-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2014-12-22
2014-08-23
Hej, Wielki Bracie! Widzisz mnie? Słyszysz mnie? Szpiegujesz mnie? Chcę się przed tobą ukryć, ale nawet mój umysł jest więzieniem. Mam cię dość, ale jednocześnie kocham cię najbardziej na świecie. I wiesz co, nigdy mnie nie złamiesz. Dziwne, szalone? A jednak tak kształtowały się moje myśli po przeczytaniu jednej z najbardziej znanych powieści Georga Orwella „Rok 1984”. Jest to historia, która namieszała mi w głowie i kazała mi zadawać pytania: co by było gdyby Zimna Wojna skończyła się inaczej? Może demokracja i liberalizacja gospodarki zostałaby zdeptana przez bolszewizm i socjalizm? Kto wie? Z drugiej strony wizja Orwella jest straszna, ale wcale nie tak bardzo abstrakcyjna. Jedno jest pewne, władza jest siłą, a wolność nawet pozorna, może stać się niewolą.
O czym tak naprawdę jest ta książka? W głównej mierze opowiada historię antyutopijnego świata, składającego się z trzech państw – supermocarstw. Każde państwo jest jednym organizmem, który oddzielony jest od pozostałych żelazną kurtyną (skojarzenia z stalinizmem i bolszewizmem są jak najbardziej na miejscu!). Orwell buduje świat na zgliszczach II wojny światowej i Zimnej Wojny, władzom więc przyświecają idee socjalistyczne, trwa wyścig zbrojeń i prace nad bombami atomowymi. Jednak autor idzie o krok dalej i tworzy świat władzy totalitarnej. Nie ma w nim miejsca na wolność jednostki, ani tym bardziej na wolność myśli, panuje głód i nędza, gdyż państwo ma monopol na wszystkie dobra, w tym na informacje.
Kto w takim razie rządzi takim państwem? Wydaje się, że Wielki Brat, którego oczy patrzą na obywateli z każdego plakatu. Jednak … nic bardziej mylnego. Wielki Brat jest tylko ideą podsycaną przez jego wyznawców, a więc Partię. Partia ma siłę i władzę, a co najważniejsze zarządza wszystkimi informacjami. U mnie na studiach ekonomicznych uczy się, że informacja jest najważniejsza. Orwellowska Partia coś o tym wie. Trzymając w garści wszelkie informacje sterują opinią publiczną. Wniosek jest jeden, słowa Partii zawsze są świętością!
Akcja książki dzieje się w Wielkiej Brytanii i opowiada historię 39-letniego pracownika Zewnętrznej Partii, Winstona Smitha. Pracuje w Ministerstwie Prawdy (w rzeczywistości nazwa powinna brzmieć Ministerstwo Kłamstwa), gdzie zajmuje się sterowaniem informacją. Zmienia przeszłość, wymazuje ludzi z gazet – praca jak praca. Winston jednak jest jednym z niewielu ludzi, którzy nie dają się omamić wszędobylskiej propagandzie. Widzi bród i ubóstwo (mimo że Ministerstwo Obfitości, czytaj Głodu twierdzi, że ludzie żyją w dostatku), dostrzega kłamstwo Partii, wątpi w istnienie Wielkiego Brata, słowem popełnia myślozbrodnię! W świecie Orwella myśli należą do Partii i nikt nie jest w stanie ich ukryć. Ludzie 24/7 są inwigilowani, i to nawet podczas snu! Trzeba być, albo bardzo głupim, albo bardzo zdolnym aktorem, by zachować własne myśli dla siebie, czyli być po prostu mistrzem dwójmyślenia! Orwell tłumaczy to tak: trzeba umieć kłamać z premedytacją i równocześnie wierzyć, że twoje kłamstwo jest prawdą.
Największą zaletą tej historii jest jej język. Autor dosyć dokładnie konstruuje nowy twój językowy zwany nowomową. Stąd mamy takie zbitki wyrazowe jak myślozbrodnia i dwójmyślenie. Jednak w książce znajduje się ich o wiele więcej, nawet zasady gramatyki, które zostały opisane w aneksie! Prostota tego języka zadziwia i pokazuje jak za pomocą mowy ogranicza się zdolność do formułowania własnych opinii, a więc ucina się możliwość buntu. Jest to jedyny język, który zamiast się rozrastać, traci codziennie kolejne słowa. I to wszystko pod patronatem angsocu – angielskiego socjalizmu, ustroju Partii!
Na koniec mogę napisać tylko jedno – POLECAM! Myślę, że nie czytałam jeszcze takiej książki, której wizja świata tak bardzo, by mną poruszyła. I co najważniejsze, autor wcale nie tworzy futurystycznej antyutopii – bazuje przecież na antyutopijnych ideach i filozofiach, który wykształciły się dzięki kapitalizmowi, faszyzmowi, czy kolektywizacji rolnictwa. Państwo Orwella to ludzie nie mający własnych marzeń i myśli, ale realizujący zadania i nadzieje Partii. Tworzą jeden mózg, gdzie wszystko jest wspólne i wszyscy są równi (co oczywiście prawdą nie jest). Stanowią takie owieczki, które idą na rzeź, gdyż tak im się każe. I co najgorsze, bydło/lud jest z tego zadowolony. Można wysnuć z tego jeden i bardzo trafny wniosek:
"Wojna to pokój,
Wolność to niewola,
Ignorancja to siła"!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/08/wielki-brat-patrzy-rok-1984-george.html
Hej, Wielki Bracie! Widzisz mnie? Słyszysz mnie? Szpiegujesz mnie? Chcę się przed tobą ukryć, ale nawet mój umysł jest więzieniem. Mam cię dość, ale jednocześnie kocham cię najbardziej na świecie. I wiesz co, nigdy mnie nie złamiesz. Dziwne, szalone? A jednak tak kształtowały się moje myśli po przeczytaniu jednej z najbardziej znanych powieści Georga Orwella „Rok 1984”....
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-18
Lubię klasykę. Jednak czasami klasyka po prostu nie lubi mnie. Tak to już jest. Książki napisane X lat temu stają się niezrozumiałe dla współczesnego pokolenia. Dlatego zawsze podchodzę z rezerwą do powieści okraszonych mianem „klasycznych” i staram się nie nastawiać na cud. Jednak w tym przypadku szczęście mi sprzyjało i to, co początkowo mnie przerażało okazało się jedną z najbardziej pokręconych i absurdalnych książek jakie w życiu czytałam. Nie ma tu żadnego kruczka prawnego – „Paragraf 22” jest niesamowicie szaloną klasyką.
Historia dzieje się podczas II wojny światowej w fikcyjnej bazie wojskowej umiejscowionej gdzieś niedaleko Włoch. Joseph Heller stworzył całkiem sporą liczbę bohaterów – od zwykłych szeregowców do napuszonych generałów. Ich zawód – bombardier. Praca – walka z „nieprzyjacielem”. Jednak to nie Niemcy są u Hellera tymi złymi, ale … prawo. Tytułowy paragraf (§ 22) jest najgorszą rzeczą jaka przytrafiła się żołnierzom – prawa po prostu nie sposób obejść. Na czym tak naprawdę polega absurd tego kruczka prawnego? A mianowicie człowiek, który chce być zwolniony z armii musi być wariatem. Jednak człowiek, który z pełną premedytacją prosi o zwolnienie, ponieważ jest świadomy zagrożenia życia, wariatem być nie może. I tak zapętla się spirala absurdu. Po prostu genialnie pomyślane.
Ciężko jest streścić w paru zdaniach fabułę tej powieści. Każdy bohater przeżywa swoją własną historię – wszyscy są wariatami, ale tak naprawdę wszyscy są najnormalniejszymi bombardierami pod słońcem. Ich normalność/nienormalność prowadzi do wielu komicznych i dziwnych historii, które pokazują amerykańskie wojsko w krzywym zwierciadle – jako mieszankę szaleńców. Mamy generałów, którzy idą po trupach do celu; fanatyków, którzy walczą o światło jupiterów; pułkowników, którzy kopią pod sobą dołki. Jest to swoisty wyścig szczurów, wojna jest tylko pretekstem do zdobycia większej sławy, pojawiania się w gazecie, dostania medalu/pochwały/awansu. Nikt tak naprawdę nie patrzy na osoby na niższych szczeblach – oni są po prostu mróweczkami, które chcąc nie chcąc muszą pracować na uciechę szefostwa.
I tu pojawia się pole dla przeróżnej masy krętaczy, którzy do perfekcji opanowali wymykanie się obowiązkom. Wśród nich króluje Yossarian, niekwestionowany mistrz nr 1 w symulowaniu chorób ciała (cudownie boląca wątroba), małpowania chorób innych żołnierzy (podwójne widzenie), przekonywania wszystkich, że jest wariatem (w co i tak nikt w to nie wierzy dzięki paragrafowi 22), szerzenia niezadowolenia i ogólnej propagandy przeciwko kolejnym akcjom zrzucania bomb. U tytułowych bombardierów propaganda ma się dobrze – dla podtrzymywania morale władze zapewniają artystyczne przedstawienia, mecze ping-pongowe, miejsce do rzucania rzutkami, są kluby i stołówki, a nawet plaża, na której można spędzić leniwe popołudnie. Obóz wygląda co najmniej jak ośrodek wypoczynkowy, a nie jak .. obóz wojskowy!
Jeśli nie boicie się trochę pośmiać, a groteska nie jest wam obca – jest to książka wprost dla was. Dowiecie się, że człowiek jednak ma znaczenie, poznacie podstawowe zasady ekonomii (kupowanie jajek po 7 centów, sprzedawanie po 5 i to oczywiście z zyskiem!), dowiecie się jak symulować wymyślne choroby, wpadniecie w niezdrową fascynację defiladami wojskowymi i co najważniejsze – będziecie pod wrażeniem przebiegłości i prostoty paragrafu 22! Aż dziwne, że żaden rząd nie pokusił się na wprowadzenie takiego wręcz diabelskiego przepisu prawnego :) A może tak naprawdę istnieje, tylko my nie jesteśmy tego świadomi i wolimy dalej być nieświadomymi wariatami …
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/08/szalenstwo-niejedno-ma-imie-paragraf-22.html
Lubię klasykę. Jednak czasami klasyka po prostu nie lubi mnie. Tak to już jest. Książki napisane X lat temu stają się niezrozumiałe dla współczesnego pokolenia. Dlatego zawsze podchodzę z rezerwą do powieści okraszonych mianem „klasycznych” i staram się nie nastawiać na cud. Jednak w tym przypadku szczęście mi sprzyjało i to, co początkowo mnie przerażało okazało się jedną...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-28
Muszę się wam do czegoś przyznać. Ostatnio znowu poczułam miętę do wampirów. Tak zupełnie przez przypadek. No dobra, o przypadku tu być mowy nie może, ale ważne jest, że znowu zaczynam szukać książek ciekawych i bardzo wampirycznych. Z jednym zastrzeżeniem, szerokim łukiem omijam wampiry słodziaki, dla których tracą serca młode i czasami starsze pokolenia.
Może to źle o mnie świadczy, ale dopiero teraz zainteresowałam się książką - legendą, książką, która poruszyła skostniałe serca mieszkańców wiktoriańskiej Anglii (na pewno poruszyła parę tematów tabu, które szerokim łukiem omijane były w XIX wieku). O autorze sporo słyszałam, myślę że większość miłośników fantastyki wie, kim był dosyć niepozorny jegomość z Irlandii – Bram Stoker. Mimo że mit wampira czy też strzygi nie był nieznany w tych czasach, to rzeczony dziennikarz na pewno na długie lata spopularyzował sylwetkę złego i przebiegłego osobnika, prosto z tajemniczo brzmiącej Transylwanii – hrabi Draculi. Muszę przyznać, że historia nie grzeszy oryginalnością, jednak winię za to współczesne czasy – wampirów jest od liku, jedne błyszczą, inne łamią niewieście serce. Nie bez przyczyny telewizja popularyzuje seksowne wampiry, które pozują bardziej na „bad vampire” niż na wampirzego księcia przybywającego na ratunek nastolatce. Jednak Dracula Stokera ma coś w sobie. Jest po prostu inny. Niby jest przebiegły, ale zwykle zachowuje się jak małe dziecko, któremu rodzice wzięli smoczek. Z drugiej strony jest w nim czyste zło i właśnie taki wizerunek tych stworzeń nocy do mnie przemawia.
Historia jaką snuje Stoker nie jest niezwykła i nie porywa za serce tak jak myślałam. Jednak czyta się ją z niekłamaną ciekawością, której nie straszny jest język jakim posługują się bohaterowie. Ta cała otoczka tajemnicy i strachu wpływa na wyobraźnię. Wszystko zaczyna się od przyjazdu do Transylwanii młodego prawnika Jonathana Harkera. Jego celem jest przekazanie ważnych papierów rumuńskiemu księciu – Draculi we własnej osobie. I w ten sposób rusza cała akcja, która rozciągnięta jest na okres 6 miesięcy. Przez ten czas wampir zazwyczaj jest krok przed naszymi bohaterami, mimo że nie grzeszy bystrością. Nawet ulega mu Abraham Van Helsing – dosyć niejednoznaczna i moim zdaniem dziwna postać w historii. Dla mnie Van Helsing zawsze był postacią silną i mądrą, wymyślającą coraz to efektywniejsze sposoby na przydybanie krwiopijcy. Stoker wykreował go na tajemniczego starszego pana, jednak jego pojawianie się na kartach kolejnych stron wzmagało po prostu moją irytację.
Wiem, że wszyscy fani powieści mogą mi tego nie wybaczyć, ale uważam, że bohaterowie zachowywali się irracjonalnie. Może to była wina czasów, gdyż historia toczy się pod koniec XIX wieku i niektóre sprawy były po prostu tematem tabu. Albo inaczej, o niektórych sprawach absolutnie się nie rozmawiało. Gdyby bohaterowie nie byli spętani jarzmem konwenansów to możliwe, że książka skończyłaby się połowę wcześniej. Z drugiej strony autor w jakiś sposób pokazuje czasy wiktoriańskiej Anglii i przemiany jakie pomału zaczynały się dokonywać w tym kraju.
Szkoda też, że autor nie rozwinął głębiej wątku hrabiego i jego przeszłości. Tutaj należy się już odwołać do historii i przenieść się w czasach do XV wieku, kiedy Vlad Tepes, zwany później Władem Palownikiem twardą ręką rządził Wołoszczyzną. O jego postaci krąży wiele legend – ponoć nabijał nieprzyjaciół (głównie Turków) na pale i pił ich krew. Ponoć jego narzeczona popełniła samobójstwo, by nie dostać się do niewoli tureckiej, a on sam sprzedał duszę diabłu. A jak było naprawdę? Historia wiele mówi, ale także i milczy. Jedno można napisać - okrucieństwo Włada było tak wielkie, że na jego kanwie wyrósł dzisiejszy mit krwiopijcy.
Mimo że księcia Wołoszczyzny można uznać za protoplastę wampirów, nie należy zapominać o węgierskiej księżniczce Elżbiecie Batory (krewniaczce króla Polski - Stefana), która kąpała się w krwi młodych dziewcząt, wierząc, że dzięki temu będzie wiecznie młoda. Do dziś uważana jest za jednego z największych wampirów dawnych czasów, której okrucieństwo i tortury jakie stosowała okryte są krwawą legendą. Myślę, że w historii na pewno można znaleźć wiele więcej portretów ludzi brutalnych i niestroniących od przemocy, dla których krew stanowiła drogę do celu, wystarczy tylko poszukać i poczytać. Jedno jest pewno, wampiryzm był, jest i będzie ideą i pomysłem wykorzystywanym przez media, pisarzy i ludzi. Nikt i nic już tego nie zmieni.
Czy mogę polecić tę książkę? To zależy kto jest zainteresowany legendarną postacią. Może się okazać, że „Dracula” Stokera nie nadaje się dla naszych czasów i jest po prostu passé. Z drugiej strony do klasyki zawsze się wraca i zawsze się ją pamięta. A nuż, może odkryjecie w wampirach jakąś nutkę romantyzmu i tak jak w filmowej adaptacji powieści, będziecie ronić łzy nad cierpieniem Draculi i jego wiecznej miłości. Jednak to jest film, w książce nie doświadczycie, aż takiej miłości (tak naprawdę nie doświadczycie jej w ogóle) i najzwyczajniej w świecie nie „przepłyniecie oceanów czasu”. Coś za coś. Tu nie ma miejsca na romans, ani na łzy. Jednak z mojej strony mogę napisać, że jest to kawał dobrej historii i obecnie po prostu nie wypada jej nie znać :)
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/07/narodziny-legendy-dracula-bram-stoker.html
Muszę się wam do czegoś przyznać. Ostatnio znowu poczułam miętę do wampirów. Tak zupełnie przez przypadek. No dobra, o przypadku tu być mowy nie może, ale ważne jest, że znowu zaczynam szukać książek ciekawych i bardzo wampirycznych. Z jednym zastrzeżeniem, szerokim łukiem omijam wampiry słodziaki, dla których tracą serca młode i czasami starsze pokolenia.
Może to źle o...
2014-02-26
Ostatnio naszła mnie ochota na małą odskocznię w literaturze – na coś innego, nietuzinkowego, klasycznego… Jako że ostatnio siostry Bronte są bardzo popularne, co widać w sporej ilości wydawanych książek, mój wybór padł na powieść Charlotte z iście tajemniczo brzmiącym tytułem Villette. Początkowo spodziewałam się czegoś zbliżonego treścią do jej wcześniejszej i chyba najsłynniejszej powieści – Jane Eyre. Jakby nie było, romans (?) Jane z Rochesterem był łagodnie ujmując dosyć niekonwencjonalny. Z kolei Jane Austin ujęłaby to jako związek dwóch pokrewnych dusz. Jednakże czytając Villette zostałam (nie)mile zaskoczona. Cała historia jest dosyć specyficzna, ale przy tym bardzo wciągająca. Bohaterowie są świetnie skonstruowani, ale czasami są bardzo przerysowani. Niby w książce nic się nie dzieje, ale ogrom wydarzeń może czytelnika pod koniec przytłoczyć. To jest olbrzymi plus, ale też minus całej powieści.
Lucy Snowe jest młodziutką dziewczyną jak na dzisiejsze czasy. Jednakże w XIX wieku została obwołana starą panną. Życie też nie było jej miłe. Sierota, bez dachu nad głową, ciepłego miejsca do spania, majątku do roztrwonienia, pozbawiona wsparcia rodziny i najbliższych. Jako dziecko wychowywana była przez ciotkę chrzestną, ale po osiągnięciu odpowiedniego wieku, zaczęła pracować. Lucy wie, że w pełnej konwenansów Anglii ciężko będzie jej znaleźć odpowiednią pracę, decyduje się więc na emigrację do Francji. Tym sposobem trafia do Villette, francuskiego miasteczka, gdzie podejmuje pracę jako nauczycielka angielskiego na pensji Madame Beck.
Dalej historia płynie dosyć wolno, autorce nigdzie się nie śpieszy. Powolutku i bardzo dokładnie pokazuje życie na pensji dla bogatych panienek i dla miejscowych uczennic. Jeśli ktoś myśli, że życie w takiej szkółce jest nudne, to bardzo się myli! Jest tam pełno intryg, wzajemnego szpiegowania, obgadywania, potajemnych spotkań a nad wszystkim czuwa (lub straszy) duch zakonnicy. Nie ma tam przyjemnych twarzy – właścicielka realizuje doktrynę stałego nadzoru i pociąga za sznurki życia wszystkich zależnych od niej osób. Nauczycielki są zapatrzone w sobie, pragnące bogato wyjść za mąż równocześnie podążając za najnowszymi trendami w modzie, zaś uczennice zajmują się flirtowaniem i balowaniem do białego rana. Lucy kompletnie nie pasuje do tego środowiska. Jest cicha, nieśmiała, boi się odezwać, nie podejmuje inicjatywy, jest bezbarwna i zimna. Przemyka przez życie jak cień zajmując się obserwowaniem życia innych. Co jest najgorsze, ta sytuacja jej się nie podoba, nie raz cierpi na samotność, ale nie podejmuje absolutnie żadnych kroków, by temu zapobiec. Żyje w stagnacji i ciągłej alienacji od innych. Ciężko się z nią utożsamić, jest ona postacią po prostu antypatyczną i niemiłą! Nie rozumiem, jak autorka mogła tak uprzykrzyć życie swojej bohaterce. Zrobiła z niej ofiarę losu i sprawiła, że Lucy poniżała się z własnej i nieprzymuszonej woli.
Z drugiej strony, wielkie brawa należą się Charlotte Bronte, za to jak wiele ciekawych wątków i motywów połączyła w tej powieści. Może to chwilami sprawiać wrażenie, że historia jest dosyć nierówna, wolne rozdziały zastępowane są po chwili dynamiczniejszymi fragmentami. Całość składa się z opisów tradycyjnego i normalnego życia, przeplatanych onirycznymi wizjami sennymi Lucy, a wszystko skąpane jest wiktoriańską powieścią grozy i nawiedzającym pensję duchem mściwej zakonnicy. Na koniec pojawia się także zalążek historii miłosnej! Jednakże nie jest on jakoś wybitnie wyeksponowany, co i tak nie ubliża tej historii. Wisienką na torcie było dla mnie zakończenie, niby historia została zamknięta, ale autorka zasiewa ziarno niepewności w czytelniku i pozostawia spore pole do własnej interpretacji.
Jeśli ktoś się waha nad czytaniem tej historii, mogę ją szczerze polecić. Spędziłam nad nią dosyć ciekawe dwa tygodnie (książka jest bardzo obszerna) i nie żałuję tego czasu. Czasami warto jest przeczytać trochę inny punkt widzenia pisarza, niż to co prezentowanie jest w dzisiejszych czasach. Warto także wziąć tę książkę do ręki w ramach szacunku do postaci Charlotte Bronte – jak czytamy we wstępie, powieść inspirowana jest życiem angielskiej autorki. I to jest dla mnie największy argument i zarazem największa zachęta. Polecam!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/villette-charlotte-bronte.html
Ostatnio naszła mnie ochota na małą odskocznię w literaturze – na coś innego, nietuzinkowego, klasycznego… Jako że ostatnio siostry Bronte są bardzo popularne, co widać w sporej ilości wydawanych książek, mój wybór padł na powieść Charlotte z iście tajemniczo brzmiącym tytułem Villette. Początkowo spodziewałam się czegoś zbliżonego treścią do jej wcześniejszej i chyba...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-11-28
2012-12-23
Dawno, dawno temu na niemieckiej ziemi żyło sobie dwóch braci – Jacob i Wilhelm. Pisana im była wielka przyszłość na sędziowskiej ambonie. Jednak zamiast bronienia niewinnych i wymierzania kar złoczyńcom los zgotował im zgoła inną drogę, a więc zajęli się zgłębianiem językowych meandrów, połamańców i szukaniem źródeł języka germańskiego, co pozwoliło im stworzyć swój autorski słownik. Bracia mieli szczęście żyć w epoce romantyzmu, co sprawiło, że wpadli w sidła miłości do folkloru niemieckiego. Etnografia, czary, wierzenia i bajania ludowe, legendy i strachy opowiadane do poduszki, podania i przekazy wywarły na nich niezwykły wpływ, co zaowocowało zebraniem najciekawszych, najdziwniejszych, najbardziej szalonych i pokręconych bajek i baśni, które do dziś przekazywane są z pokolenia na pokolenie, nie tylko przez obywateli ziemi niemieckiej.
Philip Pullman wcale nie porwał się z motyką na słońce, przerabiając stare i znane baśnie braci Grimm. Jednak tak naprawdę to nie były ich autorskie historie. Baśnie mają to do siebie, że są opowiadane i przekazywane dalej, czasami spisywane. Jednak w XIX wieku przeważał przekaz ustny jeśli chodzi o historie tego typu. Opowiadane były przy kolacji, przy kominku czy jako dobranocka dla dzieci, które powinny wynieść z tych historii pewien morał. Bracia mieli to szczęście, że ludzie sami się do nich garnęli, by opowiedzieć jakąś bajkę. Jedne były lepsze, inne gorsze. Wszystko tak naprawdę zależało od narratora. Są ludzie, którzy za każdym razem potrafią powiedzieć baśń w takim samym szyku i z tymi samymi szczegółami, ale nie oszukujmy się – ludzie nie są nieomylni i historie lub ich fragmenty były zapominane, wielokrotnie zmieniane i przerabiane, skracane i wydłużane. To samo zrobił Pullman – zebrał do kupy większość bajek i dodał swój komentarz autorski, doszlifował zakończenia i przełożył baśnie na język zrozumiały dla współczesnego czytelnika.
Jako mała dziewczynka zaczytywałam się baśniach niemieckich braci, bałam się Wilka, który mógłby mnie zjeść, uważałam czerwone jabłko za symbol całego zła na świecie, wierzyłam, że tak jak inne księżniczki spotkam w końcu swojego księcia na białym koniu, chciałam poznać siedmiu krasnoludków i żyć długo i szczęśliwie. Niestety bajki tworzą wyimaginowaną wizję rzeczywistości, która z życiem nie ma nic wspólnego. Taki to już jest gatunek. Wszyscy w baśniach są, albo bardzo źli, albo bardzo dobrzy. Nie ma nic pośrodku, żadnych odcieni szarości. Bohaterowie są dosyć jednowymiarowi, niczym kukiełki w teatrze dla lalek – nie mają własnych uczuć, nie potrafią myśleć i roztrząsać swoich decyzji. Kiedy dziewczyna spotyka księcia z miejsca decyduje się zostać jego żoną, nie zastanawiając się jakim on jest człowiekiem. W bajkach wszystko jest proste – sierota staje się królem, królewna zawsze zostaje uwolniona przez odważnego młodzieńca, czarownice i inne stwory zostają spacyfikowane. To wpływa na tempo akcji, która w ciągu jednego zdania może przeskoczyć wydarzenia odległe o wiele lat.
Baśnie to ciekawy gatunek literacki. Niby nie jest zbyt rozbudowany jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie gatunki epiki, ale ma w sobie coś, że interesuje czytelnika (słuchacza) zmuszając go do kibicowania prostym bohaterom. Nie ma tu smutnych zakończeń, są tylko historie z morałem – niektóre pozwalają żyć bohaterom w przepychu i szczęściu, niektóre pokazują to, co w życiu jest ważne, a więc miłość, skromność, pokora, przyjaźń. Z drugiej strony bohater jest mądry dopiero po szkodzie. W tym szaleństwie jest jakaś metoda – najpierw coś musi się stać, żeby los odkrył wszystkie swoje karty i pokazał jak wybrnąć z danego problemu, by wynieść z niego coś więcej niż tylko lekcję pokory. Nie dziwmy się więc temu – baśnie były tworzone przez ludzi, głównie zamieszkujących obszary wiejskie. Część powstawała w głowach wielkich twórców epoki romantyzmu. Czyż nie jest piękne ubranie w słowa ludowe bajania, dodanie do tego trochę mistyki (diabły, anioły, śmierć), szczypty oniryzmu (sen pokazuje to, czego ludzkie oko boi się dostrzec pod zasłoną codzienności) i dorzucenia garści zapożyczeń z "Baśni z 1000 i jednej nocy”?
Nieważne czy jesteście duzi, czy mali – baśnie są piękne w swej prostocie i pokazują świat taki jaki chcielibyśmy widzieć będąc dziećmi. Jednak czasy się zmieniają. Wilk powinien być królem lasu po zjedzeniu Czerwonego Kapturka, Śpiąca Królewna powinna spać kamiennym snem po wieki wieków, Królewna Śnieżka powinna w końcu zmądrzeć i postawić się swojej macosze, by przestała w końcu nią pomiatać, Roszpunka w swojej wieży dalej powinna przyjmować „na wizyty” kolejnych swoich adoratorów. Jednakże takie pokazanie rzeczywistości w baśniach mijałoby się z celem i w istocie to co powinno być proste i czyste stałoby się plugawą cząstką splamioną komercjalizmem naszego świata. I w tej prostej wersji bajką zawsze żyć będą w moim sercu i ja sama wciąż będę wypatrywać przez okno swojego księcia z bajki, wierząc w swoje szczęśliwe baśniowe zakończenie.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/12/za-gorami-za-lasami-zyy-sobie-basnie.html
Dawno, dawno temu na niemieckiej ziemi żyło sobie dwóch braci – Jacob i Wilhelm. Pisana im była wielka przyszłość na sędziowskiej ambonie. Jednak zamiast bronienia niewinnych i wymierzania kar złoczyńcom los zgotował im zgoła inną drogę, a więc zajęli się zgłębianiem językowych meandrów, połamańców i szukaniem źródeł języka germańskiego, co pozwoliło im stworzyć swój...
więcej Pokaż mimo to