-
ArtykułyPremiera „Tylko my dwoje”. Weź udział w konkursie i wygraj bilety do kina!LubimyCzytać3
-
ArtykułyKolejna powieść Remigiusza Mroza trafi na ekrany. Pora na „Langera”Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyDrapieżnicy z Wall Street. Premiera książki „Cienie przeszłości” Marka MarcinowskiegoBarbaraDorosz4
-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę „Nie pytaj” Marii Biernackiej-DrabikLubimyCzytać4
Biblioteczka
2014-09-07
2014-08-13
Fin de siècle. Zbliża się koniec XIX wieku. W Polsce tak jak w innych krajach Europy dokonują się przeobrażenia społeczne, techniczne, gospodarcze i polityczne. Społeczeństwo powoli wkracza na nową ścieżkę, której towarzyszą dekadenckie wizje i pesymistyczne myśli końca wieku. A Polska? Znajduje się ciągle pod zaborami. Warszawa jest zrusyfikowana, a Kraków znajduje się pod panowaniem Austriaków. Epoka pozytywizmu powili zostaje zastępowana przez nowy prąd literacki – Młodą Polskę. W Krakowie, tak jak i w innych miastach pojawia się cyganeria, bohema świeci swoje tryumfy, po ulicach przechadzają się dandysi, powstają nowe dzieła literackie, malarskie i muzyczne. W tym świecie, wśród tych nowych prądów i filozofii, autorka umiejscowiła akcję „Niepokornych”.
Tytuł sugeruje nam, że bohaterką jest Eliza. Jednak nic bardziej mylnego. Autorka za swoje bohaterki uznała trzy młode kobiety – Elizę, Judytę i Klarę. Wszystkie trzy stanowią przykład rodzących się w tym okresie emancypantek. Kobiet, które są świadome swojej wartości. Kobiet, które walczą o swoje i nie dają się utartemu przekonaniu o świetności patriarchatu. Nie są jeszcze sufrażystkami. Nie zależy im na oddawaniu głosów wyborczych, jednak nie stronią od czytania o wielkich mocarstwach i dosyć dosadnie odnoszą się do sytuacji Polski pod zaborami. Nawet o tym nie wiedząc, zaczynają propagować feministyczne ruchy, zaskakując mieszkańców Krakowa oraz swoje rodziny.
W obecnych czasach pójście kobiet na studia traktujemy jako normalną kolej rzeczy. Jednak pod koniec XIX wieku, polskie kobiety mogły się kształcić tylko na dwóch uniwersytetach – Lwowskim i Jagiellońskim. Nie było to prostym zadaniem. Profesorzy nieprzychylnie odnosili się do garstki kobiet, które dostąpiły tego zaszczytu. Nie były uważane też za studentki, ale za słuchaczki, czyli nie miały z tego żadnego dyplomu, tylko satysfakcję, że biorą udział w czymś, co było wcześniej dla nich zakazane. Tym sposobem bohaterki „Niepokornych” stają się studentkami – farmacji i sztuki. Dla nich to szczyt marzeń, dla ich rodzin mrzonki i zachcianki, które nic im w życiu nie przyniosą. 120 lat temu miejsce kobiety, nie ważne czy żydówki czy chrześcijanki, było w domu. Kobieta powinna wychowywać dzieci, gotować obiad i dbać o swojego męża. Nic innego nie było ważne.
Muszę przyznać, że historia jaką snuję Agnieszka Wojdowicz jest ciepła i interesująca. Pozwala nam spojrzeć na nie tak odległe czasy. Dzięki temu możemy zobaczyć jak zmieniało się społeczeństwo i jak do dążyło do tych zmian. Każda z bohaterek jest inna i każda została doświadczona w jakiś sposób przez los. Tytułowa Eliza stała się świadkiem zabójstwa i wplątała się w pewnie niecne porachunki. Dodatkowo walczy z niechęcią rodziny do Austriaków i do Galicji. Judyta jest z kolei żydówką, która niepomna na rodzinne tradycje, wplątuje się w romans ze znanym malarzem i ucieka z domu, by zostać malarką. Przejdzie w życiu przez piekło, wszystko po to, by sama kierować własnym losem i nie stać się zwykłą kurą domową. Jest jeszcze Klara – materiał na doskonałą sufrażystkę. Studiowała w Berlinie, wraca jednak na sprawdzony UJ. Kwestuje i strajkuje, udziela się w teatrze i innych artystycznych, awangardowych grupach Młodej Polski. Niestety, dla swoich rodziców jest tylko niepokorną panienką, która musi się wyszumieć zanim znajdzie sobie odpowiedniego męża.
Co najbardziej mnie urzekło w książce to miasta. A dokładnie dwa miasta bliskie memu sercu. Kraków i Tarnów. Kraków XIX wieczny jest miastem cieni. Miastem, które wymiera po zapadnięciu zmroku. Miastem, po którym szwenda się niepokorny Stanisław Wyspiański, jeden z bohaterów książki. Razem z bohaterami trafimy na żydowski Kazimierz, przejdziemy się wąskimi uliczkami rynku, wpadniemy na Starowiślną, usłyszymy o Krowodrzej Górce i przekonamy się, że Bronowice były wtedy wsią, a nie wielką krakowską dzielnicą! Z kolei moje rodzinne, tarnowskie strony zostały przedstawione w kontekście niezbyt chlubnego wydarzenia z połowy XIX wieku, a mianowicie rabacji galicyjskiej. Może pamiętacie z historii, albo i nie, o sylwetce chłopa Jakuba Szeli, który był jednym z inicjatorów (z małą pomocą austriackich władz) zbrojnego powstania chłopstwa przeciw właścicielom ziemskim. Tarnowskie ziemie spłynęły wtedy krwią setki, jak nie tysięcy zabitych ziemian, księży i bogatszej szlachty. I właśnie to wydarzenie stanowi prolog książki, z którym prawie 50 lat później będzie musiała zmierzyć się Eliza.
Na koniec muszę podkreślić, że książkę czyta się nadzwyczaj dobrze i szybko. Dodatkowym atutem jest prowadzenie osobnej narracji z punktu widzenia Elizy, Judyty, a nawet Antona – Austriaka o polskich korzeniach, który zajmuje się wyjaśnieniem pewnej zbrodni i rozbicia szajki przestępców. Niestety, mimo że autorka tworzy cudowny nastrój epoki, a secesję czuć z kolejnych stron, niezadowolenie budzi konwencja do jakiej dąży autorka. A mianowicie, z powieści obyczajowej nagle robi się romans! Dla wielbicielek romantycznych uniesień będzie to na pewno duży plus historii. Leży także kryminalna intryga, zbyt prosto napisana, zbyt łatwo rozwiązana. Według mnie stanowiła tylko niepotrzebny wątek, wciśnięty niejako na siłę między kolejne rozdziały. Czy książkę warto przeczytać? Myślę, że nie trzeba nikogo do tego przekonywać. Nie zmęczycie się czytaniem, nie nadwyrężycie się umysłowo, a przyjemnie spędzicie dwa wieczory. Mi pozostaje mieć tylko nadzieję, że autorka pokaże na co ją tak naprawdę stać w kolejnych częściach o młodych emancypantkach.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/08/galicyjskie-emancypantki-niepokorne_14.html
Fin de siècle. Zbliża się koniec XIX wieku. W Polsce tak jak w innych krajach Europy dokonują się przeobrażenia społeczne, techniczne, gospodarcze i polityczne. Społeczeństwo powoli wkracza na nową ścieżkę, której towarzyszą dekadenckie wizje i pesymistyczne myśli końca wieku. A Polska? Znajduje się ciągle pod zaborami. Warszawa jest zrusyfikowana, a Kraków znajduje się pod...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-06
Przyznaję bez bicia, że fanką New Adult nie jestem i prawdopodobnie nie będę. Zazwyczaj dosyć dosadnie krytykuję ten gatunek literacki. Może jestem dziwna, ale nie rozumiem sensu produkowania powieści, które wszystkie traktują o tym samym. Zdarza mi się jednak czytać takie książki, żeby wiedzieć co w trawie piszczy. Nie wiem tylko czy jest się czym chwalić, ponieważ do tej pory udało mi się dokończyć 2 takie powieści (!). Nie będę pisać ile zaczęłam i porzuciłam po przeczytaniu 2-5 rozdziałów. Jednak jestem dobrą czytelniczką i co jakiś czas daję szansę temu gatunkowi. Takim sposobem cudownie wpadła w moje ręce polecana książka J.A. Redmerski.
O czym tak naprawdę jest ta historia? Albo inaczej – czym różni się od innych książek z gatunku New Adult? Granica jest cienka, jednak autorka całkiem sprawnie prowadzi historię Camryn i Andrew. Ona jest młodą, 20 letnią dziewczyną, która cierpi po stracie ukochanego i nie wie co robić ze sobą w życiu. On jest wyzwolonym i żyjącym chwilą chłopakiem, który musi uporać się ze zbliżającą śmiercią rodzica. Oboje ruszają w podróż przez Stany Zjednoczone w poszukiwaniu własnej drogi w życiu i pokonaniu demonów przeszłości. Czy im się uda? Wiadomo, że tak. New Adult już to ma do siebie, że wszystko jest cacy i lśni na połysk.
Początek historii jest ciekawy. Przyznaję, że bardzo się wciągnęłam po pierwszym rozdziale. Uważam że motyw drogi pozwala pokazać ciekawe studium postaci, które z każdym przejechanym kilometrem, bądź milą zmieniają się na lepsze. Ewentualnie na gorsze. Jednak u autorki coś dzieje się nie tak jak trzeba – bohaterowie z każdym rozdziałem stają się coraz bardziej dziecinni. Nic nie mam do ludzi, którzy żyją w ciągłym ruchu, nawet mi się to podoba. Poczucie niczym nieskrępowanej wolności i życie chwilą, przemieszczania się z miejsca na miejsce i dorabianie sobie na boku. Brzmi jak bajka. Jednak Cam i Andrew zachowują się bardzo egocentrycznie i samolubnie. Rozumiem że mają ku temu powód, ale przez to nie wzbudzili mojej sympatii.
Jedynym pozytywnym elementem z tej historii są … piosenki! Dokładnie tak! Autorka przygotowała całkiem fajną listę ciekawych i starych rockowych kawałków, które towarzyszą bohaterom w ich podróży. Jest fajnie i jest cool. Zamiast wczytywać się w kolejne rozdziały nuciłam sobie pod nosem Aerosmith, Led Zeppelin czy The Rolling Stones. W sumie dla mnie był to taki bardzo przyjemny dodatek do całej historii.
Czy warto czytać tę książkę? Myślę, że to zależy od czytelnika, bądź czytelniczki. „Na krawędzi nigdy” nie jest cudem literackiego geniuszu, nie powoduje szybszego bicia serca, nie zmusza nas do roztrząsania codziennych problemów. Może gdyby autorka mniej skupiła się na wątku miłosnym, a bardziej na psychologii kolejnych postaci, książka byłaby warta polecenia. A tak wyszło nam nudne romansidło z bardzo cukierkowym i niemożliwie naciąganym zakończeniem, które w moim przypadku obrzydziło mi całą historię. Lubię słodkości, ale nie w aż takiej ilości ;) Co najdziwniejsze, autorka popełniła kolejną książkę o tej parze. Rozumiem, że takie historie się sprzedają i jest presja czytelników. Rozumiem, że światem rządzi PR. Ale kompletnie nie mogę zrozumieć, co zmusza ludzi do czytania takich „bajek”. Dlatego zamiast stawać na krawędzi z Cam i Andrew, wolę w kolejną podróż wyruszyć z Jackiem Kerouacem i poczuć jak jego „W drodze” zmieni mój punkt widzenia na świat. A tak, może kiedyś też ruszę w taką podróż i kto wie, może odnajdę sens życia?
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/08/podroz-za-jeden-usmiech-na-krawedzi.html
Przyznaję bez bicia, że fanką New Adult nie jestem i prawdopodobnie nie będę. Zazwyczaj dosyć dosadnie krytykuję ten gatunek literacki. Może jestem dziwna, ale nie rozumiem sensu produkowania powieści, które wszystkie traktują o tym samym. Zdarza mi się jednak czytać takie książki, żeby wiedzieć co w trawie piszczy. Nie wiem tylko czy jest się czym chwalić, ponieważ do tej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-06
2014-07-19
2014-07-18
Dziewiętnaście minut to tylko 1/3,2 godziny, 1/75 doby i 1/530 tygodnia. Nic nieznacząca chwila. W 19 minut możemy wypić kawę ze znajomymi, ugotować obiad dla rodziny, wyjść z psem na spacer, pobawić się z dzieckiem sąsiadów, przeczytać rozdział ulubionej książki. Tyle możliwości. Jednak Jodi Picoult pokazuje, że 19 minut może trwać zemsta, która stanie się końcem świata i początkiem niewyobrażalnego koszmaru.
Muszę przyznać, że to moje pierwsze spotkanie z autorką. Słyszałam o jej książkach, jedną ekranizację nawet oglądnęłam. Możliwe, że dalej żyłabym w smutnej nieświadomości o jej geniuszu. Wszystko zmienił jednak jeden prosty artykuł. Dotyczył on protestu rodzica nastolatki, według którego „Dziewiętnaście minut” jest lekturą zbyt drastyczną dla młodzieży. Uwielbiam wyzwania i postanowiłam sama na sobie sprawdzić na czym polega ta drastyczność. Werdykt – książka jest bardzo interesująca i nie oszukujmy się – takie sytuacje jakie autorka przedstawiła w książce wcale nie są wymysłem mass mediów. Na nasze nieszczęście przemoc jest wszędzie.
O co ten cały szum? Bohater książki, 17 letni Peter po wielu latach szykan, gnojenia, prześladowania i gwałtu psychicznego, postanawia wziąć sprawy w swoje własne, nastoletnie ręce. Wstaje rano, je śniadanie z rodzicami, pakuje do plecaka cztery sztuki broni oraz materiały wybuchowe, jedzie swoją normalną trasą do liceum, wchodzi przez główne wejście i zaczyna strzelać do uczniów, nauczycieli i pracowników szkoły. Ginie dziesięcioro ludzi. Pojawiają się ratownicy i policjanci. Media niczym sępy zaczynają węszyć najgorętszy temat wiadomości, a oprawca? Staje się wrogiem publicznym numer jeden.
Rozumiem rozgoryczenie rodzica dla którego ta książka była zbyt brutalna. Jednak nie sama zbrodnia jest tu najważniejsza, ale to, co doprowadziło to tego zdarzenia. Terroryzowanie słabszych dla własnej przyjemności doczekało się nawet amerykańskiego słownego odpowiednika – „bullying”. I to pokazuje, że ta praktyka nie jest tylko stosowana przez pisarzy na kartach powieści, ale dzieje się naprawdę. Kto to jest „bully” - to szkolne zabijaki, tzw. elita, uczniowie żyjący w bajkowym świecie, w którym to oni rozdają karty i uznają kto jest cool, a kto jest nic nieznaczącą mrówką na ich drodze. Terror po prostu daje im potrzebne endorfiny i dostarcza adrenaliny do dalszego życia. Zdaję sobie sprawę, że to zjawisko nie jest czymś nowym, jednak kultura masowa przyczyniła się do jego zwielokrotnienia. Nie masz najnowszego iPhone’a – zniszczymy cię, jesteś za gruby – psujesz nasz idealny wizerunek, jesteś cichy – nie warto z tobą nawet rozmawiać. Popkultura epatuje wieloma takimi przykładami i tworzy wizerunek młodzieży podążającej za najnowszymi trendami, mającej wszystko na swoim miejscu i posiadającej najnowsze gadżety. Najsmutniejsze jest to, że nikt z tym nic nie zrobi. Ba, nikt nawet nie ruszy palcem, by cokolwiek z tym zrobić.
Jodi Picoult pokazuje z niezwykłą precyzją, jak Peter zmieniał się na przestrzeni lat. Powoli tracił przyjaciół, pewność siebie, akceptację rówieśników, tolerancję do siebie i swojego ciała. Nie bez znaczenia była też całkowita ignorancja nauczycieli oraz rodziców. Dla pierwszych, szkolne bójki to normalna, zwykła codzienność niewarta ingerowania. Dla drugich, bójka to hartowanie ich dziecka, które dzięki temu nauczy się „pokazywać” swoje zdanie. Autorka skutecznie wytyka błędy w rozumowaniu i przedstawia argumenty jak obie strony mylą się żyjąc w swoim wręcz wyimaginowanym świecie. Jednak wyjście z takiej sytuacji wcale proste nie jest. Czasami przysłowiowe „odszczekanie” nie zrobi nic dobrego, a nawet wręcz pogorszy sprawę. Gdzie więc należy szukać wyjścia? Autorka nie daje na to recepty, pokazuję wręcz najgorsze z możliwych wyjść.
Przemoc to nie jeden z wątków jakie Pani Picoult porusza w swej powieści. Dla mnie bardzo ciekawe były próby wyjaśnienia związków matka – dziecko. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, jednak ta łącząca więź wpływa na to jak dziecko radzi sobie w przyszłości. Rodzic powinien być powiernikiem, a zarazem taką żelazną ostoją, do której przybiega się z płaczem, nie ważne ile lat się ma na karku. W książce relacje między rodzinami są zatarte – matki, które przedkładają karierą zawodową nad rodzicielstwo, czy matki wręcz obsesyjnie chuchające na swoje pociechy. W tej sytuacji autorka nie piętnuje tych zachowań, pokazuje jednak jak z psychologicznego i psychicznego punktu widzenia wpływa to na adaptację dzieci w ich „prawie” dorosłym życiu. A szkoła, cóż, to dżungla pełna drapieżników.
Cieszę się, że nie ucieka się obecnie od takich tematów. Jednak życie już i bez tego jest ciężkie. Warto jednak czytać takie historie i nie odgradzać się od nich murem zaprzeczenia. Może dzięki temu w końcu uda nam się zaakceptować siebie. Może w końcu przestaniemy podążać za systemem. Może w końcu zrozumiemy, że słowo tolerancja nie jest tylko pustym frazesem wpajanym nam przez matki.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/07/zbrukana-niewinnosc-dziewietnascie.html
Dziewiętnaście minut to tylko 1/3,2 godziny, 1/75 doby i 1/530 tygodnia. Nic nieznacząca chwila. W 19 minut możemy wypić kawę ze znajomymi, ugotować obiad dla rodziny, wyjść z psem na spacer, pobawić się z dzieckiem sąsiadów, przeczytać rozdział ulubionej książki. Tyle możliwości. Jednak Jodi Picoult pokazuje, że 19 minut może trwać zemsta, która stanie się końcem świata i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-16
Gwiazdy. Któż jest w stanie je policzyć? Wzrokiem ogarnąć bezkres nieba? Palcem przejechać całą Drogę Mleczną? Dotknąć ciemnej strony Księżyca? Jedno słowo, a kryjące w sobie taki ładunek znaczeń i wierzeń. Nie od dziś wiadomo, że niebo przyciąga. Do Księżyca wyją wilki, spadające gwiazdy obserwują zakochani, zaś Wielki Wóz wskazuje drogę zagubionym. A gwiazdy same w sobie? Dają czasami nadzieję na lepsze i piękniejsze jutro. Przecież po ciemnej nocy zawsze nastaje nowy dzień. A problemy? Są tylko małym punkcikiem na niebieskim firmamencie.
Jednak nie bójcie się. Bohaterowie najnowszej powieści Matthew Quick’a może i wpatrują się w niebo starając się naprawić swoje życie, ale przede wszystkim muszą zmierzyć się ze swoją brutalną codziennością. Znacie przecież Stany Zjednoczone. Kraj olbrzymich kontrastów, wielu grup społecznych i narodowości. Pełen anonimowości, a zarazem brutalności. W takim kotle amerykańsko – irlandzkiej kultury przystaje egzystować młodemu Finley’owi. Chłopak jak na swój wiek przeżył zbyt wiele. Niestety widział też zbyt wiele. Jest złamany. Pokazuje światu tylko pustą skorupę, którą stara się wypełnić kontaktami ze swoją dziewczyną, miłością do koszykówki i zapomnieniem przeszłości.
Historia może wydawać się banalna. Chłopak, który za wszelką cenę pragnie wyrwać się z tego piekła na ziemi i zaakceptować to kim jest. Jednak żadna prawda prosta nie jest, a problemy coraz bardziej piętrzą się na drodze. Autor tak naprawdę tworzy historię o walce z własnymi, wewnętrznymi demonami. Pokazuje jak zagrać w kości o swoje nowe życie. Jak zapomnieć tragedię. Finley może nigdy by się z tym nie uporał, gdyby los, w postaci lokalnego trenera koszykówki, nie przekazał pod jego skrzydła skrzywionego chłopaka. Russ, gdyż tak nazywa się kolejny „pacjent” cierpi z powodu równie wielkiej starty. Tak samo jak Finley zamyka się w swoim własnym, bezpiecznym świecie. Staje się Numerem 21 – przybyszem z gwieździstego nieba, szukającego miłości i zapomnienia w bezkresie gwiazd.
Jak można bezpiecznie rozliczyć się z przeszłością? Czy jest to w ogóle możliwe? Na przykładzie bohaterów widać, że niektórych demonów przeszłości lepiej jest nie przywoływać. Trauma różnie się objawia, różne przyjmuje postacie. Niektórym pomaga, niektórych jeszcze bardziej wciąga w czarną dziurę zapomnienia. Jednak gdyby nie trauma, bohaterowie nigdy by się nie odnaleźli w bezkresie betonowych dróg. Gdyby nie gwiazdy, nigdy by nie oczyścili swoich dusz. To swoiste katharsis pokazuje, że gdzieś tam w nas drzemie zdolność do wybaczania. Czasami trudna do zaakceptowania, ale jednak pokazująca piękno ludzkiego życia.
Bez problemu widać, że autor skupia się tylko na tematyce, poniekąd ciężkiej, ale jakże rzeczywistej. Niestety, kuleje przy tym jego warsztat pisarski. Wiadomo, że miło się czyta nieskomplikowane zdania, krótkie rozdziały i proste słowa. Jest w tym jakaś magia, jednak nie każdy jest w stanie ją dostrzec. Ja podchodząc do tej książki nastawiłam się na prostą historyjkę, a dostałam naprawdę miłą i mądrą opowieść o dorastaniu, sile przyjaźni i szukania własnego ja. Może się to wydawać trywialne, ale wiele młodych ludzi już nie wie czym jest miłość i gdzie znaleźć swoje szczęście. Smutne, lecz prawdziwe. Sama to ciągle obserwuję. I sama chciałabym znać na to lekarstwo. Dlatego „Niezbędnik” jest ciekawym poradnikiem. Niestety, garścią rad nie zmieni się życia, nawet gdyby bardzo się chciało. Nie zmienia to jednak faktu, że od czegoś trzeba po prostu zacząć ;)
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/07/roztrzaskane-niebo-niezbednik.html
Gwiazdy. Któż jest w stanie je policzyć? Wzrokiem ogarnąć bezkres nieba? Palcem przejechać całą Drogę Mleczną? Dotknąć ciemnej strony Księżyca? Jedno słowo, a kryjące w sobie taki ładunek znaczeń i wierzeń. Nie od dziś wiadomo, że niebo przyciąga. Do Księżyca wyją wilki, spadające gwiazdy obserwują zakochani, zaś Wielki Wóz wskazuje drogę zagubionym. A gwiazdy same w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-27
2014-06-27
2014-06-08
2014-04-18
Niemcy i II wojna światowa. Pierwsze skojarzenie: brutalna walka o czystość rasy, pogromy Żydów, obozy koncentracyjne, bombardowania, miliony dusz zabranych przez Śmierć do lepszego życia. Zaczynając czytać tę książkę nie spodziewałam się niczego więcej. Pomyślałam, jest nakręcony film, historia opowiada o małej dziewczynce, w tle wybucha wojna, a Hitler zbiera swoje krwawe żniwo. I tak od niechcenia zadecydowałam, czemu nie odpuścić sobie filmu i nie zacząć najpierw od książki? Już nie raz przejechałam się na beznadziejnych ekranizacjach, więc teraz jestem raczej wierna słowu pisanemu. Otworzyłam książkę i nie spotkałam na kartach stron tego czego się spodziewałam! Odkryłam tam znacznie więcej, po prostu przeżyłam bardzo intensywny czas ze złodziejką książek. I po tym długo płakałam…
Nie jest to książka o wojnie jak myślałam, ale z wojną w tle. Wojna początkowo pełza oplatając swoimi mackami najpierw Niemcy, potem Polskę, Rosję i calutki świat. Na początku jest cicha, nie mówi się o niej głośno, przemilcza się najważniejsze fakty, wszelkie sprawy załatwia się dyskretnie. Mija kilka miesięcy i wojna rośnie w słowa – słowa Hitlera, Goebbelsa i innych znających siłę słów. Zaczynają się pierwsze prześladowania Żydów, ma miejsce noc kryształowa, powolutku budowane są obozy koncentracyjne. Nareszcie propaganda zbiera swoje jarzmo, a po ulicach chodzą młodzi bojówkarze z Hitlerjugend, głosząc hasła o przemocy, nienawiści i antysemityzmie. Wojna niczym tornado rozbija ludzkie życia, które w obliczu kul i bomb są ulotne jak chmury. Świat staje się czarno biały, niebo przybiera odcień smutku i żałoby, a nad wszystkim płacze narrator powieści – śmierć we własnej osobie.
Śmierć jest dosyć specyficznym narratorem, aż chce się mu współczuć jego niewdzięcznej pracy. Objawia się jako osoba, nawet chciałoby się powiedzieć jako człowiek – ta personifikacja powoduje, że jest on nam bardziej bliższy niż wszystkie istnienia na świecie. Jako jedyny w tym czarnym świecie dostrzega piękno – piękno poranka, nieba, śniegu – piękno kolorów, których nie dostrzegają udręczone dusze mieszkańców niemieckiego Molching. Jako jedyny zwraca uwagę na życie Liesel. A przecież na początku wydawała się taka zwyczajna, była po prostu jedynym z dzieci jakie w tym okresie doznało straty. A jednak była wyjątkowa. I jej wyjątkowość dawała mi cały czas nadzieję na szczęśliwy koniec. Wmawiałam sobie - przecież dobro istnieje, jednakże była to ułuda. Im bardziej zagłębiałam się w dzieje Liesel i jej niemieckiej rodziny, tym bardziej pękało mi serce. Nie mogłam nadziwić się, ile w niej było hartu ducha, by przeciwstawić się całemu światu. Rzeczywiście była „strząsaczką słów” jak nazwał ją Max – Żyd, którego jej przybrana rodzina ukrywała w piwnicy. Nie dawała się propagandzie, starała się sama dostrzec prawdę w książkach, które kradła i co najważniejsze – sama podejmowała inicjatywę w tym zniewolonym przez faszyzm społeczeństwie.
Tak naprawdę w tej historii urzekło mnie wszystko, zaczynając od trudnej tematycznie fabuły do zbioru cudownych bohaterów. To oni żyją w tej książce. Może i podejmują czasami złe wyboru, idą za głosem narodu, a nie za głosem serca, ale wszyscy mają w sobie jakąś dobroć. Trzeba tylko chwili, by ją dostrzec. Jednakże ich walka ze złem z góry jest skazana na porażkę. Ten czarny potwór jest nieosiągalny, gdyż jest zakorzeniony w narodzie. A żeby naród się zmienił musi stać się tragedia, której Markus Zusak nie szczędzi swoim bohaterom, jak i czytelnikowi. Naprawdę cieszę się, że przystało mi żyć w takich czasach jakie są obecnie, gdyż 75 lat temu na ziemi było istnie piekło.
Myślę, że książkę najlepiej podsumowuje to, że jest o miłości – pięknej i czystej, miłości do rodziny, do udręczonych Żydów, miłości młodzieńczej, miłości do złudnej nadziei, miłości do upadłego świata… Ten świat jest cały w gruzach roztrzaskanych ludzkich serc i upadłych nadziei na lepsze jutro. Ale zawsze znajdzie się ktoś kto zapali świeczkę i wskaże drogę wyjścia. I to było dla mnie najpiękniejsze. I dlatego z całego serca polecam tę historię. Warto się z nią zapoznać i uronić chociaż jedną łezkę. Na pewno nie pożałujecie, gdyż „ świat bez słów wyglądałby inaczej”!
Recenzja znajduje się także na blogu: http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/zodziejka-ksiazek-markus-zusak.html
Niemcy i II wojna światowa. Pierwsze skojarzenie: brutalna walka o czystość rasy, pogromy Żydów, obozy koncentracyjne, bombardowania, miliony dusz zabranych przez Śmierć do lepszego życia. Zaczynając czytać tę książkę nie spodziewałam się niczego więcej. Pomyślałam, jest nakręcony film, historia opowiada o małej dziewczynce, w tle wybucha wojna, a Hitler zbiera swoje krwawe...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-03-28
Właśnie skończyłam czytać tę książkę i zastanawiam się jakim cudem ta historia jest tak bardzo popularna i przez wszystkich polecana? Po prawdzie, sama nie wiem czemu wróciłam do tej książki – pierwszy raz zaczęłam ją czytać na wiosnę 2013 roku, ale po przebrnięciu przez 40 stron rzuciłam ją w kąt i na długo o niej zapomniałam. Jakiś miesiąc temu znowu sobie o niej przypomniałam i postanowiłam dać drugą szansę – mając nadzieję, że może inaczej podejdę do całej historii. W sumie książkę przeczytałam, co już jest na plus, ale męczyłam się z nią przeszło trzy tygodnie!
Najbardziej irytującą postacią w książce jest główna bohaterka Julia. Kompletnie nie czułam do niej żadnej sympatii – autorka przedstawiła ją jako biedne ptaszątko, szukające miłości kociątko i smutnego króliczka! I co najgorsze, autorka podkreślała to na każdym kroku. Rozumiem, że miała wizję biednej, zalęknionej, wiecznie smutnej i płaczącej bohaterki, ale robiło się to już przykre po kilku rozdziałach. Bohaterka była niczym porcelanowa figurka, która łatwo może się rozbić. Niech ktoś się na nią krzywo popatrzy – TRACH! Podniesie głos, skrytykuje, obrazi, flirtuje – TRACH! Biedna i nieskalana, powinna zostać co najmniej świętą za swoją dobroć i niewinność. Jednakże autorka wymyśliła sobie romans, więc na horyzoncie pojawia się cudowny, seksowny i bogaty profesor Emerson. Człowiek, który ma władzę, nawet jeśli dzierży ją w środowisku akademickim, dodatkowo jest dręczony przez demony przeszłości. Uważa siebie za czarny charakter i przyznaję, początkowo zachowywał się ordynarnie, ale jakoś po 100 stronach jego ciemna strona się rozmyła i pozostał milusiński pan poszukujący miłości. I tutaj, za nic w świecie nie mogę zrozumieć, co on widział w Julii!? Nie było między nimi żadnej chemii, żadnego uczucia (mimo że deklarowali je co drugie zdanie!). Widać to już pozostanie dla mnie tajemnicą poliszynela, której nawet nie zamierzam rozwikłać :)
Fabuła może i jest zła, ale warsztat autorki jest o niebo lepszy od tych wszystkich pseudo dzieł jakie od czasu Greya pojawiają się na polskim rynku, co najmniej z prędkością światła. Rozumiem że jest moda na ten typ literatury, że popyt napędza podaż i tak dalej… Ale ileż można? Mimo wszystko, w tym świetle „Piekło Gabriela” prezentuje się nad wyraz dobrze. Fabuła jest w miarę spójna, bohaterowie są jacy są (już nie zamierzam się ich czepiać!), ale to, co mi się najbardziej podobało … to Dante i jego historia nie-romansu z Beatrycze. Autorka odrobiła pracę domową i dosyć dobrze przygotowała się do wprowadzania życiorysu florentczyka – mamy trochę biografii, fragmentów „Boskiej Komedii”, wiele nawiązań do literatury i malarstwa włoskiego –dla tego warto tę książkę przeczytać. Oczywiście nie zwracamy uwagi na niektóre dziwne powiedzonka głównej bohaterki, która ma tendencję do modlenia się do dziwnych bogów wszystkich dziewic i innych cudów i dziwów, których nie zamierzam nawet przytaczać. Na jej głupotki po prostu przymykamy oko.
Na koniec nie wiem czy mam tę książkę polecić czy nie. Sama jeszcze nie wiem czy sięgnę po drugą część. Tak więc wszystko zależy od was, drodzy czytelnicy, czy chcecie poczytać sobie coś niezobowiązującego czy raczej poszukać jakiejś bardziej ambitnej lektury, jak sławna „Boska Komedia”. Ja sama, o wiele bardziej jestem ciekawa przeprawy Dantego przez Piekło, Czyściec i Raj niż dalszej walki o miłość Julii i Gabriela. Ale wiadomo, jest to sprawa względna i sama się przekonam, czy los rzuci mi pod nogi drugą część tej historyjki. Na pewno przeczytania książki jakoś strasznie nie żałuję, ale czytałam w życiu o wiele lepsze „dzieła”.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/pieko-gabriela-sylvain-reynard.html
Właśnie skończyłam czytać tę książkę i zastanawiam się jakim cudem ta historia jest tak bardzo popularna i przez wszystkich polecana? Po prawdzie, sama nie wiem czemu wróciłam do tej książki – pierwszy raz zaczęłam ją czytać na wiosnę 2013 roku, ale po przebrnięciu przez 40 stron rzuciłam ją w kąt i na długo o niej zapomniałam. Jakiś miesiąc temu znowu sobie o niej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02-26
Ostatnio naszła mnie ochota na małą odskocznię w literaturze – na coś innego, nietuzinkowego, klasycznego… Jako że ostatnio siostry Bronte są bardzo popularne, co widać w sporej ilości wydawanych książek, mój wybór padł na powieść Charlotte z iście tajemniczo brzmiącym tytułem Villette. Początkowo spodziewałam się czegoś zbliżonego treścią do jej wcześniejszej i chyba najsłynniejszej powieści – Jane Eyre. Jakby nie było, romans (?) Jane z Rochesterem był łagodnie ujmując dosyć niekonwencjonalny. Z kolei Jane Austin ujęłaby to jako związek dwóch pokrewnych dusz. Jednakże czytając Villette zostałam (nie)mile zaskoczona. Cała historia jest dosyć specyficzna, ale przy tym bardzo wciągająca. Bohaterowie są świetnie skonstruowani, ale czasami są bardzo przerysowani. Niby w książce nic się nie dzieje, ale ogrom wydarzeń może czytelnika pod koniec przytłoczyć. To jest olbrzymi plus, ale też minus całej powieści.
Lucy Snowe jest młodziutką dziewczyną jak na dzisiejsze czasy. Jednakże w XIX wieku została obwołana starą panną. Życie też nie było jej miłe. Sierota, bez dachu nad głową, ciepłego miejsca do spania, majątku do roztrwonienia, pozbawiona wsparcia rodziny i najbliższych. Jako dziecko wychowywana była przez ciotkę chrzestną, ale po osiągnięciu odpowiedniego wieku, zaczęła pracować. Lucy wie, że w pełnej konwenansów Anglii ciężko będzie jej znaleźć odpowiednią pracę, decyduje się więc na emigrację do Francji. Tym sposobem trafia do Villette, francuskiego miasteczka, gdzie podejmuje pracę jako nauczycielka angielskiego na pensji Madame Beck.
Dalej historia płynie dosyć wolno, autorce nigdzie się nie śpieszy. Powolutku i bardzo dokładnie pokazuje życie na pensji dla bogatych panienek i dla miejscowych uczennic. Jeśli ktoś myśli, że życie w takiej szkółce jest nudne, to bardzo się myli! Jest tam pełno intryg, wzajemnego szpiegowania, obgadywania, potajemnych spotkań a nad wszystkim czuwa (lub straszy) duch zakonnicy. Nie ma tam przyjemnych twarzy – właścicielka realizuje doktrynę stałego nadzoru i pociąga za sznurki życia wszystkich zależnych od niej osób. Nauczycielki są zapatrzone w sobie, pragnące bogato wyjść za mąż równocześnie podążając za najnowszymi trendami w modzie, zaś uczennice zajmują się flirtowaniem i balowaniem do białego rana. Lucy kompletnie nie pasuje do tego środowiska. Jest cicha, nieśmiała, boi się odezwać, nie podejmuje inicjatywy, jest bezbarwna i zimna. Przemyka przez życie jak cień zajmując się obserwowaniem życia innych. Co jest najgorsze, ta sytuacja jej się nie podoba, nie raz cierpi na samotność, ale nie podejmuje absolutnie żadnych kroków, by temu zapobiec. Żyje w stagnacji i ciągłej alienacji od innych. Ciężko się z nią utożsamić, jest ona postacią po prostu antypatyczną i niemiłą! Nie rozumiem, jak autorka mogła tak uprzykrzyć życie swojej bohaterce. Zrobiła z niej ofiarę losu i sprawiła, że Lucy poniżała się z własnej i nieprzymuszonej woli.
Z drugiej strony, wielkie brawa należą się Charlotte Bronte, za to jak wiele ciekawych wątków i motywów połączyła w tej powieści. Może to chwilami sprawiać wrażenie, że historia jest dosyć nierówna, wolne rozdziały zastępowane są po chwili dynamiczniejszymi fragmentami. Całość składa się z opisów tradycyjnego i normalnego życia, przeplatanych onirycznymi wizjami sennymi Lucy, a wszystko skąpane jest wiktoriańską powieścią grozy i nawiedzającym pensję duchem mściwej zakonnicy. Na koniec pojawia się także zalążek historii miłosnej! Jednakże nie jest on jakoś wybitnie wyeksponowany, co i tak nie ubliża tej historii. Wisienką na torcie było dla mnie zakończenie, niby historia została zamknięta, ale autorka zasiewa ziarno niepewności w czytelniku i pozostawia spore pole do własnej interpretacji.
Jeśli ktoś się waha nad czytaniem tej historii, mogę ją szczerze polecić. Spędziłam nad nią dosyć ciekawe dwa tygodnie (książka jest bardzo obszerna) i nie żałuję tego czasu. Czasami warto jest przeczytać trochę inny punkt widzenia pisarza, niż to co prezentowanie jest w dzisiejszych czasach. Warto także wziąć tę książkę do ręki w ramach szacunku do postaci Charlotte Bronte – jak czytamy we wstępie, powieść inspirowana jest życiem angielskiej autorki. I to jest dla mnie największy argument i zarazem największa zachęta. Polecam!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/villette-charlotte-bronte.html
Ostatnio naszła mnie ochota na małą odskocznię w literaturze – na coś innego, nietuzinkowego, klasycznego… Jako że ostatnio siostry Bronte są bardzo popularne, co widać w sporej ilości wydawanych książek, mój wybór padł na powieść Charlotte z iście tajemniczo brzmiącym tytułem Villette. Początkowo spodziewałam się czegoś zbliżonego treścią do jej wcześniejszej i chyba...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-24
Czy umieranie może być piękne? Albo honorowe? Czy dzięki naszemu poświęceniu zostaniemy zapamiętani 10, 50, 100 lat po naszej śmierci? Kto tak naprawdę decyduje o tym, czym w istocie jest heroizm? Są to pytania trudne i nawet filozofowie mieliby problem z jednoznaczną odpowiedzią. Świat w istocie nie jest instytucją do spełniania życzeń i nawet śmiercią kieruje przypadek. Mimo życia w XXI wieku średniowieczna maksyma Memento Mori, ciągle jest aktualna. Może choroby się zmieniły, medycyna ewoluowała, ludzie stali się bardziej świadomi końca, ale ostateczny wynik jest zawsze jeden. Nikt i nic tego nie zmieni, wszystko już dawno zostało zapisane w gwiazdach.
Poznajcie bohaterkę książki - Hazel. Ma 16 lat i żyje z czwartym stadium raka tarczycy. Mimo że dziewczyna jest bardzo młoda, już dawno pogodziła się z własnym losem i stara się iść przez życie z uśmiechem na twarzy. Jednakże wiszące nad nią widmo śmierci powoduje, że nie stroni od bardzo rygorystycznych i pesymistycznych przemyśleń. Stara się widzieć świat taki jaki w istocie jest. Nic nie idealizuje, ale próbuje znaleźć pozytywną stronę każdej sytuacji. Wie, że chorobą jest w istocie jej ciało, a to ciało jest nią. Jak w takim razie można walczyć z samym sobą? Jak pokonać nieszczęsną darwinowską ewolucję? Jak zrozumieć, czemu ciało jest naszym najlepszym przyjacielem, ale i najgorszym zabójcą?
Życie nigdy nie było, nie jest i nie będzie kolorowe. Ludzie umierający na raka popadną w zapomnienie, kiedyś w przyszłości nikt nie będzie o nich pamiętał. Autor zestawia ten problem powołując się na historię starożytnych Spartan. Jak to jest, że ich poświęcenie, ich względnie bezmyślna śmierć jest pamiętana tysiące lat później, a rak uznawany jest jako coś brudnego. Jak to jest w istocie, że współczesne społeczeństwo uznaje choroby ewolucyjne jako coś bezsensownego, pozbawionego sensu racjonalnego istnienia. Taka śmierć nie jest honorowa, ponieważ przegrywamy tylko z samym sobą. W istocie, sytuacja przedstawia się odwrotnie, chorzy poświęcają się za cały świat, ponieważ to oni urodzili się z efektem ubocznym ewolucji.
Tak samo można historię postrzegać przez pryzmat ulubionej książki Hazel – „Cios udręki”, w której, główna bohaterka Anna również walczy z rakiem. Na nieszczęście dla Hazel, książka urywa się w pół zdania, pozostawiając otwarte zakończenie. Dziewczyna wie, że oznacza to śmierć, ale sensem życia staje się dla niej spotkanie z autorem książki, by uzyskać możliwość poznania losów jej ulubionych bohaterów. Ta cała podróż, w połączeniu z historią z książki staje się parafrazą jej życia. Od ciężkich początków do kulminacyjnej podróży do Holandii. A świat, on cóż, mimo że jest piękny, nigdy życzeń spełniać nie będzie. Jak podsumowuje John Green, z rakiem można żyć, i nie dopuszczać do myśli, że umiera się na niego. Nadzieja jest może matką głupich, ale życie bez nadziei, jest życiem bez sensu.
Książkę mogę z czystym sercem polecić każdemu – mimo że na co dzień gustuję w zupełnie innej literaturze, to nie żałuję czasu jaki spędziłam wylewając łzy podczas wędrówki Hazel. Temat do łatwych nie należy, ale cieszę się, że autor przedstawił tę bardzo trudną sytuację w sposób przystępny nawet dla młodszych czytelników. Mimo że rak ciągle jest uważany za temat nieprzyjemny i wstydliwy, niewielu ludzi wie co to tak naprawdę jest, skąd to się wzięło i najważniejsze – dlaczego ja/nasi bliscy muszą z tym walczyć. Osobiście chciałabym, aby ewolucja nie powodowała negatywnych skutków, aby nikt nigdy nie zetknął się z tą chorobą. Najlepiej podsumowuje to zdanie często przewijające się na kartach powieści - „ świat nie jest instytucją do spełniania życzeń”.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/gwiazd-naszych-wina-john-green.html
Czy umieranie może być piękne? Albo honorowe? Czy dzięki naszemu poświęceniu zostaniemy zapamiętani 10, 50, 100 lat po naszej śmierci? Kto tak naprawdę decyduje o tym, czym w istocie jest heroizm? Są to pytania trudne i nawet filozofowie mieliby problem z jednoznaczną odpowiedzią. Świat w istocie nie jest instytucją do spełniania życzeń i nawet śmiercią kieruje przypadek....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02-19
2014-02-17
2014-02-14
2014-02-14
2014-02-13
2014-02-13
Japonia. Kraj kwitnącej wiśni i wschodzącego słońca. Kolebka samurajów i gejsz. Miejsce wytwarzania katan i szycia kimon. Kraj tajemniczy i odizolowany od reszty światy. Pełen legend i podań. Obfity w świątynie i herbaciarnie. Posiadający olbrzymi bagaż doświadczeń i krwawej historii. Japonia intryguje. Nie tylko mnie, ale tysiące ludzi na całym świecie. Chciałabym napisać, że Japonia jest jedyna w swoim rodzaju. To prawda, ale i jednocześnie kłamstwo. Każdy kraj jest perełką, ale też każdy kraj jest kalką innych państw narzuconych przez społeczeństwo i wszędobylskie prądy kulturowe. Jednak nie zmienia to faktu, że książki o krajach azjatyckich mogę czytać zawsze i wszędzie. W tym tkwi cała magia Orientu.
Akcja książki dzieje się na przełomie wieku XVIII i XIX. Jest to okres wielkich zmian w porządku świata. Prym wiodą kraje Niderlandzkie, w tym Holandia, które są morskimi mocarstwami podbijającymi Afrykę, Azję i Amerykę. Jednakże powoli zaczyna odbudowywać się potęga wysp Brytyjskich, które zaczęły mocno cierpieć po uzyskaniu przez Stany Zjednoczone niepodległości - w skrócie ich amerykańskie kolonie się zbuntowały przeciwko jarzmu niewolniczej pracy na rzecz zbyt kapitalistycznej Europy. W Francji pierwsze tryumfy zaczyna odnosić trzydziestoletni Napoleon Bonaparte. Zaś Polska na blisko 123 lata powoli znikła z map Europy, stając się częścią Rosji, Austrii i Prus. W obliczu tych rewolucji zadziwia wręcz marazm i japońska niechęć do zmian jakim patronuje cały świat.
Wszystko zaczyna się zwyczajnie jak na XVIII wieczną terytorialną ekspansję przystało. Holenderscy urzędnicy, w tym kancelista Jacob de Zoet trafiają na Dejimę, holenderską faktorię położoną niedaleko Nagasaki. Ich celem jest zniszczenie korupcji, zwiększenie zysków Wschodnioindyjskiej Kompanii Handlowej, poprawienie stosunków z szogunem Japonii, wypielenie chwastów i sprzedawczyków. Jednym słowem – misja wcale sielankowa nie była. Pokój między Japonią a Holandią był kruchy, jedno nieopaczne słowo mogło mu zaszkodzić. Można powiedzieć, że był to taki kolos na glinianych nogach. Może Europejczycy byli bogami handlu, jednak to szogun trzymał ich na smyczy i nie pozwalał im zbytnio wykazywać się inicjatywą, by przypadkiem nie podburzyć uzależnionego społeczeństwa.
Japonia tego czasu była państwem – miastem pod wodzą ichniejszego "boga" – szoguna. On sam był prawem, a jego słowo świętością. Jednym ruchem ręki i pociągnięciem pióra uzależnił od siebie poddanych, zabronił nauki języków obcych i co najgorsze, zamknął granice. Każda ucieczka karana była śmiercią. Nie przewidział jednego zagrożenia, a mianowicie ciągle postępującej globalizacji. Holendrzy zapewniali import i eksport, napływ kapitału i inwestycji na Dejimę i Nagasaki. Razem z nimi przyżeglował obcy język, obca religia, styl życia, ubiór, a nawet nauka i medycyna! Mitchell prezentuje te przemiany jako nieubłagany upływ czasu, który neguje wszystkie wierzenia ciemnego ludu i daje im malutkie światełko nadziei na rozwój.
W „Tysiącu jesieni…” tak naprawdę nie ma jednego głównego bohatera. Autor kreuje wiele postaci, a każda z nich ma do odegrania jakąś mniejszą lub większą misję w życiu. Jednym z nich jest Jacob de Zoet, młodziutki chłopak, który emigruje w poszukiwaniu pracy. Wszystko po to, by poślubić ukochaną dziewczynę. Nawet nie przypuszcza, że zostanie ostatnim ze sprawiedliwych ludzi, którzy nie sprzeniewierzyli się idei bogactwa i profitów. Wie, że nie należy do Japonii, ale jest na tyle światłym człowiekiem, że stara się jak najwięcej czerpać z tego zderzenia obcych kultur. Dzięki niemu poznajemy Orito, młodą kobietę, akuszerkę, której życiową misją jest ratowanie ludzi wierzących w zabobony i „magię” uzdrowicieli. Razem z Orito trafimy do najmroczniejszego klasztoru, gdzie na własne oczy możemy zobaczyć japońskie zacofanie.
Ta historia jest tak wielowątkowa, że nie sposób wszystko poruszyć i o wszystkim napisać. Niestety. Jednakże to pokazuje kunszt autora i jego rozległą wiedzę. W książce spotkamy się z wieloma personami, zarówno dobrymi, jak i złymi, poznamy trochę medycyny XVIII wieku, bliżej przyjrzymy się japońskim zwyczajom (jak rytualne harakiri), będziemy zszokowani warunkami w jakich żyli ludzie w koloniach angielsko-francusko-holenderskich, przekonamy się, że niewolnictwo ludności afrykańskiej ciągle miało się dobrze, podyskutujemy o demokracji i o amerykańskiej walce o niepodległość, poznamy czym jest miłość wykraczająca poza normy kulturowe i społeczne. Dzięki tej historii kraj kwitnącej wiśni nigdy nie wydawał mi się bardziej brzydki/piękniejszy. Mam tylko nadzieję, że kiedyś będę mogła na własne oczy zobaczyć japońską kulturę i mieć nadzieję, że Japonia sama w sobie będzie na mnie czekać niedotknięta przez prądy globalizacji :)
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/09/japonia-wielu-kontrastow-tysiac-jesieni.html
Japonia. Kraj kwitnącej wiśni i wschodzącego słońca. Kolebka samurajów i gejsz. Miejsce wytwarzania katan i szycia kimon. Kraj tajemniczy i odizolowany od reszty światy. Pełen legend i podań. Obfity w świątynie i herbaciarnie. Posiadający olbrzymi bagaż doświadczeń i krwawej historii. Japonia intryguje. Nie tylko mnie, ale tysiące ludzi na całym świecie. Chciałabym napisać,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to