-
ArtykułyZbliżają się Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie! Oto najważniejsze informacjeLubimyCzytać2
-
ArtykułyUrban fantasy „Antykwariat pod Salamandrą”, czyli nowy cykl Adama PrzechrztyMarcin Waincetel1
-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński7
Biblioteczka
2021-12-06
Tom, stylizowany na wiekowy album ze zdjęciami, skrywa na swych kartkach uniwersalną, ponadczasową opowieść, którą każdy odczyta na swój sposób. To historia rodziny, która zostaje rozdzielona. Smutek, lęk, tęsknota i strach snują się między kadrami. Tu nie ma strzelistych metafor. Jest życie z całym jego trudem i ludzie, którzy dokładają ciężar emocji, z którymi "czytelnik" musi sobie poradzić.
Temat emigracji, szczególnie dziś, wzbudza wiele kontrowersji. Łatwo jest wydawać wyroki siedząc w ciepłym pokoju. Ta opowieść graficzna tłumaczy to, o czym wielu ludzi zapomniało. Nie każdy ma to szczęście urodzić się w dobrobycie, czasem o dobro swoje i rodziny trzeba "powalczyć".
Wydanie, kreska i fabuła mistrzowskie.
Tom, stylizowany na wiekowy album ze zdjęciami, skrywa na swych kartkach uniwersalną, ponadczasową opowieść, którą każdy odczyta na swój sposób. To historia rodziny, która zostaje rozdzielona. Smutek, lęk, tęsknota i strach snują się między kadrami. Tu nie ma strzelistych metafor. Jest życie z całym jego trudem i ludzie, którzy dokładają ciężar emocji, z którymi...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-07
IG @angelkubrick
"Na południe od Brazos" czekało na swoją kolej dwa lata. Ciekawiła mnie ta książka, ale jednocześnie przerażała objętość, nie tyle ilość stron, co po prostu jej ciężar (nie da się jej czytać na leżąco, omdlenie rąk gwarantowane), mimo to po tysiąckroć zapewniam, że warto poświęcić jej bezcenne godziny życia, bo jeszcze nikt tak prosto i pięknie o życiu Wam nie opowiedział. I nie opowie, albowiem Larry McMurtry odszedł w trzecim miesiącu roku 2021, dokładnie wtedy, kiedy ja zbliżałam się małymi krokami do końca jego powieści. Och Larry! :(
Zdawać by się mogło, że w roku 1985 rynek filmowy i wydawniczy o westernie powiedział już wszystko. Wtedy to ukazuje się monumentalna powieść McMurtry`go, który wszystkim znawcom westernu mówi "potrzymajcie mi whiskey" (tak trafnie określiła to Monika @thebookofchange, i celniej się nie da). Historia Ameryki zakorzeniona jest w przeszłości pisarza. Młodość jego dziadka, właściciela rancza przypada na pierwsze dekady XX wieku, okres, w którym etos kowboja powoli odchodzi do lamusa. Larry podejmuje ten temat, pisząc w 1971 roku scenariusz do filmu, w którym jedną z głównych ról miał zagrać John Wayne (tworząc postać kapitana Calla). Ostatecznie odmówił, nie mogąc pogodzić się z faktem, że western o tak schyłkowym charakterze nie jest tym, do czego przywykł. Lepiej być nie mogło, choć kosztowało to autora 35 000 dolarów (musiał bowiem odkupić prawa autorskie do własnego scenariusza od Warner Bros). Ponad dekadę dojrzewała w nim historia, która poprzez swoją intertekstualność wymyka się ogólnemu pojęciu definicji westernu. Takiego tygla emocjonalno-historyczno-obyczajowego nie spotyka się na co dzień.
Nikt lepiej nie ujął ducha Ameryki, tu w postaci Gusa, uśmiechniętego wielbiciela kobiet, który emanuje pewnością siebie i mrukliwego Calla, którego ciężka praca buduje ten kraj. To zróżnicowanie charakterów pozwala snuć opowieść, w której na przemian przeplata się czarny humor z życiowymi problemami, z którymi muszą poradzić sobie bohaterowie tej książki. Bardziej wrażliwe dusze ostrzegam, że świat przedstawiony przez autora nie jest upiększany. Mamy więc prosty język, cięte riposty, brudnych i spoconych facetów, saloon bary, karty i whiskey. Indian nikt nie nazywa rdzennymi mieszkańcami Ameryki, w saloonach są kurwy, dzieci to tania siła robocza a zwierzęta służą do tego, aby przeżyć. Autor w paru momentach podkreśla bezsensowne wybijanie bizonów, które powoli zaczynały zanikać (scena z obłąkanym starcem zwożącym kości jest swego rodzaju epitafium upamiętniającym potęgę tych zwierząt). Z tej pozornej prostoty wybija się obraz drogi, dążenia do celu, trudnych wyborów, konsekwencji tychże, ofiar, które po drodze się ponosi, różnych rodzajów samotności i niesamowity obraz miłości, w każdym możliwym odcieniu. Tu żadna postać nie jest nijaka. Każdy szczegół ma znaczenie (tablica z Lonesome Dove, wędrujące świnki czy ogromny wół, którego nikt nie lubił - poza kapitanem - bo każdy bał się jego ogromnej siły). Należy wspomnieć, że grono bohaterów opisanych przez Larrego ma swój pierwowzór w rzeczywistości a najbardziej niezrozumiałe dla nas poczynania miały miejsce naprawdę. Na pewno warto przy tej okazji zastanowić się nad obietnicami, o ile honorowo jest je dotrzymywać, tak nie wszystkie warte są spełnienia.
Na koniec dodam, że "Na południe od Brazos" kobietami stoi. Na szczególną uwagę zasługuje Klara, właścicielka rancza, handlująca głównie końmi. Silna i niezależna. Dumna mimo bólu, jaki przyniosło jej życie. Lorie, kurwa z Lonesome Dove, w której kochają się wszyscy, a która ma dość stagnacji i mimo trudów, decyduje się na wędrówkę do miejsca, o którym od dawna marzy. Elmira, żona nieśmiałego, młodego szeryfa, która ucieka z handlarzami whiskey, pomimo tego, że ma własny dom, odchowanego już chłopca i kolejne dziecko w drodze. Dlaczego? Wreszcie Janey, niesamowita dziewczynka, która stojąc na progu dojrzałości, zmaga się z brutalnym światem mężczyzn.
"Na południe od Brazos" to naprawdę wspaniała opowieść, to jedna z tych książek, do których będę wracać, która sprawia, że na samo wspomnienie niektórych scen wzruszam się jak nienormalna. Nie będzie nowiną, jeśli powiem, że moje serce należy do Gusa (bo SZANUJE KAŻDĄ kobietę, poświęcając jest swoją uwagę i swój czas), a także do Newta, bo mamy ze sobą wiele wspólnego. A gdyby ktoś powiedział Wam, że ta książka to tylko pędzenie krów z kilkoma wątkami pobocznymi, to zróbcie taki odwrót, jaki zrobił Gus, kiedy atakowali go Indianie. Lepiej unikać zatrutych strzał ;) Na koniec dodam, że jest szansa, że w tym roku pojawi się kontynuacja. Czytajcie, czytajcie, czytajcie!
IG @angelkubrick
"Na południe od Brazos" czekało na swoją kolej dwa lata. Ciekawiła mnie ta książka, ale jednocześnie przerażała objętość, nie tyle ilość stron, co po prostu jej ciężar (nie da się jej czytać na leżąco, omdlenie rąk gwarantowane), mimo to po tysiąckroć zapewniam, że warto poświęcić jej bezcenne godziny życia, bo jeszcze nikt tak prosto i pięknie o życiu Wam...
Najpierw tą książkę pożyczyłam, przypadkiem oczywiście, potem musiałam kupić swój egzemplarz, żeby do niej wracać kiedy zechcę, to jedna z tych pozycji, która nigdy nie zniknie z mojej półki, choćbym ją miała zabrać na koniec świata.
Najpierw tą książkę pożyczyłam, przypadkiem oczywiście, potem musiałam kupić swój egzemplarz, żeby do niej wracać kiedy zechcę, to jedna z tych pozycji, która nigdy nie zniknie z mojej półki, choćbym ją miała zabrać na koniec świata.
Pokaż mimo toZapachy rządzą więc książka ma w moim życiu miejsce szczególne... a film oglądałam kilka razy... ja nie wiem, magia jakaś :)
Zapachy rządzą więc książka ma w moim życiu miejsce szczególne... a film oglądałam kilka razy... ja nie wiem, magia jakaś :)
Pokaż mimo to
Co tydzień zalewa nas ogrom nowości wydawniczych, mniej lub bardziej udanych, tymczasem na bibliotecznych półkach stoją tytuły, które swoje pięć minut mają już za sobą i z wolna popadają w zapomnienie. A szkoda, bo choćby taka „Zulejka otwiera oczy” Guzel Jachiny, gdyby tylko miała odpowiedni entourage na chwilę przed premierą i w jej trakcie, zrobiłaby podobną furorę co „Akuszerki” Jakubowskiej, a nawet lepszą, bo to zwyczajnie lepsza historia jest. Aha, i w żadnym wypadku nie jest to „literatura kobieca”, choć o kobiecie opowiada.
„Zulejka” nie powstałaby, gdyby nie rozmowy autorki z jej babcią, Tatarką, która została wywieziona na Syberię jako młodziutka dziewczyna, a wróciła jako kobieta pełna siły i poczucia własnej wartości. Książka jest po części hołdem złożonym tatarskim przodkom Jachiny, historią przesiąkniętą autentyzmem (sceny, jak choćby transport przez Angarę, przy których otwierałam usta ze zdziwienia, wydarzyły się naprawdę).
Okres rozkułaczania i kolektywizacji lat 30. XX wieku do chwili obecnej jest tematem, z którym współczesna Rosja nie potrafi się oswoić. Po premierze serialu, nakręconego na podstawie powieści, zarówno na Jachinę, jak i aktorkę grającą Zulejkę, Czułpan Chamatową, wylała się potężna fala hejtu za „bezczeszczenie pamięci o ojczyźnie”. Wujek Stalin wiecznie żywy...
Filmowa narracja podkręca niesamowity klimat tej historii, natomiast wątek liryczny, który dość mocno się wyróżnia, nie przysłania dramatów, które wypełniają większość kart tej powieści. Autorka wspaniale nakreśliła charaktery swoich postaci, nie ma ich tutaj za wiele, ale każdy jest jakiś, i jest po coś. Idealne osadzenie w czasie i przestrzeni. Sięgnięcie do tatarskich słów, używanych przez babcię Guzel są smaczkiem, który czyni tę książkę jeszcze wspanialszą. A dla nieprzekonanych powiem tylko, że w przeciwieństwie do „Akuszerek”, tutaj nie wzruszałam się do łez (za duży szok), ale ostatnia scena z Ignatowem rozłożyła mnie na łopatki. Można stać po niewłaściwej stronie, ale kiedy ma się elementarne poczucie sprawiedliwości, honor i moralność, choćby kreśloną według własnych zasad, to ma się wszystko, by z godnością spojrzeć na siebie w lustrze.
Absolutnie wyjątkowa opowieść o kobiecie, której oddanie i miłość dała siłę, by żyć w miejscu, gdzie ginęły tysiące...
Gorąco namawiam do wznowienia <3
IG @angelkubrick
Co tydzień zalewa nas ogrom nowości wydawniczych, mniej lub bardziej udanych, tymczasem na bibliotecznych półkach stoją tytuły, które swoje pięć minut mają już za sobą i z wolna popadają w zapomnienie. A szkoda, bo choćby taka „Zulejka otwiera oczy” Guzel Jachiny, gdyby tylko miała odpowiedni entourage na chwilę przed premierą i w jej trakcie, zrobiłaby podobną furorę co...
więcej Pokaż mimo to