Tajni dyrygenci chmur Wioletta Grzegorzewska 7,1
![Tajni dyrygenci chmur](https://s.lubimyczytac.pl/upload/books/5111000/5111348/1143813-352x500.jpg)
ocenił(a) na 65 tyg. temu Ukoiła mnie najnowsza książka Wioletty Grzegorzewskiej, w dobry nastrój wprawiła, bo „Tajni dyrygenci chmur” to poetycka wyprawa w przeszłość dla mnie nieco już odległą, ale tak kameralnie przywołaną, tak bliską i ciepłą, że była sentymentalną, mimo żem dziecko blokowiska, a tu sielsko-anielskie śląskie widoki, ciężka praca w polu i życie dorastającej, nieco osamotnionej i delikatnej Loli, które – jak się okazuje – nie zawsze było słonecznie-kolorowe.
Ujmują lekkością języka te skrzące blaskiem opisy („tata, jak ten gołąb obłocznik, był drobnej postury, ale jeśli chodzi o fantazję, wzlatywał wysoko”),te gwarą prowadzone rozmowy, gdzie ktoś „lepkie ronczki mio”. Te śmiesznostki wspominkowe, te intymne dziadków zwierzenia, te złośliwości i złości wszelakie, zupełnie zwyczajne i bardzo ludzkie, to pijaństwo niepokonane, chuci żarem rozdmuchiwanie, ta zwykła codzienna harówka, pól obrabianie, zwierzęta kochane, które dla bohaterki niekiedy bliższe są niż niektórzy wujkowie (ci bowiem „przymilają się, częstują cukierkami, a potem hyc i nie wiadomo kiedy jak strzygi wysysają dusze”). Wreszcie - „gizdy pierońskie”, „gupieloki smarkate” i – moje ulubione – „czarachy diobelskie”.
Oczywiście świat nie może być wiecznie kolorowy – niczym burza nadciągają pochmurne wiadomości o jakimś promieniowaniu, które z Czarnobyla do Polski diabeł straszliwy nadmuchał, a tu pierwsze kolonie za pasem i wiejska bieda, co piszczy, jakby niczego innego nie umiała robić. Świat Grzegorzewskiej to zderzenie tego domowego, rzeczywistego, z tym niemal magicznym, bajkowym. Z jednej strony nadużywający procentów ojciec, siermiężne czasy PRL-u, krytyczne spojrzenie na otaczający świat i postawy najbliższych, które Lola zaczyna kwestionować, z drugiej świat przyrody, strzyg, utopków i beboków (co siedzą w kamionce i porywają niegrzeczne dzieci),kawałkiem liścia łopianu ust wycieranie, gdy czerwiec pachnie babcinymi naleśnikami z serem. Chyba na zawsze zapamiętam wątki kapuściane i ugniatanie zieleniny dziecięcym stopami w specjalnie wyszykowanej do tego beczce…
Są pierwsze fascynacje, rozbrajające niewinności i naiwność bohaterki, jest też butapren, który niekiedy okazuje się lekiem na zło świata. Są tez korpele w kostkę krojone, z których gotowało się zupę podobną do fifki.
Być może zabrakło jakiegoś mocniejszego zakończenia, bo „Dyrygenci” urywają się tak, jakby Lola nagle przestała prowadzić pamiętnik w książkę przemieniony. Czytało się go jednak wspaniale – to lektura idealna na długie, czerwcowe wieczory. Koniecznie w towarzystwie czereśni.
Książkę otrzymałem dzięki uprzejmości autorki.