-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant2
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać42
Biblioteczka
2016-05-11
2015-05-05
2015-01-10
2014-10-29
Słowem wstępu …
Ostatnio dużo się u mnie działo. Nagle zostałam samozwańczą znawczynią historii Polski i II wojny światowej i robiłam za przewodnika dla kilku obcokrajowców. Żeby nie wyjść na ignoranta z małą wiedzą zaczęłam szukać książek, które pomogą mi dowiedzieć się coś więcej. Zupełnie przypadkiem wpadła mi wtedy w ręce biografia Erica Lomaxa, który miał nieszczęście brać udział w dosyć krwawych rozgrywkach II wojny światowej. W ramach przebaczenia, zarówno swoim oprawcom, systemowi i sobie napisał książkę – w której dokonuje ogólnego rozgrzeszenia i przybliża czytelnikowi realia wojny z Japończykami.
O fabule słów kilka
Eric jest Anglikiem pochodzącym z typowej rodziny. Jego dzieciństwo było w miarę normalne – nie był może gwiazdą szkoły i rozpieszczanym maminsynkiem, ale dzięki swojej miłości do pociągów i techniki zdawał się odnajdywać siłę do przeżycia kolejnych dni. Autor był dosyć zagubionym dzieckiem i wcale nie ukrywa tego w swojej biografii – szukał zrozumienia u baptystów, całe dnie przesiadywał przy torach kolejowych, by w końcu wstąpić do wojska i ruszyć na front. Tym sposobem Eric trafił do Indii, gdzie wojna była jeszcze mrzonką, a oficerowie czas spędzali na wycieczkach i zwiedzaniu tego egzotycznego kraju. Los jednak o nim nie zapomniał i autor w końcu trafił na front. Zobaczył śmierć i zniszczenie. Wtedy nawet nie przypuszczał, że jego ukochane pociągi doprowadzą go do zguby i do spędzenia ciężkich lat w japońskiej niewoli.
Bohaterowie
Historia, którą snuje Eric jest straszna, ponieważ przeżył prawdziwe piekło na ziemi. Był torturowany, podtapiany, bity, głodzony, brutalnie przesłuchiwany. Z istoty ludzkiej zmienił się w chodzący szkielet. Jednak zawsze kiełkowała mu w głowie wola buntu i ucieczki. Niestety, kiedy umysł i ciało jest złamane, ciężko przejść od myśli do czynów. Co mnie najbardziej dziwiło, to to, że podchodził do wszystkiego na chłodno – zero emocji, zero strachu czy tęsknoty za rodziną. Dla mnie było to dosyć sztuczne. Może to sprawiło, że czytając tę książkę ciężko było mi się wczuć w jego przeżycia i naprawdę współczuć. Także jego nienawiść do Japończyków była … dosyć niewielka. Gdybym ja była na jego miejscu nie wiem czy potrafiłabym od tak wybaczyć swoim prześladowcom. Jednak z drugiej strony to przebaczenie odbierałam także jako wybaczenie sobie tej powojennej znieczulicy i problemów psychicznych, które zniszczyły jego rodzinę.
Czytać czy nie czytać oto jest pytanie!
Dziwna była ta książka. Na pewno pokazywała okrucieństwo Japończyków podczas II wojny światowej, ale podkreślała też, że atak USA na Hiroszimę i Nagasaki wcale taki „humanitarny” nie był. Z drugiej strony porównując wojnę na tym drugim końcu świata, z tym co się działo w Polsce powstaje wielka przepaść nie do przekroczenia. Oczywistym jest, że autor przeszedł przez piekło i mimo upływu 60 lat dalej te wspomnienia są bolesne i trudne do zaakceptowania. Pewnie dlatego jego powieść jest taka … delikatna. Jeśli jednak Eric naprawdę wybaczył swoim oprawcom to należą mu się wielkie brawa. Ja mimo, że jestem wychowana w religii katolickiej, gdzie wybaczenie jest podstawą pogodzenia się z Bogiem, nie wiem czy byłabym w stanie dać go swoim oprawcom. Dlatego to od was zależy czy chcecie poznać jego historię czy nie. Ja osobiście czytałam bardziej dopracowane wspomnienia, ale też kategorycznie nie przekreślam tych. Każde wspomnienie jest ważne i istotne. Każde niesie w sobie olbrzymie ładunki emocji. I cieszę się, że autor mimo wszystko postanowił spisać swoje koszmary. Takie książki pokazują w pełnej okazałości okrucieństwo i całkowity bezsens wojny.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/10/japonski-pociag-smierci-droga-do.html
Słowem wstępu …
Ostatnio dużo się u mnie działo. Nagle zostałam samozwańczą znawczynią historii Polski i II wojny światowej i robiłam za przewodnika dla kilku obcokrajowców. Żeby nie wyjść na ignoranta z małą wiedzą zaczęłam szukać książek, które pomogą mi dowiedzieć się coś więcej. Zupełnie przypadkiem wpadła mi wtedy w ręce biografia Erica Lomaxa, który miał nieszczęście...
2014-10-13
Jakoś tak się moje życie potoczyło, że ostatnio miałam styczność z osobami pochodzącymi z krajów arabskich. Dla mnie było to dosyć dziwne przeżycie. Nagle trzeba starać się jakoś porozumieć i przy okazji zarządzać osobami, które wychowane są w innej kulturze i religii. Może się wydawać, że to nic, ale musicie mi uwierzyć kiedy mówię, że różnica kulturowa jest ogromna i nie do przeskoczenia. Oczywiście miałam przyjemność poznać egipcjanów, którzy alkohol pili jak wodę, ale poznałam też dosyć restrykcyjnych muzułmanów, którzy poszczą, nie jedzą wieprzowiny i modlą się 5 razy dziennie. I przy okazji mogłam podpytać jak wygląda życie w świecie, gdzie wojna jest na porządku dziennym, a kolejna bomba na ulicy nikogo już nie szokuje.
Dla mnie, osoby wychowanej już po upadku Muru Berlińskiego i w demokratycznym społeczeństwie jest to rzeczą nieco abstrakcyjną. Nie widziałam nigdy czołgu, odgłos bomby znam tylko z telewizji, Państwo Islamskie i Hamas są tylko pojęciami pojawiającymi się od czasu do czasu w mediach. A jednak Arabowie i Izraelczycy ciągle walczą, nie tylko między sobą, ale także wewnątrz wielu ugrupowań. Skąd tak naprawdę wziął się ten cały konflikt? Wiele źródeł wskazuje czasy biblijne, jednak faktem jest, że Żydzi zostali ludem bez ziemi. Najpierw stracili Egipt, potem Europa przez setki lat źle patrzyła się na tą nację, aż nagle wybuchła II wojna światowa. Ludność żydowska, która przeżyła postanowiła wskrzesić swoje państwo i tym sposobem zaczął się powolny rozpad i rozbiór arabskiej Palestyny.
W tym momencie zaczyna się powieść „Wiatr z północy”. Jest to świadectwo ponad 50 lat zażartych walk, powstania pierwszych obozów dla uchodźców, narodzin terrorystów (po obu stronach barykady), przemocy, bratobójczej walki, zbiorowych morderstw, tortur i bombardowań, a wszystko pod patronatem bogatych państw, które miały w tym korzyści. Autorka, rodowita Palestynka nie stara się usprawiedliwiać obu stron, chociaż czytając jej powieść można zauważyć, że tylko Żydzi przedstawiani są jako ci źli, a terrorystyczne akcje realizowane przez Organizację Wyzwolenia Palestyny (OWP) traktujemy jako konieczne zło służące osiągnięciu celu.
W tym całym rozgrzeszaniu Palestyńczyków winę ponosi autorka – snuje opowieść trzech pokoleń pewnej arabskiej rodziny, która mając wszystko z dnia na dzień zostaje wypędzona, przesiedlona i żyje w skrajnie nędznych warunkach pod panowaniem państwa izraelskiego. Z każdą stroną, z każdym kolejnym rokiem coraz bardzie zżywamy się z Hasanem i Darwiszem, Jusefem i Amal oraz całą rzeszą synów, córek, żon i mężów, babci i dziadków. Życie w Palestynie przemian, Palestynie rewolucji bajką wcale nie jest. Wiedzą o tym bohaterowie – chcą uciec, niektórzy trafiają nawet do Stanów Zjednoczonych, ale zawsze wracają z miłości do utraconej ziemi.
Od razu widać, że autorka dużo w życiu przeszła. Jej rodzina musiała w jakimś stopniu doświadczyć tych samych potworności, by mogło powstać to świadectwo. Współczuję jej, ponieważ dla mnie to jak życie w piekle. Nie ważne czy było się kobietą, mężczyzną czy dzieckiem. Nikt bezpieczny nie był. Krew arabska lała się na równi z krwią izraelską. A podłożem była nie tylko walka o ziemię, ale także setki lat prześladowań. II wojna światowa była największym horrorem naszych czasów. Nie należy się dziwić, że niektórzy bohaterowie książki mają okaleczoną psychikę po życiu w obozach i patrzeniu na masową śmierć rodaków. Przez to obie strony zadawały sobie cierpienie. Dla Żydów Palestyna była ich straconym i pożądanym domem. Z kolei dla Palestyńczyków, było to miejsce ich życia od tysięcy lat, miejsce gdzie uprawiają ziemię, kochają i nienawidzą.
Podczas lektury płakałam. Musiałam też robić częste przerwy, by przetrawić to co przeczytałam. Nie jest to prosta książka do poduszki. To pełna cierpienia historia okaleczonych ludów, które nie cofną się przed niczym, by odzyskać to, co im się prawnie powinno należeć. Przemoc rodzi przemoc. To z kolei rodzi cierpienie, ból i śmierć. Najsmutniejsze jest to, że ani ONZ ani NATO nie interweniowało w żaden istotny sposób. Ot, tak jakby mieli misję, ale im się nie chciało kompletnie nic z tym zrobić. Może gdyby wtedy ktoś by zainterweniował, dziś nie musielibyśmy czytać o tragicznych warunkach ludności mieszkających w Strefie Gazy, Hamas praktycznie nie rządziłby Egiptem, a nowo powstałe Państwo Islamskie nie trzymałoby terrorystycznej władzy nad swoimi obywatelami.
Takie gdybanie jednak sensu nie ma. Jednak warto poznać przyczyny skąd wzięła się ta cała wojna. W telewizji o tym nie usłyszycie. W gazetach o tym przeczytacie, ale tutaj trzeba już sięgać po poważne tygodniki. Ja mogę tylko każdemu polecić tą książkę. Nie jest prosta, nie jest łatwa, bez paczki chusteczek nie ma po co jej otwierać. Ale niech to was nie odstraszy – życie na Bliskim Wschodzie bajką nie było, nie jest i nie będzie.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/10/ziemia-bez-ludzi-dla-ludzi-bez-ziemi.html#more
Jakoś tak się moje życie potoczyło, że ostatnio miałam styczność z osobami pochodzącymi z krajów arabskich. Dla mnie było to dosyć dziwne przeżycie. Nagle trzeba starać się jakoś porozumieć i przy okazji zarządzać osobami, które wychowane są w innej kulturze i religii. Może się wydawać, że to nic, ale musicie mi uwierzyć kiedy mówię, że różnica kulturowa jest ogromna i nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-09-07
Japonia. Kraj kwitnącej wiśni i wschodzącego słońca. Kolebka samurajów i gejsz. Miejsce wytwarzania katan i szycia kimon. Kraj tajemniczy i odizolowany od reszty światy. Pełen legend i podań. Obfity w świątynie i herbaciarnie. Posiadający olbrzymi bagaż doświadczeń i krwawej historii. Japonia intryguje. Nie tylko mnie, ale tysiące ludzi na całym świecie. Chciałabym napisać, że Japonia jest jedyna w swoim rodzaju. To prawda, ale i jednocześnie kłamstwo. Każdy kraj jest perełką, ale też każdy kraj jest kalką innych państw narzuconych przez społeczeństwo i wszędobylskie prądy kulturowe. Jednak nie zmienia to faktu, że książki o krajach azjatyckich mogę czytać zawsze i wszędzie. W tym tkwi cała magia Orientu.
Akcja książki dzieje się na przełomie wieku XVIII i XIX. Jest to okres wielkich zmian w porządku świata. Prym wiodą kraje Niderlandzkie, w tym Holandia, które są morskimi mocarstwami podbijającymi Afrykę, Azję i Amerykę. Jednakże powoli zaczyna odbudowywać się potęga wysp Brytyjskich, które zaczęły mocno cierpieć po uzyskaniu przez Stany Zjednoczone niepodległości - w skrócie ich amerykańskie kolonie się zbuntowały przeciwko jarzmu niewolniczej pracy na rzecz zbyt kapitalistycznej Europy. W Francji pierwsze tryumfy zaczyna odnosić trzydziestoletni Napoleon Bonaparte. Zaś Polska na blisko 123 lata powoli znikła z map Europy, stając się częścią Rosji, Austrii i Prus. W obliczu tych rewolucji zadziwia wręcz marazm i japońska niechęć do zmian jakim patronuje cały świat.
Wszystko zaczyna się zwyczajnie jak na XVIII wieczną terytorialną ekspansję przystało. Holenderscy urzędnicy, w tym kancelista Jacob de Zoet trafiają na Dejimę, holenderską faktorię położoną niedaleko Nagasaki. Ich celem jest zniszczenie korupcji, zwiększenie zysków Wschodnioindyjskiej Kompanii Handlowej, poprawienie stosunków z szogunem Japonii, wypielenie chwastów i sprzedawczyków. Jednym słowem – misja wcale sielankowa nie była. Pokój między Japonią a Holandią był kruchy, jedno nieopaczne słowo mogło mu zaszkodzić. Można powiedzieć, że był to taki kolos na glinianych nogach. Może Europejczycy byli bogami handlu, jednak to szogun trzymał ich na smyczy i nie pozwalał im zbytnio wykazywać się inicjatywą, by przypadkiem nie podburzyć uzależnionego społeczeństwa.
Japonia tego czasu była państwem – miastem pod wodzą ichniejszego "boga" – szoguna. On sam był prawem, a jego słowo świętością. Jednym ruchem ręki i pociągnięciem pióra uzależnił od siebie poddanych, zabronił nauki języków obcych i co najgorsze, zamknął granice. Każda ucieczka karana była śmiercią. Nie przewidział jednego zagrożenia, a mianowicie ciągle postępującej globalizacji. Holendrzy zapewniali import i eksport, napływ kapitału i inwestycji na Dejimę i Nagasaki. Razem z nimi przyżeglował obcy język, obca religia, styl życia, ubiór, a nawet nauka i medycyna! Mitchell prezentuje te przemiany jako nieubłagany upływ czasu, który neguje wszystkie wierzenia ciemnego ludu i daje im malutkie światełko nadziei na rozwój.
W „Tysiącu jesieni…” tak naprawdę nie ma jednego głównego bohatera. Autor kreuje wiele postaci, a każda z nich ma do odegrania jakąś mniejszą lub większą misję w życiu. Jednym z nich jest Jacob de Zoet, młodziutki chłopak, który emigruje w poszukiwaniu pracy. Wszystko po to, by poślubić ukochaną dziewczynę. Nawet nie przypuszcza, że zostanie ostatnim ze sprawiedliwych ludzi, którzy nie sprzeniewierzyli się idei bogactwa i profitów. Wie, że nie należy do Japonii, ale jest na tyle światłym człowiekiem, że stara się jak najwięcej czerpać z tego zderzenia obcych kultur. Dzięki niemu poznajemy Orito, młodą kobietę, akuszerkę, której życiową misją jest ratowanie ludzi wierzących w zabobony i „magię” uzdrowicieli. Razem z Orito trafimy do najmroczniejszego klasztoru, gdzie na własne oczy możemy zobaczyć japońskie zacofanie.
Ta historia jest tak wielowątkowa, że nie sposób wszystko poruszyć i o wszystkim napisać. Niestety. Jednakże to pokazuje kunszt autora i jego rozległą wiedzę. W książce spotkamy się z wieloma personami, zarówno dobrymi, jak i złymi, poznamy trochę medycyny XVIII wieku, bliżej przyjrzymy się japońskim zwyczajom (jak rytualne harakiri), będziemy zszokowani warunkami w jakich żyli ludzie w koloniach angielsko-francusko-holenderskich, przekonamy się, że niewolnictwo ludności afrykańskiej ciągle miało się dobrze, podyskutujemy o demokracji i o amerykańskiej walce o niepodległość, poznamy czym jest miłość wykraczająca poza normy kulturowe i społeczne. Dzięki tej historii kraj kwitnącej wiśni nigdy nie wydawał mi się bardziej brzydki/piękniejszy. Mam tylko nadzieję, że kiedyś będę mogła na własne oczy zobaczyć japońską kulturę i mieć nadzieję, że Japonia sama w sobie będzie na mnie czekać niedotknięta przez prądy globalizacji :)
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/09/japonia-wielu-kontrastow-tysiac-jesieni.html
Japonia. Kraj kwitnącej wiśni i wschodzącego słońca. Kolebka samurajów i gejsz. Miejsce wytwarzania katan i szycia kimon. Kraj tajemniczy i odizolowany od reszty światy. Pełen legend i podań. Obfity w świątynie i herbaciarnie. Posiadający olbrzymi bagaż doświadczeń i krwawej historii. Japonia intryguje. Nie tylko mnie, ale tysiące ludzi na całym świecie. Chciałabym napisać,...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-30
2014-08-18
Lubię klasykę. Jednak czasami klasyka po prostu nie lubi mnie. Tak to już jest. Książki napisane X lat temu stają się niezrozumiałe dla współczesnego pokolenia. Dlatego zawsze podchodzę z rezerwą do powieści okraszonych mianem „klasycznych” i staram się nie nastawiać na cud. Jednak w tym przypadku szczęście mi sprzyjało i to, co początkowo mnie przerażało okazało się jedną z najbardziej pokręconych i absurdalnych książek jakie w życiu czytałam. Nie ma tu żadnego kruczka prawnego – „Paragraf 22” jest niesamowicie szaloną klasyką.
Historia dzieje się podczas II wojny światowej w fikcyjnej bazie wojskowej umiejscowionej gdzieś niedaleko Włoch. Joseph Heller stworzył całkiem sporą liczbę bohaterów – od zwykłych szeregowców do napuszonych generałów. Ich zawód – bombardier. Praca – walka z „nieprzyjacielem”. Jednak to nie Niemcy są u Hellera tymi złymi, ale … prawo. Tytułowy paragraf (§ 22) jest najgorszą rzeczą jaka przytrafiła się żołnierzom – prawa po prostu nie sposób obejść. Na czym tak naprawdę polega absurd tego kruczka prawnego? A mianowicie człowiek, który chce być zwolniony z armii musi być wariatem. Jednak człowiek, który z pełną premedytacją prosi o zwolnienie, ponieważ jest świadomy zagrożenia życia, wariatem być nie może. I tak zapętla się spirala absurdu. Po prostu genialnie pomyślane.
Ciężko jest streścić w paru zdaniach fabułę tej powieści. Każdy bohater przeżywa swoją własną historię – wszyscy są wariatami, ale tak naprawdę wszyscy są najnormalniejszymi bombardierami pod słońcem. Ich normalność/nienormalność prowadzi do wielu komicznych i dziwnych historii, które pokazują amerykańskie wojsko w krzywym zwierciadle – jako mieszankę szaleńców. Mamy generałów, którzy idą po trupach do celu; fanatyków, którzy walczą o światło jupiterów; pułkowników, którzy kopią pod sobą dołki. Jest to swoisty wyścig szczurów, wojna jest tylko pretekstem do zdobycia większej sławy, pojawiania się w gazecie, dostania medalu/pochwały/awansu. Nikt tak naprawdę nie patrzy na osoby na niższych szczeblach – oni są po prostu mróweczkami, które chcąc nie chcąc muszą pracować na uciechę szefostwa.
I tu pojawia się pole dla przeróżnej masy krętaczy, którzy do perfekcji opanowali wymykanie się obowiązkom. Wśród nich króluje Yossarian, niekwestionowany mistrz nr 1 w symulowaniu chorób ciała (cudownie boląca wątroba), małpowania chorób innych żołnierzy (podwójne widzenie), przekonywania wszystkich, że jest wariatem (w co i tak nikt w to nie wierzy dzięki paragrafowi 22), szerzenia niezadowolenia i ogólnej propagandy przeciwko kolejnym akcjom zrzucania bomb. U tytułowych bombardierów propaganda ma się dobrze – dla podtrzymywania morale władze zapewniają artystyczne przedstawienia, mecze ping-pongowe, miejsce do rzucania rzutkami, są kluby i stołówki, a nawet plaża, na której można spędzić leniwe popołudnie. Obóz wygląda co najmniej jak ośrodek wypoczynkowy, a nie jak .. obóz wojskowy!
Jeśli nie boicie się trochę pośmiać, a groteska nie jest wam obca – jest to książka wprost dla was. Dowiecie się, że człowiek jednak ma znaczenie, poznacie podstawowe zasady ekonomii (kupowanie jajek po 7 centów, sprzedawanie po 5 i to oczywiście z zyskiem!), dowiecie się jak symulować wymyślne choroby, wpadniecie w niezdrową fascynację defiladami wojskowymi i co najważniejsze – będziecie pod wrażeniem przebiegłości i prostoty paragrafu 22! Aż dziwne, że żaden rząd nie pokusił się na wprowadzenie takiego wręcz diabelskiego przepisu prawnego :) A może tak naprawdę istnieje, tylko my nie jesteśmy tego świadomi i wolimy dalej być nieświadomymi wariatami …
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/08/szalenstwo-niejedno-ma-imie-paragraf-22.html
Lubię klasykę. Jednak czasami klasyka po prostu nie lubi mnie. Tak to już jest. Książki napisane X lat temu stają się niezrozumiałe dla współczesnego pokolenia. Dlatego zawsze podchodzę z rezerwą do powieści okraszonych mianem „klasycznych” i staram się nie nastawiać na cud. Jednak w tym przypadku szczęście mi sprzyjało i to, co początkowo mnie przerażało okazało się jedną...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-13
Fin de siècle. Zbliża się koniec XIX wieku. W Polsce tak jak w innych krajach Europy dokonują się przeobrażenia społeczne, techniczne, gospodarcze i polityczne. Społeczeństwo powoli wkracza na nową ścieżkę, której towarzyszą dekadenckie wizje i pesymistyczne myśli końca wieku. A Polska? Znajduje się ciągle pod zaborami. Warszawa jest zrusyfikowana, a Kraków znajduje się pod panowaniem Austriaków. Epoka pozytywizmu powili zostaje zastępowana przez nowy prąd literacki – Młodą Polskę. W Krakowie, tak jak i w innych miastach pojawia się cyganeria, bohema świeci swoje tryumfy, po ulicach przechadzają się dandysi, powstają nowe dzieła literackie, malarskie i muzyczne. W tym świecie, wśród tych nowych prądów i filozofii, autorka umiejscowiła akcję „Niepokornych”.
Tytuł sugeruje nam, że bohaterką jest Eliza. Jednak nic bardziej mylnego. Autorka za swoje bohaterki uznała trzy młode kobiety – Elizę, Judytę i Klarę. Wszystkie trzy stanowią przykład rodzących się w tym okresie emancypantek. Kobiet, które są świadome swojej wartości. Kobiet, które walczą o swoje i nie dają się utartemu przekonaniu o świetności patriarchatu. Nie są jeszcze sufrażystkami. Nie zależy im na oddawaniu głosów wyborczych, jednak nie stronią od czytania o wielkich mocarstwach i dosyć dosadnie odnoszą się do sytuacji Polski pod zaborami. Nawet o tym nie wiedząc, zaczynają propagować feministyczne ruchy, zaskakując mieszkańców Krakowa oraz swoje rodziny.
W obecnych czasach pójście kobiet na studia traktujemy jako normalną kolej rzeczy. Jednak pod koniec XIX wieku, polskie kobiety mogły się kształcić tylko na dwóch uniwersytetach – Lwowskim i Jagiellońskim. Nie było to prostym zadaniem. Profesorzy nieprzychylnie odnosili się do garstki kobiet, które dostąpiły tego zaszczytu. Nie były uważane też za studentki, ale za słuchaczki, czyli nie miały z tego żadnego dyplomu, tylko satysfakcję, że biorą udział w czymś, co było wcześniej dla nich zakazane. Tym sposobem bohaterki „Niepokornych” stają się studentkami – farmacji i sztuki. Dla nich to szczyt marzeń, dla ich rodzin mrzonki i zachcianki, które nic im w życiu nie przyniosą. 120 lat temu miejsce kobiety, nie ważne czy żydówki czy chrześcijanki, było w domu. Kobieta powinna wychowywać dzieci, gotować obiad i dbać o swojego męża. Nic innego nie było ważne.
Muszę przyznać, że historia jaką snuję Agnieszka Wojdowicz jest ciepła i interesująca. Pozwala nam spojrzeć na nie tak odległe czasy. Dzięki temu możemy zobaczyć jak zmieniało się społeczeństwo i jak do dążyło do tych zmian. Każda z bohaterek jest inna i każda została doświadczona w jakiś sposób przez los. Tytułowa Eliza stała się świadkiem zabójstwa i wplątała się w pewnie niecne porachunki. Dodatkowo walczy z niechęcią rodziny do Austriaków i do Galicji. Judyta jest z kolei żydówką, która niepomna na rodzinne tradycje, wplątuje się w romans ze znanym malarzem i ucieka z domu, by zostać malarką. Przejdzie w życiu przez piekło, wszystko po to, by sama kierować własnym losem i nie stać się zwykłą kurą domową. Jest jeszcze Klara – materiał na doskonałą sufrażystkę. Studiowała w Berlinie, wraca jednak na sprawdzony UJ. Kwestuje i strajkuje, udziela się w teatrze i innych artystycznych, awangardowych grupach Młodej Polski. Niestety, dla swoich rodziców jest tylko niepokorną panienką, która musi się wyszumieć zanim znajdzie sobie odpowiedniego męża.
Co najbardziej mnie urzekło w książce to miasta. A dokładnie dwa miasta bliskie memu sercu. Kraków i Tarnów. Kraków XIX wieczny jest miastem cieni. Miastem, które wymiera po zapadnięciu zmroku. Miastem, po którym szwenda się niepokorny Stanisław Wyspiański, jeden z bohaterów książki. Razem z bohaterami trafimy na żydowski Kazimierz, przejdziemy się wąskimi uliczkami rynku, wpadniemy na Starowiślną, usłyszymy o Krowodrzej Górce i przekonamy się, że Bronowice były wtedy wsią, a nie wielką krakowską dzielnicą! Z kolei moje rodzinne, tarnowskie strony zostały przedstawione w kontekście niezbyt chlubnego wydarzenia z połowy XIX wieku, a mianowicie rabacji galicyjskiej. Może pamiętacie z historii, albo i nie, o sylwetce chłopa Jakuba Szeli, który był jednym z inicjatorów (z małą pomocą austriackich władz) zbrojnego powstania chłopstwa przeciw właścicielom ziemskim. Tarnowskie ziemie spłynęły wtedy krwią setki, jak nie tysięcy zabitych ziemian, księży i bogatszej szlachty. I właśnie to wydarzenie stanowi prolog książki, z którym prawie 50 lat później będzie musiała zmierzyć się Eliza.
Na koniec muszę podkreślić, że książkę czyta się nadzwyczaj dobrze i szybko. Dodatkowym atutem jest prowadzenie osobnej narracji z punktu widzenia Elizy, Judyty, a nawet Antona – Austriaka o polskich korzeniach, który zajmuje się wyjaśnieniem pewnej zbrodni i rozbicia szajki przestępców. Niestety, mimo że autorka tworzy cudowny nastrój epoki, a secesję czuć z kolejnych stron, niezadowolenie budzi konwencja do jakiej dąży autorka. A mianowicie, z powieści obyczajowej nagle robi się romans! Dla wielbicielek romantycznych uniesień będzie to na pewno duży plus historii. Leży także kryminalna intryga, zbyt prosto napisana, zbyt łatwo rozwiązana. Według mnie stanowiła tylko niepotrzebny wątek, wciśnięty niejako na siłę między kolejne rozdziały. Czy książkę warto przeczytać? Myślę, że nie trzeba nikogo do tego przekonywać. Nie zmęczycie się czytaniem, nie nadwyrężycie się umysłowo, a przyjemnie spędzicie dwa wieczory. Mi pozostaje mieć tylko nadzieję, że autorka pokaże na co ją tak naprawdę stać w kolejnych częściach o młodych emancypantkach.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/08/galicyjskie-emancypantki-niepokorne_14.html
Fin de siècle. Zbliża się koniec XIX wieku. W Polsce tak jak w innych krajach Europy dokonują się przeobrażenia społeczne, techniczne, gospodarcze i polityczne. Społeczeństwo powoli wkracza na nową ścieżkę, której towarzyszą dekadenckie wizje i pesymistyczne myśli końca wieku. A Polska? Znajduje się ciągle pod zaborami. Warszawa jest zrusyfikowana, a Kraków znajduje się pod...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-08-09
Wiem, że to może źle o mnie świadczy, ale o Powstaniu Warszawskim nie wiedziałam kompletnie nic. A to przecież kamień milowy polskiej walki o wolność. Można powiedzieć, że dziś to temat rzeka – budzi wiele kontrowersji, ma swoich przeciwników i zwolenników. Po każdej stronie stają politycy, weterani powstania, ex-żołnierze AK i zwykli ludzie, którzy chcą do sporu wrzucić swoje trzy grosze. Czy to coś daje? Powstanie już dawno się odbyło, a teraz 1 sierpnia świętowaliśmy 70 rocznicę. A jednak pamięć o nim wciąż trwa, pamięć o poległych i pamięć o porażce.
Obecnie przechadzając się po księgarniach w oczy rzucają się symbole powstania i podniosłe tytuły. Jestem dumna, że tyle książek powstaje o tych trudnych czasach. Jednak można zauważyć, że za książkami stoi odpowiedni PR i polityka. Gdyby nie okrągła rocznica, nie wiem czy tyle tytułów traktujących o powstańcach, ukazałoby się na polskim rynku. Jednak w tym wysypie historii, każdy może znaleźć coś dla siebie. Mnie zainteresowała książka „Galop ‘44” opowiadający o dwóch młodych chłopcach, którzy w cudowny sposób lądują w Warszawie, na krótko przed wybuchem powstania. Zbiegu okoliczności żadnego nie było – po prostu pamięć o powstaniu musi trwać wiecznie. Dla chłopców jednak jest to niezły wstrząs. W jednej chwili znajdują się w bezpiecznym Muzeum Powstania Warszawskiego, a w następnej minucie uciekają przed ostrzałem niemieckich czołgów.
Podoba mi się sposób, w jaki autorka odniosła stosunek współczesnej młodzieży do walki samej w sobie. Także patriotyzm odgrywa tu znaczną rolę. Jak można zaaklimatyzować się w Warszawie, pełnej niebezpieczeństwa, gdzie śmierć czyha zaraz za rogiem, mając w pamięci bezpieczne mieszkanie, komórki i Internet? Warszawę, gdzie za stosem rozbitych budynków ukrywają się „gołębiarze”, niemieccy snajperzy gotowy szybko posłać powstańców do piachu. Warszawę, gdzie jedynym jedzeniem jest „pluj-zupa” oraz kostki cukru. Warszawę, która powoli przestaje przypominać miasto sprzed wojny. Jednak duch w narodzie nie ginie i chłopcy – Mikołaj i Wojtek rezygnują z powrotu do bezpiecznych czasów i stają się powstańcami, walcząc na równi z żołnierzami AK i ludnością cywilną.
Na nic jednak zdała się ich wiedza o powstaniu – przeszłości zmienić się nie da. Bohaterowie i ich postawa pokazują, że nawet w obliczu klęski, należy podtrzymywać wiarę. Bez wiary powstanie nigdy by nie wybuchło. Bez wiary powstanie szybko by upadło. To co zapowiadało się na 2, góra 3 dni potyczek, przekształciło się w 63 dni ostrej walki o życie, walki o niepodległość i wolność. Nikt wtedy nie wiedział, że przyszłość Polski została przesądzona na konferencji w Teheranie w 1943 roku. Roosevelt i Churchill zamiast wspierać Polskę, która aktywnie odpierała okupację niemiecką i wspierała kraje Europy poprzez m.in. udział w bitwie o Tobruk, nie wspominając o udziale polskiego lotnictwa w Bitwie o Anglię. A jednak mocarze poszli na rękę Stalinowi, który Polskę dostał wręcz na tacy.
Czy to sprawia, że należy krytykować powstańców? Walczyli przecież o swoje życie. Nie mnie ich osądzać. Czy należy krytykować Armię Krajową? Bez nich i polskiego podziemia, upadłby duch w narodzie. Autorka na szczęście nie zabiera się za krytykę, przedstawia tylko czarno-biały obraz Warszawy walczącej i Warszawy upadającej. Jest tam miejsce na miłość i na życie towarzyskie, gdzie znane postacie z historii spotykają się z młodymi bohaterami. Razem przeżyjemy strach przebiegając przez barykady na Alejach Jerozolimskich, dostaniemy klaustrofobii brodząc po brudnych kanałach, uronimy łzy nad śmiercią poszczególnych bohaterów, uśmiechniemy się słuchając przekomarzań braci, mocniej będziemy trzymać kciuki za lotników RAF-u i będzie nam pękać serce z każdą kolejną zrzuconą bombą.
Mimo że książka dedykowana jest dla młodzieży, uważam że warto ją przeczytać. Może być dobra dla laików takich jak ja, którzy coś słyszeli o powstaniu, ale nie wiedzą, w którym uchu dzwoni. Z drugiej strony o historii, nawet tej najkrwawszej, warto pamiętać i warto tą pamięć pielęgnować przez lata. Nie wiem czemu historię uważa się za passé w dzisiejszych czasach. Bardzo nad tym boleję i z radością czytam takie książki. Dlatego bardzo polecam – autorka napisała historię wartościową i co najważniejsze, mądrą. A takich niestety obecnie brakuje.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/08/skok-do-powstania-galop-44-monika.html
Wiem, że to może źle o mnie świadczy, ale o Powstaniu Warszawskim nie wiedziałam kompletnie nic. A to przecież kamień milowy polskiej walki o wolność. Można powiedzieć, że dziś to temat rzeka – budzi wiele kontrowersji, ma swoich przeciwników i zwolenników. Po każdej stronie stają politycy, weterani powstania, ex-żołnierze AK i zwykli ludzie, którzy chcą do sporu wrzucić...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-04-18
Niemcy i II wojna światowa. Pierwsze skojarzenie: brutalna walka o czystość rasy, pogromy Żydów, obozy koncentracyjne, bombardowania, miliony dusz zabranych przez Śmierć do lepszego życia. Zaczynając czytać tę książkę nie spodziewałam się niczego więcej. Pomyślałam, jest nakręcony film, historia opowiada o małej dziewczynce, w tle wybucha wojna, a Hitler zbiera swoje krwawe żniwo. I tak od niechcenia zadecydowałam, czemu nie odpuścić sobie filmu i nie zacząć najpierw od książki? Już nie raz przejechałam się na beznadziejnych ekranizacjach, więc teraz jestem raczej wierna słowu pisanemu. Otworzyłam książkę i nie spotkałam na kartach stron tego czego się spodziewałam! Odkryłam tam znacznie więcej, po prostu przeżyłam bardzo intensywny czas ze złodziejką książek. I po tym długo płakałam…
Nie jest to książka o wojnie jak myślałam, ale z wojną w tle. Wojna początkowo pełza oplatając swoimi mackami najpierw Niemcy, potem Polskę, Rosję i calutki świat. Na początku jest cicha, nie mówi się o niej głośno, przemilcza się najważniejsze fakty, wszelkie sprawy załatwia się dyskretnie. Mija kilka miesięcy i wojna rośnie w słowa – słowa Hitlera, Goebbelsa i innych znających siłę słów. Zaczynają się pierwsze prześladowania Żydów, ma miejsce noc kryształowa, powolutku budowane są obozy koncentracyjne. Nareszcie propaganda zbiera swoje jarzmo, a po ulicach chodzą młodzi bojówkarze z Hitlerjugend, głosząc hasła o przemocy, nienawiści i antysemityzmie. Wojna niczym tornado rozbija ludzkie życia, które w obliczu kul i bomb są ulotne jak chmury. Świat staje się czarno biały, niebo przybiera odcień smutku i żałoby, a nad wszystkim płacze narrator powieści – śmierć we własnej osobie.
Śmierć jest dosyć specyficznym narratorem, aż chce się mu współczuć jego niewdzięcznej pracy. Objawia się jako osoba, nawet chciałoby się powiedzieć jako człowiek – ta personifikacja powoduje, że jest on nam bardziej bliższy niż wszystkie istnienia na świecie. Jako jedyny w tym czarnym świecie dostrzega piękno – piękno poranka, nieba, śniegu – piękno kolorów, których nie dostrzegają udręczone dusze mieszkańców niemieckiego Molching. Jako jedyny zwraca uwagę na życie Liesel. A przecież na początku wydawała się taka zwyczajna, była po prostu jedynym z dzieci jakie w tym okresie doznało straty. A jednak była wyjątkowa. I jej wyjątkowość dawała mi cały czas nadzieję na szczęśliwy koniec. Wmawiałam sobie - przecież dobro istnieje, jednakże była to ułuda. Im bardziej zagłębiałam się w dzieje Liesel i jej niemieckiej rodziny, tym bardziej pękało mi serce. Nie mogłam nadziwić się, ile w niej było hartu ducha, by przeciwstawić się całemu światu. Rzeczywiście była „strząsaczką słów” jak nazwał ją Max – Żyd, którego jej przybrana rodzina ukrywała w piwnicy. Nie dawała się propagandzie, starała się sama dostrzec prawdę w książkach, które kradła i co najważniejsze – sama podejmowała inicjatywę w tym zniewolonym przez faszyzm społeczeństwie.
Tak naprawdę w tej historii urzekło mnie wszystko, zaczynając od trudnej tematycznie fabuły do zbioru cudownych bohaterów. To oni żyją w tej książce. Może i podejmują czasami złe wyboru, idą za głosem narodu, a nie za głosem serca, ale wszyscy mają w sobie jakąś dobroć. Trzeba tylko chwili, by ją dostrzec. Jednakże ich walka ze złem z góry jest skazana na porażkę. Ten czarny potwór jest nieosiągalny, gdyż jest zakorzeniony w narodzie. A żeby naród się zmienił musi stać się tragedia, której Markus Zusak nie szczędzi swoim bohaterom, jak i czytelnikowi. Naprawdę cieszę się, że przystało mi żyć w takich czasach jakie są obecnie, gdyż 75 lat temu na ziemi było istnie piekło.
Myślę, że książkę najlepiej podsumowuje to, że jest o miłości – pięknej i czystej, miłości do rodziny, do udręczonych Żydów, miłości młodzieńczej, miłości do złudnej nadziei, miłości do upadłego świata… Ten świat jest cały w gruzach roztrzaskanych ludzkich serc i upadłych nadziei na lepsze jutro. Ale zawsze znajdzie się ktoś kto zapali świeczkę i wskaże drogę wyjścia. I to było dla mnie najpiękniejsze. I dlatego z całego serca polecam tę historię. Warto się z nią zapoznać i uronić chociaż jedną łezkę. Na pewno nie pożałujecie, gdyż „ świat bez słów wyglądałby inaczej”!
Recenzja znajduje się także na blogu: http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/zodziejka-ksiazek-markus-zusak.html
Niemcy i II wojna światowa. Pierwsze skojarzenie: brutalna walka o czystość rasy, pogromy Żydów, obozy koncentracyjne, bombardowania, miliony dusz zabranych przez Śmierć do lepszego życia. Zaczynając czytać tę książkę nie spodziewałam się niczego więcej. Pomyślałam, jest nakręcony film, historia opowiada o małej dziewczynce, w tle wybucha wojna, a Hitler zbiera swoje krwawe...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-02-26
Ostatnio naszła mnie ochota na małą odskocznię w literaturze – na coś innego, nietuzinkowego, klasycznego… Jako że ostatnio siostry Bronte są bardzo popularne, co widać w sporej ilości wydawanych książek, mój wybór padł na powieść Charlotte z iście tajemniczo brzmiącym tytułem Villette. Początkowo spodziewałam się czegoś zbliżonego treścią do jej wcześniejszej i chyba najsłynniejszej powieści – Jane Eyre. Jakby nie było, romans (?) Jane z Rochesterem był łagodnie ujmując dosyć niekonwencjonalny. Z kolei Jane Austin ujęłaby to jako związek dwóch pokrewnych dusz. Jednakże czytając Villette zostałam (nie)mile zaskoczona. Cała historia jest dosyć specyficzna, ale przy tym bardzo wciągająca. Bohaterowie są świetnie skonstruowani, ale czasami są bardzo przerysowani. Niby w książce nic się nie dzieje, ale ogrom wydarzeń może czytelnika pod koniec przytłoczyć. To jest olbrzymi plus, ale też minus całej powieści.
Lucy Snowe jest młodziutką dziewczyną jak na dzisiejsze czasy. Jednakże w XIX wieku została obwołana starą panną. Życie też nie było jej miłe. Sierota, bez dachu nad głową, ciepłego miejsca do spania, majątku do roztrwonienia, pozbawiona wsparcia rodziny i najbliższych. Jako dziecko wychowywana była przez ciotkę chrzestną, ale po osiągnięciu odpowiedniego wieku, zaczęła pracować. Lucy wie, że w pełnej konwenansów Anglii ciężko będzie jej znaleźć odpowiednią pracę, decyduje się więc na emigrację do Francji. Tym sposobem trafia do Villette, francuskiego miasteczka, gdzie podejmuje pracę jako nauczycielka angielskiego na pensji Madame Beck.
Dalej historia płynie dosyć wolno, autorce nigdzie się nie śpieszy. Powolutku i bardzo dokładnie pokazuje życie na pensji dla bogatych panienek i dla miejscowych uczennic. Jeśli ktoś myśli, że życie w takiej szkółce jest nudne, to bardzo się myli! Jest tam pełno intryg, wzajemnego szpiegowania, obgadywania, potajemnych spotkań a nad wszystkim czuwa (lub straszy) duch zakonnicy. Nie ma tam przyjemnych twarzy – właścicielka realizuje doktrynę stałego nadzoru i pociąga za sznurki życia wszystkich zależnych od niej osób. Nauczycielki są zapatrzone w sobie, pragnące bogato wyjść za mąż równocześnie podążając za najnowszymi trendami w modzie, zaś uczennice zajmują się flirtowaniem i balowaniem do białego rana. Lucy kompletnie nie pasuje do tego środowiska. Jest cicha, nieśmiała, boi się odezwać, nie podejmuje inicjatywy, jest bezbarwna i zimna. Przemyka przez życie jak cień zajmując się obserwowaniem życia innych. Co jest najgorsze, ta sytuacja jej się nie podoba, nie raz cierpi na samotność, ale nie podejmuje absolutnie żadnych kroków, by temu zapobiec. Żyje w stagnacji i ciągłej alienacji od innych. Ciężko się z nią utożsamić, jest ona postacią po prostu antypatyczną i niemiłą! Nie rozumiem, jak autorka mogła tak uprzykrzyć życie swojej bohaterce. Zrobiła z niej ofiarę losu i sprawiła, że Lucy poniżała się z własnej i nieprzymuszonej woli.
Z drugiej strony, wielkie brawa należą się Charlotte Bronte, za to jak wiele ciekawych wątków i motywów połączyła w tej powieści. Może to chwilami sprawiać wrażenie, że historia jest dosyć nierówna, wolne rozdziały zastępowane są po chwili dynamiczniejszymi fragmentami. Całość składa się z opisów tradycyjnego i normalnego życia, przeplatanych onirycznymi wizjami sennymi Lucy, a wszystko skąpane jest wiktoriańską powieścią grozy i nawiedzającym pensję duchem mściwej zakonnicy. Na koniec pojawia się także zalążek historii miłosnej! Jednakże nie jest on jakoś wybitnie wyeksponowany, co i tak nie ubliża tej historii. Wisienką na torcie było dla mnie zakończenie, niby historia została zamknięta, ale autorka zasiewa ziarno niepewności w czytelniku i pozostawia spore pole do własnej interpretacji.
Jeśli ktoś się waha nad czytaniem tej historii, mogę ją szczerze polecić. Spędziłam nad nią dosyć ciekawe dwa tygodnie (książka jest bardzo obszerna) i nie żałuję tego czasu. Czasami warto jest przeczytać trochę inny punkt widzenia pisarza, niż to co prezentowanie jest w dzisiejszych czasach. Warto także wziąć tę książkę do ręki w ramach szacunku do postaci Charlotte Bronte – jak czytamy we wstępie, powieść inspirowana jest życiem angielskiej autorki. I to jest dla mnie największy argument i zarazem największa zachęta. Polecam!
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2014/04/villette-charlotte-bronte.html
Ostatnio naszła mnie ochota na małą odskocznię w literaturze – na coś innego, nietuzinkowego, klasycznego… Jako że ostatnio siostry Bronte są bardzo popularne, co widać w sporej ilości wydawanych książek, mój wybór padł na powieść Charlotte z iście tajemniczo brzmiącym tytułem Villette. Początkowo spodziewałam się czegoś zbliżonego treścią do jej wcześniejszej i chyba...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nasza polska szlachecka. Jedyna w swoim rodzaju epoka pełna brawury i często zakrapianej winem i miodem odwagi. Miłości do Ojczyzny, tej wielkiej Mateczki, która przygarnie każdego, kto za nią przelewa krew nieprzyjaciela, pot współtowarzyszy i łzy ukochanych. Wiary w Ideały i Wartości wysysane z mlekiem matki i ćwiczone silną ręką ojca. Nadziei w odzyskanie Siłę Szlacheckiego Stanu i odbudowania Nowej Rzeczypospolitej na gruzach nieprzyjacielskich twierdz. Barwność tych czasów odkrył już Sienkiewicz, który kreował gorącokrwistych sarmatów wymachujących swoją szabelką, ratujących królów, zabawiających omdlewające niewiasty i zawstydzających kompanów swoją miłością do mocniejszych trunków i stanu permanentnego upojenia.
Ten wstęp powinien dać wam obraz czasów w jakich dzieje się akcja „Samozwańca”. Polska XVII wieku jest widmem, wspomnieniem dawnej swojej świetności zbudowanej przez Kazimierza Wielkiego, wywalczonej przez Władysława Jagiełłę i Jana III Sobieskiego. Nowy król elekcyjny – Szwed Zygmunt III Waza nie ma polotu swoich poprzedników, co rusz angażuje się w nową wojnę, czy to z Kozakami, Szwedami i Rosjanami. W wolnym czasie urządza bale, pije na umór i walczy ze szlachcicami. Lada chwila wybuchnie rokosz (zbrojne wystąpienie szlachty przeciw władzy), gdy zaraz za granicą, na Rusi, panoszy się groźny pseudo-car Borys Godunow. Odpowiedzią na modlitwy króla i Polaków zdaje się być Dymitr zwany Samozwańcem, domniemany syn wcześniejszego cara Iwana IV Groźnego. Postanawia strącić czapkę Monomacha (insygnium władzy) swojego wroga Borysa, zostać ukochanym carem poszkodowanego chłopstwa rosyjskiego, nawrócić Ruś na chrześcijaństwo i podpisać pokój z Polską. Tym sposobem rozpoczyna się Dymitriada, wielka wyprawa wspierana przez Polaków w celu podbicia Moskwy i osadzenia Samozwańca na tronie.
Jednakże to nie Dymitr, dziarski chłopak zaślepiony rządzą zemsty jest głównym bohaterem powieści Komudy. Jest nim nie kto inny jak polski szlachcic, doświadczony w boju o Inflanty, Jacek Dydyński. Z dumą nosi skrzydła husarskie, dotrzymuje towarzystwa kobietom, wszczyna pijackie burdy, mocniejsze trunki stanowią podstawę jego diety, nie grzeszy rozumem, wszędzie szuka zwady, w każdym widzi wroga nie ukrywając przy tym wielkiej pogardy dla Moskali. Wybuchowy charakter Jacka idealnie pokazuje stereotyp polskiego szlachcica wierzącego, że jest ponad każdą władzą i uczącego jak należy żyć ponad stan. Los mu jednak wyjątkowo nie sprzyja, umiera ojciec, brat chce się go pozbyć, a ze spadku po ojcu dostanie przysłowiową figę z makiem, chyba że odszuka swojego zaginionego wuja. Jest tylko jeden problem - od wielu lat o wuju nikt nie słyszał, a ostatni raz widziany był żywy w Moskwie. Jacek musi się ukorzyć przez Dymitrem, którego uratował z rąk porywaczy, przyrzec swoją służbę i ruszyć na podbicie Rosji w samobójczej wręcz misji.
W książce najbardziej podoba mi się styl w jakim jest napisana, gdyż Komuda idealnie przedstawił Polskę początku XVII wieku. Jest głośno, jest niebezpiecznie i jest patriotycznie. Szlachta jest nieprzewidywalna, Dymitr szalony, a największe interesy załatwia się w karczmie przy mocniejszym trunku. Bohaterowie są targani przez własne marzenia i ideały, widzą jedyne rozwiązanie w postaci pokazania kto jest silniejszy i … bardziej szalony. Autor wyciąga jednak pomocną dłoń do czytelnika, któremu te czasy, jak i historia Polski mogą być obce. Nie oszukujmy się, gdyż nie każdy z nas był orłem z historii. Dlatego mamy mnóstwo ciekawostek, przypisów dotykających takich spraw jak uzbrojenie, życie codzienne, miłostki, śmieszne anegdotki. Dodatkowo liźniemy trochę rosyjskiego i zobaczymy, że konflikt na linii Polska – Rosja ma o wiele głębsze podłoże niż nam się wydaje.
„Samozwaniec” jest wyjątkowo dobrym wprowadzeniem do tej czterotomowej serii. Książkę historyczną lepiej sobie wymarzyć niż napisać, jednak Jacek Komuda pokazuje, że ma lekkie pióro jeśli chodzi o bycie kronikarzem Polski szlacheckiej. A to już coś, zwłaszcza dla fanów Trylogii Sienkiewicza, którzy tęsknią za niepokornym Kmicicem czy odważnym Panem Wołodyjowskim, którzy sami stanowili ostatni bastion obrony polskości. Teraz to słowo, jak ostatnio zostało zauważone, wymarło, a znaczenie zostało sprofanowane i zapomniane. Dlatego miło jest poczuć co to znaczy Polska, pomarzyć o patriotyzmie i dalej się martwić co zrobi nieprzewidywalna Rosja.
http://pozytywnie-zaczytana.blogspot.com/2015/01/szlachecka-fantazja-samozwaniec-tom-1.html
Nasza polska szlachecka. Jedyna w swoim rodzaju epoka pełna brawury i często zakrapianej winem i miodem odwagi. Miłości do Ojczyzny, tej wielkiej Mateczki, która przygarnie każdego, kto za nią przelewa krew nieprzyjaciela, pot współtowarzyszy i łzy ukochanych. Wiary w Ideały i Wartości wysysane z mlekiem matki i ćwiczone silną ręką ojca. Nadziei w odzyskanie Siłę...
więcej Pokaż mimo to