-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński8
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać459
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2019-08-01
2019-08-12
Fajnie byłoby, gdybyś odwiedził/a: CzytanieJestSpoko.blogspot.com
Po raz kolejny od przeczytania poprzedniego tomu Pieśni Lodu i Ognia minęło całkiem sporo czasu, jednak nie miałem problemów z odnalezieniem się w świecie Westeros. Tym razem zrobiłem sobie mały maraton i ciągiem przeczytałem aż dwie części, czyli ,,Ucztę dla wron’’ podzieloną w Polsce na ,,Cienie śmierci’’ oraz ,,Sieć spisków’’. Jak się okazało, nie jest to książka napisana tak, jak poprzednie. W ,,Ucztach...’’ mamy bowiem jedynie wątki z Królewskiej Przystani oraz jej okolic. Mur pojawia się raz, może dwa. Daenerys nie występuje zupełnie. W posłowiu mamy informację, że to zabieg celowy, ponieważ autor wolał zawrzeć w jednej części połowę postaci i połowę wątków niż wszystkie postaci i ¼ wątków. Mi ten zabieg bardzo pasuje, jednak gdybym był fanem Daenerys, a nie Jaimego, to byłbym dość rozczarowany. Wiem wprawdzie, że nie ma go w pierwszej części ,,Tańca ze smokami’’, niemniej pojawia się w drugiej, w ,,Uczcie...’’ zaś było go tyle, że myślę, iż przetrwam te 600 stron bez niego.
Druga część ,,Nawałnicy mieczy’’ była tą, w której wyraźnie dostrzegało się coraz większe nieścisłości między książką a serialem. W ,,Uczcie...’’ jest ich natomiast jeszcze więcej, ale o dziwo wszystkie mi się podobały, gdyż zmieniały fabułę tak, że kojarzyłem ją z serialem, jednak nie zabrakło też zaskoczeń. Chronologicznie mamy w tym tomie historię z całego piątego sezonu oraz część tego, co wydarzyło się w szóstym; jednak z pominięciem Daenerys oraz Muru.
Nie będę wprost wymieniał różnic pomiędzy serialem a książką, gdyż byłoby to wiele spoilerów, a wiem, że wiele osób, tak jak ja, obejrzało serial, ale nie skończyło wszystkich książek. Z takich mniej szkodliwych spoilerów mogę powiedzieć, że inaczej przebiega spotkanie Podricka z Brienne oraz znacznie bardziej rozbudowano wątek tej drugiej. Niemniej są to w mojej opinii najnudniejsze ze wszystkich. Inaczej przebiega też wątek Rycerza Kwiatów oraz zaaresztowania małej królowej i Cersei. Szczerze powiedziawszy, w serialu wyglądało to bardziej spektakularnie, niemniej tutaj też jest znośnie. Po prostu w książce dzieje się to znacznie szybciej. Aha, zmiany tyczą się też Bronna i Jaimego, niemniej ten drugi przedstawiony jest znacznie lepiej niż w serialu.
Mamy też mniej Dorne, ale spodziewam się, że będzie go znacznie więcej w ,,Tańcu ze smokami’’. Niemniej tutaj bardzo fajnie zaczęto wprowadzać czytelnika w te pustynne klimaty. Znacznie inaczej wygląda też wątek Myrcelli. Jest on ciekawy, ale bardzo zmieniony. Szkoda, bo oznaczało to dużo mniej Jaimego. W tym tomie mamy też dość mały Sansy, ale są to wreszcie rozdziały, które nie denerwują czytelnika. Ani razu nie mamy bowiem w nich określeń typu ,,czuła ból w brzuszku’’ czy pokazywania jej jako biedną dziewczynkę wyrwaną z zamku i zostawioną w lesie. Tutaj widać początki jej przemiany w bezwzględną władczynię, która nie zna litości dla wrogów.
Nie mamy zaś w ,,Uczcie...’’ spektakularnych bitew ani pojedynków. Jest kilka oblężeń czy małych walk, które napisano wprawdzie w świetny sposób, ale fabularnie ,,Uczta dla wron’’ jest tomem, w którym mamy wątki polityczne i snucie intryg oraz przejęcie rządów przez Tomm… znaczy Cersei. Prawdziwe walki i kłopoty z niewolnikami będą w ,,Tańcu ze smokami’’, gdy już pojawi się Daenerys. Tutaj jest spokojnie, jeśli chodzi o użycie siły, ale za to mamy mnóstwo intelignetnych posunięć.
Ogólnie ,,Ucztę dla wron’’ czytało mi się bardzo dobrze z kilku powodów. Po pierwsze, o czym wspomniałem, mamy mnóstwu wątków politycznych rozgrywających się w Królewskiej Przystani. Po drugie zaś Martin wreszcie przeszedł do pokazywania silnych stron niektórych postaci jak Sansa czy Sam. Dzięki temu nie musimy męczyć się z czytaniem o kolejnych flegmatycznych grubaskach i bolącym brzuszku Sansy. Po przeczytaniu całości ,,Uczty...’’ widzimy też ogrom mniejszych i większych odskoczni od serialu, dzięki czemu naprawdę przyjemnie czyta się niby tę samą, lecz jednak inną, historię. Jeszcze jednym plusem będzie też to, co podobało się mi, czyli brak Jona oraz Muru. Z serialu wiadomo jednak, że tam też będą ważne zmiany, dzięki czemu liczę, że wreszcie będzie ciekawiej. Polecam też zrobić sobie mini maraton jak ja. Dzięki temu mamy ładnie zamkniętą całość z Westeros i zostanie nam już tylko – niestety – póki co ostatni tom.
Fajnie byłoby, gdybyś odwiedził/a: CzytanieJestSpoko.blogspot.com
Po raz kolejny od przeczytania poprzedniego tomu Pieśni Lodu i Ognia minęło całkiem sporo czasu, jednak nie miałem problemów z odnalezieniem się w świecie Westeros. Tym razem zrobiłem sobie mały maraton i ciągiem przeczytałem aż dwie części, czyli ,,Ucztę dla wron’’ podzieloną w Polsce na ,,Cienie śmierci’’...
2019-08-12
Fajnie byłoby, gdybyś odwiedził/a: CzytanieJestSpoko.blogspot.com
Po raz kolejny od przeczytania poprzedniego tomu Pieśni Lodu i Ognia minęło całkiem sporo czasu, jednak nie miałem problemów z odnalezieniem się w świecie Westeros. Tym razem zrobiłem sobie mały maraton i ciągiem przeczytałem aż dwie części, czyli ,,Ucztę dla wron’’ podzieloną w Polsce na ,,Cienie śmierci’’ oraz ,,Sieć spisków’’. Jak się okazało, nie jest to książka napisana tak, jak poprzednie. W ,,Ucztach...’’ mamy bowiem jedynie wątki z Królewskiej Przystani oraz jej okolic. Mur pojawia się raz, może dwa. Daenerys nie występuje zupełnie. W posłowiu mamy informację, że to zabieg celowy, ponieważ autor wolał zawrzeć w jednej części połowę postaci i połowę wątków niż wszystkie postaci i ¼ wątków. Mi ten zabieg bardzo pasuje, jednak gdybym był fanem Daenerys, a nie Jaimego, to byłbym dość rozczarowany. Wiem wprawdzie, że nie ma go w pierwszej części ,,Tańca ze smokami’’, niemniej pojawia się w drugiej, w ,,Uczcie...’’ zaś było go tyle, że myślę, iż przetrwam te 600 stron bez niego.
Druga część ,,Nawałnicy mieczy’’ była tą, w której wyraźnie dostrzegało się coraz większe nieścisłości między książką a serialem. W ,,Uczcie...’’ jest ich natomiast jeszcze więcej, ale o dziwo wszystkie mi się podobały, gdyż zmieniały fabułę tak, że kojarzyłem ją z serialem, jednak nie zabrakło też zaskoczeń. Chronologicznie mamy w tym tomie historię z całego piątego sezonu oraz część tego, co wydarzyło się w szóstym; jednak z pominięciem Daenerys oraz Muru.
Nie będę wprost wymieniał różnic pomiędzy serialem a książką, gdyż byłoby to wiele spoilerów, a wiem, że wiele osób, tak jak ja, obejrzało serial, ale nie skończyło wszystkich książek. Z takich mniej szkodliwych spoilerów mogę powiedzieć, że inaczej przebiega spotkanie Podricka z Brienne oraz znacznie bardziej rozbudowano wątek tej drugiej. Niemniej są to w mojej opinii najnudniejsze ze wszystkich. Inaczej przebiega też wątek Rycerza Kwiatów oraz zaaresztowania małej królowej i Cersei. Szczerze powiedziawszy, w serialu wyglądało to bardziej spektakularnie, niemniej tutaj też jest znośnie. Po prostu w książce dzieje się to znacznie szybciej. Aha, zmiany tyczą się też Bronna i Jaimego, niemniej ten drugi przedstawiony jest znacznie lepiej niż w serialu.
Mamy też mniej Dorne, ale spodziewam się, że będzie go znacznie więcej w ,,Tańcu ze smokami’’. Niemniej tutaj bardzo fajnie zaczęto wprowadzać czytelnika w te pustynne klimaty. Znacznie inaczej wygląda też wątek Myrcelli. Jest on ciekawy, ale bardzo zmieniony. Szkoda, bo oznaczało to dużo mniej Jaimego. W tym tomie mamy też dość mały Sansy, ale są to wreszcie rozdziały, które nie denerwują czytelnika. Ani razu nie mamy bowiem w nich określeń typu ,,czuła ból w brzuszku’’ czy pokazywania jej jako biedną dziewczynkę wyrwaną z zamku i zostawioną w lesie. Tutaj widać początki jej przemiany w bezwzględną władczynię, która nie zna litości dla wrogów.
Nie mamy zaś w ,,Uczcie...’’ spektakularnych bitew ani pojedynków. Jest kilka oblężeń czy małych walk, które napisano wprawdzie w świetny sposób, ale fabularnie ,,Uczta dla wron’’ jest tomem, w którym mamy wątki polityczne i snucie intryg oraz przejęcie rządów przez Tomm… znaczy Cersei. Prawdziwe walki i kłopoty z niewolnikami będą w ,,Tańcu ze smokami’’, gdy już pojawi się Daenerys. Tutaj jest spokojnie, jeśli chodzi o użycie siły, ale za to mamy mnóstwo intelignetnych posunięć.
Ogólnie ,,Ucztę dla wron’’ czytało mi się bardzo dobrze z kilku powodów. Po pierwsze, o czym wspomniałem, mamy mnóstwu wątków politycznych rozgrywających się w Królewskiej Przystani. Po drugie zaś Martin wreszcie przeszedł do pokazywania silnych stron niektórych postaci jak Sansa czy Sam. Dzięki temu nie musimy męczyć się z czytaniem o kolejnych flegmatycznych grubaskach i bolącym brzuszku Sansy. Po przeczytaniu całości ,,Uczty...’’ widzimy też ogrom mniejszych i większych odskoczni od serialu, dzięki czemu naprawdę przyjemnie czyta się niby tę samą, lecz jednak inną, historię. Jeszcze jednym plusem będzie też to, co podobało się mi, czyli brak Jona oraz Muru. Z serialu wiadomo jednak, że tam też będą ważne zmiany, dzięki czemu liczę, że wreszcie będzie ciekawiej. Polecam też zrobić sobie mini maraton jak ja. Dzięki temu mamy ładnie zamkniętą całość z Westeros i zostanie nam już tylko – niestety – póki co ostatni tom.
Fajnie byłoby, gdybyś odwiedził/a: CzytanieJestSpoko.blogspot.com
Po raz kolejny od przeczytania poprzedniego tomu Pieśni Lodu i Ognia minęło całkiem sporo czasu, jednak nie miałem problemów z odnalezieniem się w świecie Westeros. Tym razem zrobiłem sobie mały maraton i ciągiem przeczytałem aż dwie części, czyli ,,Ucztę dla wron’’ podzieloną w Polsce na ,,Cienie śmierci’’...
2019-08-12
Wpadnij czasem na CzytanieJestSpoko.blogspot.com
Najlepsza książka 2019 (jak dotąd)
Przyjaźń jest bezcenna. Wszystko inne możesz ukraść – takim hasłem reklamuje się ta książka. Moim zdaniem pasuje ono kapitalnie. Nie widziałem wprawdzie okładek zagranicznych, ale ta polska, mimo że filmowa, wygląda super. Jednak warto bym opowiedział cokolwiek o fabule, która tylko powierzchownie okazuje się błaha i prostolinijna. ,,Trinkets’’ jest bowiem historią o trzech dziewczynach, które mają wspólne hobby – drobne kradzieże. Niestety, każda trafia na terapię dla anonimowych kleptomanów. Tam zaprzyjaźniają się ze sobą mimo oczywistych, z ich punktów widzenia, barier – Tabitha jest najpopularniejszą laską w szkole. Ma wszystko: pieniądze, jej chłopak jest mięśniakiem, a każda zachcianka może zostać od razu spełniona. Moe (która z nieznanego mi powodu opisana jest na okładce jako główna bohaterka) zadaje się ze zdecydowanie nieodpowiednim towarzystwem, przez które z pewnością wpakuje się w kłopoty, ale niestety to jedyne towarzystwo jakie ma. Elodie natomiast to typowa dziewczyna-cień; szara mysz szkolnego życia, które zajmuje się nauką, bo nie ma zwyczajnie nic lepszego do robienia.
Ogromnym plusem powieści jest to, w jaki sposób autorka nakreśliła powody, dla których każda z dziewczyn kradnie. Przecież Tabitha wcale nie musiałaby tego robić. Elodie zaś kompletnie nie wygląda na złodziejkę. Moe natomiast jest najbardziej zagadkową z ich wszystkich. Jednak na pytanie postawione w tym akapicie najlepiej odpowiadają one same. Książkę bowiem podzielono na mnóstwo rozdziałów, z których każdy opisywany jest przez jedną z dziewczyn. Żeby nie było nudno – każda z bohaterek robi to w inny sposób. Dlatego książka – przynajmniej w 1/3 – spodoba się zarówno osobom lubiącym pamiętniki, jak i wiersze oraz zwyczajną prozę. Tym samym jeszcze lepiej zarysowano osobowość każdej dziewczyny.
Powody, dla których decydują się one na drobne kradzieże, są niby błahe, ale przyglądając się bliżej przestajemy uważać je za takowe. Fajne jest też to, że autorka opowiada co nieco o tym, jak codzienność każdej z dziewczyn wygląda poza szkołą. Jak się okazje – pieniądze nie zawsze dają szczęście, ale można za nie kupić ładne rzeczy. Tylko że prezent ukradziony zawsze będzie znaczył więcej, bo sama kradzież wymaga więcej wysiłku. Ta domena zawsze towarzyszy każdemu wręczanemu prezentowi. Tym samym powoduje mieszanie się szkolnych warstw społecznych. Jednocześnie pokazano, że wszyscy mają coś na sumieniu. Nawet jeśli nie mają problemów w rodzinie – i tak mogą potrzebować małej odskoczni, takiej drobnej kradzieży, ale nie tyle stricte kradzieży, co bardziej zdobycia, wydarcia, kawałka samokontroli z innej płaszczyzny.
Obawiałem się jednego – że autorka zapisuje zakończenie. Co nie byłoby dla mnie zaskoczeniem, ponieważ tworząc tak rozbudowaną historię naprawdę trudno wymyślić satysfakcjonujące zakończenie. W przypadku ,,Gry o Tron’’ wyszło, jak wyszło, ale tutaj końcówka naprawdę przypadłą mi do gustu. Nie było wprawdzie najlepsze, jakie być mogło, ale wydaje mi się odpowiednie. Fajnie zamknięto wszystkie wątki i nie dano czytelnikom otwartego zakończenia, których szczerze nienawidzę.
Wpadnij czasem na CzytanieJestSpoko.blogspot.com
Najlepsza książka 2019 (jak dotąd)
Przyjaźń jest bezcenna. Wszystko inne możesz ukraść – takim hasłem reklamuje się ta książka. Moim zdaniem pasuje ono kapitalnie. Nie widziałem wprawdzie okładek zagranicznych, ale ta polska, mimo że filmowa, wygląda super. Jednak warto bym opowiedział cokolwiek o fabule, która tylko...
2019-08-12
Fabuła powieści nie jest skomplikowana. Ot historia kobiety, której zmarło dziecko i która uroiła sobie, że jego dusza jest teraz w ciele dwulatki, którą obserwuje. Nasza bohaterka zaczyna wpadać w obłęd – uważa, że matka dwuletniej Mercy nie zasługuje na to, co ma. Postanawia nie tyle skopiować jej życie, ile zająć jej miejsce. Kupuje identyczne ciuchy, markowe buty, ozdoby oraz zasłony szyte na zamówienie czy nawet sprowadza z Europy (bo akcja dzieje się w Seattle) perfumy, jakich używa mąż sąsiadki. Sąsiadki, która stała się jej przyjaciółką. Jednak nadal stanowi barierę do szczęścia głównej bohaterki.
De facto nie mam co tej książce zarzucić. Czytało się ją niesamowicie szybko i przejrzyście. Przeczytanie całości zajęło mi dwa wieczory, lepiej jednak poświęcić kilka godzin i przeczytać ją w całości jednego dnia. Wtedy zrozumiemy całość fabuły jeszcze lepiej. Nie powinno się bynajmniej czytać tej książki na raty. Mimo że w moim przypadku były to tylko, czy aż, dwa wieczory – zdążyło mi umknąć trochę z relacji głównej bohaterki z jej mężem.
Ogromnym plusem ,,Bad mommy’’ jest styl autorki. Składa się on bowiem jedynie z potrzebnych rzeczy. Nie ma żadnego powolnego budowania akcji, by zaskoczyć czytelnika. Po prostu czytasz - i nagle BUM! - leżysz. Ciąg przyczynowo-skutkowy jest bardzo dynamiczny. Wszystko rozgrywa się na naszych oczach bądź poza nimi, o czym jednak zostajemy od razu poinformowani w kolejnym rozdziale.
,,Bad mommy’’ składa się z trzech części (zamkniętych w obrębie jednej książki), z których każdą napisano z perspektywy innej postaci: głównej bohaterki oraz rodziców małej Mercy. Zaznaczyłem na wstępie, że główna bohaterka jest psychiczna, jest socjopatką. Czytając jednak dalej okazuje się, że w każdym z nas jest jakiś pierwiastek psychopaty. Intryguje to tym bardziej, gdy czytamy, że ojciec Mercy jest psychologiem, a wcale nie daleko mu do Fig. Fig, której imię nakreśla idealnie jej osobowość – oplata wokół Joele, stara się przejąć jej życie, zdobywa jej zaufanie, kontroluje ją. Niemniej ojciec Mercy też nie jest święty. Nie zamierza powstrzymać Fig przed zajęciem miejsca jego prawdziwej żony; żony, którą naprawdę kocha.
W tym wszystkim jest też partner Fig – który w zasadzie pojawia się w jednym rozdziale, a wspomniany jest w dwóch. Taki człowiek-cień, który zostaje wyobcowany przez własną partnerkę. O dziwo jednak jego pojawienie się jest świetnie nakreślonym momentem ważnym dla fabuły. I właśnie to jeden z tych momentów, o których pisałem 2 akapity wyżej. Mamy szybko rozwijaną akcję – i nagle BUM! - zmieniamy narratora i pojawia się posta nieobecna dotąd. Ale nie ukazuje się nam, jako poboczna postać, która ratuje świat. Jest zwyczajnie postacią wprowadzoną we właściwym momencie.
Wracając do podziału książki na trzy części – o ile nie wyobrażam sobie zamknięcia ,,Mimo moich win’’, ,,Mimo twoich łez’’, ,,Mimo naszych kłamstw’’ w jednej książce, o tyle ,,Bad mommy’’ chciałbym przeczytać jako trzy oddzielne tomy. Brakowało mi jednak jednej rzeczy. Czegoś, co znalazło się w ,,Mimo naszych kłamstw’’, czyli rozdziału napisanego ponownie z perspektywy postaci, od której zaczynaliśmy lekturę. Gdyby jednak autorka zdecydowała się na ostatni rozdział opowiedziany przez Fig, stracilibyśmy bezpowrotnie to, co wnosi ostatnie zdanie. Wiem, że wspominano o nim w każdej recenzji, ale nie były to puste słowa. Ostatnie zdanie to naprawdę gigantyczne zakończenie. O ile wiedziałem, że jest ono zaskakujące i starałem się przewidzieć, czego będzie dotyczyło – o tyle wszelkie starania spełzły na niczym. Uważam, że ostatniego zdania praktycznie nie da się przewidzieć. Jest totalnym zaskoczeniem i nigdzie chyba nie spotkałem się z takim twistem fabularnym.
Fabuła powieści nie jest skomplikowana. Ot historia kobiety, której zmarło dziecko i która uroiła sobie, że jego dusza jest teraz w ciele dwulatki, którą obserwuje. Nasza bohaterka zaczyna wpadać w obłęd – uważa, że matka dwuletniej Mercy nie zasługuje na to, co ma. Postanawia nie tyle skopiować jej życie, ile zająć jej miejsce. Kupuje identyczne ciuchy, markowe buty,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-05-12
Szczegółowa recenzja i analiza na Czytaniejestspoko.blogspot.com
Książka jest swoistą encyklopedią wiedzy o nie tylko siedmiu królestwach, ale przede wszystkim kompendium wiedzy o wszystkich krainach, do których kiedykolwiek dotarli maestrzy i mistrele. Pretenduje też do miana podręcznika do historii i geografii w siedmiu królestwach. Skądinąd mówi ona, że tak naprawdę nazwa Siedem Królestw jest błędna, gdyż nie wlicza się w poczet siedmiu królestw Dorne oraz Krainy Korony, które stanowią swego rodzaju oddzielną krainę Westeros.
Jeśli chodzi o treść merytoryczną, to mamy tutaj dwie płaszczyzny. Pierwszą jest część mówiąca o panowaniu smoków, o Podboju Aegona, o Andalach i Dzieciach Lasu oraz Pierwszych Ludziach, a także o rebelii Roberta. Ponadto zawiera istotne informacje o początku znanego świata i pierwszych istotach, które zamieszkiwały dawniej krainy Westeros, Essos, Sothoryos i niezliczonej ilości wysp. I to właśnie jest część, co do której treści nie mam zastrzeżeń. Pierwsze 250 stron książki napisano naprawdę starannie. Przybliżono drobiazgowo każdą z krain Westeros oraz bardzo dokładnie streszczono kolonizację przez smoki. Ponadto jest to jedyna książka, któa naprawdę przybliża to, co działo sięprzed Podbojem oraz opowiada o Dzieciach Lasu i ich przyjaźni z olbrzymami. Napisano ją z niesłychaną wręcz pieczołowitością i zawiera ona też najwięcej najpiękniejszych grafik (do któych jeszcze nawiążę w tej recenzji). Aczkolwiek początki, czyli Historia Starożytna, to rozdział, które czytało mi się dość opornie. Era Świtu i przybycie Pierwszych Ludzi nie zostały bowiem opisane tak szumnie, jak się spodziewałem. To też stało się powodem, dlaczego po przeczytaniu ok. 30 stron porzuciłem dalsze czytanie tejże książki na prawie rok. Na szczęście nowy sezon serialu znowu obudził we mnie miłość do tego uniwersum, dzięki czemu powróciłem do ,,Świata Lodu i Ognia’’. I byłą to decyzja jednoznacznie słuszna. Wtedy bowiem rozpocząłem czytanie od Podboju. Wtedy również zaczęły pojawiać się w tekście wzmianki o tym, co pojawiało się w książkach i ekranizacji. Poza tym któż nie lubi dynastii Targaryenów – chyba nie ma takich osób; ewentualnie były, ale spłonęły. Nie miałem jeszcze okazji zapoznać się z ,,Ogniem i Krwią’’, ale na pewno porównam wtedy opisy królów w tamtej książce, z tymi tutaj. Co jednak zrozumiałe, te w ,,Świecie Lodu i Ognia’’ ograniczają się do kilkustronicowych przybliżeń sylwetek władców od Aegona I do Aerysa II – tym samym możemy rozszerzyć swoją wiedzę o postaci, które nie znalazły się w pierwszym tomie ,,Fire and Blood’’.
Co najlepsze – w tej książce omówiono też różnorakie poboczne wątki, którym w głównym cyklu poświęcono najwyżej pojedyncze wzmianki. Tutaj zaś mamy nawet szczegółowy opis Roku Fałszywej Wiosny, który okazał się przełomowym momentem dla rebelii Roberta. Swoją drogą dzięki zapoznaniu się z tą książką przestałem postrzegać Roberta jako grubego pijaka, który nie zasługiwał na tytuł rycerski - o królewskim nie wspominając. Ponadto warto wspomnieć o tym, jak przedstawiono tutaj każde z królestw. Każdemu bowiem poświęcono oddzielny podrozdział i przybliżono jego lokację, zasoby, dobra oraz mieszkańców; nie zapomniano też o ważnych szczegółach. Jednym z nich jest na przykład fakt, iż Północ wcale nie stanowi więcej niż połowę Westeros. W rzeczywistości zajmuje mniej niż 1/3 powierzchni krainy. Oprócz wymienionych przeze mnie wyżej rzeczy, w każdym podrozdziale opisano historię krainy od pierwszych władców, aż do obecnie rządzących rodów. Na duży plus zasługuje drobiazgowe podejście do każdej krainy, nie tylko tych największych jak Północ czy Krainy Zachodu. Cieszy mnie to bardzo, albowiem moją ulubioną krainą jest Dorne i niezmiernie byłem zadowolony, mogąc poznać wiele szczegółów o tym rejonie, o których nie wspominano dotąd inaczej niż szczątkowo.
Później mamy ok. 25 stron dotyczących Wolnych Miast. Jest to początek drugiej (ale stanowiącej ledwie trochę ponad 50 stron) części historii świata. Dotyczy on Essos oraz przeróżnych innych krain – innych niż Wolne Miasta. Jako że o Lorath, Norvos, Qohor, Swarliwych Córkach, Pentos, Volantis i Braavos maestrzy wiedzą najwięcej, dlatego też są to ostatnie szczegółowe rozdziały tej książki. Jest tu więcej faktów niż domysłów. Łatwiej też było sprawdzić autentyczność niektórych podań, gdyż między Wolnymi Miastami a Westeros krążą regularnie statki kupieckie. Stamtąd też przywędrowali Andalowie, gdy dwa kontynenty były jeszcze połączone lądowym mostem – który zniknął setki lat temu. Co do wartość merytorycznej tych rozdziałów również nie mam zastrzeżeń. One także są kopalnią wartościowych informacji dla fanów ,,Gry o Tron’’ i całego uniwersum.
Szczegółowa recenzja i analiza na Czytaniejestspoko.blogspot.com
Książka jest swoistą encyklopedią wiedzy o nie tylko siedmiu królestwach, ale przede wszystkim kompendium wiedzy o wszystkich krainach, do których kiedykolwiek dotarli maestrzy i mistrele. Pretenduje też do miana podręcznika do historii i geografii w siedmiu królestwach. Skądinąd mówi ona, że tak naprawdę...
2019-05-05
Więcej ''Gry o tron'' na CzytanieJestSpoko.blogspot.com
Propos fabuły mogę powiedzieć co najwyżej tyle, ile mówią tytuły obu tomów. STAL – będzie walka, i to nie jedna. Poza tym, nie wszystkie wojny wygrywa się mieczami – pióro i kałamarz są równie dobre – a stalowe były też kielichy, albowiem trucizna też jest dobra. ŚNIEG – bo winter is coming, Inni są za murem, ale przy nim zbierają się dzicy, którzy stanowią prawdziwe zagrożenie. KREW – Krwawe Gody, czerwień krwi i więcej krwi. Cytując Littlefingera, za ZŁOTO kupisz milczenie na chwilę, a za metal na zawsze; poza tym Lannister zawsze spłaca swoje długi.
Ogólnie to tyle jeśli chodzi o fabułę, nie chcę spoilerować więcej, gdyż ,,Nawałnica mieczy’’ to – jak dotąd – najlepsza część sagi. Dzieje się w niej wiele, bardzo wiele. Nie ma miejsca na nudne opisy przyrody czy inne bezwartościowe fragmenty mające jedynie przedłużyć akcję. Nie pamiętam jak było w przypadku ,,Starcia królów’’, aczkolwiek nie wspominam tamtej części źle. Co do ,,Nawałnicy mieczy’’ to naprawdę trudno powiedzieć o tych dwóch częściach coś złego. Każdego z bohaterów jest tyle, że nie można narzekać na brak jakiejś postaci. Pamiętam, że w poprzedniej części było mało Daenerys, tutaj natomiast pojawia się wystarczająco często, aby nie odczuć jej nieobecności.
W tych książkach jest też bardzo dużo wątków, które pominięto w serialu. Fani Catelyn – o ile takowi w ogóle są – nie będą narzekać, gdyż z jej postacią związane jest zdecydowanie największe zaskoczenie, jeśli chodzi o wątki. Mamy też kilka scen przybliżających Dorn, czyli osobiście moją ulubioną krainę Westeros.
.Nawałnica mieczy’’ to również najgrubsza część sagi (oczywiście spośród tych, które się ukazały). W Polsce rozbito ją na dwa tomy – wyjątkowo w tym przypadku ma to sens, albowiem oba tomy mają w sumie ok. 1400 stron. Tyle że nie pojmuję, dlaczego na dwa tomy rozbito też ,,Ucztę dla wron’’, które w sumie miałyby tyle stron, ile ,,Starcie królów’’, więc spokojnie można by wydać je w jednej książce. Można by, ale po co, skoro można też sprzedać 1 książkę w cenie dwóch.
Ale nie jest to recenzja ,,Uczty dla wron’’, a ,,Nawałnicy mieczy’’, czyli bardzo dobrej części sagi, która rozkręca się naprawdę szybko, biorąc pod uwagę objętości kolejnych tomów. Wiem, że większość obejrzała już serial – ja również zaliczam się do tych osób – stąd też trudno mi udawać, że coś mnie zaskoczyło. Niemniej historia książkowa jest znacznie ciekawsza. Dzieje się więcej i mamy więcej zaskakujących momentów, które naprawdę zachęcają do sięgnięcia po kolejną część. Są wojny, pojedynki i bardzo nieuczciwe zagrania, bo to właśnie ta seria, która nie ma klasycznego happy endu i w której lepiej nie przywiązywać się do jakichkolwiek bohaterów, każdy bowiem może zginąć w zupełnie nieoczekiwanych momentach – tak dzieje się także w tej części.
Sam opis Krwawych Godów oraz pojedynku toczonego w imieniu Tyriona opisano znacznie barwniej i w dużo lepszy sposób. Mamy też więcej dzikich i postać Ygritte, którą wykreowano znacznie lepiej niż tę serialową. Jednak moją ulubioną postacią pozostaje Jaime, który póki co dożył do ósmego sezonu, i jego podróż z Bienne jest z pewnością najzabawniejszym wątkiem w tej książce. Nawet Tyrion zdaje się jakby celowo być mniej zabawnym na rzecz przemiany w prawdziwie inteligentnego doradcę, którym zresztą się stanie w dalszych częściach. Swoją drogą mamy tutaj mniej Brana niż w serialu. Uważam, że to dobry zabieg, gdyż finał 4 sezonu serialu zawiera coś, co będzie w ,,Uczcie dla wron’’, a bez czego sezon serialu jest naprawdę nudny – oby książka była lepsza.
Więcej ''Gry o tron'' na CzytanieJestSpoko.blogspot.com
Propos fabuły mogę powiedzieć co najwyżej tyle, ile mówią tytuły obu tomów. STAL – będzie walka, i to nie jedna. Poza tym, nie wszystkie wojny wygrywa się mieczami – pióro i kałamarz są równie dobre – a stalowe były też kielichy, albowiem trucizna też jest dobra. ŚNIEG – bo winter is coming, Inni są za murem, ale przy...
2019-05-05
Więcej ''Gry o tron'' na CzytanieJestSpoko.blogspot.com
Propos fabuły mogę powiedzieć co najwyżej tyle, ile mówią tytuły obu tomów. STAL – będzie walka, i to nie jedna. Poza tym, nie wszystkie wojny wygrywa się mieczami – pióro i kałamarz są równie dobre – a stalowe były też kielichy, albowiem trucizna też jest dobra. ŚNIEG – bo winter is coming, Inni są za murem, ale przy nim zbierają się dzicy, którzy stanowią prawdziwe zagrożenie. KREW – Krwawe Gody, czerwień krwi i więcej krwi. Cytując Littlefingera, za ZŁOTO kupisz milczenie na chwilę, a za metal na zawsze; poza tym Lannister zawsze spłaca swoje długi.
Ogólnie to tyle jeśli chodzi o fabułę, nie chcę spoilerować więcej, gdyż ,,Nawałnica mieczy’’ to – jak dotąd – najlepsza część sagi. Dzieje się w niej wiele, bardzo wiele. Nie ma miejsca na nudne opisy przyrody czy inne bezwartościowe fragmenty mające jedynie przedłużyć akcję. Nie pamiętam jak było w przypadku ,,Starcia królów’’, aczkolwiek nie wspominam tamtej części źle. Co do ,,Nawałnicy mieczy’’ to naprawdę trudno powiedzieć o tych dwóch częściach coś złego. Każdego z bohaterów jest tyle, że nie można narzekać na brak jakiejś postaci. Pamiętam, że w poprzedniej części było mało Daenerys, tutaj natomiast pojawia się wystarczająco często, aby nie odczuć jej nieobecności.
W tych książkach jest też bardzo dużo wątków, które pominięto w serialu. Fani Catelyn – o ile takowi w ogóle są – nie będą narzekać, gdyż z jej postacią związane jest zdecydowanie największe zaskoczenie, jeśli chodzi o wątki. Mamy też kilka scen przybliżających Dorn, czyli osobiście moją ulubioną krainę Westeros.
.Nawałnica mieczy’’ to również najgrubsza część sagi (oczywiście spośród tych, które się ukazały). W Polsce rozbito ją na dwa tomy – wyjątkowo w tym przypadku ma to sens, albowiem oba tomy mają w sumie ok. 1400 stron. Tyle że nie pojmuję, dlaczego na dwa tomy rozbito też ,,Ucztę dla wron’’, które w sumie miałyby tyle stron, ile ,,Starcie królów’’, więc spokojnie można by wydać je w jednej książce. Można by, ale po co, skoro można też sprzedać 1 książkę w cenie dwóch.
Ale nie jest to recenzja ,,Uczty dla wron’’, a ,,Nawałnicy mieczy’’, czyli bardzo dobrej części sagi, która rozkręca się naprawdę szybko, biorąc pod uwagę objętości kolejnych tomów. Wiem, że większość obejrzała już serial – ja również zaliczam się do tych osób – stąd też trudno mi udawać, że coś mnie zaskoczyło. Niemniej historia książkowa jest znacznie ciekawsza. Dzieje się więcej i mamy więcej zaskakujących momentów, które naprawdę zachęcają do sięgnięcia po kolejną część. Są wojny, pojedynki i bardzo nieuczciwe zagrania, bo to właśnie ta seria, która nie ma klasycznego happy endu i w której lepiej nie przywiązywać się do jakichkolwiek bohaterów, każdy bowiem może zginąć w zupełnie nieoczekiwanych momentach – tak dzieje się także w tej części.
Sam opis Krwawych Godów oraz pojedynku toczonego w imieniu Tyriona opisano znacznie barwniej i w dużo lepszy sposób. Mamy też więcej dzikich i postać Ygritte, którą wykreowano znacznie lepiej niż tę serialową. Jednak moją ulubioną postacią pozostaje Jaime, który póki co dożył do ósmego sezonu, i jego podróż z Bienne jest z pewnością najzabawniejszym wątkiem w tej książce. Nawet Tyrion zdaje się jakby celowo być mniej zabawnym na rzecz przemiany w prawdziwie inteligentnego doradcę, którym zresztą się stanie w dalszych częściach. Swoją drogą mamy tutaj mniej Brana niż w serialu. Uważam, że to dobry zabieg, gdyż finał 4 sezonu serialu zawiera coś, co będzie w ,,Uczcie dla wron’’, a bez czego sezon serialu jest naprawdę nudny – oby książka była lepsza.
Więcej ''Gry o tron'' na CzytanieJestSpoko.blogspot.com
Propos fabuły mogę powiedzieć co najwyżej tyle, ile mówią tytuły obu tomów. STAL – będzie walka, i to nie jedna. Poza tym, nie wszystkie wojny wygrywa się mieczami – pióro i kałamarz są równie dobre – a stalowe były też kielichy, albowiem trucizna też jest dobra. ŚNIEG – bo winter is coming, Inni są za murem, ale przy...
2019-03-04
Więcej o Oszustce na Czytaniejestspoko.blogspot.com
Jest to historia pozornie niemająca nic wspólnego z Muminkami, aczkolwiek doszukałem się w niej niuansów, będących sprytnie poukrywanymi nawiązaniami do Doliny Muminków. Mam tu na myśli np. opis domu Anny Aemelin czy niektóre myśli Katri King, które wyraźnie nawiązują do np. Too-Tiki (jednak miejmy na uwadze, że postać ta była inspirowana partnerką samej Tove).
Książka to zapis niezwykle intrygującej opowieści, który zmieszczono na raptem 240 str. Jest w nim pełno niejasności, a ostatni rozdział wprowadził kompletną konsternację. To historia dwóch kobiet (czyżby kolejna aluzja do związku Tove…), które połączyła naprawdę osobliwa relacja. Co ciekawe, połączył je brat Katri, który wydaje się odgrywać rolę zupełnie marginalną. Jak pisałem wyżej, pełno tu zagmatwać. Wiele postępowań Katri jest doprawdy niezrozumiałe, ale nie jest to dla książki ujmujące. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, iż to jej duża zaleta. To bardzo krótka historia, w której pozornie wszystko wydaje się nie mieć sensu. Próżno szukać w niej wyraźnego zakończenia czy interpretować danego zdarzenia, bo po chwili następuje zupełnie inne, przez które dotychczasowe rozważanie staje się pozbawione sensu. I naprawdę zaskakujące, że to ma sens.
Poza tym akcja dzieje się w malowniczej miejscowości, którą śnieżyca odcięła od świata zewnętrznego do tego stopnia, iż listonosz musi jeździć po pocztę na nartach. Skute lodem morze również opisano ujmująco, przez co autorka sprawia, że możemy wyobrazić sobie iście skandynawski pejzaż. Ponadto mamy tu niezwykle szczegółowe opisy budynków, które tylko ułatwiają zadanie wyobraźni.
Więcej o Oszustce na Czytaniejestspoko.blogspot.com
Jest to historia pozornie niemająca nic wspólnego z Muminkami, aczkolwiek doszukałem się w niej niuansów, będących sprytnie poukrywanymi nawiązaniami do Doliny Muminków. Mam tu na myśli np. opis domu Anny Aemelin czy niektóre myśli Katri King, które wyraźnie nawiązują do np. Too-Tiki (jednak miejmy na uwadze, że postać ta...
2019-04-28
Bardzo ucieszyła mnie informacja, że w Polsce ukaże się wreszcie biografia mojego ulubionego aktora, czyli Robina Williamsa. Ponadto zbiegło się to w czasie z filmem ,,Robin Williams: W mojej głowie’’. Postanowiłem jednak zaczekać z obejrzeniem go do czasu, aż przeczytam książkę.
Na szczęście najpierw przeczytałem – a w zasadzie przesłuchałem w aplikacji Empik Go – biografię Robina Williamsa, czyli książkę ,,Robin’’ David Iztkoffa. Od razu zaznaczę jedną istotną informację: to ok. 700 stron tekstu pełnego opisów i długich relacji. Część jest zwyczajnie pospolita, bo opisuje zwykłe życie. Stąd też niezmiernie ucieszył mnie fakt, iż powstał audiobook, i to całkiem szybko po premierze. Niestety sięgnąłem poń dopiero teraz, aczkolwiek przesłuchanie ponad 20 godzin zajęło mi 3-4 dni. Dlaczego o tym mówię – ponieważ wątpię, że przeczytałbym książkę bez audiobooka. Jest to, bądź co bądź, mnóstwo ciągłego tekstu, z którego czytaniem mam trudności, jeśli nie zawiera on dialogów lub nie zalicza się do fantastyki (albo nie jest ,,Małym życiem’’).
Niemniej audiobook powstał, i dlatego miałem okazję zaznajomić się z tą – jak się okazuje – genialnie napisaną biografią. Jej język jest bardzo przyjemny i przejrzysty. Tłumaczenie również oceniam na bezbłędne – nie mamy tu bowiem notorycznego tłumaczenia pewnego angielskiego przekleństwa na ,,f’’ jako ,,kurczę’’. Rzeczywiście mamy tu prawdziwe i rzetelne tłumaczenie autentycznych słów Robina, które świetnie oddają jego osobowość.Jest tu pokazany cały Robin: i Keating, i pani Doubtfire, i - przede wszystkim - Robin jako człowiek.
Biografia książkowa jest niezwykle obszerna i bogata w szczegóły. Zawiera ona opisy wczesnego dzieciństwa Robina oraz początki jego – niewspieranych przez ojca – marzeń o aktorstwie. Tutaj naprawdę dużo mówi się o jego rodzinie. Widać, że ojciec odgrywał w jego życiu znaczącą rolę.
Podobnie wiele miejsca poświęcono na jego dorobek literacki i towarzyszące mu nominacje do prestiżowych nagród jak Oscary. Co bardzo podobało mi się w tej książce, to to, że wspomniano w niej o każdym filmie i serialu, w jakim wystąpił Robin. Szczególnie nastawiłem się na relacje z planów ,,Pani Doubtfire’’ oraz ,, Stowarzyszenia Umarłych Poetów’’, czyli moich dwóch ulubionych filmów, w których zagrał Williams. Nie zawiodłem się. Zwłaszcza w przypadku ,,Stowarzyszenia...’’ otrzymałem drobiazgową retrospekcję i opisy np. konfliktów dotyczących zmiany tytułu albo tego, że Robin zagrał w nim dopiero po zmianie reżysera. Niestety w filmie nie wspomina się o żadnej z tych produkcji inaczej niż za pomocą krótkich fragmentów umieszczonych w przypadkowych miejscach.
Film zdaje się te bagatelizować końcówkę drugiego małżeństwa Robina i praktycznie całkowicie pomija jego trzeci związek. Na szczęście pop raz kolejny do dyspozycji mamy książkę, w której dokładnie opisano każdy ze związków Williamsa. Bardzo wiele uwagi poświęcono też ostatniej dobie jego życia – wspominam o tym, bo w filmie zabrakło na to miejsca, niestety – który to rozdział jest naprawdę przygnębiający. Aby pokazać drobiazgowość z jaką napisano książkę wspomnę, że znajduje się tam nawet wzmianka o tym, jak Robin starał się opracować najlepszy głos, którym miała przemówić pani Doubfire. Są też jego liczne żarty i opisy jak podawał się za Rosjanina czy Francuza. Ogólnie czyta się to wyśmienicie.
Kolejnym plusem książki jest rozwinięcie akcji i opowiedzenie jak rodzina radziła sobie z pierwszymi miesiącami po śmierci Robina oraz o konflikcie z jego ostatnią żoną. Kapitalnie napisano również epilog, a zwłaszcza ostatnie zdanie. Szkoda tylko, że nie znalazło się w niej miejsce na kilka zdjęć z archiwum prywatnego.
Dotąd postrzegałem Robina Williamsa jako genialnego aktora, który popełnił samobójstwo z powodu depresji. Książkowa biografia zmieniła jednak jego zdanie o nim. W żadnym razie nie zepsuła go. Za to znacząco rozbudowała je. Widać z niej wyraźnie, iż był to jeden z najzabawniejszych ludzi na świecie, który był niesamowicie smutnym człowiekiem. Momentami przykro mi było czytać o jego kolejnych zmaganiach z nałogami i rozpadach rodzin. Jednocześnie gdzieś z tyłu zawsze ma się świadomość tego, że czytamy biografię. A co za tym idzie wiadomym było, że bohater umrze – i wiadomo też jak.
We wpisie na blogu recenzuję dodatkowo najnowszy film dokumentalny o Robinie. Zapraszam: czytaniejestspoko.blogspot.com
Bardzo ucieszyła mnie informacja, że w Polsce ukaże się wreszcie biografia mojego ulubionego aktora, czyli Robina Williamsa. Ponadto zbiegło się to w czasie z filmem ,,Robin Williams: W mojej głowie’’. Postanowiłem jednak zaczekać z obejrzeniem go do czasu, aż przeczytam książkę.
Na szczęście najpierw przeczytałem – a w zasadzie przesłuchałem w aplikacji Empik Go –...
2019-02-22
Sama książka jest znana licznemu gronu czytelników. Książka ta zalicza się już do klasyki. Wg mnie zestawienie jej obok ,,Folwarku zwierzęcego’’ i komiksu ,,Maus’’ jest jak najbardziej adekwatne, gdyż wszystkie te powieści ukazują społeczeństwo, w którym nie są przedstawieni ludzie, ale zwierzęta. W omawianej przeze mnie książce są to króliki.
Historia jest bardzo przygnębiająca. Nie będę kłamać – czyta się ją miejscami smutno. Na pewno nie zgodzę się z tym, że jest to historia dla dzieci. Zdecydowanie jak na takową posiada zbyt wiele krwawych scen i pojawiają się też przekleństwa. Niemniej sama fabuła jest naprawdę niesamowita. Książkę czyta się jak genialną powieść przygodową, czasem trochę jak kryminał. Wszystko wykreowano w taki sposób, iż do złudzenia przypomina on, jakbyśmy czytali o jakiejś ludzkiej społeczności. Króliki bowiem mieszkają w tzw. królikarniach, którymi rządzi Wielki Królik. W przypadku społeczności, z której wywodzą się nasi bohaterzy, tj. Leszczynek, Piątek czy Czubak rządy są bardzo niesprawiedliwe. Widać wyraźny podział na kasty, który utrudnia życie mniejszym królikom. Okazją do zmian ma być wielka migracja, do której nakłania Piątek – w miejscu obecnej królikarni ma bowiem powstać osiedle mieszkaniowe. Niestety, przez autorytarne rządy nikt, kto chciałby opuścić królikarnię nie może zrobić tego legalnie. W efekcie grupa uciekinierów staje się rebeliantami. Podczas swojej wędrówki do tytułowego wzgórza przejdą przez różne królikarnie i poznają nowe umiejętności, o których wcześniej nie miały pojęcia.
Właśnie tutaj mam pewny niedosyt. Mianowicie dotyczy on opisu życia w pierwszej królikarni. Jest on moim zdaniem napisany niezwykle szybko i z pominięciem wielu szczegółów. Poznajemy głównych bohaterów, i w zasadzie na tym się kończy. Potem zaczyna się wędrówka. Muszę jednak powiedzieć, że to, o czym opowiadają ci, którzy przeżyli zagładę królikarni opisują to w niezwykle dobitny sposób. Przypominał mi on wręcz opis jakiejś zagłady z obozu koncentracyjnego aniżeli zagładę królików.
Opisy życia w innych królikarniach są jednak dużo barwniejsze. Co ciekawe, widzimy w powieści pięknie pokazany przekrój społeczności, gdzie jedne rządzone są twardą ręką, a inne zdają się godzić na straty jednostek, za co ogół żyje w dostatku. Wszystko to sprawia, że kompanii Leszczynka udaje się zdobyć niezwykłe doświadczenie i wiedzę, dzięki czemu jego królikarnia jest dosłownym rajem na ziemi.
Pozostałe przygody również zostały opisane całkiem poprawnie, niemniej niektóre sceny pojedynków czy wpadnięcie we wnyki są momentami wręcz makabrycznymi. Zdecydowanie nie dla dzieci. W sumie z tego powodu książkę tę czyta się tak dobrze. Jest tu pewne zjawisko kontrastu – mamy opis okropnej walki, ale jej wydźwięk osładzają imiona walczących. W ogóle imiona królików są czasem bardzo zabawne, stąd zapewne przeświadczenie, iż to książka dobra dla młodszych.
Jeśli mowa już o postaciach, to nie sposób nie wspomnieć o inteligencji królików. Ukazano je jako zwierzęta dysponujące tyloma cechami i operujące emocjami w taki sposób, że są bardziej ludzkie niż my, ludzie. Bardzo podobał mi się ogólnie opis ich świata. Mają one (w powieści figurują zawsze w rodzaju żeńskim) bowiem własne społeczności, strażników, zbierają zapasy oraz – co wywarło na mnie ogromne wrażenie – własną religię, boga – Frysa, ludowe baśnie i tradycje. Dodatkowo ich alfabet różni się od naszego, aczkolwiek na końcu książki umieszczono niezwykle pomocny słownik ich terminologii. Ich rozmowy i baśnie są po prostu piękne (zwłaszcza te drugie). Historie mają wiele morałów i przypuszczam, że dałoby się zrobić z nich fajną książeczkę z tylko baśniami ze świata królików.
W kwestii bohaterów muszę zaznaczyć jeszcze jedną rzecz. W ,,Wodnikowym Wzgórzu’’ mamy najpiękniejszy opis śmierci z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia. Nigdzie nie przeczytałem czegoś równie pięknego. Tamten z rewelacyjnej powieści ,,Na południe od Brazos’’ był niezwykle smutny – ten jest po prostu piękny.
Do sięgnięcia po ,,Wodnikowe Wzgórze’’ z pewnością zachęciły mnie też przepiękne ilustracje. Każdą ukazano na oddzielnej stronie, bez tekstu nad czy pod grafiką. Obawiałem się o to, jak zostanie przedstawiony króliczy świat. Na szczęście moje obawy się nie sprawdziły – grafiki nie są bowiem ani trochę dziecinne. Te utrzymane w zwyczajnym klimacie czasem przeplatają się z obrazami niezwykle mrocznymi. Wszystko tworzy naprawdę niezwykły klimat i idealnie dopełnia czytaną przez nas historię.
całość na CzytanieJestSpoko.blogspot.com
Sama książka jest znana licznemu gronu czytelników. Książka ta zalicza się już do klasyki. Wg mnie zestawienie jej obok ,,Folwarku zwierzęcego’’ i komiksu ,,Maus’’ jest jak najbardziej adekwatne, gdyż wszystkie te powieści ukazują społeczeństwo, w którym nie są przedstawieni ludzie, ale zwierzęta. W omawianej przeze mnie książce są to króliki.
Historia jest bardzo...
2018-12-31
,,Na południe od Brazos’’, czyli bezdyskusyjnie powieść totalna (co zresztą dobitnie uargumentowano w posłowiu. Jednocześnie książkę tę czyta się bardzo przyjemnie, i nie brakuje jej zabawnych momentów. W dużym skrócie to po prostu opowieść o spędzie bydła. Jednak skompresować jej treść do takiego jednego zdania, to jak powiedzieć, że Harry Potter jest historią czarodzieja. Koniec. Co ciekawe, nawet autor posłowia, czyli Michał Stanek, pisze, iż ,,Nie da się ukryć, że każda próba streszczenia tej powieści, bądź jej poszczególnych elementów składowych, nieuchronnie grzęźnie w banałach w rodzaju: To western o spędzie bydła i dwóch starych kowbojach, Szeryf ściga bandytę, Prostytutka o złotym sercu marzy o lepszym życiu w San Francisco itd.’’ Po prostu tej historii nie uda się streścić. Jest zbyt rozbudowana i wielowątkowa.
To historia ostatniego wielkiego spędu bydła. To podróż do Montany, która nie jest lepszym światem, ale po prostu jeszcze nie dotarł tam biały człowiek. Ponadto sama podróż jest przepełniona nostalgią i przykrym obowiązkiem utrzymania sprawiedliwości. Dwaj główni bohaterowie są bowiem dawnymi strażnikami granicy Teksasu z Meksykiem. Tak też spada na nich brzemię wykonania jedynego w całej powieści aktu sprawiedliwości. Nie daje on żadnego poczucia sprawiedliwości. Budzi za to jedynie poczucie żalu i – co zaskakujące – niesprawiedliwości.
Co ciekawe, bohaterzy drugoplanowi często nie ustępują miejsca bohaterom głównym. Taki np. Newt mógłby spokojnie stać się postacią pierwszoplanową. Jest to też bezsprzecznie postać tragiczna. Nikt nie chce opowiedzieć mu o jego przeszłości, a co najgorsze żyje bardzo blisko domniemywanego ojca, który ani nie potwierdza, ani nie zaprzecza tej informacji. Przez to Newt żyje w ciągłym poczuciu niewiedzy. Jest nastolatkiem, i przede wszystkim stara się zaimponować kapitanowi Callowi, który uważany jest za dowódcę od pracy, jego wspólnik – przesiadujący całymi dniami na werandzie i pijący whisky Augustus – zaś jest tym od myślenia. W końcu studiował przez ok. rok i jest z tego bardzo dumny.
Ogółem jest to powieść drogi w pełnym tego słowa znaczeniu. Mamy tu wielką podróż (bardzo przydatna okazała się mapka na końcu) spod granicy teksańsku-meksykańskiej aż po praktycznie granicę z Kanadą. Jednocześnie rozgrywa się też wątek July Johnsona, cóż za typowo kowbojski imię, który ściga przyjaciela naszych bohaterów. Ich szlaki się pośrednio przecinają, jednak pościg dobiega końca. W pewnym momencie przerywa go sam szeryf, gdyż za ważniejszy cel obiera sobie odnalezienie żony, która uciekła od razu po wyjeździe July’ego i jego pasierba, czyli jej syna. Ich spotkanie było jedną z najdziwniejszych scen, z jaką miałem do czynienia w literaturze.
Zestawiam tę powieść z ,,Koleją podziemną’’, aczkolwiek ta działa się kiedy jeszcze niewolnictwo było codziennością. W ,,Na południe od Brazos’’ mamy już czasy bardziej współczesne, jednak jedynym środkiem lokomocji pozostają konie i kolej żelazna. Tym samym dzieło Larry’ego McMurtry’ego stało się zapisem Dzikiego Zachodu, gdzie żyją jeszcze hodowcy krów – nie bogaci teksańscy przedsiębiorcy.
Bohaterowie główni, czyli Call i Gus są przeciwnościami jak ogień i woda. Pierwszy – stateczny, myślący pragmatycznie i sumienny, drugi – marzyciel, wizjoner, leń z nietuzinkowym poczuciem humoru.
Jest tak, albowiem książka ta jest też obrazem tego, czym dla osadników była Ameryka. Jawiła się jako nowy, przede wszystkim lepszy świat. To tutaj mieszały się kultury. W tym też miejscu cywilizacja europejska zaczynała życie od zera. Szkoda, że nikt nie żałował Indian. Znajduje się nawet o tym fragment. Oczywiście do konkluzji tej doszedł nie kto inny jak Gus, ale parafrazując jego słowa (nie mogę znaleźć akurat tego fragmentu): wybicie Indian było złe; odebrało tamtej ziemi rozrywkę. Jednocześnie zniszczyło jej korzenie.
Jeszcze jedno jest w tej książce niesamowicie piękne – scena śmierci. Nie powiem czyjej, ani w jakich okolicznościach, niemniej nie spodziewałem się jej. W dodatku odbywała się w radosnej atmosferze i była tym samym jeszcze bardziej dobijająca. Powiem tylko, że przez nią podróż rozpoczęła się od nowa.
Całość na https://czytaniejestspoko.blogspot.com/2018/12/najbardziej-szkoda-mi-bizonow-na.html
,,Na południe od Brazos’’, czyli bezdyskusyjnie powieść totalna (co zresztą dobitnie uargumentowano w posłowiu. Jednocześnie książkę tę czyta się bardzo przyjemnie, i nie brakuje jej zabawnych momentów. W dużym skrócie to po prostu opowieść o spędzie bydła. Jednak skompresować jej treść do takiego jednego zdania, to jak powiedzieć, że Harry Potter jest historią czarodzieja....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-12-26
Co mogę powiedzieć o ,,Tajemnicy...’’? Z pewnością nie nic złego. Jak w ubiegłym roku, tak w tym powieść Evansa czytało mi się niesamowicie szybko i z nie mniejszą przyjemnością. Jest to z pewnością książka, która nie sprawi zawodu nikomu, kto nie będzie od niej oczekiwać czegokolwiek. Nie mówię, że jest to denna powieść bez polotu – wręcz przeciwnie. Była to bardzo przyjemna książka, i cieszę się, że czytałem ją akurat w święta. Klimatyczna historia ze śnieżnym klimatem w tle – to najlepsze jej podsumowanie.
Książka w skrócie jest o mężczyźnie, więc tym razem historię opisano z perspektywy innej płci niż w ,,Hotelu pod Jemiołą’’. (Nie zabrakło jednak emocjonalnych opisów przeżyć wewnętrznych.) Alex, bo tak mu na imię, rozwiódł się z żoną i nie potrafi się pozbierać od ponad roku. Wszystko się zmienia, kiedy decyduje się on wyruszyć w podróż, podczas której ma nadzieję odnaleźć tajemniczą LBH. Dziewczyna ta jest autorką bloga, który pisze – jak mówi – w celach terapeutycznych. Dwójkę tę połączyło jedno – niewyobrażalnie głęboka samotność.
I w tym miejscu jest jedyna rzecz, do której mogę się w tej książce przyczepić – rozrzutność. Oczywiście, któż bogatemu zabroni, niemniej w dwóch momentach denerwowało mnie to, jak hojnie Alex dysponował gotówką, której zupełnie nie żałował na bilety lotnicze. W ogóle samo jego podróżowanie jest mocno naciągane, ale jak mówiłem – to szkopuł. Jeżeli się to zbagatelizuje, to faktycznie, nie ma się do czego przyczepić.
Skądinąd właśnie takiej książki potrzebowałem, lekkiej i odstresowującej. Postaci są bardzo ludzkie – tzn. bardzo nam bliskie i poniekąd podobne. Sama historia też przebiega bardzo szybko: pierwszego dnia świąt przeczytałem bodajże 170 str., drugiego – resztę. Ponadto na część była dużo weselsza od ,,Hotelu...’’. Na się jednak co dziwić, bo tematyka – i okoliczności, które spowodowały wyjazd do tytułowego hotelu bohaterki poprzedniej książki tego pisarza – tamtej były dużo bardziej przygnębiające. Tutaj natomiast wszystko toczy się w wesołej atmosferze. Wszak od rozwodu głównego bohatera minął ponad rok.
Oczywiście nie zbrakło tutaj też poważnych momentów, będących często smutnymi epizodami. Za to właśnie książkę tę można zakwalifikować nieco wyżej niż inne podobne jej. Warto zaznaczyć, że miałem już ,,przyjemność’’ przeczytać powieść o poszukiwaniu osoby z internetu. Przemilczę nazwę, gdyż była to książka okropna do tego stopnia, że znalazła się na ubiegłorocznej liście najgorszych książek. Dlatego też wątek internetowych poszukiwań napawał mnie pewną obawą.
całość na blogu CzytanieJestSpoko
Co mogę powiedzieć o ,,Tajemnicy...’’? Z pewnością nie nic złego. Jak w ubiegłym roku, tak w tym powieść Evansa czytało mi się niesamowicie szybko i z nie mniejszą przyjemnością. Jest to z pewnością książka, która nie sprawi zawodu nikomu, kto nie będzie od niej oczekiwać czegokolwiek. Nie mówię, że jest to denna powieść bez polotu – wręcz przeciwnie. Była to bardzo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-06-17
Najlepsza powieść graficzna, jaką czytałem w ostatnich latach – tak brzmi rekomendacja Neila Gaimana, którego ,,Amerykańskich Bogów’’ wręcz ubóstwiam. Mimo wszystko do takowych rekomendacji podchodzę z dystansem. Robię tak, ponieważ w ilości książek z ‘polecajką’ George’a R.R. Martina można się zanurzyć i utopić. Wydawcy prawdopodobnie uważali podobnie, bo rekomendacja znajduje się właśnie na tylnej stronie okładki. Tym samy genialnie wyglądający front nie został zepsuty jakimś zdaniem typu >> ,,Niesamowite’’ - The Times <<, które często psują kunsztownie wykonaną grafikę na przodzie.
Starczy już tego zachwycania się okładką i samym wydaniem, któremu niczego zarzucić nie można. Nawet grzbiet został utrzymany bardzo klimatycznie, jednak naprawdę wystarczy już opisywania okładki.
Ogromnym zdziwieniem było to, że niby czytałem komiks, ale czułem się jakbym rzeczywiście czytał, a nie oglądał obrazki. Nie chcę wywoływać tutaj teorii (z którą się zresztą kompletnie nie zgadzam), która mówi, iż komik nie jest książką. Chciałem tu jednak zaznaczyć, że czytając ,,Konana Barbarzyńcę’’ oraz ,,Wiedźmina’’ w wersji komiksowej czułem jakąś dziwną pustkę. Nie mogłem zrozumieć zachować tych postaci oraz samych historii, które wydawały mi się niesłychanie płytkie i pozbawione miejscami sensu. Zwłaszcza kiego nadchodziło zakończenie. W ,,Stwórcy’’ natomiast jest NAPRAWDĘ inaczej. Może odpowiedzialną za to jest długość komiksu, gdyż ma on blisko 500 stron, w konsekwencji czego fabuła jest naprawdę rozbudowana. Powiedzieć można, że przecież wydanie zebrane komiksów o Geraldzie też cienkim zeszytem nie jest, niemniej jest to właśnie wydanie zebrane, więc mamy tam kilka historii, a nie jedną, ciągle tę samą.
Stali (i wytrwali) czytelnicy bloga wiedzą, że nie czytałem wiele komiksów i w zasadzie dopiero odkrywam ten gatunek, niemniej wspomniałem już, że uważam, iż powieść, komiks i dramat – wszystko to są książki. Musiałem to zaznaczyć chcąc powiedzieć o nieszablonowości ,,Stwórcy’’. W tym miejscu dobrze byłoby bezspoilerowo streścić fabułę. Otóż głównym bohaterem ,,Stwórcy’’ David Smith, ale nie ten sławny rzeźbiarz, tylko ten drugi, młody, ale już po spektakularnym upadku. Brak gotówki, brak rzeźb, groźba eksmisji – to sprawia, że David decyduje się podpisać pakt ze Śmiercią, który daje mu możliwość wykreowania czegokolwiek gołymi rękoma. Niestety tylko przez 200 dni. Potem zginie. Po drodze napotyka na wiele zaskakujących momentów i innych komplikacji, które sprawiają, że sama historia kilkanaście razy przechodzi z realnej w nieprawdopodobną, i odwrotnie.
Śmierci nie da się oszukać. Dodatkowo dusza artysty sprawia, że nasz bohater nawet nie zastanawia się nad inną, może nawet bardziej kuszącą propozycją. David zaczyna rzeźbić, jednak wizja końca nigdy nie była tak bliska, dopóty, dopóki nie poznał Meg…
Bohaterowie w tymże komiksie są niesamowicie realistyczne; w żadnym wypadku nie przerysowane bądź szablonowe. Dialogi też mają swój urok. Mamy tu sporo mowy potocznej oraz całkowity brak narratora, który mówiłby co się stało wcześniej. Nasz bohater sam nam o tym opowiada, jednak na końcu i tak nie wiemy wszystkiego z jego przeszłości. Bardzo intrygującym zabiegiem było przedstawienie wspomnienia, wyjaśniającego przyczynę spektakularnego spadku ze szczytu kariery, za pomocą jednego tylko kadru i to umieszczonego w środku innej akcji. Nie jest to jednak jednorazowy zabieg. W komiksie tym mamy wiele momentów, które wymagają od nas dobrego zapamiętania tego, o czym już przeczytaliśmy, i połączenia wielu wątków. Sam dopiero za trzecim razem pojąłem o co chodziło z pewną czapką…
Od razu mówię, że próba przeczytania komiksu w jeden dzień będzie złą, bowiem warto poświęcić mu więcej czasu. Sam czytałem go 4 dni. Bardzo się z tego cieszę, gdyż miałem czas na przeanalizowanie tego o czym już czytałem. Zaczynając zaś czytanie kolejnego dnia, wracałem i jeszcze raz czytałem kilka poprzednich stron, aby ponownie wkręcić się w akcję. Myślę, że inaczej również mógłbym nie w pełni pojąć fenomen tej powieści graficznej.
Omawiając fabułę i postaci mogę przejść do tego, jak została ona przedstawiona. Mamy tutaj z pozoru zwyczajną kreskę, czasem postaci robią lekko większe oczy, jednak z mangami nie ma to nic wspólnego. Mamy tu natomiast genialną grę światłocieniem, który zawsze idealnie buduje klimat. Jak widać, czarno-biały komiks może być lepiej narysowany od niejednego kolorowego brata. Sceny w kanałach oraz genialne ukazywanie nastroju za pomocą np. deszczu sprawiają, że komiks ten niczym nie różni się od dokładnych opisów powieściopisarzy. Sama okładka ukazuje już z jaką dokładnością autor stara się przekazać czytelnikom o czym jest historia Davida. Jest ona też narysowana z niesamowitą drobiazgowością. Zwykle na stronie w komiksie znajduje się od 3 do 5-6 kadrów. Tutaj miejscami jest ich nawet 30, albo i więcej. Wszystkie jednak są potrzebne, a ich dokładne przeanalizowanie zdecydowanie poszerza nasze pole pojmowania tej opowieści. Można stwierdzić, że autor o niczym nie zapomniał.
Zakończenie – o nim muszę trochę powiedzieć. Oczywiście nie będzie w nim spoilerów. Pozorny happy end szybko przeistacza się w przykrą rzeczywistość i czytelnik nie może z nią nic zrobić – to było w zakończeniu najgorsze. Niby gdzieś tam dawano nam nadzieję, ale… no właśnie, ale wyszło jak zawsze. Jeśli miałbym porównać te zakończenie z innym, to chyba najprędzej z tym z ,,Małego Życia’’. Wiem, że często odwołuję się to tego tytułu, ale jest to naprawdę osobliwa powieść. Notabene obydwie dzieją się w Nowym Jorku, stąd te porównanie może być słuszne.
Skoro już o porównaniu z ,,Małym Życiem’’ mowa, nie sposób pominąć to, jakie realia ukazuje ,,Stwórca’’. Niesprawiedliwość i zawód – właśnie te dwie domeny najczęściej przewijają się przez kolejne kartki recenzowanego właśnie komiksu. Tej historii zdecydowanie nie czyta się dla relaksu. Wymaga wielu przemyśleń i niebywałej uwagi podczas czytanie. Co ciekawe, mimo wszystko znalazło się w niej też miejsce na kilka żartów i innych zabawnych anegdot. Dowodzi to tylko o wielowymiarowości wykreowanych przez Scotta McClouda postaci.
Tym, co zdziwiło mnie jeszcze bardziej jest posłowie, które ukazuje poniekąd dlaczego ten komiks był tak smutny i nostalgiczny. To, co przeszła rodzina autora nie jest ani trochę zabawne czy nawet normalne. Wszystko to daje możliwość do przeprowadzenia interesującej kolaudacji wśród czytelników.
I właśnie to sprawia, że Neil Gaiman miał rację. To naprawdę najlepszy komiks jaki czytałem. I póki co najlepsza książka 2018 r.
Najlepsza powieść graficzna, jaką czytałem w ostatnich latach – tak brzmi rekomendacja Neila Gaimana, którego ,,Amerykańskich Bogów’’ wręcz ubóstwiam. Mimo wszystko do takowych rekomendacji podchodzę z dystansem. Robię tak, ponieważ w ilości książek z ‘polecajką’ George’a R.R. Martina można się zanurzyć i utopić. Wydawcy prawdopodobnie uważali podobnie, bo rekomendacja...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-09-17
Jeżeli Tobie również nazwisko Jakub Różalski jest obce, to wiadomo, że dobra przedmowa -zawierająca jednocześnie krótkie info o tejże postaci – musi Cię zainteresować, abyś nie zraził się do dalszego czytania. Przedmowa nie może też być za długa, gdyż będzie zła – jak ta, mająca 70 stron, w ,,Narzeczonej Księcia’’. Ta w ,,Innych Światach’’ ma mniej niż 5 stron. Notabene napisał ją Michał Centarowski, czyli, uhonorowany nagrodą Zajdla, redaktor ,,Nowej Fantastyki’’. Nie mogę jej nic zarzucić, a wręcz cieszę się, iż została dodana, gdyż w bardzo przejrzysty sposób naświetliła mi kim jest Jakub Różalski. Good job!
Zanim zacznę recenzować poszczególne opowiadania, dodam, że z wszystkich dziesięciu podobało mi się aż osiem. Jest to moim zdaniem bardzo dobry wynik i plus dla całej antologii. Nie wolno mi też pominąć wydania, które prezentuje się kapitalnie. Zwłaszcza niesamowity grzbiet, ozdobiony wypułkimi ,,złoceniami’’ wygląda kapitalnie. Same grafiki również są intrygujące. Każda inna, niemniej wszsytkie roztaczają aurę niesamowitości i tajemniczości. Warto zaznaczyć, iż nie każda, która się w tej książce znalazła, przedstawia mechaniczne konstrukcje kroczące po polach na horyzoncie. Jeżeli takowe nie przypadają komuś do gustu, to otrzymuje on też inne, z wilkołakami i… krasnoludkami.
Autorem pierwszego opowiadanie jest Kuba Małecki. Mająca około trzydzieści stron historyjka mogłaby być genialnym prologiem do kolejnych. Z początku myślałem, że kolejni autorzy będą kontynuować tę samą opowieść; pierwsze opowiadanie rzeczywiście podtrzymało mój błędny pogląd. Sama historia przez jednych opisywana jest jako najlepsza ze zbioru, akapit wyżej pisałem, że nie zgadzam się z tą opinią. Niemniej jest to naprawdę bardzo intrygujące opowiadanie, które ma niby przewidywalne, aczkolwiek nie do końca zakończenie.
Drugie opowiadanie, autorstwa Roberta J. Szmidta, jest bardziej intrygujące od pierwszego; niemniej to tylko zdanie osoby która znacznie bardziej od powieści s-f woli klasyczną fantastykę. Historia ta bowiem przypomina mi bowiem klimatycznie książki Terry’ego Prachetta. Nie ma w niej jednak tyle humoru, jest wręcz przygnębiająca, mimo to niesamowicie wciąga. W skrócie opowiada o ulewnym dniu, przez który wszyscy stłoczeni są w karczmie, gdzie pewna osoba opowiada historię upadłej dynastii cesarza walczącego z ziejącą ogniem bestią. Tutaj zakończenie było naprawdę nieprzewidywalne, a sam motyw ,,drugiego zakończenia’’ poprzez opowiedzenie historii w historii wkomponowano wprost genialnie.
Opowiadanie Sylwii Chutnik trudno było mi pojąć. Już mówię dlaczego, otóż autorka tak skomponowała zdania, iż sam miałem wrażenie mgły przed oczyma, podczas czytania go. Traktująca o dziewczynie idącej do szpitala, która przed i po operacji leczona jest płynnymi narkotykami, opowieść budzi moje mieszane uczucia. Pani Sylwii należą się brawa za pierwszorzędnie wykreowaną postać, niemniej kilka momentów, które się w tymże opowiadaniu znalazły, uważam za kompletnie zbędne i wręcz pozbawione sensu. Jak teraz o tym myślę, pokusiłbym się o domniemanie, iż akcja odgrywa się w klinice uzależnień bądź szpitalu psychiatrycznym. Mogę natomiast z czystym sumieniem stwierdzić, że opowiadanie te jest z pewnością osobliwe jak dom Pani Peregrine.
***
Cały zbiór, nie licząc dwóch przypadków, jest po prostu genialny. Niesamowicie klimatyczne ilustracje fantastycznie komponują się z tym, o czym czytamy. Trafniej jednak byłoby powiedzieć, ze to tekst wpasowuje się do ilustracji, gdyż najpierw były one. Mówiłem już o prześlicznym wydaniu, więc nie będę się powtarzać. Trudno będzie jednak stwierdzić, czy ładniejszą książką jest ,,Kirce’’ czy właśnie ,,Inne Światy’’. Sam zbiór czytałem około dwóch tygodni, więc myśl, że nie najgorzej, zważywszy na to, jak mało czytałem w tegoroczne wakacje. Dla mnie antologia ta zapunktowała różnorodnością, ale nie w stricte tego słowa znaczeniu; bardzo podobały mi się opowiadania jako alternatywne wersje historii, która już była, nie tej, którą piszemy. Niesamowitym w moim mniemaniu pomysłem było wykreowanie realiów w których to Japonia wygrała II Wojnę Światową i zawładnęła Europą. Dodatkowo to, iż autorami są polscy pisarze jest jak najbardziej na plus; bo w końcu ile można czytać o inwazjach na USA? Polecam ten zbiór wszystkim: fanom fantastyki, braciom lubującym się w science-fiction oraz wielbicielom fantastyki satyrycznej. Jednym zdaniem: dla każdego coś dobrego.
całość na blogu - CzytanieJestSpoko
Jeżeli Tobie również nazwisko Jakub Różalski jest obce, to wiadomo, że dobra przedmowa -zawierająca jednocześnie krótkie info o tejże postaci – musi Cię zainteresować, abyś nie zraził się do dalszego czytania. Przedmowa nie może też być za długa, gdyż będzie zła – jak ta, mająca 70 stron, w ,,Narzeczonej Księcia’’. Ta w ,,Innych Światach’’ ma mniej niż 5 stron. Notabene...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-08-17
Nie często zdarza się, że książkę zakupioną po kilku dniach mam już przeczytaną. Niemniej tak właśnie było w przypadku ,,451° Fahrenheita’’ Raya Bradbury’ego. Chciałem ją przeczytać przed obejrzeniem ekranizacji; dodatkowo zupełnie przypadkowo okazało się, iż wziąłem ją z półki w Empiku podczas kupowania wyprawki do szkoły.
Z tego, co wiem, jest to nowy – i podobno dużo lepszy – przekład tejże historii. Nie miało to jednak dla mnie znaczenia, gdyż jeżeli książkę tę wydał Mag, to musi ona spełniać wszystkie normy czytelnicze. Tak więc w pełni zadowolony z zakupów zasiadłem do lektury. I okazało się, że książka ta to istna petarda.
,,Nowa krew w żyłach kobiety całą ją odnowiła. (…) Cudza krew. Szkoda, że nie cudze ciało, umysł i pamięć. Szkoda, że nie dało się zabrać jej mózgu do pralni chemicznej, opróżnić mu kieszeni (…) i rano odstawić do domu. Szkoda.''
Może kiedy nie jest się zorientowanym w fabule, cytat ten wydaje się małostkowy, niemniej naprawdę przytoczony fragment istotnie wpłynął na mój odbiór tej historii. Historii, gdzie posiadanie książek jest zakazane i karane śmiercią. Historii bardzo smutnej, i okraszonej brakiem nadziei na lepszy świat (bo przecież ten jest już idealnym). Każda kolejna strona była coraz bardziej przygnębiającą i wprawiającą w zakłopotanie oraz konsternację. Bardzo dziwnie jest mi powiedzieć, że książka ta podobała mi się, gdyż to jak powiedzieć o książce wojennej, że była fajna. Niby doceniamy to, jak przyjemnie się ją czytało, aczkolwiek zwrot taki byłby zwyczajnie nieodpowiedni. A może się mylę? Niemniej książka ta nie należy do gatunku powieści czytanych z uśmiechem na ustach. Tutaj nie ma żartów, ripost czy innych zabawnych momentów. W ,,451° Fahrenheita’’ dominuje ból i niepewność.
Główny bohater – strażak Montag – to osoba, która dumna jest z tego, że pali książki wypełniając tym wzorowo swoją pracę. Pewnego dnia spotkanie z zagadkową dziewczyną zaczyna kształtować w nim zgoła inny światopogląd, który budzi jego chęć buntu. Jednak co jeden człowiek, w dodatku bezgranicznie podporządkowany swojemu przełożonemu, może począć przeciwko wielkiemu systemowi, który sprawił, że na świecie zapanował pokój? Oczywiście niewiele, niemniej dwójka ludzi i… książki są nadzieją na lepsze jutro. Ktoś tylko musi odkryć w nich, że są tymi, którzy tego dokonają.
Książka ta może zostać uznana za ostrzeżenie przed tym, jak nie należy się rozwijać, aby móc się rozwijać. Naprawdę polecam wam przeczytać ją przed obejrzeniem, skądinąd bardzo dobrego, filmu - o którym za chwilę – gdyż w filmie zmieniono zakończenie. Zmieniono je dość znacznie, niemniej nie wiem, które z nich jest lepsze. Oba są piękne na swój sposób.
Porównanie z ekranizacją na blogu CzytanieJestSpoko.blogspot.com
Nie często zdarza się, że książkę zakupioną po kilku dniach mam już przeczytaną. Niemniej tak właśnie było w przypadku ,,451° Fahrenheita’’ Raya Bradbury’ego. Chciałem ją przeczytać przed obejrzeniem ekranizacji; dodatkowo zupełnie przypadkowo okazało się, iż wziąłem ją z półki w Empiku podczas kupowania wyprawki do szkoły.
Z tego, co wiem, jest to nowy – i podobno dużo...
2018-05-01
Billie Sparrow, czyli Weronika Maria Szymańska posługuje się w swoich wierszach bardzo przyjemnym, aczkolwiek dosadnym językiem. Na plus jest tu obecność zarówno mowy potocznej, jak i tej młodzieżowej, którą autorka operuje w bardzo przejrzysty i po prostu fajny sposób.
Zarówno Mleko i Miód, jak i # arkusz poetycki to nie tylko same wiersze, ale też piękne graficzne dodatki. Oczywiście, że te w omawianym teraz zbiorku wyglądają lepiej, ale:
1. Rupi Kaur tworzyła rysunki sama, tutaj mamy do czynienia z grafikami komputerowymi.
2. W Mleku i Miodzie grafiki nie były ,,zapychaczami'' stron, a uzupełnieniem.
Wydanie jest naprawdę piękne i przykuwa oko. Grafiki przedstawiające oko albo różnorako ułożone dłonie są zaskakujące i czasem musiałem zastanowić się, czy autorka chciała, abyśmy zinterpretowali dany wiersz inaczej.
Wiersze Billie Sparrow podzielono na kilka rozdziałów. Ich nazwy wyraźnie sugerują, że mowa tu o młodym pokoleniu oraz szukaniu tożsamości, ekscytacji, momentach zwątpienia.
Większość zainteresuje zapewne informacja, iż autorka tworzy filmy na YouTube pod pseudonimem właśnie Billie Sparrow. porusza ona wszelkie tematy, głównie o będących na czasie nurtach w internecie. Jest filmiki są ciekawe i rzeczywiście skłaniają do myślenia, aczkolwiek jej kanał był dla mnie nowością.
Billie Sparrow, czyli Weronika Maria Szymańska posługuje się w swoich wierszach bardzo przyjemnym, aczkolwiek dosadnym językiem. Na plus jest tu obecność zarówno mowy potocznej, jak i tej młodzieżowej, którą autorka operuje w bardzo przejrzysty i po prostu fajny sposób.
Zarówno Mleko i Miód, jak i # arkusz poetycki to nie tylko same wiersze, ale też piękne graficzne...
2018-03-22
Fabuła jest bardzo interesująca. Niby mamy tu chłopaka, która pojawia się przypadkiem, jednak nie jest to kolejny cukierkowy romans. Bardzo spodobała mi się jedna ze scen, bardzo krótka, ale pamiętliwa, w której podczas przydzielania par do zadania Peyton mówi, że gdyby był to romans, to zostałaby przydzielona do Jay'a, ale to nie romans, a życie. Niby była to raptem jednostronicowa scena, ale właśnie takich smaczków jest w tej książce całkiem sporo, za co dziękuję autorce.
Doceniam też ukazanie problemów młodzieży takich jak trudność przy wyborze kreacji, czy znalezienie chłopaka pod pretekstem wzrostu.
bohaterka
Jeszcze się z taką nie spotkałem. Nasza tytułowa bohaterka to dziewczyna z klasy maturalnej, która - jak nie trudno się domyślić - jest wyższa od większości rówieśniczek oraz chłopaków. Nie trudno domyślić się, że nie ma z tym lekko, chyba, że usłyszenie ,,Aleś ty wysoka'' kupując bilet to dla was komplement. Peyton nie akceptuje swojego wzrostu, a nawet 'walczy' z nim, np. nieustannie się garbiąc. Dodatkowo sytuacja rodzinna, i zniszczona relacja z matką nie pomagają jej w przygotowywaniu się do stworzenia 'czegoś', co pozwoli jej się dostać do wymarzonej szkoły wyższej. Najważniejsze jest też ukazanie bohaterki, która się nie poddaje. Mimo skandalu związanego ze sztuką, czy rodzinnymi kłopotami.
Sama historia, jak i bohaterka są wielowymiarowe. Z początku czytelnik zastanawia się, dlaczego bohaterka odnosi się do matki tak, jak się odnosi. Musiałem o tym wspomnieć, bo właśnie tak powinno się opowiadać o schorzeniach, na które cierpią nie tylko nastolatkowie. Tak, mam tu na myśli ,,Ktoś mnie obserwuje'', gdzie zajmująca centralne miejsce w fabule agorafobia ukazana jest w zasadzie, jako szkopuł. ,,Jej Wysokość P.'' pokazuje, jak powinna być opisana choroba, nie tylko ta tutaj. Nie mamy tu zbawiennego wręcz wpływu mediów społecznościowych, a logiczne poszukiwanie rozwiązania z trudnej sytuacji. Wyjątkowo boleśnie ukazano to, z czym musi borykać się osoba zarówno w szkole, jak i w domu. Brak gotówki, choroba matki, wyróżnianie się z tłumu - ta książka traktuje o tym wszystkim i naprawdę naświetla młodzieńcze problemy.
reszta obsady
Ta historia zalicza się do tych, gdzie bohaterowie drugoplanowi nie są tylko wypełnieniem tła, ale rzeczywiście uczestniczą w akcji. Mamy tu - co prawda porównywanego do anioła - Jaya, jednak nie jest on jakimś tam sztampowym bad boy'em, do którego wzdycha cała żeńska społeczność szkolna. Mamy też zboczucha Zacka, który skrywa pewien sekret, jak i Douga, dla którego teatr jest wszystkim, i który ucieknie się do wielu nieczystych zagrań, byleby tylko sztuka wypadła jak najlepiej.
wplecenie filmów i piosenkarek
W książce bardzo podobało mi się umieszczenie współczesnych filmów, muzyków, jak i piosenek, które nie są obce młodzieży. Mamy tu np. nastolatka fascynującego się ,,Szybkimi i Wściekłymi'' oraz Chloe, która zgadza się z piosenkami Taylor Swift. Niby są to tylko kilkudaniowe fragmenciki, ale wplecione w odpowiednich momentach dodają książce tego, czego brakuje wielu młodzieżówkom.
Warto też wspomnieć, że okładka polska nie odstępuje tej głównej angielskiej. W ogóle jest chyba jedną z najładniejszych, a nasza deskorolka z pewnością wygrywa z różowymi sneakresami.
pełna recenzja na Czytaniejestspoko.blogspot.com
Fabuła jest bardzo interesująca. Niby mamy tu chłopaka, która pojawia się przypadkiem, jednak nie jest to kolejny cukierkowy romans. Bardzo spodobała mi się jedna ze scen, bardzo krótka, ale pamiętliwa, w której podczas przydzielania par do zadania Peyton mówi, że gdyby był to romans, to zostałaby przydzielona do Jay'a, ale to nie romans, a życie. Niby była to raptem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-02-23
Seria ,,Rock War'' to Muchamore w zupełnie nowym środowisku. Co prawda spotkamy się w niej z intrygami i nieczystymi zagraniami (biedny Jay 😢), jednak seria ta - póki co w Polsce tylko pierwszy tom - traktuje wyłącznie o muzykach.
Z grubsza fabuła ogranicza się do kilku postaci: Jaya, Summer i Dylana. Każde z nich jest z innego środowiska, jednak - co mnie bardzo zaskoczyło i ucieszyło - nie ma tutaj kogoś ''w czepku urodzonego'', kto pochodziłby z bogatej rodziny (mam na myśli tych, spośród głównej trójki).
Jay: pokaźna gromadka rodzeństwa i matka, która nie zna zwrotu ,,zostawię to dla siebie'' - z tym zmaga się na co dzień. Chwilą wytchnienia jest czas spędzony z zespołem.
Summer: matka-narkomanka. Mieszka z chorą babcią. W wyniku przypadku trafia do zespołu z klasową gwiazdeczką, gdzie odkrywa, że śpiew potrafi zmienić wszystko.
Dylan: Prywatny college i złośliwy nauczyciel rugby. Kara i orkiestra. Co zmienia spotkanie w składziku?
Wszystkich łączy jedna pasja - muzyka. Tylko po to żyją! Dodatkowo autor bardzo ciekawie opisał realia z jakimi borykają się na co dzień uczniowie oraz z czym przychodzi im się mierzyć po powrocie do domu. Mnie najbardziej zaintrygowała postać Dylana, jednak tylko odrobinę mniej od pozostałych dwóch.
Szaleństwo i talent, tego tej książce nie brakuje. Po prostu jest super i powinno się po nią sięgnąć. Nawet, jeśli nie polubiło się Cheruba, zwłaszcza, jeśli się polubiło, i obowiązkowo, jeżeli się nie zna książek Roberta.
To, za co polubiłem Cheruba pojawia się również w Rock War - mianowicie interesujący bohaterowie drugoplanowi. Robert po raz kolejny pokazał, że potrafi wykreować świat, gdzie postacie poboczne będą nie tylko tłem w historii, ale też czymś więcej. Dodatkowo fabuła, która nie zwalnia tempa, a nawet jeśli, to tylko po to, aby wrzucić kolejną ciekawą rzecz, która stanowić będzie dla nas jeszcze większą zagadkę.
Nie jest to jednak jedyna zaleta ,,Mad&Bad''. Kolejną jest język powieści. Nie spodziewałem się, że jest to wykonalne, ale Robertowi udało się opisać jeszcze lepiej i dokładniej zachowania młodzieży oraz jej język niż zrobiła to Cara w ,,Mirror, Mirror''. Nie oznacza to oczywiście, że jej książka jest gorsza; obie bowiem napisane są rewelacyjnie. Różnica polega jedynie na wieku bohaterów - ci z ,,Mad&Bad'' są troszkę młodsi, dlatego też nie trzeba wybierać między jedną, a drugą. W książce od czasu do czasu pojawi się żarcik, dygresja, czy wulgaryzm, jednak wszystko tworzy razem perfekcyjną harmonię. Każde zdanie ze sobą współgra. W Cherubie spotkać się można było z opisywaniem historii z dwóch punktów widzenia; tutaj są aż trzy. Co ciekawe, każdy równie ciekawy.
Zgodzę się też z napisem na okładce: Książka dla czytelników prawie dorosłych. Prawie, ale myślę, że nie tylko, bo nawet mając te 20-25 lat na pewno polubi się te książkę. Powiedzieć można, że seria ta nie wyróżnia się na tle innych aż tak bardzo, jednak właśnie wspomniane wcześniej drobiazgi, wtrącenia i pełne ironii wypowiedzi Michelle dodają tej książce uroku. Niech nie przerazi was to, że książka ma aż 400 stron, bo ma też dużą czcionkę i uwierzcie mi, czyta się ją niesamowicie szybko. Styl Roberta, świetny przekład i doskonała korekta - to wszystko tworzy istną mieszankę wybuchową.
Powiem też, że w książce nie ma wbrew pozorom za mało o muzyce. Nie znajdziemy tu niskich lotów romansów z muzykami, czy innych rzeczy znanych z fanfików na Wattpadzie. Znajdziemy tu za to książkę, która świetnie traktuje o muzyce, nie tylko rockowej, jak również niesamowicie interesujące historie trzech kapel, które marzą o podbiciu sceny muzycznej. Książka stricte młodzieżowa, jednak nie powiela schematów. Potrafi zainteresować i nie zniechęcić. Tych postaci nie da się nie lubić!
Każdy odnajdzie w ,,Mad&Bad'' coś, co pokocha. Ja na ten przykład uwielbiam te drobne wątki poboczne zajmujące rozdział-dwa, np. sytuacja z widelcem, czy butelką. Właśnie te niuanse składają się na to, że ,,Mad&Bad'' na długo pozostanie w mojej pamięci i bardzo cieszę się, że miałem możliwość przygotować recenzję przedpremierową. KIEDY DRUGI TOM?!
Seria ,,Rock War'' to Muchamore w zupełnie nowym środowisku. Co prawda spotkamy się w niej z intrygami i nieczystymi zagraniami (biedny Jay 😢), jednak seria ta - póki co w Polsce tylko pierwszy tom - traktuje wyłącznie o muzykach.
Z grubsza fabuła ogranicza się do kilku postaci: Jaya, Summer i Dylana. Każde z nich jest z innego środowiska, jednak - co mnie bardzo...
2018-02-01
Zwrócę jednak uwagę, iż jest to debiut i czasem to widać. ,,Wróżda'' nie należy co prawda do tytułów, gdzie możemy książkę zacząć i skończyć w kilka godzin. Warto jednak zwrócić uwagę na dbałość o szczegóły i - czasem aż przesadną - drobiazgowość z jaką autor podszedł do napisania tej historii.
Jeżeli jednak miałbym wskazać najlepszy moment, to byłoby nim niezwykle pouczające i naprawdę dające do myślenia spotkanie ze Śmiercią. Zakończenie natomiast jest zrobione w takim momencie, w jakim nie powinno się robić zakończeń. Książka aż prosi o jeszcze kilka stron, bądź nowelkę, która wyjaśni to, co się stało. A może będzie kontynuacja?
Muszę wspomnieć o narracji. Teoretycznie jest ona trzecioosobową; w praktyce jednak nazwałbym ją narracją drugoosobową, bo mimo, iż to nie Draco opowiada o tym, co się dzieje, to zawsze patrzymy na świat zza jego pleców. Świetnie widać to na przykładzie spotkania z Wiedźmą, gdzie opis tego co było potem dostajemy z ust Czarownicy. Co ciekawe zabieg tym był zabiegiem bardzo udanym, i - mówiąc całkowicie szczerze - jeszcze się z takim nie spotkałem.
Kilka słów o bohaterach. Główną postacią jest Draconis, Draco, bądź Sklaven. Chodzi o tę samą postać. Potomek legendarnego rodu Żmijów, który pragnie zemsty za krew przodków. Co ciekawe ma on cechy takie, jak superbohaterowie, np. zdolność szybkiej regeneracji oraz niesamowita siła. Wydawać by się mogło, iż Draconis podobny jest do Wiedźmina, bądź też Khala Drogo. Na szczęście nasza postać jest wyjątkowa i nie można jej przypisać kompletu cech żadnej z tych postaci. W trakcie swej podróży Draco ratuje życie Radomirowi - młodemu chłopakowi, który nie wie, czy może zaufać swojemu nowemu panu.
Każda z tych postaci jest odmienna w porównaniu z innymi tak, że chyba bardziej się nie dało. Każdą da się też polubić, jednak moją zdecydowanie najulubieńszą jest Gniesza (celowo użyłem jednej z jej czterech nazw, aby uniknąć spoilerów). To tyle o postaciach. Wiem, że jak na lekarstwo, ale nie chcę nikomu psuć zabawy z czytania ,,Wróżdy''.
Przejdę teraz do tego, czego najbardziej oczekiwałem od tej książki. Skupię się mianowicie na obyczajach słowiańskich. Mogłoby oczywiście być ich więcej, aczkolwiek nie jest ich za mało. No może z wyjątkiem małej liczby słowiańskich stworów. Czy książka czegoś uczy? Tak, jest bardzo interesującą publikacją, która w bardzo przystępnej formie opisuje realia panujące na grodach. Widać tu jednak wyraźną rękę fantastycznej części. Najbardziej spodobało mi się oczywiście to, iż w trakcie podróży bohaterowie spotykają prawdziwe mitologiczne stworzenia. Zaś opisy tych spotkać są niesamowicie interesujące. Towarzyszą im barwne opisy wyglądu i zjawiskowe opisy zachowań ukazujące miejscami to, jacy są ludzie. Odniosłem też wrażenie, że na przykład taki Topielec z opowieści Rusałki ma kilka cech, które można przypisać ludziom współczesnym. Powieść zawiera też - co prawda jak dla mnie zbyt skąpe - opisy kilku rytuałów naszych przodków, takich jak kreślenie znaków mających odpędzić istoty nocy.
Ogólnie polecam wam tę jakże genialną powieść, która myślę, iż wciągnie każdego w Słowiański świat :)
Zwrócę jednak uwagę, iż jest to debiut i czasem to widać. ,,Wróżda'' nie należy co prawda do tytułów, gdzie możemy książkę zacząć i skończyć w kilka godzin. Warto jednak zwrócić uwagę na dbałość o szczegóły i - czasem aż przesadną - drobiazgowość z jaką autor podszedł do napisania tej historii.
Jeżeli jednak miałbym wskazać najlepszy moment, to byłoby nim niezwykle...
Fajnie, gdybyś odwiedził/a CzytanieJestSpoko.blogspot.com
Co takiego mają w sobie ,,Fale’’ Aj Dungo, że kupiłem je stacjonarnie a cenę okładkową? Przede wszystkim w pierwszej chwili zwróciłem uwagę na kolor. Cały komiks jest bowiem pokolorowany tylko odcieniami niebieskiego i turkusowego oraz brązowego i pomarańczowego. Jednych mogłoby to odstraszyć, ale wielokrotnie powtarzałem we wpisach, że jedną z moich najulubieńszych książek jest komiks ,,Stwórca’’, który składa się wyłącznie z odcieni niebieskiego.
Drugą rzeczą istotną w komiksie jest kreska. Nie ukrywam, że ta z ,,Fal’’ do najpiękniejszych nie należy. Nie jest wprawdzie tak ‘szpetna’ jak w ,,The End of the F***ing World’’ - niemniej tamtego komiksu nie sposób było narysować ‘ładnie’ - ale do tej ze ,,Stwórcy’’ czy ,,Conana Barbarzyńcy’’ jej daleko. Wprawdzie jest ona szczegółowa, ładnie narysowano tytułowe fale oraz świetnie wprost prezentują się tła, niemniej autor zupełnie nie potrafi narysować głów. Te albo nie mają twarz, albo tylko nosa lub też są zwyczajnie nieuformowane i przypominają bezkształtną figurę. Na szczęście jednak mamy piękne tła, które najczęściej odciągają naszą uwagę od tego drobiazgu.
Jeżeli zaś chodzi o wypowiedzi, myśli postaci, to spotkało mnie tutaj kolejne zaskoczenie. Zaraz doń przejdę, niemniej skupiłem się na formie, ale nie powiedziałem nic o treści. Komiks wyróżnia jedna rzecz – Aj Dungo napisał go w hołdzie dla swej ukochanej, która zmarła na raka i której obiecał, że opowie ich historię. A jako że jest ilustratorem – komiks był to jedyny słuszny sposób, by tę historię opowiedzieć. Komiks to połączenie dwóch opowieści: tej Aj Dungo i jego ukochanej Kristen oraz o surfingu w ogóle. Ta druga przewija się z pierwszą tak, aby nakreślić nam, czym jest ten sport oraz jak łączy się on z osobą Kristen. Był on bowiem jej miłością, drugą zaraz po Aju, i bezpośrednio wpływał na jej życie. Dopóki nie przyszłą diagnoza.
W genialny sposób ukazano tutaj, jak rak niszczy człowieka. Początkowo dziewczyna bagatelizowała tę chorobę i mogłoby się zdawać, że wyparła ją ze świadomości. Niemniej ta nadal była obecna i powoli niszczyła ją od środka. Z czasem Kristen mogła tylko patrzeć na to, jak jej znajomi oraz Aj robią to, co ona robić uwielbiała. Później natomiast nie mogła nawet ruszać się z łóżka.
A to wszystko przeplata się ze szczęśliwymi początkami surfingu, opowiedzianymi na przykładzie dwóch najznamienitszych surferów: Duke’a Kahanamoku oraz Toma Blake’a (tak, mi też te nazwiska kompletnie nic nie mówiły). W komiksie przedstawiono też – w ocenie autora – destruktywny wpływ popularyzacji surfingu na rodzime wyspy i ich mieszkańców oraz samo spopularyzowanie się tej dyscypliny za sprawą Duke’a. Opowieść o Tomie to niestety w głównej mierze historia podążania za marzeniami, by być najlepszym na świecie. Niby przedstawiona ciekawie, lecz było już takich wiele; fakt, iż nie o surferze, ale mimo wszystko…
Komiks podzielono na kilkanaście rozdziałów. Wszystkie, albo prawie wszystkie, mają daty, lecz te z Kristen są zupełnie niechronologicznie i wprowadza to bardziej zamęt niż ład. Niemniej to i kształt głów są jedynymi, co mi się w tym komiksie nie podobało. Reszta to naprawdę dobrze napisana historia miłości, której nieustannie towarzyszy świadomość tego, że nie zakończy się szczęśliwie i że absolutnie nic nie można było w tej kwestii zrobić. Jestem jednoznacznie pozytywnie zaskoczony tym komiksem, jednak odnoszę wrażenie, że niedobrze byłoby mówić o nim jako po prostu ‘fajny’, bo przecież gdyby nie choroba Kristen, nie musiałby on w ogóle powstawać.
Fajnie, gdybyś odwiedził/a CzytanieJestSpoko.blogspot.com
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toCo takiego mają w sobie ,,Fale’’ Aj Dungo, że kupiłem je stacjonarnie a cenę okładkową? Przede wszystkim w pierwszej chwili zwróciłem uwagę na kolor. Cały komiks jest bowiem pokolorowany tylko odcieniami niebieskiego i turkusowego oraz brązowego i pomarańczowego. Jednych mogłoby to odstraszyć, ale wielokrotnie...