-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać370
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
Bubel, bubel, bubel. Nie dałam rady przebrnąć przez pierwsze opowiadanie napisane przez Stefana Chwina - opór materii z mojej strony był tak duży, że musiałam po paru stronach przejść do kolejnego. No bo miało być o kotach, a nie o antropomorfizacji kotów w celach snucia opowieści politycznych (tak bardzo głębokie). Potem było już nieco lepiej, bo każde kolejne opowiadanie przeczytałam do końca, ale żebym się rozkoszowała, to nie. Często odkładałam, żeby odpocząć od znużenia/irytacji lub odpływałam myślami i tylko wodziłam nieświadomie wzrokiem po tekście. Na tych sześć opowiadań jedynie Oldze Drendzie udało się utrzymać moje skupienie i zainteresowanie tym, o czym pisze. Reszta - mam wrażenie, że pisała o kotach, ale tak jakby trochę na siłę, bez pomysłu i czułości. Jakby mieli kiedyś lub teraz kota, ale bez szału. Jakby pisali o garnkach (które nikogo nie emocjonują, bo są przecież tylko zwykłymi garnkami), a nie o kotach. Jakby pisali na kolanie za pięć dwunasta.
Bubel, bubel, bubel. Nie dałam rady przebrnąć przez pierwsze opowiadanie napisane przez Stefana Chwina - opór materii z mojej strony był tak duży, że musiałam po paru stronach przejść do kolejnego. No bo miało być o kotach, a nie o antropomorfizacji kotów w celach snucia opowieści politycznych (tak bardzo głębokie). Potem było już nieco lepiej, bo każde kolejne opowiadanie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jedna gwiazdka za pierwsze opowiadanie, które przeczytałam z zaciekawieniem, a nawet z nadzieją, że oto trafiła mi się książką, którą będę zachwycona. Niestety, każde kolejne opowiadanie było męczarnią. Nie potrafiłabym żadnego z nich streścić. Owszem, zdarzały się piękne zdania, zdania perełki, ale co z tego, gdy nie rozumiałam o czym czytam?
Kiepskie książki dzielę na dwie kategorie. Jedna to taka, w której autor niespecjalnie dobrze rozwinięty jest językowo, pisze nudno, ale treść może być zrozumiała. Druga to taka, w której autor ma wspaniałe kompetencje językowe, ale forma go przerosła i treść staje się papką, bełkotem. "La petite mort" oznaczam drugą kategorią.
I naprawdę w jaką piękną pułapkę dałam się złapać: blurb napisany przez Zadurę, Masłowską i Jarniewicza. I do tego patronat medialny bloga "Książki na ostro". Cóż, najwidoczniej mi brakuje kompetencji intelektualnych, aby zrozumieć, że "nadchodzi czas, kiedy wstyd będzie przyznać, że nie czytało się Bawołka". Przeczytałam 8/10 opowiadań i wstyd mi, że niczego nie zrozumiałam, a do tego straciłam czas. I dałam się nabrać.
Jedna gwiazdka za pierwsze opowiadanie, które przeczytałam z zaciekawieniem, a nawet z nadzieją, że oto trafiła mi się książką, którą będę zachwycona. Niestety, każde kolejne opowiadanie było męczarnią. Nie potrafiłabym żadnego z nich streścić. Owszem, zdarzały się piękne zdania, zdania perełki, ale co z tego, gdy nie rozumiałam o czym czytam?
Kiepskie książki dzielę na...
Zacznę od dobrego. Pięknie pisze o psach Varga i Stasiuk. Varga nawet poruszająco. Ciekawa jest też opowieść Michała Cichego i Wioletty Grzegorzewskiej. I dla tych czterech opowieści warto "O psach" przeczytać.
A teraz o niedobrym. Niestety, ale opowiadania Weroniki Murek i Patrycji Pustkowiak pasują tutaj jak kwiatek do kożucha, bo jak dla mnie - o psach to one nie były. Tak jak nie wiedziałam o czym pisze Weronika Murek w "Uprawie roślin południowych metodą Miczurina", tak również pojęcia zielonego nie mam o czym tutaj napisała. Zabawa formą ją przerosła, powstał tutaj jakiś zlepek dziwnych dialogów i urwanych zdań, które oprócz irytacji - do mnie, jako czytelnika - nic nie wniosły. Miało być o psach, jest o niczym. Z kolei u Patrycji Pustkowiak jest o człowieku w rozpaczy po relacji z drugim człowiekiem (a nie po psie, bo przecież miało być o psach?), rozumiem to, ale moim zdaniem ten zbiór to nie miejsce na takie historie i takie emocje. Może wydawnictwo stworzy całą serię "O...", w tym "O człowieku" i tam historia Pustkowiak pasować będzie jak ulał oraz o "O niczym" i tam umieszczenie opowiadania Weroniki Murek będzie logiczne.
Zacznę od dobrego. Pięknie pisze o psach Varga i Stasiuk. Varga nawet poruszająco. Ciekawa jest też opowieść Michała Cichego i Wioletty Grzegorzewskiej. I dla tych czterech opowieści warto "O psach" przeczytać.
A teraz o niedobrym. Niestety, ale opowiadania Weroniki Murek i Patrycji Pustkowiak pasują tutaj jak kwiatek do kożucha, bo jak dla mnie - o psach to one nie były....
Ależ to było smaczne, ależ wciągające!
Do tej pory opowiadania uznawałam za coś, co jest przystawką do prawdziwej literatury, jej przedsionkiem; uznawałam opowiadania za coś, co czyta się w tramwaju w czasie 40 minutowej jazdy do pracy, coś co się czyta jako "zapchajdziurę", ale nie na poważnie, nie z pełnym zaangażowaniem.
A tu taka zmiana we mnie dzięki Saundersowi! Po pierwsze - zachęcił mnie do dalszego eksplorowania Czechowa, Tołstoja, Gogola. Po drugie - jak ciekawie Saunders pisze o tym, jak on czyta opowiadania. Ta książka jest jak incepcja. Czyta się jedno opowiadanie, a potem opowiadanie Saundersa o tym opowiadaniu. Świat w świecie, literatura w literaturze. Po trzecie - jedno opowiadanie totalnie mnie pochłonęło, poruszyło. Przejęta byłam do ostatniej strony, a po ostatniej - nawet jeszcze bardziej. Było to z pewnością najlepsze opowiadanie, jakie dotychczas w życiu przeczytałam, bardzo do tego filmowe - czytając widziałam jak to mogłoby być wspaniale nakręcone i który reżyser zrobiłby to najlepiej.
Gdyby sami Saundersi uczyli literatury, gdyby sami Saundersi uczyli polskiego (nawet gdyby nie byli Polakami) - wszyscy bylibyśmy pisarzami (i czytelnikami).
Czytać koniecznie!
Ależ to było smaczne, ależ wciągające!
więcej Pokaż mimo toDo tej pory opowiadania uznawałam za coś, co jest przystawką do prawdziwej literatury, jej przedsionkiem; uznawałam opowiadania za coś, co czyta się w tramwaju w czasie 40 minutowej jazdy do pracy, coś co się czyta jako "zapchajdziurę", ale nie na poważnie, nie z pełnym zaangażowaniem.
A tu taka zmiana we mnie dzięki Saundersowi!...