-
ArtykułyCzytamy w majówkę 2024LubimyCzytać101
-
ArtykułyBond w ekranizacji „Czwartkowego Klubu Zbrodni”, powieść Małgorzaty Oliwii Sobczak jako serialAnna Sierant1
-
ArtykułyNowe „Książki. Magazyn do Czytania”. Porachunki z Sienkiewiczem i jak Fleming wymyślił BondaKonrad Wrzesiński1
-
ArtykułyKrólowa z trudną przeszłościąmalineczka740
Biblioteczka
2024-04-05
2023-10-04
„Już nie żyjesz. Historia bombardowania” mogłaby być bardzo dobrym reportażem, gdyby nie forma. Początkowo byłam zachwycona paragrafem, ale po paru „skokach” i przyswojeniu sobie treści zachwyt wyparował, jak ciała cywilów znajdujących się bezpośrednio w polu rażenia fali uderzeniowej „Little Boy`a”. Wydaje mi się, że ta książka powinna być też o wiele grubsza, gdyby tak bardziej uwypuklić zbrodnicze działania samych Niemiec, a nie tylko skupiać się na atakach skierowanych przeciwko nim.
Nie sposób nie wspomnieć o czasie wydania, do którego doszło niemal ćwierć wieku temu. W przypadku rozwoju technologicznego te dwie dekady są jak lata świetlne, a udoskonalanie śmiercionośnych maszyn wychodzi człowiekowi o niebo lepiej niż badania nad skutecznością leków na raka. Gdyby tak uwzględnić nowinki, śmiało rzec można, że samoloty z bombami są już passe, dziś królują drony, bo na dobrą sprawę można nimi bezproblemowo przemycić przez granicę niewielkie fiolki z bronią biologiczną i voilà, padamy jak muchy, bez hałasu, bez rozlewu krwi, bez wiedzy, co naprawdę nas zabija. Czy nie tak kończą się wielkie cywilizacje?
Książkę Lindqvista skończyłam za trzecim podejściem, kiedy po prostu zaczęłam czytać ją tak jak każdą inną, bez przeskakiwania pomiędzy stronami, to czynność rozpraszająca i w perspektywie czasu, denerwująca. Jakby jej nie czytał, treść jest bardzo ciekawa, ale jednocześnie potęguje taką dawkę smutku, że naprawdę ciężko się potem otrząsnąć. Ten wielokrotnie nagradzany, szwedzki dziennikarz, bardzo sprawnie władał piórem. Jego historie o ludzkim upadku czyta się z zapartym tchem, nie tylko ze względu na fakty, ale też szeroką analizę owej „chęci niszczenia” drugiego człowieka, począwszy od Biblii po książki science fiction. Fani tego gatunku znajdą tu imponujący zbiór tytułów (autor był doktorem historii literatury). Lektura szokująca, potrzebna i pouczająca.
IG @angelkubrick
„Już nie żyjesz. Historia bombardowania” mogłaby być bardzo dobrym reportażem, gdyby nie forma. Początkowo byłam zachwycona paragrafem, ale po paru „skokach” i przyswojeniu sobie treści zachwyt wyparował, jak ciała cywilów znajdujących się bezpośrednio w polu rażenia fali uderzeniowej „Little Boy`a”. Wydaje mi się, że ta książka powinna być też o wiele grubsza, gdyby tak...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie mam słów, żeby opisać mój zachwyt nad książką Anne-Marie O'Connor „Złota dama. Gustaw Klimt i tajemnica wiedeńskiej Mona Lisy”, ale żeby nie było za słodko, najpierw cięgi. Po co na okładce wspominać Mona Lisę, kiedy to nie o niej książka? Dlaczego na tejże okładce nie pojawia się nazwisko Adeli Bloch-Bauer, skoro to ona jest kanwą powstania tej powieści?
Po skończonej lekturze zupełnie nie dziwi mnie fakt, że Znak zdecydował się na wznowienie tego tytułu. Ta książka jest DOSKONAŁA. Pióro autorki jest lekkie niczym wedlowskie Ptasie Mleczko a sposób przedstawiania i łączenia faktów jest tak nadzwyczajny, że nie sposób oderwać się od pochłaniania kolejnych rozdziałów. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na portalu Lubimyczytać „Złotą damę” znalazłam w kategorii ‚literatura piękna’. I tu był zonk, bo teraz TAK nie pisze się już nawet reportaży, ale o tym będzie oddzielny post, (i będzie też o przypisach)!
Książka podzielona jest na trzy części. W pierwszej autorka pochyla się nad historią Żydów, sięgając jeszcze do czasów rzymskich, bo jak się okazuje, oni też byli współzałożycielami rzymskiej Austrii, następnie błyskawicznie kreśli ich losy na osi czasu aż do panowania Habsburgów. Po wiekach poniżania i wypędzania nastąpił niesamowity przełom. To Habsburgowie zachęcali bogate rodziny Żydowskie do inwestowania w koleje i fabryki. Miało im to gwarantować pełną stabilizację na austriackiej ziemi, a czasem nawet tytuły szlacheckie. Miasto przyprawiało o zawrót głowy. Od 1860 do 1900 roku populacja Żydów w samym Wiedniu wzrosła od 6. tysięcy do 147. tysięcy. Żydowski crème de la crème, nie tylko z Europy, ale i świata. W tej niezwykłej belle époque poznają się Adela Bauer i Gustav Klimt. W czasie, kiedy arystokratyczni mężowie żądają od swoich arystokratycznych żon całkowitej obojętności w sprawach seksu, wciskając je w gorsety i suknie zapinane pod samą szyję, Klimt je rozbiera, rozumiejąc ich potrzebę zmysłowości i seksualnych pragnień. Kocha swobodę i naturalność, a kobiety kochają jego, nawet jeśli chodzi w worku z otworem na głowę, jest bardziej atrakcyjny niż arystokratyczna elita.
Pierwsza część książki kończy się śmiercią Adeli i Gustava. Druga część przedstawia losy miasta, wiedeńskich Żydów a przede wszystkim losy kobiet z obrazów Klimta. To najbardziej obszerna część książki, w której obserwujemy dewastację kultury w pełnym tego słowa znaczeniu. Momentami byłam wściekła, częściej zdziwiona, czasami wzruszona do łez. Totalny emocjonalny rollercoaster. Natomiast część trzecia to czasy współczesne i batalia o obraz Adeli. Wzruszeń tu mniej, ale ciekawość podtrzymana do samego końca.
Absolutnie nie da się streścić tej książki, ją po prostu trzeba przeczytać. Jakie tutaj pojawiają się persony, ileż tu nieoczywistych powiązań i znajomości, które wychodziły z czasem, łącząc się w całość. Ile cierpienia i siły miłości, ile rozczarowujących wyborów i pychy. Nie sposób tego opisać. Wspaniale wydana książka, gorąco zachęcam do tej niezwykłej podróży, jaką funduje czytelnikowi Anne-Marie O'Connor.
IG @angelkubrick
Nie mam słów, żeby opisać mój zachwyt nad książką Anne-Marie O'Connor „Złota dama. Gustaw Klimt i tajemnica wiedeńskiej Mona Lisy”, ale żeby nie było za słodko, najpierw cięgi. Po co na okładce wspominać Mona Lisę, kiedy to nie o niej książka? Dlaczego na tejże okładce nie pojawia się nazwisko Adeli Bloch-Bauer, skoro to ona jest kanwą powstania tej powieści?
Po skończonej...
2021-04-11
IG @angelkubrick
Czy są u jacyś miłośnicy urbexów? Osobiście nie miałam okazji uczestniczyć w wielu takich wyprawach, ale na szczęście jest YT i całe mnóstwo zapaleńców, którzy kochają stare domy, pałace, fabryki czy zamczyska (tu szczególnie polecam kanał @brosofdecay).
Kiedy oglądam wnętrza tych opuszczonych budynków, w trybie <pracy w tle> w moim umyśle snuje się prawdopodobna historia życia ludzi, których energia wypełniała oglądane pomieszczenia. Czasem strzępy ich historii da się odczytać z elementów pozostawionych na pożarcie czasu.
Nie inaczej było z pałacem w Mordach (powiat siedlecki). Zwiedziłam go wirtualnie (YT), zanim przeczytałam książkę "Dom w Mordach. Rodzina Przewłockich. 1912 - 1944". Łączyłam obrazy z miejscem i to było niesamowite uczucie. Z pałacu nie zostało już wiele, ot kolejna wyniszczona przez czas i ludzi, skorupa. Tymczasem ogołocone ze wszystkiego mury kryją w sobie fascynujące momenty z życia tych, którzy tu mieszkali, bądź licznie odwiedzali, albowiem w Mordach każdy podejmowany był z szacunkiem, życzliwością i gościnnością.
"Wszystko jest piekne - dlatego, że nawet powietrze oddycha Miłością" - z Księgi Gości Zinaida Gippius - Mereźkowska.
Henryk Przewłocki, ostatni właściciel majątku w Mordach, bierze ślub z Karoliną Czapską, starszą siostrą Józefa Czapskiego, odtąd wspólnie prowadzą gospodarstwo, wychowując siedmioro dzieci. Ich codzienność obserwujemy poprzez zachowane zapiski, listy, wspomnienia, dokumenty, dzienniki, fragmenty prasowe, a nawet wspomnianą Księgę Gości.
Całość układa się nie tylko w historię rodzin Przewłockich i Czapskich, ale też obraz zmieniającej się rzeczywistości Polski w pierwszej połowie XX wieku, od zaborów po wybuch II Wojny Światowej.
Majątek w Mordach jest jednym z wielu przykładów upadku wspaniale niegdyś prosperujących jednostek, wpierw rozdrapywanych przez państwo, potem przez najeźdźców. Podatki i wojna niszczą jak szarańcza.
Ta opowieść ma dobre zakończenie, dobre dla nas Wszystkich. Zachęcam do czytania tych, których interesuje przeszłość. Samo wydanie jak zawsze zachwyca.
IG @angelkubrick
Czy są u jacyś miłośnicy urbexów? Osobiście nie miałam okazji uczestniczyć w wielu takich wyprawach, ale na szczęście jest YT i całe mnóstwo zapaleńców, którzy kochają stare domy, pałace, fabryki czy zamczyska (tu szczególnie polecam kanał @brosofdecay).
Kiedy oglądam wnętrza tych opuszczonych budynków, w trybie <pracy w tle> w moim umyśle snuje się...
2020-09-25
IG @angelkubrick
W naszym języku funkcjonuje wiele powiedzonek, które ułatwiają nam opisanie konkretnych sytuacji. Kiedy udaje się wyjść zwycięsko z opresji, mówimy "cud nad Wisłą". Dlaczego akurat tam? Wzięło się to od wygranego starcia, notabene osiemnastej decydującej bitwy w dziejach świata, która rozegrała się pomiędzy sowieckimi oddziałami Armii Czerwonej a armią Wojska Polskiego. To właśnie od tej kampanii zależało, czy Polska zostanie suwerennym i niepodległym państwem.
Uwierzcie mi, że wygrać nie było łatwo. Początek sierpnia nie malował się w szczęśliwych barwach. Piłsudski, pod wpływem nawału hiobowych wieści, traci głowę. Jego apatia zadziwia nawet jego najbliższych. Zdobywca Kijowa gubi gdzieś swoją charyzmę. Zmęczenie i bezwola drąży nie tylko morale przywódcy ale także całego Wojska Polskiego. Żołnierze zasypiają na stojąco pod ogniem granatów, byle tylko na chwilę zamknąć oczy... Depresję Piłsudskiego pogłębiają też braki w ekwipunku i umundurowaniu, co kwituje: "Takich dziadów dotąd w ciągu całej wojny nie widziałem".
Armia wroga nie była lepsza. Tamtejsi dowódcy wysłali do boju żołnierzy, którym często brakowało nawet butów, o mundurze czy broni nie wspominając. Obietnice za to mieli wielkie. Co zdobędą to ich, tak więc w pierwszej kolejności bolszewicy grabili chłopskie wozy, wierząc, że zapełnią je bogactwem.
Oni zatem mieli swoje obietnice, a jak budowano wolę walki w naszych obrońcach? Nieocenione okazały się kobiety, agitowały nawet w restauracjach i na bazarach, rozbudzając w mężczyznach żądzę wolności. A kiedy sytuacja na froncie była naprawdę zła, z pomocą przyszła... czekolada.
O tej wyjątkowej bitwie przeczytacie w drugiej części przepięknie wydanego albumu "Wojna o wolność 1920. Bitwa warszawska" pod redakcją Agnieszki Knyt. Cała historia opowiedziana jest poprzez osobiste zapiski uczestników i świadków wojny, nie ma tu więc miejsca na dywagacje, czytelnik dostaje świadectwo w najczystszej postaci. Do tego zdjęcia, mapy, plakaty. Edytorskie mistrzostwo. Polecam!
IG @angelkubrick
W naszym języku funkcjonuje wiele powiedzonek, które ułatwiają nam opisanie konkretnych sytuacji. Kiedy udaje się wyjść zwycięsko z opresji, mówimy "cud nad Wisłą". Dlaczego akurat tam? Wzięło się to od wygranego starcia, notabene osiemnastej decydującej bitwy w dziejach świata, która rozegrała się pomiędzy sowieckimi oddziałami Armii Czerwonej a armią...
Z utworami, które latami ukrywa się w szufladach, jest tak, że nie zawsze nadają się do publikacji, ale boli, jeśli zaginą, jeśli zaś odnajdują się po latach, a nawet dziesiątkach lat, szczęścia nie do się opisać. „Wojna” Louisa-Ferdinanda Céline jest takim właśnie odnalezionym skarbem, który jednych będzie zachwycać, a inni spluną przez lewe ramię. Fabuła to autofikcja, która w jakimś momencie obrasta w wydarzenia fikcyjne, to oficjalnie, zaś realnie rzecz biorąc wszystko, co napisał Céline, może być prawdą.
Dla mnie absolutny fenomen. Autor ma głęboko w d u pie wycyzelowane zdania, poprawność polityczną i wrażenia odbiorcy, a mimo to, ciężko oderwać się od lektury. Główny bohater budzi się z twarzą w błocie, pod kanonadą szrapneli, z roztrzaskanym ramieniem i kolanem. Zanim dotrze do lazaretu, przejdzie przez pole rozkawałkowanych ciał, pośród których biesiadują szczury. Będzie pił własną krew, a ból już nigdy nie wyjdzie z jego głowy. Rekonwalescencja wachmistrza Ferdinanda to clue tej historii. Krótkie zdania, prymitywny język, uliczny żargon będą zniesmaczać, tak jak powinna zniesmaczać nas wojna, a mimo to, ona bezustannie się toczy, zmieniając tylko formę i regiony.
Céline uważał, że ludzie tylko udają lojalność, pobożność czy patriotyzm, w rzeczywistości zaś są zwierzętami, które defekują, śmierdzą, piƐprzą się, jedzą, zabijają i umierają. Taka też jest „Wojna” Ferdinanda. W całym tym turpistycznym ero ty zmie rozbłyskują powidoki bliskości, pulsują resztki życia (Lala L`Espinasse najmocniej mast u rbuje tych na krawędzi śmierci), ożywają nadzieje na dawno już utraconą zwyczajność dni. Mocna rzecz warta uwagi. Swoją drogą szacun za wykorzystanie imienia swojego kota dla kompana podróży Ferdinanda, Bébert dumnie pręży wąsy za tęczowym mostem :)
IG @angelkubrick
Z utworami, które latami ukrywa się w szufladach, jest tak, że nie zawsze nadają się do publikacji, ale boli, jeśli zaginą, jeśli zaś odnajdują się po latach, a nawet dziesiątkach lat, szczęścia nie do się opisać. „Wojna” Louisa-Ferdinanda Céline jest takim właśnie odnalezionym skarbem, który jednych będzie zachwycać, a inni spluną przez lewe ramię. Fabuła to autofikcja,...
więcej Pokaż mimo to