej przedstawiający życie średniozamożnej mieszkanki Londynu, najbardziej ze wszystkich konwencjonalny.
I czy tylko mi się wydaje, czy kilka przypisów albo słów komentarza bardzo by się tej książeczce przydało?
Spodziewałam się wyznań typowego flaneura, panoramy miasta i obyczajów, po drodze zapominając chyba, że po Virginii Woolf trudno spodziewać się czegoś oczywistego i przewidywalnego.
Londyn zostaje tu okrojony do zaledwie pięciu miejsc: portu, domów handlowych na Oxford Street, domów Carley'ów i Keatsa, katedrze św. Pawła i Opactwu Westminsterskiemu, wreszcie Izbie Gmin....
2013-07-01
Po doskonałych "Kronikach Tygodniowych" skusiłam się na jeszcze garsteczkę publicystyki Słonimskiego i przyznam, że czuję się cokolwiek rozczarowana. Ostrze satyry jakby stępione, humor złośliwy jakby przygaszony, a jedyne, co zostało ze znanego mi Słonimskiego, to zwyczaj krytykowania ortodoksyjnych Żydów za zbiór najwyraźniej drażniących autora cech. Krytyka, dodajmy, pojawia się tak często, że miejscami robi się to wręcz nużące i przewidywalne. Dla wszystkich innych cech tego skądinąd doskonałego felietonisty należy zainteresowanych odesłać do "Kronik...". Może nie tak lekkie w temacie i wymowie jak ten zbiorek, ale przyjemność nieporównanie większa.
Po doskonałych "Kronikach Tygodniowych" skusiłam się na jeszcze garsteczkę publicystyki Słonimskiego i przyznam, że czuję się cokolwiek rozczarowana. Ostrze satyry jakby stępione, humor złośliwy jakby przygaszony, a jedyne, co zostało ze znanego mi Słonimskiego, to zwyczaj krytykowania ortodoksyjnych Żydów za zbiór najwyraźniej drażniących autora cech. Krytyka, dodajmy,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Spodziewałam się przygody życia i czytelniczych rozkoszy - i nie dopuszczam takiej możliwości, że moje za wysokie oczekiwania zabiły tę wyczekiwane przyjemności.
Książka o bibliotekach nie może być zła z definicji i "Niewidzialne biblioteki złe nie są". Ile tu wyobraźni, ile zaskakujących pomysłów, jakie ukryte w aluzjach i półsłówkach zatroskane, złośliwe lub pełne namysłu komentarze do naszej czytelniczej rzeczywistości ebooków, hiperłączy, katalogów cyfrowych, ale też cenzury, niszczenia książek i popadających w zapomnienie bibliotek.
Mój kłopot z tą książką polega na tym, że autorzy pochodzą z kręgów kulturowych raczej mi obcych i odwołują się do dzieł, których rozpoznanie nie przynosi mi tej czytelniczej satysfakcji.
Dlatego owszem, ciekawa, owszem, przyjemna, ale - a tego się spodziewałam - nie dość, żeby kupić własny egzemplarz. Przeczytałam i bez żalu zwróciłam do biblioteki.
Spodziewałam się przygody życia i czytelniczych rozkoszy - i nie dopuszczam takiej możliwości, że moje za wysokie oczekiwania zabiły tę wyczekiwane przyjemności.
więcej Pokaż mimo toKsiążka o bibliotekach nie może być zła z definicji i "Niewidzialne biblioteki złe nie są". Ile tu wyobraźni, ile zaskakujących pomysłów, jakie ukryte w aluzjach i półsłówkach zatroskane, złośliwe lub pełne...