-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać14
-
ArtykułyWojciech Chmielarz, Marta Kisiel, Sylvia Plath i Paulo Coelho, czyli nowości tego tygodniaLubimyCzytać3
-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik20
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński6
Biblioteczka
2019-10-17
2019-09-30
Może to kwestia zbyt wysokich oczekiwań, podbudowanych wielkimi słowami, zamieszczonymi z tyłu książki. A może sama się oszukałam, spodziewając się książki idealnie wstrzelającej się w mój gust i poruszającej tematy, które wyjątkowo mnie ostatnio interesują. I tak jak druga część tego zdania sprawia, że widzę w Ani złego słowa plusy, tak sama „literackość” tej pozycji jest rozczarowująca. Zabieg schowania dialogów do tekstu ciągłego wydawał mi się ciekawy, odrobinkę zbliżył narrację do czegoś w rodzaju ciągłego wewnętrznego monologu, może nawet narodził się w ten sposób bardzo daleki kuzyn strumienia świadomości. Mówię daleko, ponieważ wywody prowadzone przez autora są jednak zbyt uporządkowane, zbyt przemyślane, by mówić o tradycyjnym strumieniu.
Całość wypada jednak szalenie... sucho. Skrótowo. Brakuje tu jakiejś głębi, błyskotliwości, która niekiedy przez ten tekst przenika, ale nie na tyle by intrygować czytelnika przez cały czas lektury.
Zbyt mało czasu autor poświęca wielu zagadnieniom, zaledwie je muskając, rzucając kilka myśli i pozostawiając je ot tak.
Trudno mi się recenzuję ten tytuł. Cały czas, stukając w klawiaturę, zastanawiam się, czy jest tu może jeszcze coś, czego nie zauważyłam, jakiś motyw, jakiś trop, który przeoczyłam w trakcie czytania, a który powinnam docenić. To co zrobiło na mnie największe wrażenie to chyba jednak wątek podjęty pod sam koniec, ale ponownie, opisany dość pospiesznie, żeby nie powiedzieć - niedbale. Chodzi tu mianowicie o kwestię konfliktu powstałego w dość specyficznym układzie: czarnoskóry mężczyzna - biała kobieta - policja. Cały ten trójkąt otaczają media, podburzając niepewność, brak zaufania i agresję, wymuszając niejako zmianę postrzegania problemu, dopisywanie scenariusza, uniemożliwiając tym samym uczciwe i sprawiedliwe rozwiązanie owego konfliktu. Jest to kwestia bardzo bliska Amerykanom, nie tak bliska Polakom, ale nie ma to akurat w tym przypadku większego znaczenia. Wrażliwy, świadomy czytelnik będzie rozumiał tę kwestię bez względu na pochodzenie. To, czego może nie zrozumieć, to fakt, dlaczego została ona poruszona w tak „zaangażowanej” powieści właściwie mimochodem.
Może to kwestia zbyt wysokich oczekiwań, podbudowanych wielkimi słowami, zamieszczonymi z tyłu książki. A może sama się oszukałam, spodziewając się książki idealnie wstrzelającej się w mój gust i poruszającej tematy, które wyjątkowo mnie ostatnio interesują. I tak jak druga część tego zdania sprawia, że widzę w Ani złego słowa plusy, tak sama „literackość” tej pozycji jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Zadanie, polegające na zebraniu wszystkich moich myśli dotyczących trylogii Zimowej Nocy, kończącej się na tej książce i uformowanie z nich czegoś w rodzaju recenzji... po prostu mnie przeraża. Ale czuję, że jestem Wam taką „recenzję” winna, choćby dlatego, że o książkach Arden mówię bez końca, a konkretów podałam niewiele. Jak wspomniałam, jest to dla mnie nie lada wyzwanie, bo odkąd pokochałam Dziewczynę z wieży (co nastąpiło krótko po tym, jak zaczęłam ją czytać) w czytelniczej części mojego serca (albo mózgu, kto wie?) panuje chaos spowodowany niebotyczną ilością ciepłych uczuć, które w sobie wykształciłam w stosunku do historii Wasilisy Petrownej.
Zacznę może od tego, że dawno nie czułam się tak związana z jakąkolwiek książką. Podróż przez tę trylogię mogę porównać do wolno rozwijającej się relacji, która skutkuje wielkim zaufaniem, radością, aż w końcu - miłością. Czytelniczym miłostek mam wiele, ale zdaję sobie sprawę już teraz, że ta pozostanie ze mną na o wiele dłużej.
Historia Wasi zaczyna się niepozornie. Niedźwiedź i słowik sprawia wrażenie trochę chaotycznego, poszatkowanego, niezdecydowanego w swoim kształcie. Atmosfera rosyjskiej zimy, pełnej lęku, ale rownież skrywanej głęboko magii jest budowana konsekwentnie, zresztą jak wszystko, co robi Arden w swoich książkach. XIV-wieczna Rosja w jej wydaniu jest jednocześnie znajoma i obca, bliska i daleka, dzika i oswojona. Obserwujemy, jak zamieszkująca Leśną Ziemię rodzina powoli rozpada się na skutek różnic w widzeniu świata przez poszczególnych jej członków. Nie ona jedna zresztą. Cała wieś, a co za tym idzie, cała dotychczasowa rzeczywistość chwieje się, niespokojnie szukając równowagi między światem znanych z podań i legend, a wchodzącą w jego miejsce silną wiarą w świętych i Stworzyciela. Czy można połączyć te dwa, na pierwszy rzut oka skrajne bieguny? Czy widzenie diabląt i demonów może nie oznaczać bycia naznaczonym przez nieboskie moce? Co taki świat zrobi z młodziutką Wasią, naznaczona darem widzenia tego, czego nikt inny nie widzi?
Jak to zwykle bywa w tego typu opowieściach wspomniana przed chwilą Wasia zostaje wciągnięta w sprawę, ktora przewyższa ją o wielokroć. Kto by pomyślał, że karmienie dbających o ludzkie izby domowików i pogawędki z końmi mogą doprowadzić ją do znajdującej się w głębi lasu siedziby Demona Mrozu, przed którym ostrzega się młode dziewczęta?
Im dalej w las, tym więcej czasu Arden poświęca swojej głównej bohaterce, która z ekscentrycznej i buntowniczej dziewczynki wyrasta na odważną młodą kobietę, ceniącą sobie najwyżej rodzinę, honor i... tolerancję. Tolerancję, rozumianą w pierwszej chwili inaczej, niż podsuwa nam to doświadczenie. Ale to tylko ułuda. Uważam, że akurat za tym kryje się piękna nauka, którą zarówno nastolatki jak i ludzie dorośli sięgający po tę powieść powinni sobie przyswoić.
Jak na tle całej trylogii wypada The Winter of The Witch? Tom ten mial naprawdę trudne zadanie. Poprzedzająca go Dziewczyna z wieży miała doskonale tempo narracji, mnóstwo chwytających za serce momentów i to, co tygrysy lubią najbardziej, czyli konsekwentną konstrukcję, pozwalającej rozwijać bohaterów oraz świat wykreowany przez Arden. TWoTW czerpie z tego całymi garściami. Konsekwencja w przypadku pisarstwa autorki trylogii Zimowej Nocy jest tu słowem kluczem. Nie ma tu ani jednego zbędnego słowa, ani jednej zbędnej sceny, ba, nawet zbędnego wątku pobocznego, ktory łączyłby się z resztą jedynie postacią wiodącą w owym wątku. Bardzo doceniam jak dokładnie Arden pisała swoje książki - wiele miejsca poświęciła postaciom z rodziny Wasi, ale juz po połowie tomu pierwszego nie mamy wątpliwości, że to ona jest główną bohaterką. Sceny, które mogły zdawać się niepotrzebne w NiS, okazują się być niezwykle istotne w trakcie lektury kolejnych tomów. Arden odwołuje się do nich, tworząc intrygujące i fascynujące portrety postaci (Konstanty Nikonowicz!), których w tego typu literaturze wcale nie ma tak dużo.
(Mam wrażenie, że ten tekst zajmuje już bardzo duzo miejsca, a ja nadal nie powiedziałam polowy z tego, co chciała. Brnijmy w to dalej!)
Choć nie jestem w tym temacie specjalistą, bardzo doceniam research, który poczyniła Arden. Świadomie czerpie z podań i folkloru rosyjskiego, który bogaty jest w postacie i legendy, mogące być świetną podwaliną dla retellingów (patrz: Nieśmiertelny Catherynne M. Valente) czy powieści fantastycznych. Jednocześnie autorka nie gubi ducha tych historii. Nie zmienia szkieletów postaci na tyle intensywnie, by traciły swoją istotę. Jeśli mowa jest o Morozce, królu zimy i demonie mrozu, Arden nie zapomina o wszystkim, co jest w nim nieludzkie i obce. Gdy wykorzystuje figurę Żar-Ptaka, podkreśla to, jak ważne jest poczucie wolności i swobody, braku więzów, które w przypadku akurat tej istoty w podaniach pojawiają się zawsze.
To co niezwykle mnie ucieszyło to fakt, że Arden nie odebrała magii „magiczności”. Wiele razy podkreślałam na kanale, że doceniam ciekawe i rozbudowane systemy magiczne w powieściach, ale tu magia została po prostu magią, w najprostszym rozumieniu tego słowa, umiejętnością stwarzania tego, czego nie ma, siłą myśli, kierowaniem zdarzeniami wedle swojej woli. Oczywiście, brzmi to bardzo prosto, jak coś, dostępnego dla wszystkich, czyli wcale nie wyjątkowego. Arden szybko ucieka jednak z tej pułapki - u niej magiczni są tylko wybrańcy, a co za tym idzie „ci inni”, ekscentrycy, indywidualiści, ekscentrycy, ci, którzy widzą więcej, ale spotykają się z niezrozumieniem. To jednostki wyjątkowe, muszące poradzić sobie z tym „wyróżnieniem”, co nie zawsze jest łatwe. „Reszta”, ci „niewybrani” skutecznie im to utrudniają, obawiając się owej inności.
Jest i wątek romantyczny. Przepiękny, wyciskający łzy i wzbudzający śmiech, sprawiający, że serducho bije szybciej wątek romantyczny. Przez wielu może zostać uznany za oczywisty i mało oryginalny. Ale to chyba nie o to w tym chodziło, przynajmniej moim zdaniem. Jak żadna inna pisarka tego gatunku, Arden budujące przez trzy tomy relację, która ma mieć podstawy. To nie połączenie dusz, nie „wspólne zainteresowania i ładne oczy”. Tak jak w pozostałych wątkach, pisarka sięga dalej, głębiej, próbuje stworzyć więź miedzy swoimi bohaterami, która trzyma się na więcej niż jednym suple. Przez to staje się wiarygodna, jednocześnie pozostając całkowicie magiczną.
Podejrzewam, że w powyższym tekście jest cała masa błędów, w tym literówek i powtórzeń, ale napisanie tego okazało się być tak trudnym zadaniem, jak się spodziewałam. Pozwolę sobie więc już powoli kończyć.
The Winter of The Witch jest doskonałym zakończeniem pięknej trylogii, która wyróżnia się na tle innych powieści fantastycznych nie tylko tematyką, ale doskonałym warsztatem autorki. „Niech wszyscy piszą tak jak Arden” - chce się aż zakrzyknąć. Dawno nie czułam takiej satysfakcji, śledząc konstrukcję nie tyle co książki, co całej trylogii. Składam pokłony. TWoTW jest rownież książką, której nie brakuje tego, co czytelnicy powieści fantastycznych cenią - bitwy, zmieniającej losy danej społeczności, rozstań i powrotów, decyzji podejmowanych z ostrzem na gardle, magicznych stworzeń wyłaniających się z każdego cienia, krain niemożliwych do całkowitego zwiedzenia i tajemnic, pozostających tajemnicami już do końca. Arden nie stawia wszystkich kart na stół. Pozostawia sobie i czytelnikom pewien margines, ktory można wypełniać wedle własnego uznania. Tak właśnie buduje ostatnie akapity wielkiej historii Wasilisy Petrownej.
Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego zakończenia.
Zadanie, polegające na zebraniu wszystkich moich myśli dotyczących trylogii Zimowej Nocy, kończącej się na tej książce i uformowanie z nich czegoś w rodzaju recenzji... po prostu mnie przeraża. Ale czuję, że jestem Wam taką „recenzję” winna, choćby dlatego, że o książkach Arden mówię bez końca, a konkretów podałam niewiele. Jak wspomniałam, jest to dla mnie nie lada...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-07-08
Pani Noc zapowiadała, że Mroczne Intrygi będą moją ulubioną częścią uniwersum Nocnych Łowców. Władca Cieni trochę tę wiarę podkopał, ale nadal była to na tyle dobra książka, że nie martwiłam się o finał. A Cassandra Clare przyzwyczaiła swoich fanów, że jeśli ma zamykać jakiś etap danej historii, to robi to z przytupem. Stąd też nie dziwiła mnie ilość stron Królowej mroku i powietrza - niemal 1100 stron to wcale nie tak dużo, biorąc pod uwagę grubości tomów poprzednich.
Po raz pierwszy w życiu poczułam, że powieść Clare jest za długa. Że jakakolwiek powieść jest za długa.
Cykl o Nocnych Łowcach liczy sobie (o ile dobrze liczę) 13 powieści i 3 zbiory opowiadań. To dużo. Dopiero przy Królowej... poczułam, że Clare zaczynają kończyć się pomysły. Wielu czytelników zaznaczało, że im dalej z książkami tej autorki, tym gorzej, bo mniej oryginalnie/ciekawie. Ja broniłam jej literackiego honoru, choćby ze względu na rewelacyjną Panią Noc. I nadal sądzę, że do tej pory wśród książek Clare, nawet tych gorszych (patrzę na was, tomy 4 i 5 Darów Anioła) można znaleźć ciekawe wątki, które wzbogacają świat przedstawiony. To co jednak, zafundowano nam w Królowej... Tego nie jestem już w stanie wybaczyć. Po prostu czuję się rozczarowana. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, jaką ja tak naprawdę książkę czytam - czy to czasem nie jest opis celi wyjęty z Miasta Niebiańskiego Ognia? Czy to nie wyznania miłości wyciągnięte prosto z Mechanicznej Księżniczki? Tak, oto pierwszy wtórny jak cholera finał autorstwa Cassandry Clare, w którym część wątków jest napisana na kolanie, byleby się nikt nie czepiał, że nie ma o pewnych rzeczach mowy, a druga część z kolei zostaje wyolbrzymiona do granic możliwości. Pod tymi względami Królowa mroku i powietrza jest książką bardzo podobną do King of Scars Leigh Bardugo.
Czytając, odniosłam wrażenie, że Clare stwierdziła w trakcie pisania, iż jej misją jest nie pozwolić zapomnieć czytelnikowi o pewnych "istotnych" kwestiach. W kółko więc przypomina fragment jednej konkretnej wypowiedzi - owszem, znaczącej dla działania bohaterów, ale doprawdy, nie trzeba kopiować i wklejać jednego fragmentu co najmniej czterech razy na przestrzeni tysiąca stron. Aż tak kiepskiej pamięci nie mamy.
Wielość wątków i punktów widzenia, które były jedną z największych zalet Pani Noc (bo oto w końcu każdy bohater ma swój osobny wątek i nikt nie jest "pokrzywdzony") tu okazały się być zgubne. Bo każdy bohater musi się zakochać, mieć swój happy (?) ending, a przy okazji egzaltować swoje uczucia co trzy strony. Jest to męczące, szczególnie wtedy kiedy naprawdę chce się pochłonąć wątek polityczny, na który decyduje się autorka. Podejrzewam, że część czytelników będzie krytykować go za wtórność. Ja jednak docenię pomysł na stworzenie frakcji ekstremistów w Clave. Co do jego wprowadzenia w życie - tu tak kolorowo nie było. Książka, jak już powtarzałam dwukrotnie (chyba udziela mi się styl Cassie) jest wielgachna. Na tak dużej przestrzeni można spokojnie, powoli i konsekwentnie budować wszystko co się chce. W Królowej... widzimy jednak brzydki schemat narracji, która pędzi z punktu A do B, by tam zatrzymać się na jakieś 500 stron, a potem dopiero szybciutko przejść do punktu C. Dla przykładu (bez spoilerów znaczących): oto nasi ekstremiści szybko zdobywają uznanie, by móc wpływać na znaczące decyzje Rady i całego Clave. Następnie ich moment na szczycie przeciągnięty jest przez 3/4 książki (między innymi przez wprowadzenie wątku, którego się całkowicie nie spodziewałam, ale też go nie pokochałam, tu jednak mówić o nim nie będę, bo to zbyt głębokie wejście w fabułę, jak na recenzję bezspoilerową), aby dość szybko i sprawnie go zakończyć. Kiedy to jest właśnie pomysł, który można by spokojnie rozłożyć na dwa tomy, a wtedy poziom zagrożenia i niepokoju wzrósłby na tyle, że czytelnik obawiałby się o bezpieczeństwo wszystkich swoich ulubionych postaci. Tak, pamiętam zakończenie Władcy Cieni, tam Clare postawiła na coś takiego, jednak był to tylko jeden fajerwerk na wielkim niebie uniwersum Nocnych Łowców.
Mogłabym tu pisać naprawdę wiele, zastanawiać się nad decyzjami autorki, skrytykować strukturę powieści, przypominającą inne książki z cyklu, ale nie będę tego robić. Chyba dlatego, że boli mnie serce. Jestem zła i smutna. To chyba nazywa się okrutny smutek czy jakoś tak.
Wspomnę jedynie jeszcze o zakończeniu, które przypomniało mi inne zamknięcie dużej serii. Mianowicie chodzi tu o Królestwo popiołów Sary J. Maas, czyli ostatni tom Szklanego tronu. I żeby nie wdawać się w szczegóły, ani niczego Wam już nie sugerować, zakończę tę mini-recenzję w tym miejscu.
W dwóch słowach - Królowa mroku i powietrza miała być książką, która zmieni cały świat Nocnych Łowców. Nic już nie miało być takie samo, jak przedtem. Wielka obietnica, jak dla mnie nie do końca spełniona na kartach tej powieści. Królowa... miała być książką, która podsumuje właściwie doskonałe do tej pory Mroczne Intrygi, a co za tym idzie, pozwolić mi powiedzieć, że Cassandra Clare potrafi rozbudowywać swoje uniwersum jak nikt inny. Okazało się, że potrafi je również wyjątkowo udziwniać i naginać jego zasady, kiedy tylko jej się zachce, a to coś, czego nie potrafię autorom wybaczyć.
Na kolejną książkę czekam - mowa tu o Chain of Gold. Od razu uprzedzam pytania - nie zamierzam sięgać po Red Scrolls of Magic. Boję się kolejnego rozczarowania, a sama fabułą tej powieści nie sprawia, że przebieram nogami. Na CoG czekam od mniej więcej pięciu lat. Mam wielką nadzieję, że tym razem się nie zawiodę.
Pani Noc zapowiadała, że Mroczne Intrygi będą moją ulubioną częścią uniwersum Nocnych Łowców. Władca Cieni trochę tę wiarę podkopał, ale nadal była to na tyle dobra książka, że nie martwiłam się o finał. A Cassandra Clare przyzwyczaiła swoich fanów, że jeśli ma zamykać jakiś etap danej historii, to robi to z przytupem. Stąd też nie dziwiła mnie ilość stron Królowej mroku i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-05-28
2019-03-07
2019-02-22
[ soon ]
[ soon ]
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to