Ten pierwszy ostatni dzień Adam Silvera 7,9
ocenił(a) na 84 tyg. temu Bardzo podobał mi się "Nasz ostatni dzień", postanowiłam więc sięgnąć też po prequel. Znalazłam w nim to, czego oczekiwałam: emocje, skomplikowani bohaterowie i misternie splatające się losy wielu postaci. Nawet taki trzecioplanowiec ma niebagatelny wpływ na rozwój fabuły, co urzekło mnie już w poprzedniej części. Motyw nastolatka z chorym sercem i przeszczepem jest już bardzo powtarzalny, ale i tak bardzo miło się czytało i zadziałało na emocje. Trochę się bałam, że przez znany motyw będzie to nieco zbyt papierowe. Dobra robota ze strony autora.
Na początku bardzo zirytowało mnie nierealistyczne zakochanie od pierwszego wejrzenia, w poprzedniej części było to o wiele lepiej poprowadzone. Mateo i Rufus poznali się przez internet i ich relacja powoli się rozwijała. Rozumiem, że w prequelu jeszcze nie ma apki Ostatni Przyjaciel, ale autor trochę poszedł po bandzie z tym ich poznaniem się. Brakowało jeszcze tylko, żeby to okazało się być przeznaczeniem albo magicznym przyciąganiem. Nawet w fantasy takie zagrania nie przejdą, a tu mamy ponoć realizm, z tylko jednym fantastycznym elementem - prognozą śmierci. Jeszcze bardziej nie spodobało mi się natychmiastowe odwołanie do seksu, teksty, że trochę myśleli też tym w spodniach, gdy siebie pierwszy raz zobaczyli. Brzmi jak zagranie z kiepskiego yaoi. Poniżej pasa.
Czytałam jednak dalej, a gdy Orion i Valentino zaczęli rozmawiać i się wzajemnie poznawać, było już tylko lepiej, aż zapomniałam, w jak sztuczny sposób autor postawił ich sobie wzajemnie na życiowej drodze. To wielowymiarowi bohaterzy, z autentycznymi emocjami i skomplikowaną przeszłością, niestety mieli kiepski start.
Osobiście bardziej podobała mi się na początku subtelna relacja Mateo i Rufusa, dla mnie byli prawie do końca tylko dobrymi przyjaciółmi i w ogóle nie czuć było, że są homo. Dlatego na początku jawne i bezpośrednie ukazanie Oriona i Valentina jako gejów wzbudzało mój sprzeciw, ale dałam im szansę i się nie zawiodłam. Da się przyzwyczaić, ale obawiam się, że ich pierwsze spotkanie może zrazić tych mniej przyzwyczajonych czytelników. Później nie ma już aż tylu odwołań do sfery seksualnej, za to jest sporo o problemach społecznych wynikających z należenia do mniejszości, co mi się bardzo podoba.
Później, około dwusetnej strony, przywykłam do innego tonu prequelu i zaczęłam doceniać ukazywanie różnorodności i mniejszości, po prostu zwykłego życia niebiałych i niehetero, ukazanie nierówności, dyskryminacji i prób życia tak, jak biali i hetero, choć nie pozwala na to społeczeństwo. Ta część była naprawdę piękna i mocno do mnie trafiła, bo sama należę do mniejszości - jestem autystką. W dodatku wprowadzenie w ich świat nadaje pewne urozmaicenie w gąszczu powieści i amerykańskich białych nastolatkach. Podobały mi się chociażby hiszpańskie frazy wplecione w wypowiedzi. Świetny jest też wątek Glorii i jej niemożności wyrwania się z przemocowego związku, pięknie i empatycznie poprowadzony, bez oceniania. Społeczeństwo mogłoby się z niego wiele nauczyć, bo tak często przy podobnych historiach pojawiają się komentarze, czemu po prostu go nie zostawiła.
Kolejnym minusem jest nadreprezentacja gejów, trochę mi to wadziło. Szczególnie, że to były dzieci: Pazito i Alano. Trochę mnie denerwowały sugestie narratorów pierwszoosobowych o ich orientacji. W tym wieku dziewczynki rzadko kiedy dojrzewają, a chłopcy wchodzą w wiek pokwitania jeszcze później. Jest mało prawdopodobne, żeby dziewięciolatkowie zaczęli podejrzewać, że są gejami, a tym bardziej, żeby zauważyli to jeszcze ich rodzice. Rozumiem, że autor sam jest gejem i postrzega świat przez ten pryzmat, miał prawo w swojej książce dać więcej tego typu postaci, żeby przyczynić się do normalizacji, ale tu już przesadził. Rozumiem, że z orientacją człowiek się rodzi, ale nie manifestuje się ona tak wyraźnie jeszcze w klasach 1-3 podstawówki.
Dopiero jakieś 150 stron przed końcem ogarnęłam, że autor pokazał nam przeszłość głównych bohaterów z poprzedniej części, gdy byli dziećmi. Chyba za długo czekałam z przeczytaniem prequelu, bo zupełnie zapomniałam ich imiona i nazwiska, i dopiero wtedy skojarzył mi się Mateo Torrez. Mam ochotę się uderzyć za tą ślepotę, bo to piękny ukłon w stronę czytelników i mnóstwo smaczków. Zwłaszcza rower Rufusa, który odda w swój Ostatni Dzień. Smutne jest tylko, że wiemy, że jego rodzina zginie, a naprawdę polubiłam jego mamę lekarkę. Bardzo pozytywna postać.