-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać14
-
ArtykułyWojciech Chmielarz, Marta Kisiel, Sylvia Plath i Paulo Coelho, czyli nowości tego tygodniaLubimyCzytać3
-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik20
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński6
Biblioteczka
2018-08-12
2018-04-06
2018-02-07
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Julia posiada dar, który traktuje jako przekleństwo. Nikt nie wie dlaczego dziewczyna zabija dotykiem. Świat został pogrążony w chaosie. Brakuje jedzenia, zwierzęta umierają, a pogoda staje się nieprzewidywalna. Komitet Odnowy podstępem zdobywa władzę, kłamiąc ludziom w żywe oczy, że są w stanie wszystko odbudować. Do tego zamierzają wykorzystać moc Julii, aby powiększyć swoje wpływy. Jednak ona się buntuje. Po raz pierwszy raz w życiu. Zaczyna walczyć, bo przy jej boku pojawia się ktoś, kto ją kocha. Jak potoczą się jej losy?
Pisząc w tym momencie tę recenzje jestem w pełni świadoma, że może zostać odebrana nieco źle. "Dotyk Julii" jest bardzo popularną serią i zbiera w większości pozytywne oceny, dlatego dziwnie mi, że ja nie odbieram jej w przychylnym świetle. Z czystym sumieniem przyznaję, że liczyłam na coś świetnego i podchodziłam do pierwszego tomu z dobrym nastawieniem, ale trochę się rozczarowałam. Przed wyjaśnieniem mojego niezadowolenia, chciałabym jeszcze wspomnieć o dwóch kwestiach. Obowiązkowo zachwycę się nad okładką, która jest śliczna. Oprawa graficzna naprawdę przypadła mi do gustu. Na koniec zdradzę, że czytałam tę pozycję wcześniej, jakoś półtorej roku temu, ale kolejne części dokupiłam dopiero w ostatnie wakacje, więc pozapominałam wiele istotnych wątków. W grudniu przysiadłam ponownie do tej książki i dopiero dzisiaj udało mi się ją skończyć. To były długie miesiące. Powinnam dostać jakąś nagrodę za znoszenie tych tortur.
Tak, napisałam to. Czytanie tej książki było dla mnie przez długi okres torturami. Nie chodzi o to, że Tehereh Mafi ma nieciekawy styl pisania. Początkowo uważałam to za jedyny plus tej powieści. Opisy są dosyć specyficzne, naładowane dużą ilością metafor. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak błahe sprawy można przedstawić w tak niezwykły sposób. Ale po kilkunastu rozdziałach taka narracja zaczęła mnie męczyć. Brakowało mi tej prostoty, denerwował mnie zmetaforyzowany tekst i przelatywałam wzrokiem po linijkach, nie zagłębiając się bardziej, bowiem nie miałam na to ochoty. To są główne zarzuty.
Sam pomysł był interesujący. W końcu rzadko mamy do czynienia z taką anomalią, jak odbieranie komuś życia poprzez dotyk. Gdyby trochę bardziej nad tym popracować, to mogłoby się udać. Ale w moim mniemaniu wyszło dosyć średnio. Pierwszą połowę oceniam kiepsko. Nie wiem jak udało mi się przez to przebrnąć. Dopiero od zmienienia otoczenia (tzn. opuszczenia terytorium Warnera) poczułam lekką ciekawość. Pojawiła się jakaś akcja, autorka skupiła się na opisywaniu czynności, a nie uczuciach głównej bohaterki, więc rozdziały trzymały się kupy. Pod koniec nawet się wciągnęłam. Wydarzenia zostały poprowadzone w intrygujący sposób, ale nie do przesady. W porównaniu do innych książek, "Dotyk Julii" balansował na granicy przeciętnie a może być.
Teraz przejdziemy do omówienia postaci. Wiem, że zostanę zlinczowana, ale Julia mnie denerwowała. Rozumiem przez co musiała przejść i gdzieś w głębi siebie współczułam jej, ale to nie zmienia faktu, że jej zachowanie irytowało mnie. Nie potrafię wskazać przyczyny, która sprawiła, że dziewczyna nie zdobyła mojej sympatii. Tak jest i nie umiem tego zmienić. Aczkolwiek w jednym przyznawałam jej rację. Warner to psychopata, zabójca i potwór. I tutaj od razu zaznaczam, że wiem mniej więcej jak skończy się ta trylogia, bo parę spoilerów obiło mi się o uszy, ale zdecydowanie nie wierzę, że ta historia się tak potoczy. Może właśnie dlatego chciałabym przeczytać dalsze części? Poza tym słyszałam, że kolejne tomy są lepsze. Dlatego też nie przekreślam "Dotyku Julii". Kontynuując. Nie mogłabym nie wspomnieć o Adamie, który odgrywa ważną rolę w tej opowieści. Jego naprawdę polubiłam i szczerze liczę na to, że ten stan pozostanie niezmienny. Do tego dochodzi jego młodszy brat, który jest przeuroczy oraz Kenji, który mimo pewnych sytuacji raczej jest bardziej na plus niż na minus.
Podsumowując, nadal nie jestem zadowolona z tej książki. Czytając ją po raz pierwszy nie odebrałam jej pozytywnie i teraz tak też się nie stało. Choć w pewnych kwestiach wypadła lepiej w moich oczach. Uważam, że kiedyś dałabym jej słabszą ocenę. Wiem, że teraz posypie się wiele komentarzy na temat tego, że wam się ta seria podobała. Mam tylko nadzieję, że uszanujecie moją decyzję, bo każdy może lubić coś innego. Moja recenzja jest jednoznaczna, bo po prostu uważam, że ta pozycja zbiera zbyt dobre opinie. Zdania nie zmienię.
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Julia posiada dar, który traktuje jako przekleństwo. Nikt nie wie dlaczego dziewczyna zabija dotykiem. Świat został pogrążony w chaosie. Brakuje jedzenia, zwierzęta umierają, a pogoda staje się nieprzewidywalna. Komitet Odnowy podstępem zdobywa władzę, kłamiąc ludziom w żywe oczy, że są w stanie wszystko odbudować. Do tego...
2018-01-18
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Tajemnicza epidemia zmiotła dorosłych i dzieci z powierzchni Ziemi, zostawiając przy życiu jedynie nastolatków. By przetrwać młodzi łączą się w plemiona. Każdy z ich dni jest policzony, kończą się antybiotyki oraz jedzenie. Gdy jeden współplemieńców na Placu Waszyngtonów wpada na trop lekarstwa, pięcioro przyjaciół wyrusza na ryzykowną ekspedycję. Ich podróż naładowana jest akcją, niebezpieczeństwami, wymianą ognia, gangami i cierpieniem. Czy uda im się ocalić wymierającą populację? Dowiedz się sam!
O tej książce słyszałam parę pozytywnych opinii, lecz o uszy obiły mi się także te złe. Gdy zobaczyłam przecenę w Empiku i mogłam tę pozycję kupić o połowę taniej, nie wahałam się. Zainwestowałam w własny egzemplarz z zachęcającym opisem oraz okładką. Przez pierwsze rozdziały przebrnęłam dosyć szybko, jednak z czasem zaczęłam odczuwać zmęczenie tą historią. Jeśli ciekawi Was, jak brzmi moja dalsza opinia, zapraszam do czytania.
Najpierw wspomnę o autorze "Młodego świata". Chris Weitz jest reżyserem takich filmów jak: "Saga zmierzch: Księżyc w Nowiu", "American Pie", "Złoty kompas" oraz współtworzył scenariusz do "Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie". Dlatego czytając tę powieść, czułam się jakbym oglądała film. Cóż, nie byle jaki, bowiem "Więzień labiryntu: Próby ognia". Zaraz wyjaśnię dlaczego. Grupę nastolatków – mamy, chorobę, która nie zaatakowała tylko ich – mamy, podróż przez zniszczone miasto – mamy, poszukiwanie lekarstwa – mamy. Oczywiście, odnoszę się wyłącznie do filmu, ponieważ książki nie miałam okazji przeczytać. Mimo lekkiego zirytowania, te podobieństwa mogłam jeszcze przeboleć. Ale jeśli chodzi o bohaterów, tutaj balansowałam na granicy wytrzymałości i cierpliwości.
Mieliśmy perspektywę dwóch postaci – Jeffersona i Donny. Jeśli chodzi o Jeffa, to jego narracja bardziej do mnie przemawiała. Nie był wyśmienity, niekiedy też mnie denerwował, lecz do niego miałam stosunek obojętny. Czasem rzucił śmiesznym tekstem, a czasem użył słowa, które rozumiał tylko on i Mózgowiec. W roli przywódcy sprawdzał się dosyć dobrze. Natomiast Donna. O Matko Boska, najchętniej dodałabym jej do listy w ostatniej notce. Ta dziewczyna była okropna! Nie dość, że jej przemyślenia były totalnie nudne, to do tego jej sposób wyrażenia sprawiał, że wciąż kręciłam głową z politowaniem. Używała dziwnego slangu, a apokalipsę pieszczotliwie nazywała Aposią. Do tego miała najlepszego przyjaciela – czarnoskórego geja. I o ile Petera mogłabym jeszcze tolerować, o tyle uniemożliwiało mi to jego wypowiadanie się. Jego teksty zazwyczaj polegały na: "Blablablabla, GERL", "Coś tam coś tam, GERL". Nie, nie potrafiłam tego w spokoju czytać. Aczkolwiek i tak najbardziej przeszkadzał mi zapis dialogów w perspektywie Donny. Czułam się jakbym czytała scenariusz:
Jefferson:
Co tam?
Ja:
Nic, a u ciebie?
Jefferson:
Spoko.
Serio? SERIO?! Chociaż muszę przyznać, że takie zapiski czytało się wyjątkowo szybko, więc sprawnie przechodziłam przez narrację Donny. Najlepiej jak znaleźli się w bardzo niebezpiecznej sytuacji, gdzie nie mogli być pewni, że przeżyją, a nasza główna bohaterka w tym czasie wspominała życie przed wybuchem epidemii. Postanowiłam, że na tym zakończę swoje narzekanie i przejdę do postaci, którą naprawdę polubiłam. Mianowicie niską, drobną dziewczynę – Szyfon. Niby niepozorna, lecz potrafiła dokopać. Wykazała się niezwykłą odwagą, umiejętnościami walki wręcz i posługiwania się bronią. Denerwowało mnie, że nikt jej początkowo nie doceniał. Gdyby nie ona, ta historia mogłaby się zakończyć inaczej. Jeśli chodzi o postacie epizodyczne, do gustu przypadł mi jeszcze Ratso. Wydawał się autentyczny. Nie wspomniałam jedynie o Mózgowcu, do którego mam taki stosunek, co do Jeffersona. Po prostu jest. Nie przeszkadzał mi. Zresztą czasem tylko on ogarniał sytuację, więc za to plus.
Fabuła. Hm, miałam wrażenie, że wszystko wyglądało tak samo. To znaczy, bohaterowie pojawiali się w jakimś miejscu, tam się coś działo, uciekali, znowu byli w jakimś miejscu, tam się coś działo, uciekali i tym sposobem trafiali do kolejnego miejsca. I tak w kółko i kółko. Przyznaję, było to nieco nużące. Ogólnie gdyby wyrzucić wiele zbędnych opisów, ta książka byłaby o połowę chudsza. Ciąg przyczynowo-skutkowy nie istnieje w tej historii. Część sytuacji była całkowicie bez sensu. Jednak nie zamierzam ich wymieniać i spoilerować. Aby zrozumieć mój wywód, trzeba przeczytać tę powieść i dowiedzieć się na własnej skórze jak bardzo jest o niczym. Dno i pięć metrów mułu.
Reasumując, ta książka jest po prostu przeciętna. Nie wyróżnia się na tle innych. Końcówka była odrobinę intrygująca, ale wątpię żebym sięgnęła po kontynuację serii. Pierwszy raz mam taką sytuację, bo zazwyczaj chcę wiedzieć, jak dana opowieść się skończy. W tym przypadku jest inaczej. Nie zamierzam męczyć się przy kolejnych tomach. Zawiodłam się, niestety.
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Tajemnicza epidemia zmiotła dorosłych i dzieci z powierzchni Ziemi, zostawiając przy życiu jedynie nastolatków. By przetrwać młodzi łączą się w plemiona. Każdy z ich dni jest policzony, kończą się antybiotyki oraz jedzenie. Gdy jeden współplemieńców na Placu Waszyngtonów wpada na trop lekarstwa, pięcioro przyjaciół wyrusza...
2018-04-14
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com
River jest bezgranicznie zakochany w swojej dziewczynie Penny. Nie wyobraża sobie bez niej życia, dlatego gdy zostaje porzucony, traci wszystko, w co do tej pory wierzył. Niespodziewanie trafia do Drugiej Szansy, grupy, do której uczęszczają nastolatkowie z problemami. Złośliwy los i przypadkowe sytuacje wplątują go w sieć kłamstw i zmuszają do fantazjowania, zaplatając życie coraz dotkliwiej. A dookoła niego pojawiają się dylematy innych ludzi, starzy i nowi przyjaciele wyczuwający nieszczerość, zatroskana rodzina i rodzące się nowe uczucie. Czy miłość może być uzależnieniem? Gdzie przebiega granica pomiędzy wzajemnym oddaniem a całkowitym wyrzeczeniem się własnej osobowości?
Tę pozycję można przeczytać w jeden dzień. Przy pojedynczym posiedzeniu wystarczą dwie godziny, gdyż książka ma około dwustu trzydziestu stron. Przez wszystkie rozdziały miałam wrażenie, że płynę, ponieważ tekst napisany jest przyjemnym, prostym językiem. Niewątpliwie zrelaksowałam się.
"- Gdyby nie ty, pewnie nadal stałbym na niewłaściwym przystanku autobusowym."
Siedemnastoletni River jest łagodnym, sympatycznym oraz uroczym chłopakiem. Bardzo go polubiłam. Jego narracja jest nieco sarkastyczna i momentami zabawna, ale on sam w sobie jest raczej nieporadny oraz wrażliwy. Zaczarował mnie tak, że tym czarem skradł moje serce pomimo tego, że jest kłamcą, stalkerem, nie umie tańczyć i nie ma prawa jazdy. Czuję się jakby był moim bratem albo przyjacielem. Rozczula mnie. Prawdę mówiąc każdy bohater występujący w tej historii przypadł mi do gustu. Oprócz Penny. Jakoś nie potrafiłam znieść tej dziewczyny. Była niewdzięczna i w sposób w jaki potraktowała Rivera, no cóż, nie należał do najmilszych. Ale za to Daphne, Natalie, Maggie, Will, Leonard, Luke, Christopher i Juana, to postacie, które naprawdę lubię. Pod tym względem jestem zadowolona.
Fabuła jest dosyć prosta, ale na pewno oryginalna. Krótka, lecz wciągnęła mnie. Autorka porusza wiele tematów. Przede wszystkim kładzie nacisk na to, jak potrzebna jest rozmowa. Czasem porozmawianie z kimś o naszych problemach, pomaga najbardziej. Myślę, że tego brakuje w innych książkach. Tego zdrowego podejścia do ważnych spraw. Dana Reinhardt ukazuje również jak łatwo można wpaść w wir kłamstw. Jedno kłamstwo, ciągnie za sobą kolejnych pięć i trudno przestać. Nawet jeśli nie ma się złych zamiarów.
"Ciało mi zlodowaciało, z tym, że głowa stanęła w ogniu. Zupełnie jakbym był wybrakowanym superbohaterem, obdarzonym całkowicie bezużyteczną, autodestrukcyjną mocą."
Podsumowując, lektura godna polecenia. Nie jest to obszerna książka, o której mogę się rozwodzić godzinami. Myślę, że najważniejsze wątki zostały poruszone. Zresztą, nie chcę więcej spoilerować. Zachęcam do sięgnięcia po Powiedz wreszcie prawdę. Do tej pozycji na pewno wrócę. Wspomnę jeszcze, że zakończenie było takie, jakie powinno. Jak to River skomentował: '"Tyle że to wcale nie był koniec. I nie był idealny. Był więcej niż idealny - był dobry".
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com
River jest bezgranicznie zakochany w swojej dziewczynie Penny. Nie wyobraża sobie bez niej życia, dlatego gdy zostaje porzucony, traci wszystko, w co do tej pory wierzył. Niespodziewanie trafia do Drugiej Szansy, grupy, do której uczęszczają nastolatkowie z problemami. Złośliwy los i przypadkowe sytuacje wplątują go w sieć...
2018-04-03
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Najbardziej rozczarowująca kontynuacja serii, jaką przeczytałam w tym roku i kiedykolwiek.
Po ostatnich perypetiach Magda wraca do życia w innym ciele, zmienia się również jej charakter… Razem z Feliksem chcą odszukać i unicestwić Pierwszego, najbardziej niebezpieczną istotę z jaką przyszło im się mierzyć. Gdy trafiają na Mateusza, który po wydarzeniach z poprzedniego roku wyprowadził się z Wiatrołomu, we troje wyruszają na poszukiwania zaginionego żniwiarza. A na świecie z niewiadomych przyczyn pojawia się coraz więcej nawich.
"– Nie mogłaś zostać żniwiarzem – szepnął.
– A jednak. Dla chcącego nic trudnego. I mam nawet tatuaż, wiesz?"
Czerwone słońce zapowiadało się naprawdę dobrze. Dostaliśmy intrygującą końcówkę, więc Paulina Hendel w drugiej części miała szerokie pole do popisu. Niestety, ale nie wykorzystała swojej szansy i stworzyła coś, co w rzeczywistości nie posiadało w sobie ani krzty akcji. Oczywiście, kilkukrotnie otrzymywaliśmy opisy zabijania kolejnych demonów, które dręczyły ludzi na terenie Polski, ale według mnie były to tylko zapychacze, mające ukryć, że nic się nie dzieje, a fabuła swoi w miejscu. Uzyskaliśmy piętnaście długich rozdziałów, polegających wyłącznie na spotkaniach Feliksa, Magdy i Mateusza, którzy od czasu do czasu pokonali bezkosta, spaleńca czy zmorę. Och, ileż emocji, prawda? Nie.
Nie zapominajmy o wątku pani Janiny i jej dwóch wnuków-karków. Podejrzewam, iż miał być to wątek komediowy. Cóż, kompletnie nie wyszedł, ale śmiałam się. Śmiałam z zażenowania. Teksty, które dzieci z podstawówki używały dziesięć lat temu, irytujące dialogi i żenujące sytuacje – tak wyglądały fragmenty poświęcone tej trójce. Nie wierzę, że autorka napisała takie momenty i co gorsza, ujrzały one światło dzienne. W końcówce nawet przyzwyczaiłam się do Sebastiana i Adriana (Seba i Adi, nadal bawią mnie te imiona, ponieważ idealnie pasują do braci-ziomeczków spod bloku), czego nie mogę powiedzieć o Magdzie. Co się stało z tą postacią, to tylko Pan Bóg wie. I niewątpliwie autorka. Rozumiem jej przemianę, bowiem zmieniła ciało, a jego poprzednia właścicielka miałam wybuchowy charakter, ale bez przesady. Drażniła mnie na każdym kroku, jej decyzje były po prostu głupie. Chciała pochwalić się swoją sprawnością w likwidowaniu nawich, lecz nie wychodziło jej to. W myślach krzyczałam na nią, aby się ogarnęła. Nie zrobiła tego. Trzy razy nie dla nowej Magdaleny Wojny.
"– [...] sądzi, że ukradliśmy cały majątek jej siostry, łącznie z rodową, srebrną zastawą.
– Ale my nigdy nie mieliśmy rodowej...
– Przecież wiem!"
Jeśli jesteśmy już przy bohaterach, to jedynie mogę pochwalić Mateusza. On także się zmienił, ale raczej na lepsze. Mimo chłodu, jakim wszystkich obdarzał, to przekonuje mnie do siebie. Jego kuzyn również jest w porządku. Drzemie w nim trochę takiej niewinności, ale mi się to podoba. Feliks jak to Feliks. Nic nadzwyczajnego. Nie działał mi na nerwy. Chociaż tyle. Reszta stanowi tylko tło dla całej historii, więc wypowiadanie się o nich jest stratą czasu.
Ogólnie rzecz biorąc, moim zdaniem Czerwone słońce przypomina mi wielki prolog, czyli liczący ponad czterysta stron wstęp do Trzynastego księżyca (trzeciej części serii). Stwierdzam to całkiem poważnie. Tutaj nic się nie działo. Dopiero jakieś ostatnie dwa rozdziały sprawiły, że lekko się zainteresowałam. Dowiedzieliśmy się parę rzeczy i główna akcja dopiero się potoczy. Tylko ta myśl trzyma mnie przy postanowieniu skończenia trylogii. Jednakże nadal jestem rozczarowana. Pusta noc nie była wybitnym dziełem, ale zawiesiła poprzeczkę dosyć wysoko. Gdyby poprzedni tom był nieco gorszy, to może nie zawiodłabym się tak bardzo, ale przez to moja ocena gwałtownie spadła.
Nie ma co podsumowywać. W recenzji wyraziłam się dosyć jasno. Czułam się jakbym czytała o niczym. Wciąż czekałam na rozkręcenie fabuły, po czym zorientowałam się, że za chwilę skończę całą książkę. Było źle. I tyle.
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Najbardziej rozczarowująca kontynuacja serii, jaką przeczytałam w tym roku i kiedykolwiek.
Po ostatnich perypetiach Magda wraca do życia w innym ciele, zmienia się również jej charakter… Razem z Feliksem chcą odszukać i unicestwić Pierwszego, najbardziej niebezpieczną istotę z jaką przyszło im się mierzyć. Gdy trafiają na...
2018-03-30
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Do tej recenzji podchodziłam kilka razy, gdyż nie umiałam jej rozpocząć w sensowny sposób. Przede wszystkim powinniście wiedzieć, że o "Dworze cierni i róż" słyszałam wielokrotnie bardzo dobre opinie, więc moje wymagania wzrosły do naprawdę wysokiego poziomu. Czy autorce udało się spełnić moje oczekiwania? Cóż, prawdę mówiąc, to nie do końca. Zapraszam do czytania!
Na barkach Feyry spoczywa los jej ojca oraz dwóch starszych sióstr. To ona jest żywicielem rodziny, opiekuje się nimi i dba o ich bezpieczeństwo. Gdy wyrusza do lasu na polowanie, zapuszcza się w pobliże muru, oddzielającego świat ludzki od Prythianu, w którym zamieszkują magiczne istoty. Na jej drodze staje ogromny wilk. Feyra od razu go zabija, nie spodziewając się, że jest on jednym z fae. Wkrótce w drzwiach jej chaty zjawia się Tamlin, pochodzący z Wysokiego Rodu. W postaci złowrogiej bestii, żąda zadośćuczynienia za ten czyn. Dziewczyna musi wybrać – zginąć w nierównej walce lub udać się razem z Tamlinem do Prythianu i spędzić tam resztę swoich dni. Jak potoczą się dalsze losy Feyry?
"- Ciesz się swoim ludzkim sercem, Feyro. Żałuj tych, którzy nie czują już nic."
Kilka pierwszych rozdziałów nudziło mnie na tyle, że musiałam odkładać książkę i wracałam do niej następnego dnia. Brakowało mi w niektórych momentach sensu, bohaterowie niesamowicie mnie drażnili, a cały ten pomysł na sprowadzenie Feyry do Prythianu wydawał mi się niedorzeczny. Uważałam, że wymyślenie Traktatu i takiego wpisu, było tylko kiepską koncepcją na dostarczenie głównej postaci do magicznej krainy. Do tego wieczne niezadowolenie tejże dziewczyny, doprowadzało mnie na skraj cierpliwości. Przecież powinna być wdzięczna. Mogła umrzeć, a dostała drugą szansę, gdzie miała co jeść, mogła się wyspać, nie musiała już o nikogo dbać, nie była niewolnikiem, robiła co chciała. W dodatku jej rodzina też dostała wynagrodzenie. A ona mimo tego pozostawała opryskliwa, niemiła i wciąż opracowywała plan ucieczki. Dobrze, rozumiałam, że tęskniła za bliskimi, ale w rzeczywistości każde z nich miało teraz lepiej. Nie można być aż takim egoistą!
Na szczęście po jakimś czasie fabuła potoczyła się w innym kierunku, sprawiając, że moje zadowolenie powoli wzrastało. Wątpliwości i nieprawidłowości zaczęły się wyjaśniać, a ja pojęłam, że to właśnie tak miało być. Elementy układały się w całość, czego kompletnie się nie spodziewałam. Bohaterowie też wyrabiali się z rozdziału na rozdział. Tamlina polubiłam, ponieważ wydaje się taki milutki. Nie wiem skąd przyszło mi to określenie, ale inaczej nie potrafię go sklasyfikować. Lucien zdecydowanie przypadł mi do gustu. Sarkastyczny, robiący trochę po złości Feyrze, lecz to właśnie było w nim najlepsze. Poza tym nie był idealny jak większość fae. Miał szpecące go blizny, które nadawały mu charakteru. Rhysand, hm... Ten pan niewątpliwie zdobył moją sympatię. Bije od niego coś takiego, że nie mogę myśleć o nim źle. Chociaż czasem jest niesamowitym dupkiem. A Feyra jak to Feyra. Nie przekonała mnie, jednakże pod koniec przechodzi przemianę. Nie mam ochoty jej już ukatrupić. Więc to chyba dobrze, prawda?
"- Czy nie sypiasz nocami, aby przygotować sobie świeży zapas ciętych ripost na kolejny dzień?"
Zapomniałam zaznaczyć, że "Dwór cierni i róż" jest na podstawie "Pięknej i bestii". Podobają mi się motywy z baśni w współczesnych dziełach. I mimo że Feyrze brakuje do zaczytanej Beli (bowiem sama nie potrafi pisać i czytać), to wydaje mi się, że był to interesujący ukłon w stronę pierwowzoru.
Podsumowując, jest to pozycja, która nie była taka, jaką ją sobie wyobrażałam. Oczekiwałam czegoś znacznie lepszego, ale nie twierdzę, że ta książka była zła. Po prostu nie tak dobra jak myślałam. Jednak nie zamierzam was zniechęcać, bo może wam bardziej przypadnie do gustu. Po kolejne tomy sięgnę, ale jeszcze nie mam pojęcia kiedy. Chciałabym was tylko ostrzec, że dopiero po ponad stu dwudziestu stronach historia się rozkręca. Nie zrażajcie się początkiem, bo koniec akurat był niezły.
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Do tej recenzji podchodziłam kilka razy, gdyż nie umiałam jej rozpocząć w sensowny sposób. Przede wszystkim powinniście wiedzieć, że o "Dworze cierni i róż" słyszałam wielokrotnie bardzo dobre opinie, więc moje wymagania wzrosły do naprawdę wysokiego poziomu. Czy autorce udało się spełnić moje oczekiwania? Cóż, prawdę...
2018-03-19
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Książki Martyny Senator zdecydowanie są najlepszym lekarstwem na przezwyciężenie niechęci do czytania. Już po raz drugi twórczość autorki pomogła mi odnaleźć pokłady energii do zagłębienia się w kolejną lekturę. Tym krótkim wstępem chciałabym was zaprosić na recenzję "Z otchłani".
Powieść zaczyna się nieco smutno, gdyż dowiadujemy się, że Adam, chłopak Kaśki, którą mogliśmy poznać w pierwszej części serii jako przyjaciółkę Sary, zdradził swoją wieloletnią partnerkę. Jednym błędem zakończył związek, który znaczył dla niego naprawdę wiele i przekreślił ich wspólną przyszłość. Dziewczyna załamuje się. Jej serce zostaje roztrzaskane na małe kawałeczki. Niespodziewanie Kaśka poznaje Szymona, z którym umawia ją koleżanka z pracy. Niby nic niezwykłego, ale główna bohaterka nie ma o tym najmniejszego pojęcia, bowiem Mirka podszywa się pod nią na Tinderze. Czy to kolejna historia miłosna, czy może tę dwójkę połączy tylko przyjaźń? Czy Kaśka wyrwie się z otchłani?
"Kiedyś ludzie nosili sekrety w głębi swoich serc, a dziś ukrywają je w swoich smartfonach."
Z czystym sumieniem przyznam, że kontynuacja "Z popiołów" podoba mi się bardziej. Uważam, że ta opowieść jest dojrzalsza od swojej poprzedniczki i niewątpliwie odważniejsza. Dostajemy kilka opisów o tematyce erotycznej, co było odrobinę zaskakujące. Aczkolwiek nie ten wątek jest tutaj najważniejszy. Z pozoru niewinna, przyjemna pozycja, lecz porusza interesujące tematy. Niestety, nie mogę zdradzić nic więcej, bo zepsułoby to całą zabawę.
Muszę przyznać jeszcze jednego dodatkowego plusa za bohaterów. Kaśka i Szymon mocniej przypadli mi do gustu niż Sara i Michał. Oczywiście, tamta dwójka nie była zła. Po prostu w tym przypadku nawiązała się między nami taka nić porozumienia, oboje byli przesympatyczni. W pierwszym tomie Kaśka była mi całkowicie obojętna, zresztą jak wszystkie inne poboczne postacie. Tutaj poznałam ją lepiej i kompletnie tego nie żałuję. W pełni rozumiałam jej zachowanie. Gdybym była na jej miejscu pewnie zrobiłabym tak samo. Poza tym jej ulubionym zespołem jest Imagine Dragons, więc łączy nas również miłość do tej samej muzyki. Tutaj kolejny plus leci w stronę Martyny Senator. Ach, no i nie zapominajmy o filmach, które są wspominane. Pisałam już o tym w recenzji "Z popiołów". Jeśli zaś chodzi o Szymona, to uwielbiam gościa! Z chęcią poznałabym go w życiu realnym. Już nie chodzi o to, że jest niesamowicie przystojny. Chociaż to też. Dowcipny, inteligentny, pisze zabawne artykuły, troskliwy i ma w sobie to coś, co nas dziewczyny do niego przyciąga. Znajomość Kaśki i Szymona przechodziła już przeróżne etapy i jestem z tego zadowolona. Myślę, że ta relacja potoczyła się w takim kierunku, jakim powinna. Przechodząc do bohaterów epizodycznych, to tutaj też wyszła znacznie lepiej niż w pierwszej części. Może przez to, że znałam już większość z nich? Cieszyłam się, że dowiedziałam się co nowego u Sary oraz Michała i po części mogłam przeżywać z nimi radosne, ale i te smutne chwile. Autorka dopracowała więcej szczegółów, przez co moje zadowolenie wzrosło. Jeśli tak dalej pójdzie, to trzeci tom będzie mistrzostwem. Dawno u nas nie było tak ciekawych, polskich młodzieżówek.
"Znasz takie powiedzenie: "Nawet najdalsza podróż zaczyna się od pierwszego kroku"? (...) Podobnie jest z przyjaźnią. Wszystko zaczyna się od pierwszego uśmiechu, pierwszej dłuższej rozmowy, pierwszego powierzonego sekretu, czy podania komuś pomocnej dłoni... Przyjaźń to taka wędrówka na wielu płaszczyznach. Jeśli teraz się do Ciebie uśmiechnę, a ty ten uśmiech odwzajemnisz, to razem wykonamy pierwszy krok."
Tym razem to męski główny bohater posiada tajemnicę. W przypadku Sary domyśliłam się praktycznie od razu. Tutaj musiałam się nagłowić i prawie do końca nie byłam pewna czy dobrze rozumuję. Miałam chyba trzy opcje i jedna z nich okazała się tą słuszną. Ze względu na to nie potrafiłam oderwać się od książki. Chciałam dowiedzieć się co takiego skrywa Szymon. Przyznam, że to rozwiązanie spodobało mi się najbardziej, bo przez myśl przechodziły mi naprawdę makabryczne pomysły. Najwidoczniej tylko ja posiadam tak chorą wyobraźnię. Całe szczęście! Jeśli czytaliście tę książkę, dajcie znać w komentarzach czy może wy wpadliście na to wcześniej. Jestem ciekawa.
Myślę, że takim dosyć zabawnym aspektem były tematy w e-mailach, które główni bohaterowie wymieniali między sobą. Tutaj od raz przed oczami pojawiali się Ana i Christian z "50 twarzy Greya", którzy zmieniali tematy za każdym razem. I w tej książce spotkaliśmy się z takim przypadkiem. Kasiu, Szymonie, naprawdę nie musicie go ruszać. On automatycznie dodaje "Re:", gdy odpowiadacie na kolejną wiadomość. Przyznaję, że niekiedy nagłówki były śmieszne, ale raczej te czynności irytowały mnie. Na dobrą sprawę to jedyny minus, który potrafiłabym wskazać. Oczywiście, ta pozycja nie jest arcydziełem, ale nie umiem przyczepić się do niczego innego. Nie oznacza to, że daję 10/10 punktów. Nic z tych rzeczy. Jest to bardzo dobra, przyjemna, odprężająca historia na jeden wieczór, lecz fajerwerki na pewno nie wybuchają w tle.
Podsumowując, z chęcią wrócę do tej książki. Naprawdę mi się podobała. Polecam ją, bo warto zapoznać się z treścią. Nie daję gwarancji, że stanie się to wasza ulubiona powieść, bo sama tak nie uważam. Nie żałuję, że sięgnęłam po tę lekturę. będę wspominać ją z uśmiechem.
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Książki Martyny Senator zdecydowanie są najlepszym lekarstwem na przezwyciężenie niechęci do czytania. Już po raz drugi twórczość autorki pomogła mi odnaleźć pokłady energii do zagłębienia się w kolejną lekturę. Tym krótkim wstępem chciałabym was zaprosić na recenzję "Z otchłani".
Powieść zaczyna się nieco smutno, gdyż...
2018-03-25
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Tę serię chciałam rozpocząć już dawno temu, bowiem słyszałam o niej wiele dobrego. Nadszedł ten moment, kiedy mogę powiedzieć, że nareszcie udało mi się to zrobić. Pierwszy tom mam już za sobą i z chęcią opowiem wam o nim trochę więcej. Z radością stwierdzam, że ta recenzja będzie należeć do pozytywnych.
Mamy rok 2059. Dziewiętnastoletnia Paige to unikat. Posiada dar jasnowidzenia, jednak nie jest tylko wróżem, czytającym z kart czy igieł. Jest sennym wędrowcem. W jej świecie zdradą jest już sam fakt, że oddycha. Dziewczyna pracuje w kryminalnym podziemiu, aby chronić się przed Sajonem, który uważa takich jak ona za chorych. Splot niefortunnych zdarzeń sprawia, że Paige zostaje porwana przez starożytną rasę Refaitów, prowadzących od dwustu lat kolonię karną dla wszelkiego rodzajów jasnowidzów. Ład, dyscyplina, zasady. Blada śniąca trafia pod opiekę tajemniczego Naczelnika, który od teraz jest jej panem, a zarazem naturalnym wrogiem. Aby odzyskać wolność, musi dostosować się do reguł panujących w miejscu, w którym została przeznaczona na śmierć.
"- Rozmawiamy dopiero od dziesięciu minut, Paige. Postaraj się nie wyczerpać całego swego sarkazmu na jednym wydechu."
Przed przystąpieniem do lektury kilku znajomych oraz recenzentów nieco mnie przestraszyło początkiem, twierdząc, że jest niezwykle trudny to zrozumienia, że przez pierwsze sto stron ledwo dajemy radę. Na szczęście nie było tak źle. Z czystym sumieniem przyznaję, iż pierwszy rozdział był skomplikowany, aczkolwiek wstęp do książki fantasy nigdy nie należy do najprostszych, lecz dalej jest już o wiele lepiej. Oczywiście, sięgałam po słowniczek, który znajduje się na ostatnich stronach, aby przypominać sobie, co oznaczają poniektóre nazwy, zerkałam na mapę oraz do innych notatek, lecz były to czynności rzadko wykonywane. Sporo pojęć rozszyfrowałam sama, domyśliłam się z kontekstu. Nie mówię, że kilka nie sprawiło mi trudności, ale też bez przesady. Nie wiem jak wy odbierzecie rozpoczęcie książki, bo to sprawa indywidualna, jednakże ja nie wspominam go wcale aż tak źle. Jeśli zaś chodzi o wcześniej wspomniany słownik, to uważam, że warto by było dodać do niego rozwinięcie paru ważnych skrótów, które po kilkudziesięciu stronach gdzieś mi ulatywały.
Fabuła, jak i jej rozwinięcie, zachwyciła mnie. Wykreowany świat jest naprawdę intrygujący i dopracowany w najmniejszych szczegółach. Nie było chyba momentu, który był nudzący lub niewzbudzający zainteresowania. Cały czas chciałam się dowiedzieć o dalszych losach Paige i innych postaci, które trafiły do mojego serca. Sam pomysł jest genialny, przedstawione wydarzenia spodobały mi się. Wątki dotyczące jasnowidzenia, wkradania się do czyjegoś umysłu, wędrowania po sennym krajobrazie, łączenia się z zaświatami oraz przywoływania duchów ciekawiły mnie, gdyż uwielbiam taką tematykę. Autorka opisała to w łatwy do pojęcia sposób, przez co całość wydawała się niesamowicie interesująca. Zachłysnęłam się tą historią, pochłonęła mnie na dłuższy okres.
"- Nie jesteś niemową - powiedział. - Odezwij się.
- Myślałam, że nie mam prawa odzywać się bez pozwolenia.
- Zezwalam ci.
- Nie mam nic do powiedzenia."
Paige przypadła mi do gustu. Pod względem odwagi, lojalności i takiego poczucia postępowania w właściwy sposób, przypomina mi Penrym z "Angelfall" Susan Ee, którą darzę wielką sympatią. Jednak nasza bohaterka różni się tym, że jest bardziej harda, niewątpliwie sarkastyczna i potrafiąca postawić na swoim. Jej teksty były w punkt. Sposób w jaki traktowała Refaitów był godny podziwu. Kiedy inni trzęśli się ze strachu albo przechodzili na ich stronę, ona potrafiła się im sprzeciwić. Analizowała otaczającą ją przestrzeń, ufała tylko niektórym i nie zamierzała wydawać swoich przyjaciół. Kłamała na ich temat tak długo jak mogła. Zdecydowanie polubiłam również Juliana, Nicka, Liss, Davida oraz Arcturusa. Przy ostatniej postaci chwilę się zatrzymamy. Jego kreacja była wprost genialna. Przekonał mnie do siebie od razu. Czekam na więcej momentów z tym panem. Poza tym uważam, że najlepsze romanse rozpoczynają się albo od opatrzenia ran swojemu wrogowi, albo darowania mu życia. Czas na ocenę końcową.
Podsumowując, "Czas żniw" to bardzo dobra książka. Jestem jak najbardziej na tak. Przyznam, że to jedna z trudniejszych recenzji, jaką napisałam, ponieważ nie do końca wiedziałam, co chcę przekazać. Ta pozycja podobała mi się, ale nie potrafiłam odpowiednio ubrać w słowa swoich myśli. Jednak mam nadzieję, że chociaż w pewnym stopniu zachęciłam was do sięgnięcia po tom pierwszy. Polecam z całego serca. Moja przygoda z tą serią dopiero się rozpoczęła, ale z pewnością szybko nie skończy.
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Tę serię chciałam rozpocząć już dawno temu, bowiem słyszałam o niej wiele dobrego. Nadszedł ten moment, kiedy mogę powiedzieć, że nareszcie udało mi się to zrobić. Pierwszy tom mam już za sobą i z chęcią opowiem wam o nim trochę więcej. Z radością stwierdzam, że ta recenzja będzie należeć do pozytywnych.
Mamy rok 2059....
2018-03-21
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
W momencie, w którym piszę tę recenzję jestem świeżo po skończeniu tej książki. Emocje jeszcze nie opadły, ale uważam, że to najlepsza chwila na opisanie swoich uczuć względem tej powieści. Twórczość Colleen Hoover zdecydowanie do mnie przemawia, więc sięgając po "It ends with us" wiedziałam, że się nie zawiodę. Przeczytałam dziesiątki dobrych opinii, więc moje oczekiwania były wygórowane. Na szczęścia autorka spełniła je z nadwyżką. Zapraszam do dalszej lektury.
Lily traci ojca. Mężczyzna umiera na raka po trzech latach walki. Jednak zamiast smutku dziewczyna odczuwa wyłącznie ulgę. Ulgę, że jej mama w końcu uwolniła się od człowieka, który ją bił. Po jego pogrzebie Lily wybiera się na dach apartamentowca, znajdującego się w pobliżu jej mieszkania. Tam po raz pierwszy dostrzega Ryle'a. Niewinne spotkanie przebiega zupełnie inaczej niż można się spodziewać. Zostaje odkryta naga prawda, a my poznajemy sekrety tej dwójki. Ale czy wszystkie? Jak potoczą się ich losy? I co z tym wspólnego ma Atlas, pierwsza miłość Lily? Czy przeszłość będzie determinowała teraźniejszość? Sprawdź!
"Jeśli w przyszłości... jakimś cudem znowu będziesz w stanie się zakochać... zakochaj się we mnie!"
Muszę przyznać, że trudno było mi dobrać etykiety do tego postu, bowiem zakwalifikowanie tej powieści tylko i wyłącznie jako romans byłoby deprecjonujące, ale jedynie ta kategoria wyskakiwała mi, gdy wpisywałam tytuł w wyszukiwarkę. Uważam, że to nie jest zwykła opowieść miłosna. Przedstawiona historia ma w sobie więcej wartości i porusza poważny problem. Będę na tyle dobra, że nie wspomnę o co mi dokładnie chodzi, mimo że opis na okładce zdradza za dużo i po części domyślamy się jak akcja będzie przebiegać. Radzę by go po prostu nie czytać, tylko w ciemno zapoznać się z tą książką. Sama żałuję, że na niego spojrzałam. Myślę, że wtedy dotknęłoby mnie to mocniej i byłoby jakieś zaskoczenie. Aczkolwiek nie sprawiło to, że "It ends with us" nie spodobało mi się. Wręcz przeciwnie! Jestem oczarowana, zakochana, zachwycona i po raz pierwszy aż tak wzruszona. Zostałam pochłonięta po całości, nie potrafiłam oderwać się od tej pozycji. Chwytałam po nią przy każdej możliwej okazji, obiecując sobie, że to już ostatni rozdział. Oczywiście oszukiwałam samą siebie, bo niemożliwością było oderwanie się chociaż na minutę.
Colleen Hoover posiada niezwykły dar do pisania. Uważam, że ma przyjemny, momentami prosty styl, ale chyba za tą ją uwielbiamy (lub też nie). Szybko przebrnęłam przez prawie czterysta stron. Wystarczył mi jeden dzień. Teraz pragnę wymazać sobie pamięć i zabrać się za tę książkę jeszcze raz. Czy to nie jest wystarczająca zachęta? Akcja toczyła się idealnym tempem, fabuła była dokładnie przemyślana. Jestem pełna podziwu dla autorki, której pomysły na przebieg wydarzeń są wręcz fantastyczne. Myślę, że ta lektura przemówiła do mnie jeszcze z jednego, ważnego powodu. Hoover opowiedziałam nam o swoich rodzicach. Wplątała wiele sytuacji z ich życia, co z pewnością nie było też dla niej łatwe. Wyjaśnienie, które zostawiła nam na końcu... Rozdarło moje serce po raz kolejny.
"Możesz już przestać płynąć, Lily. W końcu dotarliśmy do brzegu."
Zauważyłam, że w swoich recenzjach sporą część przeznaczam na zaprezentowanie bohaterów. Teraz postaram się opowiedzieć o nich jak najmniej. Dlaczego? Chcę byście sami ich poznali, byście nie kierowali się moimi spostrzeżeniami i wyrobili własną opinię. Przede wszystkim Lily. Naprawdę ją szanuję. Dawno nie czułam do postaci po prostu szacunku. Jest dobrym człowiekiem, niezwykle ją polubiłam oraz wspierałam na każdym kroku. Ryle był inteligentny, nie mogę tego podważyć. Wykształcony, przystojny, zabawny, pnący się po szczeblach kariery neurochirurga. Kiedy spotyka się z Lily po raz pierwszy, od razu pałam do niego sympatią. Nad Atlasem mogłabym się rozwodzić cały wieczór. Kibicowałam mu, lubiłam go. Wracając do jego przeszłości, chłonęłam słowa z zapartym tchem, chcąc więcej. W sumie mogłoby być go więcej. Niewątpliwie. Wszyscy wydają się idealni, ale nie do końca tak jest. Jedno z nich skrywa pewną tajemnicę. Złą. Sielanka szybko się skończy.
Na szczęście pozwoliłam sobie na opisanie bohaterów pobocznych. Przynajmniej troszeczkę. Od dawna nie miałam jakiejkolwiek więzi z kimś, kto liczy się mniej w całej historii. Brakowało mi tego w innych dziełach. Alyssa, Marshall, nawet mama Lily, czy przyjaciele Atlasa. Są po prostu świetni. Prawdę mówiąc w niektórych z nich czasami wątpiłam, ale na szczęście postępowali słusznie. Moje obawy nie zostały spełnione i chwała ci za to, pani Hoover. Ale wracając. Wprowadzali humor, uśmiech i z niektórych odzywek baaardzo się śmiałam. Byli najlepszym tłem książki, o jakim można marzyć. Nie spodziewałam się.
Podsumowując, "It ends with us" na pewno trafi na listę moich ulubionych jednotomówek. Nie potrafiłam wskazać minusów, bo one nie istnieją. Możliwe, że inni umieli by je wskazać. Ja naprawdę nie byłam w stanie. Zostałam oczarowana i jeszcze długo pobędę pod wpływem tego czaru. Nie przesadzam. Zachęcam do przeczytania, polecam gorąco. Nie zamierzam już lać wody, bo ta recenzja to wyłącznie same pochlebstwa. Aż do znudzenia, prawda? Musicie mi to wybaczyć! Jeszcze raz przypominam, aby nie czytać opisu z tyłu książki.
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
W momencie, w którym piszę tę recenzję jestem świeżo po skończeniu tej książki. Emocje jeszcze nie opadły, ale uważam, że to najlepsza chwila na opisanie swoich uczuć względem tej powieści. Twórczość Colleen Hoover zdecydowanie do mnie przemawia, więc sięgając po "It ends with us" wiedziałam, że się nie zawiodę....
2018-03-20
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam tę książkę w Moondrive Shopie, od razu zapragnęłam ją kupić. Niestety, "Cesarzowa kart" była już niedostępna. Na szczęście po jakimś czasie ponownie mogłam ją dostać. Gdy tylko się o tym dowiedziałam, nie zastanawiałam się ani chwili. Nie przeszkadzała mi wysoka cena oraz długi czas oczekiwania. Po prostu wiedziałam, że ta pozycja może być czymś dobrym, co skradnie moje serce. Z drżącymi rękoma odpakowałam przesyłkę i zachwyciłam się przepiękną oprawą graficzną. Nie dość, że okładka prezentowała się niesamowicie, to do tego brzegi zostały pomalowane na zielony kolor. W połączeniu z czernią, liśćmi i kwiatami całość wyglądała zjawiskowo. Jednak czy oprócz designu ta książka miała do zaoferowania trochę więcej?
Początek był dla mnie bardzo niejasny. Czułam się zdezorientowana, bo autorka rzuciła nas na głęboką wodę. Od razu poznajemy Arthura, którego myśli brzmią jak jeden, wielki bełkot. Do tego używa niezrozumiałych słów. Czym jest ten Błysk, o którym ciągle mówi? Co strasznego się wydarzyło? Dlaczego wielu ludzi zginęło, jedzenia brakowało, a zwierzęta oraz rośliny poumierały? Nurtujące pytania kłębiły się w mojej głowie, a odpowiedzi wciąż brakowało. Niespodziewanie do jego domu przychodzi szesnastoletnia Evie, którą mężczyzna od razu częstuje kakao z trucizną. Dziewczyna zamierza opowiedzieć mu co przydarzyło się jej przed wcześniej wspomnianym Błyskiem, lecz przed rozpoczęciem historii, ostrzega go niepokojącym głosem:
"- Wszystko ci opowiem. Całą moją historię. Postaram się przypomnieć sobie jak najwięcej. Tylko że... Moja wersja wydarzeń niekoniecznie musi być tą prawdziwą."
Cofamy się w przeszłość o około 250 dni. Szybko dowiadujemy się, że Evie spędziła wakacje w szpitalu psychiatrycznym ze względu na wszechobecne wizje, halucynacje i niezrozumiałe sny, w których postacie z kart Tarota toczą zacięty bój, a świat zmierza ku zagładzie. Mieszka razem z mamą. Kobieta ze wszystkich sił chciałaby pomóc swojej jedynej córce w chorobie. Według rodzicielki odziedziczyła ją po babci. Mimo tego szesnastolatka wiedzie raczej dobre życie. Jest atrakcyjna, ma bogatego chłopaka, najlepszą przyjaciółkę oraz dużo pieniędzy. Wraz z nowym rokiem szkolnym do jej placówki przybywa czwórka nowych uczniów. W tym Jackson, który od razu przykuwa jej uwagę. Niedługo później dowiadujemy się czym jest ten słynny Błysk, a Evangeline jest jedną z nielicznych osób, która go przeżyje. Myślę, że na tym zakończę, bowiem boję się, że zdradzę za dużo. Żeby podsycić waszą ciekawość odniosę się jeszcze do paru wątków. Kim tak naprawdę jest Evie? Jaką rolę ma odegrać? Czy ktoś będzie w stanie jej pomóc? Talia kart została rozdana. Strzeż się każdego!
Szczerze powiedziawszy po przeczytaniu opisu spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Nie mogę powiedzieć, że jestem zawiedziona, ale też nie przyznam, że jestem w pełni usatysfakcjonowana. Przez kilka pierwszych rozdziałów bardzo się męczyłam. Mieliśmy dużo momentów ze szkoły, nastoletniej egzystencji, czyli imprez, spotkań ze znajomymi i tajemniczym Jacksonem, który nie był miłym chłopakiem z sąsiedztwa. Od razu pomyślałam, że dostałam nieciekawą opowieść młodzieżową zamiast dobrej fantastyki. Dopiero po jakimś czasie zaczęło się coś dziać, a ja powoli przekonywałam się do tej książki. I tutaj zaznaczam, że naprawdę powoli. Akcja skakała. Raz miałam wrażenie, że leci zbyt wolno, gdzie po parunastu stronach leciała zbyt szybko. Mimo to w ogólnym zestawieniu wyszło z tego coś interesującego. Wiele wątków rozwinęło się w zaskakujący sposób, a paru elementów kompletnie się nie spodziewałam. Można nazwać to książką drogi, gdyż nasi główni bohaterowie odbywają daleką podróż, która jeszcze się nie skończyła. Z wielką chęcią przekonam się jaki będzie koniec.
"Chodź, dotknij... Ale pamiętaj, że za to zapłacisz."
Najwyższa pora, aby napisać nieco więcej o moich odczuciach względem bohaterów. Nie mogę nazwać Evie irytującą postacią, choć pewnie niektórzy z was nie będą pałać do niej sympatią. Chociaż zachowuje się czasem dziecinnie, niewdzięcznie, niezdarnie i ma pretensje, kiedy powinna dziękować za to, że żyje, to gdzieś tam nawet ją polubiłam. Potrafiłam ją zrozumieć. Znalazła się w sytuacji, w której nie każdy by sobie poradził. Nie posiadała praktycznie żadnych umiejętności. Nie polowała, nie gotowała, nie była przygotowana na trudne warunki. Ale w końcu miała tylko szesnaście lat, była jeszcze dzieckiem, gdy wydarzył się Błysk. Bała się. Uważała, że była bezbronna. Do tego wizje, halucynacje. Można od tego zwariować, więc współczułam jej. Jeśli zaś chodzi o Jacksona, to tutaj bywało różnie. Na wstępie nie polubiłam go ani trochę. Wulgarny, uważający się za nie wiadomo jak przystojnego, ordynarny. Jego odzywki były na poziomie asfaltu. Aż miałam ochotę mu przywalić. Jedyną dobrą rzecz jaką wprowadzał, to wyrażenia po francusku, które sprawiły mi niemałą radość. Ale to tylko dlatego, że rozumiałam je bez tłumaczenia i czułam się przez to wyjątkowo. Traktował Evie z góry, kiedy to jego zdaniem, to ona oceniała go po okładce oraz pochodzeniu. Często denerwował się na dziewczynę, choć jej zachowanie było raczej naturalne. Nie robiła mu specjalnie na złość. Do tego ciągle powtarzał, że ma na nią ochotę. Ach, no nie, no nie, to mi się nie podobało. Później gdzieś zauważyłam jego zmianę, uwierzyłam w niego, popierałam jego czyny i kibicowałam, aby Evangeline wyjawiła mu swoją tajemnicę. A ona wciąż i wciąż tego nie robiła, więc wtedy moja złość przeszła na nią. Wzbudzali we mnie skrajne emocje, ale zdecydowanie był to plus tej powieści.
Moim głównym zarzutem są tutaj postacie z kart Tarota, które zostały potraktowane trochę po macoszemu. Ten wątek mógł być bardziej rozwinięty, bo uważam, że przeciętny czytelnik nie ma bladego pojęcia na ten temat. A na dobrą sprawę jest to praktycznie główna część fabuły. Ku mojemu niezadowoleniu dostajemy po jednym słowie o każdej z postaci. Wiemy, że jest Łuczniczka, że jest Śmierć na koniu i tutaj zostają wymienione inne nazwy. Ale nie dowiadujemy się o nich niczego więcej. Co to oznacza? Jakie mają symbole? Czy są dobre, czy też złe? Nic, kompletnie zero informacji. Jakoś pod koniec poznajemy parę osób i Evie je opisuje, ale myślę, że powinniśmy dostać trochę więcej wiadomości od autorki. I ktoś może powiedzieć, że dostajemy o Selenie, Finnie, Matthew. Tak, to prawda, ale kiedy? Dziesięć rozdziałów przed finałem? Przecież jest ich ponad czterdzieści. Nie, ten argument do mnie w ogóle nie trafia.
Podsumowując, "Cesarzowa kart" w jakimś stopniu do mnie trafiła. Po przeanalizowaniu doszłam do wniosku, że dostaliśmy ciekawą historię, gdzie najbardziej interesująca staje po przeczytaniu większej części książki. Wydaje mi się, że początek jest dosyć słaby, ale naprawdę dajcie szansę tej pozycji, bo możecie się mile zaskoczyć. Może moja recenzja nie brzmi pozytywnie, ale zawsze staram się wykazać błędy żeby ustrzec czytelników przed niemiłym zaskoczeniem. W końcu lepiej tak niż mielibyście się zawieść, prawda? Ale bądź co bądź bawiłam się dobrze i mogę tę książkę polecić.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam tę książkę w Moondrive Shopie, od razu zapragnęłam ją kupić. Niestety, "Cesarzowa kart" była już niedostępna. Na szczęście po jakimś czasie ponownie mogłam ją dostać. Gdy tylko się o tym dowiedziałam, nie zastanawiałam się ani chwili. Nie przeszkadzała mi wysoka cena oraz długi czas oczekiwania. Po prostu wiedziałam, że ta pozycja może być...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-01-05
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Przeszłość Sary determinuje jej teraźniejszość. Dziewczyna zmaga się z zranieniem sprzed lat, przez co nie potrafi się już zakochać. Nie dopuszcza do siebie chłopaków, nie nawiązuje nowych znajomości. Jednak na jej drodze staje Michał. Przypadkowe spotkanie wywraca rzeczywistość studentki do góry nogami. Stopniowe przesuwanie swoich granic może uleczyć nieszczęśliwą duszę. Dwójka ludzi, parę tajemnic, odkrywanie siebie od nowa. Miłość jest piękna, lecz najpierw trzeba się na nią otworzyć. Opowieść o tym, co naprawdę ważne z muzycznym wątkiem w tle.
Książkę mam na swojej półce od niedawna, ale przeczytać chciałam ją już od jakiegoś czasu. Wspieranie polskich autorów weszło mi w krew, dlatego pierwszą pozycją, którą udało zakończyć mi się w nowym roku jest właśnie tytułowa powieść. Wcześniej przesłuchałam piosenkę, która została nagrana na potrzeby tej historii. Bałam się, że będzie to podróbka "Maybe Someday", ale na szczęście Martyna Senator tylko delikatnie zainspirowała się Colleen Hoover. Ten fakt kompletnie mi nie przeszkadzał, bo oprócz muzyki te dwie książki nie miały ze sobą nic wspólnego. Cóż, autorka ma zdecydowanie przyjemny styl pisania, który trafia do każdego czytelnika. Czyta się szybko, praktycznie jeden wieczór wystarcza na zapoznanie się z tą pozycją.
Sama fabuła nie wzbudza u mnie zachwytów. Dość przewidywalna i schematyczna, ale potrafiłam się przy niej dobrze bawić. Prawdę mówiąc pragnęłam niezobowiązującej lektury, która pobudzi mój zmysł czytelniczy. Potrzeba wertowania kolejnych stron wróciła, za co jestem niezwykle wdzięczna. Brakowało mi jednak nieco akcji. Oczywiście, nie powinnam oczekiwać od tego typu powieści wybuchów, pościgów i opisów walk (choć tego ostatniego mogliśmy zasmakować), lecz miałam wrażenie, że w pewnych momentach stoimy w miejscu. Bohaterowie w kółko robili to samo - dom, pub, trening, spotkanie, dom. Wpadli w rutynę, a czekanie na coś ekscytującego trwało w nieskończoność. Jednak nie jest to kryminał, fantasy czy horror, więc rozumiałam, że jest to zwykła historia o zwykłych ludziach i ich problemach. W każdym razie dotrwałam do końca i byłam usatysfakcjonowana.
Jeśli chodzi o głównych bohaterów - są w porządku. Sarę odbieram neutralnie. Nie denerwuje mnie, ale też nie sprawia, że ją uwielbiam. Ot taka główna bohaterka nie wzbudzająca żadnych emocji. Z Michałem było nieco lepiej. W pewnym stopniu polubiłam go, czasem mnie rozśmieszał. Jednakże najdziwniejsze jest to, że to perspektywa Sary wydała mi się bardziej interesująca. Miała w końcu jakąś tajemnicę, której długo nie chciała zdradzić. Od czasu do czasu wyjawiała pewne niuanse, co tylko rozbudzało naszą ciekawość. Za to Michał grał z nami w otwarte karty. Szybko poznaliśmy jego sytuację rodzinną i perypetie z byłą dziewczyną. Bohaterowie poboczni mogliby dla mnie nie istnieć. Są zapychaczami, bo w końcu muszą istnieć też inne osoby niż wyłącznie główne postacie. Kaśka, Ada, Patryk, Kuba, mogłabym tak wymieniać imiona, lecz żadne tak naprawdę nie ma większego znaczenia. Po prostu są tłem dla całej historii. Trochę żałuję, że nie ma takiej osoby, nawet pobocznej, która byłaby z jajem, ożywiła całą opowieść, pośmiała się i podenerwowała innych, lecz zarazem wszyscy by ją lubili. No cóż, pomarzyć można. Patrząc na tę sytuację pozytywnie - nie było nikogo, kogo z chęcią bym zabiła, więc to o czymś świadczy. Także tytuł najlepszej postaci definitywnie dostaje Michał.
Świetnym zabiegiem, przynajmniej w moim przekonaniu, jest wplatanie do tekstu tytułów filmów, piosenek, seriali i nazwiska sławnych osób. Nadaje to realizmu oraz czujemy tę dziką satysfakcję, kiedy kojarzymy którąś z tych rzeczy. Mamy wtedy w głowie: "O, ten film faktycznie był dobry", "Też płakałam na śmierci Mufasy" bądź "Ech, nie lubię tej piosenki". I nie, nie płakałam na śmierci Mufasy #człowiekbezuczuć.
Martyna Senator wydaje mi się ciekawą autorką. Nie jest to jej debiut, bo ma kilka książek na swoim koncie. Z przyjemnością jeszcze raz sięgnę po jej twórczość, ponieważ mimo tych wszystkich rzeczy, które mi przeszkadzały, było też wiele, które totalnie mi się podobały. Przykładem jest jej styl, który w pewien sposób mnie urzekł. Jest prosty, ale mnie to odpowiada.
Podsumowując, całość dla mnie jest w porządku. Czytając swoją recenzję mam wrażenie, że wyszła jakbym była niezadowolona, ale to nieprawda. Lubię młodzieżowe książki. Trochę przypominają mi fanfiction, jednak ja mam do nich sentyment i zawsze będę do nich wracać. Tak samo do tej książki.
POLECAM!
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Przeszłość Sary determinuje jej teraźniejszość. Dziewczyna zmaga się z zranieniem sprzed lat, przez co nie potrafi się już zakochać. Nie dopuszcza do siebie chłopaków, nie nawiązuje nowych znajomości. Jednak na jej drodze staje Michał. Przypadkowe spotkanie wywraca rzeczywistość studentki do góry nogami. Stopniowe...
2018-01-13
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Grupa nastolatków, szkolących się w szkole przetrwania, ma tylko trzy minuty na to, aby przetrwać spotkanie z łaknącymi krwi Sidhe. Czeka ich albo śmierć, albo wrócenie do swojego świata zupełnie odmienionym. Jednak jakie szanse na wygranie ma Nessa, która porusza się o kulach? Krwiożercze potwory nie znają litości i stają się coraz bardziej niebezpieczne. Historia, która przyprawi cię o obrzydzenie i poruszy twoje serce. A czy ty masz szansę na przeżycie, gdy przyjdzie twoja pora Wezwania?
Książkę dostałam w prezencie na święta. Od dawna miałam w planach przeczytanie tej pozycji. Pierwsze, co przykuło mój wzrok, to okładka, która naprawdę spodobała mi się. Uwielbiam otwierane skrzydła, tworzące razem jedną całość. Do tego piękne złote litery i wycięte kółko dopełniają perfekcyjny design. W tym roku zabieram się już za drugą książkę wydawnictwa IV Strona. Pierwszym razem byłam zadowolona. Na szczęście ta lektura również w pewnym stopniu przypadła mi do gustu. Zapraszam do dalszego czytania.
Początkowo nie potrafiłam się wciągnąć. Czułam wewnętrzny ból, kiedy przewracałam kartki. Jednak z czasem udało mi się przystosować do panującego klimatu. Oryginalność fabuły zadziwiła mnie, aczkolwiek oczekiwałam trochę więcej tamtego świata niż sporów pomiędzy nastolatkami. Zahaczając już o bohaterów to z przykrością stwierdzam, że żadnego nie polubiłam. Było mi totalnie obojętne czy któreś z nich przeżyje, czy też nie. Większość z nich działa mi na nerwy i miałam ochotę udusić ich gołymi rękoma. Byli niemili, chamscy, wulgarni i nie dawali mi powodu do polubienia ich. Główna bohaterka jeszcze do zniesienia, choć nie kibicowałam jej w żadnym momencie książki. Jednakże była najbardziej ogarnięta z całej grupy. Ewentualnie znosiłam Anto, lecz też nie pojmowałam niektórych rzeczy z nim związanych. Podejrzewam, że Megan miała być postacią komediową, ale totalnie zawaliła sprawę. Jej sposób wyrażania się, nieśmieszne żarty, groźby i zaklinanie się "na włochate cycki Sidhe", sprawiały, że wciąż kręciłam z politowaniem głową. Rycerze Okrągłego Stołu byli jeszcze gorsi. Megalomania, agresywność i władczość kipiała od nich na odległość. Liczyłam na to, że Conor przejdzie pewną przemianę, ale myliłam się. Jeśli chodzi o sposób wysławiania się przez nastolatków, to nie, panie O'Guilin, my wcale tak nie mówimy. Nie rozumiem dlaczego dorośli mają o nas tak mylne wyobrażenie. To był główny minus tej książki. Oczywiście rozumiem, że nasz świat i ich świat nieco się różni. Jest o wiele niebezpieczniejszy, praktycznie większość z nich nie przeżywa, więc negatywne emocje kiełkują się w nich od małego, lecz niektóre rozdziały były przesadzone.
Głównym plusem powieści, to przedstawienie samej istoty Wezwania. Szaroziemia została opisana w najmniejszych szczegółach. Aż sama słyszałam przerażające wrzaski, czułam, unoszący się w powietrzu smród i traciłam siły podczas nieustającego biegu. Zmagania uczniów śledziłam z zapartym tchem. Gdzieś z tyłu głowy pojawiała się myśl: Co ci cholerni Sidhe tym razem wymyślą? Z każdą nową torturą, otwierałam buzię ze zdziwienia. Nieważne jak okrutnie to brzmi, podobało mi się to, co czytałam. W tamtym świecie nie obowiązywały żadne zasady, należało uważać na nawet malutkie postacie, które potrafiły wyrządzić niewyobrażalną krzywdę. Pozostałości po ludziach, robienie z nich psów i koni, było makabryczne, lecz taka właśnie jest ta książka. W pewnym sensie to obrzydliwe, jednak kompletnie mi to nie przeszkadzało, a wręcz sprawiało radość. Pokazano coś, czego nigdzie indziej nie znajdziemy.
Reasumując, nie była to najlepsza lektura, jaką miałam okazję przeczytać. Posiadała minusy, jak i plusy. Autor pracuje teraz nad drugim tomem, po który chętnie sięgnę. Jednak do pierwszej części z pewnością nie wrócę. Nie jest to pozycja, która wywołała we mnie same pozytywne odczucia. Nie polecam jej młodszym i osobom o słabych nerwach. Nie potrafię wystawić jednoznacznej oceny, dlatego opinię pozostawię Wam.
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Grupa nastolatków, szkolących się w szkole przetrwania, ma tylko trzy minuty na to, aby przetrwać spotkanie z łaknącymi krwi Sidhe. Czeka ich albo śmierć, albo wrócenie do swojego świata zupełnie odmienionym. Jednak jakie szanse na wygranie ma Nessa, która porusza się o kulach? Krwiożercze potwory nie znają litości i stają...
2018-01-21
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Magda Wojna nie jest zwykłą dwudziestolatką. Pomiędzy pracą w księgarni a obowiązkami domowymi, dziewczyna w wolnych chwilach tropi upiory rodem ze słowiańskich wierzeń. Jej wujek Feliks jest żniwiarzem, który jako jeden z nielicznych potrafi odesłać potwory do Nawii. Bezkosty, martwce, upiry – to tylko niektóre z demonów, z którymi przyjdzie im walczyć. Z krainy umarłych ucieka najpotężniejsza istota, z jaką żniwiarze kiedykolwiek musieli się zmierzyć. Jak potoczą się losy Magdy? Jak zareaguje na jej podwójne życie Mateusz, z którym zaczyna spędzać coraz więcej czasu? Czy Feliks jest wystarczająco silny, aby przywrócić równowagę? Przeczytaj, aby się dowiedzieć!
Przede wszystkim chciałabym wspomnieć o okładce, która jest przepiękna! Uwielbiam ją. Wielkie oklaski dla wydawnictwa IV Strona. Ostatnio oprawa graficzna, wydawanych przez nich książek jest fenomenalna, a ja biję pokłony. Tę pozycję miałam na swojej półce od jakiegoś czasu, ale nigdy nie było okazji, aby się za nią zabrać. W końcu przyszła jej pora. Zdecydowanie ta opinia będzie pozytywna. Ostatnio trafiałam na lektury, które niekoniecznie przypadały mi do gustu. Jednak w tym przypadku jestem usatysfakcjonowana. Na szczęście zaopatrzyłam się już w drugą część "Żniwiarza".
Oczywiście, nie jest to arcydzieło, lecz uważam, że poprzeczka została ustawiona dosyć wysoko. Tym bardziej, że jest to debiut Pauliny Hendel. Polscy autorzy w ostatnich latach naprawdę się popisali i urzekł mnie fakt, że niektóre serie czyta się przyjemniej niż zagraniczne. Jednak przejdźmy już do recenzji. Cóż, zacznę od głównych bohaterów. Początkowo myślałam, że Magda będzie mnie denerwować, bo przyznajmy szczerze – nie zrobiła najlepszego pierwszego wrażenia. Z kolejnymi rozdziałami rozwinęła się. Doceniałam jej odwagę, poświęcenie i inteligencje. Czasami gdyby nie ona, Feliks nie wyszedłby cało ze spotkania z potworami. Dlatego daję plusa za stworzenie normalnej pierwszoplanowej postaci. Jeśli zaś chodzi o jej wujka, to niekiedy grał mi na wszystkich nerwach, ale gdzieś głęboko, ale to naprawdę głęboko potrafiłam go tolerować. Mateusz sprawiał dobre wrażenie, lecz w całej historii był mi raczej obojętny. Najbardziej lubiłam Nadię. Wydawała się autentyczna, często mnie zaskakiwała i podziwiłam jak świetnie radziła sobie w sytuacjach wyjątkowych. Reszta bohaterów tworzyła ładne tło, zbytnio się nie wychylając. Nie ma kogoś, kogo bym ukatrupiła, więc jest dobrze!
Sama fabuła zainteresowała mnie. Zdarzały się momenty, w których z zapartym tchem śledziłam dalsze losy bohaterów, ale też pojawiały się nużące, ciągnące w nieskończoność opisy. Mitologia słowiańska to temat długi i szeroki, w którym mogłabym się wciąż zaczytywać. Przyznaję bez bicia, że wolę serię "Kwiat paproci" Katarzyny Bereniki Miszczuk, ale przy tej lekturze też nieźle się bawiłam. Jedynym problemem była długość rozdziałów. Zawsze czytam rozdziały od deski do deski, więc nie mam w zwyczaju przerywania ich w połowie. Niestety, tutaj parę razy wysiadłam, kiedy spieszyłam się, a okazywało się, że zostało mi jeszcze trzydzieści stron do przeczytania. Myślę, że spokojnie można było to podzielić na wiele mniejszych części. Ale to mały niuansik, który pewnie większości nie przeszkadza.
Doszliśmy do plot twistów, których w "Żniwiarzu" były aż dwa. Niestety, w każdym z przypadków domyśliłam się dużo wcześniej. Jeśli chodzi o tożsamość Pierwszego, najsilniejszej istoty, która właśnie się uwolniła, to była bułka z masłem. Paulina Hendel zostawiła nam tyle wskazówek, że w pewnej chwili pomyślałam, że to podpucha. Trochę mnie to rozczarowało i wydaję mi się, że gdyby Pierwszym okazałby się zupełnie ktoś inny, moja ocena byłaby wyższa. Końcówka również mnie nie zaskoczyła. Przewidywalność krzyczy i plącze się nam pod nogami. Aczkolwiek z chęcią sięgnę po kolejne tomy.
Podsumowując – jestem zadowolona! Może "Żniwiarz" nie stanie się moją ulubioną serią, może nie znalazłam tam bohaterów, których dodałabym do moich TOP 5, ale całość prezentuje się bardzo dobrze. Niedługo sięgnę po kontynuację i mam nadzieję, że się nie zawiodę. Jeśli nie mieliście okazji dorwać pierwszego tomu, to zachęcam do kupna i zapoznania się z tą historią.
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Magda Wojna nie jest zwykłą dwudziestolatką. Pomiędzy pracą w księgarni a obowiązkami domowymi, dziewczyna w wolnych chwilach tropi upiory rodem ze słowiańskich wierzeń. Jej wujek Feliks jest żniwiarzem, który jako jeden z nielicznych potrafi odesłać potwory do Nawii. Bezkosty, martwce, upiry – to tylko niektóre z demonów,...
2018-01-23
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Maddy choruje na SCID. W skrócie – ma alergię na cały świat. Nie opuszcza swojego domu nawet przez sekundę, czas spędza wyłącznie z mamą oraz Carlą, jej pielęgniarką, a zarazem przyjaciółką. Dziewczyna uczy się przez Internet, czyta mnóstwo książek i wciąż przegrywa w scrabble. Powietrze, którym oddycha jest filtrowane i zmieniane co godzinę, rzeczy, które przychodzą do niej z zewnątrz są odkażane, mieszka w białej bańce bez szansy na normalne życie. Niespodziewanie na jej drodze pojawia się Olly, który przeprowadza się do domu obok. Ukradkowe spojrzenia, porozumiewanie się za pomocą pantomimy, pisanie wiadomości na oknie. Te niewielkie gesty dają Maddy nadzieję. Nadzieję, że jeszcze wszystko się ułoży. Historia nastolatków, którzy udowadniają, że nie potrzeba fajerwerków, aby się pokochać. Bez smaku, bez dotyku, bez zapachu. Ta opowieść oczaruje Cię od samego początku!
Nie pamiętam, kiedy zakupiłam tę pozycję. Z pewnością było to parę miesięcy temu. Jednak cierpliwie czekała na swoją kolej i w końcu zabrałam się za nią. Zanim przejdę do recenzji, chciałabym wspomnieć o oprawie graficznej. Żadna nowość, że jestem okładkową sroką i zachwycam się nad nimi jak nienormalna, lecz tylko spójrzcie na tę piękną okładkę. W rzeczywistości wygląda jeszcze fantastyczniej niż na zdjęciu. Cieszę się, że nie pokusiłam się na tę filmową. Zresztą w środku jest równie niesamowita. Co jakiś czas pojawiają się obrazki, które wykonał mąż autorki. Dobra robota! Książka posiada również dodatki w postaci spoilerów życiowych Madelaine, spiral życia, wyników lekarskich i e-maili. Całość prezentuje się dobrze. Uwielbiam lektury, które oprócz treści, są przyjemne dla oka. +10 punktów do pozytywnej recenzji.
Po przeczytaniu opisu wydawało mi się, że będzie to schematyczna historia o chorej dziewczynie, których w pewnym okresie było na pęczki. Na szczęście zostałam mile zaskoczona, ponieważ w tym przypadku było to coś, co wywołało we mnie tyle emocji, ile nie wywołała żadna powieść tego typu. Potrafiłam odczuwać wszystko razem z Maddie. Jej smutek, radość, przygnębienie, złość, miłość i rozentuzjazmowanie. Poza tym nastolatka nałogowo czyta książki, co zdecydowanie nas do siebie przybliżyło. Głównych bohaterów bardzo polubiłam. Olly był taki... taki nieprzewidywalny. Rozśmieszał mnie, ale też rozczulał. Ta dwójka została świetnie ze sobą dobrana. Oboje mają trudne życie, lecz potrafią wspierać i pocieszać siebie nawzajem. Carla także przypadła mi do gustu. Była ogromnym wsparciem dla swojej podopiecznej. Jeśli chodzi o mamę Maddie, to... jakoś nie przekonywała mnie do siebie od samego początku. Widać było, że kocha swoją córkę nad życie i niesamowicie o nią dba, ale z drugiej strony jej zachowanie sprawiało, że nie do końca jej ufałam. Przy momentach z Pauline pozostawałam czujna i z uwagą czytałam każde wypowiedziane przez nią słowo. Reszta postaci była mi zupełnie obojętna. Pewnie dlatego, że nie mieliśmy okazji ich bliżej poznać. Oczywiście, rodzina Olivera też odgrywała rolę w tej historii, lecz ten temat jest szeroki i głęboki jak morze. Ich przypadek jest trudny i jedyne, co mogłabym powiedzieć, to współczuję. Współczuję życia przy boku kogoś takiego. Nie toleruję przemocy i alkoholizmu. Ten człowiek zniszczył trzy osoby, a ja najchętniej wymierzyłabym mu najsurowszą karę. Cieszę się, że ten wątek zakończył się w taki sposób, w jaki się zakończył.
Przejdę do zwrotu akcji, który wystąpił w tej książce. Gdyby ktoś spytał mnie w połowie lektury czy podejrzewałam cokolwiek, odpowiedziałbym nie. Dopiero paręnaście stron przed ujawnieniem pewnych wątków, domyśliłam się jak dalej potoczą się losy głównej bohaterki. Szczerze? Czułam się nieco dziwnie. Nie wiem jak zareagowałabym na tę wieść, gdybym była na jej miejscu. W pewnym sensie rozumiem, co skłoniło pewną osobę do tak radykalnych kroków, ale nadal uważam ten czyn za okropieństwo. Ten wątek czytałam z otwartą buzią, nadal nie wierząc w rozwój historii.
Zakończenie było dobre. I tylko dobre. W sumie na tle całej książki wypadło nawet trochę słabo. Liczyłam na zupełnie inne dokończenie opowieści. Przynajmniej ja zrobiłabym inaczej niż autorka. Może roztrzaskałoby to moje serce na milion małych kawałeczków, ale wtedy dałabym największą notę. Czasem te najsmutniejsze rozwiązania, są tymi najlepszymi.
Reasumując, "Ponad wszystko" jest książką, która nie szybko uleci mi z głowy. Naprawdę mi się podobała, stała się jedną z moich ulubionych. Gorąco Wam ją polecam. Jeśli nie mieliście okazji po nią sięgnąć, zróbcie to teraz. Powieść czyta się niezwykle lekko i szybko. Wystarczy jeden wieczór na zapoznanie się z każdym rozdziałem. Jestem zachwycona! Myślę, że będę miała solidnego kaca książkowego.
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Maddy choruje na SCID. W skrócie – ma alergię na cały świat. Nie opuszcza swojego domu nawet przez sekundę, czas spędza wyłącznie z mamą oraz Carlą, jej pielęgniarką, a zarazem przyjaciółką. Dziewczyna uczy się przez Internet, czyta mnóstwo książek i wciąż przegrywa w scrabble. Powietrze, którym oddycha jest filtrowane i...
2018-01-30
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Olivia zdobywa stypendium sportowe na Uniwersytecie w Colorado. Jest twarda, wybuchowa i zbuntowana. Skrywa w sobie tajemnice, która może ją zniszczyć. Will jest trenerem żeńskiej grupy biegaczek. Po śmierci ojca porzucił marzenia o wspinaczce i zajął się rodzinną farmą. Ta dwójka nie pała do siebie sympatią, traktują się z rezerwą, lecz po jakimś czasie ich stosunek się zmienia. Will próbuje pomóc Olivii zmierzyć się z demonami przeszłości. Pomiędzy nimi budzi się pożądanie i przyciąganie, które nie daje im spokoju. Jak potoczą się ich dalsze losy? Przekonaj się sam, czytając tę książkę!
O tej pozycji słyszałam same pozytywne opinie od dnia jej premiery. Długo się na nią szykowałam i w końcu udało mi się dopaść ją w swoje ręce. Zakupiłam ją na jednej z grup facebookowych za 20 zł z wliczonymi już kosztami przesyłki. Jest to naprawdę mało! Oczywiście, egzemplarz był używany, raz przeczytany, lecz kompletnie mi to nie przeszkadza, bo jego stan jest wręcz idealny. Chciałabym jeszcze wspomnieć, że dziewczyna na okładce bardzo przypomina mi Shelley Henning, więc właśnie tak wyobrażałam sobie główną bohaterkę.
Pozostając przy Olivii od razu nasuwa mi się myśl, że ją polubiłam. To prawda, jest agresywna, nie potrafi panować nad emocjami, problemy rozwiązuje pięściami, ale uwielbiam jej charakter. Przede wszystkim nie daje sobie dmuchać w kaszę, ma sarkastyczne odzywki, którymi totalnie skradła moje serce i jest bezczelna, lecz w ten świetny sposób. Dawno tak nie wychwalałam żadnej postaci damskiej, więc Liv doliczam dodatkowe punkty. Will też jest super. Przystojny, wysportowany, i posiadający niezwykle dobre cechy osobowości. To w jaki sposób troszczył się o Olivię, sprawia, że aż się rozpływam. Zresztą, jego rodzinę również ubóstwiam. Dorothy (mama) jest kochająca, współczująca, pomocna. Tylko do rany przyłóż! Za to jego brat powalał mnie swoim zachowaniem na łopatki. Poczucie humoru na najwyższym poziomie. Do tego jego zagrywki, które sprawiały, że Will był zazdrosny, są mistrzostwem. Mamy też postacie, których nie lubi nikt, ale można było się ich spodziewać, bo są bardzo schematyczne. Przecież nie mogłoby zabraknąć zazdrosnej dziewczyny i nieprzyjemnej koleżanki z drużyny. Podoba mi się to, że nie tylko główni bohaterowie mają swoją historię, bo nawet ci epizodyczni nie są tylko papierowymi ludzikami. Mają swoją przeszłość, charakter, rolę. Przedstawienie wszystkich tych osób na piątkę z plusem. Jestem pod wrażeniem!
Jeśli chodzi o fabułę, to spodziewałam się czegoś innego. To znaczy, wydawało mi się, że będzie to zwykły romans, erotyk, jakkolwiek to nazwać. A tymczasem mamy tutaj coś o wiele ciekawszego. Dzieciństwo Olivii jest makabryczne, a my odkrywamy je kawałek po kawałku. Nie wyobrażałam sobie, że zostaną przedstawione aż tak straszne rzeczy. Czytając niektóre fragmenty, przechodziły mnie dreszcze. Kiedy poznajemy odpowiedzi na nurtujące na pytania, otwieramy buzię ze zdziwieniem. To nie jest zwykłe love story. Cała opowieść wywarła na mnie bardzo dobre wrażenie.
Kiedy zostaje nam pięćdziesiąt stron do końca, mam wrażenie, że opiera się to tylko na seksie. Trochę mnie to męczyło, ale później wydarzyło się też parę innych rzeczy i ostatecznie jestem usatysfakcjonowana. Tak naprawdę po wydarzeniach w domu brata Erin, reszta to jeden wielki epilog. Jednak nie narzekam, bo przeczytanie jednego imienia na ostatniej stronie, jakoś sprawiło, że byłam szczęśliwa, ale jednocześnie smutna. Jeśli ktoś czytał, to na pewno mnie zrozumie.
Podsumowując, "Przebudzenie Olivii" to książka godna polecenia. Spędziłam przy niej przyjemnie czas i możliwe, że nawet kiedyś do niej wrócę. Jeśli nie czytaliście tej lektury, to koniecznie się za nią zabierzcie. Na pewno nie pożałujecie!
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Olivia zdobywa stypendium sportowe na Uniwersytecie w Colorado. Jest twarda, wybuchowa i zbuntowana. Skrywa w sobie tajemnice, która może ją zniszczyć. Will jest trenerem żeńskiej grupy biegaczek. Po śmierci ojca porzucił marzenia o wspinaczce i zajął się rodzinną farmą. Ta dwójka nie pała do siebie sympatią, traktują się z...
2018-02-04
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Kate i August są następcami przywódców podzielonego miasta. Dziewczyna chciałaby być taka jak jej bezwzględny ojciec, który pozwala potworom wałęsać się po ulicach, a ludziom każe płacić za ochronę. Za to chłopak chciałby być dobry, pomagać bezbronnym i bronić ich przed czyhającymi niebezpieczeństwami. Niestety, jest jednym z nich. Potworem, który potrafi ukraść duszę, wygrywając pieśń na swoich skrzypcach. Na jego drodze staje Kate. Oboje mają swoje zadania, aczkolwiek żadne z nich nie spodziewa się, że ich cele mają ze sobą wiele wspólnego. Rozejm w podzielonym mieście wisi na włosku, potwory się buntują, a niektórzy nie okazują się tymi, kim główni bohaterowie myśleli, że są. Jak potoczą się ich losy, kiedy Kate odkryje tajemnice Augusta?
Gdy po raz pierwszy usłyszałam o tej książce, zapragnęłam ją kupić w trybie natychmiastowym. Nic dziwnego, że zamawiając prezent dla siostry, dodałam tę pozycję do koszyka. Same pozytywne opinie skłoniły mnie do zaopatrzenia się w własny egzemplarz i zdecydowanie nie żałuję tej decyzji. Dodam, że okładka idealnie wpasowuje się w historię powieści. Jednak przejdźmy już do mojej oceny.
Jak w każdej fantastyce, w każdym nowych świecie, w którym panują zupełnie inne reguły, początek nie jest najlepszy. Kompletnie nie umiałam wgryźć się w przedstawioną historię, męczyłam się, kiedy czytałam pierwsze rozdziały. Na szczęście po przewertowaniu preludium i dwudziestu strona wersu I, poszło jak z płatka. Nie spotkałam się jeszcze z taką fabułą, choć zaznaczam to już na wstępie, że nie jest żadnym arcydziełem. Po prostu jest to powiew świeżości, który dostarczył mi rozrywki na wysokim poziomie. Sam pomysł jest naprawdę bardzo dobry i podoba mi się, że bohaterowie zostali przedstawieni w taki sposób, który pokazuje, że ocenianie po okładce jest błędem.
W końcu mamy Augusta, który mimo że jest potworem, ma dobre serce i nigdy nie skrzywdziłby kogoś niewinnego celowo. Zaś z drugiej strony pojawia się Kate. Niby bezbronna dziewczyna, która chciałaby tylko zwrócić uwagę swojego ojca, lecz w głębi jest buntownicza, odważna i mocno stąpająca po ziemi. Są zestawieni na zasadzie kontrastu, ale ja to kupuję, bo razem tworzą mieszankę wybuchową. Nie potrafię wybrać żadnego z nich, bo myślę, że oboje sprawdzają się w swojej roli genialnie i żadne nie byłoby tak fantastyczne bez swojego towarzysza. Victoria Schwab popisała się tworząc takie charaktery. Jeśli chodzi o mniej ważne postacie, to wypada to różnie. Nie chodzi mi o konstrukcję, a moją sympatię do nich. Leo, Sloan i ojciec Kate od razu nie przypadli mi do gustu. Irytowali mnie, drażnili i miałam ochotę zrobić im krzywdę. Za to Ilsa wypadła na ich tle wprost niesamowicie. Drobna, miła, a skrywająca w sobie tyle siły, że w życiu nie spodziewałam się tego. Reszta bohaterów była mi zupełnie obojętna. W ogólnym rozrachunku kreacja wszystkich postaci wyszła naprawdę ciekawie i odbieram ją pozytywnie. Myślę, że to właśnie jest główny plus tej książki.
Przedstawiona historia interesowała mnie. Śledziłam dalsze losy Kate i Augusta z uczuciem ciekawości, zdumienia, zadowolenia i pasji. Zaskakujące jest to, że połączyła ich wyłącznie przyjaźń. W niektórych momentach może i można byłoby znaleźć elementy, w których wydawało się, że czują do siebie coś więcej, ale było to w minimalnej dawce. Albo sama sobie to wymyśliłam! Cieszę się, że nie wydarzyło się między nimi nic więcej, bo to popsułoby całą opowieść. Ta przyjaźń jest naprawdę niezwykła i troska, jaką się obdarzyli jest godna podziwu. Od ich pierwszego spotkania wiele się zmieniło podczas wspólnej przygody. Znajomość kiełkowała z rozdziału na rozdział. Zrobiono to w subtelny sposób.
Było kilka zwrotów akcji, jednak w większości można było się ich domyśleć. Ale też parę razy się zdziwiłam. Na szczęście nie tylko negatywnie! Końcówka pozostawia po sobie wiele pytań, choć nie przesadnie kłębiących się wewnątrz mnie. Ta książka zyskuje u mnie wysoką ocenę, ale nie trafia na listę moich ulubionych. Zabrakło mi w niej czegoś. Nie wiem czego, ale po prostu nie ma tej iskry, która zapalałaby mnie od środka. Trochę żałuję, bo seria zapowiada się naprawdę fantastycznie.
Reasumując, gorąco polecam tę pozycję! Czytając początek nie wierzyłam, że ta książka mi się spodoba, ale stało się. Z chęcią sięgnę po dalsze części, gdy tylko wyjdą. Z dumą stawiam tę lekturę na swojej półce. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji przeczytać "Okrutnej pieśni", zróbcie to jak najszybciej, bo wiele tracicie.
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Kate i August są następcami przywódców podzielonego miasta. Dziewczyna chciałaby być taka jak jej bezwzględny ojciec, który pozwala potworom wałęsać się po ulicach, a ludziom każe płacić za ochronę. Za to chłopak chciałby być dobry, pomagać bezbronnym i bronić ich przed czyhającymi niebezpieczeństwami. Niestety, jest jednym...
2018-02-11
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Król Edward dowiaduje się od lekarza, że choruje na krztusiec. Pozostało mu niewiele życia, a z każdym dniem marnieje w oczach. Postanawia zmienić decyzję co do następcy tronu. Tym sposobem lady Jane Grey zostaje królową Anglii i zostaje wplątana w polityczną intrygę. W dodatku musi poślubić mężczyznę, który w dzień zamienia się w konia. Gifford, choć nie potrafi zapanować nad swoją klątwą, zdecydowanie uwielbia czuć się wolny. Świat podzielony jest na dwie grupy ludzi – Nieskalanych i Eðianów (potrafią przemieniać się w zwierzęta). Alternatywna historia lady Jane, przy której koń by się uśmiał.
Szczerze powiedziawszy nie miałam w planach sięgać po tę książkę. Czułam, że niekoniecznie mi się spodoba. Kiedy miałam szansę zrecenzowania jej, stwierdziłam, że jednak spróbuję. Szło mi dosyć opornie, bowiem tę lekturę miałam w formie elektronicznej, a raczej nie preferuję takiego czytania, ale finalnie jestem pozytywnie zaskoczona. Mimo że nie zaopatrzę się już w swój własny, papierowy egzemplarz, tę pozycję będę wspominać z uśmiechem.
Pierwszy raz udało mi się zapoznać się z taką książką. Humor nie zawsze do mnie trafiał, w większości przypadków śmiałam się tylko w myślach, lecz parę razy zachichotałam w głos. Nie mogę powiedzieć, że na tym tylko polegała ta opowieść, gdyż uważam, że zawarła w sobie o wiele więcej. Wcześniej nigdy nie słyszałam o lady Jane, która była dziewięciodniową królową. Przedstawienie tych wydarzeń w inny sposób, przypadło mi to gustu. Nie klasyfikujmy tej powieści jako historycznej, broń Boże! Oczywiście, opiera się na faktach, ale mamy tutaj kilka poplątanych ze sobą gatunków. Można rzecz, że taka literacka mieszanka.
Narracja prowadzona jest z trzech perspektyw i prawdę mówiąc nie jestem w stanie wybrać, która podobała mi się najbardziej. W każdej z nich znalazłam coś ciekawego i wskazanie tej najfajniejszej jest niemożliwością. Od razu zaznaczę, że mamy wiele wstawek od autorek książki, które tłumaczą nam pewne wątki. Początkowo trochę mi to przeszkadzało, ale później nie zwracałam już na to uwagi. Wracając do naszych głównych bohaterów. Zostali skonstruowani w interesujący sposób. Mieli swoje odmienne charaktery, wyróżniali się spośród innych. Jane była oczytana, inteligentna, ale potrafiła rzucić sarkastycznym i wrednym tekstem za co ją naprawdę ubóstwiam. G był odrobinę specyficzny poprzez swoją klątwę, ale w pewien sposób uzupełniał się ze swoją nowo poznaną żoną. Za to Edward posiadł w sobie coś świeżego, dziecinnego. Wychowany od zawsze w zamku, nie umiał poradzić sobie w różnych sytuacjach, kaleczył się w wykonywaniu prostych czynności, ponieważ nigdy sam o siebie nie musiał się martwić. Był dobry, troszczył się o zwierzęta (szczególnie o swoją ukochaną Pet) i choć nie wykazywał się niczym nadzwyczajnym, to miał w sobie to coś, co pozwalało mi go lubić. Reszta bohaterów również została w dobry sposób poprowadzona. Pod tym względem jestem usatysfakcjonowana.
Przed przystąpieniem do lektury trzeba być świadomym, że to nie jest zwykła historia. Przy pierwszym rozdziale wydawała mi się nawet nieco idiotyczna, ale szybko się wkręciłam. Myślę, że przybliżanie w szczegółach fabuły jest bez sensu, nawet wspomnienie jakiejkolwiek sytuacji zepsułoby całą zabawę i przybrałoby miano spoilera. Nie chcę być na tyle okrutna i pozostawię ten temat bez komentarza. Moim zdaniem autorki poradziły sobie doskonale i chociaż jestem pewna, że nie wszystkim przypadnie ta pozycja do gustu, to liczę na to, że jednak dacie jej szansę, bo jest to pewien powiew świeżości, który zaskoczył mnie.
Podsumowując, jestem na tak. Zdaję sobie sprawę, że ta recenzja jest trochę naokoło, pomijam dużo motywów, ale sami musicie dowiedzieć się, dlaczego zachwalam tę książkę. Nie uważam tego za wybitne dzieło, ale niewątpliwe przyjemne, lekkie i zapadające w pamięć. Nie spodziewałam się, że wystawię dobrą ocenę, ale stało się. Z chęcią sięgnę po dalsze części (gdyż wiem, że mają się ukazać), ale do pierwszego tomu raczej nie wrócę. Przeczytałam, podobało mi się, ale nie na tyle, by jeszcze raz pochłonąć tę historię od nowa. Jeśli nie czytaliście, z ręką na sercu polecam.
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Król Edward dowiaduje się od lekarza, że choruje na krztusiec. Pozostało mu niewiele życia, a z każdym dniem marnieje w oczach. Postanawia zmienić decyzję co do następcy tronu. Tym sposobem lady Jane Grey zostaje królową Anglii i zostaje wplątana w polityczną intrygę. W dodatku musi poślubić mężczyznę, który w dzień...
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
Nigdy nie sięgnęłam po stricte erotyka. Egomaniac jest pierwszą tego typu książką, którą udało mi się przeczytać. Czy Vi Keeland odniosła sukces i wciągnęła mnie do świata, przepełnionego namiętnością i seksem? Przekonaj się!
"- Co cię tak śmieszy?
- Nie jesteś z Nowego Jorku, prawda?
- Nie. Dopiero co się przeniosłam z Oklahomy. Ale co to ma do rzeczy?
- Przepraszam, ale muszę ci to powiedzieć. Zostałaś oszukana, Oklahoma."
Myślę, że na początku powinnam napisać o plusach tej historii. Przede wszystkim jest to bardzo zabawna opowieść i nieraz śmiałam się ze słownych potyczek między głównymi bohaterami. Szczególnie ich pierwsze spotkanie niezwykle mnie rozbawiło, aczkolwiek w późniejszych rozdziałach nadal pojawiają się śmieszne momenty. Uwielbiam, gdy postacie mają taką relację i droczą się z sobą. Dodaje to takiej dowcipnej nuty do całej książki, a moje serce łapie w swoje sidła.
Warto zaznaczyć, że Egomaniac nie jest wyłącznie poświęcony fragmentom, w którym Emerie i Drew postanawiają trochę się ze sobą zabawić. Chociaż takich momentów, szczególnie w drugiej części, jest naprawdę bardzo dużo. Jednakże autorka stara się nam przybliżyć przeszłość Andrew, w której przez ostatnie siedem lat wydarzyło się parę interesujących rzeczy. Poznajemy jego byłą żonę i pewnego chłopca (i muszę tutaj zaznaczyć, że jest przeuroczy). Z kolei Emerie (czy tylko mi podoba się jej imię?) opowiada nam o... a przekonajcie się sami! Nie chcę zdradzać zbyt wiele, bo lektura jest krótka (liczy ponad 300 stron + czcionka większa niż przeciętna), więc mam wrażenie, że napisanie czegokolwiek jest już spoilerem, a nie chcę wam zabierać przyjemności z czytania.
"- Jeśli pokazujemy sobie sztuczki, to ja też mogę ci kilka pokazać."
Jeśli chodzi o głównych bohaterów, to muszę przyznać, że ich polubiłam. Nie jakoś szczególnie, ale zdobyli moją sympatię. Emerie to temperamentna kobieta i potrafi postawić na swoim. Za to Drew to takie urodzony kobieciarz, który zawsze wie, co zrobić lub powiedzieć, aby kogoś zauroczyć. Nie mogłabym nie wspomnieć o Romanie, czyli najlepszym przyjacielu Andrew. Ich początek przyjaźni także ma ciekawą historię. Poza tym Roman jest świetny. Zabawny, z magnetyczną osobowością i do tego lojalny. Taki prawdziwy przyjaciel, który wskoczy za tobą w ogień, ale gdy robisz głupoty, to potrafi postawić cię do pionu i sprowadzić na dobrą drogę. Rodzice Emerie też wydają się bardzo mili, chociaż ich poznajemy dopiero pod koniec. Jest jeszcze Alexa oraz Beck, jednak ich powinniście poznać sami, gdyż ponownie nie chcę zdradzić niektórych wątków.
Ale... No właśnie, zawsze pojawia się jakieś ale. Ale nie jest to aż tak dobra lektura jak mogłoby się wydawać. Mimo plusów, które wymieniłam, pojawią się też minusy. Egomaniac nie jest czymś niezwykłym, a wręcz powiela schematy, które znamy od podszewki. Nie ma zaskakujących wydarzeń, które wbiłyby nas w fotel, nie otwieramy buzi ze zdziwienia. Jest to raczej książka na jeden wieczór, lekka i przyjemna, którą po pewnym czasie zapomnimy. Nie mówię, że wspominam ją źle, lecz nie będę jej wychwalać i co chwilę polecać. Było w porządku i tyle. Bez ochów i achów. Jeśli lubicie pozycje, które nie wymagają zbyt wiele, to Egomaniac jest dla was. Choć dla osób, czytających powieści tylko o takiej tematyce, może wydawać się przeciętny, gdyż to nic odkrywczego.
Podsumowując, można opisać tę książkę jednym słowem, a jest nim: okej. Zwykłe okej. Bez szału, ale też nie jest to kiepskie. Zapewniło mi to rozrywkę na parę godzin, ale myślę, że po pewnym czasie zapomnę połowę historii i będę pamiętała tylko o tym, że to erotyk.
https://recenzuje-od-ksiazki-strony.blogspot.com/
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNigdy nie sięgnęłam po stricte erotyka. Egomaniac jest pierwszą tego typu książką, którą udało mi się przeczytać. Czy Vi Keeland odniosła sukces i wciągnęła mnie do świata, przepełnionego namiętnością i seksem? Przekonaj się!
"- Co cię tak śmieszy?
- Nie jesteś z Nowego Jorku, prawda?
- Nie. Dopiero co się przeniosłam z...