-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać385
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
Książki psychologiczne zazwyczaj czytam długo, ponieważ język, jakim są napisane, często nie zachęca mnie do powrotów po pierwszej sesji czytania. Nieraz męczę się. W przypadku "Rozmów..." było inaczej. Coś zaskoczyło. Zarezonowało.
Pozostanę z najważniejszymi myślami: nie istnieje coś takiego, jak nieuchronne przeznaczenie. Przeszłość nie musi naznaczać (i nie naznacza, tylko trzeba sobie to uświadomić, odrobić parę lekcji). Trauma to nie jest coś, co musi zamykać człowieka na zawsze w jej obrębie - dzięki rezyliencji możliwy jest powrót do równowagi. Dorosły człowiek nie jest skończoną formą, nadal może siebie kształtować.
Książki psychologiczne zazwyczaj czytam długo, ponieważ język, jakim są napisane, często nie zachęca mnie do powrotów po pierwszej sesji czytania. Nieraz męczę się. W przypadku "Rozmów..." było inaczej. Coś zaskoczyło. Zarezonowało.
Pozostanę z najważniejszymi myślami: nie istnieje coś takiego, jak nieuchronne przeznaczenie. Przeszłość nie musi naznaczać (i nie naznacza,...
To jest bardzo zaskakujące, jak mało wiedziałam o empatii, tj. czym tak naprawdę empatia jest. Zawsze mi się wydawało, że empatyczny człowiek to ten, który mówi "rozumiem", "wiem, co czujesz", "na twoim miejscu zrobiłabym...", "gdy byłam w twoim wieku, to...", "nie przejmuj się, jutro będzie lepiej". Tymczasem po przeczytaniu tej książki widzę, że powyższe, to w ogóle nie jest empatia, tylko ciągłe odnoszenie się do siebie przy słuchaniu czyjegoś problemu albo delikatne zbywanie, zamiatanie pod dywan. Ciężko wyjść poza siebie, odstawić swoją perspektywę i poświęcić uwagę TYLKO rozmówcy, jego emocjom - a nie swoim emocjom na tle problemów tego, kto się zwierza. Ale to właśnie jest sztuka, umieć zrezygnować z siebie na chwilę.
Wspaniała książka. Nie wiem (jeszcze) na ile utopijna (w tym sensie, że będąc już dorosłym bardzo wiele wysiłku trzeba włożyć w zmianę swoich zachowań i schematów, które latami nieświadomie się utwardzało w sobie), ale wspaniale by było, gdybyśmy potrafili porozumiewać się wg schematu Rosenberga.
Polecam każdemu.
To jest bardzo zaskakujące, jak mało wiedziałam o empatii, tj. czym tak naprawdę empatia jest. Zawsze mi się wydawało, że empatyczny człowiek to ten, który mówi "rozumiem", "wiem, co czujesz", "na twoim miejscu zrobiłabym...", "gdy byłam w twoim wieku, to...", "nie przejmuj się, jutro będzie lepiej". Tymczasem po przeczytaniu tej książki widzę, że powyższe, to w ogóle nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Często czytam sobie wybiórczo opinie o przeczytanej przeze mnie książce, żeby skonfrontować swoje odczucia z innymi. Zazwyczaj w swoich opiniach nie odnoszę się do innych czytelników, ale tym razem uderzyło mnie, w jak kuriozalny sposób czytelnik Wojciech Gołębiewski spuentował "Szum" (po wcześniejszym zacytowaniu paru niezadowolonych czytelników na poparcie swojej końcowej tezy):
"Niejedno dziecko byłoby szczęśliwe na miejscu bohaterki, której nie brakowało nawet fontanny z wodotryskiem, bo miała ją u dziadków we Włoszech. Również życie osobiste do POZAZDROSZCZENIA: dwóch amantów w trakcie nauki, porządny mąż, dwoje zdrowych dzieci!!!." /opinia z 15.07.2015/
Rzeczywiście: tryskająca fontanna, dziadkowie we Włoszech oraz dwóch amantów w trakcie nauki stanowią niezbity argument, że należy być szczęśliwym (ponieważ, przykładowo, inni nie mają tych wspaniałych fontann, Włoch i dwóch amantów), nawet jeśli od urodzenia żyje się w chłodzie swojej matki i jej siostry, jeśli żyje się w cieniu ich ogromnej traumy po holokauście, która tuszowana jest ironią. Nawet jeśli pełni się w rodzinie (i w szkole!) rolę tego słabszego, gorszego, niezdarnego. To się nie bierze znikąd. To się również nie bierze z loterii, jak twierdzi właśnie matka bohaterki - że dziecko to loteria.
Oczywiście, można licytować się - jakieś dziecko żyło w rodzinie alkoholików, jakieś wychowało się w ogromnej biedzie i głodzie, jakieś w bogatym domu, ale pod wieczną nieobecność zapracowanych rodziców. Każde z tych dzieci będzie nieszczęśliwe na swój sposób. Cierpienia nie sposób wartościować. Każdy cierpi na swój sposób. Jeśli boli mnie ząb, to boli mnie najbardziej na świecie i nie myślę o tym, że kogoś może boli coś bardziej i może mi zazdrościć. Nie ma też, oczywiście w mojej ocenie, czego bohaterce zazdrościć - nawet jeśli miała dostęp do fontanny z wodotryskiem u dziadków we Włoszech oraz męża i dzieci.
Dla mnie ta książka jest przede wszystkim kolejnym literackim dowodem na to, że trauma po holokauście przechodzi na kolejne pokolenia; przekazywana zazwyczaj w przytłaczającym, ciężkim milczeniu, ironii, braku miłości. I wydaje się, że to trauma nie do przepracowania. Bo jak to wszystko zrozumieć, i jak po tym żyć normalnie - jak w ogóle żyć. Banalne podsumowanie? Niech będzie, że banalne.
Często czytam sobie wybiórczo opinie o przeczytanej przeze mnie książce, żeby skonfrontować swoje odczucia z innymi. Zazwyczaj w swoich opiniach nie odnoszę się do innych czytelników, ale tym razem uderzyło mnie, w jak kuriozalny sposób czytelnik Wojciech Gołębiewski spuentował "Szum" (po wcześniejszym zacytowaniu paru niezadowolonych czytelników na poparcie swojej końcowej...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Ten spokój jest nienaturalny. Oznacza, że stanie się coś okropnego. Wierz mi kochana, jesteśmy bardzo małe i nic nie znaczymy razem z naszymi ciasteczkami do herbaty i naszymi chodnikami, i wszystkim tym, co jest ważne, pani wie, okropnie ważne, lecz zawsze zagrożone przez to nieubłagane... […] Tak, tak, przez to nieubłagane – mówiła Filifionka szybko – To, czego nie można uprosić, z czym nie można dyskutować, czego nie można zrozumieć i o czym się nic nie wie. To, co się czai w ciemnym pokoju i przychodzi skądś z dala i czego nigdy nie widać, aż już jest za późno. Czy pani to czuła kiedyś? Niech pani powie, że przeżyła to pani już kiedyś. Moja kochana, niech pani powie..."
/"O Filifionce, która wierzyła w katastrofy"/
No jak tego nie kochać, nie wielbić?
„Ten spokój jest nienaturalny. Oznacza, że stanie się coś okropnego. Wierz mi kochana, jesteśmy bardzo małe i nic nie znaczymy razem z naszymi ciasteczkami do herbaty i naszymi chodnikami, i wszystkim tym, co jest ważne, pani wie, okropnie ważne, lecz zawsze zagrożone przez to nieubłagane... […] Tak, tak, przez to nieubłagane – mówiła Filifionka szybko – To, czego nie można...
więcej mniej Pokaż mimo toNo więc w Hamkało chodzi przede wszystkim o to, że potrafi jednym zdaniem zatrzymać, na dłużej, na powrót. Niekiedy można by to zobrazować tak: ktoś stoi na przeciwko ciebie i potrząsa twoimi ramionami, i co zrobić, niech sobie potrząsa, tobie przyjemnie w końcu; coś ci to przypomina - albo i nie. Jej pisanie o poezji jest poezją (i to żadna metafora!).
No więc w Hamkało chodzi przede wszystkim o to, że potrafi jednym zdaniem zatrzymać, na dłużej, na powrót. Niekiedy można by to zobrazować tak: ktoś stoi na przeciwko ciebie i potrząsa twoimi ramionami, i co zrobić, niech sobie potrząsa, tobie przyjemnie w końcu; coś ci to przypomina - albo i nie. Jej pisanie o poezji jest poezją (i to żadna metafora!).
Pokaż mimo toAleż to jest dobre! Język, forma, treść. Wszystko na tak. Zdania, które czytało się dwa/trzy razy, bo były tak mocne i trzeba było to sobie podzielić na etapy, żeby dotarło. Dotarło także, że tsunami nie kończy się wraz z usunięciem gruzów.
Ależ to jest dobre! Język, forma, treść. Wszystko na tak. Zdania, które czytało się dwa/trzy razy, bo były tak mocne i trzeba było to sobie podzielić na etapy, żeby dotarło. Dotarło także, że tsunami nie kończy się wraz z usunięciem gruzów.
Pokaż mimo to
Doskonałość. Nieraz gęsto i duszno, ale tak właśnie czasem trzeba. Doskonałość.
I takie zdanie:
"Moja elektryczna pościel poddała się któregoś dnia przed samym wyjazdem. Przyszło mi do głowy, że muszę odpowiedzieć jej czymś z równą energią. Czymś żywym. Kupiłem jabłka i jedno z nich rzuciłem na łóżko. Potarłem rękawem o poduszkę, podniosłem kołdrę. Nie strzeliło. Zdaje się, że napięcie między nami chwilowo zniknęło".
Teraz czas spuścić powietrze.
Doskonałość. Nieraz gęsto i duszno, ale tak właśnie czasem trzeba. Doskonałość.
I takie zdanie:
"Moja elektryczna pościel poddała się któregoś dnia przed samym wyjazdem. Przyszło mi do głowy, że muszę odpowiedzieć jej czymś z równą energią. Czymś żywym. Kupiłem jabłka i jedno z nich rzuciłem na łóżko. Potarłem rękawem o poduszkę, podniosłem kołdrę. Nie strzeliło. Zdaje...
Niejeden reportażysta mógłby się od Mularczyka uczyć jak zacząć pierwsze zdanie, żeby czytelnikowi chciało się czytać kolejne oraz jak budować napięcie, ciekawość. Dodatkowo, Mularczyk potrafi pięknie zakręcić słowami:
"Każdy nosi ze sobą ruiny tego, co budował, a co zostało potem zburzone".
"Jakby miała w sobie ukryty budzik, nastawiony na czas, który już minął".
"Poznając to, co ją ominęło, chciała może sprawdzić, jaki popełniła błąd, co zadecydowało, że była wdową tylko po swoich nadziejach".
"Nauczyłam się płakać do środka, kamiennymi łzami. Liczyć na czyjeś pocieszenie to stracić prawo pozostania sam na sam z losem".
Piękna książka; historie momentami tak nieprawdopodobne, że chce się myśleć, że jest to prawda (tak było) zmieszana z fikcją (tak nie było) albo po prostu, że Ziemia to jednak łez padole.
Niejeden reportażysta mógłby się od Mularczyka uczyć jak zacząć pierwsze zdanie, żeby czytelnikowi chciało się czytać kolejne oraz jak budować napięcie, ciekawość. Dodatkowo, Mularczyk potrafi pięknie zakręcić słowami:
"Każdy nosi ze sobą ruiny tego, co budował, a co zostało potem zburzone".
"Jakby miała w sobie ukryty budzik, nastawiony na czas, który już minął".
"Poznając...
Misz-masz. Słowa, zdania, napisy, dialogi, vlepki, zlepki ("Szumy, zlepy, ciągi"?). I alkohol, papierosy, menele, Rzeka, pies. Rozmowy - słuchane, podsłuchane, przekazywane, zapamiętywane, zapisywane.
Ale i podskórności, te z cyklu "To wszystko jest bardzo skomplikowane"; nieswojo czytać, ciężkości.
Zabawne i smutne. C'est la vie. Miał Malicki lep na słowa.
---
"- Ale pan szybko czyta.
- Tak. Opuszczam białe"
"- Jak się masz?
- Mam się.
- Na pewno?
- A mogę się nie mać?"
"- Niedobrze, ryż rozstał się z zupą - powiedziała. Stała przy kuchence gazowej. W lewej dłoni trzymała czerwoną pokrywkę"
"- Synku, jak się zachowywał pan hydraulik?
- Dobrze. Tylko do rury, z którą miał kłopot, mówił jak do pani psa"
"Pani w aptece powiedziała, że nie ma takiego leku, który utrwala rany. Bardzo się śmiała, kiedy o to zapytałem"
Misz-masz. Słowa, zdania, napisy, dialogi, vlepki, zlepki ("Szumy, zlepy, ciągi"?). I alkohol, papierosy, menele, Rzeka, pies. Rozmowy - słuchane, podsłuchane, przekazywane, zapamiętywane, zapisywane.
Ale i podskórności, te z cyklu "To wszystko jest bardzo skomplikowane"; nieswojo czytać, ciężkości.
Zabawne i smutne. C'est la vie. Miał Malicki lep na słowa.
---
"-...
Ależ to było smaczne, ależ wciągające!
Do tej pory opowiadania uznawałam za coś, co jest przystawką do prawdziwej literatury, jej przedsionkiem; uznawałam opowiadania za coś, co czyta się w tramwaju w czasie 40 minutowej jazdy do pracy, coś co się czyta jako "zapchajdziurę", ale nie na poważnie, nie z pełnym zaangażowaniem.
A tu taka zmiana we mnie dzięki Saundersowi! Po pierwsze - zachęcił mnie do dalszego eksplorowania Czechowa, Tołstoja, Gogola. Po drugie - jak ciekawie Saunders pisze o tym, jak on czyta opowiadania. Ta książka jest jak incepcja. Czyta się jedno opowiadanie, a potem opowiadanie Saundersa o tym opowiadaniu. Świat w świecie, literatura w literaturze. Po trzecie - jedno opowiadanie totalnie mnie pochłonęło, poruszyło. Przejęta byłam do ostatniej strony, a po ostatniej - nawet jeszcze bardziej. Było to z pewnością najlepsze opowiadanie, jakie dotychczas w życiu przeczytałam, bardzo do tego filmowe - czytając widziałam jak to mogłoby być wspaniale nakręcone i który reżyser zrobiłby to najlepiej.
Gdyby sami Saundersi uczyli literatury, gdyby sami Saundersi uczyli polskiego (nawet gdyby nie byli Polakami) - wszyscy bylibyśmy pisarzami (i czytelnikami).
Czytać koniecznie!
Ależ to było smaczne, ależ wciągające!
więcej Pokaż mimo toDo tej pory opowiadania uznawałam za coś, co jest przystawką do prawdziwej literatury, jej przedsionkiem; uznawałam opowiadania za coś, co czyta się w tramwaju w czasie 40 minutowej jazdy do pracy, coś co się czyta jako "zapchajdziurę", ale nie na poważnie, nie z pełnym zaangażowaniem.
A tu taka zmiana we mnie dzięki Saundersowi!...