-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2023-07-30
2023-03-27
Lubię wygrzebywać stare książki podróżniczo-przyrodnicze, bo jest w nich świat, którego dziś już nie ma, albo wygląda zupełnie inaczej, i nawet sposób pisania o nim jest inny. Książka „Rio de Oro” Arkadego Fiedlera przenosi nas do niemal zupełnie dzikiej Brazylii. Przyrodnik znalazł się tam na zlecenie Poznańskiego Ogrodu Zoologicznego, do którego miały trafić nowe, żywe okazy zwierząt egzotycznych, oraz Muzeum Przyrodniczego w Poznaniu, które czekało na preparowane ptaki. Oprócz swojej pracy bacznym okiem śledził codzienne życie i zwyczaje brazylijskich Indian, co nie było łatwym zadaniem, ponieważ Koroadzi byli bardzo nieufni wobec europejskich przybyszów, mając ich za mierniczych, do których pałali jawną wrogością (Fiedler podróżował z leśnikiem Antonim Wiśniewskim).
Książka ukazała się na rynku w roku 1966. Wyobraźcie sobie, jak ten przedstawiony przez Arkadego świat oddziaływał na czytelników, kiedy w Polsce szarość i apatia wychylała się z każdej lodówki, o ile ją ktoś miał. Niestety raj miał też swoje mroczne oblicza. Przez kontynent przewalały się epidemie, gryzły muchy, których larwy rozwijały się pod skórą, a w tropikalnym lesie można było stanąć na żararakę, czasem niestety po raz ostatni w życiu. „Rio de Oro” czyta się jak najprawdziwszą przygodówkę. Zdania są zwięzłe, opisy trafne i czasem nawet dowcipne, dialogi ciekawe. Do sięgania po takie starocie gorąco zachęcam.
IG @angelkubrick
Lubię wygrzebywać stare książki podróżniczo-przyrodnicze, bo jest w nich świat, którego dziś już nie ma, albo wygląda zupełnie inaczej, i nawet sposób pisania o nim jest inny. Książka „Rio de Oro” Arkadego Fiedlera przenosi nas do niemal zupełnie dzikiej Brazylii. Przyrodnik znalazł się tam na zlecenie Poznańskiego Ogrodu Zoologicznego, do którego miały trafić nowe, żywe...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-27
Lubię wygrzebywać stare książki podróżniczo-przyrodnicze, bo jest w nich świat, którego dziś już nie ma, albo wygląda zupełnie inaczej, i nawet sposób pisania o nim jest inny. Książka „Rio de Oro” Arkadego Fiedlera przenosi nas do niemal zupełnie dzikiej Brazylii. Przyrodnik znalazł się tam na zlecenie Poznańskiego Ogrodu Zoologicznego, do którego miały trafić nowe, żywe okazy zwierząt egzotycznych, oraz Muzeum Przyrodniczego w Poznaniu, które czekało na preparowane ptaki. Oprócz swojej pracy bacznym okiem śledził codzienne życie i zwyczaje brazylijskich Indian, co nie było łatwym zadaniem, ponieważ Koroadzi byli bardzo nieufni wobec europejskich przybyszów, mając ich za mierniczych, do których pałali jawną wrogością (Fiedler podróżował z leśnikiem Antonim Wiśniewskim).
Książka ukazała się na rynku w roku 1966. Wyobraźcie sobie, jak ten przedstawiony przez Arkadego świat oddziaływał na czytelników, kiedy w Polsce szarość i apatia wychylała się z każdej lodówki, o ile ją ktoś miał. Niestety raj miał też swoje mroczne oblicza. Przez kontynent przewalały się epidemie, gryzły muchy, których larwy rozwijały się pod skórą, a w tropikalnym lesie można było stanąć na żararakę, czasem niestety po raz ostatni w życiu. „Rio de Oro” czyta się jak najprawdziwszą przygodówkę. Zdania są zwięzłe, opisy trafne i czasem nawet dowcipne, dialogi ciekawe. Do sięgania po takie starocie gorąco zachęcam.
IG @angelkubrick
Lubię wygrzebywać stare książki podróżniczo-przyrodnicze, bo jest w nich świat, którego dziś już nie ma, albo wygląda zupełnie inaczej, i nawet sposób pisania o nim jest inny. Książka „Rio de Oro” Arkadego Fiedlera przenosi nas do niemal zupełnie dzikiej Brazylii. Przyrodnik znalazł się tam na zlecenie Poznańskiego Ogrodu Zoologicznego, do którego miały trafić nowe, żywe...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-22
Zdradzę Wam coś, choć przyznanie się do tego jest dla mnie ciężkie. Jestem bałwanem. Naczytałam się Sue Stuart-Smith, że grzebanie w ziemi jest wręcz jak kuracja lecznicza, po czym od ubiegłego roku, ile razy jestem u Babci, tyle razy w glebie grzebię, na równie z kurami, choć one jednak skubane, są lepsze. Naczytałam się również, żeby jesienią liści nie wyrzucać, bo to świetny materiał na kompost. Również jesienią posadziłyśmy zimowy czosnek. Duuużo czosnku, bo to arcyzdrowe warzywko jest. Oczytana roślinnych porad obrzuciłam czosnkowe poletko zebranymi z ogrodu liśćmi orzecha, dumna z ekologii wyniesionej na wyższy level. Taka napuszona siedziałabym sobie do wiosny, gdybym nie przeczytała dzisiejszej premiery „Kwiaty bez ogródek” Łukasza Skopa, wydanej nakładem Wydawnictwa Poznańskiego. Otwieram książkę i czytam, że liście wspaniałe na kompost są, z jednym wyjątkiem. Nie tykamy liści orzecha, gdyż te akurat zawierają JUGLON, który HAMUJE WZROST roślin. Tadam! Kurtyna. Oto dlaczego warto ciągle czytać, nawet jeśli wydaje się Wam, że już wszystko wiecie.
„Kwiaty bez ogródek” pochodzą z DZIKIEJ serii Poznańskiego, i jeśli w tym roku, wiosną, zamierzacie ruszyć do swoich ogródków albo dopiero zakładacie takowy, albo chcecie zmienić coś na lepsze, to ta książka jest dla Was. Znajduje się w niej dużo przydatnych informacji, choćby takich, jak ta powyżej. Jest też sporo o projektowaniu ogrodu, tak aby cieszył nie tylko nasz zmysł wzroku, ale również węchu, i to przez cały okres kwitnienia roślin. Autor podkreśla, jak ważna jest symbioza, pomyślcie o niej, tworząc przyjazne Naturze miejsce. Budki lęgowe dla ptaków (kochajcie wróble, bo one kochają mszyce), domki dla owadów (zapylanie to życie), miejsca z wodą dla każdego mieszkańca ogrodu. Każdy szczegół ma znaczenie.
Książka bogato ilustrowana zachwycającymi zdjęciami Bożki Piotrowskiej (Zielona Bombonierka) Zdjęcie CZACH — sztos! Jest co czytać, jest co oglądać. Zajrzyjcie do niej koniecznie.
IG @angelkubrick
Zdradzę Wam coś, choć przyznanie się do tego jest dla mnie ciężkie. Jestem bałwanem. Naczytałam się Sue Stuart-Smith, że grzebanie w ziemi jest wręcz jak kuracja lecznicza, po czym od ubiegłego roku, ile razy jestem u Babci, tyle razy w glebie grzebię, na równie z kurami, choć one jednak skubane, są lepsze. Naczytałam się również, żeby jesienią liści nie wyrzucać, bo to...
więcej mniej Pokaż mimo to
Polska to nie kraj, to stan umysłu, w dodatku takiego, którego nie sposób rozpracować żadnym prawem logicznym. Jan Mencwel udowodnił to przy okazji premiery „Betonozy”. Teraz potwierdza to najnowszą publikacją Krytyki Politycznej: „Hydrozagadka. Kto zabiera polską wodę i jak ją odzyskać”.
Ta książka zadziwia, zaciekawia i przeraża, a jednocześnie daje cień nadziei w przypadkach, kiedy wydaje nam się, że wszystko jest już przesądzone. Na jej kartach mieszają się postacie prawdziwe z fikcyjnymi, i jakby na to nie patrzeć, zamysł autora ma głęboki sens, ponieważ pokazuje mentalność, która tkwiła w naszym społeczeństwie od dawien dawna, ale dopiero teraz rozmach działań z nią związanych zaczyna naprawdę zatrważać.
Choćby taka regulacja rzek. Uwierzysz, że Wody Polskie wydają miliony na prostowanie rzek? Dobra, napiszę to jeszcze raz, bo sama nie wierzę. MILIONY ZŁOTYCH idą na PROSTOWANIE RZEK. Wygląda to tak, jak w przypadku rzeczki Małej, o której z ogromną pasją i miłością w oczach opowiada Daniel Pertyczkiewicz. Pewnego dnia rozjechano rozlewisko, przekopano je, z rzeczki zrobiono prosty RÓW, a roślinność zniszczono. Legalną dewastację nazwano „pracami utrzymaniowymi”. Jeśli dla Ciebie to mało, proszę, oto inny przykład. Bobry. Temat rzeka. Ogólnie się ich nie lubi. Pracują nocami, zwalają drzewa, tworzą tamy i mokradła, tam, gdzie człowiek chciałby mieć sucho. Tymczasem w skali kraju retencjonują co najmniej 100 milionów m3 wody, za darmo! Co robią Wody Polskie? Wydają kolejne MILIONY z budżetu państwa na „likwidowanie szkód”. W tym przypadku warto zapamiętać, kto jest prawdziwym szkodnikiem i zniwelować go w najbliższych wyborach.
„Hydrozagadka” nie jest jedynie dokładnie spisaną listą porażek rodzaju ludzkiego względem cudu, jakim jest woda. Są tu też konkretne przykłady działań jednostek, które na przekór wszystkiemu umiejętnie łączą kropki, wyciągają wnioski i działają na rzecz ochrony swoich małych ojczyzn. Czasem wystarczy odrobina uważności, by zapobiec kolejnej katastrofie. Lektura obowiązkowa!
IG @angelkubrick
Polska to nie kraj, to stan umysłu, w dodatku takiego, którego nie sposób rozpracować żadnym prawem logicznym. Jan Mencwel udowodnił to przy okazji premiery „Betonozy”. Teraz potwierdza to najnowszą publikacją Krytyki Politycznej: „Hydrozagadka. Kto zabiera polską wodę i jak ją odzyskać”.
więcej Pokaż mimo toTa książka zadziwia, zaciekawia i przeraża, a jednocześnie daje cień nadziei w...